- W empik go
Z parasolem przez Irlandię - ebook
Z parasolem przez Irlandię - ebook
Tsanko Hristov Ivanov pisze o sobie, że mieszka „gdzieś pomiędzy Morzem Czarnym a Morzem Irlandzkim”. Irlandię zna bardzo dobrze. Książka, którą trzymasz w rękach, nie jest jednak ani klasycznym przewodnikiem, ani rozmówkami polsko-irlandzkimi.
Ta pełna humoru i pasji opowieść pozwoli Ci zrozumieć nie tylko Irlandię, która wbrew pozorom jest dla Polaków krajem egzotycznym, lecz przede wszystkim Irlandczyków. A przy okazji poznasz wiele praktycznych wskazówek językowych, dzięki którym zjednasz sobie sympatię wśród wyspiarzy i wybrniesz z niejednej kłopotliwej sytuacji.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-188-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten, kto kilkakrotnie sparzył sobie ręce w umywalkach z dwoma kurkami, usiłował wsiąść do samochodu z niewłaściwej strony albo ze zdumieniem obserwował, jak jeżdżące samochody są prowadzone przez… rudowłosą nastolatkę, śpiącego faceta lub psa, zanim się kapnął, że kierownica jest po drugiej stronie auta, wie, o czym mówię. To jest po prostu Irlandia.
Dlaczego nie rozumiemy Irlandczyków? Dlaczego oni nas nie rozumieją? Czy Irlandia to inna planeta, a Irlandczycy to obcy z Kosmosu? Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo znajdziesz odpowiedzi na te pytania w tej książce.
Część I Przyjechałem z Polski
Failte roimh Eirinn
17 marca 2007 roku. Zbliża się godzina 9.30. Dublin Airport. Około 150 osób na pokładzie. Odetchnęliśmy z ulgą i z uśmiechem przyjęliśmy wiadomość pilota: „Welcome to Ireland!”. Następna część przemowy mniej nas ucieszyła: „Temperatura na zewnątrz 6 stopni, pada rzęsisty deszcz i wieje wiatr”.
Po wyjściu z samolotu podmuch o mało nie odwrócił mi kieszeni na lewą stronę. Stewardessa pokazała nam linię namalowaną żółtą farbą, która miała nas doprowadzić do hallu. Podziękowaliśmy i każdy poszedł w inną stronę. Garda musiała nas zbierać jak kaczki po płycie lotniska i kierować z powrotem na żółtą linię. Co to za kraj? Zawsze czuję się zagubiony, kiedy ktoś próbuje mi wskazać drogę. Zresztą pozostałych 149 pasażerów również.
Jeśli nie tu i teraz…?
Później poznałem więcej Polaków i wysłuchiwałem narzekań, z których najłagodniejsze brzmiało: „Czy ci debile nie mogą mówić po angielsku?”.
Jednak ja zauważyłem podstawowy błąd, który popełnia się tutaj na samym początku.
Pytam Cześka:
– Co chcesz osiągnąć?
– Chcę ich rozumieć i żeby oni mnie rozumieli. Łatwiej wtedy o pracę.
Cel jak najbardziej słuszny, więc ciągnę dalej:
– Jak chcesz to osiągnąć?
– Urghmm.
Tutaj już odpowiedź nie jest tak zdecydowana, ale sam fakt podzielenia się nią ze mną sporo wyjaśnia. Dalsze jednak odpowiedzi budują obraz co najmniej zadziwiający.
– Czy wiesz, która partia wygrała wybory parlamentarne w Irlandii?
– Nie, nie interesuję się polityką.
No więc jak chcesz rozumieć Irlandczyków, jeśli właśnie o tym mówią?
Hm…
– Czy oglądasz irlandzką telewizję?
– Nie, bo jest nudna.
No więc jak chcesz rozumieć Irlandczyków, jeśli właśnie mówią o irlandzkiej wersji ulubionych seriali L like in Love, On Wspólna czy Kiepski’s World?
Hmm…
– Czy słuchasz radia lub czytasz gazety, albo… czy robisz cokolwiek, aby poznać codzienne życie Irlandczyków?
– Nie, bo Irlandczycy to debile.
Nie mam więcej pytań i mogę zaryzykować stwierdzenie, że bardzo trudno będzie zrozumieć Irlandczyków, jeśli:
- budzisz się w domu, w którym wszyscy mówią po polsku,
- boisz się wsiąść do autobusu, którego kierowca przywita Cię słowami: „ayt-sevinny-foiver, mate, all places de udder”,
- w pracy opanowałeś polecenia szefa raczej intuicyjnie niż werbalnie,
- współpracownikom odszczekujesz niewyartykułowanymi wyrazami,
- wracasz na piechotę do domu i modlisz się, by nikt Cię nie zaczepił po angielsku,
- idziesz do sklepu, gdzie pracują same niemowy (pyk… pyk… pyk… ten ełro plijz),
- wracasz do domu zaopatrzony w wynalazek XXI wieku Cyfrę+ i delektujesz się meczem żużlowym.
No jak?!
Mowa RTE to jedna zupa literowa
Podpowiadając i sugerując innym, jaką obrać drogę do sukcesu, nie mogłem samemu jej zaniedbać i ostro wziąłem się za robotę: telewizja, gazety, radio, rozmowy w pubach. Ciężko było, ale zacząłem się orientować w sytuacji. Irlandczycy sami narzekali na to, co z ich angielskim się wyprawia.
Wygląda na to, że stało się normą dla RTE (Irlandzka Telewizja Publiczna), by pozwalać swoim prezenterom na redukowanie alfabetu do 24 liter (angielski alfabet ma 26 liter). A więc w niedzielne popołudnie zazwyczaj jestem informowany, że golfista X uzyskał dziś twenny sevvin (dwa’jścia sie’em) trafień.
Następnie pani, z trudnym do określenia akcentem, prowadząca program „Szalona kasa”, prosi: „Wyślij swojo odpo’jedź do o-ti-i (poprawnie: a-ti-i), by wygrać kupę szmalu”. Nie można też zapominać o nieszczęsnym (lecz bez wątpienia dobrze uposażonym) piłkarzu, który ma prawo nie znać gramatyki, nawet gdy ta kopałaby go po kostkach. Ale reporter? „Popatrzcie, jak obrońca has came (doszed) do podania, a Fernando has went (przeszed)”.
Jeśli uprzedza się nas przed zrobieniem zdjęcia, byśmy uważali na lampę błyskową, to równie dobrze będzie można nas ostrzec przed słuchowiskiem, które tylko w miernej części przypomina język angielski.
Okazało się, że nie jestem osamotniony w chaosie. Swoją opinię dołączyła Angela Doyle z Roscomon, podając jeszcze trzy przykłady:
- RTE: „Rząd” od jakiegoś czasu stracił „ą”. Myli mi się już wszystko. Co to jest „rzond” (guvvehmont) i czy my w ogóle go mamy?
- RTE: GAA (Związek Futbolu Irlandzkiego) jest czytane jako dżi-i-i zamiast dżi-ej-ej. Może to jakiś para-język, którego jeszcze nie jestem świadoma.
- TV3: Wyraz his jest nagminnie wymawiany jako heez. To po prostu bardzo dziwne.
– Oddalam się teraz – mówi dalej Angela – by poczytać książkę. Jedyny głos, jaki będę słyszała, to mój własny i na pewno będzie w nim „ó”.
No i cóż, wszystko zaczęło się układać. Język angielski nie będzie solidną platformą porozumienia z lokalnymi, przynajmniej na razie.
Idziemy więc zwiedzać miasto, jak w każdym porządnym przewodniku, zamiast siedzieć sobie w przytulnym pubie na Temple Bar i delektować się Guinnessem.
Pierwsze zwiedzanie
Pierwsze zwiedzanie zazwyczaj nie jest planowane i odbywa się przy okazji… szukania pracy. Mało kto z Polaków przyjeżdża na zwiedzanie.
Jeśli ktoś przygotował się na długie, żmudne i nudne włóczenie się po muzeach i galeriach, rozczaruje się. Polecam Internet i Google. Ja wygrzebałem fakty i ciekawostki o Dublinie, których nie znajdziecie w oficjalnej literaturze turystycznej, a szkoda.
- O’Connell Bridge na początku był mostem z lin i mógł pomieścić jednorazowo jedną osobę z osłem. W 1801 roku zamieniono go na drewniany, a w 1863 wybudowano jego betonową wersję. Do tej pory utrzymuje się na pierwszym miejscu w Europie jako największy most, który jest szerszy niż dłuższy.
- Dubh Linn to nazwa pochodzenia celtyckiego i oznacza czarny wir. Wir, o którym mowa, istnieje do dziś i znajduje się w ogrodzie zoologicznym, na wybiegu dla pingwinów. Niektórzy mogą zaoponować, że przecież jest jeszcze inna nazwa celtycka miasta, Atha Cliath. Zgadza się, ale nazwa ta widnieje tylko na samochodowych tablicach rejestracyjnych. Jeżeli masz zamiar kupić sobie brykę z kierownicą on the right side, po „prawidłowej stronie”, wtedy się dowiesz o tym.
- Montgomery Street w przeszłości była znana z niezliczonej ilości burdeli. Dublińczycy jeszcze pamiętają piosenkę „Take me up to Monto”.
W Dublinie jest kilka rzeźb znanych kobiet, a mieszkańcy uwielbiają tworzyć wiersze o nich. Dla nieistniejącej już rzeźby kobiety na O’Connell Street stworzono rym Floozy in the Jacuzzi (flądra po jacuzzi mądra). Tę na Grafton Street uhonorowano nazwą Tart with the cart (lafiryndzie nic po dryndzie), a kolejne na Ha’penny Bridge przezwano Hags with the Bags (jędze z tobołami pędzą).
Tak naprawdę każda nowość budowlana, która zasługuje na uwagę dublińczyków, natychmiast zostaje uwieczniona w lokalnej literaturze współczesnej. Grupę przerobionych kominów z windą widokową na Smithfield Village określa się jako Flue with the View (Panorama z komina). Pomimo krótkiej historii zegara tysiąclecia, postawionego w 1999 r. na środku rzeki Liffey, nie został on niezauważony i zajął swoje miejsce w panteonie tajemniczych dzieł ludzkości jako the Chime In the Slime.
- The Spire, pomnik światła, wznosi się na 120 m wysokości w miejscu kolumny Nelsona wysadzonej przez IRA. Długi czas jedynym śladem po niej był niekształtny metalowy pniak The Stump. Do czasu, kiedy władze lokalne postanowiły na wzór Paryża wybudować szpilopodobne coś ze stali nierdzewnej. I tak się stało – postawiono szpilopodobne coś ze stali nierdzewnej. Na jego cześć, z typowym dla siebie humorem, mieszkańcy ułożyli kilka rymów: The Stiffy at the Liffey (stanął mi nad Liffey) albo The Erection at the Intersection (wzwód na rozstaju dróg).