Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z niwy śląskiej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z niwy śląskiej - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 269 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁO­WO WSTĘP­NE.

Z za­pi­su ś… p. Fran­cisz­ka Gór­nia­ka wy­cho­dzą obec­nie dru­kiem wier­sze po­ety ślą­skie­go, Jana Ku­bi­sza.

Na­zwi­sko to zwie­dza­ją­cym Księ­stwo Cie­szyń­skie nie obce wca­le. W. Szu­kie­wicz wspo­mi­na je w swych wra­że­niach z wy­ciecz­ki na Śląsk (Śląsk Cie­szyń­ski, Lwów 1893, str. 4), pi­sał o nim dość ob­szer­nie w roz­pra­wie o sto­sun­kach ślą­skich Jan z Bor­ku (prof. Ku­kucz w spra­woz­da­niu wie­deń­skie­go "Ogni­ska" 1895), mówi o nim z za­ję­ciem Ma­rya Wy­sło­ucho­wa w zaj­mu­ją­cych li­stach z "Niwy ślą­skiej", dru­ko­wa­nych w "Ty­go­dniu" lwow­skim, a Fr. Ra­wi­ta po­świę­cił mu dłuż­szy ar­ty­kuł w "Prze­ło­mie" wie­deń­skim (1896). W sa­mem Księ­stwie Cie­szyń­skiem imię Ku­bi­sza jest zna­ne po­wszech­nie, a jego piosn­ka p… n. "Nad

Olzą" (ob… str. 97) jest ulu­bio­nym śpie­wem ślą­skim, z któ­rym w każ­dym za­kąt­ku tego ma­łe­go kra­ju ła­two moż­na się spo­tkać.

Po­peł­nił­by nie­ma­ły błąd ten, kto­by w po­ezy­ach Jana Ku­bi­sza chciał szu­kać tej do­sko­na­ło­ści for­my, do któ­rej do­szła za cza­sów na­szych po­ezya pol­ska, i au­tor, wy­da­jąc zbio­rek ni­niej­szy, wie o tem do­brze. Spo­ty­ka­jąc się z nim czę­sto i szczy­cąc się jego przy­jaź­nią, sły­sza­łem nie­jed­no­krot­nie z ust Jana Ku­bi­sza sło­wa żalu, że los nie po­zwo­lił mu kształ­cić się wię­cej, ani też nie za­pro­wa­dził go do żad­ne­go z ognisk ży­cia umy­sło­we­go pol­skie­go, że ży­cie całe upły­nę­ło mu w ma­łej wio­sce ślą­skiej, gdzie bra­kło wy­kształ­co­ne­go to­wa­rzy­stwa, do­brych ksią­żek i tych wszyst­kich pod­niet, któ­rym ry­ce­rze pió­ra za­wdzię­cza­ją za­zwy­czaj roz­wój swe­go ta­len­tu.

Twór­czość Jana Ku­bi­sza, jak się o tem czy­tel­nik prze­ko­na z to­mi­ku, któ­ry od­da­je­my mu do rąk, jest zu­peł­nie sa­mo­rod­ną, wzo­rów po­eta miał bar­dzo nie­wie­le, a i wa­run­ki, w któ­rych wy­cho­wał się i wzrósł, zu­peł­nie nie za­chę­ca­ły do ta­kiej pra­cy nad sobą, ja­kiej po­trze­ba było, aby ta­lent nie­wąt­pli­wy mógł się na­le­ży­cie roz­wi­nąć i doj­rzeć.

Jan Ku­bisz uro­dził się 24 stycz­nia r. 1848

we wsi Koń­skiej nie­da­le­ko Cie­szy­na (obok Trzyń­ca) nad Olzą w domu nie­za­moż­ne­go wło­ścia­ni­na, któ­ry od­dał go do szkół w Cie­szy­nie. Tu uczył się w la­tach 1860–1865 w gim­na­zy­um ewan­ge­lic­kiem, po­czem na kla­sie IV prze­rwał na­uki gim­na­zy­al­ne, choć mu one szły ła­two i do­brze, i po­wró­cił pod strze­chę oj­czy­stą.

Ję­zy­kiem wy­kła­do­wym w ów­cze­snem gim­na­zy­um ewan­ge­lic­kiem, po­dob­nie jak i w ka­to­lic­kiem, któ­re złą­czo­ne z tam­tem, two­rzy dziś pań­stwo­we gim­na­zy­um nie­miec­kie w Cie­szy­nie, była niem­czy­zna, a choć ów­cze­sne gro­no na­uczy­ciel­skie wol­ne było od tych dą­żeń ger­ma­ni­za­cyj­nych, ja­kie­mi od­zna­cza się dziś in­te­li­gen­cya nie­miec­ka na Ślą­sku, to jed­nak­że pod wpły­wem oto­cze­nia mło­dy Jan Ku­bisz czuł się po ukoń­cze­niu czte­rech klas gim­na­zy­al­nych Niem­cem – te dą­że­nia na­ro­do­we, któ­rych przed­sta­wi­cie­lem nie­mal je­dy­nym był wów­czas w Cie­szy­nie re­dak­tor "Gwiazd­ki Cie­szyń­skiej", Pa­weł Stal­mach, były mu obce. Od zniem­cze­nia zu­peł­ne­go chro­ni­ła go mo­dli­twa w ję­zy­ku pol­skim i "Po­styl­la ks. Sa­mu­ela Dam­brow­skie­go", książ­ka pol­ska, nie­od­stęp­ny (obok Bi­blii) to­wa­rzysz każ­de­go pol­skie­go ewan­ge­li­ka na Ślą­sku.

Rok prze­pę­dzo­ny w Koń­skiej po wy­stą­pie­niu z gim­na­zy­um, za­de­cy­do­wał o uspo­so­bie­niu na­ro­do­wem Jana Ku­bi­sza. Tu ze­tknął się z rol­ni­kiem, Je­rzym Buz­kiem. Bu­zek, kil­ku­na­stu laty star­szy od Ku­bi­sza, wy­stą­pił z gim­na­zy­um po ukoń­cze­niu kla­sy VI z po­wo­du cho­ro­by, i już wię­cej do szko­ły nie po­wró­cił, za­braw­szy się do upra­wia­nia oj­czy­ste­go za­go­na, ale kształ­cić się nie prze­stał, czy­tał dużo, a książ­ki otrzy­my­wał od bra­ta, za­trud­nio­ne­go w jed­nej z księ­garń lwow­skich. Bu­zek czuł i my­ślał po pol­sku i w tym też kie­run­ku od­dzia­łał na mło­de­go przy­ja­cie­la, któ­re­go ura­to­wał od uto­nię­cia w mo­rzu nie­miec­kiem.

Po roku po­by­tu w domu ro­dzi­ciel­skim Ku­bisz za­pi­sał się do za­kła­du kształ­cą­ce­go na­uczy­cie­li lu­do­wych, czy­li t… zw. pre­pa­ran­dy w Cie­szy­nie, gdzie w la­tach 1867 i 1868 ukoń­czył kurs dwu­let­ni, po­czem po krót­ko­trwa­łej prak­ty­ce na­uczy­ciel­skiej w szko­le ewan­ge­lic­kiej w Cie­szy­nie otrzy­mał miej­sce w szko­le lu­do­wej w Gnoj­ni­ku (obok Koń­skiej, przy dro­dze ko­le­jo­wej z Cie­szy­na do Fryd­ku) i tu na ci­chej pra­cy na­uczy­ciel­skiej upły­nę­ło mu lat kil­ka­dzie­siąt, tu zjed­nał so­bie mi­łość i przy­chyl­ność ludu, tu oże­niw­szy się prze­żył dni szczę­ścia i smut­ku, gdy w r. 1901 po­cho­wał po dwu­dzie­stu la­tach po­ży­cia uko­cha­ną żonę, a na kil­ka lat przed­tem dzie­się­cio­let­nie­go syna, do któ­re­go wiel­kie przy­wią­zy­wał na­dzie­je.

W ru­chu na­ro­do­wym, któ­re­go wi­dow­nią było Księ­stwo Cie­szyń­skie w cią­gu ostat­nich lat kil­ku­dzie­się­ciu, Jan Ku­bisz brał za­wsze udział czyn­ny.

Naj­waż­niej­szem ogni­skiem tego ru­chu była przez dłu­gie lata Czy­tel­nia lu­do­wa w Cie­szy­nie, w któ­rej gro­ma­dzi­ło się to szczu­plut­kie gro­no in­te­li­gen­cyi pol­skiej, któ­re pra­co­wa­ło nad od­ro­dze­niem na­ro­do­wem Księ­stwa Cie­szyń­skie­go. Jako czło­nek Czy­tel­ni Ku­bisz wraz z przy­ja­ciół­mi swy­mi, kie­row­ni­ka­mi To­wa­rzy­stwa Oszczęd­no­ści i Za­li­czek w Cie­szy­nie, Hi­la­rym Fi­la­sie­wi­czem i Ada­mem Si­ko­rą, or­ga­ni­zo­wał przez dłu­gie lata przed­sta­wie­nia ama­tor­skie, któ­re zgro­ma­dza­ły lud­ność pol­ską z ca­łe­go Ślą­ska, urzą­dzał do­rocz­ne ob­cho­dy w rocz­ni­cę śmier­ci Ada­ma Mic­kie­wi­cza, któ­re za­ga­jał prze­mó­wie­nia­mi, nie usu­wał się od żad­nej pra­cy zbio­ro­wej, któ­rej mógł się przy­dać pra­cą lub radą.

Wier­sze Jana Ku­bi­sza były wy­ni­kiem tej wła­śnie jego pra­cy oby­wa­tel­skiej. W prze­waż­nej czę­ści mają one cha­rak­ter oko­licz­no­ścio­wy, agi­ta­cyj­ny, bo za­zwy­czaj w tym celu były pi­sa­ne. Wie­dzia­no, że Ku­bisz lubi pi­sać wier­sze i że mu to przy­cho­dzi z ła­two­ścią, a był ju­bi­le­usz Czy­tel­ni lu­do­wej, więc go pro­szo­no o wiersz. Ku­bisz wy­ma­wiał się i wy­pra­szał, ale osta­tecz­nie na ob­chód przy­szedł z wier­szem (ob… str. 33), w któ­rym tłó­ma­czył rolę Czy­tel­ni w dzie­jach od­ro­dze­nia na­ro­do­we­go ślą­skie­go – za­kła­da­no gim­na­zy­um pol­skie w Cie­szy­nie, więc je po­wi­tał wier­szem: "Woda ze ska­ły" (ob… str. 145) – była inna ja­kaś uro­czy­stość, to czy­tał "Syna Mar­no­traw­ne­go", przed­sta­wia­jąc w nim te si­dła, ja­kie ger­ma­ni­za­cya za­sta­wia na Ślą­sku na mło­dzień­ca pol­skie­go, któ­ry koń­czy szko­ły, a za­ra­zem kre­śląc tę wal­kę du­cho­wą, któ­rą sto­czyć mu­siał ze sobą każ­dy Ślą­zak, przy­zna­ją­cy się dziś do pol­sko­ści.

Roz­czy­ta­nie się w po­ezy­ach Mic­kie­wi­cza, Sy­ro­kom­li, Pola i Ro­ma­now­skie­go po­głę­bi­ło w du­szy Ku­bi­sza mi­łość tej Pol­ski, od któ­rej Śląsk przed wie­ka­mi zo­stał ode­rwa­ny i rzu­co­ny na pa­stwę wy­na­ro­do­wie­nia, a do któ­rej jed­nak­że, dzię­ki wstrzą­śnie­niom r. 1848, po­czął wra­cać, po­czął żyć jej ży­ciem i du­cho­wo się z nią ze­spa­lać.

Nie my­ślę wda­wać się w szcze­gó­ły, któ­re każ­dy czy­tel­nik ła­two spo­strze­że, aby wy­ka­zać wpływ wy­mie­nio­nych po­etów na utwo­ry Ku­bi­sza. Jest on tem znacz­niej­szy, że ich po­ezye były obok Bi­blii i Dam­brow­skie­go je­dy­ne­mi zna­ne­mi Ku­bi­szo­wi książ­ka­mi pol­skie­mi, a je­dy­nem pi­smem, z któ­re­go czer­pał ską­pe wia­do­mo­ści o tem, co się dzia­ło w zie­miach pol­skich, była Stal­ma­cho­wa "Gwiazd­ka Cie­szyń­ska", je­dy­ne przez lat kil­ka­dzie­siąt pi­smo ślą­sko-pol­skie.

Czy­tel­nik za­uwa­ży ła­two w po­ezy­ach Ku­bi­sza wie­le wy­ra­zów wzię­tych żyw­cem z dy­alek­tu ślą­skie­go. Jest to rzecz cał­kiem na­tu­ral­na, gdy się zwa­ży, że dy­alek­tem na Ślą­sku mówi nie­tyl­ko lud, ale i miej­sco­wa in­te­li­gen­cya. In­te­li­gen­cya ta: Stal­ma­cho­wie, Cień­cia­ło­wie, Mi­chej­do­wie, Ku­bi­sze, Lon­dzi­no­wie, Buz­ko­wie, Glaj­ca­ro­wie, Ku­ku­czo­wie, Ma­cu­ro­wie, Far­ni­ko­wie i inni, wy­szła z ludu, w szko­łach uczo­no ją po nie­miec­ku, a je­śli uczo­no ją ję­zy­ka pol­skie­go, to na­uczy­cie­le tego ję­zy­ka sami nie umie­li po pol­sku, to też ję­zy­kiem pol­skim był dla nich dy­alekt lu­do­wy, któ­ry po­zo­stał ję­zy­kiem ży­cia po­tocz­ne­go na­wet wte­dy, gdy przez dzien­ni­ki i książ­ki oswo­ili się z ję­zy­kiem ogól­no­pol­skim. To oswo­je­nie się przy­szło da­le­ko ła­twiej tym, któ­rzy miesz­ka­li w mia­stach, gdzie czę­ściej nada­rza­ła się spo­sob­ność ze­tknię­cia z ro­da­ka­mi z in­nych ziem pol­skich. Ku­bisz ży­cie całe, za wy­jąt­kiem sze­ściu lat szkol­nych, prze­pę­dził na wsi, z lu­dem w ży­ciu co­dzien­nem, w szko­le, na po­sie­dze­niach kół­ka rol­ni­cze­go, w któ­rem pra­co­wał gor­li­wie, mó­wił za­wsze dya – lek­tem, więc też dy­alekt ślą­sko-pol­ski jest dlań tym ję­zy­kiem, któ­rym roz­ma­wia sam z sobą, a choć przy­swo­ił so­bie do­brze ję­zyk pol­ski książ­ko­wy, to jed­nak­że nie może po­zbyć się nie­któ­rych wy­ra­zów i zwro­tów gwa­ro­wych.

Wie­dząc o tem, że Ku­bi­szo­wi nie­wie­le już po­zo­sta­je lat pra­cy w szko­le, że nie­dłu­go otrzyr­na eme­ry­tu­rę, za­py­ta­łem go kie­dyś, czy prze­szedł­szy na eme­ry­tu­rę osię­dzie w mie­ście, zwłasz­cza, że osie­dle­nie się w mie­ście uła­twi­ło­by mu wy­cho­wa­nie kil­kor­ga dzie­ci. Od­po­wie­dział mi Ku­bisz, że za­nad­to się zżył z ży­ciem wiej­skiem, któ­re, nie zna­jąc zresz­tą ani Geo­r­gik We­rgi­liu­sza, ani Zie­miań­stwa Ka­je­ta­na Koź­mia­na, opi­sał w po­ema­cie p… n. Dwa dni (ob… str. 3 i nast.) – nie chce on roz­stać się z tymi ła­na­mi ślą­ski­mi, któ­re uko­chał całą mocą swe­go czy­ste­go ser­ca i szla­chet­nej du­szy, du­szy po­ety "z Bo­żej ła­ski", a zwa­rzo­nej ży­ciem w wa­run­kach nie sprzy­ja­ją­cych jej roz­wo­jo­wi, ha­mu­ją­cych jej wzlo­ty.

Zbiór ni­niej­szy obej­mu­je tyl­ko cząst­kę utwo­rów Ku­bi­sza. Wie­le z nich au­tor od­czu­wa­ją­cy ich bra­ki rzu­cił na pa­stwę ognia, wie­le za­trzy­mał w tece, twier­dząc, mimo od­mien­ne­go zda­nia przy­ja­ciół, że ich dru­ko­wać nie war­to. Nad­to dość ob­fi­ty zbiór prze­kła­dów wier­szy ewan­ge­lic­kie­go teo­lo­ga i po­ety, Ka­ro­la Ge­ro­ka (ur. 1815 + 1890), do­ko­na­nych przez Ku­bi­sza, za­mie­rza wy­dać osob­no To­wa­rzy­stwo ewan­ge­lic­kie oświa­ty lu­do­wej w Cie­szy­nie, wo­bec cze­go po­mi­nę­li­śmy je w tym zbio­rze.

Po­ezye Ku­bi­sza wy­da­ne zo­sta­ły obec­nie nie jako utwo­ry ar­ty­stycz­ne, nie jak do­ro­bek li­te­rac­ki chwi­li – ogła­sza się je jako do­ku­men­ty ży­cia na­ro­do­we­go pol­skie­go w Księ­stwie Cie­szyń­skiem w cią­gu ostat­nich lat kil­ku­dzie­się­ciu, jako wy­raz uczuć, prze­ko­nań, a i bó­lów tego po­ko­le­nia ślą­skie­go, któ­re­go pra­ca za­po­cząt­ko­wa­ła od­ra­dza­nie się na­ro­do­we pra­sta­rej dziel­ni­cy pia­stow­skiej. Uwa­gę tę, jako ko­men­tarz do książ­ki ni­niej­szej, uwa­ża­my za nie­zbęd­ną.

Po­ezye Ku­bi­sza mają nad­to jesz­cze do­nio­słe zna­cze­nie jako ob­jaw pol­skiej li­te­ra­tu­ry ewan­ge­lic­kiej. Fak­tem jest, że w Księ­stwie Cie­szyń­skiem miesz­ka 70. 000 ewan­ge­li­ków, któ­rych ję­zy­kiem oj­czy­stym jest ję­zyk pol­ski i wśród któ­rych wzra­sta po­czu­cie przy­na­leż­no­ści do na­ro­du pol­skie­go. Po­czu­cie to zna­la­zło wy­raz w po­ezy­ach Jana Ku­bi­sza, któ­ry uwa­ża się za pra­wo­wi­te­go ewan­ge­li­ka i za Po­la­ka, od­czu­wa­ją­ce­go dolę ca­łe­go na­ro­du. Zja­wi­ska tego, ze wzglę­dów ogól­no­na­ro­do­wych lek­ce so­bie wa­żyć nie moż­na.

Ksiądz Fran­ci­szek Mi­chej­da w bro­szu­rzep… n. "Ewan­ge­li­cy Pol­scy" (Cie­szyn, 1900, str.35), mó­wiąc o fa­na­ty­zmie na­ro­do­wym nie­miec­ko-pru­skim, któ­ry pod ha­słem "Ze­rwać z Rzy­mem"sprzy­siągł się na za­gła­dę pol­sko­ści, po­wia­da: "My pol­scy ewan­ge­li­cy mamy… po­dwój­ny obo­wią­zek. Raz mu­si­my prze­ciw ta­kie­mu na­ro­do­we­mu fa­na­ty­zmo­wi, ta­kie­mu na wskróś nie­chrze­ści­jań­skie­mu tę­pie­niu na­ro­do­wo­ści, ta­kie­mu zu­peł­nie nie­ewan­ge­lic­kie­mu, po­gań­skie­mu pa­no­wa­niu i pra­wu pię­ści moc­niej­sze­go prze­ciw słab­sze­mu w imie­niu ewan­ge­lii pro­te­sto­wać. Mu­si­my za­zna­czyć, że ta­kie bar­ba­rzyń­skie po­stę­po­wa­nie ewan­ge­lic­kie­go(pru­skie­go) na­ro­du i spo­łe­czeń­stwa prze­ciw wła­snym współ­o­by­wa­te­lom, jest mo­ral­ną klę­ską dla ko­ścio­ła ewan­ge­lic­kie­go. Po­wtó­re mu­si­my gło­śno stwier­dzić, że wy­zna­nie i ko­ściół ewan­ge­lic­ki a na­ro­do­wość nie­miec­ka nie są iden­tycz­ne­mi, lecz cał­kiem od­ręb­ne­mi po­ję­cia­mi. Mimo wiel­kich za­sług na­ro­du nie­miec­kie­go oko­ło ko­ścio­ła i wia­ry ewan­ge­lic­kiej, wia­ra ewan­ge­lic­ka i ko­ściół ewan­ge­lic­ki nie są żad­nym nie­miec­kim ko­ścio­łem ani­wia­rą nie­miec­ką, tak samo jak chrze­ści­jań­stwo nie jest żad­ną re­li­gią ży­dow­ską, acz­kol­wiek po­szło z ży­dów. Ko­ściół ewan­ge­lic­ki jest po­wszech­nym ko­ścio­łem chrze­ści­jań­skim jak każ­dy inny.

Gdy __ pol­scy ewan­ge­li­cy oświad­czą się wier­ny­mi sy­na­mi na­ro­du swe­go, po­dzie­lą z nim jego do­bre i złe losy, z nim żyć, czuć, wal­czyć, cier­pieć, dla nie­go pra­co­wać będą,….. wten­czas z pew­no­ścią zaj­mą wia­ra i ko­ściół ewan­ge­lic­ki po­cze­sne sta­no­wi­sko wśród pol­skie­go na­ro­du i znaj­dą przy­chyl­ność wśród spo­łe­czeń­stwa, któ­re w nich uzna i usza­nu­je ko­ściół i wia­rę swych bra­ci".

Te sło­wa przy­wód­cy ewan­ge­li­ków pol­skich na Ślą­sku są wy­ra­zem prze­ko­nań Jana Ku­bi­sza, wy­ra­żo­nych w po­ezy­ach, przez któ­re spo­łe­czeń­stwo pol­skie bę­dzie mo­gło się z nie­mi za­po­znać, co, jak po­wie­dzia­łem, ze wzglę­dów ogól­no­na­ro­do­wych jest bar­dzo do­nio­słe. To też był wzgląd, dla któ­re­go pod­ję­li­śmy się pra­cy nad wy­da­niem zbio­ru wier­szy Jana Ku­bi­sza.

W ten spo­sób speł­nia się ży­cze­nie jed­ne­go z wy­bit­nych ewan­ge­li­ków pol­skich na Ślą­sku ś… p. Fran­cisz­ka Gór­nia­ka (+ 1899), któ­ry, nie mo­gąc za ży­cia, płod­ne­go w po­ży­tecz­ne czy­ny dla do­bra ludu pol­skie­go na Ślą­sku, do­pro­wa­dzić do skut­ku swe­go za­mia­ru, prze­zna­czył te­sta­men­tem fun­dusz na wy­da­nie ni­niej­szej książ­ki. Niech więc bę­dzie ona tak­że wień­cem na jego mo­gi­łę.

Cie­szyn w maju 1902.

Ka­zi­mierz Wró­blew­ski.DWA DNI. I.

"Módl się i pra­cuj ".

Bra­cia moi! żą­da­cie ode­mnie po­wie­ści,

Lecz jeź­li śmiem za­py­tać, ja­kiejż ma być tre­ści?

Chce­cie, że­bym wam ba­jał o daw­nych wy­pad­kach

Zie­mi na­szej, o wiel­kich sław­nych mę­żach, świad­kach

Prze­szło­ści na­szej? O, do tej pra­cy nie czas jesz­cze;

Do tej pra­cy po­trzeb­ne są nam siły wiesz­cze!

Da Bóg do­bry, że kie­dyś i na na­szej zie­mi

Po­wsta­nie śpie­wak, któ­ry pie­śnia­mi swo­je­mi

Zdo­ła to wy­po­wie­dzieć, co du­sza od­czu­ła.

Ja wam ra­czej opo­wiem, co mi raz ga­du­ła

Sta­ry po­wia­dał; pro­stą rzecz, jak tam by­wa­ło

W cza­sach jego mło­do­ści, wszyst­ko, co się dzia­ło

W domu na­szym, na roli, w ro­bot­ny dzień, w świę­ta.

Wy, ró­wien­ni­cy moi, któ­ryż nie pa­mię­ta

Z was, sta­re­go Ja­kó­ba, co tak rad prze­by­wał

Z dzieć­mi i baj­ki pra­wił lub pio­sen­ki śpie­wał.

Czę­sto na brze­gu Olzy z nami prze­sia­dy­wał

I, wzrok łza­wy, stę­sk­nio­ny za­to­piw­szy w wodę,

Du­mał; a pa­trząc na to, na­sze twa­rze mło­de

Mi­mo­wo­li smut­nia­ły, jak gdy­by od­czu­ły

To, co się dzia­ło w du­szy sta­re­go ga­du­ły.

I były te łzy star­ca, ten smu­tek, wes­tchnie­nia

Ową siłą ta­jem­ną, co buj­nie roz­ple­nia

Sło­wa, jak za­siew, a te na zie­mi oj­czy­stej

Wy­da­ją plon ob­fi­ty, plon do­bry i czy­sty.

Raz pa­mię­tam, było to w ma­jo­wą po­go­dę,

Sie­dzie­li­śmy nad Olzą – sta­rzec pa­trzał w wodę

I du­mał, jak­to w jego by­wa­ło zwy­cza­ju;

Na dru­giej stro­nie rze­ki we wierz­bo­wym gaju

Śpie­wał sło­wik; pie­śni tej z pod nie­bios skle­pie­nia

Wtó­ro­wa­ły skow­ron­ki. A te pta­sząt pie­nia

Jak głos bło­go­sła­wień­stwa Bo­że­go spły­nę­ły

Na zie­mię i całą też Bo­żem ogar­nę­ły

Bło­go­sła­wień­stwem. Sta­rzec w przy­jem­nym za­chwy­cie

Pa­trzał na pola, gaje, na słon­ko w błę­ki­cie

I słu­chał pta­sząt pie­śni. Łzy mu się stru­mie­niem

Rzu­ci­ły, z za łez oko ja­śnia­ło pło­mie­niem –

A kie­dy się wpa­tru­ję w nie­go ze zdzi­wie­niem,

Spoj­rzał na mnie i rzekł mi: "Moje lube dzie­cię

Dzi­wisz się, że ja pła­czę, choć ślicz­nie na świe­cie;

Dzi­wisz się, że ja pła­czę, a w twem mło­dem ser­cu

Tak roz­kosz­nie, tak cud­nie, jak na łąk ko­bier­cu.

Two­je ser­ce – to ja­sna, sło­necz­na dnia pora;

Moje zaś jak­by wie­czór, a wiesz, że z wie­czo­ra,

Kie­dy słoń­ce za­cho­dzi, to rosa nie­bie­ska

Zwil­ża kwia­ty, świe­ci się, jak ra­do­ści łez­ka.

Otóż u mnie tak samo: wi­dok pól oj­czy­stych,

Śpiew pta­ków tak roz­kosz­ny i szum tych fal czy­stych

Na moje sta­re oczy łzę ci­śnie ra­do­ści.

I to też jest je­dy­ną roz­ko­szą sta­ro­ści

Mo­jej, za któ­rą Bogu nie­chaj będą dzię­ki!

O! bez niej, moje dzie­cię, je­den, sa­miu­teń­ki

Z mo­ich na świe­cie, był­bym bar­dzo opusz­czo­ny;

Był­bym smut­ny, jak kwia­tek gra­dem po­zba­wio­ny

Ozdo­by swo­jej, któ­rą tak cud­nie się mie­ni,

Lub jak nie­bo odar­te z sło­necz­nych pro­mie­ni.

Zie­mio moja oj­czy­sta! w twych gro­bach zło­że­ni

Leżą oj­ciec i mat­ka, wszy­scy krew­ni moi;

Tu­taj tyle pa­mią­tek z lat dzie­cin­nych stoi;

Tu­taj mową oj­czy­stą brat z bra­tem się wita,

A na wdzię­kach tej mowy pio­sen­ka wy­kwi­ta,

Piosn­ka miła – jej dźwię­ki z taką pły­ną

Mocą w sta­rą pierś moją i grze­ją jak wino,

Ze mi wten­czas tak lubo, miło i ra­do­śnie,

Ze się czu­ję jak kie­dyś w mo­jej ży­cia wio­śnie.

I ja­bym cię nie ko­chał – nie ko­chał tej zie­mi,

Co mi ra­dość ta­ko­wą spra­wia i ta­kie­mi

Uczu­cia­mi pierś żywi… Może być, że inni

Nie tyle, co ja, czu­ją – sami so­bie win­ni!… "

Po­wie­dziaw­szy, umilk­nął, wzrok spu­ścił ku zie­mi

I za­du­mał się zno­wu. A znać, że smut­ne­mi

My­śla­mi był za­ję­ty, bo wes­tchnął głę­bo­ko,

A po­tem łzy otarł­szy, któ­rych peł­ne oko,

Rzekł da­lej: "Kie­dy pa­trzę na cha­ty, to one

Tak zda­ją mi się świę­te, tak bło­go­sła­wio­ne,

Jak domy Boże… A lu­dzie? O ty, lube dzie­cię,

Jak­że­bym ży­czył so­bie, by rów­nież ich ży­cie

Było świę­tem…

Już so­bie po­wie­dzia­łem nie­raz,

Ze tu u nas, jak daw­niej, nie dzie­je się te­raz;

Zda­je mi się, że dzi­siaj gor­szy świat, że lu­dzie

Zbo­czy­li z dro­gi cno­ty i w gład­kiej ob­łu­dzie

Go­nią po dro­dze ży­cia za zni­ko­mym zy­skiem

W sa­mo­lub­stwie serc wła­snych, z skry­tem po­śmie­wi-

Dla bra­ci, któ­rym w szczę­ściu po­tknę­ła się noga; skiem

Że wśród swo­jej wiel­ko­ści za­po­mnie­li Boga,

Że w śle­pem unie­sie­niu naj­święt­sze znisz­czy­li

Wę­zły, jak gdy­by sami na świe­cie tu byli…

Nie­ste­ty! a oni są tych oj­ców sy­na­mi,

Co śpią tu pod tą zie­mią, a nad ich gro­ba­mi

To samo nie­bo skle­pi swe błę­ki­ty czy­ste,

To samo nie­bo dzie­ci i gro­by oj­czy­ste

Oświe­ca…

Może było i w mo­jej mło­do­ści

Tak samo, a tyl­ko w po­mro­ku sta­ro­ści

Wszyst­ko in­a­czej memu przed­sta­wia się oku,

I to, co prze­mi­nę­ło, ma wię­cej uro­ku.

Wszak i prze­szła go­dzi­na pięk­niej­szą się zda­je

Od tej, któ­ra obec­nie po­wo­li na­sta­je.

Cze­mu? bo ona prze­szła, a na­sze wspo­mnie­nie

Czem dłuż­sze, tem w cud­niej­sze za­pa­da się cie­nie,

Jak cie­nie nocy let­niej – gdzie, pro­mień mie­sią­ca

Owem czu­ciem roz­kosz­nem o ser­ce nam trą­ca,

A wszyst­ko bla­skiem stroi.

Ale nie chcę są­dzić,

Bom i ja nie bez winy i ja mogę błą­dzić,

Jako i inni błą­dzą; to praw­da, a prze­cie

Mówi mi głos we­wnętrz­ny, że dzi­siaj na świe­cie

In­a­czej.

Nie za­po­mnę ja nig­dy – by­wa­ło

W le­cie na­przy­kład, nim sło­necz­ko wsta­ło

Z zło­tych chmur, a na pło­cie za­dzwo­ni­ła nuta

Ha­ła­śli­wa, prze­cią­gła ran­ne­go ko­gu­ta,

Jak dzwon­ka do­mo­we­go – już oj­ciec z ko­mo­ry

Wy­szedł i zbu­dził słu­gi: do staj­ni, obo­ry

Zaj­rzał i po po­dwó­rzu prze­szedł­szy się wko­ło,

Wró­cił do izby z twa­rzą spo­koj­ną, we­so­łą,

Na­brał wody w gar­nu­szek, wziął do ust, na dło­nie

Lał i umy­wał oczy, czo­ło, lica, skro­nie,

Usta zaś na ostat­ku; a na­stęp­nie bie­rze

Ręcz­nik gru­by (a płót­no było bia­łe, świe­że),

I ob­cie­ra nim ręce, twarz; po­tem grze­bie­niem

Ucze­sał skrom­nie wło­sy – na­resz­cie z wes­tchnie­niem

Klę­ka przy bia­łej ła­wie i mo­dli się ci­cho.

O! tu­taj cię nikt nie zna, obrzy­dli­wa py­cho,

Co ja­kiś wstyd fał­szy­wy, jak tru­ci­znę, wle­wasz

W ser­ca lu­dzi i któ­ra z mo­dłów się na­śmie­wasz;

Z skrom­ną i ufną du­szą i ser­cem stro­ska­nem,

Gnie lud wiej­ski ko­la­na co­dzien­nie przed Pa­nem!

I mój oj­ciec się mo­dlił po ci­chu i dłu­go;

A słoń­ce, co już ze­szło, swą zło­ci­stą stru­gą

Mu­snę­ło z lek­ka gło­wę i te ci­che mo­dły,

Ja­sne, czy­ste pro­mie­nie przed tron Boga wio­dły.

Po­tem wstał i wziął książ­kę, otwo­rzył na­boż­nie

I za­śpie­wał pieśń…

Tym­cza­sem ci­cho i ostroż­nie

We­szła mat­ka i słu­dzy i każ­dy z ko­lei

Za ojca przy­kła­dem w uf­no­ści, na­dziei

Klę­ka i Ojcu w nie­bie skła­da dzięk­czy­nie­nie

Za noc ci­chą i ze snu szczę­sne prze­bu­dze­nie,

I od­daw­szy z uf­no­ścią swe ży­cie, kło­po­ty

I całą dolę Bogu – idą do ro­bo­ty.

Każ­dy ma swo­ją pra­cę: dziew­ki do krów idą

I spie­szą się, bo krów­ki na pa­szę wy­nij­dą,

A pa­sterz, choć ospa­ły, już sta­nął go­to­wy,

Trza­ska z bi­cza i woła: "Spusz­czaj­cie mi kro­wy,

A nuże, pręd­ko, pręd­ko". – Lecz le­d­wie z po­dwór­ka

Wy­szła trzo­da, już piosn­kę:"Za gó­ra­mi tor­ka"

Śpie­wa opóź­nio­ne­mu są­sia­da pa­ster­ka!

Jak­żeż miła ta uchu pio­sen­na roz­ter­ka,

Kie­dy piosn­ki pa­ste­rzy dźwię­czą po do­li­nie,

Któ­re echem po­da­je ol­szy­na ol­szy­nie!

Mat­ka, jak zwy­kle, krzą­ta się koło śnia­da­nia.

Oj­ciec po­szedł do­glą­dać – bo jest do­glą­da­nia

Do­syć, kie­dy go­spo­darz tyl­ko pil­ny, dba­ły:

Czy też ko­nie ob­ro­ku so­wi­cie do­sta­ły,

Czy do­brze oczysz­czo­na sierść się na nich świe­ci,

Czy też, gdy dło­nią kla­śnie, proch w górę nie leci:

Bo czy­stość i po­rzą­dek po­ło­wą ob­ro­ku,

A naj­le­piej za­ufać jest wła­sne­mu oku.

Po­tem od­szedł spo­rzą­dzić pług ostry i bro­ny

Zę­ba­te, bo dziś mia­ły ostat­nie za­go­ny

Przy­jąć resz­tę za­sie­wu pod ski­by spulch­nio­ne.

Zwy­kle ostat­nie sie­wy by­wa­ją skoń­czo­ne

Na świę­te­go Urba­na; na­wet się już śmie­ją,

Żar­tu­jąc, że ze Świę­tym na po­ło­wę sie­ją.

Ale u nas ta­tar­ki trój gra­nia­ste ziar­na

Jesz­cze czerw­ca cze­ka­ją, tak, że go­spo­dar­na

Psz­czo­ła w póź­nej je­sie­ni zbie­ra swe za­pa­sy

Zi­mo­we ze śnie­ży­stej, won­nej hrecz­ki kra­sy.

Dziś mia­no siać po­gan­kę.

Wła­śnie też z ko­mi­na

Dym, jak chmur­ka zni­ko­ma, prze­zro­czy­sta, sina,

Rzed­niał i trząsł się, cza­sem jesz­cze z rzad­ka

Za­czer­nił się i znik­nął: znak pew­ny, że mat­ka

Śnia­da­nie do­wa­rzy­ła. Już dzie­ci z po­ście­li

Zbu­dzi­ła i umy­ła; jak anioł­ki w bie­li

Uklę­kły i drob­niuch­ne rą­czę­ta zło­ży­ły,

I na­boż­nie za mat­ką" Oj­cze nasz" mó­wi­ły,

Koń­cząc go zna­kiem krzy­ża na nie­win­nem czo­le.

Śnia­da­nie już też sta­ło go­to­we na sto­le;

Przy­szli wszy­scy, wes­tchnąw­szy, do­ko­ła usie­dli,

Oj­ciec na pierw­szem miej­scu, i w mil­cze­niu je­dli.

Po śnia­da­niu na pole. Pa­ro­bek, jak może,

Śpie­szy się, by wy­prze­dził dziew­ki na ugo­rze,

Bo one też w lot pę­dzą…. Oj­ciec znów szedł zwol­na.

I za­czę­ła się pra­ca cięż­ka i mo­zol­na,

Lecz choć trud siły prę­ży, pot się z skro­ni leje,

Jed­nak oko we­so­łe ra­do­ścią się śmie­je,

A czy­ste ser­ce ska­cze i przez szcze­re usta

Leci w won­ne po­wie­trze pio­se­necz­ka pu­sta.

A pta­szek ją po­chwy­cił, co su­nął prze­lo­tem,

Mo­ty­lek ją usły­szał i skrzy­deł­kiem zło­tem

Po­le­ciał ci­chu­teń­ko na kwiat­ki i zio­ła

Zbu­dzić wie­trzyk, co tam spał i za­raz od sio­ła

Nad­le­ciał i ochło­dził pa­ła­ją­ce czo­ła.

A słoń­ce, co szło wy­żej, co­raz wy­żej w górę,

Z swym pa­lą­cym pro­mie­niem skry­ło się za chmu­rę,

A z chmu­rą jesz­cze wy­żej aż nad Ja­wo­ro­wym

Sta­nę­ło, ma­jąc dro­gi nie­bie­skiej po­ło­wę:

Po­łu­dnie.

I za­raz też z na­sze­go ko­ścio­ła,

Co sze­re­giem to­po­li Oto­czon do­ko­ła,

Ode­zwał się głos dzwo­nu, a pły­nąc przez bło­nie,

Za­koń­czył mi­łym dźwię­kiem pół­dzień na za­go­nie,

Więc też, jak gdy­by na znak, dźwięk­nę­ły mo­ty­ki,

Pa­ro­bek za­ciął ko­nie; z kępy sły­chać ryki

Krów wierz­ga­ją­cych, oto­czo­nych py­łem:

Ci­sną się cia­sną dro­gą i pę­dem za­wi­łym

Bie­gną ku stud­ni; pa­sterz zaś za nie­mi zda­la,

Ła­jąc, krzy­cząc, ku­le­je; a tu śnież­na fala

Gęsi sy­czą­cych zwol­na w po­dwó­rzu się wije

Jak kłąb wę­żów, co set­ne wzno­si w górę szy­je;

Wita ich gło­śny ko­gut swych skrzy­deł za­ma­chem,

Tu cień mi­gnął po zie­mi: chmu­ra po­nad da­chem

Srebr­no­pió­rych go­łę­bi na mgnie­nie uwi­sła:

Świst prze­cią­gi, szum – chmu­ra na dach się roz­pry­sła

I wszę­dzie miły ha­łas, o! bo tym ha­ła­sem

Wie­śniak na wsi od­dy­cha.

A oj­ciec tym­cza­sem

Siadł so­bie w cie­niu gru­szy, bo tam w izbie mu­chy

Do­ku­cza­ły. A nad nim na ga­łąz­ce su­chej

Szcze­bio­ta­ła ja­skół­ka (lud wiej­ski po­wia­da,

Że ona z po­boż­no­ści na in­nej nie sia­da,

Tyl­ko za­wsze na su­chej). W ci­chem za­du­ma­niu,

Zda­wał się przy­słu­chi­wać temu szcze­bio­ta­niu

Spo­czy­wa­jąc; a dzie­ci sko­ro go spo­strze­gły,

Z krzy­kiem, śmie­chem, ha­ła­sem do nie­go przy­bie­gły,

Na szy­ję i ko­la­na mu się za­wie­sza­ły,

I jako ja­skó­łecz­ki mile szcze­bio­ta­ły.

Lube ży­cie wie­śnia­cze! Na ło­nie na­tu­ry

Pły­ną chwi­le twe zło­te w pro­sto­cie, wśród któ­rej

Uśmiech­nię­ty, ser­decz­ny, słod­ki urok ży­cia

Pier­wot­ne­go wy­cho­dzi ze swe­go ukry­cia.

Tu pięk­ność nie fał­szy­wa, tu mi­łość praw­dzi­wa

W ser­cu czy­ste uczu­cie, a w du­szy myśl tkli­wa;

Tu gdy wes­tchniesz – wes­tchnie­nie leci wprost w nie­bio­sa

Gdy za­pła­czesz – two­ja łza upad­nie, jak rosa

Na kwia­ty, a słoń­ce, co wyj­rzy z ob­ło­ka,

Nie do­zwo­li tę­sk­no­cie zwil­żać twe­go oka!

Tu­taj skrom­nie, a prze­cież tak cud­nie, bo­ga­to!

Tu nie­ma uciech świa­ta, roz­ko­szy, – lecz za to

Ślicz­na noc wy­sre­brzy­ła fir­ma­ment ściem­nio­my:

Dzio­nek zo­rza po­ran­na wy­wo­dzi z za­sło­ny

Ró­żo­wej, po­wi­ta­ny gło­sem ży­cia, chó­rem

Niby ślicz­nej mu­zy­ki, któ­ra trwa, aż to­rem

Ja­snym po­śród błę­ki­tów za­nu­rzy się słoń­ce

Za góry – a wy­stą­pią ćmy kształ­ty trwo­żą­ce…

Za­sie­dli do obia­du. Na czer­wo­nym sto­le

Sta­ła misa ka­pu­sty świa­tłej, a zaś w kole

Zaj­mo­wa­ły ziem­nia­ki won­ne sta­no­wi­sko.

A gdy to zje­dli, przy­szła mat­ka z małą mi­ską,

Na­sta­wi­ła i świe­żej ma­ślan­ki na­la­ła,

W któ­rej per­ła za per­łą zło­ci­stą pły­wa­ła:

Gdzie się krup­ka­mi ma­sła na­biał gę­sto mie­ni,

Znać, że dla sług życz­li­wa do­bra go­spo­dy­ni.

Je­dli wspól­nie: ma­ślan­kę łyż­ką, a zaś kru­chy

Ziem­niak w pal­cach trzy­ma­li; z dzie­wek jed­na mu­chy

Na­tręt­ne od­pę­dza­ła sze­ro­ką li­ścia­ną

Ogon­ką.

Po obie­dzie się śpiesz­nie uda­no

Do za­jęć do­mo­wych, jak to zwy­kle w do­mie

Na wsi bywa. – Pa­ro­bek zdrzem­nął się na sło­mie,

Jak­by w takt ko­ły­sa­ny ob­ro­ku chru­pa­niem,

Jak­by piosn­ką uśpio­ny si­wo­szów par­ska­niem:

Zry­wa się, bo ostat­niem ździe­błem ko­ni­czy­na

Won­na scho­dzi zza ja­seł, a dru­ga go­dzi­na

Do­la­tu­je od­gło­sem dźwięcz­nym od ko­ścio­ła;

Za nim dzwo­nek we dwo­rze już do pola woła.

Znów sta­ją na ugo­rze, czar­ne ski­by po­rzą,

By je do­brze do­ro­bić, wszel­kich sił do­ło­żą.

Nikt ich tam nie pil­nu­je, nikt ich nie po­ga­nia,

Chmu­ra za nimi stoi, co słoń­ce za­sła­nia,

Lecz ta chmu­ra nie sia­da na czo­ła spo­co­ne,

Nie­chę­cią się nie stroi oko roz­ja­śnio­ne.

Ocho­czo i uczci­wie pra­cu­ją na roli,

Bo dola go­spo­da­rza jest cząst­ką ich doli.

Sta­nął oj­ciec na za­gon sko­pa­ny, i w wo­rze

Dźwi­ga trój­gran­ne ziar­na w naj­lep­szym wy­bo­rze.

Na­brał garść, mach­nął ręką i po sza­rej zie­mi

Kre­śli naj­pierw trzy krzy­że ziarn­ka­mi czar­ne­mi,

Któ­re Bóg mile przyj­mie; po­tem po za­go­nie

Szedł, zwol­na sie­jąc; za nim śpie­szą rą­cze ko­nie,

Cią­gnąc bro­ny zę­ba­te, co ostrem że­la­zem

Ryją grób ma­łym ziarn­kom i grze­bią je ra­zem.

Słoń­ce się co­raz bar­dziej zni­ża na pa­gó­rek;

Wy­cho­dzi mat­ka z domu, nio­sąc pod­wie­czo­rek:

Chleb ra­zo­wy, a na nim wzno­sił się ser bia­ły,

Jak się wzno­si nad zie­mią pa­gó­re­czek mały.

Przy­szła i chleb roz­da­ła, bio­rą z wdzięcz­nem okiem,

I rę­ka­wem pot z czo­ła, co się lał po­to­kiem,

Otarł­szy, sie­dli w bróz­dę spo­ży­wać dar Boży.

Nad nimi wzla­ta w nie­bo skow­ro­ne­czek hoży,

A roz­kosz­ną pio­sen­kę rzu­ca­jąc im z nie­ba,

Żąda w za­mian choć małą odro­bin­kę chle­ba.

Już słoń­ce za ol­szy­nę chy­li się, już to­nie

W li­ściu drzew; a ol­szy­na cała ogniem pło­nie,

Jak gdy­by ją trzy­ma­ły w ob­ję­ciu po­ża­ry;

Lecz już bled­nie, si­nie­je, a słoń­ce przez szpa­ry

Drzew resz­tę drżą­cych po­wścią­ga pro­mie­ni.

Już za­szło. Jesz­cze za­chód zo­rzą się ru­mie­ni;

Zwol­na bled­nie­je, nocy za­pa­da za­sło­na

Gwiaz­da­mi ha­fto­wa­na, a na chmu­rach kona

Ostat­ni śpiew skow­ron­ka, co w po­wietrz­nej jeź­dzie

Spóź­nił się i usia­da na zro­szo­nem gnieź­dzie.

Za­brzęk­nę­ły mo­ty­ki; brzmią dłu­go, bo w wie­trze

Wie­czor­nym tak pręd­ko od­dźwięk się nie ze­trze;

Trza­snął bicz, trzask po­wta­rza echo nie­wi­dzia­ne;

Dźwię­czą gło­śno pod­ko­wy w noc­ny zmrok odzia­ne.

W po­dwór­ku już się wszyst­ko ci­śnie i uwi­ja,

A do wrza­wy swój gło­sik mi­luch­ny za­wi­ja

Dzwo­nek, co dzień pra­cy za­koń­czył wie­czo­rem

Spo­czyn­ku… Oj­ciec idzie z wy­próż­nio­nym wo­rem

Zwol­na, nu­cąc pieśń:" Wszyst­kie na­sze dzien­ne spra­wy"

A księ­życ jego po­stać na ro­sie wśród tra­wy

Ry­su­je i po­stać pro­mień­mi mie­sią­ca

Osre­brzo­na szła ci­cha, świę­ta i mo­dlą­ca.

Zwo­ła­no do wie­cze­rzy. Wszy­scy sie­dli ko­łem

Na traw­ni­ku przy mi­sce, jak gdy­by za sto­łem

Bo­ga­tym: bo się błysz­czał rosy kro­pel­ka­mi

Jak­by sre­brem ta­le­rzy i czar krysz­ta­ła­mi.

Wszy­scy skrom­nie za­sie­dli, a prze­cie sia­da­li

Wśród bo­ga­tej i wiel­kiej i prze­pysz­nej sali,

Któ­rej krań­ce gdzieś w dali nie­ba do­ty­ka­ły;

Ślicz­na lam­pa świe­ci­ła u mo­drej po­wa­ły

A koło niej ma­leń­kich świa­te­łek ty­sią­ce
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: