- W empik go
Wyspy niepoliczone. Indonezja z bliska - ebook
Wyspy niepoliczone. Indonezja z bliska - ebook
Dotąd nie było polskiej książki o całej Indonezji, bo to kraj wielki jak Europa i sto razy bardziej zróżnicowany. Od teraz jest ‒ to „Wyspy niepoliczone” Tadeusza Biedzkiego. Mamy w niej pełny obraz Indonezji, a czyta się ją jak najlepszą sensację, a nawet kryminał.
Autor znany z reporterskiego stylu pokazuje m.in. Dajaków wciąż ścinających wrogom głowy i zjadających ich serca, lud Toradżów, który grzebie zmarłych wiele lat po śmierci, a do tego czasu traktuje jak żywych, sypiając z nimi i biesiadując, zaś kilka lat po pogrzebie wyjmuje z grobów i trumien, przebiera i spaceruje po wsi. Biedzki dociera do plemion Papuasów żyjących wciąż w epoce kamienia i wyjaśnia, z jakiego powodu w najdzikszej dżungli świata wciąż trwają walki plemienne, a kanibalizm ma się dobrze oraz czemu Papuasi utraciliby sens życia, gdyby przestali zjadać ciała swych zmarłych bliskich oraz zabitych wrogów. Opisuje jedyną w świecie wielkanocną procesję morską, niewiarygodnie barwną i radosną, oraz jedyną na świecie wieś, której mieszkańcy polują na wieloryby, skacząc na nie z harpunami, a dzięki temu, że uczestniczy w takim połowie, przedstawia go ze szczegółami. Pokazuje mało znane hinduistyczne oblicze Bali i szczegółowo, niemal co do minuty, relacjonuje przebieg tragicznego zamachu terrorystów w słynnym balijskim kurorcie Kuta. Opisuje wyspy wielkie, jak Borneo, Sumatra, Jawa czy Nowa Gwinea, i maleńkie, których nazw nikt nie zna. Pije kawę po sto dolarów za filiżankę, walczy na dzidy z wodzem Dajaków, ucieka przed smokiem z Komodo, ratuje chorą żonę, pływa po rzekach i morzach oblewających 16 tysięcy indonezyjskich wysp, dusi się oparami siarki w kraterze wulkanu, z którego górnicy wynoszą na plecach prawie stuprocentową siarkę, dociera wkrótce po erupcji i krótko przed następną na wulkan Krakatau, gdzie zapada się w gorącym żużlu ‒ i o tym wszystkim też pisze. A także o Indonezji nowoczesnej, która jest w światowej czołówce użytkowników telefonów komórkowych i Internetu. Soczysta, barwna, świetna książka uzupełniona o dwieście fantastycznych fotografii.
Tadeusz Biedzki – przedsiębiorca, podróżnik i coraz bardziej popularny autor książek podróżniczych i sensacyjno-historycznych, którego „Sen pod baobabem” (obecnie czytany w codziennych odcinkach w Polskim Radiu) został Podróżniczą Książką 2012 roku, a „W piekle eboli” uhonorowano nagrodą Bursztynowego Motyla im. A. Fiedlera. Indonezyjskie „Wyspy niepoliczone” to absolutnie najlepsza książka pisarza.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8127-322-0 |
Rozmiar pliku: | 93 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mógłbym zacząć tę książkę opowieścią o spotkaniu z Toradżem, który umarł rok wcześniej, ale wciąż należał do świata żywych, bądź o walce na dzidy z potężnym łowcą głów, wodzem Dajaków, o polowaniu z harpunami na wieloryby lub o ataku dzikich Papuasów. Może dobrym wstępem byłaby historia dramatycznie zapowiadającej się choroby mojej żony Wandy na wyspie Flores albo opis wybuchu gazów siarczanych w wulkanicznym kraterze, gdy byłem w jego wnętrzu. Mógłbym rozpocząć od któregokolwiek z wydarzeń, jakie podczas wypraw raz po raz budziły moje zdumienie i niedowierzanie, lub od jednej z niezliczonych przygód, czasem niebezpiecznych, kiedy indziej śmiesznych.
O tym wszystkim piszę w tej książce, ale zacznę jednak od przedstawienia tych, którzy towarzyszyli mi w podróżach po Indonezji. Dzięki temu, Drogi Czytelniku, poznasz moich przyjaciół, a być może nawet się z nimi zaprzyjaźnisz, i staniesz się współuczestnikiem opisanych tu przygód.
A zatem – do dzieła!
Można podróżować samemu, można w towarzystwie. W grupie jest raźniej i bezpieczniej, samemu czy w duecie bywa wygodniej, bo jest się zależnym tylko od własnych pomysłów i można realizować nawet te najbardziej szalone, jak choćby ten, gdy z żoną wybrałem się do ogarniętej epidemią eboli Afryki, której to wyprawy nie miałem odwagi zaproponować nikomu1. Jadąc samemu, nie trzeba z nikim niczego ustalać ani dopasowywać się do wad i słabostek innych i nie drażnić ich swoimi.
W moich podróżach od zawsze, czyli od trzydziestu niemal lat, gdy otwarły się dla nas granice świata, towarzyszy mi moja żona Wanda. I wtedy, gdy jedziemy tylko we dwoje, i wówczas, gdy wybieramy się w większym gronie. Jest dzielną podróżniczką, nie marudzi, wykazuje wiele zdrowego rozsądku, co nie raz uchroniło nas przed kłopotami. Dzięki niej nie przekraczam „cienkiej czerwonej linii”, za którą czai się niebezpieczeństwo, co pewnie zdarzałoby się, gdybym podróżował sam. Kiedyś, podczas trzęsienia ziemi w Turcji, gdy walił się hotel, w którym mieszkaliśmy, uratowała mi życie, przytrzymując za rękę w chwili, gdy łamiąca się poręcz schodów pociągnęła mnie w otchłań.
W dwóch wyprawach do Indonezji towarzyszyło nam każdorazowo po kilka osób. W pierwszej, w 2013 roku, byli z nami przyjaciele ze Śląska. U naszego boku stali Halina i Bogdan Pasieczni z Orzecha koło Piekar Śląskich. Bogdan jest znakomitym prawnikiem, Halina – matematyczką. Są doświadczonymi podróżnikami, zjeździli cały świat. Z nimi wybraliśmy się przed laty w naszą pierwszą „poważną” podróż do Indii. Oprócz nich towarzyszyli nam Asia i Wojtek Szejowie z Rept Śląskich, z którymi znamy się od ponad trzydziestu lat. Wojtek od lat pełni też rolę koordynatora tych naszych wypraw, w których nie bierze udziału. To ważne, że w Polsce jest ktoś, kto czuwa i pilnuje przebiegu podróży, wie, gdzie jesteśmy, i w razie czego może interweniować. Ponadto w wyprawie uczestniczyli Zosia i Andrzej Trzaskowie oraz Teresa i Jasio Kraclowie z Katowic, którzy także przejechali kawał świata. Zosia to niewielka, ale niezwykle energiczna kobieta, Andrzej zachowuje spokój, gdy wszystko wokół się wali, chyba że zabraknie whisky. Terenia i Jasio to osoby tak bezkonfliktowe, że trudno się na nich zezłościć, a Jaś pełnił do tego ważną i niechcianą przez nikogo rolę skarbnika wspólnych pieniędzy.
Drugą wyprawę, w 2017 roku, odbyliśmy z podróżnikami z Małopolski: Beatą i Rysiem Ćwikami z Sygneczowa koło Wieliczki oraz Krysią i Mirkiem Wyrwiczami z Krakowa. Poznaliśmy się kiedyś w Afryce i przypadliśmy sobie do gustu. Są sympatyczni, doświadczeni, spolegliwi i mądrzy. Podróżuje się z nimi bezpiecznie i przyjemnie. Czasem tylko trzeba czekać na Rysia, bo tak kocha zwierzęta, że nakarmi każdego głodnego psa czy kota, a kiedy trafi się dziesięć zgłodniałych stworzeń, musi zadbać o wszystkie. Krysia ma natomiast tę zaletę, że chodzi wcześnie spać, dzięki czemu nie wypija należnej jej dawki, co ma niebagatelne znaczenie, gdy zostają ostatnie krople whisky.
W obu wyprawach uczestniczył Piotr Śmieszek. Muszę mu poświęcić więcej słów. Piotr od kilkunastu lat żyje w Indonezji, przewędrował ją wzdłuż i wszerz. Pochodzi z Torunia, gdzie ukończył studia, a w połowie lat dziewięćdziesiątych założył firmę handlującą odzieżą. Biznes rzucił go najpierw do Turcji, a potem dalej na wschód, do Chin, Tajlandii i Birmy. Kiedy pierwszy raz wylądował w Indonezji, nie przypuszczał, że znalazł swoje miejsce na Ziemi. Wkrótce wsiąkł w ten kraj. Pożegnał się z firmą, zaczął pracować na zlecenia amerykańskich i europejskich przedsiębiorstw. Któregoś dnia, podczas sympozjum na uniwersytecie w Dżakarcie, poznał dziewczynę z Sulawesi, która zaimponowała mu wiedzą i inteligencją. Była ortodoksyjną muzułmanką, twarz miała zakrytą. Później odkrył, że jest nie tylko mądra, ale i piękna. Dziś Arun jest jego żoną, mają dwójkę fantastycznych dzieciaków, Helenkę i Eliasza, mieszkają w swoim domu w Yogyakarcie na Jawie. Arun jest teraz nowoczesną, wyzwoloną kobietą, nie zakrywa już twarzy, dzieci płynnie mówią po polsku i są w Polsce zakochane. Kiedy przyjechały do ojczyzny ojca, ze zdumieniem odkryły, że językiem, który służył im tylko do rozmowy z tatą, mogą porozumieć się wszędzie. Helenka bez końca prosiła rodziców o pieniądze, to na lody, to na lizaka, tylko po to, by setny raz przekonać się, że ludzie ją rozumieją i ona rozumie, co do niej mówią.
Piotr znakomicie opanował indonezyjski, zna też kilka dialektów, poznał kraj, jego historię, tradycje i obyczaje. Był naszym przewodnikiem, tłumaczem i towarzyszem podczas wszystkich spotkań z Indonezją i Azją, nie tylko w czasie wspomnianych dwóch wypraw. Napisał książkę o Indonezji i kilka przewodników. Odkrył go kiedyś przez Internet Wojtek Szeja. Zastanawialiśmy się, czy powierzyć mu zorganizowanie i prowadzenie naszej pierwszej wyprawy. Zaryzykowaliśmy i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.
-------------------
1 Piszę o niej w książce „W piekle eboli”, wciąż jedynej na świecie reporterskiej relacji z tego, co zdarzyło się w Afryce w latach 2014-2015.
Ekipa pierwszej wyprawy (2013 r.) na tle buddyjskiej świątyni Borobudur na Jawie, największego zabytku Indonezji. Stoją od lewej: Halinka Pasieczna, Zosia Trzaska, Asia Szeja, Boguś Pasieczny, Terenia Kracla, Andrzej Trzaska, Jasio Kracla, autor; siedzi Wanda Biedzka – żona autora, a leży sobie Wojtek Szeja
Ekipa drugiej wyprawy (2017 r.). Od lewej: Mirek Wyrwicz, Rysio Ćwik, Beata Ćwik, autor, Piotrek Śmieszek, Krysia Wyrwicz, Wanda Biedzka
Piotr Śmieszek z żoną Arun, córeczką Helenką i synkiem EliaszemProlog
Park Narodowy Komodo
Rzuciłem się do ucieczki i pięć metrów dalej walnąłem głową w gruby konar. Ból był silny, ale silniejsza i szybsza okazała się myśl, że za sekundę upadnę i będzie po mnie. Siedem metrów za mną biegł smok z Komodo, trzymetrowy waran, największy jaszczur świata o potężnej głowie, masywnej szyi i ciele pokrytym łuskami niczym zbroja. Pomyślałem, że za chwilę ten biegający z szybkością dwudziestu kilometrów na godzinę potwór dopadnie mnie, uderzy ogonem z siłą dwóch ton, potem wbije swoich sześćdziesiąt zębów w moje ciało, wtryskując śmiertelny jad.
Ta myśl trwała krócej niż upadek. Zwalając się na ziemię, złapałem obiema rękami gałąź sąsiedniego drzewa. Waran był już trzy metry za mną. Podciągnąłem się na rękach i rzuciłem do ucieczki, skręcając najpierw w lewo, potem w prawo. Kątem oka zobaczyłem przerażone twarze dwóch czmychających tubylców, którzy mieli nas chronić. Jeden rzucił długi kostur w kierunku jaszczura. Ten spojrzał na kij i stanął. Przebiegłem jeszcze dwadzieścia metrów i zatrzymałem się obok Wojtka.
– Widziałem – powiedział. – Miałeś cholerne szczęście.
– Sfilmowałeś to?
– Oszalałeś? Uciekałem!
Akcja zaczęła się dziesięć minut wcześniej, gdy z Wojtkiem podeszliśmy, on filmować, a ja robić zdjęcia dwóm waranom walczącym o samicę. Walka trwała kilka minut, silniejszy odganiał słabszego, ale ten nie ustępował. Odszedł dopiero po silnym ciosie ogonem. Zwycięzca zajął się samicą. Wojtek odszedł kilka kroków, a ja zbliżyłem się do kopulującej pary, by zrobić jeszcze dwie, trzy fotki. To było głupie. Waran zdenerwował się, że przeszkadzam mu w intymnej chwili, i rzucił się w moją stronę.
Warany, endemiczne jaszczury zwane smokami z Komodo, są silne, szybkie i bardzo niebezpieczne. Na zdjęciu: osobnik, który nas zaatakowałEpilog
Różowa Plaża, Komodo
Feeria barw bije po oczach. Najwięcej jest różu i czerwieni, ale nie brakuje zieleni, żółci, brązu i błękitu. Widać właściwie wszystkie kolory i setki ich odcieni. Widać wielkie, kolorowe miasto.
Są tu budowle ogromne, ciągnące się dziesiątki metrów, są też małe, maciupeńkie. Setki uliczek i zaułków, przestronnych i maleńkich, wąziutkich i szerokich, prostych i poskręcanych. Biegną wzdłuż i wszerz, prowadzą z dołu na szczyt niesamowitych budowli, na ukos i w poprzek. A na nich tysiące, dziesiątki, setki tysięcy mieszkańców jeszcze bardziej kolorowych niż samo miasto, odzianych we wszystkie barwy świata. Są duzi i malusieńcy, grubi i cieniutcy jak nitka. Jedni poruszają się wolno i majestatycznie, inni w szaleńczym tempie. Przemieszczają się pojedynczo i całymi gromadami.
Widok jest tak piękny, że trudno oderwać wzrok. Niestety, muszę choć na moment rozstać się z tym obrazem z bajki. Trzeba wypłynąć, nabrać powietrza i znów zanurkować, po raz piąty, szósty i siódmy, by jeszcze raz, choć przez chwilę, cieszyć oczy cudownym widokiem przepięknej rafy koralowej i tysiącami kolorowych rybek przy Różowej Plaży na wyspie Komodo.
Na tę plażę nie można dopłynąć łódką. Dwieście metrów wcześniej należy wyskoczyć z łodzi i popłynąć wpław, zważając na silny prąd, który niebezpiecznie ściąga na morze. Płynie się wzdłuż ostrych skał, które z obu stron zamykają niewielką zatoczkę zakończoną plażą o różowym piasku. Piasek zawdzięcza kolor właśnie rafie pomiędzy skalistymi krańcami zatoczki. Pokruszone i rozdrobnione przez wodę fragmenty koralowca mieszają się z nim, nadając różowy odcień.
Na świecie jest podobno siedem różowych plaż. Fantastycznych raf koralowych, większych i mniejszych, w morzach wokół indonezyjskich wysp jest znacznie więcej. Jedne z piękniejszych są przy Bali, ale nie w Kucie, i w morzach oblewających Sulawesi, przy którego północnym wybrzeżu utworzono nawet Morski Park Narodowy. Piękne są rafy wokół Papui, u północno-zachodnich wybrzeży Lomboku, przy wysepkach Gili i w wielu, wielu innych miejscach. Nie pozna całego piękna Indonezji ten, kto nie zanurkuje, by zerknąć na jej podwodne, fantastycznie kolorowe oblicze.
Nabieram powietrza i ponownie zanurzam się w wodzie, by ostatni raz spojrzeć na ten bajkowy świat.
Różowa Plaża i fantastycznie kolorowa rafa koralowa zaledwie dwa-trzy metry pod taflą wodyCiekawostki
Drogi Czytelniku, przeczytałeś właśnie najbardziej kompletną i pełną polską książkę o Indonezji. Nie da się jednak, jak już na wstępie wspomniałem, w jednej książce opisać całej Indonezji, która jest rozległa jak Europa i sto razy bardziej zróżnicowana. Dlatego do najważniejszych opisów przedstawionych wcześniej pragnę dodać kilka ciekawostek, które mogłyby być dodatkowymi rozdziałami tej książki. Niech będą zatem jej skróconym uzupełnieniem.
W Indonezji:
- flaga narodowa jest czerwono-biała (odwrotność polskiej), a powstała z odcięcia niebieskiego pasa z flagi Holandii, jako symbolu wyzwolenia od kolonizatora;
- 110 mln ludzi, niemal połowa ludności, żyje za mniej niż 2 dolary dziennie;
- 80 mln ludzi jest pozbawionych elektryczności lub ma do niej dostęp tylko kilka godzin na dobę;
- bardzo silna jest wiara w magię i duchy, nie tylko na wsi, ale także w dużych miastach i nie tylko wśród animistów, lecz również u muzułmanów i chrześcijan; nagłą chorobę czy pechowe wydarzenie uważa się za skutek rzuconego uroku, a wszędzie można znaleźć uzdrowicieli i czarowników zajmujących się magią;
- na Borneo żyją plemiona, u których do tatuażu mają prawo wyłącznie kobiety, po to, by ból podczas wykonywania go ostrym bambusem przygotował je do zniesienia bólu porodowego;
- znaleźć można wiele największych w świecie roślin i zwierząt, np. na Sumatrze największy kwiat świata – rafflesię, w Papui – największego krokodyla słodkowodnego, na Borneo – największy gatunek pytona;
- żyje jaszczurka zwana latającym smokiem, która lata dzięki fałdom skóry pokrywającym wydłużone żebra, co czyni z nich rodzaj skrzydeł;
- występuje najwięcej, po Australii, endemicznych gatunków na świecie: 39% wszystkich ssaków i 36% ptaków;
- na Sumbie raz w roku odbywa się turniej walk na koniach, podczas których zawodnicy walczą na drewniane kopie. Walka trwa do upadku jednego zawodnika na ziemię. Krew lejąca się strumieniami podczas turnieju jest ofiarą dla duchów, aby zapewnić mieszkańcom ich przychylność;
- istnieją tysiące wytwórni lodu, który dostarczany jest rybakom i na targi, by obłożyć nim ryby i owoce morza, zanim dotrą do klienta. Gdyby nie lód, większość morskich połowów w upalnym klimacie zepsułaby się błyskawicznie;
- rybacy nurkują i pod wodą strzelają cyjankiem potasu do drogich ryb i homarów, by wyłowić je żywe i dostarczyć do akwariów w luksusowych restauracjach. Trucizna niszczy jednak koralowce, wśród których żyją te drogie ryby, homary i ślimaki morskie.
Podziękowania
Książka ma zawsze swojego autora, ale rzadko się zdarza, by nie korzystał on z pomocy i rad innych. Tak jest i w tym przypadku. Pragnę więc podziękować tym, dzięki którym ta książka powstała i jest lepsza, niż gdybym z ich wsparcia nie korzystał.
Dziękuję zatem moim przyjaciołom towarzyszącym mi w podróżach i wyprawach po Indonezji, o których pisałem na wstępie. Dodatkowo Piotrowi Śmieszkowi za znakomite prowadzenie naszych wypraw i konsultacje po napisaniu książki, a także Jemu oraz Bogdanowi Pasiecznemu i Andrzejowi Trzasce, że pozwolili mi wykorzystać swoje fotografie. Dziękuję Agnieszce Klimek, która była pierwszym czytelnikiem i dostrzegła błędy, pomyłki, przeoczenia i przekazała mi cenne uwagi i propozycje. Dziękuję Janinie Małas za jej mądre redaktorskie i korektorskie uwagi oraz świetnemu grafikowi i redaktorowi technicznemu Michałowi Mierzejewskiemu, który namęczył się przy rysowaniu map i obróbce oraz ułożeniu dostarczonych mu zdjęć, by spełnić moje, może nadmierne, wymagania – obojgu z Wydawnictwa Bernardinum. Dziękuję wreszcie mojej żonie Wandzi, która nie tylko towarzyszyła mi w podróżach po Indonezji, ale też wspierała podczas pisania książki, a swoją znakomitą pamięcią do szczegółów wspomagała moją ułomną pamięć.
Ta książka jest pierwszą, jaką napisałem w całości na komputerze, bo niestety odeszła od nas mistrzyni klawiatury, Ula Kowaczek, która przez lata przepisywała moje ręcznie nabazgrolone teksty. Niech te słowa będą dla Niej moim ostatnim podziękowaniem.