- nowość
- promocja
- W empik go
Yokher Pokher Wszech Czasy Między Wszechświatami - ebook
Yokher Pokher Wszech Czasy Między Wszechświatami - ebook
Część, nazywam się Yokher Pokher! A to co wyprzedziłem to przyszłość! W mojej szkole uczą różnych inter-galaktycznych zajęć, na przykład Czasu biegłego, którym każdy jest zobowiązany znać biegle... haha już na mnie czas ... Za jakiś czas powrócę ... Mamy rok 2024. Tak to fakt. I wszystkie dzieciaki już dawno śpią ... Jednak 7975 lat do przodu pisze się już pewna historia... Narazie pisze się dopiero w naszych snach ale ma nastapić...
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszech czasy między wszechświatami
…Jeśli władasz Yokherem w grze, jesteś tak samo władcą gry, jak gdybyś był właśnie nim… Jednak „jak gdybyś” niech ci nie przesłoni oczu. Jednak „jak gdybyś” może być mylące… i to ra żąco mylące…
Wstęp. Co się wydarzyło w 9999 roku?
Mamy rok 2024… Tak, to fakt. I wszystkie dzieciaki już dawno śpią… Jednak 7975 lat do przodu pisze się już pewna historia. Na razie pisze się dopiero w naszych snach, ale ma nastąpić…
Pewien chłopak tasujący karty odkrył niespodziewaną kartę, kt ó rą był Yokher. Niepozorna, a jednak odstawała od całej talii wielkością i różniła się wyglądem. Było w niej coś dziwnego. Była metalowa, a Joker nie przypominał tej postaci, kt ó rą gra si ę na co dzień w karty. Była zaczarowana, a napis ruszał się mechatronicznie jak silnik. I nie było napisane „joker” – karta miała napis Yokher.
„ Karta losu ” – pomyślał. Zaczarowana karta, kt ó ra odmieniła jego losy. Gdy na nią popatrzył, zawirowała i odsł oni ła mu bramy do przyszłości, w kt ó re wszedł przejściem potajemnej grawitacji. Jako duży już chłopiec wszedł jakimś cudem w małą przestrzeń. Przestrzeń między kartą, kt ó ra wciągnęła go w swoje wnętrze. I blask! Znikła karta i chłopiec, zamykając czasoprzestrzeń. Błądził długo w przejściach po wymiarach, gdy dotarł w 9983, rok zmienił się jego los. Stracił poprzednie życie. Umarł bądź zniknęło w nim tchnienie, kt ó re istniało w nim. Stracił r ó wnież pamięć i pod żadnym pozorem nie m ó gł tego pamiętać. Tak zwana przestrzeń między grawitacją, czyli Fata, nie mogła zostać naruszona, gdy ktoś zaczyna nowy rozdział życia. 19 września był to dzień jego narodzin, narodzin w 9983 roku. Roku jego nowego wcielenia.
Pewnego dnia, pewnego roku a właściwie pewnego dnia 9999 roku, zaraz, zaraz… nie jest to taki typowy czas -jest to jego czas 19.09.9999. To właśnie wtedy nastały czasy, gdy czas i wszechświat podzieliły się na czasy i światy należące do danego czasu i wsp ó lnej historii… Wszech czasy między wszechświatami, nad kt ó rych potęgą zapanować m ó gł jedynie władca gry. Znaczyło to, że galaktyka zawarła pakt pokojowy i wszystkie planety i drogi między galaktykami zostały otwarte i są wolne. Tak cały wszechświat stoi otworem, jak i czas. Zmiana władcy gry to popularny zakład intergalaktyczny dla zuchwałych. Chodzi w nim o to, żeby ogarnąć jak najlepszy biznes i stać się na maksa wykręcenie zarąbistym. Wszystkie drogi i chwyty dozwolone… Kości ostały rzucone… Mechatroniczne oczy otwierają dzisiaj już całą przestrzeń…
Poznajcie chłopca o imieniu Yokher. Nazwali go tak rodzice z powod ó w tradycjonalnych, jakie panują w nowoczesnej epoce. Rodzina Pokher ó w wybiera dosyć indywidualnie spersonalizowane imiona dla członk ó w rodziny.
Po nieszczęśliwym wypadku, w kt ó rego wyniku stracił ojca, jego matka popadła w głęboką depresję, co spowodował o, i ż trafił pod opiekę babci – niedorzecznej i zdziwaczałej staruszki. Matka chłopca Bakara po stracie męża nie mogła się pozbierać, a Yokher przypominał jej męża, przez co jeszcze bardziej cierpiała. Ale nie chodziło o syna. Miała po prostu depresję. Bardzo chciała, aby jej mąż Ruller powr ó cił. Zresztą odwiedzała Yokhera, a on ją.
Nie będzie w tym żadnej przesady. Połączyła ich prawdziwa magia. To było tak jakby magiczny zegar miłości zahipnotyzował tę dw ó jk ę. Ruller naprawdę był miłością jej życia. Jak tabakiera zapach pobudzający zmysły dwóch kochanków którzy rozkoszują się nią na wzajem. Wcześniejsze związki jakoś się nie ukł ada ły. Nigdy nie było w nich tego międzygalaktycznego przyciągania. Zawsze po początkowej fascynacji wszystko się psuło. Zostawały tylko łzy i poczucie porażki.
Gdy spotkała Rullera na Shaturnie od razu stał o si ę dla niej jasne, że właśnie z tym mężczyzną pragnie założyć rodzinę. Miał w sobie coś takiego, co budziło jej zaufanie. Oboje byli bardzo młodzi i chcieli wsp ó lnie podróżować przez wszech światy.
Kolejne miesiące ich znajomości jasno pokazały, że pierwsze wrażenie jej nie zawiodł o. Mog ła polegać na Rullerze w każdej sytuacji. Był dla niej prawdziwą podporą. Z natury nieśmiała i wycofana, przy nim czuła się dwa razy silniejsza. A z każdym miesiącem jej pewność siebie rosł a.
Czuła się bardzo szczęśliwa, gdy Ruller się jej oświadczył. Obydwoje stanęli nawet pod misją-przysięgą międzygalaktycznego przyciągania i powiedzieli sobie TAK!. Kolejnym momentem, kt ó rego nigdy nie wyrzuci ze swojej pamięci były narodziny Yokhera. To było ich skryte marzenie. Oboje zawsze chcieli mieć pełną rodzinę. Gdy to się udało, czuli się bardzo szczęśliwi. Wierzyli w to, że czeka ich dobra przyszłość.
Niestety nagłe rozszczepienie jej męża sprawił o, że ich zegar miłości brutalnie i błyskawicznie przestał bić.. W jednej chwili Bakara stracił a ca łe oparcie, swoją przyszłość i została sama z chłopcem. Miała wrażenie, że wszystko, co dobre i piękne zostało wessane przez czarną dziurę.
Nie była z tego dumna, ale nie mogła sobie poradzić ze śmiercią męża. Swoją drogą zginął, ponieważ został rozczepiony w eksperymencie , ale o tym jeszcze później. Bakara wpadła w głęboką depresję. Pierwsze miesiące po jego śmierci owiła czarna mgła zapomnienia. Przed oczami przesuwają się jej ciągle te same obrazy, kt ó re tylko potęgują i tak już koszmarny b ó l, kt ó ry swoją siłą m ó głby doprowadzić do unicestwienia kilka planet.
Każdy dzień wyglądał tak samo. Pierwsze, co widziała po przebudzeniu to biał y sufit. Biały kwadrat! Dosłownie! ilka sekund p óźniej wracała do niej świadomość tego, co się stało. To odbierało jej siły do życia. Każdy dzień był walką o to, aby wstać z łóż ka, co ś zjeść, naszykować synowi śniadanie do szkoły. Były jednak takie chwile, gdy była w stanie tylko tępo wpatrywać się w ś cian ę. Zapominała o otaczającej ją rzeczywistości.
Dlatego Bakara w końcu zdecydowała się oddać synka pod opiekę babci. Chociaż staruszka była specyficzna i mocno skołowana, to i tak była w stanie lepiej zająć się wnukiem niż ona. Chociaż codziennie wstawała z łóżka, jadła i wiedziała na jakiej planecie się znajduje.
Yokher głęboko skrywał swoje uczucia. Nigdy nie pokazywał mamie, jak bardzo jest mu ciężko. Wiedział, że dodatkowe obciążenia tylko pogorszą jej stan. Ś mier ć ojca i depresja matki. To właśnie spowodował o, ż e ch łopiec musiał dorosnąć r ó wnie szybko jak wirtualne klucze otwierają nową rzeczywistość.
Dlatego tak bardzo cieszyła go możliwość p ó jścia do Intergalaktycznej Szkoły „Wszech czas ó w między Wszechświatami. Wiedział, że w otoczeniu mieszkańc ó w planety w swoim wieku, chociaż na chwilę będzie m ó gł zapomnieć o przytłaczającej rzeczywistości. To było naprawdę straszne, żenujące i przytłaczające wspomnienie. Gdy zaczynał myśleć o śmierci ojca to tak jakby było to dalej nie możliwe. Tak bardzo pragnął, aby do nich wr ó cił, bez względu na to, w jakiej galaktyce przebywał albo co gorsza w ilu jako rozczepieniec . Chociaż wiedział, że szanse na to są jak wygrana w Telpotrox , to i tak nie tracił nadziei. Wierzył w to, że w szkole dowie się, jak Cofnąć rozszczepienie i przywr ó cić go do rzeczywistości.
Prawie stuletnia babcia z racji wieku i słabego wykształcenia intelektualnie już trochę ograniczona, posługiwała się swoim własnym, charakterystycznym tylko dla niej językiem i twierdziła, że tylko ona „ JEZD NORMALNA ” w ca łej rodzinie.
Według niej imperatywem życia i przeżycia było „JEDŹ I PID Ź”. Chłopak jednak chciał od życia więcej niż tylko zaspokajania naturalnych potrzeb fizjologicznych.
Prostota babki czasami była irytująca, a czasami rozczulająca. Zwroty typu „JAK JEZD ZIMNO, TO SIĘ UBIERZ, A JAK JEZD CIEPŁ O, TO SI Ę ROZBIERZ ” – zawsze go rozśmieszały. Kochał starą dziwaczkę z całego serca, ale coraz bardziej denerwowało go sprowadzanie jego istnienia do zwykłych, przyziemnych czynności.
– JEZDEM dzisiejszego wieczoru zwolniona z OBOWIONZKU opiekowania się tobą – zakomunikowała, naciągając na głowę czerwoną siatkę po pomarańczach, kt ó ra miała przytrzymać jej już mocno przerzedzone włosy nakręcone na druciane wałki.
– A kto przejmuje OBOWIONZEK, można wiedzieć ? – Wiedział, że matka nadciąga, ale chcąc znać informacje babki, powygł upia ł się nieco.
– Super, bed ę się cieszył. Brakowało mi jej.
– Tak, będziesz miał całe trzy dni ze swoją mamą… Do mnie już chyba nie wr ó cisz. M ó j CZAZ się KO Ń CZY.
– A potem co?
– No jak to co? JEZDEŹ gotowy. IDŹ do szkoły. A zresztą WSZYZDKIEGO si ę dowiesz w domu – powiedziała babka. Na miejscu jednak nikt na niego nie czekał , wi ęc poszedł do swojego pokoju przywitać stare k ąty. Nagle usłyszał, jak jego mama głośno drze się, skrzecząc jękliwie. Wypadł z pokoju na piętrze. Idąc w dół, widział, jak przez okno przenikają jakieś wirtualne kartki w kształcie serduszek. Opr ó cz serduszek przenikał y r ó wnież jakieś miniprezenciki sterowane dronami. Za oknem stał ich stary s ąsiad, strasznie zdenerwowany.
– Co to ma być? WaaRAaaa! Bierz stąd te wszystkie śmieci i nie nachodź mnie nigdy więcej!
– Daj spok ó j, Bakara! Tyle lat minęło, należ y ci si ę !
– M ó wił am ci, Hans, że nie ma mowy! Nie mamy o czym gadać !
Yokher wszedł w to marne pole bitwy, gdzie Bakara odpychała wszystkie kartki i paczuszki, kt ó re nie chciały się od niej odczepić.
– Mogę wiedzieć, co tu się dzieje? – spytał poirytowany.
– Tak. Pan Hans, nasz sąsiad, nachalnie zabiega o moje wzglę dy!
– Że co? Przecież mamy odnaleźć ojca!
– Nic nie wsk ó ra! I ju ż wychodzi!
– Będę pr ó bował, aż się uda! – krzyczał Hans.
– Nie słyszy pan? Proszę opuścić nasz teren!
Słysząc Yokhera, wyni ó sł się z ichniego ogr ó dka, gdyż do domu nawet nie został wpuszczony. Jednak teleport i muchang działały, a na teleport każdemu można było wysłać, co się chciał o.
– STOP! – krzyknęła Bakara na wszystkie podarunki. – Karty opadły na podłogę… Można jednak też włączyć zabezpieczenia na hasła i wypada wszystko, co niepowołane. Nie odezwali się do siebie z matką i Yokher ruszył na g ó rę spać.
Muchang by ł środkiem komunikacji intergalaktycznej, werbalnej i intelektualnej, działającej w przestrzeni przez internet. Wróżki, trolle czy inne wymysły były odpowiedzialne za bezpieczeństwo i zapewnienie użytkowanie portalu muchangu, przez co w konwersacji pytały o wszystko i wszędzie. I były takim konsultantem osobistym. Był o du żo innych osobowoś ci ściśle zamieszanych w konwersacje czy obsługę chat ó w i innych zasob ó w muchangu, kt ó re dopieszczały osobnik ó w. Panowały wszechobecne bajki i to na wszystkich planetach, odpowiedzialne za wszystko, co był o mo żliwe w internecie. anowały wszechobecne bajki i to na wszystkich planetach, odpowiedzialne za wszystko, co było możliwe w internecie.Prezesi i wszyscy bossowie panowali nad urządzeniami Tronixu... Komunikacja udostępniała robotyczne technologie. Każdy miał w domu roboty z Robotronixu… Mogli wykupić do nich klucze, które imitowały coraz to nowsze oprogramowanie. Internet nareszcie był intergalaktyczny a Mechatronika Mechtrnixstyczna…
Czerwone, tętniące wstającym słońcem, jeszcze letnie niebo rozlewało się nad oknem mechatronicznego domu. W ich domu wszystko było zautomatyzowane, od urządzeń po gadżety komputerowe. Przez multiserwer Komputroniku… Nowoczesne systemy, takie jak kontrola grawitacji czyli Grawitronix, pozwalały na zdalne zarządzanie całym majątkiem. Było to zupełnie inne niż dzisiejsze technologie – wszystkie sprawy załatwiano przy pomocy komputerów, sterowanych gestami dłoni i ruchami oczu, co umożliwiało przesuwanie elementów na ogromnym holograficznym ekranie. Było tak bo w systemie muchangu można było pół realnie zobaczyć Komputroniczny stan i realnie, chodź i tak sztucznie dotknąć maszyny sterującej tym co akurat się obsługiwało.
Co więcej, z uwagi na kwestie bezpieczeństwa, nikt poza daną osobą nie mógł zobaczyć ani dotknąć tego , nad czym pracuje w danym momencie.
W pokoju na ulicy Zawieszeń Galaktycznych Yokher Pokher wstał, skacząc z łóżka, lewą nogą. Łóżka, kt ó re lewitował o. Nala ł sobie przy tym ze strąconej ze stolika lewitującego tak samo jak łóżko szklanki winogronowego soku do buta, kt ó ry sta ł na podłodze – nie wisiał w grawitacji. Zaspany jak suseł, do końca niewybudzony, mamrocząc pod nosem jakiś dialog ze snu, kt ó ry jeszcze tkwił mu w głowie, zastanawiał się nad przebiegiem wyśnionych przed chwilą wydarzeń. Jego umysł w nocy wygenerował wielką opowieść o krainie wszech czas ó w między wszechświatami, w kt ó rej dotrzeć do jej sedna może tylko ten, kto rozpozna sekrety swojego umysłu. Już rozmyślał nad swoją strategi ą bycia władcą gry. Cóż, każdy chce być fajny. Szesnastolatek tym bardziej. Zrozumiał tylko tyle, że droga jest krę ta, pe łna labirynt ó w, myśli i emocji. Wybrańcy z odpowiednią hierarchi ą wartości, pozwalającą przejść od wyobrażeń do czyn ó w, byli w stanie podjąć odpowiednie decyzje, dzięki czemu mogli przemieszczać się między rzeczywistością, umysłem a siecią system ó w, by ratować przyszłość.
Chłopiec ubrał się, stanął przed lustrem i spojrzał na siebie z uznaniem. W lustrze zobaczył chłopca o kruczoczarnych włosach sięgających do samej ziemi. Gęste sztywne dredy wyglądały jak wielki smolisty wodospad. Ubierał się całkiem kosmicznie i elegancko, był dżentelmenem, ale r ó wnież sportowcem, grywał w telepotrox. Często nosił czarny ż akiet ze z łotymi elementami w stylu wojskowym. Dodatkiem do stroju był zawsze zloty sygnet. Taka stylizacja dodawała mu klasy i pewności siebie. Zdecydowanie. Przyciągała r ó wnież spojrzenia dziewczyn z różnych planet, ale to otrzymywał jakby w gratisie. Lubił kosmicznie dobrze wyglądać i miał nadzieję, że wraz z upływem lat nie przestanie dbać o siebie. Wiedział, że odpowiedni wygląd jest w stanie otwierać wiele drzwi. W każdym z wszech czas ó w.
Str ó j chłopca był zgodny z najnowszymi międzygalaktycznymi trendami, ale w ich domu było cokolwiek dziwacznie . W końcu ten dom zaprojektował jego własny ojciec – wynalazca i geniusz. We wszystkich pomieszczeniach unosiły się w powietrzu różne dziwne przedmioty. Do takich przedmiot ó w zaliczyć można było np. klucze wehibrujące, kt ó re naprawiał y ca ły czas to, co się w domu ewentualnie mogło popsuć – wyprzedzając zawczasu awarię.
Wszystko było zmechatronizowane. Poruszanie się w tym architektonicznym prototypie było r ó wnież nietypowe, gdyż panowała tu atmosfera zbliżona do tunelu aerodynamicznego – tak więc człowiek po prostu ciągle miał wrażenie lewitowania. Gdy w przestrzeni zapiszczał Internet, zląkł się, ale r ó wnocześnie poczuł narastającą ekscytację. Każde takie cacko jak „Internet w przestrzeni” w roku 9999 każdy miał w domu. Na porządku dziennym był y r ó wnież wehiku ły – teleportery sterowane na wszystkie możliwe sposoby: myślą, mową czy ruchem.
W „przestrzeni”, czyli w Inter-Internecie, kt ó ry wyświetlał się jako hologram, pojawiła się zapowiedź Wielkiego Wynalazcy Hierarcha van Timera o naborze uczni ó w do szkoły intergalaktycznej o nazwie „Wszech czasy między wszechświatami”.
Trzy dni przed początkiem wrześ nia ci ągle odczuwalne były nieznośne letnie upały. Z samego rana, bladym świtem, w swojej siedzibie przy ulicy Wr ó t Czasu zadbany, pedantyczny, skupiony i chciwy Hierarch van Timer przemawiał w „przestrzeni” do nastolatk ó w i do tych, kt ó rzy by chcieli zapisać swoje dzieci do intergalaktycznej szkoły. Oficjalnym tonem oznajmiał:
– Otwieramy bramy intergalaktycznej przyszłości. Mamy zaszczyt zacząć współpracę z całym wszechświatem. Dla obecnego pokolenia młodych ludzi to wielkie wydarzenie. Nie martwcie się tym, że zabraknie miejsca dla kogoś, wystarczy go dla wszystkich. Każdy nastolatek zostanie przyjęty i przy odrobinie dobrych chęci przyswoi naukę, i to niezwykłą, tylko – zawiesił gł os – intergalaktyczną naukę. – Zbliżamy się wielkimi krokami do pierwszego w dziejach roku szkolnego Intergalaktycznej Szkoły „Wszech czas ó w między Wszechświatami” !!!
Jego głos stawał się coraz donośniejszy – głos Wielkiego Wynalazcy, Dyrektora z planety Ziemia Hierarcha van Timera, a w „przestrzeni” można było zobaczyć tras ę dotarcia do szkoł y: ca ły wszechświat i poszczeg ó lne progi wymiar ó w, kt ó re otwierały się pod wpływem ugięcia grawitacji. Oraz listę budynk ó w podzielonych na zamki, tak aby starczyło miejsc dla wszystkich w galaktyce – nie tylko dzieciarni z Ziemi.
– Odkryliśmy razem z innymi planetami specjalną Galaktykę i przeznaczyliśmy ją do zbudowania szkoły nazwanej na część paktu intergalaktycznego „Wszech czasy między Wszechświatami”. Dokładnie za trzy dni bądźcie gotowi, a zostaniecie przeniesieni do „Wszech czas ó w między Wszechświatami”.
Yokher nakręcony całym wydarzeniem poczuł, jak puls mu przyspiesza, a serce prawie chce wyskoczyć z klatki piersiowej.
– Przecież to kosmos! Prawdziwy kosmos! Pierwszy raz znajdę się w kosmosie!
Cieszył się i skakał, wyrażając w ten spos ó b całe swoje podekscytowanie.
Tymczasem po wypowiedzi van Timera pojawiła się reklama:
– Na ulicy Wr ó t Czasu mieszczą się sklepy z wynalazkami… Zainteresowanych przyszłych uczni ó w zapraszamy do zakupu wehikułów, dzięki kt ó rym nauka będzie możliwa.
Na wirtualnym podglądzie zobaczył całkowicie zmechanizowane, wymyślne, trochę jakby koślawe, kilkupiętrowe budynki, przypominające kolorowe grzyby z wieżami, w kt ó rych mieścił o si ę wszystko, co tylko zrodził o si ę w nieprawdopodobnym umyśle van Timera: od mechaniczno- elektronicznych wynalazk ó w z różnych dziedzin życia codziennego po cudaczne słodycze o różnych kształtach, konsystencjach i nietuzinkowych smakach np. gumowe srebrno-lustrzane lizaki o delikatnym owocowo-drzewnym armacie, oszronione poranną rosą. Cukierki te stanowił y form ę szczepionki na różnego rodzaju kosmiczne wirusy. Osobną kategorię stanowiły zabawki i klucze. Klucze po aktywacji unosiły się w powietrzu, wizualizując przedmioty, a czasami nawet całe budowle, do kt ó rych były przeznaczone.
– Mamo, ską d we źmiemy pieniądze na te wszystkie wynalazki? Szkoła niby dla wszystkich, ale żeby się w niej uczyć, potrzeba narzędzi – zwr ó cił się posmutniały Yokher do swojej matki Bakary Pokherowej, kt ó ra właśnie przyniosła mu śniadanie.
Bakara popatrzyła na niego z żalem, ale r ó wnież z matczyną czułością. Do tej pory żyli bardzo skromnie. Bakara, podejmując się dorywczych prac, nie zarabiała zbyt wiele. Do śmierci męża głównie zajmowała się domem. Nagle jej oczy zabłysły.
– Tw ó j tata, zanim zginął w tym straszliwym wypadku w fabryce, zarabiał całkiem dobrze i zdążył odłożyć co nieco na twoje wykształcenie, a ja z tej kwoty nie uszczknęłam nic, nawet jak było bardzo ciężko. Najwyższy czas zajrzeć do Sejfu.
– Naprawdę ? Mamuś, to wspaniale! Każdy dzieciak pewnie już wybiera się na tę ulicę z reklamy, aby przygotować się do szkoły…
Matka wskazała na sejf ukryty w szafie…
– Wpisz „dwa pięć dwa pokherowa selekcja” i otw ó rz – to jest hasło, kt ó re wymyślił tw ó j ojciec, konstruują c wehiku ł, kt ó ry oficjalnie zatwierdził, a następnie przywłaszczył sobie Hierarch van Timer. Gdyby nie ten nieszczęśliwy wypadek przy rozszczepianiu przestrzeni, tw ó j ojciec by żył, a tak nie pozostało po nim nic, nawet ciało, kt ó re by można z szacunkiem pochować. – Zrozpaczona Bakara z trudem powstrzymywała napływające jej do oczu łzy.
Yokher spojrzał na nią. Jego spojrzenie r ó wnież stał o si ę nieco szkliste. Bardzo mu brakowało ojca i bardzo za nim tęsknił. Ile tego żalu, ale i złości siedziało w nim, tego sam nie był w stanie ogarnąć.
– Mamo! Tego, co się już stało, nie zmienimy, musimy się skupić na teraźniejszości i na tym, co teraz jest ważne.
– Wiem, kochanie! Muszę być silna dla ciebie! – Przytulając do siebie syna, Bakara przypominała sobie cudowne chwile spędzone z najwspanialszym mężczyzną, jakiego w życiu poznała: z ojcem Yokhera Rullerem.
– Dla nas mamo, dla naszej przyszłoś ci! – Yokher wpisał has ł o, a wszystkie krę te z ębatki kolejnych zamk ó w skomplikowanego mechaniczno-wizualnego mechanizmu w sejfie zaczęły się odblokowywać. Jedne, otwierając swoje blokady, przypominały kołyszące się drzewa, inne schody, a jeszcze inne lwy prowadzą ce swe stado. W końcu litery ustawiły się w rzędzie i sejf ujawnił zawartość.
– To co, chyba jednak idziemy na zakupy? – Yokher z niedowierzaniem wyjął jeden z grubych plik ó w banknot ó w Kabały. – Tego jest z pięćset tysięcy kabał !
Kaba ła była walutą całego świata od dawna, zatwierdzona niedawno jako intergalaktyczny środek płatniczy.
– Myślę, że musisz się jeszcze nauczyć wartości pieniądza. – Bakara pełna obaw, że ta obfitość nagle odkrytych funduszy przewr ó ci Yokherowi w głowie, chwyciła go za ramię i spojrzała na niego. – Jest w porzą dku?
– Tak. Jesteśmy gotowi! Pozostaje się tylko wehikulować.
Wehikulacja znaczyła teleportację lub inne środki transportu w ramach nowych technologii. Yokher był tak nakręcony jak sejf, w kt ó rym schowana została kabał a.
Obydwoje czuli ekscytację, chodź każde może z innych powod ó w. Wsiadając do bazy teleportującej, jednej z tych, kt ó re znajdowały się przy prawie każdym budynku, wpisali myślami nazwę ulicy i zatwierdzili palcem wskazującym odczyt. Na ekranie teleportującym wyświetlił się docelowy adres. Na ulicy Wr ó t Czasu był wielki tł ok – rozgorączkowani młodzi ludzie wraz z rodzicami przepychali się jak w amoku, starając się dopchać do upragnionych sklep ó w. Budynki w kształcie grzyb ó w, jednak, jak się okazało, nie do końca przedstawiały grzyby…
– A, ju ż rozumiem. No tak, efekty wirtualne! – stwierdził Yokher, patrząc na to, co przypominało grzyby w „przestrzeni”. W rzeczywistości wyglądały jak mechatroniczne klocki w kształcie gigantycznych pieczarek. No, może nie były tak baśniowe jak w reklamie, ale r ó wnie niesamowite… W sumie były to grzyby, tyle że mechaniczne i na pewno nieprzeznaczone do konsumpcji, ale różnokolorowe, z metalicznym połyskiem.
– Ta neotelewizja – zauważyła ze śmiechem Bakara. Przypomniała sobie, że kiedyś był o co ś takiego: odbiorniki zwane telewizorami, kt ó re służyły ludziom do oglądania film ó w i innych program ó w przeplatanych różnymi reklamami. – Wszystko zawsze ubarwione i nie do końca prawdziwe.
– No tak. – Skonfundowany Yokher przeszedł do atrakcyjniejszego dla niego zadania. – Czas na zebranie mojej talii Pokhera – powiedział do Machagu, komunikatora z wehikułu, otwierając portal komunikacji. Portal wyświetlił się przed ich oczami. Opr ó cz tego, że mentalnie surfowali w Internecie zawieszonym w przestrzeni, mogli r ó wnież porozumiewać się między sobą, wysyłać różne zdjęcia, ikony, filmiki i wiele innych rzeczy, jak np. upominki czy wirtualne ciasteczka, kt ó re mo żna było naprawdę zjeść . Teleport w przestrzeni działał pełną parą. Talią Pokhera nazwali swoją grupę, kt ó rej liderem był sam Yokher.
– Najwyższa pora. Wzywam talię Pokhera! Powtarzam: wzywam talię Pokhera! – grzmiał jak boss, ćwicząc samego siebie w roli władcy gry.
– Talia się zgłasza! – odpowiedzieli zadowoleni Queener Shell, Kingerr Rots oraz Inerr Riner, oddani od lat przyjaciele, sąsiedzi z ulicy Zawieszeń Galaktycznych. Ich imiona wcale nie były takie przypadkowe. Gdy poznali Yokhera, kt ó ry już miał tak na imię, jeszcze jako dzieciaki poprosili rodzic ó w o zmianę ich imion na takie, aby utworzyła się ich talia Pokhera. Jednak nazwiska pozostały i w sumie dalej im się podobają . Nios ą ze sobą też pewne historie… Do zgranej paczki, kt ó ra niebawem miała rozpocząć przygodę swojego życia, brakowało już tylko Ashokery, kt ó ra pe łniła funkcję Aserki w ich talii. Sexy Aserki. Wszyscy wyświetlali się w „przestrzeni” , wi ęc dobrze się widzieli. Mogli też się wirtualnie dotknąć, przytulić i poczuć się prawie tak samo jak na ż ywo. Kingerr – poważny, niebieskooki blondyn, wysoki i chudy, jak tyczka; Queener – taki przystojniak o brązowych oczach i spojrzeniu spaniela ze starannie związanymi w kucyk włosami oraz zawsze uśmiechnię ty i skory do żart ó w Inerr. Ostatni cierpiał na chorobę Warnera, co skutkowało przedwczesną siwizną, kt ó ra pogłę bia ła się za każdym razem, kiedy chciał umyć lub rozczesać włosy, w związku z czym na jego głowie znajdował się okazały srebrzysty, gałganiasty kołtun. Dla jego grupy był po prostu gałganem i ze względu na nietuzinkową czuprynę i ze względu na pewne cechy charakteru.
– Gdzie Ashokera? – warknął Inerr.
– Hejka! Sorka za spóźnienie, utknęł am, wachluj ąc nosek. – Nagle pojawiła się na ekranie Ashokera Waiher, piękna dziewczyna o dzikim, kocim spojrzeniu i wdzięku młodej Lolity.
– Hej! – przywitali się wszyscy.
– Macie jakiś plan na trzy dni przed naszą intergalaktyczną przygodą ? – zapytał Yokher Talię Pokhera.
– Spotkajmy się na wzg ó rzach za ulicą Wr ó t Czasu – zaproponował Kingerr. – Idę na zakupy, dostałem kasę. Trzeba trochę wydać… Będzie jazda.
– Ja pierdol ę, wejdziemy w ruchy! – ucieszył się Queener Shell. Inerr i Ashokera r ó wnież potwierdzili swoją obecność.
– OK, to do zo na wzg ó rzach o dziesiątej. Ja już, jakby co, jestem na miejscu – pokręcę się trochę i rozeznam w temacie – zakończył rozmowę zadowolony ze swojej funkcji Lidera -Yokher.
– Może spotkamy jeszcze profesora van Timera? – zdążył wtrącić na zakończenie połączenia Queener.
– Między innymi po to tam się spotykamy, głupku. – Kingerr z drwin ą przewr ó cił oczami.
Hierarch van Timer by ł ich niekwestionowanym idolem. Aby zapoczątkować intergalaktyczną szkołę „Wszech czas ó w między Wszechświatami”, wykorzystał teorię materii i grawitacji, nad kt ó rą pracował ojciec Yokhera. Dzięki temu zintegrował wszystkie galaktyki. Syn Rullera marzył tylko o tym, aby z nim przez chwilę porozmawiać i dowiedzieć się, czy istnieje jakikolwiek cień szansy, by uratować rozszczepionego ojca… Minęły już 4 lata, 4 bardzo długie lata…
Rozdział 2. Ulica Wr ó t Czasu
Yokher wraz z mamą krążył po ulicy Wr ó t Czasu. Nos Bakary – długi i lekko szpiczasty, jak u tch ó rzofretki, węszył w „przestrzeni” w poszukiwaniu jakiejś kawiarenki, gdyż w powietrzu wyraźnie wyczuwał o si ę zapach aromatycznej Czeko-Kawy z toffi. Opr ó cz tego, że wirtualna „przestrzeń” towarzyszyła im wszędzie, każdy ich ruch śledziły wielkie ekrany umieszczone na wszystkich budynkach. Dookoła dominowało poczucie Wielkiego Czasu, kt ó ry odmierzając się w ich przestrzeni, zaginał całe konstrukcje maszynowych budynk ó w. Były nawet wielkie zegary między budynkami z różnych stref galaktycznych. Szedł zatem pewnie cyfrową drogą, jeszcze przez sw ó j świat, i go podziwiał, ale już niedługo miał odwiedzić po raz pierwszy ten inny i to było bardzo fascynujące. Myślał więc dużo o galaktyce, kt ó ra zgodnie jego fantazjami pokazywała się na niebie. Wyobrażał sobie r ó wnież inne układy słoneczne i planety wchodzące w ich skład.
– Wow! Zobacz, jak pięknie! Wiesz może, jak jest w kosmosie, tak naprawdę ?
– Trochę tak – odpowiedziała Bakara, znajdując w końcu upragnioną kawiarenkę, oferującą taką kawę, jaką chciała właśnie wypić. Weszli do lokalu o nazwie Gryko Caffe.
– Wi ęc jak tam jest? – Nie dawał za wygraną.
– Cóż, byłam kiedyś z tatą, jeszcze przed twoim narodzeniem, tam daleko w kosmosie… Tata poszukiwał różnych zawieszeń grawitacyjnych potrzebnych do konstruowania wehikułów i do ruch ó w galaktyki…