- W empik go
Z pod zaboru rosyjskiego. Ser. 4 - ebook
Z pod zaboru rosyjskiego. Ser. 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 378 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrzący w przyszłość przez szkła niezabarwione na kolor różowy, doświadczeniem bogaci, obeznani aż nadto dobrze z uczuciami, jakie dla nas żywią, Rosyanie, nie doznaliśmy gromowego wstrząśnienia po odczytaniu reskryptu carskiego, w którym panujący dziś monarcha uznaje zasługi Józefa Włodzimierzowicza Hurki, położone w "kraju nadwiślańskim". Reskrypt ten, gdyby nie zawierał pewnych, bardzo znaczących wyrażeń i podkreśleń, bądź co bądź coś mówiących; gdyby nie towarzyszyły mu prawie jednocześnie znamienne wyroki kar, podpisane już przez cara Mikołaja, byłby niczem innem, jak dopełnieniem zwykłej formalności przez panującego względem ustępującego sługi, który przez lat kilkanaście, zostając na stanowisku danem mu przez nieboszczyka cara, nie sprzeciwił się w niczem woli swojego monarchy, wypełnił ją z drobiazgową dokładnością i nie zawiódł położonego w nim zaufania. Mniejsza już, jaka to była wola i co przynosiło jej wykonanie – mniejsza o stronę etyczną, o drogi i środki, jakiemi się dążyło do przeprowadzenia pewnych, z góry zakreślonych celów: rozkaz monarszy ślepo wykonany został i – choćby nowy pan z poprzednikiem się swoim nie zgadzał, choćby wznioślejsze miał cele, szlachetniejsze zadania: ustępującemu wykonawcy woli rodzica musiałby rzucić kilka słów podziękowania i własnoręczny swój podpis położyć na zamkniętym już rachunku. Byłaby to zwykła formułka grzeczności, nie mówiąca nic o zamiarach nowego sternika państwa, krótkie "dziękuję", położone na końcu księgi, mającej być do archiwum oddaną. Tymczasem reskrypt carski co innego nam powiedział: system stosowany w kraju polskim za minionego panowania – nie prędko ma przejść do historyi. "Point dereveries!" raz jeszcze zostało powiedziane i raz jeszcze różowa zasłona spadła z oczu tych, którzy się łudzić chcieli.
Reskrypt carski jest dokumentem, o którym sąd wydając, zdaje się, że pomylić się nie można. Nie podziękowanie za trudy podjęte w rządzonym kraju, lecz naczelne miejsce zajmuje pochwała sposobu, jakiego użyto do zlania się bliższego Królestwa Polskiego z całością państwa. Tym cementem zjednoczenia jest rozszerzenie prawosławia w katolickiej Polsce, wyrazem zaś jego jest sobór, wznoszony w samem sercu Warszawy.
Postępowanie byłego naczelnika w Królestwie Polskiem nie tylko zyskuje podziękowanie carskie w samym reskrypcie, ale nabiera wagi w osobnym, własnoręcznym dopisku: "i serdecznie wdzięczny". Dopisek ten, położony na końcu reskryptu, brzmi dziwnie mocno i szczególnej nabiera wagi. Zdaje się być położony z umysłu, jakby odpowiedź tym, którzy w nowo wschodzącej jutrzni dostrzedz chcieli wspaniały błysk słońca.
"Nie łudźcie się – powiedziano marzycielom – sprawiedliwość nie jest udziałem naszym, a jeśli, zapominając o krzywdach doznanych, złożycie wieniec na grobie waszego gnębiciela i uwierzyliście dobrze mówiącym o mnie wieściom, wieściom wylęgłym w nadmiernie zbolałych sercach waszych – oto moja odpowiedź. "
Takie wrażenie czyni ten własnoręczny, końcowy dopisek carski na reskrypcie.
Nie dziwimy się złudzeniom niektórych ludzi, nie powiemy o nich, że ich już znudziło męczeństwo i zaciężył długo trzymany sztandar idei, że chcieliby już jak najprędzej o ziemię go cisnąć i wielkiemi nawet ofiarami, choćby z godności narodowej, okupić chwilę spoczynku – nie dziwimy się i nie potępiamy, pragnienie szczęścia jest przecie każdemu człowiekowi wrodzone, a młodość wstępującego na tron cara mogła na chwilę odurzyć zmęczonych wonią kwiatu. Lecz zapach róż już się rozwiał i oto stoimy w zwartym szeregu: marzyciele i wolni złudzeń wszelkich, przed niezmienioną w niczem rzewistością, smutną, bolesną, wymagającą wielkiego spokoju i hartu duszy, zimnego obrachunku z dni przeżytych, z strat doznanych, z gotowością do nowych ofiar, do nieskończonego jeszcze męczeństwa. Mówią nam ci, którym się jeszcze trudno rozstać z widmem wylęgłem w ich własnej wyobraźni o nadejściu czasów lepszych, że wszelkie wyrazy użyte w reskrypcie carskim nic zupełnie nie znaczą, że zmiany nastąpić muszą i nastąpią.
Lecz gdzież jest tego zapowiedź?
Reskrypt carski poprzedziło parę faktów smutnych, które dziwnemi byłyby heroldami tego nowego, lepszego kursu; spodziewanych łask nie dojrzeliśmy dotąd, natomiast dostrzegamy podpis carski, potwierdzający srogi wyrok wydany w sprawie kieleckiej.
Przypomnijmy w kilku słowach tę sprawę.
W seminaryum kieleckiem odnaleziono dokument podpisany przez kilkunastu księży, którzy, w swoim czasie, opuszczając akademią duchowną w Petersburgu, związali się uroczystym słowem i podpisami stwierdzili przysięgę: że wiernie stać będą, przy wierze katolickiego Kościoła, że w ciężkich warunkach życia będą wzajemnie się wspierali.
Odnaleziony dokument powiał groźbą knowań i niecnych spisków, bo jakie prawo mieli księża stać wiernie przy katolickim Kościele, gdy się noszono z myślą budowania prawosławnych soborów? jakie prawo mieli wspominać o czasach ciężkich, gdy u nas rozpoczął się już prawie złoty wiek Apolina? położenie zaś na końcu dokumentu kilkunastu podpisów, to już niczem innem, jak tylko konspiracją, zapachło.
I księża do więzieni poszli – czekano wyroku. Tymczasem umarł Aleksander lit. Od jednego ruchu ręki Mikołaja II zależało już wszystko.
Ręka się poruszyła.
Trzydziestu sześciu księży skazanych zostało na lat pięć wygnania do odległych prowincyi rosyjskich; niektórzy z nich do okolic, gdzie nie ma zupełnie kościołów.
I jeszcze:
Przy wstąpieniu na tron cara Mikołaja podczas przysięgi na wierność wielu księży rotę tej przysięgi odczytało w języku polskim i – skazani zostali na zapłacenie po 50 rs. kary.Łask nie widzieliśmy dotąd.
Pewna część społeczeństwa naszego dała ucho syrenim głosom niektórych dzienników rosyjskich, któreby z zadowoleniem powitały chwilę pogodzenia się z sobą dwóch zwaśnionych ludów. Ale inicyatywa powinna wyjść od nas, bo przy nas jest wina; myśmy to zawsze zapoznawali dobre intencye rządu, myśmy byli napadającymi, a oni – nieszczęśliwemi ofiarami przewrotności naszej. Ha! – pomyślano – niech już fałsz prawdą się stanie, byleby można tylko było swobodniejszą odetchnąć piersią. Zaczęto coś szeptać o u – godzie której chciano szczerze, bez żadnych wybiegów, ni myśli ukrytych.
I zaiste – dziwny przed nami obraz się przedstawił.
Gdy młodzież zamarzyła o obchodzie rocznicy kościuszkowskiej i powstania ludu warszawskiego, któremi to obchodami chciała dać wyraz swoim uczuciom znieważonym przez Hurków i Apuchtinów – zawieziono spokojnych manifestantów do więzień, a później wyrokiem miejscowych władz skazano na kilkoletnie wygnanie z kraju do Permu i Archangielska; gdy umarł car Aleksander i deputacya bądź co bądź wyszła z łona narodu, zaznaczając swoją wierność tronowi, złożyła wieniec na grób nieboszczyka; gdy w dniu imienin carskich lojalność swoją dla nowych rządów chciano okazać niebywałem dotąd oświetleniem miasta: reskrypt carski, kładąc nacisk na prawosławie, wyrażając wdzięczność swą byłemu naczelnikowi kraju za rządy sprawowane, dalej kary, jakie spotkały duchowieństwo nasze, postawiły na rozdrożu zwolenników ugody, zapominających, że ona jest możebną tylko w państwach konstytucyjnych, złagodniałe zaś wyrażanie się o nas pism rosyjskich – od razu przyjęło ton wrogi.
Z kim więc tu mówić, do kogo mówić i c czem mówić? Krzyk zbolałego serca pociąga za sobą, kary więzień i wygnań; wyraz lojalności – niedwuznaczne napomnienie, że nic się w naszych nie zmieni stosunkach, a ponieważ nic stać się nie może – dotychczasowy system, zastosowany specyalnie do nas, musi albo siłą logiki rozwijać się i iść naprzód, albo się cofać na wszystkich punktach, dając miejsce nowemu ruchowi, nie odpowiadającemu w niczem tylko co ustąpionemu.
Czy to jest możebne?
Zapewne, że czasem geniusz wytwarza zmiany, na jakie w innych warunkach lata się czeka. Ba! lecz geniusze serc czy rozumów nie rodzą się, na poczekaniu a i one muszą znaleść przygotowany grunt w spółeczeństwie.
Powtarzamy raz jeszcze: nie łudźmy się!
Reskrypt carski znamienny jest jeszcze pewnem wyrażeniem się. Jeśli się nie mylimy, jest on pierwszym dokumentem, w którym panujący monarcha wyrzeka się dobrowolnie korony polskiej, Królestwo opuszczone w nim zostało, figuruje tylko kraj Nadwiślański z wielką radością rosyjskich przyjaciół naszych, zamieszkujących Warszawę, których już gniewały w pierwszym manifeście carskim zamieszczone wyrazy: Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Finlandzkie. My, osławieni wrogowie carstwa, z taką skwapliwością nie odbieralibyśmy panującemu monarsze przynależnych mu tytułów, jak ci jego wiernopoddani, co krok zarzucający nam szowinizm narodowy, sami zaś grzęznący we wstrętnym szowiniźmie nienawiści.
Jakkolwiek nigdy prawie nie wierzyliśmy w zbytnią przyjaźń tych braci naszych po krwi, pomiędzy najzjadliwszemi jednak artykułami pism rosyjskich, omawiającemi sprawę naszą, dopatrzeć można było jakiegoś słabego przebłysku niby szczerego uczucia, który łatwowiernym nasuwał myśl o przebudzającem się, aczkolwiek nieśmiało, lękliwie – poczuciu sprawiedliwości.
Co to było – na razie nie mogliśmy orzec. Myśmy osobiście nawet ulegli pewnemu złudzeniu i częścią daliśmy ucho tym, którzy mówili o lepszem natchnieniu prasy rosyjskiej. Tymczasem to niczem innem nie było, jak tylko pewnem wietrzeniem prądów niewyraźnie jeszcze z góry wiejących; to zaś nie leżało twardym granitem w głębi rosyjskiego serca, lecz było sztucznem i wymuszonem, niewygodnem, jak suknia obca. Reskrypt carski uwolnił z tych niemiłych więzów. Źle dobrana szata opadła naraz i pokazała nam przeciwnika bez osłon żadnych, w całej swój brutalnej nagości, takim, jakim był, takim, z jakim długie lata walczyć nam jeszcze przyjdzie. Pochwała rządów Hurki, zatem pochwała wysyłek administracyjnych, gwałtów i bezprawia, dławienia niedającej się zdławić polskości – dziwną radością napełniły serca publicystów rosyjskich i nieomieszkali zaraz odezwać się zgodnym chórem, zwracając się do nas z pręgierzoweni ostrzem swych wyrazów, jawnie i za głośno się ciesząc, że nic się w doli narodu, oddanego im (według słów bluźnierczych) przez Opatrzność, nie zmieni; że reskrypt carski jest ścisłym programem dla obecnego naczelnika kraju, że wszelkie marzenia o swobodniejszym tchu zdławionej piersi, jest widmem bezcielesnem, snem gorączkowym, który pryśnie przy pierwszem zetknięciu się z rzeczywistością. W tym hymnie niekłamanej radości, że koło turtury obróci się raz jeszcze nad nami, że raz jeszcze z imieniem Polski na ustach w więzieniach i na wygnaniach konać będziemy, że raz jeszcze plunąć nam w twarz można kłamstwem spisków i knowań zamącających całość państwa – w tym hymnie weselnym jest coś tak podle niskiego, że gdyby nie wiara w powolny, lecz w trwały świata postęp, który zakończyć się musi zwycięztwem prawdy – możnaby było zwątpić o wszystkiem tem, co tylko nosi szlachetne piętno na sobie.
Lecz dobrze, że maska zdjętą została i żaden już cień łudzący na odkryte nie pada oblicze. Pragnących się nawet łudzić, nie oszuka już głos syreni; za szeroko się otwarła paszczęka, by nie spostrzegli jej łatwo – wierni nawet. Po co te głosy słowicze o zbrataniu się, gdy tu o zjedzeniu tylko jest mowa?
Do różnych wystąpień tak jawnych wrogów naszych, jak i udających przyjaciół, od szczerzącego wciąż na nas zęby p. Suworina do zapraszającego łagodnie księcia Meszczerskiego, byśmy dobrowolnie rolę ostrygi odegrali i bez przymusu spoczęli w dobrze trawiącym żołądku rosyjskim – do tych różnych wystąpień przyłączył się znów jeden głosik, który bez żadnych ogródek daje odprawę, wszystkim narodowościom weszły m do składu rosyjskiego państwa. I ten to głos podniósł dziennik, który na czole swojem wyrył piękny napis: Syn Otieczestwa.
"Najgłówniejszem – powiada ów "Syn Ojczyzny" – o czem pamiętać należy jest to, że pod nazwą Rosyi rozumieć wypada ludność rdzennie rosyjską, że o żadnych innych narodowościach nie może być mowy, że pomocy ich nie potrzebuje my i dzielić z niemi naszej misyi cywilizacyjnej nie pragniemy. Niechaj wszelacy Niemcy, Polacy, żydzi – rosyjscy poddani – staną się nie tylko na papierze, ale w rzeczywistości obywatelami rosyjskimi, a mur oddzielający ich od nas – runie. Żądać na innych warunkach ustania niezgody między ludnością rosyjską a innowierczą mogą niedorostki umysłowi, albo świadomi zdrajcy"'.
Mamy więc tu program jaśniej wyłożony od wszystkich dotychczasowych programów. Prócz Rosyan, miłujący on syn ojczyzny, żadnych narodowości nieuznaje, żadnych im praw przyznać nie chce, choć z kieszeni ich wyciąga pieniądze potrzebne dla bytu państwa, choć z żył ich krew wytacza dla uszczęśliwienia Tekińców i polepszenia doli poddanych bucharskich czy chiwańskich hanów; pomocy ich jednak, jak twierdzi, nie potrzebuje i misyi cywilizacyjnej dzielić z nimi nie pragnie.
Chcielibyśmy się coś bliżej dowiedzieć o tej misyi, i naczem jej cywilizacyjność polega? Czy nie na zbawianiu narodów, które, nolens volens, musiały się ugiąć pod orężem rosyjskim? – "Syn Otieczestwa" nie pojmuje jej inaczej, mówi wyraźnie, że – niezgoda (rozumiej ciemiężenie) nie powinna ustać dopóty, dopóki innowiercy, nie staną się rzeczywiście obywatelami rosyjskimi. Ale my wiemy, co o tem obywatelstwie sądzić – powiedziano nam już o tem zbyt wyraźnie. – Miejcie się na baczności i wy, szlachetniejsi mężowie rosyjscy, bo "syn ojczyzny", tych, co bąkają coś o prawach ludzkich niedorostkami lub wprost zdrajcami nazywa.
Wypowiedzieliście panowie, coście wypowiedzieć mieli; nie mając żadnych argumentów na uzasadnienie gnębienia naszego, śpiewacie wciąż jedne piosenkę o robotach podziemnych, spiskach, ruchach rewolucyjnych. "Znamy się!" powtarzając nam co chwila.
Tak – znamy się i widzieliście nas nieraz przed sobą, ale z odkrytą przyłbicą, jawnie dopominających się o zgwałcone prawo nasze. Widzieliśmy się na racławickich polach, bliżej przypatrzyliśmy się sobie pod Grochowem i Wawrem, aleście nas nie widzieli przy królobójczym pocisku, przecinającym nić życia Aleksandra II w murach własnej jego stolicy; nie byliśmy przy podkopach smoleńskich i tysiącznych innych zamachach na życie carów. Nie wiemy, czy który z nich wśród swojego narodu, we własnej stolicy, tak spokojnie oddycha!, jak we Lwowie cesarz Franciszek Józef, a przecież znajdował się on wśród narodu obcego mu krwią, w mieście wcale nie austryackiem. Nie było tam Trepowów z całą zgrają żandarmów i policyi – polscy spiskowcy straż trzymali i pilnowali snu swojego monarchy. I cóż wasze sławne ubóstwiania carów znaczą? Franciszka Józefa nie ubóstwiają, lecz kochają; ale też podczas polowań nie widać zbłąkanych kul, nie roztrzaskują się pociągi, jak pod Borkami, nie odkrywają się pod Przemyślem podziemne podkopy. A przecież nie w polskiej Warszawie działy się te wszystkie zbrodnie? Wam zaś spać nie pozwalają knowania nasze i – "polska intryga. "
Insynuacye podobne, rzucane przez dzienniki rosyjskie, nie ubliżają nam w niczem, choć u władz wyższych zaszkodzić nam mogą, a że nie obcą im jest ta gra podstępna, że jej niegodnie używają w stosunku do nas, o tem wiadomo nam od dawna.
Walczyć więc musimy i będziemy. Orężem naszym musi być spokój, wytrwałość, hart duszy, bezgraniczna miłość ojczyzny, niezapieranie się swych uczuć narodowych, wiary i języka przodków. To broń, której nie schowamy w zanadrze, to święta po ojcach spuścizna, która wiernie synom i wnukom przekazaną zostanie.
Walka jest trudną, z równowagi wyjść łatwo, bo nieraz rozprawy toczyć musimy z jakimś szeptem tajemnym niewiadomego zupełnie pochodzenia. Rosyanom za dobrze w Warszawie, nie życzą sobie, aby się cokolwiekbądź zmieniło, używają więc wszelkich sposobów, by nie usypiała czujność pilnujących nas władz.
W ostatnich czasach pojawiły się proklamacye, rozrzucane po domach, burzliwej treści, niezdarnym pisane językiem. Jednę i drugą pochwyciła policya – i oto mamy pisany, drukowany lub litografowany dowód polskiego wichrzycielstwa.
I zkąd to wszystko?
Młodzież, posądzana zawsze o spiski, nic o nich nie wie, inne warstwy społeczeństwa ze zdumieniem odczy – tywują głupią, elukubracyą – a jednak ten, to ten, za znalezienie u niego kartki podobnej do odpowiedzialności pociągnięty zostaje.
A jednak nie jest to produkt rodzimy, ani zagraniczny transport, urodził się, przecież w murach Warszawy. Powtarzamy raz jeszcze: za dobrze jest Rosyanom u nas, a lękając się, zmian mogących nastąpić, starają się za jaką bądź cenę chcą, na ich łaskę i niełaskę oddany naród, skompromitować. Z ich to tłoczni wychodziły nieraz podobne roboty i teraz, gdy ulękniono się z góry wiejącego niby innego powiewu – wzięto się do gry podstępnej, obałamucującej rząd i nieświadomą, tych robót część narodu.
Lecz wiemy, jakie mogą być i są nasze odezwy, a jakie są obecne. Do pierwszych przyznamy się zawsze, z ostatniemi nic wspólnego nie mamy. Ale jak tu uchwycić nić tych działań podstępnych? trzeba chyba szczególnego wypadku, jaki się zdarzył w sprawie Karwasowskiego, ale tu czujność policyjna nie mogła patrzeć przez palce, boć już nie chodziło tylko o naszą skórę, lecz o wydawanie komuś planów fortecy warszawskiej.
Sprawa to charakterystyczna – bo daje miarę do czego są zdolni Rosyanie, zamieszkujący Warszawę i jak, dla skompromitowania nas w oczach rządu, nie cofną się przed niczem.Ów p. Karwasowskij, referent z biura intendantury w cytadeli, z uposażeniem 1500 rubli, żonaty, bezdzietny, poczuł ognie miłosne do p. S., do której równie silnym płomieniem zagorzał buchalter fabryki Lilpop-Rau i Lewenstein, p. B. Pan Karwasowskij, widząc, że bogdanka jego pochyla się ku stronie szczęśliwszego rywala, chciał go się pozbyć i użył ku temu broni niezawodzącej nigdy, a tak używanej często przez naszych współmieszkańców warszawskich rosyjskiego pochodzenia – donosu.
"Skazano – zdiełano!"
Przez pocztę miejską w styczniu i lutym r. z. przesłał p. Karwasowskij jenerałowi żandarmeryi Brockowi, w odstępach kilkudniowych trzy denuncyacye. Denuncyacye oskarżały p. B. o stosunki z anarchistami, korespondencye cyfrowane, sprowadzanie dynamitu, w trzeciej zaś, doniesiono o wykradzeniu planów fortecznych dla użytku jednego z ościennych mocarstw kompromitując jednocześnie wielu znajomych i kolegów p. B. Zarządzona rewizya potwierdziła słowa tajnego donosu. We włosach pani B. znaleziono ukryty list pisany w połowie cyframi, w połowie literami, była w nim mowa o dynamicie, przesyłkach itd., a także odnaleziono skalkowany najprawdziwszy plan fortów warszawskich. Oboje więc pp. B. i trzydziestu ich znajomych, pomiędzy któremi znalazła się i p. S… – aresztowano i osadzono w cytadeli.
Lecz oto u byłej kochanki Karwasowskiego znaleziono jego bilet wizytowy, a nadto p. S. w pisanych denuncyacjach poznała charakter ręki Karwasowskiego, który, wzięty na spytki, przyznał się do nikczemnego postępku, jako też do nadsyłania Burchowiczowi listów mogących go skompromitować i – planu fortecy.
Rzecz się wyjaśniła, lecz w iluż to razach udowodnić niewinności swojej jest niemożebnem, bo nie zawsze los dobry usłuży, bo nie zawsze przysyłają się plany fortec. A przecież bezczelność donosów jest u nas na porządku dziennym, a jednak proklamacye, niby nasze, z groźbą o rzucenie się w objęcia Austryi policya chwyta, a pisma rosyjskie mówią o spiskach, o "niezasypiającej polskiej intrydze". I napełniają się więzienia, a piętno niewoli coraz bardziej a bardziej ściska pierś narodu.
I jak walczyć z wami, nie przebierającymi w. wyborze broni?
Jedno z pism angielskich, omawiając sprawę rzezanych Ormian, wyraziło wątpliwość o istnieniu Europy w moralnem znaczeniu. My już tej wątpliwości nie mamy. Rzeź ciał armeńskich nie jest straszniejszą od mordu dokonywanego nieustannie na duchu narodu. Kto nie rozumie tego, chyba sam jest bez duszy. Panowie publicyści rosyjscy udają, że o tem nic nie wiedzą, jak gdyby w ich dziejach nie było mongolskiego jarzma, powstań przeciwko narzuconej władzy hanów, pragnienia rozwoju w duchu czysto swojskim. Kto wam zarzucał, żeście spalili Moskwę przed najściem nieprzyjaciela? Kto wamby zarzucił, gdybyście dziś – podbici na przykład przez Chiny – nie chcieli się wyrzec utraconej ojczyzny?
Czy my czegoś więcej żądamy?
Stokroć mniej.
Praw tylko, jakie wy macie z poszanowaniem odrębności narodowej, której wyrzec się nie możemy i do czego zmusić nas bez pogwałcenia wszelkich zasad moralno-ludzkich nie macie wy prawa.II. WARSZAWA, 8 LUTEGO.
Wszystko ma swój koniec!
Temu ogólnemu prawu musiały uledz i dzienniki rosyjskie, które, jakby się lękały rzeczywiście jakichś reform, mających choć odrobinę nasz byt osłodzić, podniosły gwałt wielki i iście żabim chorałem odezwały się wszystkie naraz. Po onym wielkim krzyku nastąpiło ogólne niemal milczenie, może spowodowane wyczerpaniem się nie mogącej być podjętej u nas, na miejscu, przez stronę najbardziej interesowaną, dyskusyi; może naturalnem znużeniem się po wysiłku krzykliwym, może zresztą tym krzykiem zagłuszyły już złe echa zkądinąd przewiane i – ciesząc się, że udało się wypruć z czarnego pasma przędzin swoich nici bielsze, używają dobrze zasłużonego spoczynku. Bądź co bądź, o nas jest już względnie cicho, jedna tylko ptaszyna w korespondencyach swoich z Warszawy do "Nowego Wremieni", nie przestaje wciąż kwilić i wyjeżdża z radami to do rządu, to do hr. Szuwałowa, ażeby nie zasypiali sprawy i prowadzili dalej dzieło "zjednoczenia" tak świetnie rozpoczęte przez byłego jenerał-gubernatora.