Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z burzliwej chwili. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z burzliwej chwili. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 425 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO­GLĄD NA PO­WIEŚĆ HI­STO­RYCZ­NĄ W OGÓ­LE.

Na­pi­saw­szy do­syć po­kaź­ną, po­wie­ści hi­sto­rycz­nych ilość i za­bie­ra­jąc się do pi­sa­nia jed­nej wię­cej, uczu­wam po­trze­bę wy­tłu­ma­cze­nia się z onych przed pu­blicz­no­ścią. Po­hop do tłu­ma­cze­nia się bio­rę ztąd, że, o ile z po­ja­wia­ją­cych się od cza­su do cza­su na kar­tach pism na­szych cza­so­wych pi­śmien­nic­twa tego ro­dza­ju ocen są­dzić moż­na, pa­nu­je u nas we wzglę­dzie tym ab­so­lut­na w za­pa­try­wa­niu się do­wol­ność. Nie po­sia­da­my uro­bio­ne­go po­ję­cia, ani o isto­cie po­wie­ści hi­sto­rycz­nej, ani o tem, czy i ja­kie ma ona do roz­wią­za­nia za­da­nie: dla­te­go też kry­tyk każ­dy, oraz każ­dy co się za kry­ty­ka ma, inną mie­rzy ją mia­rą. Ten chciał­by, aże­by była taką, ów owa­ką, re­gu­lu­jąc chce­nie wła­sne we­dle oso­bi­stych do pew­nej for­my, do pew­nych za­sad, do pew­nych wi­do­ków na­wet upodo­bań.

Kto jeno o po­wie­ści hi­sto­rycz­nej pi­sze, ma so­bie za obo­wią­zek nie­mal świad­czyć się Wal­ter-Sko­tem. Wal­ter Skot w od­nie­sie­niu do tego pro­duk­cyi li­te­rac­kiej ro­dza­ju, stał się od­ku­pi­cie­lem grze­chów kry­ty­ki, nie­wie­dzą­cej co z fan­tem tym po­cząć. Świad­czy się wiec nim, na oślep tro­chę, to jest, na oślep o tyle, że, zro­biw­szy so­bie z utwo­rów jego ro­dzaj oku­la­rów, za­pa­tru­je się przez nie na utwo­ry póź­niej­sze, w od­mien­nych po­czy­na­ne i wy­ko­ny­wa­ne wa­run­kach. Oku­la­ry te przed pół­wie­kiem mia­ły zna­cze­nie swo­je. Dziś są one ana­chro­ni­zmem. Od cza­su one­go, jak wszyst­ko, tak i po­wie­ścio­pi­sar­stwo po­stą­pi­ło, sto­su­jąc się do wy­móg mo­men­tów, ja­kie ko­lej­no, je­den po dru­gim, od zgo­nu au­to­ra Wa­ver­leya upły­nę­ły.

Po­wieść hi­sto­rycz­na…

Przedew­szyst­kiem jed­nak po­wie­dzieć mus zę, jak mi się przed­sta­wia po­wieść w ogól­no­ści. Co to jest wła­ści­wie po­wieść? – Po­wieść, zda­niem mo­jem, ni­czem jest in­nem, jak hi­sto­ryą ży­cia po­tocz­ne­go, tego ży­cia, co się ura­bia na tle zwy­cza­jów, ura­bia oby­czaj i sta­no­wi kan­wę, na któ­rej za­snu­wa się hi­sto­rya, w tech­nicz­nem, że się tak wy­ra­żę, wy­ra­zu tego zna­cze­niu. Z tego za­pa­tru­jąc się punk­tu, nie masz po­wie­ści nie­hi­sto­rycz­nej. Obej­mu­je ona, bądź hi­sto­ryę spół­cze­sną, bądź hi­sto­ryę cza­sów mi­nio­nych, cza­sów bliż­szych lub dal­szych, za­wsze ato­li zwią­za­nych z chwi­lą obec­ną tą ni­cią, któ­ra, w roz­ma­itych ży­cia ob­ja­wach, cią­gnie się z prze­szło­ści naj­od­le­glej­szej, do­cho­dzi te­raź­niej­szo­ści i nie ury­wa się wo­ale. Dzie­je po­za­wią­zy­wa­ły na niej wę­zeł­ki, przy któ­rych par­ka z no­ży­ca­mi swo­je­mi nic do czy­nie­nia nie ma. Ży­cie snu­je się usta­wicz­nie, spro­wa­dza­jąc po­wol­ne prze­mia­ny, któ­re w od­le­glej­szych je­den od dru­gie­go mo­men­tach zna­czą się wy­raź­niej, ani­że­li w bliz­kich. Za zna­cze­nie prze­mian tych, sta­no­wi hi­sto­rycz­nej po­wie­ści za­da­nie spe­cy­al­ne.

Do cze­go się one – prze­mia­ny owe – od­no­szą? – do czło­wie­ka, oczy­wi­ście, bar­dziej jed­nak w tem, co oto­cze­nie jego sta­no­wi, ani­że­li w tem, co jest isto­tą na­tu­ry jego. Ta ostat­nia od wie­ków – od pierw­sze­go uspo­łecz­nie­nia ludz­kie­go za­wiąz­ku – po­zo­sta­je jed­ną i tąż samą. Jed­ne i też same du­cha czło­wie­cze­go wła­ści­wo­ści dzia­ła­ją jak dzia­ła­ły, pod po­sta­cią cnót i przy­war, za spra­wą na­mięt­no­ści, któ­re, jak słu­ży­ły za pod­nie­tę dzi­kie­mu miesz­kań­co­wi ja­skiń, tak też za pod­nie­tę słu­żą wy­cho­wań­co­wi do naj­ostat­niej­szych wy­ni­ków do­pro­wa­dzo­nej cy­wi­li­za­cyi. We wzglę­dzie tym, sta­no­wią­cym wy­róż­nie­nie ro­dza­ju czło­wie­cze­go śród rze­szy stwo­rzeń, czło­wiek nie uległ prze­mia­nie i na­próż­no po­szu­ki­wa­li­by­śmy w prze­szło­ści cze­goś w tej mie­rze, coby nie ist­nia­ło w te­raź­niej­szo­ści, cze­go­by­śmy nie znaj­do­wa­li śród sie­bie i w nas że sa­mych. Na­tu­ra ludz­ka zmia­nie nie ule­gła; zmo­dy­fi­ko­wa­ła się jeno w ob­ja­wach swo­ich, tę przed­sta­wia­ją­cych oso­bli­wość, że roz­ma­ite­mi są do nie­skoń­czo­no­ści, na­strę­cza­jąc się przez to, jako przed­miot wiecz­nie nowy, wiecz­nie świe­ży, za­wsze zaj­mu­ją­cy i nig­dy nie­wy­czer­pa­ny, za­gad­ko­wy bo­wiem i ta­jem­ni­czy. Zba­da­nie ta­jem­ni­cy – roz­wią­za­nie za­gad­ki: to lep na umysł czło­wie­czy. Prze­nik­nie­nie isto­ty na – tury wła­snej zaj­mo­wa­ło lu­dzi w prze­szło­ści, jak zaj­mu­je ich w te­raź­niej­szo­ści. Pra­co­wa­no w kie­run­ku tym na dro­dze fi­lo­zo­ficz­nej i na dro­dze tej po­wieść uwa­żać na­le­ży, jako przy­czy­nek, przy­cho­dzą­cy z po­mo­cą pra­cy, ma­ją­cej za przed­miot czło­wie­ka, któ­re­go, czy to weź­mie­my w chwi­li obec­nej, czy­li też w cza­sach mgłą naj­od­le­glej­szej owia­nych prze­szło­ści, za­wsze przed­sta­wia się on nam osob­ni­kiem tym i ta­kim sa­mym. Ła­two spraw­dzić to na na­ro­dach dzi­kich i pół­dzi­kich, ist­nie­ją­cych obec­nie. Wi­dzi­my śród nich czło­wie­ka su­ro­we­go, bru­tal­ne­go, tem się głów­nie od­zna­cza­ją­ce­go, że ukry­wać nie umie po­pę­dów i skłon­no­ści, wspól­nych tak jemu, jak człon­ko­wi spo­łe­czeństw naj­bar­dziej oświe­co­nych. Cy­wi­li­za­cya nie spro­wa­dza zmian, a tyl­ko wpły­wa na spo­sób ob­ja­wów i na li­czeb­ne onych roz­mia­ry: ła­go­dzi i osła­bia jed­ne, wzmac­nia dru­gie, umniej­sza te, mno­ży owe, w ogó­le wy­twa­rza wa­run­ki, śród któ­rych wro­dzo­ne po­pę­dy i skłon­no­ści znaj­du­ją w kie­run­kach jed­nych utrud­nie­nia, w dru­gich uła­twie­nia.

Wa­run­ki te sta­no­wią wła­ści­wy ma­te­ry­ał po­wie­ści hi­sto­rycz­nej – one jej na­da­ją ce­chę. Au­tor, przy­stę­pu­jąc do od­twa­rza­nia na dro­dze fan­ta­zyi prze­szło­ści, nie ma po­trze­by po­szu­ki­wać czło­wie­ka od­mien­ne­go, a tyl­ko i wy­łącz­nie wa­run­ków, któ­re w da­nym cza­sie wpły­wa­ły na spo­sób, w iaki w spo­łe­czeń­stwie ob­ja­wia­ły się wro­dzo­ne po­pę­dy i skłon­no­ści na­tu­ry czło­wie­czej. Oto za­da­nie po­wie­ści hi­sto­rycz­nej.

Za­da­nie to, we wzglę­dzie roz­wią­zy­wa­nia one­go, przed­sta­wia dwa spo­so­by – dwie me­to­dy, że tak się wy­ra­zi­my: jed­na, któ­rą po­zwo­li­my so­bie na­zwać kro­ni­kar­ską, dru­ga, dla któ­rej przyj­mie­my na­zwę hi­sto­rycz­nej. Róż­ni­ca po­mię­dzy tą a ową za­cho­dzi ta sama, co po­mię­dzy kro­ni­ką a hi­sto­ryą – po­mię­dzy no­to­wa­niem fak­tów a oce­nia­niem ta­ko­wych. Róż­ni­ca to znacz­na, na­da­ją­ca hi­sto­ry­zmo­wi po­wie­ścio­we­mu cha­rak­ter dwo­ja­ki, a cał­kiem od­mien­ny. Po­wie­ściarz-kro­ni­karz, wy­braw­szy so­bie w dzie­jach punkt pe­wien i ze­środ­ko­waw­szy na ta­ko­wym twór­czość swo­ją ar­ty­stycz­ną, sta­wia się na punk­cie tym sam i z nie­go na te­raź­niej­szość spo­glą­da. Po­wie­ściarz-hi­sto­ryk prze­ciw­nie: ze sta­no­wi­ska chwi­li obec­nej roz­pa­tru­je mo­ment dzie­jo­wy, któ­ry za­fra­po­wał ima­gi­na­cyę jego. Pierw­szy przy­bie­ra na­się rolę wskrze­szo­ne­go z gro­bu pra­pra­dziad­ka, roz­po­wia­da­ją­ce­go – roz­pra­wia­ją­ce­go nie­kie­dy – o tem co wi­dział i sły­szał, dru­gi jest czło­wie­kiem dzi­siej­szym, roz­wa­ża­ją­cym i są­dzą­cym.

Ze sta­no­wi­ska kro­ni­kar­skie­go roz­wa­ża­nie są­dzą­ce, ra­cyi nie ma. Przyj­mu­je się rzecz in cru­do, jako tło i na tle tem kre­śli się ob­raz, naj­do­kład­niej­szy o ile moż­na. "O ile moż­na" – na­tem po­le­ga sztu­ka cała. Cho­dzi o ta­kie po­wie­ści na­pi­sa­nie, aże­by czy­tel­nik uległ złu­dze­niu, w daw­ne prze­niósł się cza­sy i uj­rzał się w oto­cze­niu po­sta­ci, któ­re­by mu się wy­da­ły ta­kie­mi, ja­kie­mi w cza­sach owych być były po­win­ny. Ko­niecz­ne­mi są, tu pro­ce­de­ry pew­ne, ana­lo­gicz­ne do tych, ja­kich uży­wa­ją pod­ra­bia­cze wsze­la­kiej sta­ro­świec­czy­zny – ana­lo­gicz­ne, po­wia­da­my, nie zaś po­dob­ne, dla od­róż­nie­nia me­cha­ni­zmu fa­brycz­ne­go od twór­czo­ści ar­ty­stycz­nej, po­mi­mo że w pew­nej mie­rze wy­ka­zać­by się dało i po­do­bień­stwo. Po­dob­nym, na­przy­kład, bywa ten pro­ce­der, gdy au­tor opo­wia­da­nia hi­sto­rycz­ne­go prze­jąć usi­łu­je ję­zyk i styl sta­ro­świec­ki. Przy­rów­nać to się da do za­dy­mia­nia ma­lo­wi­deł, do zwil­got­nia­nia do­ku­men­tów, do prze­pa­la­nia cze­re­pów eto. Na tej dro­dze dojść moż­na do wy­so­kie­go do­sko­na­ło­ści stop­nia, do ja­kie­go np. do­szedł Mak­pher­son, któ­ry zfa­bry­ko­wał sław­ne Pie­śni Ossja­na, albo Han­ka, któ­re­go pod­ro­bie­nie Rę­ko­pi­su Kró­lo­dwor­skie­go od­kry­tem zo­sta­ło w ostat­nich do­pie­ro cza­sach. Po­wie­ścio­pi­sa­rza tę obie­ra­ją­cy dro­gę ar­cha­izu­ją, co nie jest bez wdzię­ku; wy­ma­ga to ato­li wiel­kie­go ze stro­ny au­to­ra wy­sił­ku, za­czerp­nię­te­go z wczy­ty­wa­nia się w sta­re księ­gi, ucze­nia się z ksią­żek ję­zy­ka, któ­ry z uży­wa­nia wy­szedł. U nas jest to rze­czą moż­li­wą, za­czy­na­jąc od wie­ku XV. Wy­żej wczy­ty­wa­nie się się­gnąć nie może, dla bra­ku pi­śmien­nic­twa, z któ­re­go po­sia­da li­te­ra­tu­ra na­sza uryw­ko­we jeno za­byt­ki. A i ję­zyk wie­ku XV, ba na­wet XVI, nie­bar­dzo na­da­je się do od­twa­rza­nia w opo­wia­da­niu, nie po­sia­da bo­wiem jesz­cze tej gięt­ko­ści i ela­stycz­no­ści, któ­rą na­był póź­niej, gdy prze­szedł przez trzech­wie­ko­we pró­by pi­śmien­ni­cze i po­zbył się krę­pu­ją­cych go po­wi­ja­ków kon­struk­cyi ła­ciń­skiej, da­ją­cych się uczu­wać u pi­sa­rzy wie­ku zło­te­go. Zresz­tą pro­ce­der ten trą­ci za­wsze pod­rób­ką, któ­ra też bywa naj­czę­ściej ro­dza­jem mi xtum com­po­si­tum , łą­czą­cem w so­bie spo­so­by mó­wie­nia póź­niej­sza z daw­niej­sze­mi i nie sta­no­wią­cem by­najm­niej isto­ty po­wie­ści hi­sto­rycz­nej. Jest to ra­czej sza­ta jej przy­bra­na – ma­ska. Isto­ta po­le­ga na spo­so­bie przed­sta­wia­nia rze­czy – na spo­so­bie, po­szu­ku­ją­cym pięk­na w tre­ści i for­mie, trak­to­wa­nych tak, jak ma­la­rze przed­mio­ty hi­sto­rycz­ne trak­tu­ją. Wa­run­ki pięk­na za­le­żą w ra­zie ta­kim od ko­lo­ry­tu i tonu, od cha­rak­te­rów osób dzia­ła­ją­cych i od tego co nosi na­zwę praw­dy ry­sun­ko­wej – sło­wem, od ob­ra­zo­wo­ści, trzy­ma­nej ści­śle w ra­mach mo­men­tu dzie­jo­we­go i oży­wia­nej ru­chem ak­cji po­wie­ścio­wej. Wcho­dzą tu i typy, któ­re ry­sun­ko­wi po­ma­ga­ją wiel­ce. Krót­ko mó­wiąc, zu­żyt­ko­wu­ją się wszyst­kie po­wie­ścio­we ak­ce­so­rya z ba­cze­niem na to, aże­by dra­ma­tycz­na pod­ściół­ka od­no­si­ła się cał­ko­wi­cie do mo­men­tu da­ne­go, nie wy­chy­la­jąc się z one­go ani my­ślą, ani sło­wem, ani czy­nem.

Dru­gi ro­dzaj – ro­dzaj ści­śle hi­sto­rycz­ny – wpro­wa­dza w opo­wia­da­nie ży­wioł, zdol­ny wiel­ki wzbu­dzić in­te­res, pod wa­run­kiem, aże­by był za­sto­so­wa­ny umie­jęt­nie. Ży­wio­łem tym jest kry­ty­ka hi­sto­rycz­na, ma­ją­ca za za­da­nie ob­ja­śnie­nie mo­men­tu dzie­jo­we­go, wy­ka­za­nie one­go stron sła­bych i moc­nych, a oraz wpły­wu, jaki wy­wrzeć mógł na ob­ja­wy póź­niej­sze w kie­run­ku bądź po­li­tycz­nym, bądź spo­łecz­nym, bądź tez to­wa­rzy­skim. Jest to, że się tak wy­ra­zi­my, ob­raz z ko­men­ta­rza­mi; jest to też dra­mat opo­wia­da­ny, w któ­rym za­zna­czo­ne być mu­szą wę­zły ak­cyi, brze­mien­ne na­stęp­stwa­mi.

Wpro­wa­dze­nie kry­ty­ki pod­no­si po­wieść o sto­pień wy­żej – na­da­je jej zna­cze­nie po­waż­niej­sze – wpro­wa­dza ją w dzie­dzi­nę hi­sto­rycz­ną, w któ­rej nie do­syć jest wy­ka­zać, jak się przod­ko­wie nasi ubie­ra­li, co ja­da­li, na czem czas spę­dza­li, w ja­kich for­mach ma­ni­fe­sto­wa­li cno­ty i wy­stęp­ki, nie­na­wi­śći mi­łość, ale tak­że co, jak i z ja­kich po­wo­dów my­śle­li i dzia­ła­li w za­kre­sie przy­czy­no­wo­ści dzie­jo­wej.

Za­cho­dzi tu jed­nak wiel­kie jed­no "ale", na któ­re uwa­gę zwró­cić na­le­ży.

Kry­ty­ka wszel­ka, tem­bar­dziej zaś hi­sto­rycz­na, opie­rać się musi na pod­sta­wach pew­nych, wzię­tych już to z fi­lo­zo­fii w daw­niej­szem o niej po­ję­ciu, już z po­li­ty­ki, albo też z so­cy­olo­gii. Są to za­sa­dy. W pierw­szym ra­zie, ce­chu­je ta­ko­we po­gląd prze­waż­nie etycz­ny, w dru­gim prze­waż­nie uty­li­tar­ny, w trze­cim wy­snu­ty z praw roz­wo­ju by­to­we­go, od­nie­sio­nych do ogól­ne­go nie­od­szu­ka­ne­go jesz­cze pier­wiast­ku. Po­ka­zu­je się ztąd, jak róż­ne­mi są pod­sta­wy, a za­tem jak róż­ne­mi są punk­ta za­pa­try­wa­nia się, we­dle któ­rych kry­ty­ka hi­sto­rycz­na, sądy o mo­men­tach dzie­jo­wych wy­da­je. Hi­sto­rya sama roz­pa­da się na szko­ły, kla­sy­fi­ku­ją­ce się we­dług dok­tryn za­sad­ni­czych. W tych ostat­nich za­wie­ra się a prio­ri za­czyn kry­tycz­ny, bę­dą­cy pew­nym ro­dza­jem pry­zma­tu, przez któ­ry au­tor, czy to hi­sto­ryk, czy też po­wie­ścio­pi­sarz, roz­pa­tru­je i oce­nia wy­pad­ki, z tą ato­li róż­ni­cą, że pierw­szy opo­wia­da i ro­zu­mu­je, dru­gi opo­wia­da­nie wraz z ro­zu­mo­wa­niem wkła­da w ak­cyę opi­so­wo-dra­ma­tycz­ną, wcie­la je w oso­bi­sto­ści od­gry­wa­ją­ce role od­po­wied­nio, prze­pro­wa­dza niby nić czer­wo­ną w wąt­ku dzia­ła­nia odzia­ne­go w sza­tę pięk­na ar­ty­stycz­ne­go, uza­leż­nio­ne­go od tych­że sa­mych wa­run­ków, ja­kim pod­le­ga pięk­no w po­wie­ściach w ogó­le; to zna­czy, od po­praw­no­ści ję­zy­ka, od po­nęt sty­lu, od pro­por­cy­onal­no­ści i sto­sow­no­ści w czę­ściach skła­do­wych.

Utrzy­mu­ją nie­któ­rzy, iż wpro­wa­dze­nie kry­ty­ki hi­sto­rycz­nej do hi­sto­rycz­nych po­wie­ści obejść się nie może bez szko­dy praw­dy, któ­ra utwo­rom tego ro­dza­ju przy­świe­cać po­win­na.

Że praw­da wszel­kie­go ro­dza­ju utwo­rom przy­świe­cać po­win­na, to naj­mniej­szej nie pod­le­ga wąt­pli­wo­ści; że jed­nak praw­da, w hi­sto­ryi zwłasz­cza, za­le­ży od spo­so­bu za­pa­try­wa­nia się na czy­ny do­ko­na­ne, to tak­że wąt­pli­wo­ści nie pod­le­ga.

Dwa te pew­ni­ki od­dzia­ły­wu­ją wza­jem­na sie­bie i z od­dzia­ły­wa­nia tego to wy­ni­ka, że w po­wie­ściach, pi­sa­nych ze sta­no­wi­ska naj­bar­dziej kro­ni­kar­skie­go, w ta­kich, w któ­rych au­tor naj­moc­niej się od kry­ty­ki od­osob­nił, w ta­kich na­wet utwo­rach, mimo wie­dzy i woli au­to­ra, prze­bi­ja się in­dy­wi­du­al­ność jego. Wy­zy­wa­ją ta­ko­wą skłon­no­ści – gu­sta, je­że­li nie co in­ne­go. W oświe­tle­niu skłon­no­ści tych i gu­stów przed­sta­wia się mu praw­da hi­sto­rycz­ną, któ­rą też on czy­tel­ni­kom daje taką, jaką sam wziął – jaką wziął z kro­nik, daj­my na to, któ­rym tak­że prze­wod­ni­czy­ła in­dy­wi­du­al­ność au­to­rów, po­da­ją­cych fak­ta w obec­no­ści ich zda­rzo­ne w oświe­tle­niu ta­kiem lub in­nem, sto­sow­nie do tego, jak one na umysł ich lub na wy­obraź­nię od­dzia­ły­wa­ły. Wia­do­mo po­wszech­nie, że kro­ni­ka­rze dzie­lą się na chęt­nych i nie­chęt­nych, przed­sta­wia­ją­cych je­den i ten­że sam fakt, pierw­si jako czyn he­ro­izmu wy­so­kie­go, dru­dzy jako dzie­ło sro­mot­ne. Au­tor po­wie­ści na tle fak­tu one­go osnu­tej, stu­dy­ując ta­ko­wy, ma do wy­bo­ru tych lub owych. Czem się w wy­bo­rze kie­ru­je? Ja­kie, we wzglę­dzie pod­nie­ty i po­bud­ki za prze­wod­ni­ka mu słu­żą? Czy, zresz­tą, pod­nie­ty i po­bud­ki owe ist­nie­ją na­zew­nątrz nie­go, czy w nim­że sa­mym? Py­ta­nia te za­wie­ra­ją od­po­wiedź w so­bie. Po­wie­ścio­pi­sarz-kro­ni­karz, w wy­bo­rze i przed­sta­wie­niu rze­czy, idzie za gło­sem oso­bi­stych skłon­no­ści i gu – stów, po­wie­ścio­pi­sarz-hi­sto­ryk za kie­row­ni­ka ma prze­ko­na­nie. Tak je­den prze­to, jak dru­gi, przed­sta­wia czy­tel­ni­kom praw­dę hi­sto­rycz­ną we­dle tego, jak i ja­kie na nią świa­tło pada. Praw­da prze­to praw­dą być nie prze­sta­je, ani w ra­zie pierw­szym, ani w dru­gim, ale jak zwy­kle, jak za­wsze, jak w ra­zie każ­dym – jest względ­ną, bądź do­dat­nią, bądź ujem­ną, sto­sow­nie do punk­tu za­pa­try­wa­nia się na nią. Kry­ty­ka nie nad­we­rę­ża jej ani tro­chę, nie osła­bia, owszem – wzmac­nia, ob­ja­śnia­jąc, wy­ka­zu­jąc stro­ny jej ta­kie, któ­rych go­ło­słow­ność kro­ni­kar­ska wy­ka­zać nie mo­gła. Tak czy­ni hi­sto­rya; tak też czy­ni i po­wieść hi­sto­rycz­na.

Sci­śle rzecz bio­rąc, z tego co­śmy w po­wyż­szym po­wie­dzie­li ustę­pie, wy­wnio­sko­wać by się dało, że za­zna­czo­ny przez nas ro­dzaj po­wie­ści kro­ni­kar­skiej ist­nieć nie może. Tak jed­nak nie jest. Ist­nieć on może i ist­nie­je, lecz pod po­sta­cią kunsz­tow­nie ob­ro­bio­nych po­dań, bra­nych in cru­do. Ob­ro­bie­nie ty­czy się jeno, w ra­zie ta­kim, stro­ny ze­wnętrz­nej. Au­tor nie jest twór­cą, a tyl­ko od­no­wi­cie­lem – ogła­dza, po­le­ru­je, za­okrą­gla; lecz, jak sko­ro po­da­nia owe bie­rze w sen­sie ma­te­ry­ału su­ro­we­go i z nie­go za­mie­rza, bądź gmach wznieść, bądź po­sąg wy­rzeź­bić, bądź też ob­raz od­ma­lo­wać, wów­czas nie spo­sób, aże­by na gma­chu, na po­są­gu, na ma­lo­wi­dle nie od­bi­ła się in­dy­wi­du­al­ność au­tor­ska, świad­czą­ca o skłon­no­ściach au­to­ra, o gu­stach lub prze­ko­na­niach jego. Jako wzór w za­kre­sie po­wie­ścio­pi­sar­stwa hi­sto­rycz­ne­go po­da­wa­nym jest Wal­ter Scott. Od­zna­cze­nie to na­le­ży mu się słusz­nie i w ro­dza­ju kro­ni­kar­skim, wzniósł się on na sto­pień moż­li­wej wy­so­ko­ści; że ato­li po­dań nie brał in cru­do do ar­ty­stycz­ne­go ob­ro­bie­nia, że przyj­mo­wał je w zna­cze­niu ma­te­ry­ału su­ro­we­go, na wszyst­kich prze­to ro­man­sach swo­ich od­bił pięt­no in­dy­wi­du­ali­zmu wła­sne­go, ma­ni­fe­stu­ją­ce­go się w ogól­nym na­stro­ju. W każ­dym utwo­rze wiel­kie­go po­wie­ścia­rza moc­no są za­zna­czo­ne na­ro­do­we, po­li­tycz­ne i re­li­gij­ne skłon­no­ści jego. Z każ­de­go prze­glą­da szkot, ro­ja­li­sta, pre­zbi­te­ry­anin. Prze­chy­la się wy­raź­nie ku szkoc­ko­ro­ja­li­stycz­no-pre­zbi­te­ry­al­nej stro­nie, przez roz­mi­ło­wa­nie i czer­piąc w roz­mi­ło­wa­niu uro­ki, zle­wa na nią ta­ko­we. Co uko­chał, to pod­niósł i na wi­dow­ni, w oświe­tle­niu kunsz­tow­nem, po­sta­wił. Jest to mistrz we wzglę­dzie tym nie­do­ści­gnio­ny, nie wy­zwo­lon ato­li od tego, co po­spo­li­cie "ten­den­cyj­no­ścią" na­zy­wa­ją.

Wy­zna­my, iż nie bez pew­ne­go przy­mu­su na­pi­sa­li­śmy wy­raz "ten­den­cyj­ność" w za­sto­so­wa­niu do Wal­ter Scot­ta. Cóż – kie­dy wy­raz ten sto­su­je się do nie­go! Trud­no praw­dę ukry­wać. Ten­den­cyj­ność Wal­ter-Scot­ta ma­ni­fe­stu­je się w roz­mi­ło­wa­niu – w skłon­no­ściach i, acz zręcz­nie osło­nię­ta, po mi­strzow­sku w sty­lo­we i eks­po­zy­cyj­ne uro­ki opra­wio­na, prze­bi­ja się jed­nak we wszyst­kiem co na­pi­sał. Uwa­żać ją moż­na, jako ten­den­cyj­ność ar­che­olo­ga, ce­nią­ce­go wy­żej lada za­byt­ki śnie­dzią sta­ro­ści okry­te, ani­że­li ar­cy­dzie­ła no­wo­cze­sne; nie­mniej prze­to jest to ten­den­cyj­ność wy­raź­na. Nie jest ona wy­ro­zu­mo­wa­na. Czyż jed­nak, aże­by ten­den­cyj­ność ten­den­cyj­no­ścią była, ko­niecz­nie na to po­trze­ba, aże­by ją ro­zu­mo­wa­nie pod­szy­wa­ło? Jako żywo! Ro­zu­mo­wa­nia ani tro­chę nie masz w tej, na­przy­kład, co dziś, śród nas, w ostat­niej ćwier­ci XIX stu­le­cia, do na­śla­do­wa­nia śre­dnio­wiecz­ne po­da­je wzo­ry. Lu­boć nie wy­ro­zu­mo­wa­na, wszak­że rze­czy­wi­sta Wal­ter-Scot­ta ten­den­cyj­ność słu­ży jako do­wód, że w kro­ni­kar­skim na­wet ro­dza­ju po­wie­ściar­stwo ustrzedz się nie może tej barw­no­ści, któ­ra ce­chu­je lu­dzi w dzie­jo­wem, w spo­łecz­nem, w po­tocz­nem na­wet ży­ciu. W ro­dza­ju hi­sto­rycz­nym, ro­zu­mo­wa­niem się po­sił­ku­ją­cym, barw­ność ta wy­raź­niej wy­stę­po­wać musi. Wi­dzieć się to daje na na­śla­dow­cach Wal­ter-Scot­ta, na na­szych zwłasz­cza, śród któ­rych naj­bli­żej mi­strza stoi Bro­ni­kow­ski. Czy ustrzegł się on barw­no­ści ten­den­cyj­nej? Słab­szy od nie­go Ber­na­to­wicz i jesz­cze słab­szy Niem­ce­wicz, ra­tun­ku w niej szu­ka­ją; póź­niej­si zaś od tych trzech a wy­żsi od nich pod każ­dym wzglę­dem: Rze­wu­ski, Kacz­kow­ski i Bo­dzan­to­wi­ca, są już ten­den­cyj­ny­mi do szpi­ku ko­ści – są już po­wie­ścio­pi­sa­rza­mi hi­sto­rycz­ny­mi.

Tem­po­ra mu­tan­tur..

Od cza­sów Wal­ter-Scot­ta za­szły zmia­ny wiel­kie, tak w po­trze­bach, jak w poj­mo­wa­niu rze­czy. Po­wieść, któ­ra w pierw­szych wie­ku na­sze­go la­tach mia­ła zna­cze­nie wy­ro­bów cu­kier­ni­czych, przy­dat­nych jeno dla ła­kom­ni­siów, wro­sła w ży­cie spo­łecz­ne i, wro­sł­szy, z ży­cia po­trze­by w sie­bie wcią­gnę­ła. Po­trze­by te prze­nik­nę­ły treść jej na­wskróś. Czy jest ona spo­łecz­ną, t… z… oby­cza­jo­wą, czy też hi­sto­rycz­ną, z po­trze­ba­mi ra­cho­wać się musi – musi pły­nąc z prą­dem, co­raz to bar­dziej na­sią­ka­ją­cym pier­wiast­ka­mi ro­zu­mo­we­mi, wy­stę­pu­ją­ce­mi pod po­sta­cią ha­seł sztan­da­ro­wych. Jak przed laty za­py­ty­wa­no czło­wie­ka, w co wie­rzy, kto go ro­dzi etc… tak dziś za­py­tu­ją: "co my­ślisz, bra­cie?" Cięż­kie też na­sta­ły cza­sy: my­śleć po­trze­ba…. temu na­wet, co po­wie­ści pi­sze, – my­śleć, ob­ra­zu­jąc, czy to spo­łecz­ne, czy też mi­nio­nych po­ko­leń ży­cie. Samo ze­wnętrz­nej for­my pięt­no nie wy­star­cza: – in­a­czej po­ję­to hi­sto­ryę i po­ję­cie to od­bi­ło się na po­wie­ści na tle hi­sto­rycz­nem osnu­tej. I nad nią, jako nad dzie­łem my­śli, wio­nę­ły sztan­da­ry, któ­re sztu­ce pa­tro­nu­ją – pa­tro­nu­ją tak da­le­ce, że ma­la­rze na­wet roz­pa­da­ją się na stron­nic­twa po­li­tycz­ne i spo­łecz­ne. Prąd uno­si, po­wieść też z prą­dem pły­nie: Rze­wu­ski, Kacz­kow­ski i Bo­dzan­to­wicz, za­pa­tru­jąc się ze sta­no­wi­ska te­ra­zniej­sze­go na prze­szłość, ide­ali­zo­wa­li tę ostat­nią, w ich bo­wiem prze­ko­na­niu po­sia­da­ła ona wa­run­ki, któ­rych za­tra­ta szko­dę przy­nio­sła, a po­wrót po­żą­da­nym by był; Jeż, z te­goż sta­no­wi­ska w prze­szło­ści się roz­glą­da­jąc i prze­ko­nań ich w wie­lu wzglę­dach nie po­dzie­la­jąo, nie raz też róż­nić się z nimi musi, wy­ty­ka­jąc ujem­no­ści w czyn­ni­kach, któ­re się im do­dat­nie­mi, zba­wien­ne­mi, wiel­kie­mi wy­da­wa­ły.

Nie wy­pie­ra­my się kry­ty­ki hi­sto­rycz­nej w po­glą­dach na­szych na prze­szłość na­ro­do­wą i nie przy­zna­je­my so­bie pierw­szeń­stwa we wpro­wa­dze­niu onej do po­wie­ści hi­sto­rycz­nej. Wpro­wa­dzi­li ją przed nami Rze­wu­ski, Kacz­kow­ski i Bo­dzan­to­wicz, ale w sen­sie kon­ser­wa­tyw­nym. My pierw­si śród pol­skich hi­sto­rycz­nych po­wie­ścio­pi­sa­rzy wzię­li­śmy po­stęp za prze­wod­ni­ka i nie za­chwy­ca­li­śmy się bez­względ­nie wszyst­kiem, co zdzia­ła­li pra­oj­co­wie nasi, nie za­kry­wa­jąc ato­li, ani też ob­ni­ża­jąc, pod wzglę­dem war­to­ści, tych dzia­łal­no­ści ich stron, któ­re się nam pięk­ne­mi lub do­bre­mi wy­da­ły. O! bo w prze­szło­ści na­szej peł­no jest stron ta­kich. Ko­cha­my też ją całą, sy­now­skie­go ser­ca po­tę­gą, – ko­cha­my ją… z wa­da­mi i ułom­no­ścia­mi jej; wi­dzi­my ato­li te ostat­nie i po­jąć nie mo­że­my, w czem­by wy­ka­zy­wa­nie ich ubli­żać mia­ło pa­mię­ci tych, co szli w jarz­mie hi­sto­rycz­nej ko­niecz­no­ści, wy­snu­wa­ją­cej się z ra­cyj od nich po więk­szej czę­ści nie­za­leż­nych.

Co win­ni przod­ko­wie nasi temu, że ule­ga­li na­po­ro­wi du­cha cza­su, któ­ry ich na błęd­ne pro­wa­dził szla­ki? Oprzeć się na­po­ro­wi nie mo­gli, czy nie umie­li – to fakt, pe­łen sam w so­bie gro­zy tra­gicz­nej, roz­ło­żo­nej na mo­men­ty dzie­jo­we, w któ­rych się ura­biał i roz­wi­jał po­wo­li, póki roz­wią­za­nie nie na­de­szło. Fak­to­wi temu nie prze­czy chy­ba nikt i nikt też nie wspo­mi­na o nim bez uwag, pod­szy­tych kry­ty­ką hi­sto­rycz­ną. Jed­ni twier­dzą, że po­win­no było być tak, dru­dzy – że in­a­czej. Po­wie­ścio­pi­sa­rze nie zaj­mu­ją w spo­łe­czeń­stwie sta­no­wi­ska wy­od­ręb­nio­ne­go; nie są wska­za­ni na ta­kie­go ro­dza­ju ba­ja­nie, w któ­rem­by pra­wa nie mie­li z wła­snem, oby­wa­tel­skiem wy­stą­pić zda­niem. Pra­wo to przy­słu­gu­je im na rów­ni ze wszyst­ki­mi: wol­no im wi­dzieć złe tam, gdzie inni wi­dzą do­bre; wol­no też im wy­po­wia­dać zda­nie swo­je; ale nie wol­no zda­nia wy­po­wie­dzia­ne­go po­zo­sta­wiać bez do­wo­dów. W tem to wła­śnie tkwi ten­den­cyj­ność hi­sto­rycz­na – ten­den­cyj­ność, wy­ma­wia­na nam w spo­sób do­tycz­ny przez lu­dzi, znaj­du­ją­cych sło­wa po­chwa­ły dla ten­den­cyj­no­ści Rze­wu­skie­go i in­nych. Je­że­li ten­den­cyj­ność Rze­wu­skie­go na po­chwa­ły za­słu­gu­je, to ten­den­cyj­ność w ogó­le za­słu­gi­wać nie może na na­ga­nę. Nie ten­den­cyj­ność prze­to, ale ro­dzaj onej ścią­gnął na nas nie­uzna­nie ze stro­ny sę­dziów do­ryw­czych. Nie mar­twi to nas ani zra­ża, po­mi­mo że – co praw­da – wo­le­li­by­śmy kry­ty­kę po­waż­ną a naj­su­row­szą, ten­den­cyj­ną ale oraz li­te­rac­ką, któ­ra­by od­róż­niać umia­ła tło od ry­sun­ku, ry­su­nek od ak­cyi i, ro­ze­braw­szy utwór na czę­ści skła­do­we, wy­rze­kła o każ­dej sąd grun­tow­ny. Brak kry­ty­ki ta­kiej czu­je­my do­tkli­wie. Nie znie­chę­ca to nas jed­nak do pra­co­wa­nia da­lej na ni­wie po­wie­ści hi­sto­rycz­nej, przy­świe­ca­jąc so­bie na ta­ko­wej prze­ko­na­niem wła­snem, któ­re nam kry­tycz­ny o wy­pad­kach ura­bia sąd. Z są­dem tym w su­mie­niu, przy­stę­pu­je­my do zo­bra­zo­wa­nia mo­men­tu, jed­ne­go z naj­waż­niej­szych w dzie­jach na­szych. Jak zo­bra­zo­wa­nie to wy­pad­nie, udat­nie czy­li też nie­udol­nie, sąd o tem do czy­tel­ni­ków na­le­ży. Co do nas, prze­ję­ci je­ste­śmy tem prze­świad­cze­niem, że, z raz ob­ra­nej nie scho­dząc dro­gi, speł­nia­my obo­wią­zek oby­wa­tel­ski, po­le­ga­ją­cy przedew­szyst­kiem na mó­wie­niu praw­dy, wów­czas na­wet gdy ta­ko­wa przy­krość komu spra­wia. I nam nie spra­wia przy­jem­no­ści do­ty­ka­nie strón ujem­nych prze­szło­ści na­szej. Wo­le­li­by­śmy w upły­nio­nych wie­kach spo­ty­kać same stro­ny do­dat­nie, te pod­no­sić, w sza­ty pięk­na ar­ty­stycz­ne­go przy­stra­jać i spół­cze­śni­kom ku po­dzi­wia­niu po­da­wać. Strón ta­kich peł­no w hi­sto­ryi na­szej; lecz, gdy­by­śmy się do nich zwra­ca­li wy­łącz­nie i nie­mi jeno czy­tel­ni­ka ba­wi­li, w ra­zie ta­kim po­wie­ścio­we na­sze ob­ra­zy po­zba­wio­ne­mi­by były jed­ne­go z naj­waż­niej – szych wa­run­ków, a mia­no­wi­cie, wa­run­ku praw­dzi­wo­ści, nam zaś au­tor­skie, au­tor­sko­oby­wa­tal­skie su­mie­nie na­sze strasz­li­wy­by uczy­ni­ło za­rzut – za­rzut roz­myśl­ne­go wpro­wa­dza­nia czy­tel­ni­ków w błąd.

Tem­po­ra mu­tan­tur.. rze­kli­śmy wy­żej. W cza­sach na­szych – w do­bie­ga­ją­cym ku koń­co­wi wie­ku – dwie mia­no­wi­cie z dzie­dzi­ny pi­śmien­ni­czej rze­czy wsią­kły w ży­cie spo­łecz­ne: dzien­ni­kar­stwo i po­wieść. Dzien­ni­kar­stwo było su­chą kro­ni­ką wy­pad­ków za­szłych; po­wieźć była ba­śnią o za­kro­ju wy­łącz­nie fan­ta­stycz­nym. Pierw­sze mia­ło na celu za­spo­ko­je­nie cie­ka­wo­ści pu­blicz­nej, dru­ga – za­ba­wie­nie czy­tel­ni­ków. Rów­no­cze­śnie pra­wie i tam­to i ta uczu­ły po­trze­bę od­wo­ła­nia się do ro­zu­mu, a to dla nada­nia cie­ka­wo­ści i fa­ta­zyi pod­sta­wy re­al­nej, brze­mien­nej po­żyt­kiem. Dro­gą tą we­szła ten­den­cyj­ność i tu i tam: w dzien­ni­kar­stwie po­ja­wi­ły się ar­ty­ku­ły ro­zu­mo­wa­ne, roz­pra­wy czę­sto głę­bo­kie; po­wieść za­ję­ła się stu­dy­owa­niem cha­rak­te­rów, sy­tu­acyj, epok, sto­sun­ków spo­łecz­nych, sto­sun­ków to­wa­rzy­skich, sło­wem, wszyst­kie­go, co się do ży­cia od­no­si, co ży­ciem jest, co ist­nie­je, co ist­nia­ło, co ist­nieć po­win­no – sta­ła się spo­wie­dzią ogó­łu, po­dob­na wiel­ce do tej spo­wie­dzi, z któ­rą J. J. Ro­us­se­au wy­stą­pił przed pu­blicz­no­ścią. Nie wy­klu­cza to fan­ta­zyi; ima­gi­na­cya przez to wpły­wu nie stra­ci­ła, lecz się ure­gu­lo­wa­ła w ten spo­sób, że dzie­ło sztu­ki przy­wo­ła­ło so­bie na po­moc wa­ru­nek praw­dy ar­ty­stycz­nej, wy­ma­ga­ją­cej ko­niecz­nie pod­sta­wy re­al­nej, do któ­rej do­grze­by­wa­ło się stop­nio­wo. I do­grze­ba­ło się. Po­wieść z daw­niej­szych szczu­deł, na któ­rych nie­gdyś wy­stę­po­wa­ła, ze­szła na grunt… rze­czy­wi­sty, bez wzglę­du na to zkąd treść czer­pie, z prze­mi­ja­ją­cej te­raź­niej­szo­ści czy też z prze­mi­nio­nej prze­szło­ści. W jed­nym i w dru­gim ra­zie zaj­mu­je się stu­dy­owa­niem, nie ze­środ­ko­wu­jąc ta­ko­we­go na sa­mej jeno psy­chicz­nej stro­nie cha­rak­te­ru, oso­bi­sto­ści wpro­wo­dza­nych przez au­to­rów do dzia­ła­nia ob­ra­zo­wo-dra­ma­tycz­ne­go, ale roz­cią­ga­jąc je na wszyst­ko, co oso­bi­sto­ści te, wzię­te w zna­cze­niu ży­wych ży­we­go spo­łe­czeń­stwa człon­ków, ota­cza, ob­cho­dzi i do­ty­ka. Sta­ła się róż­no­stron­ną, sze­ro­ką, prze – dew­szyst­kiem zaś kry­ty­ku­ją­cą, tak to co jest do­dat­niem, jako też to co nosi na so­bie zna­mio­na ujem­no­ści roz­kła­do­wej.

To też nie zu­peł­nie słusz­ne­mi wy­da­ją się nam wy­ma­ga­nia kry­ty­ki, a ra­czej kry­ty­ków, po­szu­ku­ją­cych w po­wie­ściach jed­nej ja­ko­wejś szcze­gól­nej ce­chy, jak na­przy­kład psy­chicz­ne­go stu­dy­um cha­rak­te­rów i, po­tę­pia­ją­cych w czam­buł te, w któ­rych nie znaj­du­ją ta­ko­we­go. Nie ma tego; jest za to może co in­ne­go. Może za­ło­że­nie au­to­ra od­no­si­ło się do cze­goś ta­kie­go, co stu­dy­um psy­chicz­ne cha­rak­te­rów czy­ni­ło zgo­ła zbęd­nem, w od­nie­sie­niu do ca­ło­ści owej har­mo­nii utwo­ru. War­to głę­biej w to wgląd ad, zwłasz­cza co się ty­czy po­wie­ściar­stwa pol­skie­go, trak­to­wa­ne­go, za­praw­dę, po ma­co­szy­ne­mu przez ary­star­chów li­te­ra­tu­ry na­szej. Po­wieść po­stą­pi­ła – na­przód po szła; kry­ty­ka na­sza z tyłu po­zo­sta­ła, ży­jąc w epo­ce Bal­za­ca, pod wzglę­dem po­wie­ści oby­cza­jo­wej, w wie­ku Wal­ter-Scot­ta, gdy o hi­sto­rycz­ną cho­dzi. Wy­pa­da­ło­by prze­to, aże­by i ona tak­że się na­przód po­su­nę­ła, wy­mo­gi cza­su uwzględ­ni­ła i tro­skli­wiej nie­co za­ję­ła się tym waż­nym pi­śmien­nic­twa na­dob­ne­go dzie­łem, któ­rym we Fran­cyi, w An­glii, w Niem­czech zaj­mu­ją się bar­dzo tro­skli­wie, któ­ry, na rów­ni z dzien­ni­kar­stwem, wsiąkł w krew spo­łecz­ną, stał się chle­bem po­wsze­dnim, ży­wią­cym rze­sze, ka­na­łem, prze­pro­wa­dza­ją­cym po­ję­cia o tem co pięk­ne, a co brzyd­kie, co do­bre, a co złe, co po­ży­tecz­ne, a co szko­dli­we. War­to, za­iste, uważ­nie śle­dzić za roz­wo­jem pol­skiej po­wie­ści, ma­ją­cej ce­chy i ko­smo­po­li­tycz­ne i na­ro­do­we, jed­ne ato­li i dru­gie za­rów­no od­no­szą­ce się do tego ogó­łu, któ­re­mu każ­dy one­go czło­nek obo­wią­za­nym jest słu­żyć w praw­dzie i w mi­ło­ści.

W tym du­chu, my, ogó­łu tego syn, da­je­my mu nową pra­cę na­szą, osnu­tą na tle zda­rzeń, któ­rych wy­so­ko tra­gicz­na gro­za sama przez się za­le­ca się czy­tel­ni­ków uwa­dze. Obyż do wy­so­ko­ści tej do­stro­ić się zdo­ła­ła zdol­ność na­sza au­tor­ska!ROZ­DZIAŁ II. ZNA­CHOR STE­PO­WY.

Sawa wszedł, a wnij­ście jego tem się jeno za­zna­czy­ło, że drzwi skrzyp­nę­ły. Gdy­by nie skrzyp­nię­cie drzwi, chód jego wzią­ść­by moż­na za chód du­cha, któ­ry, lubo się ze­brał w cia­ło o kształ­tach czło­wie­czych, nie po­stra­dał ato­li tej wła­sno­ści, któ­ra isto­tę bez­cie­le­sną nie­sły­szal­ną czy­ni. Nic ani nie sze­le­snę­ło. Stą­pa­nie nie wy­da­wa­ło od­gło­su naj­mniej­sze­go. Wszedł, do łoża przy­stą­pił, przed cho­rym sta­nął i prze­mó­wił:

– Po­zdro­wion bądź, wo­je­wo­do…

Wo­je­wo­da uśmiech­nął się do przy­by­sza uśmie­chem uprzej­mym.

Oso­bi­stość tego ostat­nie­go za­słu­gu­je na to, aże­by­śmy jej słów kil­ka po­świę­ci­li.

Sawa Ban­du­ra wy­glą­dał na czło­wie­ka, któ­re­mu lat do­kład­nie ozna­czyć nie­spo­sób. Jed­nym wy­da­wać się mógł sta­rym, nie zgrzy­bia­łym ato­li, dru­gim – mło­dym, mło­do­ści wsze­la­ko nie pierw­szej. Świa­dec­two wie­ku, ja­kie za­zwy­czaj na ob­li­czu lu­dzie no­szą, na twa­rzy jego ma­sko­wa­ła tak na. Ukra­inie zwa­na "ra­bi­zna," to zna­czy, te śla­dy, ja­kie po­zo­sta­wia po so­bie ospa na­tu­ral­na. Po­licz­ki, czo­ło, nos, po­kry­wa­ły szwy, pla­my, doł­ki i wy­pu­kło­ści, za­cho­dzą­ce na brwi, wąsy i bro­dę. Jed­ną z brwi prze­po­ła­wiał szram głę­bo­ki, czy­nią­cy prze­rwę w jed­nym z ostrzesz­ków, przy­sła­nia­ją­cych z góry oczy, któ­re też, z po­wo­du tego, mia­ły wy­raz nie­zwy­kły; że zaś były siwe i by­stre, przy­bie­ra­ły więc zna­mię dzi­ko­ści, wid­nej u zwie­rząt dra­pież­nych. Czo­ło ora­ły bruz­dy głę­bo­kie wzdłuż i wszerz; nos miał kształt dzió­ba or­le­go; war­gę zwierz" ohnią w czę­ści jeno okry­wa­ły rzad­kie, kę­pia­ste wąsy; te zle­wa­ły się z bro­dą, za­rost któ­rej taki miał po­zór, jak­by tu i ów­dzie po­wy­ry­wa­nym był ze skó­rą. Na gło­wie włos rzad­ki i na­je­żo­ny wpa­dał w bar­wę ru­da­wą, przez któ­rą prze­bi­ja­ła się sre­brzy­stość, niby si­wi­zna, po­czy­na­ją­ca się nie z wierz­chu, ale od spodu wy­ro­stu wło­sów.

Ogól­ny ob­li­cza wy­raz na­pro­wa­dzał na myśl dra­pież­ność – dra­pież­ność ato­li nie ty­gry­sią, nie hie­nią, lecz pta­sią, so­ko­lą czy orlą, a więc lot­ną ja­kąś, mimo, że nie­uskrzy­dlo­ną. Wzro­stu był słusz­ne­go, chu­dy, lecz musz­ku­lar­ny, w cho­dzie po­su­wi­sty i lek­ki, co świad­czy­ło o sile, za­rów­no jak i o zręcz­no­ści. Odzież okry­wa­ją­ca go przed­sta­wia­ła się jako mię­sza­ni­na stro­jów szla­chec­kie­go i chłop­skie­go, pol­skie­go, tu­rec­kie­go, ta­tar­skie­go na­wet i nie za­le­ca­ła się ani czy­sto­ścią, ani ca­ło­ścią: miał na so­bie cho­łosz­nie z płót­na zgrzeb­ne­go, na cie­le pół­żu­pa­nik nie­gdyś błę­kit­ny, ale spło­wia­ły, z wie­rzo­hu ka­ftan ta­tar­ski ze suk­na bu­re­go prze­wrzo­słem pod­pa­sa­ny, na gło­wie koł­pak fu­trem li­siem wy­kła­da­ny, sta­ry i po­dar­ty, kształ­tem przy­po­mi­na­ją­cy okry­cia gło­wy uży­wa­ne obec­nie przez ży­dów sta­ro­wier­ców; na no­gach ze skó­ry su­ro­wej sier­ścią na wierzch ob­ró­co­ne cho­da­ki, słu­żą­ce za ze­wnętrz­ną po­wło­kę dla onu­czek, gru­bo sto­pę ob­wi­ja­ją­cych. Przez ra­mię zwi­sa­ła mu spo­ra tor­ba płó­cien­na; za ple­ca­mi ster­czał in­stru­ment mu­zycz­ny, ma­ją­cy kształt teo­r­ba­nu o ma­łym brzusz­ku i o dłu­giej trze­ma stru­na­mi na­wią­za­nej szyi; za pa­sem nóż, w ręku dłu­gi, do ko­stu­ra po­dob­ny, sę­ka­ty i w oku­cie za­ostrzo­ne za­opa­trzo­ny kij: oto, jaką była odzież i ja­kiem było uzbro­je­nie czło­wie­ka, któ­re­go cho­ry tak go­rą­co przed śmier­cią oglą­dać pra­gnął.

Cho­da­ki były po­wo­dem, że chód jego taki był lek­ki i ci­chy.

Wszedł, niby duch, i przed cho­rym sta­nął.

Po­zdro­wił – po kom­na­cie okiem po­wiódł, Bo­czył sto­ją­cy opo­dal sto­łek, po­szedł poń, przy­sta­wił so­bie i usiadł.

– Zna­leź­li cię prze­cie, Sawo, i do­gna­li… – prze­mó­wił sta­rzec.

– Zna­leź­li… do­gna­li… Po­zna­łem, wo­je­wo­do, lu­dzi two­ich i wy­sze­dłem do nich z bu­rza­nów.

– O do­brze… o do­brze… Jak­żem rad temu!….

– Czy co no­we­go?…… – za­py­tał Sawa.

– Wi­dzisz?…, umie­ram… – od­rzekł sta­rzec – umie­ram…

Gdy on to mó­wił, Sawa pil­nie i uważ­nie w oczy mu pa­trzył.

– Może nie?…… – za­py­tał cho­ry z ak­cen­tem na­dziei obu­dzo­nej; na od­po­wiedź cze­kał; gdy zaś ta nie na­stę­po­wa­ła, za­py­tał znów:

– Znasz może zie­le ta­kie, któ­re przy­trzy­ma du­szę ucho­dzą­cą?…. może za­klę­cie?…. może?….

Sawa ręką mach­nął.

– Coż?…… – sta­rzec na to – lam­pa do­go­ry­wa?….

– Dogo-ry-wa… – od­rzekł za­py­ta­ny, zgło­ski dzie­ląc.

– Ha! kie­dy tak, to niech się wola Boża dzie­je… Ale, ot co… siły nie mam, wy­ręcz­że mnie i wo­recz­ki w szka­tu­le prze­łóż ze stro­ny le­wej na pra­wą…

Sawa ku szka­tu­le się zwró­cił.

– Te?…… – za­py­tał, pal­cem wska­zu­jąc.

Cho­ry gło­wą na znak po­twier­dze­nia ski­nął.

Prze­kła­da­nie wo­recz­ków ze stro­ny le­wej na pra­wą nie za­bra­ło cza­su dużo i otwo­rzy­ło przy­stęp do za­su­wek, znaj­du­ją­cych się na lewo.

– Na­ci­śnij­że te­raz ćwie­czek, co głów­ką nie­co wy­sta­je… – do­dał cho­ry.

Sawa przy­ci­snął ćwie­czek i od przy­ci­śnię­cia wy­su­nę­ła się u spodu szu­flad­ka ma­lut­ka. W szu­flad­ce tej znaj­do­wa­ło się kil­na ka­mie­ni dro­gich war­to­ści wy­so­kiej, mia­ko­wi­cie zaś bry­lant wiel­ko­ści mało że nie orze­cha la­sko­we­go. Ja­śnia­ły one i po­ły­ski­wa­ły na mię­ciuch­nej pu­cho­wej pod­ściół­ce, dno szu­flad­ki za­kry­wa­ją­cej. Sród ka­mie­ni spo­czy­wał pier­ścień, ten ato­li, ani war­to­ścią prze­cięt­ną, ani mi­ster­no­ścią ob­ro­bie­nia z oto­cze­niem nie har­mo­nio wał. Był on wpraw­dzie zło­ty i duży – zdo­bił go krwaw­nik; lecz ani zło­to, ani krwaw­nik iść nie mo­gły w po­rów­na­nie z ka­mie­nia­mi, za któ­re, na opła­ce­nie każ­de­go, po­szło­by pier­ście­ni ta­kich dzie­siąt­ki, set­ki może.

– Weź pier­ścień ten… – ode­zwał się sta­rzec – szu­flad­kę za­suń, wo­recz­ki na miej­sce daw­ne złóż, szka­tu­łę za­mknij i pod łoże ją wsuń…

Gdy Sawa wy­ko­nał wszyst­ko we­dle ska­zó­wek star­ca, wów­czas ten ostat­ni w na­stę­pu­ją­cy za­czął spo­sób, mó­wiąc po­wo­li i z prze­stan­ka­mi:

– Mia­łem nie­gdyś roz­mo­wę z nim. skar­żył się i pła­kał przedem­ną,.. Skar­żył się na losy, któ­re z nie­go bicz boży zro­bi­ły… i wpadł był w roz­pacz taką, żem go po­cie­szać mu­siał…!… Tłu­ma­czy­łem mu, jako sma­ga­nie swa­wol­nic­twa może się na do­bre ob­ró­cić, byle nie za­szło za da­le­ko… byle mia­rę za­cho­wa­ło… Tłu­ma­cze­nie to tra­fi­ło do nie­go: pro­sił mnie, bła­gał, że­bym mia­ry pa­trzył i przy niej na stra­ży sta­nął… i… gdy su­mie­nie moje po­wie mi: "do­syć… " aże­bym to "do­syć" jego po­wie­dział su­mie­niu… I dał mi w za­kład ten oto pier­ścień… W ra­zie, gdy­bym sam, oso­bą wła­sną, do­stać się do nie­go nie mógł, mam mu pier­ścień ten po­słać przez kogo…

Sta­rzec zmę­czył się mó­wie­niem dłu­giem.

Na­sta­ła chwi­la mil­cze­nia. Sawa cze­kał; sta­rzec od­po­czy­wał – od­po­czął i tak się ode­zwał:

– Weź ty… pier­ścień ten…

– Na po­ka­za­nie mu one­go te­raz?…… – za­py­tał Sawa to­nem nie­pew­nym.

– O nie… – od­rzekł. – Weź i za­cho­waj go… i… – do­dał po na­my­słu chwil­ce – ty sam roz­po­znasz mo­ment naj­wła­ściw­szy… Po­wiesz mu: "stój!…. " on sta­nie…

Sawa pier­ścień w pal­cach ob­ra­cał, jak­by się one­mu przy­pa­try­wał; przez chwi­lę mil­czał; na­stęp­nie uśmiech po­czął mu po ustach igrać; w koń­cu ode­zwał się:

– Ej… nie sta­nie on…

– Przy­rzekł… krzyż ca­ło­wał… przy­się­gał…

– Eh… – mach­nął Sawa ręką. – Ta!…. Gdy­by wie­dział, do­kąd idzie, do kre­su by do­szedł i za­trzy­mał się… Ale dla nie­go kre­su nie ma i… dla tego…

– Co?…… – za­py­tał sta­rzec

– Dla tego ro­zum za­le­wa so­bie… Ro­zum by go rzu­cił wstecz…

– Nie ma więc, my­ślisz, na­dziei?….

– Nie my­ślę ja, aże­by na­dziei nie było… trud­no jeno dojść, gdzie ona… Może jed­nak znaj­dzie się kie­dy mę­drzec taki, co ją od­kry­je i po­ka­że i wszy­scy zo­ba­czą… Za mę­dr­ca ta­kie­go mia­łem cie­bie, wo­je­wo­do… – wes­tchnął.

Star­co­wi oczy za­ja­śnia­ły, brwi nad ocza­mi się sfał­do­wa­ły, – udźwi­gnąć się usi­ło­wał, nie do­piąw­szy ato­li celu usi­ło­wa­nia swe­go, za­py­tał:

– Mia­łeś… czyż nie masz już?….

– Umie­rasz…

– Ach… – wes­tchnął wo­je­wo­da, dło­nie obie pod­niósł i nad czo­łem je so­bie splótł, gło­wę o po­dusz­kę oparł i oczy w ada­masz­ko­we su­fi­ty na­mio­tu – ko­ta­ry wle­pił.

Sawa mó­wił po­wo­li.

– Po zej­ściu two­jem nie zo­sta­nie już nikt z lu­dzi, ma­ją­cych przy po­wa­dze ro­zum i ser­ce… Z se­na­to­rów tyś je­den umiał ze­msty nie po­szu­ki­wać za krzyw­dę wła­sną i nie imać orę­ża, gdy ręka sama mie­cza szu­ka­ła… Dru­gie­go ta­kie­go nie ma… Po śmier­ci więc two­jej…

– Pa­nie!…… – prze­rwał sta­rzec, wo­ła­jąc gło­sem bła­gal­nym – śmierć ode­mnie od­wróć jesz­cze!….

Sawa za­milkł i ze spół­czu­ciem na cho­re­go pa­trzał.

– Sawo!…. wszak ty z za­klę­cia­mi się znasz?….

– Na nic tu już za­klę­cia wszel­kie… – rzekł ten­że su­cho i szorst­ko.

Sta­rzec po­wo­li, z wy­sił­kiem, w spo­sób drżą­cy, z głę­bi pier­si ode­tchnął.

– Ano… – po ode­tchnie­niu prze­mó­wił. – Bądź co bądź… ty pier­ścień ten za­cho­waj… Może się on przy­da… Może za po­mo­cą pier­ście­nia tego obu­dzi się w nim su­mie­nie… Bądź su­mie­niem jego: przy­się­gał…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: