Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Z pod zaboru rosyjskiego. Ser. 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z pod zaboru rosyjskiego. Ser. 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 378 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. WAR­SZA­WA, 16 STYCZ­NIA.

Pa­trzą­cy w przy­szłość przez szkła nie­za­bar­wio­ne na ko­lor ró­żo­wy, do­świad­cze­niem bo­ga­ci, obe­zna­ni aż nad­to do­brze z uczu­cia­mi, ja­kie dla nas ży­wią, Ro­sy­anie, nie do­zna­li­śmy gro­mo­we­go wstrzą­śnie­nia po od­czy­ta­niu re­skryp­tu car­skie­go, w któ­rym pa­nu­ją­cy dziś mo­nar­cha uzna­je za­słu­gi Jó­ze­fa Wło­dzi­mie­rzo­wi­cza Hur­ki, po­ło­żo­ne w "kra­ju nad­wi­ślań­skim". Re­skrypt ten, gdy­by nie za­wie­rał pew­nych, bar­dzo zna­czą­cych wy­ra­żeń i pod­kre­śleń, bądź co bądź coś mó­wią­cych; gdy­by nie to­wa­rzy­szy­ły mu pra­wie jed­no­cze­śnie zna­mien­ne wy­ro­ki kar, pod­pi­sa­ne już przez cara Mi­ko­ła­ja, był­by ni­czem in­nem, jak do­peł­nie­niem zwy­kłej for­mal­no­ści przez pa­nu­ją­ce­go wzglę­dem ustę­pu­ją­ce­go słu­gi, któ­ry przez lat kil­ka­na­ście, zo­sta­jąc na sta­no­wi­sku da­nem mu przez nie­bosz­czy­ka cara, nie sprze­ci­wił się w ni­czem woli swo­je­go mo­nar­chy, wy­peł­nił ją z dro­bia­zgo­wą do­kład­no­ścią i nie za­wiódł po­ło­żo­ne­go w nim za­ufa­nia. Mniej­sza już, jaka to była wola i co przy­no­si­ło jej wy­ko­na­nie – mniej­sza o stro­nę etycz­ną, o dro­gi i środ­ki, ja­kie­mi się dą­ży­ło do prze­pro­wa­dze­nia pew­nych, z góry za­kre­ślo­nych ce­lów: roz­kaz mo­nar­szy śle­po wy­ko­na­ny zo­stał i – choć­by nowy pan z po­przed­ni­kiem się swo­im nie zga­dzał, choć­by wznio­ślej­sze miał cele, szla­chet­niej­sze za­da­nia: ustę­pu­ją­ce­mu wy­ko­naw­cy woli ro­dzi­ca mu­siał­by rzu­cić kil­ka słów po­dzię­ko­wa­nia i wła­sno­ręcz­ny swój pod­pis po­ło­żyć na za­mknię­tym już ra­chun­ku. By­ła­by to zwy­kła for­muł­ka grzecz­no­ści, nie mó­wią­ca nic o za­mia­rach no­we­go ster­ni­ka pań­stwa, krót­kie "dzię­ku­ję", po­ło­żo­ne na koń­cu księ­gi, ma­ją­cej być do ar­chi­wum od­da­ną. Tym­cza­sem re­skrypt car­ski co in­ne­go nam po­wie­dział: sys­tem sto­so­wa­ny w kra­ju pol­skim za mi­nio­ne­go pa­no­wa­nia – nie pręd­ko ma przejść do hi­sto­ryi. "Po­int de­re­ve­ries!" raz jesz­cze zo­sta­ło po­wie­dzia­ne i raz jesz­cze ró­żo­wa za­sło­na spa­dła z oczu tych, któ­rzy się łu­dzić chcie­li.

Re­skrypt car­ski jest do­ku­men­tem, o któ­rym sąd wy­da­jąc, zda­je się, że po­my­lić się nie moż­na. Nie po­dzię­ko­wa­nie za tru­dy pod­ję­te w rzą­dzo­nym kra­ju, lecz na­czel­ne miej­sce zaj­mu­je po­chwa­ła spo­so­bu, ja­kie­go uży­to do zla­nia się bliż­sze­go Kró­le­stwa Pol­skie­go z ca­ło­ścią pań­stwa. Tym ce­men­tem zjed­no­cze­nia jest roz­sze­rze­nie pra­wo­sła­wia w ka­to­lic­kiej Pol­sce, wy­ra­zem zaś jego jest so­bór, wzno­szo­ny w sa­mem ser­cu War­sza­wy.

Po­stę­po­wa­nie by­łe­go na­czel­ni­ka w Kró­le­stwie Pol­skiem nie tyl­ko zy­sku­je po­dzię­ko­wa­nie car­skie w sa­mym re­skryp­cie, ale na­bie­ra wagi w osob­nym, wła­sno­ręcz­nym do­pi­sku: "i ser­decz­nie wdzięcz­ny". Do­pi­sek ten, po­ło­żo­ny na koń­cu re­skryp­tu, brzmi dziw­nie moc­no i szcze­gól­nej na­bie­ra wagi. Zda­je się być po­ło­żo­ny z umy­słu, jak­by od­po­wiedź tym, któ­rzy w nowo wscho­dzą­cej jutrz­ni do­strzedz chcie­li wspa­nia­ły błysk słoń­ca.

"Nie łudź­cie się – po­wie­dzia­no ma­rzy­cie­lom – spra­wie­dli­wość nie jest udzia­łem na­szym, a je­śli, za­po­mi­na­jąc o krzyw­dach do­zna­nych, zło­ży­cie wie­niec na gro­bie wa­sze­go gnę­bi­cie­la i uwie­rzy­li­ście do­brze mó­wią­cym o mnie wie­ściom, wie­ściom wy­lę­głym w nad­mier­nie zbo­la­łych ser­cach wa­szych – oto moja od­po­wiedź. "

Ta­kie wra­że­nie czy­ni ten wła­sno­ręcz­ny, koń­co­wy do­pi­sek car­ski na re­skryp­cie.

Nie dzi­wi­my się złu­dze­niom nie­któ­rych lu­dzi, nie po­wie­my o nich, że ich już znu­dzi­ło mę­czeń­stwo i za­cię­żył dłu­go trzy­ma­ny sztan­dar idei, że chcie­li­by już jak naj­prę­dzej o zie­mię go ci­snąć i wiel­kie­mi na­wet ofia­ra­mi, choć­by z god­no­ści na­ro­do­wej, oku­pić chwi­lę spo­czyn­ku – nie dzi­wi­my się i nie po­tę­pia­my, pra­gnie­nie szczę­ścia jest prze­cie każ­de­mu czło­wie­ko­wi wro­dzo­ne, a mło­dość wstę­pu­ją­ce­go na tron cara mo­gła na chwi­lę odu­rzyć zmę­czo­nych wo­nią kwia­tu. Lecz za­pach róż już się roz­wiał i oto sto­imy w zwar­tym sze­re­gu: ma­rzy­cie­le i wol­ni złu­dzeń wszel­kich, przed nie­zmie­nio­ną w ni­czem rze­wi­sto­ścią, smut­ną, bo­le­sną, wy­ma­ga­ją­cą wiel­kie­go spo­ko­ju i har­tu du­szy, zim­ne­go ob­ra­chun­ku z dni prze­ży­tych, z strat do­zna­nych, z go­to­wo­ścią do no­wych ofiar, do nie­skoń­czo­ne­go jesz­cze mę­czeń­stwa. Mó­wią nam ci, któ­rym się jesz­cze trud­no roz­stać z wid­mem wy­lę­głem w ich wła­snej wy­obraź­ni o na­dej­ściu cza­sów lep­szych, że wszel­kie wy­ra­zy uży­te w re­skryp­cie car­skim nic zu­peł­nie nie zna­czą, że zmia­ny na­stą­pić mu­szą i na­stą­pią.

Lecz gdzież jest tego za­po­wiedź?

Re­skrypt car­ski po­prze­dzi­ło parę fak­tów smut­nych, któ­re dziw­ne­mi by­ły­by he­rol­da­mi tego no­we­go, lep­sze­go kur­su; spo­dzie­wa­nych łask nie doj­rze­li­śmy do­tąd, na­to­miast do­strze­ga­my pod­pis car­ski, po­twier­dza­ją­cy sro­gi wy­rok wy­da­ny w spra­wie kie­lec­kiej.

Przy­po­mnij­my w kil­ku sło­wach tę spra­wę.

W se­mi­na­ry­um kie­lec­kiem od­na­le­zio­no do­ku­ment pod­pi­sa­ny przez kil­ku­na­stu księ­ży, któ­rzy, w swo­im cza­sie, opusz­cza­jąc aka­de­mią du­chow­ną w Pe­ters­bur­gu, zwią­za­li się uro­czy­stym sło­wem i pod­pi­sa­mi stwier­dzi­li przy­się­gę: że wier­nie stać będą, przy wie­rze ka­to­lic­kie­go Ko­ścio­ła, że w cięż­kich wa­run­kach ży­cia będą wza­jem­nie się wspie­ra­li.

Od­na­le­zio­ny do­ku­ment po­wiał groź­bą kno­wań i nie­cnych spi­sków, bo ja­kie pra­wo mie­li księ­ża stać wier­nie przy ka­to­lic­kim Ko­ście­le, gdy się no­szo­no z my­ślą bu­do­wa­nia pra­wo­sław­nych so­bo­rów? ja­kie pra­wo mie­li wspo­mi­nać o cza­sach cięż­kich, gdy u nas roz­po­czął się już pra­wie zło­ty wiek Apo­li­na? po­ło­że­nie zaś na koń­cu do­ku­men­tu kil­ku­na­stu pod­pi­sów, to już ni­czem in­nem, jak tyl­ko kon­spi­ra­cją, za­pa­chło.

I księ­ża do wię­zie­ni po­szli – cze­ka­no wy­ro­ku. Tym­cza­sem umarł Alek­san­der lit. Od jed­ne­go ru­chu ręki Mi­ko­ła­ja II za­le­ża­ło już wszyst­ko.

Ręka się po­ru­szy­ła.

Trzy­dzie­stu sze­ściu księ­ży ska­za­nych zo­sta­ło na lat pięć wy­gna­nia do od­le­głych pro­win­cyi ro­syj­skich; nie­któ­rzy z nich do oko­lic, gdzie nie ma zu­peł­nie ko­ścio­łów.

I jesz­cze:

Przy wstą­pie­niu na tron cara Mi­ko­ła­ja pod­czas przy­się­gi na wier­ność wie­lu księ­ży rotę tej przy­się­gi od­czy­ta­ło w ję­zy­ku pol­skim i – ska­za­ni zo­sta­li na za­pła­ce­nie po 50 rs. kary.Łask nie wi­dzie­li­śmy do­tąd.

Pew­na część spo­łe­czeń­stwa na­sze­go dała ucho sy­re­nim gło­som nie­któ­rych dzien­ni­ków ro­syj­skich, któ­re­by z za­do­wo­le­niem po­wi­ta­ły chwi­lę po­go­dze­nia się z sobą dwóch zwa­śnio­nych lu­dów. Ale ini­cy­aty­wa po­win­na wyjść od nas, bo przy nas jest wina; my­śmy to za­wsze za­po­zna­wa­li do­bre in­ten­cye rzą­du, my­śmy byli na­pa­da­ją­cy­mi, a oni – nie­szczę­śli­we­mi ofia­ra­mi prze­wrot­no­ści na­szej. Ha! – po­my­śla­no – niech już fałsz praw­dą się sta­nie, by­le­by moż­na tyl­ko było swo­bod­niej­szą ode­tchnąć pier­sią. Za­czę­to coś szep­tać o u – go­dzie któ­rej chcia­no szcze­rze, bez żad­nych wy­bie­gów, ni my­śli ukry­tych.

I za­iste – dziw­ny przed nami ob­raz się przed­sta­wił.

Gdy mło­dzież za­ma­rzy­ła o ob­cho­dzie rocz­ni­cy ko­ściusz­kow­skiej i po­wsta­nia ludu war­szaw­skie­go, któ­re­mi to ob­cho­da­mi chcia­ła dać wy­raz swo­im uczu­ciom znie­wa­żo­nym przez Hur­ków i Apuch­ti­nów – za­wie­zio­no spo­koj­nych ma­ni­fe­stan­tów do wię­zień, a póź­niej wy­ro­kiem miej­sco­wych władz ska­za­no na kil­ko­let­nie wy­gna­nie z kra­ju do Per­mu i Ar­chan­giel­ska; gdy umarł car Alek­san­der i de­pu­ta­cya bądź co bądź wy­szła z łona na­ro­du, za­zna­cza­jąc swo­ją wier­ność tro­no­wi, zło­ży­ła wie­niec na grób nie­bosz­czy­ka; gdy w dniu imie­nin car­skich lo­jal­ność swo­ją dla no­wych rzą­dów chcia­no oka­zać nie­by­wa­łem do­tąd oświe­tle­niem mia­sta: re­skrypt car­ski, kła­dąc na­cisk na pra­wo­sła­wie, wy­ra­ża­jąc wdzięcz­ność swą by­łe­mu na­czel­ni­ko­wi kra­ju za rzą­dy spra­wo­wa­ne, da­lej kary, ja­kie spo­tka­ły du­cho­wień­stwo na­sze, po­sta­wi­ły na roz­dro­żu zwo­len­ni­ków ugo­dy, za­po­mi­na­ją­cych, że ona jest mo­żeb­ną tyl­ko w pań­stwach kon­sty­tu­cyj­nych, zła­god­nia­łe zaś wy­ra­ża­nie się o nas pism ro­syj­skich – od razu przy­ję­ło ton wro­gi.

Z kim więc tu mó­wić, do kogo mó­wić i c czem mó­wić? Krzyk zbo­la­łe­go ser­ca po­cią­ga za sobą, kary wię­zień i wy­gnań; wy­raz lo­jal­no­ści – nie­dwu­znacz­ne na­po­mnie­nie, że nic się w na­szych nie zmie­ni sto­sun­kach, a po­nie­waż nic stać się nie może – do­tych­cza­so­wy sys­tem, za­sto­so­wa­ny spe­cy­al­nie do nas, musi albo siłą lo­gi­ki roz­wi­jać się i iść na­przód, albo się co­fać na wszyst­kich punk­tach, da­jąc miej­sce no­we­mu ru­cho­wi, nie od­po­wia­da­ją­ce­mu w ni­czem tyl­ko co ustą­pio­ne­mu.

Czy to jest mo­żeb­ne?

Za­pew­ne, że cza­sem ge­niusz wy­twa­rza zmia­ny, na ja­kie w in­nych wa­run­kach lata się cze­ka. Ba! lecz ge­niu­sze serc czy ro­zu­mów nie ro­dzą się, na po­cze­ka­niu a i one mu­szą zna­leść przy­go­to­wa­ny grunt w spół­e­czeń­stwie.

Po­wta­rza­my raz jesz­cze: nie łudź­my się!

Re­skrypt car­ski zna­mien­ny jest jesz­cze pew­nem wy­ra­że­niem się. Je­śli się nie my­li­my, jest on pierw­szym do­ku­men­tem, w któ­rym pa­nu­ją­cy mo­nar­cha wy­rze­ka się do­bro­wol­nie ko­ro­ny pol­skiej, Kró­le­stwo opusz­czo­ne w nim zo­sta­ło, fi­gu­ru­je tyl­ko kraj Nad­wi­ślań­ski z wiel­ką ra­do­ścią ro­syj­skich przy­ja­ciół na­szych, za­miesz­ku­ją­cych War­sza­wę, któ­rych już gnie­wa­ły w pierw­szym ma­ni­fe­ście car­skim za­miesz­czo­ne wy­ra­zy: Kró­le­stwo Pol­skie i Wiel­kie Księ­stwo Fin­landz­kie. My, osła­wie­ni wro­go­wie car­stwa, z taką skwa­pli­wo­ścią nie od­bie­ra­li­by­śmy pa­nu­ją­ce­mu mo­nar­sze przy­na­leż­nych mu ty­tu­łów, jak ci jego wier­no­pod­da­ni, co krok za­rzu­ca­ją­cy nam szo­wi­nizm na­ro­do­wy, sami zaś grzę­zną­cy we wstręt­nym szo­wi­niź­mie nie­na­wi­ści.

Jak­kol­wiek nig­dy pra­wie nie wie­rzy­li­śmy w zbyt­nią przy­jaźń tych bra­ci na­szych po krwi, po­mię­dzy naj­zja­dliw­sze­mi jed­nak ar­ty­ku­ła­mi pism ro­syj­skich, oma­wia­ją­ce­mi spra­wę na­szą, do­pa­trzeć moż­na było ja­kie­goś sła­be­go prze­bły­sku niby szcze­re­go uczu­cia, któ­ry ła­two­wier­nym na­su­wał myśl o prze­bu­dza­ją­cem się, acz­kol­wiek nie­śmia­ło, lę­kli­wie – po­czu­ciu spra­wie­dli­wo­ści.

Co to było – na ra­zie nie mo­gli­śmy orzec. My­śmy oso­bi­ście na­wet ule­gli pew­ne­mu złu­dze­niu i czę­ścią da­li­śmy ucho tym, któ­rzy mó­wi­li o lep­szem na­tchnie­niu pra­sy ro­syj­skiej. Tym­cza­sem to ni­czem in­nem nie było, jak tyl­ko pew­nem wie­trze­niem prą­dów nie­wy­raź­nie jesz­cze z góry wie­ją­cych; to zaś nie le­ża­ło twar­dym gra­ni­tem w głę­bi ro­syj­skie­go ser­ca, lecz było sztucz­nem i wy­mu­szo­nem, nie­wy­god­nem, jak suk­nia obca. Re­skrypt car­ski uwol­nił z tych nie­mi­łych wię­zów. Źle do­bra­na sza­ta opa­dła na­raz i po­ka­za­ła nam prze­ciw­ni­ka bez osłon żad­nych, w ca­łej swój bru­tal­nej na­go­ści, ta­kim, ja­kim był, ta­kim, z ja­kim dłu­gie lata wal­czyć nam jesz­cze przyj­dzie. Po­chwa­ła rzą­dów Hur­ki, za­tem po­chwa­ła wy­sy­łek ad­mi­ni­stra­cyj­nych, gwał­tów i bez­pra­wia, dła­wie­nia nie­da­ją­cej się zdła­wić pol­sko­ści – dziw­ną ra­do­ścią na­peł­ni­ły ser­ca pu­bli­cy­stów ro­syj­skich i nie­omiesz­ka­li za­raz ode­zwać się zgod­nym chó­rem, zwra­ca­jąc się do nas z prę­gie­rzo­we­ni ostrzem swych wy­ra­zów, jaw­nie i za gło­śno się cie­sząc, że nic się w doli na­ro­du, od­da­ne­go im (we­dług słów bluź­nier­czych) przez Opatrz­ność, nie zmie­ni; że re­skrypt car­ski jest ści­słym pro­gra­mem dla obec­ne­go na­czel­ni­ka kra­ju, że wszel­kie ma­rze­nia o swo­bod­niej­szym tchu zdła­wio­nej pier­si, jest wid­mem bez­cie­le­snem, snem go­rącz­ko­wym, któ­ry pry­śnie przy pierw­szem ze­tknię­ciu się z rze­czy­wi­sto­ścią. W tym hym­nie nie­kła­ma­nej ra­do­ści, że koło tur­tu­ry ob­ró­ci się raz jesz­cze nad nami, że raz jesz­cze z imie­niem Pol­ski na ustach w wię­zie­niach i na wy­gna­niach ko­nać bę­dzie­my, że raz jesz­cze plu­nąć nam w twarz moż­na kłam­stwem spi­sków i kno­wań za­mą­ca­ją­cych ca­łość pań­stwa – w tym hym­nie we­sel­nym jest coś tak pod­le ni­skie­go, że gdy­by nie wia­ra w po­wol­ny, lecz w trwa­ły świa­ta po­stęp, któ­ry za­koń­czyć się musi zwy­cięz­twem praw­dy – moż­na­by było zwąt­pić o wszyst­kiem tem, co tyl­ko nosi szla­chet­ne pięt­no na so­bie.

Lecz do­brze, że ma­ska zdję­tą zo­sta­ła i ża­den już cień łu­dzą­cy na od­kry­te nie pada ob­li­cze. Pra­gną­cych się na­wet łu­dzić, nie oszu­ka już głos sy­re­ni; za sze­ro­ko się otwar­ła pasz­czę­ka, by nie spo­strze­gli jej ła­two – wier­ni na­wet. Po co te gło­sy sło­wi­cze o zbra­ta­niu się, gdy tu o zje­dze­niu tyl­ko jest mowa?

Do róż­nych wy­stą­pień tak jaw­nych wro­gów na­szych, jak i uda­ją­cych przy­ja­ciół, od szcze­rzą­ce­go wciąż na nas zęby p. Su­wo­ri­na do za­pra­sza­ją­ce­go ła­god­nie księ­cia Mesz­czer­skie­go, by­śmy do­bro­wol­nie rolę ostry­gi ode­gra­li i bez przy­mu­su spo­czę­li w do­brze tra­wią­cym żo­łąd­ku ro­syj­skim – do tych róż­nych wy­stą­pień przy­łą­czył się znów je­den gło­sik, któ­ry bez żad­nych ogró­dek daje od­pra­wę, wszyst­kim na­ro­do­wo­ściom we­szły m do skła­du ro­syj­skie­go pań­stwa. I ten to głos pod­niósł dzien­nik, któ­ry na czo­le swo­jem wy­rył pięk­ny na­pis: Syn Otie­cze­stwa.

"Naj­głów­niej­szem – po­wia­da ów "Syn Oj­czy­zny" – o czem pa­mię­tać na­le­ży jest to, że pod na­zwą Ro­syi ro­zu­mieć wy­pa­da lud­ność rdzen­nie ro­syj­ską, że o żad­nych in­nych na­ro­do­wo­ściach nie może być mowy, że po­mo­cy ich nie po­trze­bu­je my i dzie­lić z nie­mi na­szej mi­syi cy­wi­li­za­cyj­nej nie pra­gnie­my. Nie­chaj wsze­la­cy Niem­cy, Po­la­cy, ży­dzi – ro­syj­scy pod­da­ni – sta­ną się nie tyl­ko na pa­pie­rze, ale w rze­czy­wi­sto­ści oby­wa­te­la­mi ro­syj­ski­mi, a mur od­dzie­la­ją­cy ich od nas – ru­nie. Żą­dać na in­nych wa­run­kach usta­nia nie­zgo­dy mię­dzy lud­no­ścią ro­syj­ską a in­no­wier­czą mogą nie­do­rost­ki umy­sło­wi, albo świa­do­mi zdraj­cy"'.

Mamy więc tu pro­gram ja­śniej wy­ło­żo­ny od wszyst­kich do­tych­cza­so­wych pro­gra­mów. Prócz Ro­sy­an, mi­łu­ją­cy on syn oj­czy­zny, żad­nych na­ro­do­wo­ści nie­uzna­je, żad­nych im praw przy­znać nie chce, choć z kie­sze­ni ich wy­cią­ga pie­nią­dze po­trzeb­ne dla bytu pań­stwa, choć z żył ich krew wy­ta­cza dla uszczę­śli­wie­nia Te­kiń­ców i po­lep­sze­nia doli pod­da­nych bu­char­skich czy chi­wań­skich ha­nów; po­mo­cy ich jed­nak, jak twier­dzi, nie po­trze­bu­je i mi­syi cy­wi­li­za­cyj­nej dzie­lić z nimi nie pra­gnie.

Chcie­li­by­śmy się coś bli­żej do­wie­dzieć o tej mi­syi, i na­czem jej cy­wi­li­za­cyj­ność po­le­ga? Czy nie na zba­wia­niu na­ro­dów, któ­re, no­lens vo­lens, mu­sia­ły się ugiąć pod orę­żem ro­syj­skim? – "Syn Otie­cze­stwa" nie poj­mu­je jej in­a­czej, mówi wy­raź­nie, że – nie­zgo­da (ro­zu­miej cie­mię­że­nie) nie po­win­na ustać do­pó­ty, do­pó­ki in­no­wier­cy, nie sta­ną się rze­czy­wi­ście oby­wa­te­la­mi ro­syj­ski­mi. Ale my wie­my, co o tem oby­wa­tel­stwie są­dzić – po­wie­dzia­no nam już o tem zbyt wy­raź­nie. – Miej­cie się na bacz­no­ści i wy, szla­chet­niej­si mę­żo­wie ro­syj­scy, bo "syn oj­czy­zny", tych, co bą­ka­ją coś o pra­wach ludz­kich nie­do­rost­ka­mi lub wprost zdraj­ca­mi na­zy­wa.

Wy­po­wie­dzie­li­ście pa­no­wie, co­ście wy­po­wie­dzieć mie­li; nie ma­jąc żad­nych ar­gu­men­tów na uza­sad­nie­nie gnę­bie­nia na­sze­go, śpie­wa­cie wciąż jed­ne pio­sen­kę o ro­bo­tach pod­ziem­nych, spi­skach, ru­chach re­wo­lu­cyj­nych. "Zna­my się!" po­wta­rza­jąc nam co chwi­la.

Tak – zna­my się i wi­dzie­li­ście nas nie­raz przed sobą, ale z od­kry­tą przy­łbi­cą, jaw­nie do­po­mi­na­ją­cych się o zgwał­co­ne pra­wo na­sze. Wi­dzie­li­śmy się na ra­cła­wic­kich po­lach, bli­żej przy­pa­trzy­li­śmy się so­bie pod Gro­cho­wem i Waw­rem, ale­ście nas nie wi­dzie­li przy kró­lo­bój­czym po­ci­sku, prze­ci­na­ją­cym nić ży­cia Alek­san­dra II w mu­rach wła­snej jego sto­li­cy; nie by­li­śmy przy pod­ko­pach smo­leń­skich i ty­sią­cz­nych in­nych za­ma­chach na ży­cie ca­rów. Nie wie­my, czy któ­ry z nich wśród swo­je­go na­ro­du, we wła­snej sto­li­cy, tak spo­koj­nie od­dy­cha!, jak we Lwo­wie ce­sarz Fran­ci­szek Jó­zef, a prze­cież znaj­do­wał się on wśród na­ro­du ob­ce­go mu krwią, w mie­ście wca­le nie au­stry­ac­kiem. Nie było tam Tre­po­wów z całą zgra­ją żan­dar­mów i po­li­cyi – pol­scy spi­skow­cy straż trzy­ma­li i pil­no­wa­li snu swo­je­go mo­nar­chy. I cóż wa­sze sław­ne ubó­stwia­nia ca­rów zna­czą? Fran­cisz­ka Jó­ze­fa nie ubó­stwia­ją, lecz ko­cha­ją; ale też pod­czas po­lo­wań nie wi­dać zbłą­ka­nych kul, nie roz­trza­sku­ją się po­cią­gi, jak pod Bor­ka­mi, nie od­kry­wa­ją się pod Prze­my­ślem pod­ziem­ne pod­ko­py. A prze­cież nie w pol­skiej War­sza­wie dzia­ły się te wszyst­kie zbrod­nie? Wam zaś spać nie po­zwa­la­ją kno­wa­nia na­sze i – "pol­ska in­try­ga. "

In­sy­nu­acye po­dob­ne, rzu­ca­ne przez dzien­ni­ki ro­syj­skie, nie ubli­ża­ją nam w ni­czem, choć u władz wyż­szych za­szko­dzić nam mogą, a że nie obcą im jest ta gra pod­stęp­na, że jej nie­god­nie uży­wa­ją w sto­sun­ku do nas, o tem wia­do­mo nam od daw­na.

Wal­czyć więc mu­si­my i bę­dzie­my. Orę­żem na­szym musi być spo­kój, wy­trwa­łość, hart du­szy, bez­gra­nicz­na mi­łość oj­czy­zny, nie­za­pie­ra­nie się swych uczuć na­ro­do­wych, wia­ry i ję­zy­ka przod­ków. To broń, któ­rej nie scho­wa­my w za­na­drze, to świę­ta po oj­cach spu­ści­zna, któ­ra wier­nie sy­nom i wnu­kom prze­ka­za­ną zo­sta­nie.

Wal­ka jest trud­ną, z rów­no­wa­gi wyjść ła­two, bo nie­raz roz­pra­wy to­czyć mu­si­my z ja­kimś szep­tem ta­jem­nym nie­wia­do­me­go zu­peł­nie po­cho­dze­nia. Ro­sy­anom za do­brze w War­sza­wie, nie ży­czą so­bie, aby się co­kol­wiek­bądź zmie­ni­ło, uży­wa­ją więc wszel­kich spo­so­bów, by nie usy­pia­ła czuj­ność pil­nu­ją­cych nas władz.

W ostat­nich cza­sach po­ja­wi­ły się pro­kla­ma­cye, roz­rzu­ca­ne po do­mach, burz­li­wej tre­ści, nie­zdar­nym pi­sa­ne ję­zy­kiem. Jed­nę i dru­gą po­chwy­ci­ła po­li­cya – i oto mamy pi­sa­ny, dru­ko­wa­ny lub li­to­gra­fo­wa­ny do­wód pol­skie­go wi­chrzy­ciel­stwa.

I zkąd to wszyst­ko?

Mło­dzież, po­są­dza­na za­wsze o spi­ski, nic o nich nie wie, inne war­stwy spo­łe­czeń­stwa ze zdu­mie­niem od­czy – ty­wu­ją głu­pią, elu­ku­bra­cyą – a jed­nak ten, to ten, za zna­le­zie­nie u nie­go kart­ki po­dob­nej do od­po­wie­dzial­no­ści po­cią­gnię­ty zo­sta­je.

A jed­nak nie jest to pro­dukt ro­dzi­my, ani za­gra­nicz­ny trans­port, uro­dził się, prze­cież w mu­rach War­sza­wy. Po­wta­rza­my raz jesz­cze: za do­brze jest Ro­sy­anom u nas, a lę­ka­jąc się, zmian mo­gą­cych na­stą­pić, sta­ra­ją się za jaką bądź cenę chcą, na ich ła­skę i nie­ła­skę od­da­ny na­ród, skom­pro­mi­to­wać. Z ich to tłocz­ni wy­cho­dzi­ły nie­raz po­dob­ne ro­bo­ty i te­raz, gdy ulęk­nio­no się z góry wie­ją­ce­go niby in­ne­go po­wie­wu – wzię­to się do gry pod­stęp­nej, oba­ła­mu­cu­ją­cej rząd i nie­świa­do­mą, tych ro­bót część na­ro­du.

Lecz wie­my, ja­kie mogą być i są na­sze ode­zwy, a ja­kie są obec­ne. Do pierw­szych przy­zna­my się za­wsze, z ostat­nie­mi nic wspól­ne­go nie mamy. Ale jak tu uchwy­cić nić tych dzia­łań pod­stęp­nych? trze­ba chy­ba szcze­gól­ne­go wy­pad­ku, jaki się zda­rzył w spra­wie Kar­wa­sow­skie­go, ale tu czuj­ność po­li­cyj­na nie mo­gła pa­trzeć przez pal­ce, boć już nie cho­dzi­ło tyl­ko o na­szą skó­rę, lecz o wy­da­wa­nie ko­muś pla­nów for­te­cy war­szaw­skiej.

Spra­wa to cha­rak­te­ry­stycz­na – bo daje mia­rę do cze­go są zdol­ni Ro­sy­anie, za­miesz­ku­ją­cy War­sza­wę i jak, dla skom­pro­mi­to­wa­nia nas w oczach rzą­du, nie cof­ną się przed ni­czem.Ów p. Kar­wa­sow­skij, re­fe­rent z biu­ra in­ten­dan­tu­ry w cy­ta­de­li, z upo­sa­że­niem 1500 ru­bli, żo­na­ty, bez­dziet­ny, po­czuł ognie mi­ło­sne do p. S., do któ­rej rów­nie sil­nym pło­mie­niem za­go­rzał bu­chal­ter fa­bry­ki Lil­pop-Rau i Le­wen­ste­in, p. B. Pan Kar­wa­sow­skij, wi­dząc, że bog­dan­ka jego po­chy­la się ku stro­nie szczę­śliw­sze­go ry­wa­la, chciał go się po­zbyć i użył ku temu bro­ni nie­za­wo­dzą­cej nig­dy, a tak uży­wa­nej czę­sto przez na­szych współ­miesz­kań­ców war­szaw­skich ro­syj­skie­go po­cho­dze­nia – do­no­su.

"Ska­za­no – zdie­ła­no!"

Przez pocz­tę miej­ską w stycz­niu i lu­tym r. z. prze­słał p. Kar­wa­sow­skij je­ne­ra­ło­wi żan­dar­me­ryi Broc­ko­wi, w od­stę­pach kil­ku­dnio­wych trzy de­nun­cy­acye. De­nun­cy­acye oskar­ża­ły p. B. o sto­sun­ki z anar­chi­sta­mi, ko­re­spon­den­cye cy­fro­wa­ne, spro­wa­dza­nie dy­na­mi­tu, w trze­ciej zaś, do­nie­sio­no o wy­kra­dze­niu pla­nów for­tecz­nych dla użyt­ku jed­ne­go z ościen­nych mo­carstw kom­pro­mi­tu­jąc jed­no­cze­śnie wie­lu zna­jo­mych i ko­le­gów p. B. Za­rzą­dzo­na re­wi­zya po­twier­dzi­ła sło­wa taj­ne­go do­no­su. We wło­sach pani B. zna­le­zio­no ukry­ty list pi­sa­ny w po­ło­wie cy­fra­mi, w po­ło­wie li­te­ra­mi, była w nim mowa o dy­na­mi­cie, prze­sył­kach itd., a tak­że od­na­le­zio­no skal­ko­wa­ny naj­praw­dziw­szy plan for­tów war­szaw­skich. Obo­je więc pp. B. i trzy­dzie­stu ich zna­jo­mych, po­mię­dzy któ­re­mi zna­la­zła się i p. S… – aresz­to­wa­no i osa­dzo­no w cy­ta­de­li.

Lecz oto u by­łej ko­chan­ki Kar­wa­sow­skie­go zna­le­zio­no jego bi­let wi­zy­to­wy, a nad­to p. S. w pi­sa­nych de­nun­cy­acjach po­zna­ła cha­rak­ter ręki Kar­wa­sow­skie­go, któ­ry, wzię­ty na spyt­ki, przy­znał się do nik­czem­ne­go po­stęp­ku, jako też do nad­sy­ła­nia Bur­cho­wi­czo­wi li­stów mo­gą­cych go skom­pro­mi­to­wać i – pla­nu for­te­cy.

Rzecz się wy­ja­śni­ła, lecz w iluż to ra­zach udo­wod­nić nie­win­no­ści swo­jej jest nie­mo­żeb­nem, bo nie za­wsze los do­bry usłu­ży, bo nie za­wsze przy­sy­ła­ją się pla­ny for­tec. A prze­cież bez­czel­ność do­no­sów jest u nas na po­rząd­ku dzien­nym, a jed­nak pro­kla­ma­cye, niby na­sze, z groź­bą o rzu­ce­nie się w ob­ję­cia Au­stryi po­li­cya chwy­ta, a pi­sma ro­syj­skie mó­wią o spi­skach, o "nie­za­sy­pia­ją­cej pol­skiej in­try­dze". I na­peł­nia­ją się wię­zie­nia, a pięt­no nie­wo­li co­raz bar­dziej a bar­dziej ści­ska pierś na­ro­du.

I jak wal­czyć z wami, nie prze­bie­ra­ją­cy­mi w. wy­bo­rze bro­ni?

Jed­no z pism an­giel­skich, oma­wia­jąc spra­wę rze­za­nych Or­mian, wy­ra­zi­ło wąt­pli­wość o ist­nie­niu Eu­ro­py w mo­ral­nem zna­cze­niu. My już tej wąt­pli­wo­ści nie mamy. Rzeź ciał ar­meń­skich nie jest strasz­niej­szą od mor­du do­ko­ny­wa­ne­go nie­ustan­nie na du­chu na­ro­du. Kto nie ro­zu­mie tego, chy­ba sam jest bez du­szy. Pa­no­wie pu­bli­cy­ści ro­syj­scy uda­ją, że o tem nic nie wie­dzą, jak gdy­by w ich dzie­jach nie było mon­gol­skie­go jarz­ma, po­wstań prze­ciw­ko na­rzu­co­nej wła­dzy ha­nów, pra­gnie­nia roz­wo­ju w du­chu czy­sto swoj­skim. Kto wam za­rzu­cał, że­ście spa­li­li Mo­skwę przed naj­ściem nie­przy­ja­cie­la? Kto wam­by za­rzu­cił, gdy­by­ście dziś – pod­bi­ci na przy­kład przez Chi­ny – nie chcie­li się wy­rzec utra­co­nej oj­czy­zny?

Czy my cze­goś wię­cej żą­da­my?

Sto­kroć mniej.

Praw tyl­ko, ja­kie wy ma­cie z po­sza­no­wa­niem od­ręb­no­ści na­ro­do­wej, któ­rej wy­rzec się nie mo­że­my i do cze­go zmu­sić nas bez po­gwał­ce­nia wszel­kich za­sad mo­ral­no-ludz­kich nie ma­cie wy pra­wa.II. WAR­SZA­WA, 8 LU­TE­GO.

Wszyst­ko ma swój ko­niec!

Temu ogól­ne­mu pra­wu mu­sia­ły uledz i dzien­ni­ki ro­syj­skie, któ­re, jak­by się lę­ka­ły rze­czy­wi­ście ja­kichś re­form, ma­ją­cych choć odro­bi­nę nasz byt osło­dzić, pod­nio­sły gwałt wiel­ki i iście ża­bim cho­ra­łem ode­zwa­ły się wszyst­kie na­raz. Po onym wiel­kim krzy­ku na­stą­pi­ło ogól­ne nie­mal mil­cze­nie, może spo­wo­do­wa­ne wy­czer­pa­niem się nie mo­gą­cej być pod­ję­tej u nas, na miej­scu, przez stro­nę naj­bar­dziej in­te­re­so­wa­ną, dys­ku­syi; może na­tu­ral­nem znu­że­niem się po wy­sił­ku krzy­kli­wym, może zresz­tą tym krzy­kiem za­głu­szy­ły już złe echa zką­di­nąd prze­wia­ne i – cie­sząc się, że uda­ło się wy­pruć z czar­ne­go pa­sma przę­dzin swo­ich nici biel­sze, uży­wa­ją do­brze za­słu­żo­ne­go spo­czyn­ku. Bądź co bądź, o nas jest już względ­nie ci­cho, jed­na tyl­ko pta­szy­na w ko­re­spon­den­cy­ach swo­ich z War­sza­wy do "No­we­go Wre­mie­ni", nie prze­sta­je wciąż kwi­lić i wy­jeż­dża z ra­da­mi to do rzą­du, to do hr. Szu­wa­ło­wa, aże­by nie za­sy­pia­li spra­wy i pro­wa­dzi­li da­lej dzie­ło "zjed­no­cze­nia" tak świet­nie roz­po­czę­te przez by­łe­go je­ne­rał-gu­ber­na­to­ra.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: