- W empik go
Z dziejów serca - ebook
Z dziejów serca - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 209 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie boje, nie znoje, nie zabiegi i zawody na polu pracy publicznej będą niniejszej gawędy przedmiotem – ale historia miłości, srebrna nitka w szarej tkaninie, chwilka uroczych marzeń i błogich nadziei, a potem chmurna i dżdżysta już jesień…
Zastrzegamy, że opowiadanie nasze obejmuje epokę życia Kościuszki, poprzedzającą jego wystąpienie na szerszą polityczną widownię. Nie ubóstwiany naczelnik, ale skromny generał, nie wódz najwyższy, ale jeden ze starszych oficerów w szczupłej armii Rzeczypospolitej jest w tej sprawie sercowej aktorem.
Nim jej wszakże dotkniemy, należy wprzódy rzucić tu choćby kilka ogólników o Kościuszce. Pewne porozumienie między czytelnikami a autorem jest konieczne. Otóż szczerze wyznaję, że w przekonaniu moim Tadeusz nie był geniuszem, był wszakże czymś więcej – bo wielkim obywatelem! W epoce Jagiellońskiej podobny Kościuszko zasłużyłby także na wdzięczną pamięć potomności, przeszedłby do dziejów, jak tylu innych mężów stanu, wojowników, dobroczyńców ludzkości, ale nie wyglądałby równie posągowo, nie stałby w pamięci późniejszych pokoleń odosobniony, bo w owej dobie złotej sporo podobnych obywateli liczyła Rzeczpospolita. Od króla do ziemianina – pełno do Plutarcha kandydatów. Panteon narodowy tego okresu zaiste wielki, a pomimo krewkości drobnych wad ludzkich, każdego niemal senatora, każdego hetmana, skromnego nawet rotmistrza, bez ubliżenia najdrażliwszemu sumieniu na piedestału postawić można. Za to już przeszłe stulecie samych karłów wydało, a wyjątki były nieliczne. Kościuszko należy do wyjątków. Wspaniale występuje na bladym tle ówczesnej społeczności, myślącej tylko o zabawach i uciechach światowych.
Mimo woli porównanie nasuwa nam się pod pióro, dwóch bowiem ludzi wypłynęło spod gruzów walącego się gmachu Rzeczypospolitej, pokrewnych sobie, a jednak tak różnych, choć zarówno pięknych i do dziś podziw obudząjących powszechny.
Mówimy tu o księciu Józefie i o obywatelu Kościuszce. Pierwszy, wyobraziciel brawury polskiej, z bożej łaski opiekun honoru polskiego, prototyp ofiarności szlacheckiej, dający na potrzeby krajowe mienie, krew, wszystko, okrom przywileju – książę Józef, powtarzamy, Alcybiades polski, ideał złotej młodzieży, szalejący i szał uwielbienia zdolny obudzić w sercach płci słabej, piękny jak Antinous, odważny jak Bajard, grzeczny jak markiz wychowany na dworze francuskich Ludwików, bystrego umysłu, iskrzącego dowcipu prawowitego potomka owego złotego humoru polskiego, bawiący się w sielankę dlatego, aby nią okryć żądzę i pragnienie używania, zawsze do dna wychylający kieliszek rozkoszy, zarówno swobodny i nieskrępowany wobec wiel – kości tego świata i w buduarze rozpieszczonej piękności, zarówno wesoły i uśmiechnięty na balu, kiedy go jarzący blask światła oblewa, jak wśród huku dział, kiedy krwawy płomień pękającego granatu urodziwą postać księcia ułana oświeca… Staje się on z czasem ideałem młodzieży, która go kocha, naśladując we wszystkim, w waleczności, nawet w swawoli.
Jakże inaczej wygląda zwycięzca spod Racławic! "Skromny, cichy, milczący, nierad na plac pierwszy występować, poświęcający wszystko dla ojczyzny, bo nawet przywilej, bo nawet prawo korzystania z kmiecej pracy! Wyraz „poddany” oburza go: „powinien być przeklęty w oświeconych narodach” – woła w jednym z listów, pisanych do bliskiego sąsiada, Wojskiego litewskiego, pana Michała Zaleskiego. Kościuszko przede wszystkim jest szczerym przyjacielem gminu, opiekunem jego. Podnieść włościanina wykształceniem, uzacnić swobodą! – woła ciągle od początku do końca żywota. Pod tym względem nie tylko nasi, ale i obcy historiografowie zgadzają się na jedno, nawet pan Kostomarów, wcale nie należący do rzędu bezstronnych o polskiej przeszłości pisarzy, nazywa znakomitym manifest Kościuszki wydany pod Połańcem w dniu 7 maja 1794.
Zamiłowanie to ludu posuwa naczelnik aż do ideału, stąd biała sukmana krakowskiego kmiecia wydaje mu się najpiękniejszym strojem, prostota ludowa jest przedmiotem szczerego zamiłowania… Co do wewnętrznych usposobień – łagodny, zastanawiający się; każdy jego krok jest owocem długiego rozmysłu, serce ma tkliwe, w idyllę bawi się na serio, w pasterkach przebranych gotów widzieć istotne pasterki. To już cecha czystości, wiary i uczciwości litewskiej.
Dwa te typy postawione obok siebie jakże się różnią, choć powtarzamy, jednako nam są drogie i sympatyczne!
Pierwszy nigdy nie myślał o ożenieniu, choć stara i kapryśna Francuzica przewodziła Pod Blachą, nadając ton ówczesnemu towarzystwu w stolicy, drugi ciągle się kocha, a zawsze gorąco, ciągle marzy o małżeństwie, o szczęśliwości domowego ogniska. Nawet w żartobliwych odezwach przebija ta tęsknota do osiadłego, familijnego życia.
„W ten moment wojska dobrodziejka do mnie przyjechała – pisze do wyżej wspomnianego Michała Zaleskiego a swojego przyjaciela. – O, żebym ja mógł dostać taką żonkę! Przykładem jest ona dla tysiąc. Uszczęśliwienie znaleźć w domu z mężem i dziatkami. To nie w Warszawie obaczyć. A w jakim miesiącu rodził się wojski dobrodziej, to bym mógł się odważyć żenić i ja, jeżeli w tymże samym miesiącu moje urodziny były.”
Nie wyrzekał się zamiarów matrymonialnych, choć kreśląc te wyrazy piąty już krzyżyk zaczynał, a że się ich nie wyrzekał, dowodzą serca jego przygody, które tu opisać chcemy.
Ale jeszcze kilka dat biograficznych. Kościuszko powrócił z Ameryki w roku 1784 po dziewięcioletnim tam pobycie. Nie pozostało to bez wpływu; republikanizm jego nosił cechy zupełnie różne od miejscowych. Dosłużył się stopnia generała, a przyozdobiony orderem Cyncynata, osiadł na rodzinnej glebie w Siechnowicach, w Grodzieńskiem – i tu sporo czasu przepędził. „Nieodżałowana szkoda, słusznie mówi pan Siemieński, że nikt sobie nie chciał przypomnieć i zebrać szczegółów o żywocie rolniczym Kościuszki – a nie wątpię, że niejeden piękny rys byłby przeszedł do jego historii. Dzisiaj, kiedy współcześni mu wymarli, tradycje sąsiedzkie zwietrzały, trudno jest zapełnić czymś interesującym przeciąg lat sześciu. Wszyscy też żywotopisarze przeskakują ten period, nadmieniając o nim lakonicznie: «osiadł na wsi i gospodarował».”
Dopiero w 1789 roku wstępuje Kościuszko do wojska polskiego. Stany sejmujące powołały go do czynnej służby dnia 3 października z rangą generała, poruczając mu dowództwo brygady w wojsku koronnym. W lutym następnego roku stoi kwaterą w Włocławku. „Skromny w życiu – pisze o nim Kniaźnin – ściśle łączący w sobie obywatelstwo z rycerstwem, trzymał w karności wojsko.” Nie podobała mu się jednak okolica, nie podobali się i ludzie tamtejsi, tęsknił do Litwy, jej chciał poświęcić swoje usługi i zdolności, udał się przeto z molestacją do Niesiołowskiego, mającego wpływy w Warszawie.-
„Zaklinam na wszystko, woła, co jest w życiu najmilszego, to jest żoneczkę i dziatki, abyś chciał JW. Pan Dobrodziej wyrwać mnie z miejsca tak nieprzyjemnego, kosztownego i nic jeszcze nie mającego. Bóg widzi, słowa nie mam do kogo przemówić, i dobrze, bo z wołami nigdy nie gadam. Co za Gaskony! Ale dam pokój opisywać krajowych, powiem tylko, że kraj piękny i ten by być powinien poczciwym i gospodarnym Litwinom przeznaczonym, a nie gnuśnym i niedbałym. Chciejcie mnie powrócić do Litwy, chyba się wyrzekacie mnie i mnie niezdolnym widzicie do służenia wam? Któż jestem, ażali nie Litwin, spółrodak wasz, od was wybrany! Komuż mam wdzięczność okazywać, jeżeli nie wam; kogo mam bronić, jeżeli nie was i siebie samego? Jeśli to was nie zmiękczy do wniesienia o mnie na sejmie, abym powrócił, ja sam chyba, Bóg widzi, co złego sobie zrobię, bo złość mnie bierze, z Litwy, abym w Koronie służył, gdy wy nie macie trzech generałów.”
Przytoczyliśmy list ten w całej prawie rozciągłości, aby wykazać troski, z jakimi musiał walczyć Kościuszko. Zastał on w wojsku rozprzężenie, oficerów zdolnych brak zupełny; szlachta obojętnie patrzyła na jego usiłowania, zmierzające do wprowadzenia ładu w szeregach; jej zawsze roiła się tylko kawaleria narodowa, a w nagłym wypadku pospolite ruszenie, subordynacja krępowała swobody rycerskiego stanu, musztra ubliżała godności herbownego znaku…
Wreszcie, wyznać potrzeba, ziemianie nie znali zasług Kościuszki na drugiej półkuli. Większość drobiazgu szlacheckiego nawet nie słyszała nigdy o Ameryce, ogół zaś wykształceńszy walki „za wolność ludu” nie pojmował; gmin w jego przekonaniu był podścieliskiem, warstwą stworzoną na to, aby po niej mogły kroczyć stopy uprzywilejowane bez szwanku. Gmin był to smok ognisty, ów srogi lew biblijny, występujący w psalmach Kochanowskiego, herbowni jednak ludzie mogli nań bez obawy wsiadać i jeździć na nim bezpiecznie. Głuchy syk tej „dzikiej bestii” odzywał się niekiedy od kresów, pokazując zęby – lęk wówczas wielkie ogarniał rzesze ziemian, marzyły się im bunty i rzezie; wymykali się z dworów wiejskich gnani trwogą „swawoli chłopskiej”.
I szlachcic taki, po przybyciu do Warszawy, otrząsnąwszy się z trwogi, zaczynał się bawić w demokratyzm, naśladując w tym Francję skwapliwie.
Jako małą ilustrację tego, co powiedziałem, przytoczę następujący przykład. Antoni Siarczyński, człowiek bardzo poważny, pracujący w kancelarii królewskiej, sekretarz sejmowy, wydawał podówczas w stolicy Diaryusz sejmu ordynaryjnego. Naturalnie, że książkę swą poświęcił Stanisławowi Augustowi i że w odezwie wstępnej unosił się nad ofiarnością Najjaśniejszego Pana. Drukował ją u Grölla, a nadworny księgarz Jego Królewskiej Mości kartę tytułową przyozdobił rysunkiem roboty Smuglewicza. Wyobraża on niewiastę opartą prawą stopą na uśpionym niewolniku, trzymającym pawia w objęciach, obok leżą zerwane pęta. Niewiasta w podniesionej dłoni dźwiga na drzewcu zawieszoną czapkę frygijską.
Pomysł, jak widzimy, przyszedł znad Sekwany, a stroiliśmy nim najwznioślejsze dzieło upadającej Rzeczypospolitej, zawierające w sobie sumariusz obrad sejmowych, nie domyślając się nawet, że pod frygijską czapką ukrywa się gilotyna i całe krwi strumienie – i to krwi herbownej, uprzywilejowanej. Rzeczpospolita na wskróś szlachecka nie pojmowała rewolucji ludowej. Niemniej przeto diariusz Siarczyńskiego, zresztą jak na owe czasy bardzo poprawnie wydany, ziemianie rozchwytali w jednej chwili.
A gmin polski, niewolnicy polscy od sochy i sierpa? Myślano i o nich; jednak ulżenie doli kmiecej traktowano trochę pedagogicznie. Posłowie pozowali na ojców chłopskiej czeladki, w gruncie rzeczy nawet wielu z nich było dobrymi ojcami, ale większość, ale masy?
Jak się większość zapatrywała, nietrudno przekonać się z korespondencji krajowej Stanisława Augusta. Rzecz się działa w tymże 1790 r. Szło o powiększenie wojska, uskutecznić zaś tego bez powiększenia podatków było niepodobieństwem. Szlachta w końcu przekonała się, że się bez ofiar nie obejdzie, łamała więc sobie głowę, jak się tanim kosztem albo i bez kosztu wykręcić, jęła też zarzucać króla rozmaitymi projektami, które doprawdy dziś śmiech politowania budzą. I tak ks. Karol Radziwiłł proponuje Poniatowskiemu, „aby wezwał wszystkich obywateli, iżby domy swoje na wszelki wypadek w tych krytycznych czasach ubezpieczyli”, co znaczyło zaopatrzenie się w broń, a broń ta w nagłej potrzebie pójdzie na uzbrojenie wojska, bo dodaje w końcu książę: „podatki na aukcją wojska nakładać, jak w wolnym narodzie… trudno.” Inny znowu zaściankowy polityk, Mielęcki, radzi ciężar ten zwalić na Żydów, potem na miasta, a gdyby grosz ściągnięty od „przewiernych” i sławetnych nie wystarczył na utrzymanie siły zbrojnej, to cóż robić! Niech krzyż ten spadnie na herbownych ludzi! Niewyczerpany jest w pomysłach Mielęcki: radzi na przykład utworzenie milicji z parobków dworskich złożonej, z warunkiem, aby ci tylko po żniwach odbywali musztrę, kiedy się prace polne ukończą, w innej zaś porze tylko w dnie świąteczne, bo cały tydzień do dziedzica należy! Kasztelan Poletyłło i Robert Brzostowski", cześnik w. litewski, wszystkie siły wytężają, aby wynaleźć źródło dochodów, z pominięciem naturalnie osób osłoniętych herbowną tarczą, bo przeświadczeni są, że tej złotej szlachcie „tylko łatwa, wesoła i wygodna strona życia należy”.