Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z pamiętnika dra Andrzeja Cinciały - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z pamiętnika dra Andrzeja Cinciały - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 239 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z PA­MIĘT­NI­KA

DRA AN­DRZE­JA CIN­CIA­ŁY .

wy­dał

Dr. Jan By­stroń

c… k… prof… gimn… w Kra­ko­wie

.

Na­kła­dem "Po­li­tycz­ne­go To­wa­rzy­stwa Lu­do­we­go" w Cie­szy­nie.

Dru­kiem Kut­ze­ra i Sp. w Cie­szy­nie

Cie­szyn

1900.

Mło­de lata. Na­sze szko­ły przed sześć­dzie­się­ciu laty.

Uro­dzi­łem się w roku 1825. dnia 8. czerw­ca w wio­sce Gór­nych Ko­za­ko­wi­cach pod nr. 38. sta­rym, z ojca An­drze­ja i mat­ki Anny z domu Ran­dów z Koń­skiej. Oj­ciec po­sia­dał w Ko­za­ko­wi­cach na no­wej osa­dzie ka­wa­łek grun­tu, gdzie się w roku 1818 wy­bu­do­wał, wy­słu­żyw­szy wprzód w woj­sku lat 14. Było uas ro­dzeń­stwa dzie­wię­cio­ro, czte­rech młod­szych ode­mnie umar­ło w dzie­ciń­stwie, a 5 po­zo­sta­ło przy ży­ciu. Po­nie­waż zie­mia nie wy­star­cza­ła na wy­ży­wie­nie tak licz­nej ro­dzi­ny, trud­ni­li się ro­dzi­ce moi tkac­twem, wy­ra­bia­niem cien­kie­go i gru­be­go płót­na, a mat­ka szcze­gól­nie wy­ra­bia­niem far­tu­chów z ha­ra­su i su­kien weł­nia­nych dla ko­biet, słyn­nych w ca­łej oko­li­cy.

Gdy mia­łem sześć lat, t… j… w roku 1831 za­pro­wa­dzi­ła mie mat­ka do szko­ły w Go­le­szo­wie. Wzię­ła ona tam coś do ręki dla na­uczy­cie­la (rech­to­ra), ja zaś wzią­łem śla-bi­karz, któ­ry mi mat­ka nie­daw­no za sprze­da­ną kurę była ku­pi­ła, i małe za­wi­niąt­ko, w któ­rem się znaj­do­wał ka­wa­łek chle­ba z se­rem i ma­słem na obiad. Mat­ka wstą­pi­ła ze mną do kla­sy, a na­uczy­ciel spo­strze­gł­szy nas, po­mó­wił nie­co z mat­ką, ode­słał ją z wę­zeł­kiem do rech­tor­ki, a mnie po­sa­dził do ław­ki mię­dzy chłop­ców rów­ne­go ze mną wie­ku, nic da­lej nie mó­wiąc. Mia­łem śla­bi­karz przed sobą, alem nie pa­trzał do nie­go, bo mnie bar­dzo zaj­mo­wał ten gwar szkol­ny, tyle chłop­ców i dziew­cząt i głos rech­to­ra, o czem wszyst­kiem do­tąd nie mia­łem po­ję­cia. Gdym się tak temu wszyst­kie­mu do­syć dłu­go na­przy­glą­dał, przy­po­mniał mi się na­raz dom ro­dzi­ciel­ski i wszyst­ko to, co mnie tam ota­cza­ło, i za­czą­łem z żalu na głos pła­kać, tak, że w szko­le śmiech po­wstał, ale na­uczy­ciel nic nie mó­wił i nie ła­jał mię, bo wie­dział z prak­ty­ki, że pierw­sze dni dzie­ci za do­mem tę­sk­nią. Na dru­gi dzień py­tał mie na­uczy­ciel o li­te­ry ze śla­bi­ka­rza, a gdy mu je wszyst­kie do­brze wy­mie­ni­łem, bo już w domu u mat­ki z nie ma­łym mo­zo­łem, a czę­sto ze łza­mi się ich na­uczy­łem, prze­sa­dził mię do mniej wyż­szej ław­ki. Zro­bi­łem więc w krót­kim cza­sie po­stęp, bo prze­nie­sio­ny zo­sta­łem z po­mię­dzy "po­zna­wa­czy" – co się uczą li­te­ry po­zna­wać, – do „skła­da­czy” – co li­te­rę do li­te­ry do­da­wa­ją – zgło­sku­ją. Tu już to nie­co dłu­żej po­trwa­ło, ni­mem się do­ro­bił 3. stop­nia t… j. "czy­ta­ją­cych". Śla­bi­karz (gro­szów­ka) był cały cze­ski, a to utrud­nia­ło bar­dzo na­ukę czy­ta­nia, bo w nim były wy­ra­zy, któ­rych nie ro­zu­mia­łem. Na­stęp­nie bra­łem się do pi­sa­nia na ta­blicz­ce łup­ko­wej, któ­rą so­bie każ­dy uczeń do szko­ły przy­no­sił. Na­uczy­ciel prze­pi­sy­wał pierw­szy rzą­dek, czy­li wiersz na ta­blicz­ce, a uczeń we­dług tego wzo­ru całą ta­blicz­kę za­pi­sał, a po obej­rze­niu na­uczy­cie­la pi­sa­ni­nę za­ma­zał i na nowo pi­sał, tak dłu­go, aż pi­smo zga­dza­ło się po­tro­sze z prze­pi­sa­nym rząd­kiem, po­czem na­uczy­ciel nowe pi­smo na­pi­sał. Z ta­blicz­ki prze­cho­dzi­ło się na pa­pier, a tu już pi­sa­no we­dług wzo­rów (Vor­schri­ften), któ­re na­uczy­ciel po­mię­dzy pi­szą­cych roz­dzie­lał. Naj­przód pi­sa­no nie­miec­kie iwa, po­tem pol­skie, da­lej kan­zlei a na­resz­cie frak­tur. Nim się kto tych 4 ga­tun­ków pi­sma na­uczył, po­trze­bo­wał do tego dłuż­sze­go cza­su, a frak­tu­ra była ko­ro­ną pi­sar­ską. Były też dwa razy na ty­dzień go­dzi­ny ra­chun­ko­we przy ta­bli­cy czy­li przy ta­bu­li, a uczo­no się tam „ady­ro­wać, sub­tra­hi­ro­wać, mul­ti­pli­cy­ro­wać i di­wi­dy­ro­wać”, wszyst­ko z spraw­dze­niem ra­chun­ku czy­li pró­bą. Śpie­wa­no go­dzi­nę raz na ty­dzień całą kla­są pie­śni ko­ściel­ne, a raz na ty­dzień uczo­no po­zna­wać cy­fry na ta­bli­cy. Ci co skoń­czy­li śla­bi­karz, do­sta­wa­li do czy­ta­nia i ucze­nia się na pa­mięć „na­ukę” Pau­li­nie­go, a do czy­ta­nia póź­niej nowy te­sta­ment. Oby­dwie książ­ki dru­ko­wa­ne były szwa­ba­chem, cho­ciaż pol­skie, ksią­żek z pol­skim, czy­li ła­ciń­skim dru­kiem nie było w szko­le. Raz do ty­go­dnia było ogól­ne czy­ta­nie no­we­go te­sta­men­tu, nie umie­ją­cy jesz­cze bie­gle czy­tać, przy­słu­chi­wa­li się pod­czas czy­ta­nia. Gdy chło­pak na­uczył się Czy­tać i pi­sać, na­uczy­ciel za­py­tał się ojca, czy so­bie ży­czy, aby sy­nek uczył się tak­że po nie­miec­ku. Ży­cze­nia ta­kie na­le­ża­ły do wy­jąt­ków i zwy­kle tyl­ko ci ro­dzi­ce żą­da­li na­uki nie­miec­kiej, któ­rzy mie­li za­miar od­dać chłop­ców do szkół wyż­szych. Wa­run­kiem przy­pusz­cze­nia do tej na­uki było, aby chło­piec oka­zy­wał wo­gó­le zdol­no­ści i chęć do na­uki. Na­uka ję­zy­ka nie­miec­kie­go roz­po­czy­na­ła się od ucze­nia się słów nie­miec­kich. Chło­pak mu­siał się po­sta­rać o „Wo­ka­bu­le”, co się w ten spo­sób dzia­ło, że po­ży­czał so­bie od ko­le­gi ze­szy­tu na mały pa­lec gru­be­go, za­wie­ra­ją­ce­go te wo­ka­bu­le i sam go dla sie­bie prze­pi­sał. Gdy się tak na­uczył słów za­war­tych w ze­szy­cie, prze­szedł do „De­kli­na­cyi”, za­wie­ra­ją­cej krót­ką gra­ma­ty­kę nie­miec­ką. Na­stęp­nie uczył się „Ma­łych lek­cyj” i „Wiel­kich lek­cyj” za­wie­ra­ją­cych kon­wer­sa­cyą po­mniej­szą i ob­szer­niej­szą, aż na­resz­cie przy­cho­dzi­ło się do„ Dzie­sią­tek”. Dzie­siąt­ki za­wie­ra­ły trud­niej­szą kon­wer­sa­cyą, a na­zy­wa­ły się tak, po­nie­waż każ­dy od­dział za­wie­rał dzie­sięć roz­dzia­łów czy­li roz­mów. Wszyst­kie wy­mie­nio­ne tu książ­ki były pi­sa­ne; każ­dy uczeń je dla sie­bie prze­pi­sy­wał, czy w szko­le czy w domu. "Wo­ka­bu­le" były w ósem­ce, inne zaś w j ćwiart­ce. A gdy uczeń do­brze się wszyst­kie­go na­uczył i cie­szył się wzglę­da­mi na­uczy­cie­la, tedy jesz­cze jed­na, ale już ostat­nia, cze­ka­ła go nie­spo­dzian­ka. Na­uczy­ciel wyj­mo­wał „ze szran­ku” Rylp­sa. Była to po­wiast­ka o mag­de­bur­skim chło­pie – o ile so­bie jesz­cze przy­po­mi­nam – pi­ja­ku, któ­ry się po­tem do­stał do pie­klą, Tego Rylp­sa na­uczy­ciel da­wał po ka­wał­ku ucznio­wi do tłó­ma­cze­nia na ję­zyk nie­miec­ki, prze­kład po­pra­wiał czer­wo­nym atra­men­tem zu­peł­nie we­dług nie­miec­kie­go ory­gi­na­łu, nie prze­pusz­cza­jąc przy ko­rek­tu­rze naj­mniej­sze­go od pier­wo­wzo­ru od­stęp­stwa, wsku­tek cze­go te ko­rek­tu­ry przed­sta­wia­ły się na pa­pie­rze dzi­wacz­nie Była to pra­ca mo­zol­na i żmud­na, nie pro­wa­dzą­ca zresz­tą do celu. Nad Rylp­sa już więk­szej mą­dro­ści nie było. Nie zo­ba­czy­ło go też nig­dy oko ucznia ma­ją­ce­go zo­stać przy roli, gdyż był on przy­wi­le­jem tych wy­bra­nych, co mie­li się po­świę­cić na­ukom w szko­łach wyż­szych. Gdy na­uczy­ciel był w do­brym hu­mo­rze, przy­no­sił kil­ka­na­ście li­stów i wy­bie­ra­jąc z nich naj­mniej czy­tel­ne, roz­da­wał po­mię­dzy nas dla gło­śne­go ich od­czy­ty­wa­nia. Był to do­bry spo­sób do przy­zwy­cza­je­nia się do róż­nych cha­rak­te­rów pi­sma.

Były też pew­ne przez na­uczy­cie­la wy­zna­czo­ne go­dzi­ny, w któ­rych mu­sie­li­śmy roz­ma­wiać po nie­miec­ku. Każ­de sło­wo pol­skie no­to­wa­no wten­czas na „sy­gnie”, któ­rą albo je­den z uczniów no­sił przy so­bie przez cały ty­dzień albo też je­den po­da­wał ją dru­gie­mu, gdy go przy­ła­pał na pol­skiem sło­wie. Co so­bo­ta zaś od­by­wa­ły się wy­pła­ty; ile było kre­sek na sy­gnie, tyle otrzy­my­wa­ło się „hal­tek” czy­li ude­rzeń prę­tem na dłoń. Pa­mię­tam, że je­den z nas miał ich 17, Po pew­nym cza­sie jed­nak za­po­mnia­no po malu o sy­gnie… ale ją na­stęp­nie znów od­no­wio­no.

Na­uki re­li­gii udzie­lał na­uczy­ciel. Nie wda­jąc się w żad­ne wy­kła­dy, za­da­wał ustęp, któ­re­go mu­sie­li­śmy się na – uczyć na pa­mięć. Na­uka re­li­gii dla kon­fir­man­dów od­by­wa­ła się co ty­dzień; udzie­lał jej ksiądz ustroń­ski Ka­rol Kot­schy lub też w jego za­stęp­stwie jego syn Her­man, ukoń­czo­ny teo­log*) po­nie­waż obaj byli za­ży­li, na­by­li so­bie wierz­cho­we­go ko­nia, na któ­rym w czas po­god­ny z Ustro­nia przy­by­wa­li. W ra­zie, gdy nie przy­by­li, na­ukę z kon­fir­man­da­mi od­był na­uczy­ciel. Za­pi­sy na tę na­ukę od­by­wa­ły się w Ustro­niu, bo też każ­dy za­pi­su­ją­cy się coś przy­niósł, a prze­wóz tych po­dar­ków z Go­le­szo­wa do Ustro­nia był­by wy­ma­gał fury, któ­rą się w ten spo­sób oszczę­dzi­ło.

Pod­czas zimy na­uka w szko­le trwa­ła od 9–12 a od 1 – 3 go­dzi­ny, pod­czas ro­bót po­lnych dzie­ci o róż­nych przy­cho­dzi­ły go­dzi­nach. Przez po­łu­dnie ba­wi­li­śmy się na pla­cu ko­ściel­nym w pta­ki, w ko­wa­la, śle­pą bab­kę, kota i mysz­kę i t… p. Na wio­snę, gdy kwi­tły lipy i ja­błecz­ni­ki, zbie­ra­li­śmy kwiat li­po­wy a z ja­błecz­ni­ka głów­ki dla księ­dza Kot­sche­go w Ustro­niu, któ­ry miał wiel­kie wzię­cie u ludu jako do­bry le­karz. Ba­wi­li­śmy się tak­że w „pim, pam, puma, w mły­nek, pi­sa­niem słów i zdań wprost i wstecz tak samo brzmią­cych n… p. „ko­by­ła ma mały bok” lub:

Sa­tor

Are­po

Te­net

Ope­ra

Ro­tas

Wa­ka­cye były dwa razy do roku; pierw­sze na żni­wa trwa­ły 3 czy 4 ty­go­dnie i na­zy­wa­ły się „psi dni”, dru­gie na ko­pacz­ki trwa­ły dwa ty­go­dnie. Za­dań przez wa­ka­cye było bar­dzo mało, tyl­ko star­si ucznio­wie otrzy­my­wa­li nie­kie­dy do domu małą ro­bo­tę. Ja raz mia­łem się przez wa­ka­cye na­uczyć od­mia­nę: „der, die, das” w licz­bie po­je­dyn­czej i mno­giej, na­tu­ral­nie bez ja­kie­go­kol­wiek ob­ja­śnie­nia, co to wszyst­ko ma zna­czyć.

Nie ro­zu­mie­jąc tego, na­mę­czy­łem się do­syć przez wa­ka­cye, aby się na­uczyć, ale gdy przy­szło od­po­wia­dać, po­my­li­łem się i ode­bra­łem ośm „hal­tek”. To było przy­wi­ta­niem ucznia po wa­ka­cy­ach! Po­skar­ży­łem się ojcu, a oj­ciec mu­siał w tym wzglę­dzie coś uczy­nić, bo ten na­uczy­ciel (wła­ści­wie po­moc­nik świe­żo ze szkół przy­by­ły, nie­ja­ki Ci­chy) wkrót­ce po­tem opu­ścił Go­le­szów. Co­rocz­nie od­by­wa­ły się eg­za­mi­na czy­li „pry­wun­ki”, na któ­re zwy­kle przy­by­wał ksiądz i kil­ku oj­ców ma­ją­cych dzie­ci w szko­le. Na mie­siąc przed eg­za­mi­nem na­uczy­ciel roz­da­wał po ćwiart­ce pa­pie­ru więk­sze­go for­ma­tu po­mię­dzy uczniów ce­lem pi­sa­nia "pro­be szry­ftów". Na­uczy­ciel wszyst­kie kart­ki, na któ­rych były róż­ne ro­dza­je pi­sma, ze­brał, upo­rząd­ko­wał we­dług pięk­no­ści pi­sma i opra­wił w książ­kę, któ­rą pod­czas eg­za­mi­nu przed­ło­żył. Zresz­tą ksiądz słu­chał dzia­twę z przed­mio­tów szkol­nych, kła­dąc głów­ny na­cisk na ję­zyk nie­miec­ki i z na­uczy­cie­lem tez tyl­ko po nie­miec­ku roz­ma­wiał. Od cza­su do cza­su od­by­wa­ła się tak­że wi­zy­ta­cya szkol­na, na któ­rą tak­że przy­jeż­dżał se­nior, raz na­wet przy­je­chał su­per­in­ten­dent Lum­nit­zer z Ber­na. Przy­po­mi­nam so­bie, że na jego cześć mu­sia­łem de­kla­mo­wać ja­kąś nie­miec­ką baj­kę (Po­dróż­ny i źo­łądź), któ­rej na­uczy­łem się z tru­dem me­cha­nicz­nie, nic z niej nie ro­zu­mie­jąc. Ale de­kla­ma­cya za­do­wol­ni­ła, ks. Su­per­in­ten­dent na­gro­dził ją na­wet no­wiu­teń­kim pię­ta­kiem, a Se­nior Schim­ko z Biel­ska, idąc za jego przy­kła­dem, ob­da­rzył mie rów­nież tro­ja­kiem. Były to je­dy­ne pre­mie pod­czas mo­je­go uczęsz­cza­nia do szko­ły go­le­szow­skiej, nie za na­ukę – ale za ję­zyk nie­miec­ki.

Wte­dy nie było tyle szkół co dziś. I do szko­ły go­le­szow­skiej na­le­ża­ło dużo wio­sek ma­ją­cych obec­nie wła­sne szko­ły. Gdy­by też wszyst­kie dzie­ci były uczęsz­cza­ły do szko­ły, nie by­ły­by mia­ły w niej miej­sca, a na­uczy­ciel nie był­by so­bie dał rady, boć już z dzieć­mi, któ­re rze­czy­wi­ście do szko­ły cho­dzi­ły, nie mało miał pra­cy.

Ale mimo to na­uczy­ciel znaj­do­wał jesz­cze wie­le cza­su na inne za­ję­cia, oczy­wi­ście ze szko­dą dla szko­ły. Przedew­szyst­kiem za­bie­ra­ły nam dużo cza­su po­grze­by, któ­re w tak wiel­kiej gmi­nie szkol­nej przy­pa­da­ły bar­dzo czę­sto. Od­by­wa­ły się one tak jak dzi­siaj. Zwy­kle cały dzień był stra­co­ny dla szko­ły. Na­uczy­ciel wpraw­dzie po­le­cał jed­ne­mu z star­szych uczniów za­stęp­stwo w szko­le, a rech­tor­ka za­glą­da­ła też nie­kie­dy do kla­sy dla pod­nie­sie­nia po­wa­gi za­stęp­cy. Ale co to była za na­uka!

Na­uczy­cie­le za mo­ich cza­sów cho­dzi­li tak­że po ko­lę­dzie. Przed go­da­mi rech­tor­ka na­pie­kła opłat­ków, a na­uczy ciel na­braw­szy ich wę­zeł i za­wie­siw­szy płaszcz na się, po­szedł z ko­ściel­nym po ko­lę­dzie od cha­łu­py do cha­łu­py. Wszę­dzie tro­chę po­sie­dział i po­ga­wę­dził, po­tem po­wstał, zdjął ka­pe­lusz i za­czął re­cy­to­wać „winsz” dość spo­ry, po­czem znów usiadł, a go­spo­darz lub go­spo­dy­ni przy­no­si­li ko­lę­dę, zwy­kle zbo­że, któ­re wsy­py­wa­no do wor­ków przy­nie­sio­nych przez ko­ściel­ne­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: