Yotsuya Kaidan. Opowieść o duchu z Yotsui - ebook
Yotsuya Kaidan. Opowieść o duchu z Yotsui - ebook
Najbardziej znana, klasyczna japońska opowieść grozy, oparta na XVIII-wiecznej legendzie o duchu kobiety, która mści się na swoich dawnych oprawcach. Historia ta odcisnęła niezaprzeczalne piętno na japońskiej kulturze, służąc jako źródło inspiracji dla sztuk teatru kabuki, drzeworytów (w tym również Katsushiki Hokusaia), a bardziej współcześnie – serii filmów „Ring”.
Spis treści
Od tłumacza
Przedmowa
Wstęp do pierwszego wydania
Rozdział I: O’Mino i Densuke
Rozdział II: Kawai-san z Kanda-ku
Rozdział III: Takahashi Daihachirō
Rozdział IV: O’Iwa przychodzi na świat
Rozdział V: Sprawa Shiba Kiridōshi
Rozdział VI: Swaty
Rozdział VII: Iemon
Rozdział VIII: Starzy znajomi
Rozdział IX: Miłosne więzy
Rozdział X: Spisek przeciwko O’Iwie
Rozdział XI: Spisku ciąg dalszy
Rozdział XII: Zemsta Kaiby
Rozdział XIII: Yōtaka z Honjō
Rozdział XIV: Kara
Rozdział XV: Wieści docierają do Chōbeia
Rozdział XVI: Wieści docierają do Kaiby
Rozdział XVII: Wieści od Kaiby
Rozdział XVIII: W cieniu go inkyō
Rozdział XIX: Losy Tamiyi Yoemona, Kondō Rokurobeia i mnicha Myōzena
Rozdział XX: Kibei-dono
Rozdział XXI: Sprawy duchowe
Rozdział XXII: Ceremonie żałobne za O’Iwę
Rozdział XXIII: Ścieżki umarłych
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62945-54-2 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O’Mino i Densuke
Yotsuya jest jedną z dzielnic na przedmieściach w zachodniej części Edo, współcześnie zwanego Tokio. Jej ulice są wąskie i kręte, a przy tym strome, szczególnie na południowych obrzeżach, od strony Aoyamy, wciąż jeszcze pokrytej cmentarzami i pobielonymi od wewnątrz i z zewnątrz domostwami. Z kolei rejon Echizenbori znajduje się na przeciwległym krańcu metropolii; swoją wschodnią granicę opiera na brzegu rzeki Sumida. Przeciwwagę dla niego stanowią leżące po drugiej stronie szerokiego kanału gęsto zaludnione i obecnie dotknięte biedą okręgi Honjō i Fukagawa. Echizenbori jest bowiem w istocie bardzo stateczną i praworządną dzielnicą Edo-Tokio. Jego ulice są wąskie i zapełnione małymi kramikami, których asortyment zaspokaja codzienne potrzeby mieszkańców miasta, a mimo to ze wszystkich stron ściskają je rzędami skupiska wielkich sklepów, stanowiących częściowo magazyny, a częściowo mieszkania ich właścicieli. Sklepy te ciągną się wzdłuż kanałów Echizenbori, na których wodach aż kłębi się od barek, dostarczających do nich dziesiątki, a nieraz nawet setki ton drogocennego ryżu, setki baryłek shōyu (sosu sojowego), tysiące tawar (bel) sakarazumi (węgla drzewnego z Shimosy), surowe lub suszone ryby czy piklowaną w soli i otrębach ryżowych potrawę takuan robioną z daikonu (wielkiej białej rzodkwi) i wszelakie inne produkty, które sprowadzane masowo, są odpowiedzią na potrzeby mieszkańców tego wielkiego miasta. Echizenbori, ze swoją wszechobecną biedą i skromnymi przejawami bogactwa, nie stanowi bynajmniej jedynej ubogiej dzielnicy stołecznego miasta Nipponu.
Przeszedłszy most Takabashi od strony Hachōbori i obrawszy wąską, stromą uliczkę u jego wylotu, skręcamy w prawo, by dać nura w kolejną ciasną alejkę i znów skierować się w prawo – i oto naszym oczom ukazuje się wysoka cementowa ściana, w swej nowoczesności stanowiąca niecodzienny element świątyni. Brama w niej jest wąska i o regularnych kształtach, przez co przypomina wejście do ogrodu lub niewielkiego cmentarzyka. Za nią zaś ucicha zgiełk tokijskiej codzienności. Obszar, do którego broni wstępu, ma nie więcej jak sto pięćdziesiąt stóp kwadratowych, lecz jego powierzchnię wypełnia labirynt utworzony przez rzędy latarń z tanich stopów żelaza, osadzonych na równie tanich, drewnianych cokołach. Po prawej ujrzymy jedną czy dwie niewielkie świątynki poświęcone bogini Inari. Po lewej znajduje się niepozorny budynek przeznaczony do składania ofiar wotywnych, zarówno tych prostych, jak i bardziej wyszukanych. Wśród nich najbardziej przyciąga wzrok wotum młodej gejszy, przedstawiające podniosłe wydarzenia z dawnych wieków. Są i inne obrazki, w których być może współczesne damy w dawnych wędrujących kochankach dostrzegą bohaterów. Z zewnątrz budynek upstrzony jest setkami darów od do niedawna jeszcze nieszczęsnych niewiast, aktualnie radujących się dzięki opatrzności chramu Tamiya, który przywrócił im niegdyś utracone względy mężów czy kochanków. Tuż obok stoi otwarta, przypominająca szopę altana. Rzadko zdarza się, aby w jej wnętrzu nie skrywał się jakiś wierny, cierpliwie krążący po jej kątach, recytując modlitwy aż powtórzy ich treść setkę razy. Nieopodal, naprzeciw altany, znajduje się sama świątynia. Po części stanowi ona potężny magazyn, umiejscowiony z tyłu wraz z częścią mieszkalną, od przodu zaś wita odwiedzających ołtarzami poświęconymi bogini Inari. Po bokach i od przodu piętrzą się przed nią baryłki z shōyu i sake, paki z węglem drzewnym, których każdy zamożniejszy sklepikarz nie powstydziłby się proponować dostojnej damie, długie warkocze niewiast, których nie stać było, by złożyć w ofierze cokolwiek innego lub które zdawały sobie sprawę z tego, że nie ma dla nich większego wyrzeczenia. Bo czyż i obiekt ich czci nie jest kobietą? Owych ściętych pasm włosów jest tu mnóstwo. Wchodząc do świątyni mijamy uprzejmego strażnika, oferującego odwiedzającym talizmany i poradę tym, którzy jej potrzebują – przy czym to drugie jest nieraz dużo cenniejsze. Po lewej widzimy Oku-no-in, wewnętrzny pawilon, w którym znajduje się ihai, czyli pośmiertna tabliczka O’Iwy. To, że chram jest popularny i zamożny, jak również to, że owa dama budzi powszechny lęk i szacunek, a wpływ jej potężnej mocy jest pożądany przez wielu, widać na pierwszy rzut oka w misternym wyszukaniu szczegółów w tym pomniejszym budynku większego świętego przybytku.
Echizenbori nie należy do najstarszych dzielnic Tokio. Przez wiele lat od chwili jego założenia miasto walczyło z rzeką, spychając jej wody jak najdalej, osuszając bagna, ujarzmiając jej ramiona w kanałach, które wykorzystywano następnie jako ważną drogę komunikacji i transportu. Z kolei Yotsuya faktycznie jest wiekowa, a jej bieda jest niechlubnym nabytkiem ostatnich lat. W okresie Edo stanowiła ulubioną lokalizację dla domów dōshinów, yakuninów i całej gromady pomniejszych urzędników, w których rękach spoczywała cała siła napędzająca wielką maszynerię rządów Tokugawów. Na mapach pochodzących z czwartego roku ery Ansei (1857) świątynia O’Iwa Inari figuruje w Samonchō, przy Teramachi, jako jedna z wielu czerwonych plamek oznaczających chram czy pagodę wraz z jej przyległymi terenami, które w tamtych czasach pokrywały sporą część Yotsui. Jak zatem stało się, że świątynia ta została przeniesiona do Echizenbori, tak daleko od oryginalnego położenia? Wyjaśnienie znajdziemy w dalszej części opowieści.
Gdy w Japonii rozpoczął się okres Tenwa (1681-83) , w Yotsuya Samonchō od lat mieszkał niejaki Tamiya Matazaemon . Pełnił on funkcję dōshina w administracji Tokugawów. Dōshinowie stanowili najwyższą rangę wśród zatrudnianych etatowo pracowników podległych rządowej biurokracji, których rolą było utrzymywanie narzucanego przez nią porządku. Matazaemon był wzorowym przedstawicielem swojego zawodu: schludny, grzeczny, lecz nie pozbawiony odrobiny zuchwałości w stosunku do równych sobie, nieprzejednany względem podległych mu ludzi, zaś pełen szacunku i uniżoności wobec zwierzchników. Dla tych tuż nad sobą miał wręcz więcej respektu niż dla tych, którzy stali znacznie powyżej. Aby dobrze służyć wielkiemu panu, z zapałem oddawał się służbie jego bezpośredniemu podwładnemu, pozwalając mu zgarniać dla siebie chwałę za jego zasługi – któremu przydawanie chwały stanowiło zresztą całkiem niemałą część jego obowiązków. To właśnie szczegółowa i podręczna wiedza takich jak on była najwyżej ceniona przez ich zwierzchników, dla których niejednokrotnie stanowiła prawdziwe zbawienie. Zapał i nienaganne sprawowanie Matazaemona czyniły go tym bardziej potrzebnym. Cieszył się zatem żołdem w podwójnej wysokości, o wartości trzydziestu tawar ryżu , hojnie wspomaganym przez rozliczne podarki płynące do niego jako instruktora hanaike (sztuki układania kwiatów) i cha-no-yu (ceremonii herbacianej). Jego domostwo, jak na kogoś jego stanu, było więcej niż zamożne. Wejście do niego prowadziło od strony szerokiego traktu Samonchō, zaś jego ogród rozciągał się wzdłuż słynnej Teramachi, czyli długiej, biegnącej w kierunku wschodnim, usianej świątyniami ulicy. Ogród Tamiyi sięgał niemal wejścia do Ganshōji, jednego z nielicznych istniejących do dziś reliktów z tamtych czasów. Jego teren był tak wielki, że bez trudu mieścił piętnaście czy dwadzieścia drzew owocowych, głównie kaki (persymony), które Matazaemon, jako osoba praktyczna, szczególnie cenił. Nie brakowało tam jednak miejsca i dla kilku drzewek wiśniowych, które raz do roku obsypywały się kwieciem, tworząc jasne obłoki wśród ciemnej zieleni listowia drzew owocowych. W jednym rogu, jakby podkreślając religijną doniosłość niewielkiej świątynki Inari, pozostałości po poprzednim właścicielu, rosło pięć czy sześć prawiekowych, sękatych i popodpieranych tu i ówdzie śliw, które mimo wieku i skromnej liczby, gdy nastawał drugi miesiąc (marzec) , roztaczały na cały ogród swój delikatny aromat.
Tak właśnie przedstawiało się domostwo Matazaemona, a później O’Iwy. Było ono wystarczająco pretensjonalne, żeby chełpić się przestronnymi budynkami wchodzących w jego skład, ale pan Tamiyi był skąpy, a przy tym nieugięty i niedostępny jak niedojrzały owoc biwy (nieszpułki). Jego bogactwo uczyniło go jałowym niczym skała pokryta cienką warstewką kwaśnej, nieprzydatnej gleby – wszystko, co mógł sobą zaoferować społeczeństwu, ograniczało się do jego przywiązania do wykonywanych obowiązków. Jego sposób bycia zdradzał pretensje do wyższego statusu społecznego, co łatwo zakwaszało nastroje wokół niego. Żył w nieustannej niezgodzie z większością sąsiadów i wszystkimi krewnymi. Chroniony za swe zasługi przez względy swojego seniora, nie dbał o niechęć, jaką darzyli go mieszkańcy dzielnicy, a jego stosunki z naczelnikiem zrzeszenia sąsiedzkiego, Itō Kaibą, były wręcz wrogie. Co się zaś tyczy krewnych, ci zawsze byli chętni do tego, aby wejść z nim w większą zażyłość, czego Matazaemon był w pełni świadom.
Oprócz niego domostwo Tamiya zamieszkiwały jeszcze jego żona O’Naka, córka O’Mino i służący Densuke. Matazaemon osobiście pielęgnował ogród; kobiety oddawały się zajęciom, które zwykle przypadają przedstawicielkom ich płci, lecz nie tylko. Densuke wykonywał cięższe prace, towarzyszył swojemu panu ilekroć ten opuszczał domostwo i służył jako strażnik dzielnicy przy Ōkidō na wielkiej arterii Kōshū-Kaidō, tuż przy Ōbangumi. Brama ta oddzielała Yotsuyę od dzielnicy Naitō-Shinjuku, a będąc jednocześnie wejściem do samego Edo, stanowiła niezwykle ważny punkt miasta. Gdy nadchodził czas służby, Dansuke zjawiał się na miejscu odziany w kompletny mundur i z włócznią w dłoni. Jako że był przystojnym dziewiętnastoletnim młodzieńcem, kobiety – a w szczególności O’Mino – uważały, że jego obecność na posterunku przydaje chwały domostwu. Jego widok, jak wstępuje szeroką aleją Samonchō, by po chwili zniknąć na ruchliwej arterii, był ucztą dla oczu O’Mino, ale i dla sąsiadów, których wzrok i języki były znacznie ostrzejsze, niż Matazaemona i jego żony. I dziwili się.
Skoro już jesteśmy przy dziwach, nie sposób nie powiedzieć paru słów o samej O’Mino. W oczach rodziców stanowiła najwdzięczniejszą istotę, jaka kiedykolwiek zrodziła się na ziemi, choć od czasu do czasu Matazaemon zdobywał się na krytykę. Zwracał się wtedy do swojej żony oficjalnym tonem:
- Naka, powiedz coś Mino, używa za dużo pudru. Takich ilości powinno się używać tylko w sytuacji, gdy skóra przybiera zbyt ciemny odcień. Przestrzeż ją, by nie przesadzała.
Obie kobiety słuchały pokornie, lecz robiły dalej swoje – żona dlatego, że w gruncie rzeczy nie miała wpływu na zachowanie córki, zaś ta ostatnia – bo chciała gładkością cery dorównać Densuke, a w jego oczach wydawać się jak najpiękniejszą. Biedną O’Mino los potraktował surowo. Od urodzenia była brzydka – jej szeroka, płaska twarz przypominała talerz lub księżyc w pełni. Lekko przygarbiona, o niezgrabnych nogach, których pulchność maskowała wszelkie korzyści, jakie mogłaby przynieść im ich długość, zdawała się nie mieć w ogóle biustu, jako że jej klatka piersiowa była wklęsła, jakby w odpowiedzi na wypukłość grzbietu – i na domiar złego pokryta skórą o gładkości wnętrza miski. W pewnych okolicznościach mogłoby to nie stanowić wielkiego problemu, ale nie na tym koniec. Ledwie dziewczę weszło w okres rozkwitu, dopadła ją ospa. Matazaemon był zajęty, a przy tym nie miał pojęcia o pielęgnowaniu chorych, podobnie zresztą jak jego żona, choć ta, co gorsza, przejawiała dodatkowo dobre chęci. Miała wprawdzie wówczas służącą, lecz i ta nie wiedziała o chorobach więcej niż jej pani. Wskutek tego obie pozwalały O’Mino drapać się zajadle po twarzy i całym ciele, sądząc, że w ten sposób dadzą wytchnienie umęczonej piekącym swędzeniem dziewczynie. Na tym jednak nie koniec. O’Naka, widząc cierpienia córki, z zapałem pomagała jej w drapaniu. Opłakany skutek takiej kuracji był łatwy do przewidzenia – skórę dziewczyny już wkrótce pokryły ohydne ospowe blizny. Co więcej, choroba odebrała jej również jedno oko, pozostawiając jedynie wklęśnięcie, głęboką i straszną ranę, która sprawiała, że jej twarz zaczęła przypominać kuzumanjū – białą ryżową pyzę z zagłębieniem pośrodku, wypełnionym ciemnobrązową masą fasolową. Sąsiedzi drwili, że teraz O’Mino jest nin san bake shichi – w trzech częściach człowiekiem, w siedmiu – demonem. Co bardziej złośliwi umniejszali udział jej ludzkiej aparycji do jednej części. Dzieci przezywały ją oni (diabłem), lecz nie tylko ze względu na wygląd. Mało tego, że nikt nigdy nie chciał się z nią bawić, ale wręcz traktowano ją okrutnie, więc dziewczyna, która do łagodnych z natury bynajmniej nie należała, szybko nauczyła się czynić użytek ze swojej krzepy i odziedziczonego po ojcu charakteru. Nie zawsze miała przewagę, lecz nigdy jej łzy nie były jedynymi w starciu. Nie zmienia to faktu, że O’Mino cierpiała okrutnie i szybko zrozumiała, że jedynym miejscem, w którym może czuć się bezpiecznie, jest ogród Tamiyi.
Z czasem O’Mino dorosła i musiała znaleźć ujście dla przepełniających ją uczuć. I znalazła, lecz nie przelała ich na praktyczną i w gruncie rzeczy przyziemną matkę ani na nieobecnego myślami, zrzędliwego ojca, lecz na Densuke – służącego, chūgena. Wykonywała dla niego różne prace, nawet te, które zgodnie z obyczajami nie przystawały jej pozycji. Początkowo O’Mino zlecała Densuke drobne zadania nie pokrywające się z jego obowiązkami, za które sowicie wynagradzała go w gotówce. Z czasem jednak stawała się coraz śmielsza. Chłopak spostrzegł, że czyjaś ręka nieustannie łata i uzupełnia jego odzież, że ktoś pierze jego rzeczy, nawet bieliznę. Choć domyślał się, że należy przypisywać to jego młodej pani, nie śmiał pytać jej o to, ani tym bardziej jej w tym przeszkadzać. O’Mino mieszała się do spraw z nim związanych i brała na siebie winę za jego drobne uchybienia. Nabierała przy tym coraz większej pewności siebie, żądając, by towarzyszył jej w jej własnych obowiązkach, tak że w końcu zdawać się mogło, iż oboje są służącymi w tym domu. Tymczasem Matazaemon zauważył, że wydatki domostwa wzrosły nieznacznie. I tym razem O’Mino wzięła to na siebie, obarczając winą własną rozrzutność. Jej ojciec pomarudził chwilę nad niespodziewanymi kosztami, po czym zawyrokował:
- Co wystaje z jednego końca, musi zostać wyrównane z drugiego. Densuke, oliwa jest droga, a nocą światło jest niepotrzebne. Od tej pory proszę więc, abyś nim się położysz, gasił wszystkie lampy.
Densuke posłusznie wypełnił rozkaz swojego pana już pierwszego wieczora i jeszcze tej samej nocy O’Mino skorzystała z okazji, by zawędrować na jego posłanie. Zmieszany, przerażony i przytłoczony namiętnością dziewczyny, Densuke zgrzeszył owej nocy przeciwko swemu panu, mając jego córkę za wspólniczkę.
Od tej pory chłopak miał wszystko, co tylko O’Mino zechciała mu ofiarować. Ledwie Matazaemon wychodził na służbę, O’Mino i zdominowana przez nią O’Naka zabierały się za wypełnianie obowiązków niegdyś należących do młodego służącego. Jedynym dowodem wdzięczności, jakiego dziewczyna wymagała, było zaspokajanie jej potrzeb, co bynajmniej nie stanowiło łatwego kawałka chleba. Były chwile, kiedy Densuke rozważał ucieczkę – czy to do swojego rodzinnego domu w wiosce Tōgane w okręgu Kazusa, czy to do wuja Kyūbeia w Kandzie, jednej z dzielnic Edo. Jednak O’Mino jakby odgadywała jego myśli. Zasypywała go dowodami swego uczucia i żądała prawa do tego, by towarzyszyć mu gdziekolwiek by się nie udawał. Kanda? Kyūbei był stałym bywalcem Tamiyi i nie minął rok, jak Matazaemon wpisał jego nazwisko w swojej księdze wydatków. Tōgane? Nie mógł tam się dostać inaczej, jak za pośrednictwem Kyūbeia. Matazaemon miał tam ziemię, a nanushi, naczelnik wioski, był jego poddanym. Poza tym stałby się wówczas zbiegiem, a kara za to spadłaby wówczas na Kyūbeia. Tak więc miesiące mijały, a wszystko toczyło się po staremu, aż do momentu kiedy plotki, które od dawna krążyły w sąsiedztwie, zdołały dotrzeć do głuchych do tej pory uszu Matazaemona. Pewnego dnia, gdy miał już wychodzić na służbę, zawiesił uważne spojrzenie swoich małych, zmrużonych oczu na sylwetce O’Mino, po czym zwrócił się do żony:
- Naka, coś mi się zdaje, że figura Mino się zmieniła. Jesteś pewna, że te plotki odnośnie Densuke nie są prawdą? Ludzie mówią, że spodziewa się jego dziecka. Jeśli to prawda, trzeba by zabić ich oboje. Ostrzeż Mino póki czas; żaden chūgen nigdy nie zostanie muko (adoptowanym synem) w Tamiyi. Densuke jest świetnie zapowiadającym się młodzieńcem, a w dodatku posłusznym. Jako że jest przy tym tani w utrzymaniu, pozbycie się go bez powodu byłoby nie tylko niesprawiedliwe, ale i nieopłacalne. Jeśli Mino zastosuje się do ostrzeżenia, unikniemy niepotrzebnych problemów.
To powiedziawszy, Matazaemon ruszył do wyjścia, gdzie O’Mino podała mu chodaki, po czym opuścił teren domostwa, by udać się do swoich obowiązków. Obie kobiety, pochylone w pożegnalnym ukłonie, odprowadziły go wzrokiem.
Gdy zniknął im z oczu, O’Naka zwróciła do córki ściągniętą strachem twarz.
- Słyszałaś, co mówił twój czcigodny ojciec? – wyszeptała. – Jeśli nie, powtórzę ci. Dotarły do niego pogłoski odnośnie twoich stosunków z Densuke. Zauważył, że unikasz noszenia obi, a gdy je już założysz, równie szybko je zdejmujesz. Mężczyźni nie są zbyt biegli w takich sprawach, lecz nawet ja nie jestem w stanie ocenić sytuacji. Z pewnością te plotki nie znajdują odniesienia w rzeczywistości.
O’Mino może była brzydka, ale z pewnością nie głupia. Jej matka zdawała się wiedzieć, a jednocześnie nie wiedzieć.
- Mój czcigodny ojciec nie wziął pod uwagę różnicy wieku ani pozycji pomiędzy mną a Densuke. To jeszcze dziecko, a ja skończyłam już dwadzieścia trzy lata. Co jednak ważniejsze, uważam, że zasługuję na lepszego męża, niż byle chūgena, a sprawienie mojemu ojcu zawodu czy przykrości jest ostatnią rzeczą, jakiej bym pragnęła. Poza tym czyż kobieta może zajść w ciążę inaczej, jak za sprawą mężczyzny? – to rzekła z pokornym ukłonem, lecz uniesioną głową. Kobiety przez chwilę mierzyły się wzrokiem. Wreszcie O’Naka odparła:
- Z radością przyjmuję twoją odpowiedź. Lecz Matazaemon jest porywczym człowiekiem i lepiej go unikać, gdy rodzą się w nim jakieś podejrzenia. Tak czy inaczej, pewne sprawunki nie cierpią zwłoki i załatwienie ich zajmie mi całe popołudnie. Mogą w tym czasie przyjść kupcy, domagając się uregulowania rachunków za ten miesiąc. Na te cele znajdziesz w komórce dziesięć srebrnych ryō; oto klucze do szuflady. Dobrze byłoby zrobić przegląd rachunków, bo zima już za pasem. Czas zaopatrzyć się w cieplejsze rzeczy na tę okazję. Weź to proszę pod uwagę.
To powiedziawszy, posłała córce smutne spojrzenie, przywdziała wyjściową odzież, na ramiona narzuciła haori (płaszcz) i wsunęła stopy w chodaki, których klekot już po chwili ucichł w oddali.
Ledwo wyszła, pojawił się Densuke. Wrócił właśnie z zamkowych stajni, gdzie wypełniał obowiązki powierzone jego panu. To był jeden ze sposobów Matazaemona, by wspomagać dobre imię i budżet domostwa. Densuke nie spieszno było dołączyć do O’Mino. Był jej oddany, ale budziła w nim lęk. Nawet w najbardziej intymnych okolicznościach pozostawała dla niego jego panią, córką pana domu – domu, który był dla niego jedyną przystanią. O’Mino, gdy już upewniła się co do jego charakteru, ograniczyła dotychczasowe finansowe wspomaganie go, by tym samym uniemożliwić mu i tak rzadkie wypady do dzielnicy uciech w Shinjuku. Poza tym ich spotkania miały miejsce tylko nocą. Za dnia nieustannie towarzyszyła im O’Naka, która pozbawiona innego towarzystwa, szukała go w osobie własnej córki, a ponadto nie podobało jej się to, co widziała w relacjach dwojga młodych ludzi. Gdy tylko uszu O’Mino dobiegł dźwięk kroków Densuke, wezwała go do siebie. W jej głosie słychać było ostrą nutę, jakiś ton desperacji, który przyprawił chłopaka o gęsią skórkę. Pokornie jednak stawił się przed nią. Natychmiast spostrzegł, że nie ma z nimi O’Naki, lecz mimo to pokłonił się nisko; tak nisko, że nie mógł widzieć twarzy O’Mino. Ta rzuciła niecierpliwie:
- To nie czas ani okoliczności na pozdrowienia. Już nie zwracam się do ciebie jako twoja pani, lecz jako twoja żona. Mój ojciec wie o wszystkim i gdy wróci, niechybnie zabije nas oboje. To jego prawo, a naszym obowiązkiem jest poddać się pokornie karze, jaką wymierzy, lecz tym samym skazalibyśmy to dziecko, które rośnie w mym łonie, na tułaczkę od ciemności w ciemność. Nie mogę znieść tej myśli. Pozostaje nam jedno, choć to jawna niewdzięczność – ucieczka. Rozważ to.
Densuke podniósł wzrok. O’Mino, pogrążona w myślach, pochylała ramiona. Kąciki jej ust rozsunęły się, a powieka opadła bardziej niż zwykle, tworząc szkaradne załamanie nad pustym oczodołem. Do tego łysa brew, rzadkie włosy, rozsypane po bokach w bezładnych pasmach – wszystko to sprawiało, że jej twarz wyglądała teraz jak ohydna maska. Nie mógł dłużej znieść tego widoku. Rzekł więc nieśmiało:
- Cóż za straszne wieści! Jak to się mogło stać? Nie da się ukryć, moja pani, że byłaś niekiedy nadto popędliwa, a przy tym nieostrożna, lecz czyż kobiecie nie wolno zaznać przyjemności z tym, z kim zechce, bez ponoszenia później tak przykrych konsekwencji? Ach! Cały ten zbytek, te wygody! Wszystko to trzeba nam porzucić! Ja udam się do mojej rodzinnej wioski w Kazusie. Ale gdzie ty pójdziesz, co zrobisz?
Czy to niewinność, czy podstępność podszepnęła mu to pytanie? O’Mino nie była w stanie stwierdzić, mimo iż sądziła, że zna Densuke na wylot. Chłopak poczuł na swoim ramieniu ciężką rękę. Poderwał się w przerażeniu, nie dbając o to, czy była to dłoń demona, czy też O’Mino zamienionej w diabła. Zaiste, przerażającą istotą się teraz jawiła: z półotwartymi ustami, spomiędzy których wyzierały wielkie, białe, lśniące, równe zęby; z jedynym okiem ciskającym złowrogie błyski; z pustym oczodołem, nad którym fałd skóry kołysał się i trząsł…
- Tylko głupcy mówią o przyjemnościach bez konsekwencji. Prowadziłeś podwójne życie, a teraz chcesz mnie porzucić? Dobrze, wolna wola. Ale ja nie zamierzam zginąć od miecza mojego ojca, gdy nieopodal jest studnia. Nie miną jednak trzy dni jak wrócę i znajdę cię, by się zemścić. Zginiesz marną śmiercią, rozerwany na strzępy. Bacz więc! Lepiej ci będzie zginąć razem ze mną. Żegnaj zatem…
Silne ramiona sięgnęły do szyi Densuke. Chłopak krzyknął rozdzierająco, gdy ostre zęby wpiły się w jego ucho. O’Mino puściła go i rzuciła się w kierunku rōki (werandy). Densuke był szybszy, a strach dodawał mu siły. Chwycił skraj szaty dziewczyny.
- Czekaj! Nie możesz działać pochopnie! Rzeczywiście, moje słowa były słowami głupca. Nie wiedziałem sam, co mówię, tak oszołomiły mnie te wieści. Masz rację, musimy uciekać… Mam wuja w Kandzie, Kawai się nazywa. Udam się do niego i tam będę czekać na wyrok Tamiyi-dono.
Gniew O’Mino opadł momentalnie. W jednej chwili znów stała się praktyczną przyszłą panią domu. Podziękowała w duchu matce za jej przezorność.
- Nasza ucieczka nie będzie ucieczką nędzarzy. Dostałam właśnie dziesięć srebrnych ryō; zabierzemy też ubrania i inne przydatne przedmioty – będziesz niósł nasz dobytek. A co do wuja… Przy pierwszej wizycie wypada, aby świeżo upieczona żona przyniosła jakiś prezent… Co by mu dać? – dziewczyna mówiła już bardziej do siebie, pochłonięta układaniem ubrań, futonów (pościeli) i przyborów toaletowych na wielkiej furoshiki, czyli kwadratowej chuście. Następnie uszykowała się z najwyższą dbałością, przeobrażając się w dostojną i elegancką pannę młodą. W międzyczasie Densuke zdołał odzyskać oddech i równowagę ducha w całym tym nieoczekiwanym zamieszaniu.
- Wuj ma problemy z zębami. Miękki takuan będzie w sam raz dla niego. Od dłuższego czasu nie je nic innego. Cztery czy pięć porcji wystarczy.
To powiedziawszy, chłopak udał się do kuchni przygotować podarek, po czym poszedł zebrać swoje rzeczy. Z wielkim zawiniątkiem furoshiki na ramionach, z chodakami zarówno na mokre, jak i suche dni na samym jego szczycie, w słomianym płaszczu, kapeluszu chroniącym przed słońcem, z dyndającymi z bagażu porcjami takuanu wyglądał, jakby uciekał z pożaru. O’Mino śledziła wzrokiem jego sylwetkę, gdy wyruszał z domu. Był zbyt uległy i zbyt przestraszony, żeby miała powód obawiać się czegoś z jego strony. Dogoniła go na moście Hanzō-bashi, dość oddalonym od Yotsui. Był to jedenasty miesiąc (grudzień) drugiego roku ery Tenwa (1682).
Aktualnie: Tenna (przyp. tłum.).
Tamiya jest zarówno nazwiskiem, jak i nazwą posiadłości, stąd na przestrzeni powieści odmiana będzie zależała od kontekstu (przyp. tłum.).
Stanowili oni odpowiednik dzisiejszych policjantów czy straży miejskiej (przyp. tłum.).
Tawara równa się 0,4 koku (miara objętości ryżu, odpowiadająca ok. 180 litrom). W obecnych czasach ów żołd Tamiyi w przeliczeniu wynosiłby około 2000 jenów, a pojawiającego się dalej Itō Kaiby – 13 000 jenów (w roku opublikowania pierwszego wydania książki – 1916. Wówczas jen odpowiadał ok. 0,5 $, co odpowiadało wartości 0,75 g złota – przyp. tłum.). Wielcy daimyō o dochodach liczonych w setkach tysięcy koku byli książętami zarządzającymi lennami i posiadali własne armie oraz rozbudowane zastępy cywilnych podwładnych. Nawet hatamoto (pomniejsi daimyō, bezpośredni wasale szoguna) o dochodach w wysokości 10 000 koku, tacy jak Yagyū Tajima no Kami, posiadali licznych podwładnych zarówno w swych yashiki w Edo, jak i na terenie swoich lenn. Ród Date z Sendai, Maeda z Kagi, Ecchū i Echizen to przykłady znakomitszych tozama, panów niezależnie zarządzających swoimi włościami. Należy przy tym dodać, że pracę wówczas nisko ceniono w porównaniu do cen żywności. Podatki były wysokie – od 30 do 70%, a pośrednicy brali pokaźne marże. Mimo to prawa regulujące dochody ludności znajdowały zastosowanie, by zapobiegać zbytniemu bogaceniu się chłopów. Niektórzy z nich byli naprawdę zamożni, szczególnie w tych lennach Tokugawów, które miały szczęście być dobrze zarządzane. Prace społeczne, których wymagano od daimyō – szczególnie tozama daimyō – uniemożliwiały im zebranie zasobów, dzięki którym mogliby zagrozić szogunatowi. Niektórych wręcz doprowadzały one na skraj nędzy. Trudno jest dokładnie obliczyć wartości poszczególnych dochodów. Jedno koku dochodów daimyō wyceniano na dziesięć buszli. Obecnie jeden koku równa się 5,13 buszli. Cena ryżu waha się pomiędzy 15 a 20 jenami za koku.
Chodzi o miesiące księżycowe (przyp. tłum.).
Wielka Brama (przyp. tłum).
Normalną praktyką w Japonii było, że po ślubie dziewczyna przenosiła się do domu męża. Jednak w przypadku, kiedy w jej własnym domu brakowało spadkobiercy, a zwłaszcza gdy pozycja społeczna żony przewyższała pozycję męża, zostawał on adoptowany przez rodzinę kobiety, by dziedziczyć jej dobra i tytuły (przyp. tłum.).