- nowość
Z kościoła do piekła - ebook
Z kościoła do piekła - ebook
Wojna kojarzy mi się z powrotem ojca z frontu. Był październik 1939 r. Miałem wówczas trzy lata i pamiętam jak obcy mężczyzna wszedł do naszego domu, brudny, zarośnięty i poraniony, z opalonym mundurem, stanął w drzwiach, a ja patrzyłem przestraszony na niego, nie wiedząc, kim jest. - Nie bój się. To tato! - powiedziała matka.
Wraz kilkoma kolegami wyczerpany i głodny znalazł się w jakiejś stodole na uboczu wsi, wszedł na stóg słomy i od razu zasnął. Jego koledzy nawet nie mieli sił, by wejść za ojcem i padli na klepisku. W nocy ojca obudził straszny krzyk, jęki i wołania. To banda ukraińskich zbrodniarzy z widłami, nożami i siekierami w rękach mordowała jego kolegów. Nic nie mógł zrobić. Po latach tę scenę wkomponował Wojtek Smarzowski do filmu "Wołyń".
W 1944 r. zostało zaatakowane woj. tarnopolskie a 28 lutego ofiarą padła duża polska wieś Huta Pieniacka. O początkach tej zbrodni opowiedziałem w książce "Zanim spłonęli żywcem". W drugim tomie znajdziecie opis jednego z najokrutniejszych aktów ukraińskiego ludobójstwa. O zbrodni opowiadają ci, co ocaleli z płonących stodół, albo ci, którzy zdołali uciec i ukryć się. A mordów dokonywali ukraińscy żołnierze z niemieckiej Dywizji SS Galizien, oddziały UPA i okoliczni ukraińscy chłopi. Stanisław Srokowski
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8079-213-5 |
Rozmiar pliku: | 857 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OBRAZ ZAGŁADY WSI
1. Obraz zagłady widziany z boku. Problemy identyfikacyjne
Zagładę Huty Pieniackiej oglądali sąsiedzi z pobliskich miejscowości. Nie tylko widzieli kłęby dymów unoszące się nad wsią i czuli pędzone wiatrem nad innymi siołami zapachy, ale słyszeli głosy, strzały, wołania, krzyki i płacz mordowanych ofiar.
Niektórzy z nich, należący do oddziałów AK, szli Hucie na pomoc, ale kiedy zorientowali się, że zaatakowały ją potężne siły ukraińsko-niemieckie przy wsparciu dużego oddziału UPA, musieli się wycofać. Ich relacje potwierdzają obraz tragedii. W języku odbijają się niedowierzanie, lęk, trwoga, przerażenie i gorycz.
Huta Pieniacka stała się symbolem odwagi i trwania. Przez długie miesiące była ostoją polskości. Trwała dzielnie na posterunku. Gdy wokół płonęła ziemia, ona wciąż zapewniała bezpieczeństwo swoim mieszkańcom, a także wielu uciekinierom z Wołynia i okolicznych miejscowości. Toteż, kiedy ginęła, na okoliczną ludność padły strach i przerażenie. Ducha tego upadku czuje się w wypowiedziach obserwatorów. Rozpoznajemy też bliżej zjawisko identyfikacji narodowej, utożsamiania się z polskimi sąsiadami. Przy okazji powiedzmy, że w wypowiedziach, zeznaniach świadków, relacjach innych osób zachowujemy styl, język i znaki interpunkcyjne w takim kształcie, w jakim zostały przez autorów podane, nawet jeśli nie stosują się one tu i ówdzie do zasad aktualnej pisowni języka polskiego. Posłuchajmy Michała_ _G. z Huty Werchobuskiej:
_około godziny 4 nad ranem, gdy spałem w domu po nocnej warcie, zostałem zbudzony przez kanonadę artyleryjską i terkot karabinów maszynowych od strony Huty Pieniackiej. Początkowo myślałem, że może został przerwany front przechodzący w odległości kilkunastu kilometrów od miejsca mego zamieszkania. W grupie około 10 osób – członków AK – uzbrojeni poszliśmy lasami w kierunku Huty Pieniackiej._ _podeszliśmy_ _na odległość około 2 km i zauważyliśmy płonące zabudowania i wybuchy pocisków, od których zapalały się następne zabudowania. Słyszeliśmy też krzyki ludzi. W lesie położonym bliżej wsi widziałem duże grupy żołnierzy ubranych w białe kombinezony ochronne. Po pewnym czasie żołnierze_ _nas zauważyli, bo zaczęli do nas strzelać z broni maszynowej._ _wycofaliśmy się i wróciliśmy do Huty Werchobuskiej_1_._
Rysujący się obraz dramatu wskazuje, iż narrator w pierwszej chwili po przebudzeniu doznał szoku, usłyszał głośną kanonadę, która przypominała wojnę, atak sowieckiego wojska lub działania obronne Niemców. Roznosił się huk dział, a on miał wrażenie, że to wali artyleria, więc nie mógł w pierwszej chwili zrozumieć, co się dzieje.
Jednak przecież z wielu świadectw wiemy, że nie było tam dział ani kanonady artyleryjskiej. W języku narracji odbija się gwałtownie poruszona wyobraźnia. To ona wynosi na powierzchnię widok narastającego w pobliżu koszmaru, którego rozmiarów świadek jeszcze do końca nie pojmuje, ale słyszy jego przejawy. Zmysły zaś, porażone grzmiącą, wedle świadka, kanonierką, sytuują ją w toczącej się w pobliżu bitwie. Cóż to musiało być za silne wrażenie, skoro nakierowało wyobraźnię na zbliżający się widok apokalipsy. Dalsze słowa narracji wskazują, że świadek należy do oddziału AK, potwierdzając wcześniej ustalony już przez nas stan, iż Hucie Pieniackiej podlegały ogniwa samoobrony w sąsiednich wsiach. Musiała być uzgodniona mapa sygnalizacyjna między dwoma pobliskimi ośrodkami akowskimi, skoro grupa mężczyzn z najbliższej wsi natychmiast ruszyła na pomoc. Dopiero ogromna przewaga Niemców i oddziałów UPA uniemożliwiła niesienie wojskowej pomocy.
Tę samą sytuację i ten sam czas opisuje Bronisław Zagrobny. Dodaje jednak szczegóły, których nie mieliśmy w poprzedniej relacji. Wiemy, że w Hucie Werchobuskiej został ogłoszony alarm. To znaczy, że na nogi została postawiona cała wieś, nie tylko oddział AK. Narrator twierdzi, że na pomoc ruszyła nie tylko zorganizowana grupa, ale także wygnańcy z Wołynia oraz z innych wsi. Obserwujemy, jak w praktyce rodzi się uczucie identyfikacji i świadomość przynależności do wspólnego narodowego pnia. Siła tej identyfikacji musiała być bardzo wielka, bo jak powiada świadek, a zarazem narrator, „większość mężczyzn” ruszyła na pomoc. Większość, a nie tylko mały oddział AK. Możemy sformułować pojęcie tożsamości zbiorowej. Posłuchajmy :
_w Hucie Werchobuskiej zarządzono alarm_ _. Większość mężczyzn ze wsi oraz przebywający w niej Wołyniacy wyruszyli z bronią na pomoc._ _Po godzinie byliśmy już blisko, słychać było krzyki, płacz i strzały, widzieliśmy liczne pożary. Stwierdziliśmy, że napastnicy są w białych ochronnych mundurach niemieckich i _ż_e jest ich bardzo dużo. W starciu z nimi nie mieliśmy żadnych szans. Dowódcy podjęli więc decyzję o wycofaniu się, odeszliśmy z rozpaczą w sercu_2_._
Sąsiednia wieś, mimo że sama znajdowała się w ciągłym zagrożeniu, wykazała natychmiastową gotowość do wsparcia zaatakowanych rodaków. Identyfikacja narodowa odgrywała tu podstawową rolę. Kiedy narrator powiada, że mężczyźni odeszli z rozpaczą w sercu, daje nam sygnał, jak ogromny ładunek emocji wiąże się z przegraną wyprawą.
Również Zygmunt G. z Huty Werchobuskiej był świadkiem napadu na wieś.
_Nad ranem słyszałem, iż Huta Pieniacka została ostrzelana. Udałem się wraz z 5 mieszkańcami Huty Werchobuskiej w stronę Huty Pieniackiej. Obie te wsie przedzielał las._ _obserwowałem przebieg tej akcji._ _Cała wieś była otoczona. Nad wsią latał samolot, w użyciu były granatniki na podwoziach, ciężkie karabiny maszynowe. Widziałem, że przeprowadzający akcje mieli na sobie zielone mundury SS, a _ _część z nich_ _białe ubrania ochronne._ _pędzono ludzi do stodół i większych chat i pomieszczenia te podpalano, a do próbujących się wydostać_ _strzelano. Widziałem także niemieckich oficerów SS._ _Wśród tych 5, którzy razem ze mną to obserwowali, był Piotr Pęcakowski_ . _Przez chwilę prowadziliśmy wymianę ognia z esesmanami, otaczającymi wieś. Trwało to chwilę, kilku zastrzeliliśmy, nie ponosząc straty i dzięki tej luce w okrążeniu kilku mieszkańcom Huty Pieniackiej zdołało zbiec_3_._
Tragizm sytuacji narasta. Obejmuje kilka planów. Świadkowie obserwujący Hutę widzą ją z różnych punktów obserwacyjnych. Identyfikują napastników. „Zielone mundury SS” i „niemieccy oficerowie”. Znakami identyfikacyjnymi są mundury i szarże. To zaś oznacza („cała wieś… otoczona”) dużą siłę. Z tak dużą siłą kilkuosobowa grupka mężczyzn nie ma żadnych szans. To pierwszy plan dramatu. Drugi: Huta płonie. Ludzie paleni są w stodołach. Trzeci, że grupka mężczyzn mimo własnej słabości, chciałaby wejść do wsi i nieść pomoc, ale nie może. Po pierwszych strzałach do napastników zdają sobie sprawę z własnej bezsilności i wycofują się. Jednak zanim się wycofają, ratują kilku lub kilkunastu mieszkańców zaatakowanej wsi, którzy korzystając ze strzelaniny poza wsią, wymykają się z okrążenia. Gorycz porażki małej grupki mężczyzn musiała być wielka. Tym bardziej że przywodziła na myśl obraz zagłady własnej wioski. Musiały się rodzić takie myśli. To trzeci z elementów narastającego dramatu.
Podobne zeznanie składa Michał A., też z Huty Werchobuskiej:
_rano usłyszeliśmy strzały z broni maszynowej w odległości ok. 3 km. Po kilku godzinach zaczęli przychodzić do nas uciekinierzy z tamtej wsi. Okazało się, że Niemcy otoczyli wieś, zebrali ludzi w kościele i w szkole, a do uciekających strzelali. Przez cały dzień słyszeliśmy strzały karabinowe, nawet krążył nad wsiami samolot._ _OK. 15.00 STRZELANINA UCICHŁA I LUDZIE ZACZĘLI PODCHODZIĆ, ABY SPRAWDZIĆ CO SIĘ STAŁO_4_._
Ważną wskazówką dla dokładnego rozeznania przebiegu akcji pacyfikacyjnej jest godzina zakończenia tej akcji. Przez różnych świadków podawana jest różna godzina. W tym wypadku mamy do czynienia z godziną 15.00. Chyba nieco za wcześnie. Pozostałe informacje się potwierdzają.
Powyżsi świadkowie obserwowali przebieg zagłady od strony Huty Werchobuskiej, czyli od zachodu. Majdan Pieniacki leżał na południe od Huty Werchobuskiej i na południowy zachód od Huty Pieniackiej. Obie wsie zamieszkiwane były głównie przez Polaków. Następny świadek, właśnie z Majdanu Pieniackiego, Józef R. tak oto przedstawia swoje spostrzeżenia:
_Mieszkańcy tej wsi_ (Huty Pieniackiej – uwaga S.S.) _zostali powiadomieni przez członków ruchu oporu o gromadzeniu się oddziałów niemieckich od strony wsi Jasionów i Żarków oraz wsi Pieniaki. Część ludności zlekceważyła tą informację. Około 50–60 osób zbiegło na kilka godzin przed pacyfikacją do wsi Huta Werchobuska i Majdan Pieniacki_ _. Wieś otoczona została przez duże zgrupowanie wojska niemieckiego Wermachtu i SS. Z odległości dwóch kilometrów prowadzono obserwację z zachowaniem bardzo dużego dystansu i ostrożności. Obserwacja ta prowadzona była przez członków ruchu oporu z sąsiedniej wsi Majdanu Pieniackiego i Huty Werchobuskiej. Ja częściowo też obserwowałem wieś, kiedy paliły się już budynki. Obserwację prowadziłem z wysokiego drzewa. Wszelka pomoc ze strony ruchu oporu, ze względu na szczupłość ludzi i sprzętu wojskowego była niemożliwa_5_._
Świadek w pierwszej części relacji staje się chłodnym rejestratorem zdarzeń. Jego informacje pochodzą z nieznanego źródła. Jednak są zgodne z dotychczasowymi ustaleniami. Dotyczą działania Inspektoratu AK w Złoczowie, który powiadomił samoobronę Huty Pieniackiej o nadciągającej jednostce niemieckiej. Wymienia ukraińskie miejscowości Jasionów i Żarków oraz w dużej części ukraińskie Pieniaki, co pozwala zidentyfikować także tych, którzy sprzyjali napadowi, czyli Ukraińców, bo to z tamtych wsi, głównie z Żarkowa i Jasionowa, nadeszli bojowcy z UPA. Obserwację Huty Pieniackiej prowadzi jednostka AK z Majdanu Pieniackiego oraz osobno autor relacji, siedzący na drzewie. Ważną wiadomością jest liczba uciekinierów ze wsi. Około 50–60 osób. To ci, którzy opuścili Hutę Pieniacką przed napadem, zgodnie z instrukcją AK w Złoczowie. Z tego samego Majdanu pochodzi informacja Mariana M. Zeznaje on:
_pamiętam, że była to ostra zima. Było dużo śniegu_ _. Rano zostaliśmy obudzeni odgłosem strzałów z broni maszynowej._ _Widzieliśmy też kłęby dymu, unoszące się nad tą wsią. Trwało to do_ _OKOŁO GODZINY 14-TEJ._ _Część ludzi z Huty Pieniackiej zdołała się wydostać z tej akcji i uciekła do Majdanu. Z ich opowiadań słyszałem, że wieś się nie broniła, a akcję tę przeprowadzili żołnierze niemieccy oraz także policja ukraińska._ _w czasie tej akcji, pojechano do Żarkowa, odległego o około 2 km od Huty Pieniackiej i zabrano mojego wujka Wojciecha Szatkowskiego, jego żonę i córkę_ . _Zabrano ich do kościoła w Hucie Pieniackiej i w czasie tej akcji zostali zamordowani._ _zrobili to Ukraińcy, trudno bowiem przypuszczać, ażeby Niemcy mieli takie rozeznanie_6 _._
Świadek, a zarazem narrator, wzbogaca naszą wiedzę o nowe elementy. Najważniejszy z nich to ten, że bojowcy z UPA mordowali nie tylko Polaków w samej Hucie Pieniackiej, ale też sprowadzali ich tego dnia także z innych miejscowości. Na razie to pierwsza taka wiadomość. Będziemy ją weryfikowali. Nie mamy potwierdzenia tej informacji. Wprawdzie Żarków leżał bardzo blisko Huty Pieniackiej, ale nie wydaje się to zbyt realne, by specjalna ekspedycja jechała dla jednej rodziny w trakcie wielkiej akcji pacyfikacyjnej, zabierała ją do Huty i tam się nad nią znęcała, skoro mogła to zrobić na miejscu.
Istotną informacją jest natomiast ta o czasie zakończenia napadu. Godzina 14.00 wydaje się zbyt wczesna, ale zapisujemy ją jako jedną z możliwych. Dlaczego zbyt wczesna? Otóż dlatego, że z innych źródeł już wiemy, że największe natężenie mordów zaczęło się po południu. Terroryści nie zdążyliby wymordować tak wielkiej wsi w ciągu dwu godzin. Tę wiadomość sprawdzimy. Narrator nie był bezpośrednim świadkiem. Przekazane wiadomości zaczerpnął z innych źródeł. Jedno z tych źródeł podaje: to są uciekinierzy z Huty Pieniackiej. Jednak w sposobie budowania zdań, w języku, emocjach, które ten język wynosi, widać wyraźne tendencje identyfikacyjne, przynależność do wspólnego pnia narodowego.
Jan D. z Majdanu Pieniackiego:
_w lutym 1944 r. ok. 4 rano, 3 km od nas usłyszeliśmy strzały od strony Huty Pieniackiej_ _. Ok. 8.00 przyszło dwoje dzieci, które miały w Majdanie Pieniackim ciotkę. Dzieci te opowiadały, że Niemcy zapędzali ludzi do stodół i obór, polewali benzyną i podpalali. Dzieci mówiły, że rodzice zostali zamordowani, a im udało się uciec. Pod wieczór przyszli dwaj mężczyźni – mieli opalone włosy i byli poparzeni. Ludzi tych trzeba było zawieźć do szpitala do Brodów. Mój kuzyn, Jan Daszyński, miał żonę i 3 dzieci. Zostali spaleni, a on udawał zabitego i uratował się. Kuzyn ten przyszedł do nas. Przyjechał ksiądz Cieński ze Złoczowa, udzielił jeszcze żyjącym komunii świętej i pociechy religijnej. Mówiono, że w __HUCIE PIENIACKIEJ ZGINĘŁO OK. 850 OSÓB;_ _ci, co uciekli, mówili, że spalili ich Niemcy i Ukraińcy z SS_7_._
Narrator identyfikuje się z szerszą społecznością („usłyszeliśmy strzały”), a zarazem pokazuje źródła swojej informacji, są to pośrednicy narracyjni, dzieci cudem uratowane, dwaj mężczyźni, kuzyn. To oni opowiadają, co się zdarzyło w Hucie. Poprzez wskazanie źródeł informacji, włącznie z nazwiskami (kuzyn Daszyński), świadectwo zyskuje pełniejszy walor prawdziwości. Splatają się tutaj dwa czasy akcji, a nawet trzy. Jeden czas to chwila, w której świadek usłyszał strzały. Była to godzina 4.00 rano, czyli ta godzina, którą wskazaliśmy wcześniej jako początek akcji pacyfikacyjnej, a dokładniej mówiąc, moment otaczania wsi przez wojska 14 Dywizji SS Galizien i sotni UPA. Kilka i kilkanaście godzin później nadchodzą konkretne wiadomości, pojawiają się świadkowie z Huty. To druga perspektywa czasowa, a zarazem narracyjna. Trzecia wiąże się z przybyciem księdza Cieńskiego. Ksiądz Cieński mógł przybyć do Huty dopiero po odejściu terrorystów, czyli pod wieczór. Informacja o liczbie zamordowanych pochodzi zapewne z czasu późniejszego. Byłaby to więc czwarta, licząc drobiazgowo, perspektywa czasowa. Zauważamy także bezosobową formę przy podawaniu liczby ofiar. Świadek nie zawiadamia nas, kto konkretnie go o tym poinformował. Stosuje charakterystyczny dla takiej sytuacji zabieg stylistyczny, który każe się nam domyślać, że informatorów było wielu. W tej wielości panowała zgoda, że w Hucie Pieniackiej Niemcy i Ukraińcy wymordowali ok. 850 osób. Na razie zatrzymajmy się przy tej liczbie. Tymczasem badajmy dalej.
Z innego miejsca obserwuje pogrom Mieczysław W. ze wsi Dzwoniec – widzi ostatnie sceny pogromu. Znajduje się bardzo blisko, w kolonii Helenka. Ta kolonia Helenka to przysiółek, tuż pod bokiem Huty Pieniackiej. Musiał więc widzieć dokładnie przebieg akcji. Oto co mówi:
_poszedłem do Huty Werchobuskiej, gdzie mieszkali moi dziadkowie. Spotkałem tam jednego partyzanta_ _. Powiedział, żebym szedł z nim do Huty Pieniackiej._ _widać było dymy i słyszałem strzelaninę._ _dał mi pistolet i pokazał, jak mam z niego strzelać. Podeszliśmy blisko Huty Pieniackiej, zatrzymaliśmy się na kolonii Helenka. Widzieliśmy, że Niemcy chodzą po wiosce, wszyscy byli ubrani na biało._ _NIEMCY ZBIERALI SIĘ I SZLI W KIERUNKU UKRAIŃSKIEJ WIOSKI ŻARKÓW. MOGŁA TO BYĆ GODZ. 2–3 PO POŁUDNIU_8.
Mieczysław W. jest zatem świadkiem zakończenia akcji pacyfikacyjnej, Niemcy zbierają się do powrotu. Nieznany z imienia i nazwiska partyzant daje świadkowi pistolet; to swoisty znak identyfikacji. Wydaje się mówić, ufam ci, należymy do tej samej rodziny bitych, gnębionych i mordowanych, musimy się wspierać. Te słowa nie padają. Jednak widzimy czyny. To są czyny identyfikacyjne, znaki tożsamości. Ważną wskazówką jest informacja, w jakim kierunku mordercy się wycofują i o której kończą mordy. Idą do ukraińskiej wsi Żarków. Koniec akcji przypada na godz. 14–15. Już spotykaliśmy się z tymi danymi.
Na istotną rzecz zwraca uwagę Jan M. W swojej relacji pokazuje, w jak wielkim niebezpieczeństwie znajdowała się polska ludność. Wiemy to już z wielu poprzednich relacji. Jednak ten świadek szczególnie mocno uwypukla czas grozy. Polacy nie mogli się poruszać po drogach w dzień. Nocami skradali się tylko lasami. Świadek pochodził z Huciska Litowiskiego. Ta miejscowość znajdowała się 8 km na północny wschód od Huty Pieniackiej. Żeby się dostać do Huty, musiał w nocy przejść przez lasy. W Hucie przebywała czasowo jego rodzina, rodzice, bracia, siostry. On szedł właśnie do nich. Ale nie doszedł.
_nagle usłyszałem strzały –_ zeznaje _– zobaczyłem łunę, uszedłem z około 2 lub więcej kilometrów. Zorientowałem się, że pali się_ _Huta Pieniacka i że tam jest strzelanina. Wówczas wróciłem się do domu. Po trzech dniach wróciła do domu matka i dwie siostry z siostrzenicą. Opowiedziały mi co tam się stało. W nocy nadjechały jednostki wojskowe SS i otoczyły wieś. Jak się rozjaśniło to żołnierze SS wchodzili do poszczególnych domów, mordowali mieszkańców i podpalali zabudowania, rzucali do domów przez okna granaty. Żołnierze nic nie mówili tylko zabijali mieszkańców wsi i palili miotaczami ognia. Później dowódca tej jednostki SS, która stacjonowała w mieście Brody – starszy wiekiem – zakazał palić, bo był za duży hałas, palił się inwentarz żywy_9_._
Otrzymujemy niezbędne wskazówki do rozszyfrowania przebiegu napadu. Tym razem mamy w jednym zeznaniu dwie perspektywy czasowe. Jedną, kiedy świadek ogląda z daleka płonącą wieś. Drugą, kiedy po trzech dniach dowiaduje się z ust bezpośredniego świadka, czyli od swojej matki, sióstr, siostrzenicy, co we wsi zaszło. Z wielu relacji znamy zachowania żołnierzy ukraińskich – ziali nienawiścią i tę nienawiść wyrażali w języku, hasłach, które rzucali. Tutaj słyszmy, że żołnierze nic nie mówili, tylko zabijali. Ukazani zostali jako zimne, bezwzględne roboty, które metodycznie, w milczeniu mordowały. Poznajemy też nieco bliżej dowódcę jednostki. To był starszy mężczyzna. Niezrozumiałe jest stwierdzenie narratorów pośredniczących, którzy mówią, iż dowódca jednostki SS zakazał palić domy. Wiemy z efektów, że było wprost przeciwnie, kazał spalić całą wieś. Z tej relacji wynika też konieczność identyfikacji świadka z jego rodziną.
Kolejni świadkowie, ze wsi Wołochy i z Jasionowa, potwierdzają znane już fakty, spalenie wsi, mordy, wzmacniają tylko wymowę niektórych z nich, jak np. grabież bydła i trzody chlewnej, czy zaganianie ludzi do kościoła. Oto te dwie relacje:
_Białobrzeska ze wsi Wołochy:_ _mama zauważyła łunę pożarową od strony Huty Pieniackiej. We wsi zapanował popłoch, mieszkańcy cały czas mieli świadomość zagrożenia, wokół nas bez przerwy coś złego się działo. Z tego, co pamiętam z opowieści wujka Wojciecha, gdy Ukraińcy weszli do Huty Pieniackiej, on był w domu wraz z rodzicami. Jego żona z córką była poza Hutą Pieniacką_ _. Wujek mówił, że gdy wpadli Ukraińcy, zaczęli całą ludność zganiać do kościoła. On wraz z rodzicami też został zagoniony pod kościół_10_._
Stefan P. ze wsi Jasionów:
_o świcie Niemcy_ _otoczyli wieś_ _. Przewaga militarna Niemców była bardzo duża._ _mała część partyzantów przedostała się do lasu._ _Niemcy mordowali ludzi na miejscu, a także spędzali ich najpierw do kościoła a stamtąd do stodół, stodoły zamykali, polewali płynem łatwopalnym i podpalali._ _Słyszałem, że 8–10 chłopców uratowało się, przedostając się po zapędzeniu do kościoła na wieżę kościoła. Wg moich wiadomości_ _ZGINĘŁO PONAD TYSIĄC OSÓB__._ _Po zamordowaniu ludzi Niemcy zabrali bydło i trzodę z obór_ _spalili nie spalone dotąd zabudowania i wycofali się_11_._
Z kolei z pism B. Krutikowa wynika:
_Florian Bżużyk wyjął paczkę papierosów, jego ręce drżały._ _Zaciągnąwszy się wreszcie papierosem Florian Josypowycz żałośnie popatrzył na mnie i cicho powiedział: – Ja nie mogę o tym wspominać_ _. Po prostu nie mam sił._ _Wieczorem partyzanci_ _wyszli ze wsi, a rano wdarli się esesmani i ogarnęło nas przerażenie_ . _Esesmani wraz z banderowcami zaczęli zganiać mieszkańców do centrum wsi_ 12_._
Dalej dowiadujemy się, że dziewięcioletni Florek i jedenastoletnia jego siostra Stasia szli w kolumnie skazańców, a przed nimi:
_szła rodzina wiejskiego kowala Stacha. Jego starszy syn Antoni milczał, zaś młodszy Janek – opierał się, płakał, krzyczał i za nic nie chciał iść. Przez to zwalniał się ruch kolumny. Wówczas rozwścieczony żołnierz SS „Hałyczyna” chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową o narożnik chałupy. Jakiś młody chłopiec błagał i prosił, żeby go puścili. Pacyfikator uśmiechnął się zjadliwie i machnął ręką, jakby mówił – idź, wypuszczam. Chłopiec obrócił się i chciał pobiec, ale w tym momencie pacyfikator z dużą siłą wbił mu w plecy bagnet, przebijając chłopca na wylot. Staszka widziała, że zbliża się nieszczęście dlatego też wzięła braciszka za rękę i oni niezauważenie – wyślizgnęli się z kolumny. Dzieci rzuciły się w kierunku niewielkiej kapliczki. Staszka wylazła na ścianę, a Florek w żaden sposób nie mógł się wdrapać. Wówczas siostra podała mu rękę i chłopczyk wylazł na ścianę. Ale zranił się przy tym w rękę i ścianę poplamił krwią. Dzieci położyły się i przyczaiły. W tym czasie dało się słyszeć głosy dwóch pacyfikatorów, którzy mówili w języku ukraińskim. „Ty się popatrz – jeszcze kapie krew! To znaczy, że tu niedaleko ktoś jest”_ _. Brat i siostra leżeli, ze strachu zaciskając mocno powieki. Esesmani pokręcili się w poszukiwaniu uciekinierów i w końcu poszli. Wystarczyło by im zajrzeć przez okno na parapet i dwoje dzieci nigdy nie uszłoby z życiem_13_._
Bardzo dokładna relacja o charakterze reportażowym, z pośrednikami narracyjnymi, przedstawia obraz, w którym centralnymi postaciami są dzieci. Jedne giną w brutalnym akcie nienawiści, drugie, widząc, co się dzieje, uciekają. Opis dramatycznej ucieczki to porażająca scena odwagi, roztropności i sprytu w sytuacji, z której wydawałoby się, nie ma już wyjścia. Identyfikacja morderców następuje poprzez ich język. To Ukraińcy dokonywali takich czynów („chwycił Janka za nogi i z rozmachem uderzył głową o narożnik chałupy”). Znamy ten sposób zachowania się ukraińskich żołnierzy z Dywizji SS Galizien z wielu innych świadectw.
Na koniec emocjonalny komentarz do pacyfikacji Sulimira Żuka ze wsi Wołochy. Sam Żuk nie był świadkiem pacyfikacji, widział natomiast jej skutki. Jego wstępne informacje nie pokrywają się z innymi relacjami. Nie było żadnego oporu. Huta Pieniacka nie broniła się. Natomiast dalszy tok relacji jest zgodny z wieloma świadectwami.
Narracja Żuka w dużej części ma charakter narracji trzecioosobowej. Narrator opowiada przebieg wydarzeń z zewnątrz. Jego wiedza pochodzi od osób trzecich. Sam nie uczestniczył jako świadek w pogromie. Jednak stopień identyfikacji z ofiarami pacyfikacji jest wyjątkowo silnie zaznaczony. Ogromny ładunek emocji ujawnia się w takich zwrotach, jak: „ukraińscy bandyci”, „bandy UPA”, „szalał terror”, „wszędzie słychać było krzyki, jęki i błagania”. Cała opowieść przeniknięta jest ciężarem emocjonalnym i wyczuwa się nie wprost wyrażony, ale oczywisty, imperatyw potępienia zbrodni. Wsłuchajmy się w ten szczególny ton, w którym każde zdanie staje się oskarżeniem sprawców:
_Zaciekły opór samoobrony został szybko złamany, gdyż nie była ona przygotowana do odparcia tak zmasowanego ataku. Esesowcy ukraińscy wraz z cywilnymi bandami UPA wdarli się do Huty Pieniackiej. Za nimi sunęły podwody ukraińskich bandytów, przygotowanych do rabunku mienia skazanych na zagładę polskich mieszkańców wsi. Napastnicy wbiegali do domów, wywlekali wszystkich znajdujących się wewnątrz: kobiety, starców, chorych, dzieci. Wynosili co cenniejsze mienie i ładowali na furmanki. Przeszukiwali domy, stodoły, kryjówki, piwnice. Do mieszkań wrzucali granaty, podpalali budynki. Wyprowadzali również inwentarz żywy – konie, krowy, nierogaciznę. Szalał terror, trwał rabunek mienia. Kto próbował ratować się ucieczką, dostawał serię z broni maszynowej. Cywilni bandyci byli nawet bardziej bezwzględni i okrutni niż mundurowi. Rzadko kiedy używali broni palnej. Zabijali bezbronnych ludzi nożami i siekierami. Nie oszczędzali dzieci. Typowym sposobem unicestwienia dziecka było chwycenie go za nóżki i uderzenie głową o mur bądź rozdeptanie głowy podkutym butem. Inną odmianą bestialskiego mordu małego dziecka było przydeptanie jednej nóżki do ziemi butem i szarpnięcie drugiej nóżki oburącz w górę. Wywlekanych mieszkańców spędzano do środka wsi, do kościoła. Wszędzie słychać było krzyki, jęki i błagania o zlitowanie mordowanych i rannych ludzi. Huk ognia płonących budynków stale się wzmagał. Strzelanina, wybuchy granatów i pocisków moździerzowych nie ustawały_14_._
W drugiej części ciężar relacji Żuka dotyczy krewnych, odwołuje się do swojej cioci, która była świadkiem jednej z najokrutniejszych scen. Akurat rodziła jedna z kobiet i ciotka Żuka wraz rodzącą zostały zawleczone do kościoła. Inni członkowie rodziny się ukryli. Znowu jednak autor niepotrzebnie mitologizuje rolę swojego wujka, który jakoby walczył w centrum wsi z Niemcami. Nikt tam z Niemcami nie walczył. Nadmiar emocji przesłania realia napadu. Posłuchajmy Żuka:
_Moja babcia, Urszula Kierepka, była jedyną położną w Hucie Pieniackiej. W przeddzień zagłady została wezwana do porodu do Józefy Michalewskiej, mieszkającej przy ulicy Żarkowskiej. Wraz z rodzącą kobietą wywleczono je z domu, biciem i wrzaskami popędzono do kościoła. Dziadek Wincenty schował się w piwnicy, zamknął drzwi od wewnątrz, przykrył się kocem i przysypał kartoflami. Ukraińscy faszyści splądrowali cały dom, wyłamali drzwi do piwnicy, rozejrzeli się po ciemnym wnętrzu, ale dziadka nie zauważyli. Wujek Wojtek był w tym czasie w centralnej części wsi, wraz z garstką obrońców walczył z bronią w ręku. Na szczęście żonę i dziecko wcześniej wywiózł do teściów w Palikrowach. Kiedy jakakolwiek walka stała się niemożliwa, ukrył broń i został jak inni zapędzony do kościoła__15__._
Znowu niepotrzebna mitologizacja tragedii. Powtórzmy raz jeszcze, nie było żadnej walki z Niemcami. Mordercy weszli do wsi i rozpoczęła się pacyfikacja.
Charakterystyczna dla wszystkich wypowiedzi świadków w tym rozdziale jest jasna i zdecydowana postawa wobec napastników. Wszyscy, co do jednego, narratorzy identyfikują się z ofiarami i wyrażają negatywne opinie o terrorystach. Nieraz są to opinie wypowiadane wprost: „bandyci”, „mordercy”, kiedy indziej pośrednio, poprzez opisywane obrazy, sceny, zachowania, zdarzenia, aluzje, skojarzenia. W języku etnicznym odbija się jak w lustrze nastrój tego czasu, napięcie emocjonalne, odbijają się przeżycia, myśli, postawy. Zdecydowanie przeważa narracja pierwszoosobowa. Świadkowie jako narratorzy, poza wyjątkami, wypowiadają się szczerze, otwarcie i jasno.
2. Między domami a kościołem
Jerzy Trzebiński tak oto definiuje pojęcie narracji:
_Gdy zrozumieliśmy coś, co minęło, jako określoną historię, zapisem tego zrozumienia jest narracja, czyli opowiadanie. Opowiadanie jest przechowywaną w pamięci reprezentacją poznawczą zdarzeń z przeszłości. Jego treść może być rekonstruowana ze śladów pamięciowych i może brać udział w rozumieniu toczących się aktualnie zdarzeń_16_._
Świadkowie na każdym etapie zachodzących wydarzeń przede wszystkim dociekają, jak one wyglądały, jakie były ich przyczyny, przebieg i skutki oraz ku czemu w ostateczności zmierzały. Oraz jakie nowe elementy do już istniejącej wiedzy zostały wprowadzone.
Oto wyznania Zofii Klementowicz, Józefy Orłowskiej, Emilii Bernackiej, Anny Szwai, Stefanii Jasińskiej, Antoniego Bernackiego, Stanisława S., Danieli M., Stefanii J., Michała A., Stanisławy Głuchowskiej, Mieczysława G., Genowefy Mikluszki, Piotra H. czy Wandy Gośniowskiej z d. Kobylańskiej, które krótko charakteryzują nową dla nich sytuację. Wyznaczają przestrzeń tragedii. Jak na razie rozciąga się ona między ich domami a kościołem. Przestrzeń w narracji odgrywa niezwykle ważną rolę. Pokazuje, w wypadku Huty Pieniackiej, zamykający się krąg życia. Jeśli jesteś wewnątrz wsi, skazany jesteś na zderzenie z tragedią. Wieś staje się miejscem zagłady.
Poszczególne opowieści lokalizują kolejne ogniwa nadchodzącego zła. Wszystkie znajdują się wewnątrz Huty Pieniackiej. Poza nią istnieje cień nadziei na ocalenie, ale wieś jest okrążona. Wydostać się z niej jest bardzo trudno, wręcz jest to niemożliwie, a kto się na to decyduje, podejmuje duże ryzyko. Jednak niektórym bohaterom tego dramatu takie ryzyko się opłaca. Do tego jeszcze dojdziemy. Na razie widzimy, jak ofiary tragedii zakreślają kręgi swojej egzystencji.
_Ci, co zabierali moją rodzinę –_ powiada Z. Klementowicz _– kazali po niemiecku „ręce do góry” i zabrali nas do kościoła, gdzie był punkt zborny dla wszystkich osób_17_._
W bardzo krótkiej, suchej relacji otrzymujemy niemałą porcję informacji. Dowiadujmy się, że narratorka chce nam powiedzieć kilka słów o sobie i o swojej rodzinie, o miejscu, do którego pędzono ludzi, o sposobie zachowywania się napastników i wreszcie o języku, którym się napastnicy posługiwali. Jak na jeden komunikat, spory zbiór wiadomości.
Umierać razem, a nie osobno, oto konkluzja tego wywodu, choć niemająca silniejszej podbudowy racjonalnej, ale mocne podłoże emocjonalne. Bo przecież z racjonalnego punktu widzenia może lepiej by było, gdyby matka nie zobaczyła swojej rodziny. Mogłaby wówczas pomyśleć, że rodzina wyszła z opresji cało. Jednak wolała widzieć ją koło siebie. Oto sposób opowiadania narratorki:
_Tym miejscem, gdzie nas zabrali, był kościół. Moja mama stała w drzwiach tego kościoła i widziała, jak nas prowadzą. Mówiła nam wtedy: „Bogu dzięki, że was przyprowadzili, dobrze że będziemy razem – co będzie, to będzie, ale będziemy razem”_18_._
Największą siłą spajającą wspólnotę staje się jedność w obliczu nieszczęścia, identyfikacja rodzinna, rodowa, bez względu na sytuację. Bo wokół świat obcy, groźny, niszczący, który nie kryje morderczych zamiarów. Widać to po zachowaniu napastników. Od relacji beznamiętnej, suchej przechodzimy do opowiadań nacechowanych okrucieństwem i bestialstwem. Przewijają się te cechy niemal przez wszystkie poniższe świadectwa. Emilia Bernacka zwraca uwagę na trudną drogę, która zapowiada większe zło.
_Ukraińcy i Niemcy zaprowadzili nas do kościoła. Po drodze cały czas nas bili, żebyśmy się pośpieszyli_19_._
Anna Szwaja z d. Kowalczykowska mówi już o zabitych i bańkach z benzyną, które zaznaczają przestrzeń życia i śmierci.
_widziałam ciała zabitych i stojące przy każdym domu bańki z benzyną. Kiedy weszliśmy do kościoła, główna nawa była już wypełniona ludźmi_20_._
Narratorka nie dopowiada, do czego służą te bańki z benzyną, jakie jest ich znaczenie ani co zapowiadają, choć z pewnością domyśla się, jaki mają sens, poprzez niedopowiedzenie buduje napięcie. Umysł jej podpowiada, co znaczą te bańki, ale język nie jest jeszcze gotowy do nadania im znaczenia. Wciąż jeszcze broni się przed poznaniem całej prawdy.
Podobne procesy poznawcze zachodzą w wypadku Stefanii Jasińskiej. Zwróćmy uwagę na jej tok myślenia, sposób gromadzenia materiału, usilne pragnienie poznania faktografii.
_Mnie z sąsiadami –_ powiada – _prowadzono w stronę kościoła. Po drodze widziałam inne grupy ludzi pędzonych i popychanych kolbami w kierunku wsi Pieniaki. Nie wiem gdzie w tym czasie byli moi rodzice i starszy brat Józek. Po drodze mijaliśmy palące się zabudowania Bronisława Kowalczykowskiego, „Bolcia”, z których słychać było przeraźliwe krzyki palących się ludzi. Później w ich stodole znaleziono szczątki mojego ojca Leona Bąkowskiego_21.
Każda nowa historia nie tylko poszerza wiedzę o tragedii w Hucie Pieniackiej, lecz także pokazuje niezwykle skomplikowany mechanizm narracyjny. Opowiadający są równocześnie obserwatorami zdarzeń oraz ich uczestnikami.
Każda narracja to nieco inny punkt widzenia. Świadkowie prowadzeni do kościoła nadchodzili z różnych stron i każdy z nich z nieco innego kąta patrzenia opowiada tę samą historię.
Oto jak poznają i rozumieją określony fragment rzeczywistości Huty Pieniackiej z 28 lutego 1944 roku Daniela M., Stefania J., Genowefa Mikluszka, Piotr H. i Wanda Gośniowska z d. Kobylańska. Przypomnijmy, że mówimy tu o określonym fragmencie tej rzeczywistości, w której zachodzą wydarzenia między domami a kościołem. Mieszkańcy pochwyceni w gospodarstwach, wyciągnięci ze skrytek, są prowadzeni przez oprawców do kościoła. W niniejszym rozdziale właśnie tym fragmentem wsi i tym fragmentem wydarzeń się zajmujemy. Niemal wszyscy opowiadają, co widzą po drodze.
_przed wejściem do kościółka –_ zeznaje Daniela M_. – zobaczyliśmy zmasakrowane potwornie ciało – nikt z naszej grupy nie mógł go rozpoznać. Dopiero później dowiedziałam się, że był to Władysław Bernacki. Po mojej grupie napływały do wnętrza kościółka dalsze grupy ludzi i w jednej z nich zobaczyłam ojca – był potwornie zmasakrowany, odzież na nim była w strzępach_22_._
Stefania J. uzupełnia:
_Przed wejściem do kaplicy jeden z Niemców złapał małe dziecko, które nadział na sztachety_23_._
Zaś Genowefa Mikluszka dodaje:
_wokół słyszałam strzały karabinowe, wrzaski po ukraińsku, jęki i płacz. Widziałam też palące się budynki. Pędzono nas, bito i popychano. Wśród Ukraińców był jeden Niemiec, który krzyczał do nas „Banditen”! Oprócz żołnierzy ubranych w białe mundury widziałam wielu obcych mężczyzn w cywilnych ubraniach z karabinami w ręku. Mogli to być banderowcy. Przed wejściem do kościoła ujrzałam skrwawione zwłoki mężczyzny. Kiedy się mu przyjrzałam, poznałam w nim swego brata Władysława__. O GODZINIE 8 RANO BYŁAM JUŻ W KOŚCIELE_24_._
Wszystkie trzy relacje dotyczą tej samej scenerii. Wieś płonie, słychać strzały, płacz i jęki torturowanej ludności oraz wrzask terrorystów. Kim oni byli? Z opowieści Mikluszki wynika jednoznacznie, że byli to Ukraińcy. Słyszała ich język. Z wcześniejszych zeznań wiemy, skąd przybyli, z lasu jako jednostki UPA oraz z pobliskich miejscowości jako łupieżcy i grabieżcy mienia. Narratorka poznaje też Niemców. Słyszy ich krzyki, „Banditen”. Opisuje, jak się zachowywali, bili, popychali swoje ofiary. Stefania J. w krótkim zdaniu relacjonuje, że widziała, jak Niemiec nadział dziecko na sztachety. Daniela M. widzi przed wejściem do kościoła zmasakrowane ciało, ale nie rozpoznaje go. Znowu mamy dwa czasy dotyczące tego samego wydarzenia. Najpierw narratorka widzi zmasakrowane zwłoki, a później, już w innym czasie, dowiaduje się, do kogo należały. Czyli proces poznawania i rozumienia rozciąga się na wiele godzin, dni, a może i lat.
Obserwujemy zróżnicowane podejście do wyjaśniania faktów. Najpierw dowiadujemy się, że świadek widział, co się dzieje, uczestniczył w wydarzeniu, a dopiero później, po wyjaśnieniach innych świadków, pojął jego sens. Znowu mamy tutaj do czynienia ze zbiorowym bohaterem jednej wielkiej sceny historycznej. Każdy z osobnych świadków niesie w swojej relacji sobie znaną część prawdy, oświetla ją ze swego punktu widzenia. Poznawanie nieraz przybiera bolesny wyraz, szczególnie wtedy, gdy narratorka rozpoznaje w skrwawionych zwłokach mężczyzny swego ojca, brata lub innego członka rodziny. Przy okazji relacji Genowefy Mikluszki dowiadujemy się, jak wcześniej mieszkańcy wsi byli zapędzani do kościoła. Narratorka była tam już o godzinie 8 rano. Była więc jedną z pierwszych ofiar zapędzonych do kościoła.
Nieraz relacje albo część tych relacji nie pochodzą z pierwszej ręki, lecz kolejne fragmenty są już silnie związane ze świadkiem i wywiedzione bezpośrednio przez niego. Przykładem może być Piotr H. Kiedy mówi o torturach, odciętym języku i wydłubanych oczach, powołuje się na wiedzę nabytą. Później jednak opowiada już jako świadek historii. Nie szedł do kościoła, tylko obserwował zajścia ze swego stanowiska w kościelnej piwnicy. Widział przerażające sceny. Jego relacja jest próbą zrozumienia, co się stało przed kościołem. Czym był ów straszny widok 20–30 martwych dzieci. Trudno to jednak nazwać zrozumieniem. To raczej opis, narracja, którą kieruje autor ku niewidzialnemu sądowi czy osądowi opinii publicznej.
_Były_ _wypadki torturowania osób_ – informuje _– wiem, ale nie pamiętam od kogo, że mieszkaniec Huty Pieniackiej o nazwisku Kobylański – miał żywcem wydłubane oczy i obcięte uszy i język. Potem został zabity. Ja widziałem jak koło kościoła leżało ok. 20–30 zwłok dzieci w wieku od kilku miesięcy do 2 lat, które zostały zabite bagnetami albo nożami. Po odejściu bandy wyszliśmy z piwnicy. Oprócz nas ocalało jeszcze kilka osób z wieży kościelnej, którzy się tam ukryli. Z osób ocalałych znam tylko Katarzynę Wróblewską_25_._
Świadek nazywa morderców „bandą”. Jego relacja nie zmierza do zrozumienia całości tragedii, nie jest w stanie tego dokonać i nie ma takich ambicji. Nie dysponuje szeroką wiedzą na ten temat, poza własnym doświadczeniem i relacjami innych świadków z jego środowiska. Usiłuje nazwać tylko po imieniu sceny, które widział na własne oczy. To był mord dokonany na dzieciach. Kim byli mordercy? Nie wymienia ich narodowości ani nazwisk, ale wiemy z innych świadectw, że to byli Ukraińcy i Niemcy.
Do scenerii okrucieństw inny świadek, Wanda Gośniowska, wprowadza ton łagodniejszy, dodaje pierwiastek optymistyczny. Opowiadając o znęcaniu się nad ofiarami, przytacza historię, w której odnajdujemy akcenty pozytywne, wskazujące, że pośród terrorystów znajdowali się też ludzie o nie zawsze groźnym obliczu. Niektórych z nich poznaliśmy już wcześniej. Ten przypadek potwierdza tylko poprzednie obserwacje.
_Popędzono nas do kościoła_ – powiada Wanda Gośniowska. _– Przez całą drogę byłyśmy bite, popychane i kłute bagnetami. Podczas drogi do kościoła zauważyłam czołgającą się po śniegu w pobliżu swojej zagrody moją koleżankę Stefanię Biniewicz. Widziałam jej twarz i ręce poparzone ogniem. Kilka dni później, kiedy ją odwiedzałam w szpitalu w Złoczowie, opowiedziała mi, że gdy leżała na śniegu podszedł do niej jeden z esesmanów, coś powiedział po niemiecku, przykrył ją śniegiem i kazał spokojnie leżeć. Kiedy doprowadzono nas do kościoła, był już całkowicie zapełniony ludźmi_26.
Wstrząsający, a zarazem budzący nadzieję obraz. Walka dobra ze złem.
Filomena Franczukowska zmierza do pokazania szerszego tła narastającego dramatu. Bohaterka opowieści i jej rodzina ocalili życie. Autorka widzi wokół siebie oznaki terroru i zagłady, próbuje ogarnąć je umysłem, zebrać w jakiś sensowny wywód i opowiada:
_Naszą trójkę wyprowadzili z domu i staliśmy na podwórzu ze spuszczonymi głowami, widząc, jak rabują nasz dobytek. Jeden Ukrainiec uderzył ojca dwa razy w twarz i powiedział: „Majete swoju Polszczu”, to znaczy po naszemu: „Macie swoją Polskę”. Później popędzili nas do kościoła, który był blisko od naszego domu, jakieś pięćdziesiąt metrów. Kościelne drzwi były zamknięte, kiedy nas tam doprowadzili. Naprzeciw naszego domu mieszkali Biniewicze, dziesięcioletniej córce Stefci przestrzelili nogi. Jak uderzyli ojca i widziałam, co robią z dziećmi i dorosłymi, to nie miałam już złudzeń, po co oni przyszli. To była sodoma i gomora. Widziałam Ukraińców w mundurach i bez mundurów. Ten, co bił mojego tatę, był w cywilnym ubraniu, ale był dla Ukraińców kimś ważnym. Mogliśmy podejrzewać, że to ich jakiś dowódca. Naprzeciw naszego domu mieszkali Kowalczykowscy i u nich też kradli dobytek. Widziałam to na własne oczy, ale wtedy był strach, aby podnieść wzrok, żeby ich nie prowokować spojrzeniem_27_._
Scena wielowątkowa, narracja biegnie w różne strony. By ogarnąć przestrzeń dramatu, narracja wychwytuje te obrazy, które pozwalają narratorce zrozumieć, co się wokół niej dzieje. Opis tragicznych wydarzeń jest więc zarazem uchwyceniem ich znaczenia. Narratorka układa poszczególne fragmenty widzialnej rzeczywistości, dopasowuje je do siebie, by stworzyć w miarę możliwości jeden, wyrazisty i czytelny zapis. Punktami strategicznymi tej wędrówki są: dom narratorki, kościół, mieszkanie Bieniewiczów, mieszkanie Kowalczykowskich i naturalnie sama droga, z której widać poszczególne zdarzenia. Obserwuje więc, jak napastnicy rabują dobytek, jak Ukrainiec bije ojca po twarzy, jak ironizuje na temat ojczyzny, jak córka sąsiada ma przestrzelone nogi. Wyciąga z tego tylko jeden i to straszniejszy wniosek. Nie ma złudzeń, po co oni przyszli. Oni, znaczy mordercy. Gdy sobie to uświadamia, wie już, co i ją czeka. Jednak nie skarży się, nie dramatyzuje, tylko nadal zbiera dowody, jakby wiedziała, że one są dla następnych pokoleń najważniejsze. Gromadzi fakty i porządkuje je, dzięki temu rozumie, w jakiej rzeczywistości nagle się znalazła. Konkluduje, że widziała to wszystko na własne oczy. Daje w ten sposób sygnał, że osobistych doświadczeń nie da się niczym innym zastąpić. One są najważniejsze w rozumieniu przeżywanej historii.
Kolejne relacje obracają się wokół tej samej historii, czyli wokół historii zagłady wsi, głównie wokół jednego z jej najważniejszych fragmentów, to znaczy wokół wydarzeń zachodzących między domami a kościołem. Akcja toczy się wprawdzie w różnych miejscach Huty Pieniackiej, jednak obejmuje tylko przestrzeń jednej wsi i ma określony czas. To czas godzin porannych, do mniej więcej południa, czyli do godziny dwunastej. Świadkowie znajdują się bądź to w swoich domach, bunkrach, na strychach, w piwnicach i stamtąd są zabierani, wyciągani przez oprawców, terroryzowani i – jak już wiemy – siłą pędzeni do kościoła. Scenariusz narracyjny obejmuje wszystkich świadków, którzy brali udział w tym fragmencie zdarzeń.
Kiedy się czyta ich zeznania, relacje, opowieści, widać, jak bardzo każdemu z nich zależy na wyrazistym i czytelnym opisie przeżytej rzeczywistości. Liczy się istotny detal, twarz, ręce, nogi, ubiór, zachowanie, mowa, gest i język opisywanych postaci. Liczą się okoliczności, sceneria, realia historyczne, czas i miejsce. Dlatego widzimy niemal perfekcyjną topografię rozgrywającego się dramatu. Obserwujemy dążenie do poznania, zarejestrowania i ukazania światu zewnętrznemu zapisu zbrodni. To ważny akt identyfikacji z czasem, miejscem i samymi wydarzeniami. Mimo że obserwacje prowadzone są z odmiennych punktów widzenia, mieszczą się w ramach jednej kultury, należą do tej samej struktury językowej i do takiej samej leksykografii.
Należy też zauważyć, że w wypowiedziach i zeznaniach świadków miesza się wiedza wynikająca z doświadczenia, przeżyta i przetrawiona przez umysł z wiedzą nabytą, przyjętą do wiadomości i nie zawsze weryfikowaną. Oto jedna z relacji. Wypowiada się Emilia Kowalczykowska z d. Żuczkowska:
_Franciszka Rysicka ze strachu doznała szoku i zrzuciła z siebie ubranie zostając prawie nagą. Jej mąż zdjął swoją marynarkę, nakrył ją i tak wszyscy zostaliśmy doprowadzeni do kościoła. Przez cały czas musieliśmy iść z rękami podniesionymi do góry. Po drodze widzieliśmy dopalające się zabudowania w zagrodach Jana Szmigielskiego i Bronisława Kowalczykowskiego. Na mostku widziałam leżącego już zabitego Andrzeja Błaszkiewicza. Gdy doszliśmy do zabudowań Stanisława Zagrodnego, widzieliśmy jak rabowano jego mienie i ładowano na sanie. Z bramy wyskoczył jakiś człowiek w mundurze niemieckim i krzyknął łamaną niemczyzną „Ty bandit” i ranił bagnetem mego męża. Po chwili zapędzono nas do kościoła_28_._
Gdyby nie okoliczności wydarzenia, moglibyśmy je uznać za groteskę, farsę czy jakąś parodię. Nagle kobieta na oczach wsi się rozbiera. Nikogo nie rani. Na nikogo się nie rzuca. Jej desperacja skierowana jest przeciwko niej samej. To akt kompletnej bezradności. Szok. W normalnych warunkach nie do pomyślenia. Obyczajowość wiejska i moralność czasu na to by nie pozwoliły. Ale nie jest to groteska, farsa ani parodia. Ani żadna inna logiczna demonstracja. Kobieta nie była w stanie ogarnąć wielkości i głębi dramatu. Doznała szoku. Jej umysł nie był w stanie zaakceptować nawet samej wiedzy o nadciągającej grozie, nie rozpoznał jej jako aktu ludzkiego wyboru, nie mógł uwierzyć w to, co się stało i słaba psychika zbankrutowała, poddała się szaleństwu, którego nie można w żaden inny sposób wyjaśnić. Przy okazji z tego obrazu płynie też inna nauka. Otóż nie tylko sam fakt rozbierania się kobiety jest ważny. Sam w sobie nie należy do żadnej kategorii wartościującej. Dopiero jego okoliczności, miejsce, czas, warunki, sytuacja tworzą sens lub bezsens zdarzenia. Rzeczy, zjawiska, osoby, historie zaczynają znaczyć dopiero wówczas, gdy je skojarzymy z otoczeniem, warunkami, historią, słowem, z innymi bytami. Narratorka nie rozwodzi się nad zagładą wsi. Nie opisuje swoich wrażeń, nikogo nie oskarża, na nikogo nie napada. Jej relacja wydaje się spokojna, ale przecież czujemy, że opisywany obraz jest dla niej wielkim zaskoczeniem. Właśnie w tym spokoju przez zaciśnięte zęby ukazuje wagę i znaczenie opisanej historii. Relacja toczy się niemal bezbarwnie, spokojnie, przynosząc raz po raz jakiś nowy detal, który wpisuje się w obraz i nadaje temu obrazowi nowe znaczenie. Raz to jest marynarka narzucona na nagie ciało kobiety, raz podniesione do góry ręce, raz dopalające się zabudowania, a raz krzyk „Ty bandit” i rana mężczyzny oraz kościół. To jakby znaki orientacyjne krajobrazu, drogowskazy prowadzące ku naznaczeniu granicy dramatu.
W innym przekazie ważne jest wyraźne ujawnienie napastników, określenie ich znaczenia, zdefiniowanie wyglądu, ubrania, zachowań. Stefania Wierzbicka-Orłowska z d. Kowalczykowska tę samą historię opisuje poprzez inne realia, występują u niej po części inni bohaterowie, ukazuje jednak to samo okrutne, przerażające oblicze zła. To zło jest spersonifikowane, ma swoje twarze, mundury, zachowania. Akcja rozgrywa się na trzech, a może nawet na czterech planach. Narratorka, a zrazem bohaterka opowieści, najpierw przyjmuje jeden punkt widzenia i z niego prowadzi obserwację. Widzi i wie, co się dzieje z jej ojcem i z matką, oboje ma na widoku, ale po pewnym czasie zmienia się sytuacja. Już nie widzi ojca, tylko dowiaduje się od matki, co się z ojcem stało. Został przez oprawców pobity i zabrany do środka wsi. To drugi punkt widzenia. Poprzez drugiego, wspomagającego narratora obserwujemy sytuację z drugiego planu. Widzimy obraz oczami matki, przekazany po jakimś czasie córce. Stara się ona pojąć, co się wokół niej dzieje. Tłumiąc strach, obserwuje i nasłuchuje, jakie odgłosy dochodzą z zewnątrz.
_przed południem_ – mówi – _nasza zagroda została spalona, a mój mąż Bolesław Wierzbicki zdecydował się wyjść z kryjówki uważając, że lepiej zginąć od kuli, niż w płomieniach. Za moim mężem wyszła mama i oboje skierowali się do zagrody sąsiada Szmigielskiego, gdzie zamierzali ukryć się w otaczających ją gęstych zaroślach. Zostali jednak zauważeni przez banderowców, którzy zaczęli do nich strzelać. Mama została trafiona w głowę pociskiem dum-dum, który rozerwał jej czaszkę, natomiast mój mąż został trafiony w same usta i pocisk wyszedł na druga stronę. Konał, leżąc na śniegu, przez kilka godzin. Ja z 2-letnią córeczką i bratem Janem opuściliśmy kryjówkę pod palącą się już stodołą i usiłowaliśmy się ukryć w innym miejscu_29_._