- W empik go
Z czego jesteśmy utkani? - ebook
Z czego jesteśmy utkani? - ebook
Prawda o tobie może być grubymi nićmi szyta
Młoda kobieta budzi się w obcym miejscu. Nie pamięta, kim jest ani jak się tu znalazła. Zewsząd otaczają ją sterty złomu, układające się w mroczny labirynt. Aby odnaleźć wyjście, kobieta podejmuje wędrówkę tajemniczymi tunelami. Nie domyśla się, co może czekać na ich końcu…
Wkrótce w jednym z korytarzy spotyka osobliwą istotę – pajęczycę, która zdaje się zarządzać tym upiornym miejscem. Kobieta orientuje się, że tylko bezwzględne wykonywanie poleceń tego stworzenia może zagwarantować jej wolność.
Wszelkie podjęte przez nią decyzje będą miały wpływ na finał jej zmagań. Kobieta nie podejrzewa, że pokonanie labiryntu to nie koniec wyzwań, przed jakimi stanie. Niebawem będzie musiała zapuścić się w najmroczniejsze zakamarki, by poznać samą siebie…
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-322-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obudził ją przeraźliwy zgrzyt, przypominający rwanie arkusza blachy przez setki metalowych szponów. Dźwięk był przytłaczający, penetrował wnętrze czaszki, ale umilkł równie nagle, jak się pojawił.
Cisza dzwoniła w uszach. Umysł nie potrafił poradzić sobie z brakiem strasznego bodźca. Po chwili poczuła ulgę, uspokoiła się i skupiła na swoim odrętwiałym ciele, które zaczęło powoli reagować na komendy, jakby budząc się z długiego snu – palce zaczęły się zginać, oczy mrugać, usta wykrzywiać w kontrolnych grymasach. Po pewnym czasie zareagowały także większe mięśnie.
Kilka chwil później zdobyła się na podniesienie prawej ręki i zawieszenie jej w powietrzu tuż przed oczami. Wypielęgnowane paznokcie, długie, wąskie palce – mimo że jeszcze nie potrafiła przypomnieć sobie niczego innego, czuła, że to jej dłoń, jej ciało. Zaczynała zaznajamiać się z jego kolejnymi częściami, czuć się w nim komfortowo.
Zadowolona, tym razem skupiła się na otoczeniu i swojej sytuacji. Leżała na ziemi, na plecach. Ponad nią roztaczało się pomarańczowo-fioletowe niebo, jakby podczas zachodu słońca. Wszędzie kłębiły się gęste brudnoszare chmury. Wyglądały na wielkie, zawieszone nisko nad ziemią. Nie dostrzegała nic więcej, żadnych ptaków sunących po nieboskłonie, żadnych owadów czy pyłków fruwających w powietrzu. Nie czuła na skórze najmniejszego powiewu wiatru, do jej uszu nie docierały żadne dźwięki.
Cisza. Zastój. Jak gdyby sam czas wstrzymał swój oddech i czekał na coś, napięty do bólu jak struna. Wyczuwalne było dziwne napięcie oczekiwania na coś.
Z niemałym trudem, wciąż jeszcze ucząc się swojego ciała na nowo, wstała i rozejrzała dokoła, mechanicznie otrzepując ubranie. Mimochodem zauważyła, że ubrana jest w prostą, błękitną suknię w białe grochy, z bufiastymi rękawami zwieńczonymi koronkową falbaną. Na stopach miała brązowe, skórzane pantofle ze srebrnymi sprzączkami.
Stała na czymś w rodzaju klepiska otoczonego zewsząd hałdami złomu, wszelkiej maści trybów i sprężyn. Sterty śmieci sięgały jej wysoko ponad głowę, tworząc wrażenie klatki i przyprawiając o lekką klaustrofobię. Na szczęście nie była zamknięta – w ścianie żelaza ział nieprzypadkowy otwór, ewidentnie pełniący rolę przejścia. Nie mogła zobaczyć, co kryje się dalej, gdyż przejście szybko zmieniało się w zakręt. Jeżeli chciała wiedzieć, co czeka ją poza obszarem, gdzie wróciła jej świadomość, musiała ruszyć w głąb złomowiska.
Nie mając innej alternatywy i nie widząc wokół siebie nic przydatnego, co warto by zabrać ze sobą, ruszyła w stronę przejścia.
*
Tuż za zakrętem korytarz biegł jeszcze przez kilkanaście metrów, by otworzyć się na dużo większą przestrzeń niż ta, w której się ocknęła. Szła powoli, rozglądając się uważnie po korytarzu, który tworzyły sterty złomu. Próbowała rozpoznać jakąś część albo spróbować zgadnąć, do czego mogła służyć w czasach jej użyteczności – być może w ten sposób udałoby się jej określić, jakiego typu jest to złomowisko i to obudziłoby jakieś wspomnienia? Nie miała pojęcia, kim jest ani jak się tutaj znalazła. Nie wiedziała też, czym jest to dziwne miejsce i gdzie ono się znajduje.
Dreptała powoli w kompletnej ciszy, mąconej tylko szuraniem podeszew jej pantofli o suchą ziemię, pozbawioną wszelkiego życia – nie widziała choćby jednego źdźbła trawy, nawet pojedynczy insekt nie pojawił się w zasięgu wzroku.
Zatrzymała się w pół kroku, gdy do jej uszu dotarł pierwszy raz dźwięk, którego to ona nie była źródłem. W oddali rozległa się seria stuknięć, jakby jakaś część wysypiska osunęła się i zaczęła chaotyczną podróż ku ziemi, obijając się po drodze o inne metalowe fragmenty ściany. Wszystko, co widziała do tej pory, wyglądało na wzniesione z wielkim mozołem i dbałością. Każdy segment zabudowy pasował na swoje miejsce idealnie i wyglądało na to, że musiałaby się sporo natrudzić, by wyrwać z niej któryś z elementów.
Podekscytowana ruszyła żwawo w głąb korytarza. Jeżeli fragment nie wypadł sam, to sprawił to ktoś inny. Na złomowisku był ktoś jeszcze poza nią. Nie miała pojęcia, kogo lub czego może się spodziewać, ale chęć spotkania żywej istoty była ogromna. To dziwne miejsce wydawało się przytłaczające, wywoływało klaustrofobię i uczucie samotności. Nie miała powodów, by się bać, ale z jakiegoś powodu czuła niepokój. I do tego jeszcze to uczucie napięcia, jakby cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na coś, co ma się zaraz wydarzyć.
Przestrzeń okazała się równie otwarta co pomieszczenie, z którego przybyła. Owszem była duża, wielka nawet niczym boisko piłkarskie, ale także otoczona hałdami złomu, upstrzonymi gdzieniegdzie otworami sugerującymi kolejne korytarze. Miała wrażenie, że to miejsce nie jest przypadkowym rumowiskiem, tylko labiryntem. Na środku pomieszczenia, górując nad okolicą, znajdowała się hałda, która swoją konstrukcją przypominała jaskinię. Wejście, wyglądające jak otwarta paszcza jakiegoś drapieżnika, emanowało wrogością i nie zachęcało do przekroczenia progu. Najdziwniejsza jednak była metalowa siatka. Wysoko ponad swoją głową dziewczyna widziała skomplikowaną sieć, składającą się ze stalowych lin. Wszystkie zbiegały się ostatecznie we wnętrzu jaskini. Pokrywały cały teren wokół centralnej hałdy, rozchodziły się do wszystkich otworów i znikały w korytarzach. Część biegła ponad nią, przyczepiona do ścian, część opadała na poziom gruntu, by przedzierzgnąć się przez żelazne obręcze przymocowane do podłoża i ruszyć dalej.
Zauważyła, że niektóre z lin od czasu do czasu drgają delikatnie, większość chaotycznie, ale niektóre zgodnie z celowym rytmem. Te drgające mocniej wydawały ledwo słyszalny dźwięk – irytujące buczenie tuż na granicy słyszalności.
Zbadawszy wzrokiem całą okolicę, wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę jaskini. Symbolika sieci pająka była zbyt oczywista, by ją przeoczyć. Zapewne tam znajdzie kogoś, kto obserwuje całe złomowisko, może nawet nim zarządza i wskaże jej drogę do wyjścia, a także powie, dlaczego się tutaj w ogóle znalazła.
*
Z bliska wejście do jaskini jeszcze bardziej przypominało otwartą paszczę. Wrażenie potęgowały zwisające z góry kawałki blachy uformowane na kształt zębów – oczywiście nie płaskich typowych dla roślinożercy, lecz ostrych jak u drapieżnika. Dalej wyraźnie widoczne lekkie zwężenie groty na wzór gardła. Przytłumione źródło ciepłego światła widoczne w głębi, przypominające języczek… Ze swojej pozycji przed jaskinią nie była w stanie tego dostrzec, ale była głęboko przekonana, że gdyby mogła spojrzeć na okolicę z lotu ptaka, z pewnością zobaczyłaby na górze nozdrza i oczodoły.
Stanęła kilka metrów przed jaskinią. Mimo obecności świetlistego języczka nie była w stanie dostrzec nic wewnątrz. Lepka ciemność zdawała się wypełniać wnętrze i skrywać przed wzrokiem wszystko, co kryło się w środku. Jaskinia była pierwszym elementem krajobrazu, na który natknęła się po przebudzeniu. Sieć lin rozpiętych po okolicy zdawała się wskazywać na to miejsce. Miejsce, które robiło wszystko, by wyglądać jak przygotowana do pożarcia ofiary paszcza drapieżnika.
Nie była głupia. Rozejrzała się dokoła, by mieć pewność, że okolica jest bezpieczna i nic nie stoi jej na drodze, po czym zaczęła się wycofywać, cały czas obserwując wejście. Nie wiedziała, skąd ta pewność pochodziła, ale czuła, że wywoła to jakąś reakcję.
Nie myliła się.
Zatrzymała się w pół kroku, gdy z jaskini dobiegł ją głos wołający:
– Zaczekaj.
Był niepokojący. Słaby i roztrzęsiony, ale jednocześnie silny i pewny siebie. Krystalicznie czysty i przytłumiony. Delikatny i pieszczotliwy. Natarczywy i jazgotliwy. Jakby setki głosów wołało jednocześnie, a ich wspólny zew zlewał się w jeden przekaz. Wszystkie wołały w odmienny sposób, dotykając całego spektrum możliwych emocji, odruchów ciała i umysłu w reakcji na dźwięk.
Za głosem pojawiło się jego źródło. Najpierw z przytulnego mroku jaskini wyłoniło się wielkie, segmentowane odnóże zakończone rozczapierzonymi pazurami. Każdy z nich miał długość połowy jej ramienia. Zarówno szpony, jak i całe odnóże były czarne niczym obsydian. Miała wrażenie, że w momencie, gdy wyłaniały się z przejścia, nie tyle opuszczały strefę mroku, co odklejały się od niej i w postaci kropel powracały do matecznika.
Pierwsze odnóże stanęło z gracją na ziemi, tuż przed wejściem do groty. Za nim wychynęły kolejne trzy, z czego dwa oparły się o ściany wejściowe. Cokolwiek wychodziło na światło dzienne, sprawiało wrażenie pająka spiętego w oczekiwaniu na właściwy moment, by wystrzelić w kierunku ofiary.
Pierwsze skojarzenie wcale nie było mylne. Następnie pojawiła się równie czarna głowa, pełna ostrych jak brzytwa żuwaczek i dziesiątek oczu odbijających światło w taki sposób, że wydawały się świecić jadeitowym blaskiem.
Stworzenie zamarło w bezruchu i pomiędzy nim a kobietą zapadła niezmącona cisza. Wbrew logice, ta nie czuła paniki. Strach – tak. Ale nie panikę. Nie wiedziała, czy to powolny ruch potwora zamiast gwałtownego skoku, czy fakt, że najpierw się do niej odezwał, sprawiły, że nie rzuciła się w panice do ucieczki, tylko trwała w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.
Gdy nie mogła już dłużej znieść napięcia, neutralnym tonem zapytała:
– Czy pająki nie mają zwykle czterech par oczu?
Arachnid przekręcił delikatnie głowę i odpowiedział pytaniem:
– A ludzie jednej?
Uniosła dłoń do twarzy i z niepokojem zaczęła ją badać, uważając przy tym, by mieć potwora w polu widzenia. Usta. Nos. Jedno oko. Drugie – jak dotąd wszystko w porządku. Dotarła do czoła i zamarła. Na środku, dokładnie nad nosem, miała trzecie oko. Nie wyczuła pod palcami powieki, rzęs czy brwi. Tylko niczym nieosłonięty oczodół, wypełniony gałką. Dotykała jej delikatnie, starając się skupić na tym miejscu, ale wszystko wskazywało na to, że nie ma tam żadnych nerwów, które mogłaby kontrolować lub które mogłyby przekazać jej jakiekolwiek wrażenia. Zaryzykowała zamknięcie oczu. Spróbowała pojedynczo. Na próżno – to dodatkowe oko było całkowicie poza jej kontrolą. Zasłonięcie go dłonią również nie przeszkadzało w obserwacji otoczenia.
Wreszcie opuściła dłoń wzdłuż ciała i zwróciła się do cierpliwie czekającego pająka:
– Faktycznie, zwykle mają tylko jedną. Czym w takim razie jesteśmy?
Odpowiedział jej śmiech setek rozbawionych na różne sposoby głosów, a dziesiątki oczu zafalowało, zmieniając moc, z jaką bił od nich jadeitowy blask i w efekcie tworząc pokaz świetlny imitujący ruch.
– Jak pysznie. Zwyczajowe pytania to: „Co to za miejsce?”, „Co to za potwór?!” bądź niekontrolowany wrzask i paniczna ucieczka w siną dal. Dodam, że to ostatnie jest najmniej rozważne.
– Zapewne jesteś szybka pomimo rozmiaru.
– Jesteś bystra. Wspaniale. To stanowczo przyspieszy rozmowę! – Spektrum głosów wyraźnie przesunęło się w kierunku zadowolenia, a żuwaczki zaklekotały radośnie. – Jak sama zauważyłaś, jestem dużą pajęczycą. Tak się składa, że zarządzam tym złomowiskiem, a stalowe liny, na które już wcześniej zwróciłaś uwagę, to moja sieć, która informuje mnie o wszystkim, co się na nim dzieje. – Mówiąc to, wysunęła z mroku jaskini kolejne odnóże i niedbale szarpnęła lekko jedną z lin, wprawiając ją w drganie, które wydawało się nie niknąć. Można by się spodziewać po jej napięciu, że drgania szybko ustaną, jednakże po szarpnięciu pajęczycy lina wciąż drgała i drgała, bucząc nisko.
– Dzięki nim wiem o wszystkim. Niestety nie mogę sama zrobić wszystkiego i zareagować na każdy problemik w moim gniazdku. Od czasu do czasu potrzebuję pomocy kogoś takiego jak ty – małego i zwinnego, kogoś, kto dotrze do tych zakamarków mojego domu, do których docierają tylko moje sieci, ale nie szczypce. – Szarpnęła kolejnymi kilkoma linami, również wprawiając je w drgania. Ich buczenie nałożyło się na poprzedni dźwięk, wzmacniając go i sprawiając, że nie igrał on już na granicy słyszalności, lecz zaczynał doskwierać.
– Tu i ówdzie – ciągnęło monstrum, mrugając hipnotycznie szmaragdowymi punkcikami światła – pozamykałam w klatkach panie, które w różny sposób zaszły mi za pancerz. Niestety, nie jesteś jedynym gościem w moim domu. Niektórzy z nich, czy to przez przypadek, nakłonieni przez te złe kobiety, czy też dla własnych mrocznych celów, uwalniają je z cel. Jest mi to bardzo nie na… rękę. – Ostatnie słowo wypowiedziała z nutami rozbawienia w wielogłosie, unosząc jedno z odnóży na wysokość oczu kobiety, rozwierając i zaciskając pazury na jego zwieńczeniu.
– I chcesz, żebym pomogła ci je z powrotem pozamykać?
– Pozamykać? Tak, to też zadziała. Myślałam raczej o bardziej radykalnym podejściu, ale możemy się też i tak umówić. – Kolejne szarpnięcia wprawiły w ruch stal ponad ich głowami, jeszcze bardziej zwiększając natężenie hałasu. – Wskażę ci drogę, będę obserwować i kierować, a ty zajmij się uciekinierkami. – Pajęczyca po każdym słowie szarpała nową linę. Teraz wokół szalała już kakofonia dźwięków.
– Co będę z tego miała dla siebie? – wykrzyczała dziewczyna, próbując przebić się przez narastający ryk.
W ułamku sekundy wszystkie odnóża maszkary opadły na ziemię. Błyskawicznym ruchem doskoczyła do kobiety, tak że dzieliły je od siebie ledwie centymetry. Cała sieć zamarła w bezruchu, ustał też hałas i otoczyła ich dzwoniąca w uszach cisza.
– Nie brak ci czelności. Ale wolę to niż kulenie się ze strachu i zawodzenie. Łatwiej się w ten sposób rozmawia. – Dziesiątki małych szmaragdów zamrugało, a ostrza żuwaczek zaklekotały cicho tuż przed twarzą kobiety. – Za każdym razem, gdy pozbędziesz się jednej z uciekinierek, dowiesz się więcej o tym miejscu. Na koniec, jeżeli taka będzie twoja wola, będziesz mogła je opuścić. Zainteresowana?
Będąc wciąż pod wpływem hipnotycznego mrugania oczu pająka, kobieta pokiwała wolno głową, niezdolna do wydania z siebie żadnego dźwięku. Zadowolona z przebiegu rozmowy pajęczyca wycofała się na swoją pierwotną pozycję, tuż przy wejściu do hałdy, i wskazała kończyną jedno z przejść.
– Pierwszą panią znajdziesz tam. Idź i zajmij się nią.
Ponownie kiwnąwszy głową, dziewczyna odwróciła się w kierunku wskazanym przez pająka i ruszyła sztywno do przejścia, nie spoglądając za siebie. W momencie, gdy znikała w głębi korytarza, usłyszała jeszcze niknący wielogłos szepczący:
– Pamiętaj. Wszystko widzę…
*
Zaraz za pierwszym zakrętem, gdy tylko zniknęła paskudzie z oczu, poczuła się lepiej i pewniej. Co prawda, w korytarzu usypanym ze stert ciasno spakowanego złomu przebiegały stalowe sieci, dzięki którym mogła ją obserwować, ale mimo wszystko brak fizycznej obecności potwora krzepił. A może raczej zmniejszał uczucie niepokoju i zagrożenia, które płynnie zostało zastąpione paranoidalnym poczuciem bycia obserwowanym.
Korytarz ciągnął się niesłychanie długo, czasami skręcał – raz łagodnie, raz bardzo ostro. Niekiedy miała wrażenie, że jej droga biegnie z powrotem w stronę leża w kształcie paszczy, ale potem następowały kolejne zmiany kierunku, skutecznie ją dezorientując. Złomowisko wydawało się ogromne. Jeżeli musiała iść tak daleko do pierwszej zguby pająka, to miejsce było kolosalnym labiryntem. Wciąż pozbawiona wspomnień, nie mogła zgadnąć, w jaki sposób znalazła się w tym miejscu ani gdzie ono się znajduje czy też czym w istocie jest.
Nie miała pojęcia, w jakim kierunku i jak długo już idzie. W tym dziwnym miejscu pozbawionym roślinności nie mogła polegać na prostych sztuczkach w rodzaju obserwacji mchu. Na zachmurzonym niebie nie widziała nigdzie choćby sugestii słońca czy księżyca, intensywność światła pozostawała zawsze taka sama, nie mogła więc w żaden sposób mierzyć upływu czasu. Pozostała jej tylko wędrówka.
W pewnym momencie jej droga przestała być jednoznaczna. Korytarz czasami dzielił się na dwie lub więcej odnóg, które na pierwszy rzut oka niczym się od siebie nie różniły. Na szczęście przed każdym takim wyborem wspomagały ją drgania wszechobecnych stalowych lin obserwacyjnych gospodyni tego miejsca. W tunelach z wieloma odnogami liny zaczynały delikatnie, ale wyraźnie drgać i niskim buczeniem przyciągać do właściwej ścieżki. Za którymś razem postanowiła wykonać mały eksperyment i mimo wyraźnych wskazań lin ruszyła w innym kierunku. Z każdym jej krokiem drgania i dźwięki nasilały się, gniewnie dając jej znać, że to nie jest rozważna decyzja. Igrała z losem jeszcze kilka kroków, ale w momencie, gdy hałas zaczął przypominać kakofonię, jaka panowała podczas jej rozmowy z pajęczycą, uniosła ręce w geście poddania i zawróciła na pięcie w kierunku wskazanym jej wcześniej przez bezcielesnego przewodnika.
Znów otoczyła ją cisza, która towarzyszyła jej przez resztę drogi.
*
Ocknęła się z zamyślenia w chwili, gdy monotonne szuranie jej pantofli zmieniło się w mlaszczący odgłos, jaki wydaje mokra ziemia niechętnie wypuszczająca obutą stopę ze swoich objęć. Zatrzymała się i rozejrzała po otwartej przestrzeni, na którą właśnie nieświadomie wtargnęła.
Miejsce to wyglądało jak mokradło czy bagno. Pierwszy raz, odkąd pojawiła się na złomowisku, zobaczyła jakąkolwiek roślinność. Wszędzie pięły się ku popołudniowemu niebu tataraki i wysokie trawy. Ziemię pokrywała mieszanka mchów, porostów, traw i koniczyn – już na pierwszy rzut oka wszystkie wydawały się czterolistne. Gdzieniegdzie okolica została upstrzona niewielkimi oczkami wodnymi, bardziej przypominającymi duże kałuże niż zbiorniki wodne. Woda w nich była mulista i pokryta gęstymi skupiskami rzęs. Brakowało tylko jednego – dźwięków typowego mokradła. Spodziewała się rechotu żab, cykania świerszczy, szumu wiatru przebiegającego między szuwarami i wprawiającego wszystko w uspokajający, hipnotyczny taniec. Na przekór jej oczekiwaniom, ale w zgodzie z konwencją tego miejsca, dokoła panowała całkowita cisza.
Termin „otwarta przestrzeń” był tutaj równie umowny, co w pozostałej części złomowiska. W oddali nadal majaczyła wszechobecna ściana złomu, okalająca okolicę i jak zwykle upstrzona gdzieniegdzie przejściami do kolejnych tuneli. Tradycji dopełniała sieć stalowych lin. Tworzyły one skomplikowany wzór, przeplatając się wysoko ponad jej głową, ale również i na poziomie gruntu, co jakiś czas opadając, by zostać przeplecionymi przez żelazne obręcze wbite w ziemię i utrzymujące liny w ciągłym napięciu. Okolica była nimi gęsto usiana – dziewczyna widziała, że aby przebrnąć przez podmokły teren, będzie musiała przejść przez niektóre kałuże bądź też przeciskać się pomiędzy nićmi. Oczka wodne nie wyglądały zachęcająco, ale i tak nie wzbudzały w niej takiej niechęci jak wizja dotknięcia którejkolwiek z lin i wprawienia jej w drgania, a co za tym idzie – skupienia na sobie uwagi, a może i gniewu. Przez całą podróż uważała, aby nie dotknąć żadnej z nich, choć nie wiedziała, czy może to mieć jakieś konsekwencje. Mimo wszystko wolała nie sprawdzać.
Jedna z nici biegnąca tuż przy ziemi, za której wskazaniami podążała, strzelała w górę, przeplatając się z innymi, przebiegała przez sam środek mokradła i opadała z powrotem, by zniknąć w jednym z tuneli po drugiej stronie. Rozejrzała się jeszcze raz, tym razem skupiając uwagę na ewentualnych zagrożeniach i nie dostrzegłszy niczego, ruszyła w głąb uroczyska.
Niechęć do niebezpośredniego kontaktu z pająkiem przeważyła i mimo niskiej temperatury wody brnęła przez mniejsze kałuże, stopą badając głębokość. Omijała większe i głębsze rozlewiska, nieraz klucząc, by ominąć co ciaśniejsze skupiska stalowych pasm, ale zawsze obserwowała podrygującą linę i wracała na właściwą ścieżkę wiodącą przez środek bagniska.
W pewnym momencie roślinność zaczęła gęstnieć. Musiała przedzierać się przez całe ściany traw, co wydało jej się dziwne – zanim weszła w głąb szuwar, wyraźnie widziała przeciwległą ścianę złomowiska, ale teraz, gdzie się nie obróciła, była otoczona przez gęstą zaporę. Na szczęście nic nie przesłaniało jej zachmurzonego nieba i wciąż dostrzegała swoją przewodniczkę, podrygującą zachęcająco.
Zaczynała czuć się nieswojo i klaustrofobicznie otoczona nieprzeniknioną ścianą roślin, ale jakby na zawołanie przedarła się przez kolejną gęstwinę i wyszła na coś, co przypominało polanę. Przestrzeń o promieniu kilku metrów otaczała szczelna gęstwina, taka jak ta, przez którą dopiero co udało jej się przeniknąć. Ziemia była tutaj zadziwiająco sucha i całkowicie pozbawiona bagiennej roślinności, do której zdążyła już przywyknąć. Ta część przypominała resztę złomowiska. Tym bardziej że pośrodku klepiska wznosiła się sięgająca jej do pasa sterta rupieci, podobna do tych, które tworzyły podstawowy budulec labiryntu.
Mieniąc się odbitym, pomarańczowo-fioletowym blaskiem, na szczycie hałdy majaczył wbity sporych rozmiarów nóż, wyglądający na kuchenny. Ani ostrze, ani rękojeść nie wyróżniały się niczym szczególnym. Ze swojej pozycji nie mogła dostrzec żadnych zdobień, nacięć czy rys – żadnych oznak użytkowania. Wyglądał na zupełnie zwyczajne narzędzie.
Zaintrygowana ruszyła w jego kierunku. Coś nie dawało jej spokoju. Umiejscowienie go w centrum, na improwizowanym piedestale, pośród morza traw na środku polany otoczonej oczkami wodnymi – to wszystko wołało o celowości tych zabiegów. Poza tym samo narzędzie przyciągało wzrok. Sprawiało wrażenie jaśniejszego i wyraźniejszego niż pozostałe metalowe elementy, z których usypano stertę. Otoczenie zdawało się delikatnie zamglone, jakby oczy obserwatora łzawiły, gdy spoglądały na nie zamiast na ostrze, które zachęcało do podejścia i próby wyszarpnięcia go. Trudno było jej oderwać oczy i wszelkie próby sprawiały jedynie, że na chwilę gubiła ostrość spojrzenia, które później i tak wracało do noża. Gdy skupiała się tylko na nim, ten mamił wzrok, udając, że porusza się powoli w górę i w dół, to wysuwając się ze sterty, to zagłębiając w niej ponownie. Miała wrażenie, że wystarczy lekkie dotknięcie opuszkiem palca, by uwolnić go z żelaznego więzienia.
Tknięta nagłą myślą, zatrzymała się w pół kroku i spróbowała spojrzeć w górę, by poszukać swojej przewodniczki w tym dziwnym świecie. Nie potrafiła całkowicie oderwać wzroku od noża, ale mimo to kątem oka widziała, że żadna z nici nie drga i nie wskazuje drogi, nie buczy ostrzegawczo czy rozkazująco. To był jej moment.
Zastanawiała się, czy powinna wyciągnąć ostrze zgodnie z tym, co ono samo jej sugerowało. Czy nie będzie to miało jakichś niespodziewanych konsekwencji? Co prawda, drgania sieci tego nie sugerowały, ale miała wrażenie, że na wysypisku nic nie jest przypadkowe i spodziewała się, że jej dalsza wędrówka może zależeć od tej chwili i jej decyzji.
Pajęcza gospodyni ewidentnie sugerowała, że z uciekinierkami należy rozprawić się przemocą i że mogą być niebezpieczne – z jakiegoś powodu zostały w końcu umieszczone w klatkach w tym odludnym miejscu. Z drugiej strony przytaknęła jej sugestii umieszczenia kobiet z powrotem w izolacji. Jednak jak miała to zrobić? Nie miała niczego, czym mogłaby się obronić czy nakłonić lub zmusić je do grzecznego powrotu do cel. Nic poza dodatkowym, bezużytecznym okiem na czole. A co, jeżeli one naprawdę okażą się niebezpieczne?
Wciąż przyciągana ku ostrzu wykonała kolejny krok. Nadal nie mogła oderwać od niego wzroku, ale miała wrażenie, że kątem oka dostrzega błyszczące krwistą czerwienią punkciki świateł na wysokości jej twarzy. Pojawiały się wśród traw otaczających polanę, zawsze parami, zupełnie jakby to były oczy widmowych postaci, które nic nie mówiły. Wydawały się na coś czekać, tak jak wszystko w tym miejscu.
Każdy krok zbliżał ją ku uwięzionemu ostrzu i sprawiał, że wokół pojawiało się coraz więcej par oczu, obserwujących i czekających na jej decyzję. Nie wiedziała, czy niemi obserwatorzy życzą jej silnej woli i oparcia się wołaniu noża, czy też może nakłaniają ją do uwolnienia go. Chciała ich zapytać, co powinna zrobić, ale głos uwiązł jej w gardle i nie była w stanie wyartykułować nic poza cichym rzężeniem.
Pozostały jej raptem trzy kroki. Nie mogąc liczyć na czyjąś pomoc czy radę, jeszcze raz rozważyła, czy przyda jej się broń. Skoro tak duże i groźne stworzenie jak pajęczyca postanowiło pozamykać te kobiety w klatkach, to albo rzeczywiście były one groźne, albo czymś zawiniły. W obu przypadkach ręce były jej jedyną bronią i osłoną. Mimo to nie pociągała ją wizja przemocy i już miała zawalczyć z nakazem i odejść, gdy ponownie pomyślała o sieci, którą maszkara oplotła złomowisko, a dzięki której widziała wszystko i mogła wszystkim… manipulować. A co, jeżeli te kobiety były niewinne, a drapieżnik uwięził je, by później móc je pożreć? Co, jeżeli okaże się, że to pajęczyca jest tutaj najgroźniejsza i to z nią ostatecznie przyjdzie się jej zmierzyć?
Tknięta nagłą złością, przestała opierać się wołaniu, biegiem pokonała ostatnie kroki, dopadła do ostrza i pewnie złapała je za rękojeść.
Powolnym ruchem wysunęła ostrze. Wyszło gładko i bezszelestnie, jak gdyby spoczywało w miękkim futerale, a nie zostało wbite w stertę metalowych rupieci. W momencie, gdy wyciągnęła broń, karmazynowe punkciki światła zniknęły z cichym jękiem, a wokół rozległ się donośny, metaliczny dźwięk, jakby tryby kolosalnego zegara otaczającego ten świat przesunęły się, gdy upłynęła kolejna sekunda. Miała wrażenie, że czas, który na coś czekał, odkąd ocknęła się na złomowisku, wreszcie odnalazł swój moment, trafił na właściwą odnogę i mógł popłynąć dalej.
*
W końcu oderwała wzrok od noża trzymanego na wysokości oczu, opuściła go wzdłuż ciała i rozejrzała dokoła. Wciąż stała na polance otoczonej wysoką roślinnością, ale wcale nie tak szczelnie odgrodzonej od zewnętrznego świata, jak to zapamiętała. Między trzcinami były prześwity, dzięki nim wyraźnie widziała przejście, do którego kierowała się początkowo. Przejście wskazywane jej przez jedną z drgających nici… która notabene ponownie rozpoczęła swój rytmiczny taniec i wesołe buczenie.
Ściskając pewnie rękojeść broni, ponownie ruszyła we wskazanym kierunku, zagłębiając się w kolejnej plątaninie korytarzy pośród morza metalowych odpadków.
Tym razem jednak coś było nie tak. Ulotne wrażenie znikające w popłochu, gdy tylko się na nim skupiła. Jakby ledwie wyczuwalna niewygoda, niby nieprzeszkadzająca, ale im dłużej obecna, tym bardziej irytująca.
Długo zastanawiała się nad tym. W pewnym momencie zrozumienie dopadło ją z mocą gromu. Nie zauważyła tego, przyzwyczajona do wszechobecnej ciszy złomowiska, szurania jej ubłoconych pantofli i delikatnego buczenia stalowej sieci, ale teraz w końcu zwróciła na to uwagę. Słyszała inne dźwięki złomowiska.
Z oddali dobiegały do niej stuknięcia, przytłumione słowa rozmowy i dźwięki przypominające jej szczękanie sztućców o talerz. W pobliżu byli inni ludzie! Poza nią ktoś jeszcze znalazł się na tym odludnym do tej pory śmietnisku. Napędzana chęcią zobaczenia i porozmawiania z drugim człowiekiem zerwała się do biegu, próbując rozeznać się w układzie korytarzy i określić, skąd dochodzą te dźwięki. Niepomna na wskazania jej przewodniczki, wbiegła w jedną z odnóg korytarza, która według niej była źródłem głosów i szczęknięć.
Za kolejnym zakrętem korytarza okazało się, że trafnie oceniła kierunek. Wypadła na przestrzeń rozmiarów zbliżonych do tej, gdzie zdobyła broń. Tym razem przystanęła z zachwytu i braku tchu od szaleńczego biegu. Na środku stał biały stół zastawiony obiadem dla całej rodziny. Otoczony był równie białymi, prostymi krzesłami, na których siedziały trzy osoby – wszystkie odwrócone do niej plecami. Dostrzegła krótko ostrzyżonego mężczyznę w bordowej watowanej marynarce, kobietę w długiej błękitnej sukni i wysoko upiętych brązowych włosach oraz dziecko, na oko dwunastoletnie, z dyndającymi wesoło nogami, niesięgającymi jeszcze ziemi. Byli tak zajęci posiłkiem i rozmową, że nie zauważyli przybyłej kobiety. Gdy ta złapała już oddech, odchrząknęła i spytała:
– Halo, proszę państwa! Jak dobrze kogoś tu spotkać! Czy mogę z wami porozmawiać?
Rodzina przy stole zesztywniała, przerywając jedzenie i rozmowę. Zamarli w bezruchu, z rękami zawieszonymi w powietrzu w pół gestu bądź w trakcie krojenia czegoś na talerzu.
Z westchnieniem, pełna złych przeczuć, obeszła stół z boku i stanęła przed rodziną. Biesiadnicy, nadal w bezruchu, wpatrywali się w nią pełnym boleści wzrokiem, błagając oczami o pomoc. Brakowało im trzeciego oka, ale za to każde z nich miało przynitowaną do ust grubą, nieheblowaną deskę, która dokładnie blokowała im usta, uniemożliwiając jedzenie czy mówienie. Rozmowy, które słyszała z oddali, nie były ich rozmowami.
– Co… co wam się stało? Kto wam to zrobił?
Jak na komendę cała trójka spojrzała w jej lewą stronę, wskazując na kogoś za jej plecami. Zanim zdążyła się odwrócić, z wnętrza mężczyzny wydobył się skrzeczący głos kobiety.
– Ja im to zrobiłam. Irytowała mnie ta ciągła paplanina!
Odwróciła się wreszcie i w odległości kilku metrów zobaczyła starą, pomarszczoną kobietę odzianą w zniszczone łachmany, z włosami sięgającymi pasa, niegdyś zapewne kasztanowymi, będącymi dumą właścicielki – teraz wypłowiałymi i zlepionymi brudem. Jej twarz była wykrzywiona w grymasie niezadowolenia i złośliwości. Ona również w miejscu ust miała przynitowany kawał drewna. Mimo to jej głos ponownie rozbrzmiał, tym razem z wnętrza dziecka siedzącego przy stole.
– Każdy miał coś do powiedzenia, nigdy nic mądrego, ale zawsze niezwykle ważnego! – Kolejne zdania czasami wypowiadał inny biesiadnik, czasami sama staruszka, powodując tym samym zmieszanie słuchacza. Trudno było jej skupić się na kimś konkretnym, gdyż jedna wypowiedź należała w pewnym stopniu do wszystkich zgromadzonych tu osób. – Nikt nie miał nigdy czasu ani ochoty wysłuchać mnie. Oni zawsze byli ważniejsi!
Starucha stawiała niezdarne kroki w jej kierunku, na co ona instynktownie zaczęła cofać się w stronę tunelu. Schowane do tej pory w łachmanach ręce kobiety wyciągnęły się ku niej, wychudzone palce zwieńczone spękanymi, niezdrowo żółtymi paznokciami przebierały energicznie, jakby chciały zagłębić się w jej ciało.
– A ty masz czas mnie wysłuchać? Masz ochotę posłuchać tego, co ja mam do powiedzenia?! – Głos staruszki podniósł się o kilka tonów, słychać w nim było desperację i jad, ledwo tłumioną nienawiść do każdego słuchającego jej monologu.
Coś w niej pękło i błyskawicznym ruchem obróciła się na pięcie i jak strzała pomknęła w głąb tunelu, z którego przybyła. Biegła jeszcze szybciej niż poprzednio, tym razem napędzana strachem, nie nadzieją. Po kilku znajomych zakrętach poczuła się pewniej i zatrzymała się na jednym z rozwidleń, w miejscu, gdzie uprzednio stalowa nić wskazywała jej drugi tunel, a który ona zignorowała zaślepiona możliwością spotkania innych ludzi. Zgięta wpół, łapiąc łapczywie każdy oddech, spojrzała z pogardą na stal i wypluła w jej kierunku:
– Masz jeszcze jakieś cenne rady? Dokąd mnie zaprowadziłaś, ty głupia lino?
Ta zawibrowała i odpowiedziała jej głosem pajęczycy, nadal będącym zlepkiem wielu głosów, jednak znacznie mniejszej ich liczby niż podczas ich poprzedniej rozmowy przed jaskinią, jakby tylko część z nich rozmawiała z nią, podczas gdy reszta zajęła się czymś w innych rejonach złomowiska.
– Wskazywałam ci inną drogę, ale skoro znalazłaś tę staruchę, to wiedz, że jest to jedna z czarownic, z którymi musisz się dla mnie rozprawić.
– Czarownic? Jakich czarownic? Nie mówiłaś nic o czarownicach, tylko o zbiegłych więźniach!
– Och, musiało mi to wylecieć z pamięci. Mam tak wiele na głowie, sama rozumiesz… – Wielogłos ociekał rozbawieniem i sarkazmem.
– Dlaczego ona ma deskę na twarzy? Co to za ludzie przy stole? I co ona może mi zrobić? Zmienić mnie w żabę albo spalić błyskawicą? – Rozdrażniona kobieta gestykulowała żywo, machając jedną ręką, w której dzierżyła nóż, a drugą wskazując tunel prowadzący do niepokojących biesiadników.
– Nic z tych rzeczy, moja droga. Deska jest symbolem jej winy i karą jednocześnie, a ci ludzie… zwyczajnie nie istnieją. Ona jest czarownicą. Dzięki pobytowi w moich skromnych progach jej moc znacznie przytępiała, ale wciąż jest zdolna do kilku sztuczek, w tym do takich mamideł, jakie właśnie widziałaś.
– Czyli to była iluzja?
– Tak, coś w tym guście. – Część głosów wyrażała wyraźne powątpiewanie, co nie uszło uwadze kobiety.
– Czy coś jeszcze może mi zrobić? I gdzie jest jej cela? Jak mam ją do niej zaprowadzić?
– Z pewnością jest gdzieś blisko, nie oddaliła się zbytnio od miejsca swojego odosobnienia. Znajdziesz ją z łatwością, ale nie wiem, czy będzie ci równie łatwo nakłonić wiedźmę do powrotu. Widziałaś te pazury? Nie tak majestatyczne jak moje oczywiście, ale wciąż funkcjonalne. – Głosy wpadły w rozmarzony i pełen podziwu ton.
– Więc co ja właściwie mogę…
– Wydaje mi się – przerwał jej głos arachnida – że po drodze znalazłaś odpowiednie narzędzie, prawda? Powodzenia…
Drgania sieci ustały i ponownie pozostała sama, otoczona ciszą złomowiska.
*
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji