Wyznania socjopatki. Życie w ukryciu - ebook
Wyznania socjopatki. Życie w ukryciu - ebook
Jedyna książka o socjopatach napisana przez osobę ze zdiagnozowaną socjopatią.
Niszczenie ludzi. Uwielbiam sposób, w jaki ta fraza brzmi, jak smakuje. NISZCZENIE LUDZI JEST SMAKOWITE.
Lubię ludzi. Lubię ich tak bardzo, że chcę ich DOTYKAĆ, KSZTAŁTOWAĆ albo NISZCZYĆ według własnego upodobania. Niekoniecznie po to, żeby zobaczyć rezultaty swoich działań, po prostu dlatego, że chcę korzystać ze swojej władzy.
Czasem potrzebuję spuścić trochę pary. Więc niszczę ludzi. TO NIE JEST NIELEGALNE, jest trudne do udowodnienia i pozwala mi nacieszyć się władzą. Lubię czuć, że MOGĘ TO ROBIĆ i że JESTEM W TYM DOBRA. Fakt, że to coś złego i że wyrządzam krzywdę innym, niekoniecznie ma dla mnie znaczenie.
Lubię ludzi. Mam krąg bliskich przyjaciół, którym na mnie zależy. Jestem znakomitą prawniczką, na uczelni mam świetną opinię i udzielam się charytatywnie.
Czy jestem potworem?
Polubilibyście mnie, gdybyście mnie poznali. Nie mam co do tego wątpliwości.
M.E. Thomas to pseudonim prawdziwej socjopatki, która znakomicie radzi sobie w społeczeństwie. Jest odnoszącą sukcesy prawniczką i wykładowczynią, a także autorką popularnego bloga Sociopathworld, gdzie nie tylko pokazuje, jak wygląda świat widziany jej oczami, ale też tworzy społeczność „podobnie myślących jednostek”.
Wyznania socjopatki zaraz po wydaniu znalazły się na szczycie listy bestsellerów „New York Timesa”. Ta szczera relacja pozwala zobaczyć, jak funkcjonuje ukryty pośród nas socjopata – od miejsca pracy poprzez relacje z rodziną i znajomymi do tego, co dzieje się w jego sypialni.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7450-1 |
Rozmiar pliku: | 830 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsza książka jest rodzajem pamiętnika. To prawdziwa historia, którą przedstawiam tak, jak ją zachowałam we wspomnieniach. Oprócz jednak oczywistego faktu, że ludzka pamięć bywa zawodna, warto mieć na uwadze i to, że mój sposób opowiadania jest konsekwencją sposobu, w jaki patrzę na świat – z właściwą sobie megalomanią, pełnym determinacji skupieniem na celu i niezrozumieniem życia wewnętrznego innych.
Zdecydowałam się wydać tę książkę pod pseudonimem, zmieniłam także imiona i szczegóły pozwalające zidentyfikować członków mojej rodziny, przyjaciół i niektóre z pozostałych osób wymienionych w książce. Niekiedy zmodyfikowałam również miejsca i okoliczności zdarzeń: kolejność lub czas ich trwania. Nie licząc tego rodzaju ingerencji, opisana w tej książce historia jest prawdziwa, nie dopuściłam się świadomego przeinaczenia żadnego z istotnych faktów.Fragment diagnozy psychologicznej
Pani Thomas jest trzydziestoletnią białą kobietą. Zgłosiła się w celu poddania się diagnostyce osobowości, głównie pod kątem potencjalnej obecności rysu psychopatycznego. Na tle danych normatywnych wyniki przeprowadzonych przez panią Thomas licznych kwestionariuszy samooceny, obejmujących zarówno cechy mieszczące się w granicach normy, jak i cechy patologiczne, lokują się powyżej dziewięćdziesiątego dziewiątego percentyla. Pod wieloma względami można uznać jej przypadek za modelowy przykład osobowości psychopatycznej. Wyniki oceny przesiewową wersją skali psychopatii Hare’a (_psychopathy checklist: screening version_, PCL:SV) w znacznej mierze pokrywają się z tym opisem, szczególnie jeżeli chodzi o wykazywane przez panią Thomas wymiary afektywne i interpersonalne, takie jak wyraźny brak empatii, bezwzględne i wyrachowane podejście do relacji społecznych i międzyludzkich oraz stosunkowo wysoką tolerancję na doświadczanie negatywnych emocji.
Szczególnie znamienne w obrazie klinicznym przypadku pani Thomas są wyraźnie podwyższone wartości w skali odzwierciedlającej rysy dyssocjalne i psychopatyczne (szczególnie egocentryzm i wzorzec dużego zapotrzebowania na stymulacje), dominacja w relacjach interpersonalnych, werbalna agresja i zawyżona samoocena, jak również bardzo niskie wyniki w skalach odzwierciedlających negatywne doświadczenia afektywne (na przykład fobie, czynniki traumatyzujące, objawy depresyjne) i stresujące okoliczności życiowe, niskie komponenty interpersonalnej troski o innych. W tym obszarze jej ogólny profil również odzwierciedla konstelację cech osobowości i typ relacji interpersonalnych o dużym stopniu spójności z obecnymi konceptualizacjami psychopatii.
Pani Thomas ma świadomość, że pod względem struktury osobowości jest „inna” niż większość ludzi, których zna, jednak nie postrzega siebie jako „zaburzonej” w znaczeniu osoby dotkniętej chorobą psychiczną. Wręcz przeciwnie: wydaje się zadowolona ze swojego stylu życia, jego obecnego przebiegu i obojętna na wiele problemów i trosk, które u innych bywają przyczyną niepewności lub cierpień. Oczywiście to postawa typowa dla jednostek w wysokim stopniu psychopatycznych.
Z wszelkich relacji pani Thomas wynika, że jak dotąd doświadczyła względnie niewielu obiektywnie (lub subiektywnie) negatywnych konsekwencji posiadania silnie psychopatycznej osobowości, a na niektórych polach (na przykład naukowym, zawodowym) pod wieloma względami sprawia wręcz wrażenie osoby wybijającej się. To sugeruje, że można ją opisać jako „uspołecznioną” lub „odnoszącą sukcesy” psychopatkę albo przynajmniej osobę o względnie niedezadaptacyjnej odmianie osobowości tego typu.
------------------------------------------------------------------------
_dr John F. Edens_
_Profesor na Wydziale Psychologii_
_Texas Agricultural and Mechanical University_1
JESTEM SOCJOPATKĄ. TAK JAK TY
Gdyby moje życie było filmem, zaczynałby się on tak: jest piękny, ciepły letni dzień w południowym klimacie. Na powierzchni delikatnie falującej w basenie wody migocze słońce. Z cichym dudnieniem otwierają się przesuwane drzwi. Wychodzi młoda kobieta w klapkach i czarnym pływackim kostiumie. Jej ciemne włosy sięgają nieco poniżej umięśnionych ramion pływaczki. Dzięki pracy ratowniczki na miejskim basenie jest mocno opalona. Ani ładna, ani brzydka, przeciętnej budowy, żadnych cech rzucających się w oczy. Wysportowana. Porusza się trochę niezgrabnie, jak chłopczyca albo ktoś, kto ma trudności z nawiązaniem emocjonalnego kontaktu z własnym ciałem. Nie zdradza żadnych związanych z nim uczuć: ani dobrych, ani złych. Jako sportsmenka jest przyzwyczajona do bycia półnagą.
Tego dnia ma prowadzić prywatną lekcję pływania. Rzuca ręcznik na leżak i zdejmuje klapki. Robi to ze swobodną beztroską, z zapamiętaniem uwalniając niesforne przedmioty. I wtedy dostrzega zmarszczki na powierzchni wody. W basenie coś się porusza.
Zwierzątko jest tak małe, że kobieta musi podejść bliżej, żeby się przekonać, co to jest: malutki, może tygodniowy opos. Wiosłuje rozpaczliwie maleńkimi różowymi łapkami, walcząc o utrzymanie ponad powierzchnią wody jeszcze mniejszego różowego noska. Biedactwo musiało wpaść do basenu w nocy. Jest za małe, żeby wydostać się na brzeg. Jego mięśnie drżą z wyczerpania, nawet w maleńkich błyszczących oczkach maluje się zmęczenie. Opos jest bliski poddania się.
Kobieta porusza się szybko: z powrotem zakłada klapki i przystaje na chwilę przy krawędzi basenu. Bierze siatkę i rusza w stronę oposa. Następuje zbliżenie kamery na siatkę, która opada pod wodę i unosi malutkiego oposa za brzuszek, tuż przed tylnymi łapkami. Szybkim ruchem, niemal bez wysiłku, kobieta wciąga siatką zwierzątko pod wodę. Opos miota się, jego wycieńczone ciałko mobilizuje się w obliczu nowego zagrożenia. Walczy, popiskując głośno, aż wreszcie udaje mu się uwolnić zadek spod siatki. Nabiera tchu tylko raz, bo po chwili siatka znowu ciągnie go w dół. Ustawienie siatki umożliwia jednak zwierzęciu wyswobodzenie się z pułapki.
Bohaterka filmu wzdycha. Siatka zostaje uniesiona. Oposiątko odczuwa przelotną ulgę, by zaraz powrócić do rozpaczliwego wiosłowania. Młoda kobieta rzuca siatkę na ziemię, chwyta ręcznik i wchodzi do domu. Po chwili widzimy ją wewnątrz rozmawiającą przez telefon. Lekcja pływania zostaje odwołana z powodu problemów technicznych. Instruktorka bierze kluczyki, otwiera drzwi prowadzące na ulicę i zbiega po schodach do zaparkowanego przed domem amerykańskiego sportowego samochodu, którym jeździ od swoich szesnastych urodzin. Silnik V8 terkocze przez krótką chwilę, by z rykiem obudzić się do życia. Kobieta wrzuca wsteczny i – o mały włos nie uderzając w inne samochody na podjeździe – wyjeżdża na ulicę, by zrobić jak najlepszy użytek z tego nieoczekiwanie wolnego letniego popołudnia.
Po powrocie o zmierzchu do domu spogląda na ciemny cień na dnie basenu. Bierze tę samą siatkę, jednym ruchem wyławia małego oposa i przerzuca go przez płot do ogrodu sąsiadów. Wrzuca do basenu dodatkową tabletkę chloru, po czym kieruje się do domu. Kamera zatrzymuje się dłużej na znieruchomiałej tafli wody. Ekran ciemnieje.
Jestem socjopatką. Za sprawą podwójnego wpływu – genów i otoczenia – cierpię na to, co psychologowie określają mianem antyspołecznego zaburzenia osobowości, opisanego w klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego jako „utrwalony wzorzec skłonności do braku poszanowania i naruszania praw innych”. Do kluczowych cech tak zdiagnozowanych osób zalicza się brak wyrzutów sumienia, tendencję do kłamstwa i niezdolność do podporządkowania się normom społecznym. Ja wolę definiować swoją socjopatię jako zespół cech, które charakteryzują moją osobowość, ale nie opisują mnie samej: czuję się wolna od ograniczających, irracjonalnych emocji, potrafię myśleć strategicznie, jestem sprytna, inteligentna, pewna siebie i czarująca. Z drugiej strony sprawia mi trudność reagowanie w odpowiedni sposób na zagmatwane sygnały, które wysyłają inni pod wpływem emocji. Psychopatia i socjopatia to terminy o bardzo zbliżonej historii klinicznej, dziś najczęściej stosowane zamiennie, chociaż niektórzy badacze odróżniają je od siebie na podstawie takich kryteriów jak podłoże genetyczne, agresja lub inne czynniki. Ze względu na negatywne konotacje przedrostka „psycho-” w kulturze popularnej wolę nazywać siebie socjopatką. Może i cierpię na zaburzenie, ale nie jestem stuknięta.
Poszukiwania możliwego podłoża genetycznego moich problemów prowadzą przez mojego ojca do jego biologicznego ojca, który był znany jako wyjątkowo bezduszny człowiek. Poorana bliznami twarz mojego dziadka świadczyła o jego impulsywności, skłonności do ryzyka i agresji. Był prawdziwym geniuszem, ale zachciało mu się zostać kowbojem. Cały odziedziczony przez siebie majątek zainwestował w kupno rancza, które następnie doprowadził do ruiny. Wreszcie nieruchomość została zajęta z powodu zaległych podatków. Ponieważ moja babcia zaszła w ciążę, został zmuszony do małżeństwa, które zaledwie kilka miesięcy po narodzinach mojego ojca dość nieoczekiwanie się rozpadło. Dziadek zrzekł się praw rodzicielskich i nigdy więcej nie widział swojego syna. Nie wiem nic o pradziadkach ze strony ojca, ale gdybym miała zgadywać, obstawiałabym, że dziadek wdał się w któreś ze swoich rodziców.
Wychowanie wzmocniło odziedziczone przeze mnie cechy, choć z nieco innym skutkiem, niż można byłoby się spodziewać, sądząc po serialowych albo filmowych postaciach socjopatów. W dzieciństwie nie byłam ofiarą molestowania, nie wyrosłam na morderczynię ani w ogóle na kryminalistkę. Nigdy nie siedziałam w więzieniu, od krat wolę mury uniwersytetu: jestem znakomitą prawniczką i wykładowczynią prawa. Należę do szanowanych młodych pracowników naukowych, którzy regularnie pisują do czasopism prawniczych i rozwijają rozmaite teorie. Dziesięć procent dochodu przeznaczam na cele charytatywne i raz w tygodniu prowadzę zajęcia w szkółce niedzielnej. Mam krąg bliskich przyjaciół i krewnych, których kocham i którzy bardzo kochają mnie.
Czy coś z tego brzmi znajomo? Może i ty jesteś socjopatą? Według niedawnych szacunków socjopaci stanowią od jednego do czterech procent populacji – to znaczy, że problem dotyczy jednej na dwadzieścia pięć osób, więc występuje częściej niż anoreksja czy autyzm. Nie jesteś seryjnym mordercą? Nigdy nie siedziałeś w więzieniu? Jak większość z nas. Część osób może zaskoczyć informacja, że brak kryminalnej przeszłości o niczym nie świadczy. Zaledwie dwadzieścia procent osadzonych w więzieniach to socjopaci, choć prawdopodobnie odpowiadamy za mniej więcej połowę poważnych zbrodni. Większość socjopatów nie trafia do więzień. Większość socjopatów żyje na wolności i dyskretnie funkcjonuje w społeczeństwie. Nie mają problemu z utrzymaniem pracy, zawierają małżeństwa, mają dzieci – mniej lub bardziej skutecznie dostosowują się do kultury uznającej ich za potwory. Kim wobec tego są socjopaci? Jesteśmy bardzo liczni i różnimy się między sobą. Przynajmniej jedna socjopatka wygląda jak ja. Czy któreś z nich wygląda jak ty?
Masz grono przyjaciół, licznych byłych partnerów, wielu adoratorów? To nie znaczy, że nie jesteś socjopatą. Wręcz przeciwnie. Mimo naszej złej reputacji słyniemy z niespotykanego, choć powierzchownego, uroku osobistego. W świecie ponurych przeciętniaków pochłoniętych bezcelowym wyścigiem szczurów wyjątkowość socjopatów przyciąga ludzi jak świeca ćmy.
Polubilibyście mnie, gdybyście mnie poznali. Nie mam co do tego wątpliwości, ponieważ zdążyłam poznać dostateczną liczbę osób, by uznać je za statystycznie istotną próbkę populacji – i wszystkie one okazały się podatne na mój urok. Mam ten szczególny rodzaj uśmiechu, częsty u prezenterów telewizyjnych i rzadki w prawdziwym życiu: lśniący doskonałością zębów i wyrażający serdeczne zaproszenie. Ktoś taki jak ja jest wymarzoną osobą towarzyszącą na weselu byłej. Nieocenioną partnerką na imprezie firmowej – żona twojego szefa w życiu nie poznała nikogo równie ujmującego, zabawnego i ekscytującego. Na tyle inteligentną i odnoszącą sukcesy, żeby twoi rodzice byli zachwyceni, gdybyś przyprowadził mnie do domu.
Czy masz wygórowane wyobrażenie o sobie? Ja w każdym razie sprawiam takie wrażenie, prawda? Socjopaci słyną z _ego_ o tak bujnych kształtach, że można je określić jako rubensowskie. Emanuję pewnością siebie znacznie większą, niż można byłoby oczekiwać na podstawie mojego wyglądu czy mojej pozycji społecznej. Nie jestem szczególnie wysoka, ale mam szerokie, silne ramiona i prostokątną szczękę. Przyjaciele lubią komentować moją twardość i pewny krok. A ja po prostu równie komfortowo czuję się w letnich sukienkach i w kowbojskich butach.
Moja pewność siebie bodaj najwyraźniej przejawia się w tym, jak podtrzymuję kontakt wzrokowy. Zdarza mi się słyszeć, że mam „drapieżne spojrzenie”, i wygląda na to, że jest ono cechą większości socjopatów. Uporczywe podtrzymywanie kontaktu wzrokowego może zostać odebrane jako przejaw wrogości, dlatego odwiedzających zoo ostrzega się przed gapieniem się na goryle. Ludzie reagują podobnie, nic więc dziwnego, że zmuszenie kogoś do odwrócenia wzroku bywa nie lada wyzwaniem. Socjopatów to nie dotyczy. Bezpośredni kontakt wzrokowy nie zbija nas z tropu. Nasze spojrzenie bywa uważane za pewne siebie, agresywne, uwodzicielskie albo drapieżne. Może wytrącać ludzi z równowagi, ale często budzi też ekscytację podobną do niepokojącego zauroczenia.
Czy zdarzyło ci się wykorzystywać swój urok i swoją pewność siebie, żeby nakłaniać innych do rzeczy, na które inaczej nigdy by się nie zdecydowali? Można to nazywać manipulacją, ale dla mnie to po prostu korzystanie z darów Bożych. A słowo „manipulacja” jest takie brzydkie! Ludzie używają go, żeby wyprzeć się własnych wyborów. Czy jeśli ktoś nie żałuje swojej decyzji, to znaczy, że nikt go nie zmanipulował?
W oczach wielu osób manipulacja jest obszarem, w którym rys socjopatyczny nabiera cech szczególnej nikczemności, ale ja nie rozumiem dlaczego. Chodzi przecież o zwykłą wymianę. Ludzie dążą do określonego celu: chcą cię zadowolić, czuć, że są pożądani, potrzebni albo uważani za dobrych. Manipulacja to po prostu szybki, choć nieuczciwy sposób na to, żeby obie strony dostały to, czego chcą. Można to nazwać nieodpartym urokiem. Jedna z moich socjopatycznych przyjaciółek przytoczyła taki przykład: pewien facet chce sprzedać samochód za pięć tysięcy dolarów, inny jest gotów go kupić za dziesięć. Ja wiem o nich obu, chociaż oni nie wiedzą o sobie nawzajem. Kupuję więc ten samochód za pięć tysięcy, sprzedaję go drugiemu facetowi za dziesięć tysięcy i jestem pięć tysięcy do przodu. To się nazywa arbitraż. Na Wall Street (i w wielu innych miejscach) jest na porządku dziennym. Każdy dostaje to, czego chciał, i wszyscy są zadowoleni, dopóki ci dwaj nie wiedzą więcej, niż powinni. Ja utrzymuję ich w błogiej nieświadomości dla dobra nas wszystkich, a przede wszystkim własnego.
Prawdę mówiąc, uważam, że większość osób mających do czynienia z socjopatami wychodzi na tym lepiej, niż gdyby na nich nie trafiły. Socjopaci są składnikiem smaru, który oliwi machinę świata. Spełniamy fantazje lub przynajmniej stwarzamy takie pozory. Niejednokrotnie tylko my jesteśmy gotowi zaspokoić twoje najskrytsze pragnienia i potrzeby, tylko my tak doskonale się do nich dostosowujemy – na pozór bez żadnego ukrytego motywu. Obserwujemy swój obiekt i staramy się udawać tego, kogo on potrzebuje: dobrego pracownika, szefa, kochanka. To udawanie nie musi być podszyte złymi intencjami. Obiekt w trakcie transakcji czuje się dobrze i w jej wyniku zazwyczaj nie dzieje mu się krzywda. Oczywiście wszystko ma swoją cenę – nie robilibyśmy tego, gdybyśmy nie dostawali czegoś w zamian. Często chodzi o pieniądze, władzę czy po prostu przyjemność, jaką sprawia nam twój podziw i twoje pożądanie. Jednak to bynajmniej nie oznacza, że ty nic z tego nie masz. Niektórzy mogą myśleć, że cena jest zbyt wysoka. Ale prawda jest taka, że skoro wszedłeś w konszachty z diabłem, to tylko dlatego, że nikt inny nie zaoferował ci korzystniejszych warunków.
Co z moralnością? Czy twoje podejście do kwestii etycznych cechuje ambiwalencja? Z łatwością usprawiedliwiasz własne postępowanie lub zachowania innych koniecznością „przetrwania najsilniejszych”? Ludzie mówią czasem, że nie mamy sumienia albo wstydu, jakby to była jakaś wada. Są przekonani, że sumienie i wstyd są niezbędne, aby być „dobrym” człowiekiem. Tymczasem raczej nie istnieje coś takiego jak uniwersalna moralność, a już z całą pewnością nie istnieje moralność obiektywna. Mimo tysiącleci sporów między teologami i filozofami nie udało się ustalić zarysów i parametrów moralności. Z mojego punktu widzenia nie sposób pokładać niewzruszoną wiarę w czymś tak niewiarygodnie elastycznym i zmiennym, czymś kojarzonym z takimi okropnościami jak honorowe zabójstwa, „sprawiedliwe” wojny czy kara śmierci. Jak wiele osób trzymam się religii, która daje mi moralne wskazówki. To kwestia zdrowego rozsądku – pomaga uniknąć więzienia i bezpiecznie wtopić się w tłum. Jednak sedno moralności pozostaje dla mnie niezrozumiałe.
Traktuję moralność instrumentalnie. Przestrzegam konwencjonalnych nakazów, kiedy mi to odpowiada, w przeciwnym razie podążam własną drogą, dla której nie potrzebuję usprawiedliwienia. Kiedyś pomagałam parze ocalonych z Holokaustu wypełnić wnioski o odszkodowania wojenne od niemieckiego rządu. Ona była uroczą jasnowłosą kobietą dobiegającą osiemdziesiątki lub tuż po, ewidentnie nieżałującą pieniędzy na ubrania i pielęgnację twarzy, on zaś był jeszcze starszym od niej mężczyzną z bujną białą czupryną i tym charakterystycznym nastawieniem kogoś, komu wszystko się należy, które często można zaobserwować w Los Angeles wśród starzejących się gwiazd Hollywood. Jego dokumenty wydawały się mniej więcej w porządku. W pewnym momencie nawet wojowniczo podwinął rękaw, demonstrując wytatuowany na przedramieniu numer zgodny z przedstawioną dokumentacją. Papiery kobiety zawierały jednak pewne niejasności. Miała daty poprzednich wniosków o odszkodowania wojenne, ale nie zgadzały się z historią, którą mi opowiedziała. Z dokumentacji wynikało, że trafiała do obozów, po czym je opuszczała, co świadczyłoby o niespotykanej nieudolności Niemców. Nie bardzo wiedziałam, co wpisać do formularza, więc wstałam i powiedziałam, że zwrócę się o pomoc do odpowiedniej organizacji. Wpadła w panikę, chwyciła mnie za ramię i zmusiła, żebym z powrotem usiadła. To, co nastąpiło później, było trochę niezrozumiałe ze względu na jej podeszły wiek, prawdopodobną demencję i kiepską angielszczyznę.
– To nie jestem ja – powiedziała, wskazując palcem na jeden z formularzy.
W ten sposób roztoczyła się przede mną historia oszustwa i walki o przetrwanie, jeśli nie odmalowana bezpośrednio jej słowami, to będąca wynikiem moich domysłów. Kogoś, kto jak ona miał jasne włosy i błękitne oczy, nie podejrzewano o żydowskie pochodzenie. W czasie wojny mogła uchodzić za Aryjkę, pracowała więc jako szwaczka, później ukradła dokumenty potwierdzające pobyt w obozach jakiejś młodej kobiecie, która zmarła krótko po wyzwoleniu. Tak to, zdaje się, w skrócie wyglądało. Celowo nie zadawałam pytań. Zastanawiam się, czy jej mąż wiedział, kim ona naprawdę jest. Może zresztą wszystko było wytworem jej wyobraźni albo mojej.
Tak czy inaczej, bez skrupułów pomogłam jej wypełnić formularze. Moja rola nie polegała na kwestionowaniu jej historii, miałam jej tylko pomóc ją opowiedzieć. Zrobiłam to z przyjemnością. Podziwiałam ją. Podróżując, zwiedzałam miejsca związane z Holokaustem, czytałam _Dziennik Anne Frank_ więcej razy, niżbym chciała. Zawsze uderzała mnie przytłaczająca bierność większości świadków tamtych wydarzeń: sąsiadów, mieszkańców tego samego miasta, strażników obozowych, współwięźniów.
Patrząc na tę starą kobietę, mimo woli widziałam siebie. Bratnią duszę. Ona rozumiała, co znaczy przeżyć za wszelką cenę. Dopuścić się misternie zaplanowanej kradzieży tożsamości, żeby się podnieść po okresie prześladowań. Mogłam jedynie mieć nadzieję, że i ja tak dobrze poradzę sobie w życiu.
Pewnie miała szczęście, że trafiła na mnie, a nie na jakąś inną wolontariuszkę. Trudno powiedzieć, czy ktoś o sztywniejszym kręgosłupie moralnym nie zacząłby zadawać pytań, uzyskując w ten sposób obciążające ją informacje. Współczująca osoba mogłaby uznać, że kobieta z pewnością cierpiała w czasie wojny, jeśli nie tak samo, to w każdym razie z tych samych powodów co pozostałe osoby, dla których odszkodowanie było przeznaczone. Prawdopodobnie żyła w ciągłym strachu. Kto wie, kogo musiała przekupić, z kim się zaprzyjaźnić, kogo uwieść, żeby pozostać na wolności? Ktoś inny mógłby jednak odmówić pomocy osobie, która pomogła sobie, łamiąc prawo. Czy nie powinniśmy brzydzić się ludźmi próbującymi oszukiwać system, przyjmującymi rządowe pieniądze, choć im się one nie należą, wykorzystującymi do tego celu pomoc socjalną? Ktoś mógłby osądzać nawet i to, że zdecydowała się wykorzystać swój aryjski wygląd, by nie podzielić losu bliskich. Miała jednak to szczęście, że dla mnie jej sprawa nie wiązała się z dylematami natury moralnej. Załatwiłam formalności dostatecznie sprawnie, by zdążyć na lunch.
Łatwo ci przychodzi podejmowanie decyzji w biegu, czasem ku konsternacji przyjaciół i rodziny? Socjopaci słyną ze spontaniczności. Bywam niecierpliwa, ciężko mi skupić uwagę przez dłuższy czas na jednym projekcie albo utrzymać dłużej niż kilka lat tę samą pracę. Socjopaci poszukują bodźców i łatwo się nudzą, stąd nasza skłonność do podejmowania szybkich decyzji. Minusem impulsywności jest to, że łatwo fiksujemy się na jakimś nagłym odruchu, nie zważając na nic, nie słuchając głosu rozsądku. Choć impulsywność określa się niekiedy jako bycie w gorącej wodzie kąpanym, ja powiedziałabym, że spontaniczne decyzje podejmuję raczej na chłodno.
Nigdy nikogo nie zabiłam, choć niewątpliwie miałam na to ochotę, jestem zresztą pewna, że dotyczy to większości ludzi. Rzadko mi się zdarzało chcieć zabić kogoś ze swoich najbliższych, częściej chodziło o przypadkowe spotkanie z kimś, kto przyczynił się do mojego zakłopotania. Kiedyś, podczas pobytu w Waszyngtonie, gdzie uczestniczyłam w konferencji prawniczej, jakiś pracownik metra próbował mnie upokorzyć, ponieważ skorzystałam z ruchomych schodów, które były nieczynne.
ON : – Nie widziała pani żółtej barierki?
JA: – Żółtej barierki?
ON: – Żółtej barierki! Właśnie ustawiłem barierkę, należało iść dookoła!
_Cisza. Moja twarz jest nieprzenikniona._
ON: – To wykroczenie! Nie wie pani, że nie wolno łamać przepisów? Schody były zamknięte, złamała pani prawo!
_Wpatruję się w niego w milczeniu._
ON : – Następnym razem proszę nie łamać przepisów, jasne?
To nie było w porządku. Często, tłumacząc swoje naganne zachowanie, ludzie mówią, że „stracili panowanie nad sobą”. Doskonale znam to uczucie. Stałam tam przez chwilę, czekając, aż wściekłość opanuje część mózgu odpowiedzialną za podejmowanie decyzji, i nagle ogarnęła mnie chłodna determinacja. Zamrugałam i zacisnęłam zęby. Ruszyłam za tym mężczyzną. Poczułam przypływ adrenaliny. Metaliczny smak w ustach. Szłam, usiłując śledzić każdy szczegół znajdujący się w moim polu widzenia, świadoma wszystkiego, co dzieje się wokół, starając się przewidywać ruchy i zachowania otaczających mnie osób. Nie znałam miasta ani metra, a było to tuż przed godzinami szczytu. Liczyłam na to, że mężczyzna skieruje się do jakiegoś opustoszałego korytarza albo wejdzie ukrytymi drzwiami do pomieszczenia, w którym będę mogła dopaść go samego. Byłam bardzo pewna siebie, skupiona na jednej, jedynej rzeczy, którą koniecznie musiałam zrobić. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak moje dłonie zaciskają się na jego szyi, moje kciuki wbijają się w jego gardło, jak pod wpływem mojego niesłabnącego uścisku uchodzi z niego życie. Cóż by to było za wspaniałe uczucie!
Kiedy myślę o tym teraz, zdaję sobie sprawę, że brzmi to dziwnie. Ważę jakieś pięćdziesiąt osiem kilogramów, on musiał ważyć ponad siedemdziesiąt. Mam silne dłonie, bo grałam kiedyś na instrumencie, ale nie wiem, czy okazałyby się dostatecznie mocne, żeby na dość długą chwilę pozbawić go tchu. Czy naprawdę tak łatwo jest odebrać komuś życie? Kiedy przyszło co do czego, nie zdołałam nawet utopić maleńkiego oposa. Dałam się ponieść megalomańskim fantazjom, ale koniec końców i tak nie miało to znaczenia. Zgubiłam tego mężczyznę w tłumie, a moja żądza mordu ulotniła się równie szybko, jak się pojawiła.
Nie daje mi jednak spokoju myśl, co by się stało, gdybym wtedy nie straciła go z oczu? Z pewnością nie zdołałabym go zabić, ale jestem pewna, że bym go zaatakowała. Czy doszłoby do szamotaniny? Czy odniosłabym jakieś obrażenia? Czy interweniowałaby policja? Co bym powiedziała albo zrobiła, żeby uniknąć odpowiedzialności? Często zastanawiam się nad tym i nad dziesiątkami podobnych incydentów. Zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia mogę zrobić coś naprawdę bardzo złego. Jak bym się potem zachowała? Czy zdołałabym dostatecznie przekonująco odegrać skruchę, czy zostałabym zdemaskowana?
Z obserwacji wiem, że typowa dla socjopaty potrzeba stymulacji może przybierać bardzo różnorodne postacie. Nie dziwi mnie to, że niektórzy próbują ją zaspokajać, popełniając czyny przestępcze lub zachowując się agresywnie, szczególnie jeśli nie brakuje im ku temu okazji. Wydaje mi się ponadto zupełnie prawdopodobne, że inni osiągają ten sam cel legalnymi środkami, realizując się jako strażacy, szpiedzy albo członkowie zarządów wielkich amerykańskich firm. Myślę, że socjopaci, którzy dorastają w nędzy w środowiskach, gdzie kwitnie handel narkotykami, mogą ze sporym prawdopodobieństwem wyrosnąć na socjopatycznych dilerów, dorastający zaś w otoczeniu klasy średniej i wyższej zostaną raczej socjopatycznymi chirurgami i członkami kadry zarządzającej.
Odnosicie sukcesy? Szybko pniecie się po korporacyjnej drabinie w wymuszających rywalizację dziedzinach takich jak handel, finanse lub prawo? Skoro urok osobisty, arogancja, spryt, bezwzględność i hiperracjonalność uchodzą za cechy socjopatyczne, to nic dziwnego, że wielu socjopatów świetnie sobie radzi w korporacjach. Jak zauważył pewien dziennikarz CNN: „Jeśli przyjrzeć się przejawom psychopatii, to okaże się, że te same zachowania widziane w innym świetle mogą równie dobrze uchodzić za przykłady zwykłych biurowych rozgrywek politycznych lub rzutkości”. Doktor Robert Hare, jeden z czołowych badaczy socjopatii, uważa, że socjopata ma czterokrotnie większą szansę znaleźć się w gabinecie prezesa niż w kantorku dozorcy – ze względu na bliskie dopasowanie cech osobowości do niezwykłych wymagań stawianych osobom zajmującym odpowiedzialne stanowiska.
Al Dunlap, były dyrektor generalny Sunbeam and Scott Paper, słynął z umiejętności stawiania na nogi firm na skraju bankructwa, dopóki Komisja Papierów Wartościowych i Giełd nie otworzyła przeciwko niemu śledztwa w sprawie oszustw księgowych. Jon Ronson w książce zatytułowanej _Czy jesteś psychopatą? Fascynująca podróż po świecie obłędu_ przytacza wypowiedź, w której Dunlap przyznaje się do wielu cech psychopatycznych, które jednak redefiniuje jako kompetencje przywódcze, kluczowe w świecie biznesu. Na przykład manipulację rozumie jako umiejętność inspirowania i pociągania innych za sobą. Nadmierna pewność siebie jest niezbędna, by przetrwać biznesowe trudności: „Jeżeli chcesz odnieść sukces, musisz lubić siebie”. Nie wspominając o tym, że dzięki niezdolności do odczuwania empatii świetnie się nadajemy do każdej brudnej roboty – nawet takiej, której nikt inny nie chce się podjąć, jak przeprowadzanie redukcji zatrudnienia. To właśnie bezwzględność w podejmowaniu decyzji personalnych sprawiła, że Dunlap dorobił się przydomka „Piła Łańcuchowa”.
Łatwo się rozpraszasz? To się nazywa „świadomość sytuacyjna”. Odczuwasz nieustającą potrzebę stymulacji i uwielbiasz gry? Te cechy popychają ludzi na ogół do podejmowania ryzyka, co w biznesie często pociąga za sobą wysokie zyski. Połączenie bezduszności, arogancji, skłonności do manipulacji, nieuczciwości, braku panowania nad impulsami i innych socjopatycznych cech może występować u osobnika społecznie niebezpiecznego albo u ambitnego przedsiębiorcy. Robert Hare twierdzi, że tym, co najlepiej charakteryzuje „odnoszącego sukcesy socjopatę”, jest „drapieżność” – cecha, którą świat biznesu ewidentnie uwielbia. Wygląda na to, że o ile nie przytrafi nam się jakaś naprawdę spektakularna porażka, mamy spore szanse osiągnąć oszałamiający sukces.
Nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy z was rozpoznali w tych opisach siebie. Statystycznie rzecz biorąc, prawdopodobnie wiele osób czytających tę książkę jest socjopatami, nawet jeśli dotąd nie zdawały sobie z tego sprawy. Jeżeli tak jest w twoim wypadku, to witaj w klubie.
Socjopatia nie jest czymś, co mnie definiuje. Pod wieloma względami jestem zupełnie zwyczajną osobą. Obecnie prowadzę spokojne życie jako przedstawicielka klasy średniej w przeciętnej wielkości mieście jakich wiele w Ameryce. W weekendy załatwiam różne sprawy w niewielkich centrach handlowo-usługowych. Pracuję więcej, niż powinnam, i mam problemy z zasypianiem.
Kiedy nie działam pod wpływem impulsu, prawie wszystko robię w określonym celu. Najłatwiej jest manipulować za pomocą takich środków jak wygląd zewnętrzny. Zawsze mam nienaganny manicure i perfekcyjnie wyregulowane brwi. Ciemne włosy obcinam teraz nieco poniżej ramion. Są miękkie i proste, co mniej więcej odpowiada panującej modzie. Przyjemna zwyczajność włosów lekko osłaniających twarz skutecznie neutralizuje intensywność mojego spojrzenia. Mam błyszczące oczy o tęczówkach nakrapianych nieregularnymi bursztynowymi plamkami, jakby okruchami czegoś, co zostało stłuczone, kiedy otworzyłam je po raz pierwszy. Patrzą badawczo i bezlitośnie.
Powinnam wspomnieć o swojej inteligencji, co uważam za jeden z najtrudniejszych tematów. Człowiek bywa zmuszony przyjąć do wiadomości niedostatki swojej fizjonomii, rzadko jednak jest na to gotowy w wypadku intelektu, którego ukryta i zmienna natura daje spore pole do samooszukiwania. Nawet ktoś, kto zakończył naukę na poziomie gimnazjum, chętnie uwierzy, że mógłby być Steve’em Jobsem, gdyby tylko wybrał programowanie zamiast uzależnienia od kryształu.
Uważam, że podchodzę do kwestii własnej inteligencji dość realistycznie. Prawdopodobnie jestem inteligentniejsza od ciebie, drogi czytelniku, ale zdaję sobie sprawę, że w nielicznych sytuacjach nie da mi to przewagi. Przyjmuję do wiadomości, że jest znacznie więcej rodzajów inteligencji niż zwykła zdolność pojmowania (którą oczywiście dysponuję w nadmiarze), choć niekoniecznie wszystkie cenię wysoko. Uważam, że naprawdę przydatny rodzaj inteligencji to wrodzona, ponadprzeciętna świadomość otoczenia oraz zdolność i gotowość do uczenia się. Ten typ inteligencji jest stosunkowo rzadki. Bardzo wcześnie zdałam sobie sprawę, że jestem inteligentniejsza od większości osób, które znam. To odkrycie przyniosło mi poczucie zarówno przewagi, jak i osamotnienia.
Nie zawsze jest jasne, co oddziela od innych takie osoby jak ja. Socjopatii nie diagnozuje się na podstawie samych zachowań, konieczna jest analiza ich wewnętrznych motywów. Weźmy na przykład moją historię z topieniem oposa. Zabicie małego, uroczego zwierzątka to czyn, który może świadczyć o okrucieństwie lub sadyzmie, ale sam w sobie nie znamionuje socjopatii. W moim wypadku chodziło o zwykłą wygodę, a morderstwo zostało popełnione z obojętnością.
Nie czułam się moralnie usprawiedliwiona, pozwalając oposowi umrzeć powolną, straszliwą śmiercią. Nie przyszło mi do głowy, że powinnam się usprawiedliwiać. Nie czułam się z tego powodu ani smutna, ani szczęśliwa. Nie czerpałam przyjemności z jego cierpienia. W ogóle o nim nie myślałam. Chciałam jedynie rozwiązać problem w najprostszy możliwy sposób. Troszczyłam się wyłącznie o siebie. Prawdopodobieństwo, że maleństwo narobiłoby szkód, gdybym je uratowała, była znikoma, ale także nie widziałam w tym żadnych korzyści. W pewnym momencie nie było też sensu go dobijać: basen był już prawdopodobnie i tak zanieczyszczony jego odchodami. Najłatwiej było zmienić plany i zaczekać na jego nieuniknioną śmierć.
Tym, co – jak sądzę – rzeczywiście wyróżnia socjopatów, są nie czyny, ale towarzyszące im poczucie przymusu, ich motywy i sposób, w jaki sobie to wszystko tłumaczą. W narracjach socjopatów o sobie nie występują takie kwestie jak poczucie winy czy odpowiedzialność moralna, liczą się jedynie własna korzyść i przetrwanie. Nie oceniam swoich wyborów w kategoriach etycznych, lecz pod kątem zysków i strat. I to prawda, że wszyscy socjopaci mają obsesję na punkcie władzy, udziału i wygrywania w różnego rodzaju grach, zabijania nudy i szukania przyjemności. Moje wyobrażenie o sobie bazuje na tym, jaka jestem inteligentna i jak świetnie potrafię rozegrać sytuację.
Lubię też sobie wyobrażać, że kogoś „zniszczyłam” albo uwiodłam, tak że bez reszty do mnie należy. Sposób, w jaki sobie tłumaczę swoje postępowanie, służy autokreacji. Poświęcam mnóstwo czasu na podkręcanie rzeczywistości we własnej głowie, tak żeby czuć się mądrzejszą i silniejszą, niż naprawdę jestem. Socjopaci są niezwykle odporni na stany depresyjne, w czym niewątpliwie pomaga umiejętność wmawiania sobie, jacy jesteśmy atrakcyjni, inteligentni i przebiegli. Wstyd lub zażenowanie może u mnie wywołać wyłącznie przegrana. Nigdy nie czuję się zażenowana możliwością, że ktoś pomyśli o mnie coś złego, o ile tylko potrafię sobie wyobrazić sposób na wykiwanie lub wyprowadzenie go w pole.
Normalni ludzie doświadczają emocji, których ja zwyczajnie nie czuję. Dla innych coś takiego jak poczucie winy to wygodny sygnał, że przekroczyli społeczne lub moralne granice, których lepiej byłoby przestrzegać. Jednak poczucie winy nie jest niezbędne do tego, by postępować w sposób społecznie akceptowalny. A już zdecydowanie nie jest jedyną rzeczą, jaka powstrzymuje ludzi od mordowania, kradzieży i kłamstwa. Przeciwnie, jako środek prewencyjny poczucie winy często zawodzi. Dlatego niezdolność do odczuwania go nie czyni człowieka przestępcą. Są inne sposoby na to, by trzymać się standardów. A ponieważ potencjalne wyrzuty sumienia nie wpływają na podejmowane przez nas decyzje, mamy mniej emocjonalnych uprzedzeń i cieszymy się większą swobodą myślenia i działania. Jak ja, kiedy nie czułam potrzeby osądzania tej starszej pani, która może była w obozie koncentracyjnym, a może nie. Wolę myśleć, że w tym konkretnym wypadku ze względu na swój emocjonalny dystans byłam w stanie skuteczniej udzielić pomocy. Według najnowszych badań dominującą rolę w formułowaniu sądów moralnych odgrywają emocje i reakcje instynktowne, racjonalizacja emocji jest zaś rzeczą wtórną. Ludzki mózg jest fabryką przekonań, a część jego pracy ma na celu racjonalne uzasadnienie sądów moralnych. Racjonalne podejmowanie decyzji nie gwarantuje, że zawsze będą one słuszne, ale to samo można powiedzieć o tych, na które rzutuje poczucie winy czy skrucha. Ani socjopaci, ani osoby empatyczne, „empaci”, nie mają monopolu na czynienie zła.
W moim odczuciu w oczekiwaniu, że ludzie będą udawali poczucie winy, jest coś złego. Czy wobec tego może kogoś dziwić, że socjopaci są uważani za kłamców? Naprawdę nie mają innego wyjścia, skoro okazanie prawdziwych uczuć (tudzież ich braku) albo wyrażenie prawdziwych myśli poskutkowałoby wydłużeniem więziennego wyroku, otrzymaniem etykietki osoby aspołecznej lub licznymi innymi negatywnymi konsekwencjami. A wszystko dlatego, że nie podzielają dominującego sposobu patrzenia na świat.
Żyjąc w świecie empatów, stałam się dotkliwie świadoma własnej odmienności. W powieści _Na wschód od Edenu_ John Steinbeck tak opisuje socjopatyczną bohaterkę, Cathy:
Już jako dziecko miała w sobie coś, co sprawiało, że ludzie przyjrzawszy się jej i popatrzywszy w inną stronę, znowu wracali do niej wzrokiem, zaniepokojeni jakąś obcością. Coś wyzierało z jej oczu, ale kiedy spojrzałeś ponownie, już w nich tego nie było. Ruchy miała spokojne, mówiła niewiele, ale nie mogła wejść do pokoju, żeby zaraz wszyscy nie obrócili się ku niej.
We mnie, podobnie jak w Cathy, zawsze była jakaś obcość. Jak to ujęła pewna moja socjopatyczna przyjaciółka: „Ludzie, nawet najgłupsi, nawet ci, którzy nie potrafią sprecyzować, o co chodzi, skądś jednak wiedzą, że coś jest ze mną nie w porządku”.
Czasami czuję się, jakbym była bohaterką filmu _Inwazja porywaczy ciał_, jakby najdrobniejsze potknięcie lub oznaka, że jestem inna, mogły ściągnąć na mnie podejrzenie. Naśladuję sposoby, w jakie ludzie wchodzą w interakcje z innymi nie po to, żeby ich oszukać, tylko po to, żeby się wśród nich ukryć. Ukrywam się, bo się boję, że jeśli zostanę zdemaskowana, spowoduje to nieprzewidywalne konsekwencje. Bycie kojarzoną z zaburzeniem obarczonym tak pejoratywnymi konotacjami nie może się dobrze skończyć. Nie chcę zostać zwolniona z pracy, pozbawiona praw rodzicielskich albo umieszczona w zakładzie zamkniętym tylko dlatego, że inni ludzie nie potrafią mnie zrozumieć. Ukrywam się, ponieważ społeczeństwo nie pozostawiło mi wyboru.
Czy teraz odczuwasz wobec mnie wrogość?
Niekoniecznie jestem sadystką. Czasem celowo ranię ludzi, ale czy wszyscy tego nie robimy? Zdaje się, że najbardziej krzywdzą innych osoby znajdujące się pod wpływem gwałtownych emocji: rozwścieczony były mąż, który nie pozwoli, by ktokolwiek był z jego żoną, skoro on być nie może, uzbrojony fanatyk gotów zginąć i zabijać dla sprawy, ojciec, który kocha córkę troszeczkę za mocno. Z mojej strony nikomu nie grożą tego rodzaju wybuchowy nadmiar czy żarliwość.
Mimo to w stosunku do osób, z którymi łączą mnie bliskie relacje, często staram się być łagodniejsza. Chronię je przed odkryciem, że przez cały czas skrupulatnie szacuję ich wartość dla siebie. Wiem, że takie odkrycia ranią, a konsekwencją ranienia innych jest na ogół dyskomfort związany z utratą przywilejów lub społecznej przychylności. Przyjaciele, a nawet członkowie rodziny, są skłonni wybaczać złe zachowania tylko do czasu, później zaczynają się wycofywać. Dlatego wyćwiczyłam okazywanie „wrażliwości” na ich uczucia, jaką wykazuje się większość z was: gryzę się w język, kiedy trzeba, albo podtrzymuję ich idiotyczne wyobrażenia o sobie i świecie. Oczywiście w stosunku do swoich wrogów jestem bezwzględna, ale to również dość rozpowszechniona cecha.
Kilka lat temu musiałam się zmierzyć z serią trudności. To był w moim życiu okres zagubienia i introspekcji. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że etykietka socjopatki opisuje sposób myślenia leżący u podłoża znacznej liczby moich problemów. Wiele lat wcześniej pewna znajoma tak mnie mimochodem nazwała, ale jakoś nigdy nie przywiązywałam do tego wagi. Tym razem wzięłam sprawę na poważnie. Zaczęłam szukać informacji. Przeglądałam to, co znalazłam w internecie, czytałam artykuły w popularnych czasopismach naukowych. Byłam zbulwersowana odkryciem, że większość z nich jest paskudnie tendencyjna. Znalazłam w sieci dość zabawne blogi pisane przez ofiary naciągaczy, ale nie natrafiłam na żadne relacje socjopatów. Dostrzegłam niszę, której wypełnienie leżało w moim interesie. Uznałam, że skoro ja istnieję, to gdzieś muszą być inni ludzie podobni do mnie – socjopaci wybijający się niekoniecznie w świecie zbrodni, ale w biznesie czy w ogóle na polu zawodowym. Chciałam nawiązać dialog, wyartykułować swój punkt widzenia. Rozszerzyć dyskusję o socjopatach poza tradycyjne studia przypadków osadzonych w więzieniu przestępców. Mój nos do interesów podpowiadał mi ponadto, że robiąc to pierwsza, szczególnie jeśli zrobię to dobrze, mam szansę na tym zarobić. W ten sposób w 2008 roku założyłam blog SociopathWorld.com, który wyobrażałam sobie jako internetową społeczność osób czujących się socjopatami oraz tych, które je kochają lub ich nienawidzą.
Kiedy piszę te słowa, blog ma tysiące odwiedzających dziennie. Od chwili powstania odwiedziło go ponad milion osób z całego świata. Codziennie pojawiają się pod nim komentarze napastliwych narcyzów, agresywnych socjopatów i chorobliwych empatów. Wszyscy oni tworzą aktywną społeczność. Niektóre wpisy cechuje wrażliwość i zrozumienie, inne są prostackie i infantylne. Dyskusje, ku mojemu rozbawieniu, czasem zupełnie odbiegają od głównego tematu. Dotyczą szkolnego terroru, presji rówieśniczej, wyrażają potrzebę obrony własnego terytorium, wstyd, bywają prowokacyjne. Tworzą złożoną społeczną dynamikę, która przeszła moje wyobrażenia. Niektórzy opisują ze szczegółami swoje życie, jakby spodziewali się, że ta spowiedź przyniesie im rozgrzeszenie albo przynajmniej namiastkę samoakceptacji, co potrafię zrozumieć. Inni zachowują ostrożność – zapewne chcą się jak najwięcej dowiedzieć, opanować wreszcie obsługę własnego życia lub zwyczajnie poczuć się częścią grupy podobnych sobie dewiantów, która ponadto w znacznym stopniu zapewnia im anonimowość.
W prowadzeniu bloga najbardziej podobała mi się możliwość poznawania mnóstwa innych socjopatów. Dotarłam do ukrytej społeczności pełnej złożonych postaci, bogatej w historie. Mimo ich różnorodności rozpoznaję w tych ludziach siebie, podobnie jak oni we mnie. Różnię się od mordercy, gwałciciela czy wielokrotnego malwersanta, którzy nie kontrolują swoich zachowań, ale wszyscy przekraczamy próg Hare’a, co kwalifikuje nas do kategorii socjopatów. Dzielimy się ze sobą czymś w rodzaju kapitału, który większość z nas gromadziła w odosobnieniu, ucząc się, każdy na swój sposób, jak żyć. Nawet jeśli świat nas nienawidzi, nawet jeśli się nawzajem nie znamy ani nie lubimy, to przynajmniej możemy się wzajemnie zrozumieć i przekonać się, że nie jesteśmy sami. Dzięki kontaktom z przeróżnymi socjopatami, a także osobami o innych typach osobowości, z którymi zetknęłam się w internecie i w prawdziwym życiu, pozbyłam się wielu błędnych wyobrażeń na temat socjopatii – na przykład tego, że wszyscy socjopatyczni przestępcy są nadmiernie impulsywni i nisko funkcjonujący. Utwierdziłam się zaś w przekonaniu, że socjopaci różnią się od przeciętnych ludzi, często w bardzo niebezpieczny albo przerażający sposób. Obserwowałam, jak czytelnicy mojego bloga obierają sobie kogoś za cel, by w końcu się na niego rzucić. Stopniowo wyciągają z tej osoby informacje, a kiedy uda im się ją zidentyfikować, ujawniają jej socjopatyczną osobowość przed przyjaciółmi i rodziną, doprowadzając do rozpadu małżeństw i więzi rodzinnych. A wszystko wyłącznie dla zabawy. Socjopaci mają nie tylko skłonność do niszczenia życia innym, ale także potrzebną do tego przewagę, którą z łatwością wykorzystują przeciwko nieznajomym w internecie.
W żadnym razie nie chcę wywołać wrażenia, że socjopatów nie trzeba się obawiać, ponieważ ja nie jestem taka zła. To, że ja jestem inteligentna, wysoko funkcjonująca, zaadaptowałam się w społeczeństwie i nie jestem agresywna, nie oznacza, że świat nie jest pełen głupich, pozbawionych zahamowań czy niebezpiecznych socjopatów, których autentycznie należy unikać. Ja też staram się unikać takich osób. W końcu to nie jest tak, że socjopaci dają sobie nawzajem wolną rękę, żeby samemu uniknąć nękania. Skrajne przypadki z więziennych izolatek zapewne nawet nie komentują mojego bloga, więc nie sposób stwierdzić, pod jakimi względami ci ludzie są podobni, a pod jakimi różni od socjopaty z sąsiedztwa. Mamy ze sobą wiele wspólnego, ale różnimy się sposobem, w jaki te wspólne cechy objawiają się w naszym zachowaniu.
Z moich doświadczeń wynika, że typy socjopatyczne mogą lokować się w różnych obszarach szerokiego zakresu: od przestępców w celach śmierci przez bezwzględnych, skłonnych do ryzyka ludzi biznesu po wyrachowane, chorobliwie ambitne matki cheerleaderek. To trochę tak, jak z osobami z zespołem Downa. Mam w rodzinie dwoje takich dzieci
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.