Wystarczy być - ebook
Wystarczy być - ebook
Tajemniczy ogrodnik, który nagle znalazł się w centrum świata. Ale czy to z niego należy się śmiać?
Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Otwiera się przed nim oszałamiająca kariera. Mężczyźni widzą w nim genialnego polityka, kobiety - doskonałego kochanka. W każdej jego wypowiedzi, które de facto dotyczą jedynie ogrodu, doszukują się ukrytych znaczeń i głębokich myśli.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8125-455-7 |
Rozmiar pliku: | 286 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prostaczek, który całe życie spędził w zamknięciu, zajmując się pielęgnowaniem ogrodu, a rzeczywistość zna tylko z telewizji, przez przypadek wkracza w wielki świat amerykańskiej finansjery. Jest pusty jak ekran, na który każdy rzuca swoje własne sny i marzenia. Mężczyźni widzą w nim genialnego polityka, kobiety – idealnego kochanka. Jednym słowem, otwiera się przed nim droga do oszałamiającej kariery.JERZY KOSIŃSKI (1933–1991)
Urodzony i wychowany w Polsce amerykański pisarz pochodzenia żydowskiego. W latach 1950–1955 studiował nauki polityczne i historię na Uniwersytecie Łódzkim. W 1957 roku wyemigrował do USA, gdzie ukończył Uniwersytet Columbia. Wykładał na uniwersytetach Yale, Princeton i Wesleyan. W 1973 roku został wybrany na prezesa amerykańskiego Pen Clubu; funkcję tę pełnił przez dwie kadencje. Był laureatem wielu nagród literackich, a wśród nich niezwykle prestiżowej National Book Award. Dorobek literacki Kosińskiego obejmuje dwa zbiory esejów socjologicznych opublikowanych pod pseudonimem Joseph Novak, zbiór wspomnień Przechodząc obok oraz dziewięć powieści napisanych w języku angielskim, m.in. Malowany ptak, Kroki, Wystarczy być, Pasja, Pustelnik z 69 ulicy. W PRL jego książki znajdowały się na indeksie.1
Była niedziela. Los krążył wolno po ogrodzie, ciągnąc za sobą zielony wąż i uważnie obserwując lejący się z niego strumień wody. Bardzo delikatnie kierował go na każdą roślinę, każdy kwiat, każdą gałąź. Rośliny są jak ludzie; potrzebują miłości, aby żyć, pokonywać choroby i umierać w spokoju.
A jednak różnią się od ludzi. Nie umieją rozmyślać o sobie ani zgłębiać swej istoty; nie istnieje lustro, w którym mogłyby się przejrzeć; wszystko, co robią, robią nieświadomie: rosną mimo woli, a ponieważ nie potrafią rozumować ani marzyć, ich rozwój pozbawiony jest znaczenia.
W ogrodzie, który dzielił od ulicy wysoki, porośnięty bluszczem mur z czerwonej cegły, było przyjemnie i bezpiecznie, i nawet odgłosy przejeżdżających obok aut nie zakłócały panującego w nim spokoju. Los nie zwracał najmniejszej uwagi na hałasy z ulicy. Chociaż nigdy nie wychodził poza teren domu i przyległego do niego ogrodu, nie interesował go świat na zewnątrz.
Przednią część domu, w której mieszkał Stary Człowiek, Los traktował tak samo jak mur czy ulicę. Nie wiedział, czy ktoś tam żyje, czy nie. W tylnej części, na parterze, w izbie z oknem na ogród, mieszkała pokojówka. Los zajmował pomieszczenie po przeciwnej stronie holu, z własną łazienką i oddzielnym korytarzem prowadzącym do ogrodu.
Jeśli chodzi o ogród, najbardziej podobało się Losowi to, że zawsze, gdziekolwiek się znajdował, na jednej z wąskich ścieżynek czy pośród drzew i krzewów, mógł po nim krążyć, nie zastanawiając się, w którym idzie kierunku, nie wiedząc, czy posuwa się naprzód, czy cofa po swoich dawnych śladach. Liczyło się tylko to, że tak jak rośliny żyje własnym rytmem.
Co pewien czas wyłączał strumień wody, siadał na trawie i pogrążał się w zadumie. Wiatr wiejący z różnych stron kołysał liśćmi krzewów i drzew. Miejski kurz osiadał wszędzie, przyciemniając barwy kwiatów, które cierpliwie czekały, aż deszcz je obmyje, a słońce osuszy. Jednakże, nawet w szczytowym momencie swojego rozkwitu, tętniący życiem ogród był jednocześnie cmentarzem. Pod każdym drzewem i każdym krzakiem tkwiły zgniłe pnie oraz spróchniałe, rozkładające się korzenie. Właściwie trudno było określić, co jest ważniejsze: powierzchnia ogrodu czy jego trzewia, cmentarzysko, z którego wszystko bierze początek i w które na nowo się zapada. Wzdłuż muru, na przykład, rósł w pogardzie dla innych roślin żywopłot; rozrastał się szybko, przytłaczając sobą sąsiadujące kwiaty i wdzierając się na terytorium słabszych krzewów.
Los wrócił do pokoju i włączył telewizor. Ekran tworzył własne światło, własne kolory, własny czas. Nie podlegał prawu ciążenia, które sprawia, że rośliny chylą się ku ziemi. W telewizorze wszystko było splątane, przemieszane, a zarazem uładzone: noc i dzień, rzeczy duże i małe, solidne i kruche, miękkie i szorstkie, ciepłe i zimne, dalekie i bliskie. W kolorowym świecie telewizji ogrodnictwo było dla Losa jak laska dla ślepca.
Zmieniając kanały, zmieniał i siebie. Przechodził przez różne fazy, podobnie jak rośliny w ogrodzie, ale przechodził przez nie tak szybko, jak chciał, tak szybko, jak wciskał przycisk. Zdarzało się, że zmieniając programy, wypełniał sobą cały ekran, tak jak wypełniały go osoby pokazujące się w telewizorze. Manipulując przyciskiem, dokonywał tego, że ludzie jawili się przed jego oczami. Toteż nic dziwnego, że uwierzył, iż swoje istnienie również zawdzięcza tylko sobie; sobie i nikomu więcej.
Postać, którą zobaczył na ekranie, wyglądała jak jego własne odbicie w lustrze. Chociaż nie potrafł czytać ani pisać, bardziej przypominał mężczyznę w telewizorze, niż się od niego różnił. Nawet głosy mieli podobne.
Wtopił się w ekran. Niczym promień słońca, podmuch świeżego powietrza czy lekki deszczyk, świat spoza ogrodu przeniknął Losa i Los, niby obraz telewizyjny, wypłynął w świat, niesiony siłą, której nie znał i nie widział.