- W empik go
Wystawa - ebook
Wystawa - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 148 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzielni ci ludzie, bez względu na ciasnotę swych uniformów, szybko zahaczyli drabinę o powóz, wpadli na jego wierzch, odpięli pokrowiec, otworzyli drzwiczki, wyrzucili z dachu karetki cztery tłomoki i wypuścili z jej wnętrza troje zaspanych podróżnych, rozumie się, nie bez niejakich trudności.
Najprzód wysiadła niska jejmość, która mając około siebie pudełko, koszyczek, torebkę i duży parasol z wsuniętą weń małą parasolką, posiadała tylko dwie ręce. Przez kilka minut starała się opanować i wynieść wszystkie swoje ruchomości, a po kilku minutach nietylko, że nie wyniosła żadnej, ale nadto – sama musiała być prawie wyniesioną z powozu. Po tym akcie galanterji ze strony woźnego, mógł już bez przeszkody ukazać się w drzwiczkach karety pożółkły i zgarbiony jegomość, w pomiętej ceratowej czapce i wyszarzanej burce, który w czasie niefortunnych usiłowań swoich towarzyszy zachowywał się tak, jakby miał niekłamaną chęć wyskoczyć oknem na jakiś połatany i sznurem obwiązany tłomoczek.
Niebawem podróżni zaczęli się rozchodzić. Mała jejmość, w asekuracji dwóch woźnych, niosących dwa tłomoki, pudełko, torebkę, koszyk i dwa parasole, udała się na prawo. Został tylko właściciel wyszarzanej burki, którego nikt nam nie zabroni nazwać panem Mateuszem, a który tak drobiazgowo śledził łaty i sznury swego tłomoczka, jakby chciał sprawdzić, ile też sztuk odzieży i bielizny kryje się pod jego spękaną i pofałdowaną skórą?…
– Ha! to już chyba i my idźmy, panie – rzekł nagle jeden z mizerniejszych oficjalistów pocztowych do nowego naszego przyjaciela.
– A dokądże to chcesz prowadzić, mój bracie? – spytał słodziutkim głosem pan Mateusz, nietyle zachwycony, ile raczej zakłopotany uprzejmością publicznego sługi.
– Naturalnie, że do dorożki!…
– Do dorożki, przyjacielu?… A może tu gdzie macie jaką oberżę blisko, to już wolałbym tam odrazu. Ot widzę nawet napis: „Hotel Rzymski” – mówił Mateusz, zatrzymując się wprost oznaczonej instytucji.
– Tu miejsc niema! – mruknął niechętnie woźny, a potem, zwracając się do dorożkarza, rzekł z akcentem grubjańskiego szyderstwa.
– A poszukaj tam dla pana numeru, tylko gdzie niedaleko, to dopiero dostaniesz!…
– A dam ci, dam, mój bracie! – upewniał niewiadomo kogo pan Mateusz, gramoląc się do dorożki. – Dam ci, byleś tylko znalazł gdzie blisko dobrą i tanią kwaterę…
Dorożka ruszyła.
– Panie! – woła woźny – a mnie na piwo za odniesienie rzeczy?
Wehikuł staje.
– A ha! ha!… – przypomina sobie pan Mateusz. – Masz, kochanie, masz…
– Co?… to pan mi kopiejczynę daje za ten kurs?
– Mój Boże!… A ileż ci się należy, dobry człowieku? – pyta przybyły.
– No, choćby dyskę… Ot tak!… Jaka wytarta!… Żebyś nogi połamał! – deklamuje woźny, a dorożka przez ten czas odjeżdża.
Całe dwie minuty nasz przyjaciel wycierał nogi o słomiankę, umieszczoną w dorożce, zachwycał się jej podskokami, miękkością jej poduszek i drżał o bezpieczeństwo swego zdezelowanego tłomoka, kiedy nagle powóz stanął przed jedną z brudniejszych bram hotelowych.
– Hej! – zawołał dorożkarz – a weźcie tam gościa! hej!
Na ten okrzyk w progu bramy zjawił się numerowy w wytartym fraku, a popatrzywszy uważnie na kozioł i na siedzenie, wykrzyknął:
– O jak mi Bóg miły, a toż to mój pan, jaśnie pan Mateusz!…