- W empik go
Z dziejów i literatury: pomniejsze pisma Antoniego Małeckiego - ebook
Z dziejów i literatury: pomniejsze pisma Antoniego Małeckiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 639 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie miałem nigdy wielkiego pociągu do podejmowania robót dla pism peryodycznych. Przy zajęciach obowiązkowych, które z przyczyn niezawisłych odemnie, w pierwszej zwłaszcza połowie życia mego, nieraz – nie tylko pod względem języka wykładowego, ale i co do samego przedmiotu zmieniać się musiały, brakło do tego i czasu. Ostatecznie uzbierała się jednak pewna ilość takich rzeczy pomniejszych, rozproszona po różnych publikacyach zbiorowych, które już dziś w pewnej części do rzadkości bibliotecznych należą. Są między niemi płody młodocianego umysłu, o których wspominać niewarto; są artykuły przygodne, także już dziś bez znaczenia; mała tylko ilość takich, które podejmowały pytania czasu swego niewyjaśnione, a dla postępu nauki niezupełnie obojętne. Z tych ostatnich, ulegając pobudce, która nie odemnie wyszła, wybrałem kilka dawniejszych, nie przechodzących poza kres roku 1886, i zamieszczam je w zbiorku niniejszym. Może się kiedy zdarzy sposobność wydania i reszty rzeczy tegoż rodzaju.
Dość wczesne dwie rozprawy, bo 50 lat temu pisane, o Krasińskim i jego najznaczniejszej kreacyi, zawierają w sobie miejsca, którychbym dziś nie podpisał bez zastrzeżeń. Trącą studyami Berlińskiemi, którem wtedy co tylko był ukończył, i w ogólności noszą wybitne znamiona tamtego czasu. Pomimo tego jednak, jako uprzytomniające punkt wyjścia, weszły w ten poczet z uwagi, że "et haec meminisse juvabit". Z pomiędzy innych robót dwie tylko, "o biskupstwach" i o klasztorach", podległy teraz przerobieniu i to od początku do końca. W owym czasie, kiedym je po raz pierwszy redagował, nie mieliśmy jeszcze źródeł dziejowych pod ręką, których taka obfitość w dalszych latach przybyła. Te należało zużytkować, wiele dodać, a i sprostować niejedno. Wymagała też odpowiedzi i uwzględnienia różnica zdania tych autorów, którzy po mnie podejmowali ten przedmiot. Ta przeróbka w nieuniknionem następstwie pociągnęła za sobą pewną niewymierność w układzie, którą czytelnik raczy wybaczyć przez wzgląd na powód, dla którego nie mogło być inaczej.
Lwów, dnia 15 października 1895.
SPIS RZECZY.
Przedmowa… V
O stanowisku i dziełach Autora Irydyona… 1
Irydyon… 10
Jan Andrzej Morsztyn i jego imiennicy… 48
Andrzej Frycz Modrzewski… 110
Jana Kochanowskiego młodość… 164
Miejsce urodzenia Adama Mickiewicza… 190
Biskupstwa w pierwotnej Polsce… 203
W szczególności o bisk. Kruszwickiem… 219
W szczególności o bisk. Lubuskiem… 249
W szczególności o bisk. Płockiem… 270
W szczególności o bisk. Wolińskiem… 273
Klasztory w Polsce w obrębie wieków średnich… 276
Benedyktyni… 282
Kanonicy regularni Laterańscy… 292
Cystersi… 297
Premonstratensi czyli Norbertanie… 307
Zakony rycerskie i krzyżowe… 323
Miechowici… 329
Johannici… 332
Templaryusze… 338
Krzyżacy… 347
Zakony żebracze… 349
Dominikanie… 351
Franciszkanie… 356
Markowie… 361
Augustyanie… 362
Paulini… 364
Karmelici… 365
Bernardyni… 367
Konkluzya co do wszystkich… 369O STANOWISKU I DZIEŁACH AUTORA IRYDYONA*.
Poznano i uznano już dostatecznie jaki zachodzi stosunek między literaturą a biegiem wypadków politycznych, między prowadzicielami myśli narodowej, a wykonawcami czynów narodowych, innem słowem między pisarzami a narodem, do którego należą i dla którego piszą. Pojęto, że dzieła literackie tak dobrze są czynami historycznymi, jak wszelkie inne ślady rozwijającego się ducha narodowego, choć może nie są na tak rzeczywistej podstawie wyciśnięte, jak wypadki polityczne; pojęto i to, co w ścisłem następstwie stąd wynika, że i literackie sprawy taksamo ku chlubie i hańbie być mogą narodowi, jak czyny indywiduów przewodniczących w jego historyi. Dlatego też pisarzów naszych w czasach ostatnich stawiono pod ścisłą a surową strażą uwagi publicznej, baczącej pilnie, aby pisarz z drogi właściwej, jaką mu potrzeba narodowa wskazuje, nie zbaczał, i z utajonym w sercach wszystkich rodaków głosem harmonii nie zrywał. Co choć słuszna i konieczna: boję się jednakże, aby i w tym względzie nie przebrano miary, abyśmy się nie stali podobnymi owym Grekom i Rzymianom, którzy ludziom narodowi najzasłużeńszym cnotę niewdzięcznością częstokroć wypłacali, zacnych i szlachetnych na więzienie, kary pieniężne, wygnanie lub truciznę wskazując. Słyszeliśmy bowiem zewsząd głosy, a czytaliśmy nawet gdzieniegdzie zdania – potwarzające, a to jeszcze z uporem i dziwną a zaślepioną zajadłością, takich ludzi, -
* Artykuł ten, stanowiący początek dłuższej zamierzonej pracy, był pisany pod koniec 1845 roku… a drukowany w czasopiśmie poznańskiem "Rok 1846", wydawanem przez Libelta i Moraczewskiego – w zeszycie lutowym. Z powodu, że to pismo już w kwietniu r. 1846 zostało przytłumione. Autor po napisaniu rozbioru Irydyona zaniedbał dalszej pracy o Krasińskim.
którym jak już Cybulski broniąc Mickiewicza powiedział, potomność posągi stawiać będzie. Póki ich mamy między sobą, wyższości ich ponad mierność naszą ścierpieć nie możemy; otworzą się dopiero oczy, gdy rzucić przyjdzie na trumnę ich ostatnią garść ziemi: ale wtedy będzie zapóźno.
W tej tedy w źródle swojem niezawodnie szlachetnej, choć u niektórych przewrotnej troskliwości sformułowano i po tysiąc razy powtórzono powinności pisarza ogłaszającego wszem wobec dzieła swoje, a więc roszczącego prawo do przodowania narodowości; tych powinności my tu raz jeszcze wspominać nie będziemy. Są one tak już znane, że je i taki już umie na pamięć, który niezdolen dzieła głębszego zrozumieć, albo choćby tylko w całkowitości przeczytać. A jest takich między nami wielka liczba, a najwięcej między tymi, którzy najgłośniej krzyczą. Ja to tu tylko jeszcze dołożę, że kiedy wkładamy na pisarzów obowiązek względem nas, włóżmyż go też i na siebie względem nich: a to takie zobopólne zobowiązanie się, taka, że tak powiem, naturalna i przyrodzona umowa będzie pewnie stosunkiem naszym najpraktyczniejszym i odpowie wymaganiom i literackim i narodowym w sposób najwłaściwszy, a co większa i najprostszy. To jest: żądajmy od pisarza, aby się porachował z czasem i duchem narodu, aby się zapytał samego siebie, czy rozumie lud swój i przeszłość tego ludu, i przyszłość nieochybną; czy ma dość wiary, dość nadziei w to, czego bracia jego czekają, i czy ma tyle miłości, aby się mógł przez nią zagrzać tym świętym ogniem, w którym płynie siła przekonania do serc w duchu upadłych, nieszczęściem zwątlonych: żądajmy od niego dalej, aby się poznał, czy stoi ponad stronniczemi dążnościami namiętności, które zamiast myśleć nad tem, co się ma działać, nie mogą zapomnieć, że to lub owo źle się działo, i straszą tym znikomym upiorem przeszłości, ludzi w przyszłość patrzących, a zamiast pomagać, przeszkadzają i mącą czystą siłę woli… Tego wszystkiego i więcej jeszcze żądajmy od pisarzów naszych: ale pozwólmy zarazem i pisarzom, aby oni znowu od narodu żądali, aby on to co oni powiedzą, rozumiał. A wielkie to jest słowo rozumieć! Naród, który wewnętrzną duszę istnienia swego – a czemże innem jest literatura? – rozumie, naród taki odkrył już i ma w mocy swojej to wielkie zaklęcie, które zmieni postać ziemi i wszystko, co na niej jest: naród taki już do połowy spełnił przeznaczenie swoje w świecie.
Temu żądaniu my i naród nasz w powszechności dotąd nie uczyniliśmy zadość. Dały nam losy wielkich poetów; ale głos ich niknie wpośród wrzasku codziennych, znikomych pismaków; i powstał chaos zdań, wyobrażeń i celów; i tak miotani różnorodnym prądem, taczamy się, jak nietrzeźwi, bez węzła wspólnego, któryby nasze myśli w jedno wiązał i ku jednemu prowadził. Owoż żal bierze patrzeć na dzisiejszą literaturę naszą, bo oto przed oczami naszemi idzie w poniewierkę, a ludzie jej oddani za całą wdzięczność od narodu odbierają lekceważenie i bodajby nie minęli niepoznani, zapomnieni, całem życiem nie dokonawszy niczego!
Ależ to przynajmniej w tern nas pocieszać powinno, że cały ten zgiełk rozdźwięczny w dobrej wierze się wznosi, i płynie z źródła uczciwego i czystego. Nieprawość nie skaziła dotąd literatury naszej i stąd to Mickiewicz otwierając kurs swój trzecioletni, pamiętne słowo o niej wyrzekł, że pomiędzy literaturami dzisiejszemi ona jedna jest poważną, poważną przez ducha, z którego pochodzi i dla celu, do którego ciągle dąży. Starać się tylko jeszcze o to powinniśmy, aby w tej biedzie naszej i nędzy politycznej, w niedostatku stąd pochodzącym pisarzów i dzieł prawdziwie wielkich, każde słowo prawdziwie poważne było dla narodu naszego czynem i wywierało te skutki, jakie gdzieindziej, w szczęśliwszych stronach i pod pomyślniejszem niebem politycznem, wywierają czyny rzeczywiste, jak n… p… prawa, ustawy i t… p. Baczmy więc, aby słowo takowe nie uleciało mimo uszu naszych, jak dźwięk nikły i nie zginęło w falach czasu; starajmy się je pochwycić, wstrzymać, zrozumieć: rozumiejąc je, już go nie stracim, lecz ustalim, uwiecznim: a tym sposobem przejdzie ono w krew i soki powszechne. Ziarno nie padnie na opokę, ale na ziemię żyzną i przyjmie się, i wyda owoce.
Te i podobne uwagi pobudziły mnie do obecnego zamiaru, wspomnieć i ile sił starczy dopomóc do zrozumienia dzieł bezimiennego pisarza, którego autorem Irydyona w braku innego nazwiska nazywamy. Dzieła te wielce ważne – najważniejsze może z ostatnich faktów literatury naszej – tem bardziej na gruntowny rozbiór zasługują, że mało są dotąd rozpowszechnione, mało czytane, wielom nawet nieznane, niewiem, przez jaki zbieg okoliczności, ale za fakt ręczę.
Znane mi są trudności i niebezpieczeństwo mego przedsięwzięcia. Żyjącego jeszcze autora dzieła tłómaczyć, jest to wystawić się przed widokiem publicznym na oczywistą możność skompromitowania się, gdyż każde nowe słowo autora cały wykład poprzednich obalić może; jeżeli zaś nie to, to już choć w oczach tylko autora być poczytanym za nierozumiejącego, jest rzeczą upokarzającą, i nie jednegoby może od podobnego zamiaru odstraszyło. Ależ precz z miłością własną, gdzie chodzi o powszechny pożytek. Nie przypisuję ja sobie, żeby ta praca moja była bez pomyłek: ale tuszę sobie, że i bez pożytku nie będzie. Toć i rozprawy po pismach czasowych (w Tygodniku n… p., które w swoim czasie wspomnę) o tejże traktujące rzeczy w niejednym pewnie względzie się pomyliły. Któż dlatego jednak zaprzeczy wielkiej ich ważności? Pracę tę moją wreszcie niosę w hołdzie dla autora: niech mu będzie dowodem, że choć może nie rozumiemy jeszcze dzieł jego, czytamy je, porównywamy, zgłębiamy.
Co się tyczy sposobu i porządku, jakim przechodzić będziemy dzieła wymienione, ten tak urządzimy, że najprzód pojedynczo jeden utwór po drugim będziemy rozważali, jak czasowo po sobie wydawane były: potem znając już w treści zasady i przekonania autora, starać się będziemy w całości i jakby obrazie i systemie rozwinąć żywą myśl poety tak w dziedzinie religijnej, jak politycznej i tym sposobem zakreślić zaokrąglony zarys jego filozofii. Dzielimy więc pismo nasze na dwie części, szczegółową i ogólną; nim jednak do pierwszej przystąpimy, oznaczyć wprzód wypada ogólne stanowisko autora w literaturze naszej, oraz rzucić parę wstępnych uwag o duchu pism jego.
Doraźną cechą stanowiska jego jest to, że nie należy do żadnej z wojujących dziś partyi. Stanowisko takie, odkryte zewsząd napaściom, jest niebezpieczne dla autora i całkiem niepopularne; aby je zajmować, potrzeba odwagi, i wielkiej pewności siebie. Nienależenie do żadnej partyi powszechnie uważa się za wadę i zarzut – zapytać nam się przeto należy, czy tak jest. Zdaniem naszem może to być cechą obojętności na rzeczy najważniejsze, albo apatyi umysłowej pod wszelkim względem, albo egoizmu najuporniejszego, lub wreszcie zupełnego braku charakteru. Takto też pewnie prawodawca ów starożytny pojmował, gdy obywateli obojętnych z państwa wyganiał. Lecz może ono także i ze szlachetnych pochodzić pobudek. Są niezawodnie ludzie, którzy rozumieją i szanują przekonania stronnicze, wszystkie razem ujęte nawet za swoje wyznanie mają, ale właśnie dlatego do żadnego już szczegółowo należeć nie mogą, bo je już przeszli i wyszli poza ich obręb – i takim jest nasz autor. W tym razie nienależenie do żadnej partyi będzie cechą ducha wyrobionego i wyprzedzającego czas swój.
Wielka liczba ludzi wprawdzie szydzi ze stanowisk takich i pojąć nie może, jak n… p… można nie być ani religijnym bigotem, ani wyemancypowanym libertynem, a jednak być człowiekiem myślącym, dobrej wiary i godnym szacunku; albo jak można nie być ani demokratą, ani arystokratą, a jednak jeszcze być czemś pod względem nawet politycznym niekoniecznie niedołężnem i mieć charakter bez skazy. Pojąć zaś tego nie mogą ci ludzie stąd, że nie wiedzą, co to jest prawdziwy postęp w przekonaniach i wyznaniu; że się sami ponad partye nie wynieśli, ale albo zaciekle w nich siedzą, albo też to do tej, to do owej przechodzą i kręcą się między niemi, jak ów nietoperz w bajce, co raz uchodził za mysz, raz za ptaka. Stądto mało kto przewiduje trzeci obóz, istotną prawdę; a kto do tej prawdy wyższej zdołał się wznieść, ten zwyczajnie od różnych różnie pojmowany, każdej partyi za nieprzyjaciela uchodzi. Teżsame okoliczności sprawiły, że i autor Irydyona u demokratów uchodzi za arystokratę – czemu? bo z niepięknej strony odsłonił zamysły Pankracego i jego zastępów; u arystokratów przeciwnie za demokratę okrzyczany – a czemu? bo wystawił w temże dziele w przerażającem świetle wszystkie te stare, dziś przedawnione uczucia, które władały dawnymi czasy feudalizmem, później arystokracyą. Jeżeli zechcemy pójść dalej, obaczymy, że ortodoksi z niechęcią o nim wspominają, "bo to zasady nienarodowe, niekatolickie, bo to filozofia". Filozofowie z swej strony zarzucają mu znowu zbytnią fantazyę i uczuciowość, "która pochodzi z przesadzonego religijnego kierunku (!) i nie cierpi tej wolności, która wszelkiego myślenia swobodnego a samodzielnego jest niezbędnym warunkiem". Inni znowu do Towiańszczyzny go liczą! Owoż chaos wyobrażeń, zgiełk sądów różnych, sprzecznych o człowieku tymsamym.
Każda partya odsyła go drugiej, sobie przeciwnej, każda go się wypiera; podczas gdy on do nich wszystkich w połączeniu przyznać się może, oczyściwszy naturalnie każdą z tej pleśni, przez którą wyrzuca się na wierzch nurtująca w wnętrzu ich nienawiść. Autor nasz wyrzekł się nienawiści pierwiastków jednych, dla miłości pierwiastków innych: i tern je – dnem już je z sobą złączył, by mu wszystkie służyły, by go wyniosły tam, dokąd żaden pojedynczo nie doprowadzi.
W tem jasnem spojrzeniu na całą prawdę, a nie na niektóre tylko strony prawdy, która jest jedna tylko, choć ma jakoby po bokach swoich sprzeczności rozliczne – w tem ujęciu wszystkich władz umysłu ludzkiego w jednę siłę, czy ją tam nazwiemy fantazyą twórczą, czy intuicyą, czy duchem, w tej mówię zupełnej i całkowitej wszystkiego ducha pracy, ukryta leży tajemnica wysokości stanowiska autora naszego, którem się od innych naszych poetów różni, i którem ich prześciga. I Mickiewicz nawet, ów książę poetów polskich, toczy nieustanną walkę przeciw rozumowi i filozofii, której nie może i nigdy nie mógł strawić, choć mu nic nie zawiniła, choć owszem wielce byćby mu mogła pomocną. Mickiewicz też dlatego jest tylko wielkim poetą; a gdy zaprowadzić chciał zmiany w sferze rzeczywistszej niż poezya, w wyobrażeniach religijnych, w wyobrażeniach narodowych: Mickiewiczowi choć miał prawdę za sobą, zabrakło siły przekonania ludzi, co się kierują rozumem – zwyciężył serca sercem, rozumów podbić sercem nie zdołał. I tak grzech jego pierworodny, to stanowisko bezpośrednie, ta walka uczucia z rozumem, ten wstręt do wszelkiej pracy trzeźwo-intellektualnej wogóle, wywarł swoje skutki, i roztłukł całe dzieło wielkiego skądinąd człowieka. Inni poeci, jak pod względem poetycznego geniuszu nie wyrównali Mickiewiczowi, tak i w tem niżsi od niego, że jeszcze bardziej na pewnym wyłącznym kierunku utwory swoje ograniczyli. Zostali piewcami pewnej prowincyi, pewnej szkoły, pewnej dążności (Zaleski, Goszczyński, Słowacki); nawet uczucia narodowego nie wylewają tak wezbranym, tak pełnym strumieniem, jak Mickiewicz – nawet przeszłości narodu nie pojęli tak żywo, tak wszechstronnie, jak on, który w tym względzie jest mistrzem – cóż dopiero, żeby mieli przewidywać ludzkości całej przyszłość, lub o niepożyczanej znikąd sile, odważyć się w strony jeszcze wyższe niż ludzkość i planeta, w strony niewielu śmiertelnym dostępne, nad których odsłoną pracuje od wieków filozofia, a które i nasz autor odsłania. Jeżeli słusznie Mickiewicza liczą do rzędu poetów europejskich, dlatego że tak uczucia polskie potrafił wyśpiewać, iż je każdy naród rozumieć i pojąć może, że tak starą naszą Polskę wystawił, iż ją każdy naród ukochać, może, a jeżeli ma serce, ukochać musi: – autor Irydyona tem słuszniej ludzkości całej poetą nazwany być powinien, bo rzeczywiście wszystkich dzieł jego bohaterką jest cała ludzkość, a sceną cały świat. A choć Polska jest tą ziemią, ku której wszystkie jego pomysły zbiegają: jest to jednak godna uwagi, że nie dlatego tylko ją kocha i nieustannie ludziom i Bogu przypomina, że jest synem tej ziemi, ale że ją widzi ludzkości potrzebną, że ją widzi warunkiem szczęścia przyszłości, że ją pojmuje ogniwem tego łańcucha, który po świat cały, po czasy wszystkie wyciągnięty; że ją słyszy, jak sam się wyraża, dźwięcznym tonem w akordzie wszechświata. Taka pieśń właściwie nie jest już pieśnią tylko, ale "uderzeniem w czynów stal", przepowiednią wydarzeń, taka pieśń jest epoką w historyi naszej, rozpoczynającą nowe poznanie się narodu, nową ufność w siebie, i nie pozostanie bez skutku.
Widzę przeto w autorze Irydyona prawego i dalej poezyę prowadzącego następcę Mickiewicza. Na czem Mickiewicz zakończył, od tego ten zaczyna. Pod ręką Mickiewicza poezya dosięgła zenitu i skoncentrowała w sobie wszystko, co naród czuł. W tych niewielu słowach chciałem zamknąć nieśmiertelną wielkość, do jakiej poeta jako poeta wynieść się może. Autor Irydyona poezyę prowadzi dalej, prowadzi ją w strony już filozofii i nie tylko poetą jest, ale i filozofem. Jest znamienną postacią w literaturze naszej; od niego przyszła historya filozofii polskiej wątek dziejów swoich rozpocznie: jego dzieła są przejściem poetycznego ducha narodu naszego do filozofii; następca dalszy autora naszego już będzie musiał być filozofem, opowiadaczem prawdy jasnej, wyraźnej, a tak do przekonania narodowego trafiającej, jak pieśni Mickiewicza i następcy jego do serc polskich trafiają.
W tem pojmowaniu mojem autora naszego zawarte jest zarazem usprawiedliwienie formy i całego toku dzieł jego. Niezawodnie, że dzieła te są ciemne, do zrozumienia trudne i fantastyczne. Gdyby takiemi nie były, nie potrzebowałyby też i wytłómaczenia żadnego. Ale uważmy, że to po pierwszy raz w literaturze naszej napotykamy na treść filozoficzną w szaty poezyi przybraną, że naród nasz do tego czasu pojmował się tylko w zwykłej poezyi. (Prace filozoficzne dość liczne, po pismach czasowych i książkach rozprószone, raczej są reminiscencyami badań z lat młodzieńczych pod wpływem mistrzów cudzoziemskich, z uniwersytetów obcych przyniesionemi, niż samodzielnym głosem, filozofię swojską zwiastującym). Filozofia jest dzieckiem poezyi i nosić musi na sobie rysy matki swojej, w pierwszych latach wyraźne, które z rosnącą siłą potem coraz bardziej się zacierają i ustępują miejsca rysom samodzielnym i właściwym. Początki filozofii greckiej, cała szkoła jońska, złożone zostały w formach poetyckich, wierszem. Platon nawet, samodzielny już filozof, pisał dyalogi, które więcej artystycznymi utworami, niż umiejętnymi traktatami nazwane być mogą. Stąd więc i dzieła autora naszego więcej są poetyckie, niż umiejętne, więcej w nich głębokości teozoficznej niż filozoficznej jasności. Nie mają jeszcze tego ładu, tej przezroczystości umiejętnej, która jest zaletą filozofii. Ogólna jednak treść, ogólne spojrzenie poety tego na świat i sprawy jego i na to, co nad światem istnie, jest szczero filozoficzne. Metoda pomimo cały nadmiar obrazów, w których jej dopatrywać należy, jest w sposobie nowym; zdaje się nawet być wynikiem metody dziś w szkołach filozoficznych w Niemczech panującej dyalektycznej, tylko że więcej w niej genezy, tego naturalnego pochodu od tworu do tworu, od sfery do sfery, niż w systemie heglowskim.
Tak bacząc na czas i położenie dzieł tych w literaturze naszej, wyrozumiemy, że nie można wymagać po nich, aby były insze. Ostatni to moment, gdzie filozofia zlana jest jeszcze z poezyą: idą oto razem i staną wkrótce na drodze rozstajnej, by potem iść osobno, o swojej sile i swoim poruczyć się gwiazdom. Jest to chwila ważna w literaturze naszej, to ostatnie ich pożegnanie. Wpadła mi w ręce w tych dniach recenzya niemiecka z powodu tłómaczenia Irydyona na język niemiecki, gdzie zarzucają autorowi dzieła tego, że nie ożywił dostatecznie figur dramatu tego życiem indywidualnem, lecz raczej pozostawił je jako personifikacye idei i potęg historyą rządzących. Niezawodnie, że niema w utworach tych tego ruchu, tego życia, jakie Szekspir roztaczał: ależ też to nie ludzie tu występują, tylko raczej kolosalne potęgi etyczne, lub całe grona wyznań i mniemań, w jednej skupione figurze, ścierają się i walczą, jak towarzystwa całe w rzeczywistości. Pod tym względem autor wiele ma podobieństwa do Eschila; i tam bogowie walczą i podlegają tragicznej katastrofie: któżby jednak Eschila winił za Prometeusza trylogię? Ruchliwe i życiem indywidualnem przepełnione postaci może się więcej podobać mogą; ile nam samym podobne, tyle też żywiej zajmują i przejmują uczucia nasze: ale istną jest niedorzecznością taki kolos myśli, jakim jest Irydyon, chcieć widzieć kręcący się w ramkach pięcioaktowej sztuki, na wzór i podobieństwo drobnego naszego potocznego życia. Goethe, ten biegły znawca wszystkich sposobów estetycznego tworzenia, który jasną przezroczystość klasycznych utworów greckich nadewszystko przenosił i studyom starożytnym tyle zawdzięcza, Goethe nawet, gdy zstąpić chciał do głębszych pomysłów i odkryć utajone w wirze życia ludzkiego sprężyny – nie mógł innych kształtów na to wynaleść, jak allegoryę – mówię o drugiej części Fausta, nad którym on przez całe życie pracował i dopiero w 83cim i ostatnim roku życia tego swego nieśmiertelnego dzieła dokonał. Głębokie prawdy złożył starzec ten w ostatniem tem swem dziele: forma jednak mało komu przystępna, na wszystkie czasy powinnaby być nauką, że niepodobno tego, co właściwie filozofii przynależy, wcielić w powabne formy artystyczne i wszelką z nich fantastyczność wygładzić. Utwory autora naszego o wiele przecież jaśniejsze, zrozumialsze, dziedzinie poezyi właściwsze; snać, że je poeta w wyraźniejszych barwach ujrzał, niż twórca Fausta.
Tak oznaczywszy stanowisko autora Przedświtu, mamże wspomnieć jeszcze nakoniec o owych tam mniemaniach, które poglądy jego przysądzają wpływom Towiańszczyzny? Gdyby nawet mniemania jego niektóre podobne były do dogmatów Towiańskiego, nie dowodziłoby to niczego. Każde z dzieł naszego pisarza głębsze jest, niż cała gadanina tej obłąkanej szkoły. Porównajmy je tylko z Biesiadą! Pewnie Ligęza ani Przedświt nie wywleczony jest z "pochew", ani oparty na ciemnych tej Biesiady "kolumnach"! Czas sam wreszcie tego dowodzi. Przedmowa do Komedyi Nieboskiej, gdzie najwięcej może wskazaćby można tego podobieństwa, pisana jest, kiedy o Towiańskim jeszcze nikt nic nie wiedział.
Równie niczego nie dowodzi zdanie, jakoby autor ten świat Schellinga, ubrany w poetyczne formy, pomiędzy nami roztaczał. Może Schellingowi winien niejeden pomysł… ale jestże to naśladownictwem? Niech mi kto pokaże poetę, któryby nie był tysiącem włókien powiązany z czasem swoim i jego przekonaniami! Cóż dopiero, że autora naszego celem, do którego zmierza wszędzie i zawsze, jest Polska. Tego pewnie od Schellinga nie przejął, który wszystkiem jest więcej, niż historyozofem. Zresztą pozwólmy na chwilę, że na tle schellingowskiej doktryny pomysły swoje zakreśla (czemu ja przeczę): czyżby to uwłaczało wartości jego poetyckich utworów? Uwierzę temu, jeśli przyznacie, że Dante nie jest wielkim poetą dlatego, że oparł dzieło swoje na życiu i dogmatach, których nie stworzył, nie wynalazł, ale zastał, przyjął i zużytkował.JAN ANDRZEJ MORSZTYN
POETA POLSKI XVII WIEKU I JEGO IMIENNICY*.
I.
Rozpowszechniło się od czasu ogłoszenia Historyi Literatury Bentkowskiego (1814) wyobrażenie o całem z górą stuleciu tak zwanej makaroniczno – panegirycznej epoki, że się w tym przeciągu czasu rodziły w literaturze naszej same tylko niedołężności. Zgon Szymonowicza i Zimorowicza Szymona (1629), ostatnich wyobrazieieli dawnej, zygmuntowskiej poezyi, uważamy zazwyczaj za kres wszelkiego wyższego rymotwórstwa wogóle w prawdziwem znaczeniu wyrazu. Nie widzimy po nich już mistrzów słowa poetyckiego, aż dopiero za panowania Stanisława Augusta. Takiemuż potępieniu bezwarunkowemu podlega i piśmiennictwo prozą w rzeczonym okresie. Co do prozy, przyznać należy, że istotnie niełatwąby było rzeczą dostarczyć przykładów, któreby stanowczo złagodziły ten sąd surowy, chociaż nie brak znośnych utworów z czasu owego, mianowicie na polu dziejów i pamiętnikarstwa, ostatniemi dopiero laty wydanych. Więcej krzywdy, zdaje mi się, wyrządzamy poetom XVII wieku. Nie można zapewne winić za to Bentkowskiego. W czasie, kiedy Bentkowski składał narodowi swój obraz literatury polskiej, nie były jeszcze znane dzieła, które salwują cześć jakiej takiej umysłowości w Polsce za panowania Jana Kazimierza i następnych królów aż do dynastyi saskiej. Poezye Zbigniewowi Morsztynowi przypisywane, Wojnę Chocimską Wacława Potockiego -
* Artykuł ten był pisany w lutym r. 1859. przed ogłoszeniem pracy Mecherzyńskiego w Bibl. Warsz. (w zeszycie czerwcowym z tegoż roku); te dwie prace uzupełniają się zatem niezawiśle od siebie. Moja rzecz wyszła w Piśmie Zbiorowem Ohryzki, Petersburg 1859.
odszukano i ogłoszono dopiero w ostatnich czasach. Uznanie talentu i zasług Morsztyna, jako i Potockiego, przybierze w przyszłości korzystniejsze jeszcze rozmiary, kiedy reszta ich płodów, czy to jeszcze w rękopisie leżąca, czy też w zbiorowych pismach bezimiennie wydana, wyjdzie na widok publiczny razem i pod imieniem właściwego autora. Co do Morsztyna wytłómaczę się niżej, jak to rozumiem. Co się zaś Potockiego tyczy, przypominam, że lubo teraz już wiadomo każdemu, po odkryciach Szajnochy, że jego są dziełem i Wojna Chocimska i poemat Merkurius Nowy zamieszczony bezimiennie w Wójcickiego Bibliotece Starożytnych Pisarzy (tom I), wiele jednak zalega oprócz tego jeszcze poezyi jego w manuskryptach niedrukowanych. Biblioteka Zakładu Ossolińskich posiada w rękopisie rozległy poemat jego p… t. Smutna przygoda Wirginiey dziewice rzymskiey, z którego mały tylko fragment ogłoszono w Athenaeum w r. 1841. W prywatnem posiadaniu we Lwowie znajduje się liryczny utwór tego poety na śmierć syna Stefana, także nieogłoszony dotychczas. A w cesarskiej bibliotece petersburskiej zalegają całe teki rękopisów autora Wojny Chocimskiej. Z prozaików Pasek, niepospolita illustracya swojego czasu, wyszedł na jaw także dopiero w obecnym wieku. Przekład czwartego Klimakteru Wespazyana Kochowskiego (również niewydanego nawet dotąd w oryginale) nie tylko obdarzył literaturę nowym nabytkiem, ale co ważniejsza, przekonał, że byle pisarza tego otrząsnąć z zaśniedziałej nieco łaciny, mamy w nim historyka – pod względem dziejopisarskiej sztuki – niepospolitej wartości. Wymieniłem kilka tylko imion; nie będę ich pomnażał nazwiskami autorów podobnie wyrwanych niepamięci w naszych dopiero latach, podrzędniejszej wagi, w przekonaniu że i to wystarcza, ażebyśmy patrzeli na owe czasy z całkiem innem usposobieniem, jak na nie dawniej godziło się spoglądać.
Nie idzie zatem, żebym chciał dowodzić, iż czasy od połowy XVII wieku aż do reformy Konarskiego nie były więc wiekiem upadku i ciemnoty. Daleki od tego jestem, żebym je miał równać czy to z epoką Zygmuntów, czy też z wskrzeszoną umysłowością za Stanisława Augusta; bo stan moralny całego ogółu narodu w drugiej połowie wieku XVII i pierwszej XVIII był zaiste opłakany pod każdym względem. Ale chciałbym tylko wskazać, z jakiego stanowiska zdaje mi się że należy wiek ów nieszczęśliwy rozważać. Wtedy jedynie odsłoni nam się ta prawdziwie wyjątkowa anormalność ówczesnych umysłowych stosunków. Zwykle w innych razach najcelniejsi pisarze są przedstawicielami smaku, dążeń i usposobień współczesnej sobie epoki. Wypowiadają je dzielniej, barwniej, świadomiej, niżeli drudzy; ale innej różnicy, innego rozdziału jak talent, niema pomiędzy zastępem piszących a masą czytającą. W Polsce rzeczonej epoki spostrzegamy przeciwnie zupełnie inny porządek rzeczy. Były i wtedy pojedyncze talenta, były potęgi umysłowe; ale cały tłum wykształconej nibyto klasy tak mało z niemi miał wspólności, tak dalece upędzał się za pismami innej treści, innego smaku, że ludzie rozsądni, trzeźwi, obdarzeni jakąkolwiek zdolnością byli jakby cieniami dawno minionej przeszłości w własnem stuleciu. Pustych panegiryków, niedorzecznych mów pogrzebowych, sejmowych głosów bez sensu, wierszydeł z okoliczności, traktatów scholastycznego zakroju i tym podobnych śmieci literackich odbijano rok rocznie setki; całe szafy możnaby niemi zapełnić, gdyby je zgromadzić w jedno. Musiały zatem to być poszukiwane i odczytywane rzeczy! A co tylko się zrodziło lepszego w owym okresie, wyszło albo dopiero w kilkanaście, w kilkadziesiąt lat po zgonie autorów swoich, albo zgoła nam dziś dopiero przychodzi rzeczy takie ogłaszać z przegniłych rękopisów, o ile jeszcze nie podległy zupełnej zatracie. Jakże wytłómaczyć sobie to szczególne zjawisko, jeżeli nie wnioskiem, że byli wprawdzie i wtedy więc pisarze, godni tej nazwy, ale czytelników nie było. Nie było czytelników nawet dla dawniejszych, uznanych, zygmuntowskich skarbów literatury. Dla przekonania się o tem rzućmy tylko n… p… okiem na kolej wydań poezyi Jana Kochanowskiego. W wieku XVI i początku XVII aż do roku 1640, był to tak ulubiony poeta, że w przeciągu czasu od 1585 – 1639 odbito wydań powszechnego zbioru jego poezyi przynajmniej dziewięć; samego Psałterza osobnych edycyi wyszło aż do r. 1641 dwadzieścia, jeżeli nie więcej. Bywało, że się czasem w jednym roku dwa, nawet trzy wydania utworów Jana z Czarnolesia pojawiały! A od 1641 roku począwszy nie znajdziemy ani jednego. Minął przeszło wiek cały, nim sobie znowu przypomniano, że były tam kiedyś jakieś dzieła Kochanowskiego. Wiadomo, że dopiero Bohomolec w roku 1767 rozpoczął na nowo szereg powtarzających się odtąd wydań tych dzieł.
W takim stanie rzeczy, dziwić nikogo nie może, że mimowolnie ogarnia trudniących się dawną literaturą naszą pewne zniechęcenie, jakaś obojętność względem drukowanego piśmiennictwa owego wieku. A natomiast zmierza natężona baczność przedewszystkiem ku części literatury zalegającej jeszcze w tych stosach zabytków rękopiśmiennych, w których okoliczności czasowe, trudności mało komu łatwe do usunięcia, nie dozwoliły dotąd przejrzeć tej siejby czasów minionych i oddzielić plewę od ziarna. Rozczytując ówczesnych pisarzy, napotykamy też czasem miejsca, które utwierdzają w tem usposobieniu, które wprost zachęcają do śledzenia stosunków ówczesnych z tego właśnie stanowiska. Są to chlubne wzmianki o takich wieku XVII poetach, których dzieła dla nas zgoła nieznane; ślady egzystencyi znakomitości poetycznych, które jeżeli nie w narodzie, to w gronie bliższych znajomych, w gronie pokrewnych duchem, odbierały cześć – czy wyższą nad zasługę, czy odpowiednią, trudno dzisiaj oznaczyć. Ważny n… p… pod tym względem jest wiersz Kochowskiego "Poetowie Polscy". Wspomniał w nim zaszczytnie między innymi o Potockim, o Morsztynie i o Skarszewskim. Powaga Kochowskiego jako krytyka może być wątpliwa; przekonaliśmy się wszelako w ostatnich czasach, że podniesienie zalet Potockiego nie było nieuzasadnionem. Będę się starał okazać niżej, że nie pomylił się także Kochowski co do Morsztyna; wnosić więc można, że i Skarszewski musiał mieć wyższe zdolności, chociaż my prawie nic zgoła o nim nie wiemy. W poezyach przypisywanych Zbigniewowi, których autor nie należał do ludzi łatwo oddających hołdy innym poetom, również znajdujemy chlubnie wymienionych kilka nazwisk poetyckich nieznanego nam brzmienia: Naborowski *, Orzelski, Karmanowski, Smolik. Szczególny respekt okazany mianowicie dla Jana Grotkowskiego, dworzanina królewskiego, do którego tak przemawia poeta:
"Tobie mój Janie, tobie przed wszystkiemi
Wiersz się mój kłania, i między pańskiemi
Ścianami, gdzie się służba twa zawiera,
Ciebie się Muza nawiedzić napiera.
Tyś u mnie pierwszym i Tobie przyznawam,
Że w polskim wierszu za Tobą zostawam
I tak leniwo w trop za Tobą jadę,
Jak też po sobie pozad drugich kładę".
–-
* Czy nie Nieborowski, którego wiersz daje Szajnocha w Szkicach III, str. 377?
Takich świadectw o Grotkowskim jest w poezyach Morsztyna i więcej. Może się kiedy dadzą komu jeszcze odszukać poezye Grotkowskiego. *
Zostawiając szczęśliwemu trafunkowi w przyszłości rozwiązanie kwestyi co do wymienionych nieznajomych, zamierzyłem wyjaśnić w tem piśmie sprawę wielce zawikłaną, względem samego tylko Morsztyna. Znajdujemy w bibliograficznych i literacko – historycznych dziełach wzmianki o czterech XVII wieku poetach tego nazwiska, o Andrzeju, Stanisławie, Zbigniewie i Hieronimie Morsztynie. Niejasne i sprzeczne z sobą podania o rzeczonych pisarzach pobudziły mię do szczególnego rozpatrzenia się w dziełach ich pióra. Pozwolono mi też korzystać z niedrukowanego dotąd rękopisu poezyi Andrzeja Morsztyna, będącego własnością biblioteki zakładu Ossolińskich. W ten sposób dały się wydobyć szczegóły, które nie tylko rozstrzygają rozliczne wątpliwości co do autorstwa Morsztynów, ale usprawiedliwiają znowu korzystne zdanie Kochowskiego, wyrzeczone w owym wierszu (Poetowie Polscy) o Andrzeju Morsztynie. Mówi tam Kochowski, że Muza w hierarchii poetyckiej
"Sadzi Morsztyna w Senatorskiem krześle
Z Skarszewskim, obu biegłych w tem rzemieśle:
Tamtego wdzięczna Psyche i Xymena**,
Tego Moskiewska zaleca Kamena,
A jak w Parnaskiem buja Korwin *** żniwie,