- W empik go
Z pamiętników młodej mężatki - ebook
Z pamiętników młodej mężatki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 219 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od trzech dni jestem młodą mężatką. Zdaje mi się, że jestem pogrążona we śnie. Chodzę po mieszkaniu, które jest moim mieszkaniem, a ciągle mam uczucie, jakbym spała i nie mogła się rozbudzić dostatecznie. Ubrana jestem w jedną z moich panieńskich sukienek, gdyż mój mąż zadecydował, że wyprawnego szlafroczka szkoda. Przykro mi było trochę schować go do szafy, bo cieszyłam się, że będę mogła chodzić po pokojach w tureckim szlafroku z trenem i na jedwabnej podszewce. Nie chcę się jednak Julianowi sprzeciwiać, gdyż i tak widziałam, że nie był kontent, gdy wydobywałam z kufrów moją wyprawę i na srebro strasznie głową kręcił. Jego matka, oglądając moją bieliznę, zapytała mnie:
– Czy to perkalowa?
Zawstydziłam się strasznie, bo sama nie wiem, czy rzeczywiście moja wyprawna bielizna jest perkalowa lub płócienna. Wiem to jedno, że rodzice dali mi co mogli i ile mogli. Tak samo i posag. Nie wiem, czy ułożyli się z góry z Julianem, ile mu za mnie dadzą, ale boję się bardzo jego niezadowolenia. To dziwna rzecz! Zaledwie trzy dni mój mąż jest moim mężem, a zaczynam się go bać nie na żarty. Zresztą i dawniej, przed ślubem – kiedy się jeszcze o mnie starał – bałam się go ciągle. Właściwie nie bałam się jego samego, ale jego niezadowolenia. A on był ciągle niezadowolony i tak badawczo po wszystkich kątach patrzył kiedy siedział przy stole i niby ze wszystkimi rozmawiał. Ja z nim rozmawiać nigdy nie mogłam, bo nas samych nigdy nie zostawiali w pokoju. Jak nie było mamy, to była moja młodsza siostra, Kazia. Myślałam, że jak za mąż za niego już pójdę, to będziemy mogli nagadać się do woli.
Ale to jest jakoś inaczej niż ja przypuszczałam. Ciągle się Jul iana boję, coraz więcej i nie mam z nim o czym mówić. Może później będzie inaczej.
6 listopada
Mam co dzień wielkie zmartwienie. Wieczorem muszę dysponować obiad i nie wiem, co wymyślić. Julian dużo rzeczy nie lubi, a ja w domu nigdy się tym nie zajmowałam. Mama mówiła, że dobrze wychowana panna nie powinna się mieszać do spraw kuchennych i gniewała się na mnie, kiedy raz piekłam sobie zajączki i krzesełka z kawałka surowego ciasta, które mi dała kucharka. A przecież teraz chciałabym bardzo znać się na kuchni. Magdalena, nasza służąca do wszystkiego, nieszczególnie gotuje i widzę, że Julian jest w coraz gorszym humorze, kiedy siada do obiadu. Ażeby tylko nie widzieć jego kwaśnej miny już chętnie poszłabym do kuchni jak jakaś Niemka i dopilnowałabym Magdaleny… ale cóż, ona od razu się pozna, że na niczym się nie znam i przestanie mnie szanować. Już i tak wczoraj zapytała mnie: "Czy pani każe wziąć pierwszą krzyżową? "Odpowiedziałam: "Naturalnie, moja Magdaleno! Naturalnie!" Ale nic nie wiem, co to za pierwsza krzyżowa. Wiem, że są gamy krzyżowe i bemolowe, ale o mięsie nie mam najmniejszego pojęcia.
Wczoraj nagle przy obiedzie Julian zapytał, czy moja mama chodziła w piątek na miasto. Zmarszczyłam brwi i odpowiedziałam, że nie. Parsknął śmiechem i rzuciwszy na stół serwetę, zawołał: "byłem tego pewny!" Z trwogą pomyślałam, czy to nie jest aluzja do skłonienia mnie do chodzenia z
Magdaleną na targ piątkowy. Jeszcze by tego brakowało! Mama mówiła, że przekupki nie lubią pań na targu i mówią umyślnie brzydkie wyrazy, żeby oduczyć panie od chodzenia razem z kucharkami na targ. A zresztą nie mam odpowiedniego ubrania. Mam nowy żakiet i ładną pelerynę, przecież w tym po targu chodzić nie będę.
9 listopada
Dziś Julian, wychodząc do biura, zapowiedział mi, że wieczorem pójdziemy do teatru Rozmaitości. Bardzo się z tego cieszę, bo wieczorami siedzimy w domu, czytamy Kurier, a potem on chodzi wkoło stołu, a ja sama nie wiem, co robić z sobą. Julian nie jest zły, ale ma charakter pochmurny i usposobienie wcale niewesołe. Skoro wchodzi do domu, to się robi zimno, jakby nagle ktoś na zawieruchę drzwi otworzył. Jest podobno przystojny i moje kuzynki zachwycały się nim przed moim ślubem. Dla mnie Julian jest za wysoki, zanadto imponujący, chodząc, butami skrzypi i je w sposób, który mnie szalenie denerwuje. Ja przy nim wyglądam jak szczur, bo jestem drobna, mała, chuda i mam cerę śniadą. Kupiłam sobie przez służącą w aptece pudru, ale to nic nie pomaga, bo puder się nie trzyma. Mama nie pozwoliła mi się pudrować, choć sama pudrowała się w sekrecie. Julian ma bardzo ładną cerę i prześliczne ręce. Chwilami zdaje mi się, że Julian na mnie patrzy z niezadowoleniem i wtedy zimno mi i czuję się bardzo smutna. Wiem, że nie jestem bardzo ładna, ale przecież byłam taka sama przed ślubem, a nawet jeszcze brzydsza. Sam mi się pierwszy oświadczył i to nagle, przy drugim spotkaniu. Stawaliśmy właśnie do kadryla. On był najszykowniejszy ze wszystkich mężczyzn tam zebranych i wszyscy mówili, że to bardzo dobra partia. Wiedziałam, że inne panny zazdroszczą mi, że właśnie on ze mną ciągle tańczy i najwyraźniej mi asystuje. Zapytał mnie, czy upoważniam go do częstszego bywania w domu moich rodziców.
Powiedziałam "tak", ale bez żadnej myśli przyrzeczenia mu mej ręki, i zaraz tak on, jak wszyscy, zaczęli uważać go za mego narzeczonego. Ojciec nie chciał go mieć za zięcia, we mnie obudził się duch przeciwieństwa – i zostałam żoną Juliana. Wszyscy unoszą się nad nim, że to bardzo porządny człowiek. Nie pije, nie pali i w karty nie gra. Ciotki moje były nim zachwycone. Ja nie wiem, co o nim myśleć. Jestem głupia i Julian jest dla mnie widocznie za poważny. Myślałam, że się będziemy kochali, ale widać w małżeństwie miłość inaczej wygląda. Zresztą, może ja go kocham. Przynajmniej powinnam go kochać, bo przysięgłam mu miłość do śmierci. Postaram się go kochać poważnie i rozsądnie. Tylko tak jakoś smutno!…tak jakoś bardzo smutno!
20 listopada
Z obiadami coraz gorzej. Magdalena się zaniedbuje i nigdy obiad nie jest na oznaczoną godzinę. Jest to główny punkt niezadowolenia Juliana. Zaczęłam już sama chodzić do kuchni, ale Magdalena się rozgniewała i powiedziała mi: "Niech mi pani nie nadeptuje na pięty". Odpowiedziałam jej zaraz: "Niech się Magdalena nie zuchwali", ale ona obraziła się na dobre i przestała obiad gotować. Zlękłam się bardzo i poszłam do pokoju, gdzie siedziałam całe pół godziny płacząc. Potem wzięłam kieliszek wódki i zaniosłam Magdalenie do kuchni, żeby ją udobruchać. Wypiła i odwróciła się do mnie tyłem. Obiad był o godzinę później, a kotlety zupełnie spalone. Magdalena powiedziała Julianowi, że to "bez panią", a Julian, uśmiechnąwszy się cierpko, odrzekł: "Wiem, że mam w domu… lalkę". Mnie łzy puściły się z oczu strumieniem i pobiegłam zamknąć się w swoim pokoju, gdzie siedziałam bez lampy i świecy cały wieczór. Tylko od latarni gazowej padało światło na podłogę. Ja ciągle płakałam nie tylko o tę historię obiadową, ile, że mi taki ból i smutek w piersi wezbrał i razem z tymi łzami zdawał się spływać z moich oczu. Myślałam, że duszę z siebie wypłaczę. O ósmej posłyszałam jak Julian wychodził z domu. Pierwszy to raz po ślubie zostawił mnie wieczorem samą. Zrobiło mi się bardzo strasznie w tym pustym mieszkaniu. Bałam się wstać i poszukać zapałek. Naprzeciwko zaczęli grać na fortepianie i to mnie dobiło… Zaczęłam znów płakać i osunęłam się aż na podłogę, tak mnie łkania dusiły. Wołałam po cichu: "wody! wody!" a przecież to było głupio z mej strony, bo nikt mnie nie słyszał i słyszeć nie mógł. Później wstałam, rozebrałam się i położyłam spać. Podobno pierwsze miesiące po ślubie nazywają się… miodowymi miesiącami! Czy to być może? Czy to być może!
Nazajutrz Julian powrócił dość późno i pogodził się ze mną na dobranoc. Jestem kontenta, że się już na mnie nie gniewa, ale zarazem forma pogodzenia zrobiła na mnie dziwne wrażenie. Poczułam się upokorzona. Zdawało mi się, że ja muszę pogodzić się z tym człowiekiem, że mnie nie wolno zasnąć rozgniewanej, że on w formie żartobliwej każe mi być dla siebie uprzejmą i zarzucić sobie ręce na szyję. Gdy doszło już do tego, że przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować, zamknęłam oczy, bo mi wstyd było za siebie samą, że nie mam odwagi powiedzieć mu: "Nie chcę twych pieszczot, serce mnie boli", że jak manekin w jego rękach jestem bezsilna i głupia, bez chęci, bez woli, bez możności pozostania na chwilę samej ze smutkiem moim.
25 listopada
Przypomniałam sobie, że jako mężatka, mam już prawo czytać nieprzyzwoite książki i postanowiłam zaabonować je w pierwszej lepszej czytelni. Tylko na to trzeba się odważyć wyjść samej na ulicę. W domu nie wolno mi było wychodzić samej. Zawsze wychodziłam z mamą, a już w najgorszym razie ze służącą. Może by wziąć z sobą Magdalenę? Sama nie wiem. Chciałabym się zapytać Juliana, ale boję się…
26 listopada
Dziś Julian, wychodząc do biura, powiedział mi, że od pierwszego będzie mi dawał 60 rubli na domowe miesięczne wydatki i że to mi powinno wystarczyć do końca miesiąca. On opłaci mieszkanie, kupi węgiel i zapłaci słudze. Nie wiem, czy to mało, czy dużo te 60 rubli miesięcznie. Nie odpowiedziałam mu nic, bo nie chciałam, żeby zrozumiał, że ja pod tym względem jestem bardzo głupia. Poszłabym do mamy zapytać się, czy to wystarczy na miesiąc, ale mama nie bardzo chętnie godziła się na moje małżeństwo i mówiła do ojca: "Jeżeli będą biedę klepać, to ja ręce umywam". Więc po co mama ma wiedzieć, co ja dostaję od Juliana na miesięczne wydatki? Niech lepiej nikt nie wie, jak mi jest. Klamka zapadła, nic już się nie zmieni. Sześćdziesiąt rubli miesięcznie to dwa ruble dziennie. Bądąć panną, nigdy w życiu tyle pieniędzy w ręku nie miałam. Zaabonuję nieprzyzwoite książki, kupię sobie kawioru, dam trochę pieniędzy biednym na intencję dobrego z Julianem pożycia i zafunduję sobie lepszy puder. Mówią, że Welutina to b ardzo dobry puder.
27 listopada
Żeby już ten pierwszy jak najprędzej przyszedł i żebym już miała te pieniądze w ręku!
29 listopada
Dziś jeździliśmy z wizytami: byliśmy w dziewięciu domach. W jednym nas wcale nie przyjęli, lokaj wziął bilety, poszedł i wróciwszy powiedział, że państwo wyszli. To nieprawda, ja to dobrze czułam, bo Julian był taki zły wsiadając do karety, że zaczął na mnie krzyczeć bez najmniejszego powodu i wyrzekać, że kareta drogo kosztuje. Siedziałam w kącie cichutko i tylko trzęsłam się cała ze zdenerwowania, tak mnie ten dzień strasznie zmęczył. Ci wszyscy państwo, u których byliśmy, to byli przeważnie znajomi Juliana z kawalerskich czasów. U nas w domu bywali sami krewni i taka tam "zbieranina", jak Julian powiedział, więc tam nie warto było jechać. Tylko, że znajomi Juliana przyjmowali nas jakby niechętnie.
W dwóch domach były panny na wydaniu. Patrzyły na mnie ironicznie. Szczególnie Iza Troicka, wysoka, ładna blondynka, bardzo umalowana i w wyzywającej czerwonej bluzce.
Zaraz gdy weszliśmy, zaczęła się chichotać z moim mężem i zaciągnęła go ze sobą do framugi okna za firanki. Tam rozmawiali i śmiali się półgłosem: nigdy nie widziałam mojego męża w takim dziwnym usposobieniu. Był jakby zmieszany i zadowolony. Gładził ciągle wąsy i patrzył na Izę spod przymrużonych powiek. Ja, siedząc na kanapie z panią Troicką, starałam się udawać, że nie widzę i nie zwracam uwagi na tych dwoje, ale mimo woli widziałam ich doskonale, a także i odbicie ich powtórzone w lustrze, które wisiało na bocznej ścianie nad konsolą. Uderzyło mnie to, że Iza i mój mąż są naprawdę do siebie podobni. Oboje mają złote włosy i silnie akcentowane profile, ładne różowe usta i oboje umieją patrzeć dziwacznie spod przysłoniętych powiek. Choć u mojego męża to spojrzenie ma pewien odcień złośliwości, podczas kiedy panna Iza patrzy zupełnie chłodno. Rozmawiali półgłosem, niektóre jednak urwane zdania dolatywały do moich uszu.
Nagle Iza wyrzekła:
– Nie, teraz już wszystko skończone…
Mój mąż śmiać się zaczął i posłyszałam tylko zakończenie jego odpowiedzi:
– … przeciwnie, teraz nabierze uroku!
Iza odparła:
– Jak dla kogo!
I szybko zbliżyła się ku nam. Idąc, szeleściła jedwabiem podszewek. Mnie ten szelest i zbliżenie się Izy zmieszały niewymownie. Czułam, że się czerwienię i byłam zła na siebie, bo nie tylko Iza, ale i mój mąż patrzyli na mnie. We wzroku Izy malowała się najwyraźniej pogardliwa litość. Rzeczywiście, w porównaniu z nią byłam niezgrabna i brzydka. Dziwiło mnie, że tak piękna panna do tej chwili za mąż nie wyszła. Gdy wyszliśmy od Troickich, powiedziałam to Julianowi. Zaczął się śmiać i odpowiedział:
– Iza nie ma posagu, a poza tym to nie jest panna, którą można wziąć za żonę.
Poczułam się oburzona, że mnie w takim razie do tego domu wprowadził i zebrawszy się na odwagę, zrobiłam mu z tego powodu wymówkę. Przestał się śmiać, zmarszczył brwi i powiedział mi:
– Głupia jesteś.
Już po raz drugi nazwał mnie głupią.
Pierwszy raz kiedy się zapytałam, czy… Później pojechaliśmy do dwóch zwierzchników biurowych Juliana, ale tam nie było nikogo w domu. Ja byłam bardzo kontenta, bo jestem nieśmiała i takie wizyty dużo mnie zdrowia kosztują. Aż wreszcie spotkała nas ta nieprzyjemność, że nie przyjęto nas u państwa Okszów – Jarzębskich, których mój mąż poznał u wód w Galicji, gdy jeździł leczyć się lat temu kilka. Ci państwo muszą być bardzo bogaci, bo w przedpokoju było ładniej niż u nas w saloniku, a nawet niż w salonie moich rodziców. Lokaj miał taką minę zuchwałą i patrzył na nas z góry, a na ścianach wisiały wszędzie portiery w pasy, w guście wschodnim. Kiedy wyszliśmy stamtąd i wsiedli do karety, jechaliśmy jeszcze ulicą Bracką w stronę mieszkania moich rodziców, ale Julian nagle zatrzymał karetę i zawołał do mnie:
– Wysiądź!
Wysiadłam natychmiast, bo cóż miałam zrobić?
Julian dorzucił:
– Idź na trotuar.
Poszłam, podnosząc z trudnością suknię, bo ciężka i powłóczysta. Z trotuaru widziałam, jak Julian odprawił karetę i zawołał jednokonną dorożkę. Aż mi łzy stanęły w oczach, kiedy dorożka podjechała i Julian kazał mi do niej wsiąść. Miałam nowy kapelusz, nową pelerynę, jasne rękawiczki i jedwabną suknię. Byłam bardzo wystrojona i trochę upudrowana. Wstyd mi było jechać dorożką. Dorożkarz był obszarpany, siedział krzywo na koźle i koń był chudy, okropny i biały. Nigdy w życiu nie jechałam taką dorożką, bo mama się wstydziła wsiąść do podobnej dryndy i zawsze albo się brało powóz, albo się szło pieszo, choć nogi nieraz strasznie bolały.
Julian widział, że mi to przykrość sprawia i powiedział nadąsanym głosem:
– Twój ojciec nie dał mi tyle posagu, byśmy mogli rozbijać się powozami…
Nie odpowiedziałam mu nic, ale w głębi mojej duszy nagle odezwało się coś, co już nie było tylko żalem. To było coś silniejszego, tak jakby jakaś głucha nienawiść, a może tylko niechęć. Sama nie wiem.
1 grudnia
Dziś dostałam pieniądze. Nie wiem, gdzie je schować, by mi ktoś nie ukradł. Wydałam już cztery ruble do obiadu i sama nie wiem na co. Muszę kupić książeczkę i zapisywać wydatki.
Jutro rano wyjdę sama na ulicę.
2 grudnia
Byłam dziś sama na ulicy. Nie załatwiłam jednak żadnego sprawunku. Kiedy wyszłam, zdawało mi się, że się wszyscy na mnie patrzą i palcami pokazują. Jednak dużo samych kobiet chodzi po ulicach, a nawet widziałam bardzo młodziutkie dziewczynki, jak szły same i nie wstydziły się wcale. Czułam mocno, że ubrałam się niewłaściwie i byłam zanadto wystrojona, choć wzięłam na głowę moją kapotkę z fioletowymi skrzydełkami, ażeby wyglądać poważniej. Mieszkamy na ulicy Hożej, a gdy doszłam do Alei Jerozolimskich, byłam czerwona jak upiór, tak mi krew biła do głowy. Żałowałam, że nie było po drodze jakiegoś kościoła, bym mogła schować się choć na chwilę. Nie wyobrażałam sobie, że tylu ludzi po ulicach chodzi i tak ordynarnie potrącają. Może to ja ze zmieszania szłam tak niezgrabnie, ale boki miałam zupełnie obolałe. W dodatku zerwał się wicher i ciągle miałam pelerynę na głowie. Kapelusz mi się przekręcił na bakier, szłam przed siebie j ak błędna. Z początku starałam się mieć pewną siebie minę, ale powoli straciłam możność kierowania swoją wolą. Prosiłam tylko ciągle Boga, abym nie spotkała kogoś ze znajomych. Nagle na rogu Chmielnej ktoś mi się ukłonił. Kto, nie wiem. Widziałam tylko, że to był mężczyzna, lecz właśnie wtedy wiatr założył mi na głowę pelerynę, a kapelusz zsunął mi się na oczy. To mnie dobiło. Z rozpaczy kiwnęłam na przejeżdżającą dorożkę i wsiadłam do niej. Gdy już wsiadłam, przypomniałam sobie, że mama mówiła, iż najnieprzyzwoitszą rzeczą dla kobiety jest jechać samotnie dorożką i że tylko kobiety lekkiego prowadzenia można widzieć siedzące same w dorożce. Kazałam więc podnieść budę dorożkarzowi pomimo, że pogoda był piękna. Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Ponowiłam mój rozkaz, starając się o ile możności być stanowczą, choć w duszy widziałam, że ze mnie drwił. Gdy podniósł budę, zapytał, czy i fartuch ma odpiąć.
– Nie! – odparłam bardzo zirytowana. Pojechaliśmy, ale on jakby na złość jechał bardzo wolno i tuż koło chodnika. Ja wtuliłam się w sam kąt dorożki i nie śmiałam mu powiedzieć, żeby jechał prędzej. Wreszcie dojechaliśmy do domu. Dałam mu trzydzieści kopiejek, myśląc, że go zdziwię taką hojnością. Ale on splunął i… nawymyślał mi od ostatnich. Nie wiem, czy tak prędko wyjdę sama.
8 grudnia
Siedzę wieczorem sama i z nudów zabrałam się znów do pisania. Julian od czasu do czasu wychodzi wieczorami z domu i wraca zwykle przed dwunastą. Mówi, że idzie do kolegi na karty. Jeżeli mam być szczera to nawet wolę gdy on wyjdzie, bo ile razy siedzi ze mną wieczorem sam na sam, to wpada w bardzo zły humor. Rzecz szczególna. Skoro tak siedzimy przy stole, na którym się pali lampa, ja z robotą, a on z Kurierem w ręku, to zawsze mi się zdaje, że my nie jesteśmy małżeństwem, ale że udajemy małżeństwo. Grałam kiedyś w teatrze amatorskim młodą mężatkę i tak samo siedziałam na scenie przy stole, na którym paliła się lampa, przyćmiona żółtym abażurem. Mojego męża grał wówczas pan Marian, brat pana
Adama. Sam pan Adam był pomiędzy publicznością. Czy ja powinnam nawet wspominać o nim teraz, kiedy jestem już żoną Juliana? Obowiązkiem moim jest myśleć tylko o moim mężu. Wiem, czuję to… A jednak!…
Godzinę później
Jak ten deszcz jesienny po szybach łopocze, jakby nietoperz chciał wlecieć do mieszkania.
Wstałam od stołu i poszłam do okna. Szyby zawilgocone i widzi się przez mokrą zasłonę.
Śnieg jeszcze nie pada, tylko deszcze i na ulicach srebrzą się małe kałuże błota. Na rogu pali się latarnia, koło niej stoi dorożka i na szkle jej latarki można przeczytać wyraźnie cyfrę 1313. Dwie trzynastki! Dwie trzynastki uparcie świecą się przede mną!
Na rogu jest szynk i dziwna rzecz, ściany są w nim pomalowane na niebiesko, bo przez szyby całe wnętrze wydaje się błękitne, jakby tam ktoś księżyc zawiesił. Tylko gdzieś w oddali jakiś żołnierz gra na piszczałce kilka taktów wiecznie jednej i tej samej piosenki. Żołnierz siedzi na progu koszar i gra, gra bez ustanku, aż mi się smutno robi. Odeszłam od okna, bo czułam, że mi się na łzy zbiera. Poszłam do komody i powoli wyciągnęłam spod bielizny aksamitne pudełeczko. Są tam moje panieńskie pamiątki. Nie mogłam się z nimi rozstać, choć czuję, że popełniam tym zły postępek przeciw memu mężowi. Co jednak począć! Zdaje mi się, że to pudełeczko to trumienka ze wszystkim, co jest we mnie najdroższe i najlepsze w życiu. Jakże to spalić? Przecież tam jest mój pierwszy rachunek sumienia, kiedy szłam po raz pierwszy do spowiedzi. Jest to żółta i zabrudzona już karteczka, a na niej dużymi literami wypisane wyraźnie moje grzechy, cyfrą i literami. Moje grzechy! Czytam je i uśmiecham się – ja, mężatka, z grzechów moich, dziecka:
Nr 3. Byłam łakoma.
Nr 4. Biłam się z moim bratem.
Nr 5. W kościele myślałam o czym innym.
A potem ten największy, najcięższy grzech mojego dzieciństwa:
Nr 23. Byłam w pretensjach.
To dziwne. Będąc dzieckiem i panienką "byłam w pretensjach". – Po wyjściu za mąż, przestałam "być w pretensjach". Pudruję się tylko, gdy wychodzę na ulicę, ale w domu dodzieram stare panieńskie sukienki i jest mi to obojętne, jak wyglądam. Z początku chciałam ubierać się staranniej ze względu na Juliana, ale on nie lubi, kiedy się porządne rzeczy na co dzień "niszczy"i sam chodzi w starym zaplamionym szlafroku i przydeptanych pantoflach.
Złożyłam rachunek sumienia i zaczęłam przeglądać inne drobiazgi. Są tam moje cenzury i patent z ukończenia pensji, kilka wierszyków, przepisanych ręką mojej koleżanki, Wandzi, fotografia Wolskiego, w którym się bardzo kochałam mając lat czternaście. Zobaczyłam go jednak raz w cukierni przed świętami Wielkanocnymi, gdy poszłam z mamą obstalować mazurki. Odkochałam się w nim, bo miał katar i na nogach duże kalosze. Ale fotografię schowałam, bo zapłaciłam za nią bardzo drogo Wandzi, która kochała się w Nowickim i od swego brata dostała fotografię obu aktorów. Wandzia była bardzo łakoma, a że ja na drugie śniadanie miałam prawie zawsze bułkę z konfiturami, więc umówiłyśmy się, że ona mi da Wolskiego, a ja przez cały miesiąc oddawać jej będę moje śniadanie. I oddawałam heroicznie, tłumiąc głód, szczęśliwa, że choć w ten sposób zdołam dowieść Wolskiemu, jak wielkie jest dla niego moje uczucie…
Pudełeczko stoi ciągle otwarte przede mną. Oto zeschnięty maleńki bukiecik. Pamiątka z mego pierwszego balu, jakkolwiek nie bawiłam się na nim szalenie. Tańcowano ze mną średnio – proporcjonalnie. Inne panny tańczyły więcej. Były piękniejsze i prawdopodobnie miały więcej posagu. Oto strzępek tiulu sukni, którą miałam na sobie tego wieczoru. Byłam ubrana na niebiesko. Nieładnie wyglądałam. Wiedziałam o tym sama.
A tu znajduję pod ręką kawałek białej atłasowej wstążki. To pamiątka po moim małym braciszku.
Gdy był w trumience, odciąłam mu tę wstążeczkę od czepeczka. Wyglądał jak lalka woskowa w świetle gromnic. Tego braciszka nie bardzo w domu kochano. Zapewne dlatego, że był ciągle słabowity i płakał bezustannie. Ja go tuliłam i nosiłam ciągle na ręku. I tak raz mi na rękach umarł. Myślałam, że zasnął i chodziłam z nim ciągle po pokoju, podczas gdy mama i niańka zdrzemnęły się trochę. Później, gdy się przekonałam, że trzymam na ręku trupa, bardzo się przestraszyłam i zaczęłam krzyczeć. Cóż dziwnego! Byłam głupia. Miałam wtedy czternaście lat. Właśnie odkochałam się w Wolskim.