- W empik go
Z teki Marymontczyka - ebook
Z teki Marymontczyka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 314 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zebrał i uzupełnił
Jordan (Julian Wieniawski)
WARSZAWA
SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI GEBETHNERA I WOLFFA
1911
Do czytelnika.
W wydaniu niniejszej wiązanki wspomnień, której lwią część stanowią dawniej przezemnie opracowane szkice p… t. „Ze wspomnień Marymonckich” –wyczerpane już w obydwóch wydaniach, – zamieszczam prace rozrzucone różnemi czasy na łamach „Tygodnika Illustrowanego” i innych, a będące w pewnym związku ze wspomnieniami, jakie się z tym instytutem łączyły, a mianowicie: humoreskę p… t. „Dziś i wczoraj”, wspomnienia zjazdu koleżeńskiego na egzamin praktyczny p… t. „Po dwóch latach”, opis wycieczki do Ojcowa, nowellę p… t. „Gajowy” i sylwetki pośmiertne dwóch wybitnych mężów, których działalność ściśle zespoloną była z Instytutem Agronomicznym w Marymoncie, mianowicie nieodżałowanego profesora Wojciecha Jastrzębowskiego i dra Tadeusza Kowalskiego, jednego z ostatnich prawie Marymontczyków, a późniejszego profesora Oddziału rolniczego przy Instytucie politechnicznym w Puławach.
Opatruję też wspomniane już prace w streszczoną monografię tego najpierwszego i przez długi czas jedynego w naszym kraju Instytutu rolniczego, obejmującą przebieg historyczny początku i rozwoju tej uczelni, oraz sylwetki większej części niezapomnianych, a wybitnych jej profesorów.
Skąpy materyał źródłowy, jakim rozporządzałem nie pozwolił mi na obszerniejszą pracę, zwłaszcza przy smutnym nastroju ducha pod wrażeniem, jakie po latach kilkunastu wyniosłem na widok zupełnej ruiny tych najdroższych dla mnie i kolegów moich miejsc i pamiątek.
Autor
INSTYTUT GOSPODARSTWA WIEJSKIEGO I LEŚNICTWA
W MARYMONCIE,
JEGO POCZĄTKI, ROZWÓJ I KONIEC ISTNIENIA.
Po roku 1831, kiedy młodzież nasza żądna wiedzy, musiała wędrować po światło nauki do uniwersytetów i innych wyższych zakładów naukowych w Cesarstwie, Królestwo Polskie liczyło zaledwie parę wy ż szych uczelni specyalnych, jak ówczesne Kursa prawne i Instytut agronomiczny w Marymoncie. Cel ograniczania przybytków wiedzy w naszym kraju nie mogł być tajnym nikomu. Biurokracyi ówczesna, rekrutująca się na przodujące stanowiska z wyższych sfer społecznych, a czasem wojskowych, choćby niezawsze nawet odpowiednich, odznaczała się większą szczerością, mniejszą nienawiścią plemienną, mniejszą zjadliwością i mniejszą dążnością rusyfikacyjną. Mimo to, a może właśnie wskutek tego unikała jednak jawnie nagromadzania w stolicy podbitego kraju, znaczniejszej ilości materyału tak palnego, jakim wszędzie i po wsze czasy, bywała młodzież wyższych zakładów naukowych.
W płonących żarem patryotyzmu, sercach i umysłach ówczesnej młodzieży, hodowanej wprawdzie pod srogim Paskiewiczowskim rygorem, ale noszącej w piersiach dosyć świeże jeszcze tradycye samodzielnego bytu Ojczyzny, – gorzało zawsze pragnienie lepszej dla niej doli.
– IO –
Te skryte w głębi młodych serc polskich pragnienia, nie tajne zresztą rządowi, były bez wątpienia główną do tworzenia wyższych zakładów naukowych zaporą. Nie można jednak było obejść się bez takich, których istnienie było nawet interesem państwowym podyktowane.
Ponieważ w owej epoce, rusytikacya miejscowych żywiołów (jak już wspomniałem) nie leżała jeszcze w programie sfer rządzących, a wszystkie prawie urzędy z wyjątkiem kilkunastu wyższych dostojników, obsadzane bywały przez polaków, ponieważ tak w szkole, jak w sądzie i urzędzie, panował język polski, niezbędną była nauka prawa i administracyi, dla naszej młodzieży poświęcić się mającej zawodowi urzędniczemu, i potrzebę tę po zniesieniu uniwersytetu Aleksandrowskiego, zaspokajały do pewnego stopnia, t… zw. Kursa prawne.
Do niezbędnych także warunków materyalnej pomyślności kraju, jak nasz przeważnie podówczas rolniczego, należał rozwój zakładu naukowego kształcić mającego młodzież do zaszczytnego i pożytecznego, ale ciężkiego zawodu rolnika.
Zakład ten zajmował jeden z ważniejszych posterunków w dziedzinie wychowania publicznego, a był nim: Marymont.
Po ukonstytuowaniu się Królestwa Polskiego pod berłem Cesarza Wszech-Rosyi i Króla Polskiego Aleksandra I, mężowie, którym poruczonym był ster rządów, jak wiekopomnej pamięci Stanisław Staszic, St… hr. Potocki, hr. Tadeusz Mostowski, Ksawery ksią chodził różne koleje – od rodziny Sobieskich nabył go Elektor Saski Król Polski August II – od jego następcy nabyli go prusacy, zaś po ich wyjściu z kraju przeszedł na własność Księztwa Warszawskiego a następnie na Rząd Królestwa Polskiego.
Miejscowość ta położona w pobliżu Warszawy, a więc z kornunikacyą dogodną dla dojeżdżać mających ze stolicy profesorów, słusznie na cel powyższy obraną została. Dwa tak zw. Stare Gmachy zbudowane równolegle, systemem celkowym na internat, mieściły nadto sale jadalną i infirmeryę, których sąsiedztwo usprawiedliwiała licho sporządzana strawa,
Z czasem, w lat przeszło dwadzieścia, kiedy po nowej organizacyi Instytutu, napływ kandydatów stawał się coraz większym, wzniesiono obszerny, poprzeczny budynek zwany Nowym Gmachem, w którym prócz sal wykładowych, mieszkań dla młodzieży, mieściły się sala rysunkowa i gimnastyczna, oraz niewielki gabinet fizycznoprzyrodniczy wraz z laboratoryum.
Obszerny dziedziniec, otoczony z trzech stron wspomnianemi budowlami, zamykały wysokie drewniane sztachety ze słynnym odwachem u wejścia do Instytutu, strzeżonym przez paru typowych Inwalidów z byłego Wojska Polskiego, sympatycznych staruszków, dumnych z powierzonej im roli przestrzegania karności i bezpieczeństwa publicznego.
W początkach swego istnienia aż do roku 1831 Instytut niezbyt licznie był uczęszczanym, bo zaledwie 70 młodych ludzi go ukończyło. Wypadki zaszłe w tej epoce, spowodowały przerwę w wykładach przez że Lubecki, hr. Grabowski i inni, pod zwierzchnictwem księcia Namiestnika Zajączka, pierwsi odczuli potrzebę podniesienia zrujnowanego ekonomicznie skutkiem wojen kraju, przez wytworzenie specyalnych zakładów naukowych, któreby pchnęły na lepsze tory rolnictwo i gospodarkę leśną, najgłówniejsze podówczas czynniki bogactwa krajowego. Dzięki ich staraniom, dbały o dobro kraju Aleksander I, ukazem z d, 5 października 1816 roku wyposażył projektowany Instytut agronomiczny, w dobra rządowe Marymont z Bielanami
1 folwarki Ruda, Wawrzyszew, oraz w zapomogę pieniężną, ze skarbu Królestwa, w kwocie złotych pols. 36,000.
Dla zachęcenia młodzieży do kształcenia się na tej drodze, nadanym został przywilej zupełnego uwolnienia od służby wojskowej, kończącym Instytut agronomiczny.
Otwarcie tego zakładu naukowłego, miało miejsce w r. 1822 pod pierwotnym kierunkiem Bogumiła Flatta, w którym to czasie przeniesiono niższą szkołę rolniczą, kształcić mającą służbę folwarczną i oficya-listów wiejskich, do Wawrzyszewa.
W zacisznej miejscowości, która swą nazwę zawdzięczała Królowej Maryi Kazimierze, wznosił się ongi na niewielkim lesistym wzgórzu, pałacyk ofiarowany przez Króla Jana lli ukochanej Marysieńce na jej pobyt letni.
Od tego wzgórza Maryi (Mont de Mane) otrzymała ta rezydencya spolszczoną nazwę Marymontu. Pałacyk ten z niezmiernym urządzony gustem; prze – lat pięć. Od roku 1836 zaczęło się nowe jego istnienie, liczba kończących studya przez pierwsze lat 4 zwiększyła się do 92, a od roku 1840 datuje coraz poważniejszy wzrost tej uczelni, przy zwiększonym komplecie profesorów i corocznie powiększającej się liczbie studentów, dodanym bowiem został kurs leśnictwa i nazwa Instytutu odpowiednio uzupełnioną została.
Odtąd Instytut gospodarstwa wiejskiego i leśnictwa, oddanym został pod zwierzchnictwo ówczesnego Kuratora Okręgu Naukowego Muchanowa i pod władzę Ministra Oświecenia publicznego. Po ustąpieniu Bogumiła Flatta, pierwszym dyrektorem tak zreorganizowanego Instytutu został w r. 1835 ś… p. Michał Oczapowski.
Zacny ten i fachowo w kierunku rolniczym wykształcony pedagog, liczył podówczas około 50 lat.
Urodzony w zacisznej wiejskiej posiadłości w gub. Mińskiej w powiecie Słuckim, początkowe nauki w tamecznem gimnazyum pobierał, następnie żądny poważnej wiedzy przeniósł się do Wilna, którego uniwersytet błyszczał później nazwiskami pierwszorzędnych gwiazd naukowych Śniadeckich, Jundziłów i w. in.
Ukończywszy uniwersytet wileński ze stopniem doktora filozofii w 1812 roku, poczuł w sobie nieprzepartą chęć, jak każdy niemal podówczas polak poświęcenia się zawodowi rolniczemu.
W tym celu odbywał praktykę gospodarską w mniejszych, a czasem i w większych posiadłościach ziemskich, przyswajając sobie jaknajtroskliwiej różne działy obszernej wiedzy rolnej.
Tak uzbrojony należycie w szczegóły gospodarstwa wiejskiego, zapragnął szerszej i znacznie wyżej posuniętej nauki zagranicą, w tym celu udał się do Móglina do jednej z najpierwszych szkół rolniczych w Niemczech, prowadzonej pod kierunkiem słynnego i znakomitego specyalisty Thaera.
Przyswoiwszy sobie nowe systematy rolne i nowe wskazówki prowadzące do ulepszenia gospodarstw, tak pod względem zwiększenia produkcyi rolnej jako tez racyonalnego wychowu inwentarzy, młody uczony nie poprzestał natem, ale puścił się w długotrwałą wędrówkę, po większej części pieszo, do wzorowych gospodarstw i cełniejszych zakładów agronomicznych w Niemczech, Hollandyi, Francyi i Anglii, zbierając skrzętnie wszelkie dane, dążące do coraz świetniejszych wyników z gospodarstw rolnych. Po powrocie z tych pouczających studyów, wezwanym został w roku 1820, przez ówczesny uniwersytet Aleksandrowski w Warszawie na katedrę profesora gospodarstwa wiejskiego, że jednak uprzednio już traktował z młodym uczonym uniwersytet Wileński o objęcie w nim takiejże samej katedry, wolał powrócić w ojczyste strony w r. 1822 podobne stanowisko tam objął. Pozostając na niem lat sześć został mianowany wizytatorem gimnazyum i szkół wileńskich, a następnie cenzorem, które to urzędy piastował do roku 1834. W tym też roku przybył do Warszawy, a dawszy się już uprzednio poznać u nas z prac swoich szerszemu ogółowi, został mianowany najpierw administratorem dóbr Marymont, Bielany, Wawrzyszew i Buraków, a w rok potem dy rektorem Instytutu gospodarstwa wiejskiego i leśnictwa w Marymoncie.
Natem ważnem stanowisku położył niezaprzeczone zasługi, wydając słynne w owym czasie io-cio tomowe dzieło swroje. Uprzejmy w obejściu, serdeczny w zetknięciu i sprawiedliwy, a jednak wyrozumiały w stosunku z młodzieżą, umiał sobie zdobyć jej serca i należyty dla siebie szacunek. Nigdy żaden rozdźwięk nie miał miejsca między zwierzchnikiem, a licznem gronem wychowańców, przybyłych z różnych środowisk mniej lub więcej kulturalnych.
Trudne te obowiązki spełniał on przez lat blizko dwadzieścia i kiedym po raz ostatni w roku 1853 z licznem gronem kilkudziesięciu moich kolegów składał egzamin praktyczny po przebyciu i dwuletnich kursów w Marymoncie i dwuletniej praktyki, drogi nasz dyrektor żegnał nas serdecznie, błogosławił nam na dalszą drogę, rok ten bowiem był ostatnim zajmowanego przezeń zaszczytnego stanowiska, które z powodu nadwątlonego zdrowia opuścić był zmuszony. Jakoż w niespełna rok potem rozstał się z tym światem, pochowany w jednym z administrowanych przezeń folwarków, należącym do Marymontu, w Wawrzyszewie pod Bielanami. Miejsce dyrektora zajął znany chemik Seweryn Zdzitowiecki, a po tym ostatnim Stanisław Przystański.
Dyrektor miał sobie dodanych do pomocy w wykładach gospodarstwa wiejskiego, Adjunkta z katedrą hodowli inwentarza, a do wykładu nauki leśnictwa, zamianowano dwóch profesorów.
Program dwuletniego kursu teoretycznego obejmował zakres obszerny a mianowicie:
io Naukę gospodarstwa wiejskiego wykładał dyrektor Oczapowski ze swego i oo tomowego dzieła.
2-0 Wykład hodowli inwentarza powierzono uzdolnionemu w tym kierunku i również zacnemu pedagogowi Aleksemu Hemplowi.
30 Dwuletni kurs leśnictwa wykładali dwaj profesorowie Adamski i Janczewski. Pierwszy z nich naczelnik Sekcyi technicznej w Komisyi Skarbu, człowiek bardzo sympatyczny, uczciwy i specyalista, ale niemający najmniejszego daru słowa, którego lekcya wypadała pod wieczór, monotonnym swym głosem wywierał nieraz na niektórych słuchaczach skutek nasennego narkotyku – natomiast niemniej zacny i kochany przez nas drogi profesor Janczewski Kazimierz, Naczelnik Sekcyi leśnej w Kom. Skarbu czarował wprost audytoryum i jasnością wykładu i potoczystością zdań wypowiedzianych przepięknym głosem i głęboką wiedzą.
4-0 Katedra chemii i technologii powierzoną była znanemu profesorowi wielce przez nas wszystkich szanowanemu Józefowi Bełzie, byłemu wychowańcowi uniwersytetu Aleksandrowskiego.
5-0 Miernictwo i geometryę wykładał drugi Adjunkt bardzo sympatyczny Józef Woyzbun.
6-0 Co może zrobić z wykładu dar słowa, dowodziły najlepiej prelekcye weterynaryi prof. Edwarda Ostrowskiego, zasłużonego Dyrektora Instytutu Weterynaryjnego w Warszawie. Umiał on pochłaniać całkowitą uwagą słuchaczy, którzy istotną z tej nauki wynosili korzyść. Otaczaliśmy go też wszyscy najżywszą za przepiękny jego wykład wdzięcznością.
7-0 Kurs treściwy prawa i administracyi powierzono prof. Józefowi Jędrzeje wieżowi, człowiekowi bardzo uprzejmemu i umiejącemu ożywić przedmiot przezeń wykładany. Był on szwagrem naszego wielkiego mistrza tonów Fryderyka Chopina, o którym często lubił opowiadać.
8-0 Mechanikę i budownictwo wiejskie wykłada! prof. Kaczyński. Zdolny, lecz niesłychanie jowialny, dopuszczał się nieraz takiej przesady w uplastycznianiu teoryi, że całe audytoryum do homerycznego pobudzał śmiechu. W wykładzie np. o środku ciężkości przytoczył raz przygodę swoją, że przejeżdżając około walącego się nań wiatraka, instynktownie chwycił za ołówek i podpierając na chybił trafił cały budynek, powstrzymał go w powietrzu, trafiwszy cudem na jego środek ciężkości. Kiedy po audytoryum na tę nieprawdopodobną opowieść rozległ się głośny śmiech, zaperzony profesor dodał, że nie są to żadne żarciki, albowiem już Archimedes wyrzekł pamiętne słowa: A Dajcie mi środek ciężkości ziemi, a ja ją na moim kiju podniosę".
9-0 Niemniej oryginalnym był wykład buchalte-ryi przez prot. Augusta Bernhardta, najzacniejszego z łudzi, ale wpadającego nieszczególnie językiem polskim. Przy egzaminowaniu studenta, kazał sobie pokazywać extemporalja, anterjora i posterjora, jako dane, na których się zadanie opierało.
Z teki Mruymonlezyka… – io-c Zupełnie nieodpowiednim przedmiotem, zwła… szcza dla młodzieży z ukończonych gimnazyów, była nauka religii, powierzona zacnemu lecz nie bardzo inteligentnemu, księdzu Zaleskiemu.
ii-o Niemniej śmiesznym był kurs języka rosyjskiego wykładany przez profesora Janowskiego z chre-stomatyi dla niższych klas przepisanej. Młodzieży dorosłej należała się raczej historya literatury rosyjskiej, która już podówczas liczyła takie gwiazdy jak Puszkin, Lermontow, Zukowskij i inni.
Tego rodzaju wykłady, jak dwa powyższe zamieszczone w programie nauk dowodziły jak niestosowna była zasada w przyjmowaniu słuchaczy z tak W. domowej edukacyi" różniących się pod wzglę-nem wiedzy o całe niebo od znacznej większości młodzieży gimnazyalnej i zaopatrzonej w patenta dojrza-r łości.
12-o Wykład nauk przyrodzonych, jak: botaniki, zoologii, mineralogii i geognozyi, oraz ogrodnictwa, powierzonym był niezapomnianemu przyjacielowi młodzieży marymonckiej prof. Wojciechowi Jastrzębowskiemu. O ile jako kierownik dusz naszych położył on niezaprzeczone zasługi urabiając kilkanaście pokoleń dobrych synów Ojczyzny i obywateli pojmujących obowiązki względem włościan, z którymi uczył nas tworzyć jedną wielką rodzinę – o tyle jako nauczyciel był twórcą pewnego, nieco dziwacznego systemu, układu, w którym do czterech głównych kategoryi sprowadzał wszelkie twory tak z dziedziny zoologii; jak mineralogii i botaniki.
Natomiast praktyczna strona jego pedagogicznej działalności, częste ekskursye botaniczne i mineralogiczne, wreszcie wprowadzane przezeń w czasie wakacyjnym wycieczki marymontczyków po różnych okolicach naszego kraju, przynosiły wielki, niezaprzeczony pożytek tak pod względem naukowym jak i moralnym, dając możność podziwiania darów przyrody tak hojnie u nas porozrzucanych, oraz wybitnych w dziedzinie rolnictwa osobistości i ich postępowych gospodarstw.
Część administracyjna instytutu powierzoną była inspektorowi Smarzewskiemu, człowiekowi wielce dobrego serca, niesłychanej słodyczy w obejściu, miłującemu młodzież i nawzajem zyskującemu sobie jej przywiązanie.
Trudne zadanie dyscyplinarnej niejako władzy spełniał on gorliwie, a jednak tak umiejętnie, tak delikatnie, że nigdy najmniejszy rozdźwięk nie miał miejsca w stosunku inspektora do grona wychowańców Instytutu.
W roku 1857-ym nastąpiły niektóre poważne zmiany w ustawie instytutowej. Kiedy poprzednio, jak już wspomniałem, przyjmowani byli do instytutu nietylko uczniowie kończący całkowity kurs gimnazyal-ny, ale i młodzież z tak zw. prywatnej edukacyi o ile wytrzymała (dość łatwy) egzamin wstępny, składany przed radą instytutu Marymonckiego – od owej pory wymaganem było ukończenie całkowitego kursu gim-nazyalnego i dopiero na zasadzie patentu dojrzałości, kandydaci przyjętymi być mogli. Zmiana ta była ze wszech miar racjonalną, nieraz bowiem paniczyki z domowej edukacyi (nieliczni wprawdzie), wyróżniali się od większości dojrzalszych kolegów, mało koleżeńskimi przymiotami, zupełnym brakiem podstawowych wiadomości i postępowaniem nie licującem bynajmniej z powagą dojrzalszej już młodzieży.
Wreszcie dwuletni kurs pierwotny zwiększono do lat 3-ch, natomiast zniesiono wymaganą uprzednio przed otrzymaniem ostatecznego patentu dwuletnią praktykę, co bynajmniej nie mogło wpływać dodatnio na skompletowanie wykształcenia rolnego.
Poznanych manifestacyach lat 1861 – 1862-go, w których podejrzewano o udział, dość liczny zastęp wychowańców Marymontu, instytut został zamknięty w tymże roku, a natomiast przy instytucie politechnicznym w Puławach utworzono dwa oddziały rolniczo-leśne.
Tyle skreślić mogłem w dorywczym szkicu z epoki, w której w instytucie przebywałem, a było nas już wtedy blizko dwustu studentów.
Z sercem przepełnionem wdzięcznością żegnał każdy z nas instytut w roku 1853-im po dwuletniej praktyce rolnej z patentem ostatecznym na wykształconych gospodarzy, rozstając się z pełną poezyi i wspomnień siedzibą naszą. Z tym olbrzymim paruwiekowym kasztanem, rzucającym na znaczną część naszego podwórza, cień upragniony, a będącym schronieniem od skwaru, kiedyśmy w kilkudziesięciu kolegów rozsiadali się na jego konarach. Gorącą, dziękczynną modlitwą żegnaliśmy śliczną naszą kapliczkę, otoczoną przepięknym ogrodem botanicznym, w którym każdy za wskazówką prof. Jastrzębowskiego, jedno choćby drzewko i jeden jakiś krzaczek zasadził.
Kiedym po latach kilkunastu, t j… po dawno na-stąpionem przeniesieniu Instytutu do Puław, pojechał z dziećmi dla zwiedzenia miejsca, z którem tyle drogich łączyło mnie wspomnień, zadrżałem na widok… ruiny.
Z okien gmachów, w których ongi wrzało życie koleżeńskie, zwieszały się przeróżne części garderoby żołnierzy, którym gmachy nasze na koszary oddane zostały.
Pod ciosem toporów, padł historyczny, paruset-wiekowy nasz kasztan – przepiękny ogród botaniczny z kapliczką w gruzy rozsypaną, znikły z powierzchni ziemi.
Ze ściśniętem sercem odwróciłem wźrok mój załzawiony od tego widoku wandalizmu – przemówić słowa nie byłem w stanie… niemym tylko gestem dałem dzieciom do zrozumienia, że w tych murach zagrzeba-nemi zostały najpiękniejsze młodości naszej marzenia.
WSPOMNIENIA I MARYMONTU.
WYDANIE III.
BRACIOM PO SERCU,
KOLEGOM PO PŁUGU
ofiaruje Autor.
I.
Ekskursya botaniczna. – Profesor Jastrzębowski. – Szary koniec. – Apostołka i apostołowie. – Czerwonka. – Szturm do specyałów pani
Ej ramię do ramienia!…, marsz, dzielne chłopaki! Uczyć będziem naszych braci, jak sadzić ziemniaki!"
Tak śpiewano sobie ongi… wychodząc na eks-kursyę botaniczną z ukochanym przewodnikiem naszym, Wojciechem Jastrzębowskim – a jest temu z górą pół wieku.
Młodość tryskała nam z oczu… rumieńcem wiosny krasiła czerstwe lica… myśl rwała się do lotu… dusza, swobody spragniona, wymykała się z poza krat instytutowych, pędząc na szerokie pola i łany, w zielone dąbrowy. Nogi drgały niecierpliwie, jak tancerzowi do pląsów. bo tez salonem tańca była dla nas piękna ziemia nasza, muzyką… świergotanie ptastwa,
Domagalskiej.
Katarynka i oberek. – Kawniejszy stosunek nauczyciela do uczniów.
a lampą ten testyn oświetlającą majowe słońce, którego jasne promienie ozłacały bogate nasze niwy.
Na czele szedł krokiem dzielnym, posuwistym a miarowym nasz poczciwy Jastrząb. Tak zwaliśmy wszyscy nieocenionego profesora… i wiedział on o tem, choć się z tem nigdy nie wydawał. Jastrzębiem zwaliśmy go nietyle dla podobieństwa z nazwiskiem, ile dlatego, że chodził, kołysząc się lekko na nogach, jak on ptak szybujący w powietrzu. Z pod srebrnych, długich rzęs, wzrok jego chmurny gniewnie niby dokoła spoglądał; białe, sute brwi, zsuwając się ze sobą, zdawały się być na pierwszy rzut oka znamieniem niezadowolenia lub gniewu; język, wydymający naprzemian to prawy to lewy policzek, mocno ściągnięte usta, nadawały mu pewien wyraz srogości. A jednak ta dusza dziwnej pogody, to serce matczynej prawie czułości, rozpływały się na widok młodych orlików, garnących się pod skrzydła swojego Jastrzębia! Zgarbiony pod ciężarem lat i trosk powszednich, wyprostowywał się drogi nasz przewodnik na widok dwustu młodzieńców, chciwych wiedzy, choć bardziej jeszcze figlów i zabawy spragnionych. Takich pokoleń wypiastował on już sporo; co rok przybywała mu setka i co rok ojcowską ręką błogosławił on setce wychodzących w świat wychowańców, z których każdy najmilsze po sędziwym profesorze unosił wspomnienia. O… bo kochaliśmy go wszyscy, choć szorstko nieraz się z nami obchodził. Młodzieńcze serca nasze znajdowały oddźwięk w jego sercu… instynktem przeczy waliśmy wszyscy, ile on nas kochał i jak rad był po święcąc się dla rias. Jeśli rzadki uśmiech przebiegł po ściągniętych zwykle ustach profesora, to echem zawtórowaliśmy mu wszyscy; gdy się nad jaką ciekawszą rośliną zatrzymał, każdy miał sobie za obowiązek skoczyć po nią w rów lub wodę, byle zyskać do zielnika to, co jego uwagę zwróciło. Gdy na którym z nas wzrok dłużej zatrzymał, podbiegał każdy czemprędzej, by odgadnąć myśl staruszka, z którego słowo wydobyć było trudno.
Tajemna nić jakaś łączyła nas wszystkich ze starcem… czuliśmy mimowoli zbawienny wpływ jego rad i nauk, a choć eleganckim paniczykom z domowej edukacyi nieraz się dawał we znaki, gdy ich za glansowane rękawiczki i lakierowane buciki z ekskursyi do gmachów wyprawiał; choć zrzędził czasem na rozpieszczonych jedynaczków, którzy mu w sporym marszu podołać nie mogli; choć zburczał nieraz dokumentnie nałogowych palaczy, za ćmidło (cygaro) i kopcidło (fajkę); choć wytrącił nieraz z rąk parasol, gdy go delikatniś który w deszczyk rozpostarł, – wiedzieliśmy jednak wszyscy, że to robił dla naszego dobra i dla dobra kraju, któremu tym sposobem przygotowywał obywateli jędrnych, krzepkich, zahartowanych, zdrowych na ciele i duszy. Mens sana in corpore sano".
Szliśmy tedy bez ładu i składu, jak stado owiec za swoim pasterzem, i jak ze stada uskoczy czasem owieczka, by skubnąć trawy na burcie, tak i z gromady naszej co chwila wyskakiwał na bok któryś z zagorzalszych botaników, by uszczknąć ciekawy jaki egzemplarz trawki lub ziela, do blaszanej puszki, która się na plecach dźwigało. Za profesorem podążali botanicy z profesyi, dyskutujący o genezie roślin, ich nazwach, cechach i odmianach; za tymi, mniej świadomi, ale ciekawi nauki kandydaci na botaników; nieco dalej koledzy mniej ciekawi, jeszcze mniej świadomi, ale poczuwający się do obowiązku podążania razem; potem gromadka indyferentów, rozprawiająca o wszystkiem, co tylko związku z ekskursyą i botaniką nie miało; wreszcie naostatku maruderzy, alias szary koniec.
Czy wiecie, czytelnicy, co to jest szary koniec w wyższych zakładach naukowych? Jeśli sądzicie, że to uczniowie najgorsi, głowy zakute, charaktery żadne lub złe, indywidua obojętne na wszystko, słowem przyszłe wyrzutki społeczne… to mylicie się zaprawdę najzupełniej.
Obok kilku biblijnych rumaków (bo gdzież ich niema), znajdziecie na szarym końcu i przyszłe wielkości… ludzi skromnych, nielubiących świecić baki zwierzchnikom, nie wysuwających się na pierwszy plan, niepewnych siebie i sił swoich intelektualnych, choć nieraz bogatych w spryt i dowcip prawdziwy, w wesołość niewymuszoną, w serca złote i dla kolegów wylane, w charaktery skłonne do poświęceń, w zdolności niezmierne… ale dalekich od przechwałek i żądzy wywyższania się ponad innych. Zdarza się też często na świecie, iż najpierwsi uczniowie, popadając później w jednostronność, na szerszej widowni życia nikną, jak owe meteory spadające… gdy tymczasem koledzy z szarego końca zaświecą nieraz prawdziwym blaskiem talentu, wielkimi przymiotami duszy i niepo-śledniem stanowiskiem społecznem.
Szary więc koniec ekskursyi, o której mowa, składała Apostołka, alias mieszkańcy numeru 12, mieszczącego w sobie dwanaście łóżek, dwanaście szafek, tyleż stołków i stolików, takąż ilość pieprzowych cybuchów, wreszcie dwunastu dziarskich chłopaków.
Od apostolskiej tej cyfry, numer zwał się Apostołką, a jego mieszkańcy apostołami. Nie byli to uczniowie celujący, bo w tak hałaśliwem towarzystwie uczyć się było trudniej; nie byli to młodzieńcy dbali zbytecznie o zewnętrzną elegancyę, bo w tak licznem gronie odbywała się ustawiczna zamiana odzieży – ale natomiast byli-to abnegaci, najszerszych poglądów na obowiązki koleżeńskie… najskłonniejsi do psich figlów, ale i do poświęceń zarazem – serca czyste i na usługi bliźnich wylane.
Ponieważ takie usposobienia żywe, śmiałe i wesołe, ale serdeczne i koleżeńskie, zdobywają sobie zawsze między młodzieżą przewagę, mieszkańcy Więc Apostołki stanowili pewnego rodzaju areopag, a numer przez nich zamieszkały był niejako trybunałem opinii publicznej. Z pomiędzy apostołów rekrutował się Wójt, wybierany większością głosów młodzieży, a w tejże Apostołce, najobszerniejszej rozmiarami, odprawiano sądy, ilekroć który z kolegów, zawiniwszy, przed takowe powołanym bywał.
Szli więc na szarym końcu apostołowie, radząc o ważniejszych sprawach Instytutu, o zbliżających się egzaminach, o najskuteczniejszym sposobie podpowiadania słabszym, o urządzeniu suflerów koło katedry,
0 znakach hieroglificznych na tablicy, wreszcie o mającej się zebrać składce na rzecz tych biedniejszych współtowarzyszów, którzy po ukończeniu kursów
1 zrzuceniu dobrze już zniszczonych mundurów, nie będą mieli środków na sprawienie sobie jakiej takiej odzieży cywilnej.
Narada miała się już ku końcowi, gdy oczom naszym ukazała się Czerwonka – owa karczma pamiętna uwięzieniem ostatniego króla.
– Czerwonka! – zagrzmiało na szarym końcu.
– Czerwonka! – powtórzyły nieco ciszej szeregi naprzód wysunięte.
– Czerwonka! –szeptano wreszcie koło profesora i spoglądano nań… czy tam swych kroków nie skieruje.
Ale Jastrząb, jak gdyby tego nie słyszał, nie obejrzał się wcale: zmrużył oczy i ścisnąwszy usta, po których byłby może wtedy poczciwy uśmiech rad przelecieć… kroczył w stronę przeciwną.
Obudzone na chwile nadzieje ustąpiły miejsca rozczarowaniu; bliżsi profesora, zwiesiwszy głowy, tłumione wydawali westchnienia, a środek tej małej armii głośniej nieco wzdychał. Zato westchnienia szarego końca przypominały ryk niedźwiadków, których nozdrza w pierścień skute, targnął mongolski impresario.
Jastrząb kroczył naprzód… pozornie oddalał się coraz bardziej… aż nareszcie, gdyśmy już równolegle z traktem do Czerwonki wiodącym stanęli, zwrócił się do nas, jak wódz do swego plutonu, i zakomenderowawszy: „Prawe ramię naprzód! marsz!u – ruszył wprost do karczmy.
– Hura!…… – wrzasnął szary koniec, wysuwając się naprzód, a odgłos zadowolenia, przebiegłszy po wszystkich szeregach, oz wał się echem w karczmie, na progu której ukazała się oberżystka, pani Domagalska otoczona sztabem płci żeńskiej, mając za sobą podwiązanego wiecznie małżonka i kilkoro odrośli zacnego rodu Domagalskich.
Przyjęcie było serdeczne, bo młodzież, o krokodylich żołądkach, cenną zawsze dla oberżystów stanowiła klientelę. Pani Domagalska, z pomocą niewieściego sztabu, w jednej chwili zniosła do obszernej izby wszystko, czem chata była bogata: więc kilkanaście donic śmietany i zsiadłego mleka, parę kóp gomółek, kilkanaście sznurków dobrze już wyschłych serdelków. setkę jaj na twardo, od tygodnia zapewne ugotowanych… dwra kosze bułeczek, któremiby niejedną mniej komunikacyjną ulicę zabrukować można, wreszcie baterye lejdejską nektaru, zwanego wtedy piwem, które do dzisiejszego bawara jak karmelek do piołunu podobnem było.
Szturm przypuszczono nie na żarty! Wbrew wszelkiej wojennej taktyce, aryergarda szła pierwsza do ataku – więc apostołowie, rozsypani w tyralierkę, zdobywali pierwsze łupy, za nimi środek kolumny, a najpilniejszym botanikom same się już resztki dostały.
Poczciwy Jastrząb, siadłszy na ławie, z radością przypatrywał się temu niekłamanemu życiu i byłby o sobie zapomniał, żeby nie pamięć wszystkich uczniów, którzy z najlepszych łupów co najlepszego wybrawszy, składali przed nim na stole. Profesor na miseczkę nabrał zsiadłego mleka, posolił obficie, wkruszył w nie parę bułek, a zrobiwszy znak krzyża świętego, począł spożywać skromny posiłek, dając nam wszystkim hasło do rozpoczęcia uczty.
A byłaż to uczta nielada! Fraszka wszystkie zamorskie homary, w porównaniu z pieprznym serdelkiem – furda najdelikatniejsze ciasta loursowskie, wobec twardej bułki marymonckiej – niech się schowa Roe-derer Cliąuot, w porównaniu z szumiącem piwem mło-cińskiem, które w spieczone od skwaru usta jak boski nektar płynęło. Powietrze i ruch, swoboda umysłu i ducha, spokój serca i sumienia, zdrowie ciała i duszy, a co najważniejsza… młodość!! ów prawdziwy talizman życia… wszystko to, razem wzięte, zmieniało owo najprostsze i niekoniecznie jadalne pożywienie, w istną lukullusową ucztę.
Nagle, wśród ciszy przerywanej tylko kląskaniem zgłodniałych podniebień i szumem płynącego w gardła nektaru, z ościennego alkierza ozwała się katarynka, ale katarynka dobywająca tonów, na jakie się żadna orkiestra lignicka zdobyć nie zdoła.
Prąd elektryczny przebiegł po żyłach młodzieży; oczy zabłysły nietajonym płomieniem, zadrgały nogi w takt oberka, którego dźwięki już się do izby przeniosły; nikt jednak ruszyć się nie śmiał, tylko oczy wszystkich zwrócone były na kończącego swą strawę profesora. Ten ostatni usta otarł, zrobił znak krzyża, wstał, wyprostował się przez chwilę, a ująwszy w pas grubą oberżystkę, „Hu! ha!! – wykrzyknął, i puścił się z nią w koło izby.
Tego tylko było nam potrzeba! Jak armia za chorążym, ruszyła młódź cała za ukochanym Jastrzębiem, ten chwytając pierwszą z brzega dziewuchę do tańca, ów pana Domagalskiego, inni wreszcie zawijając sami z sobą. Oberek szedł prawdziwie po kujawsku; na odbijanego, ua odtupanego, na zawijanego… byle z życiem i szumem, z łoskotem i hałasem. Kurz podniósł się w izbie, jak po stadzie owiec na wygonie – opadł na chwilę, gdy młode pokolenie Domagalskich, na rozkaz oberżystki, lało wodę na podłogę, nie bacząc, że się i tanecznikom obrywało… ale z pod zlanej podłogi przybywał zaraz świeży tuman kurzu, nagromadzonego obficie między tarcicami i dobywanego hołupcami naszych podkuwanych butów. W tym chaosie, pyle i wrzawie nie obyło się bez wypadków. Pani Domagalskiej któryś z tancerzy oberwał krynolinę (naprędce na przybycie gości nadzianą); panu Domagalskiemu jedna poła płóciennego kubraka wpięła się do blaszanej puszki, zawieszonej przez plecy tancerza, i pociągnięty ruchem wirowym, padł na środek izby zacny restaurator, szczęściem nieszkodliwie. Pisk dzieci, przerażonych widokiem przewróconego papy, przerwał dopiero szalony taniec… zaczem odetchnąwszy przez chwilę i zapłaciwszy potrzykroć wartość nabiału, twardych jaj, zeschłych serdelków i skamieniałych bułek, na dany znak przez profesora, wyszliśmy z Czerwonki, podążając łąkami napowrót do Instytutu, z pękiem traw różnych w dłoni i pełną puszką na plecach.
Ten opis prostaczej zabawy zrazi was może,
0 srodzy moraliści!…, wywoła oburzenie lub uśmiech ironii na usta owych pedagogów, którzy karność wojskową i trzymanie młodzieży zdala od siebie, za pierwszy warunek pedagogiczny stawiają.
Jakżesz się mylicie, zacni reformatorowie społeczni!…, jak mało znanymi wam są tajniki polskich serc młodzieńczych! Mimo pozornej swobody, jakiej zażywaliśmy na ekskursyach z Jastrzębowskim, mimo, że on pierwszy do wesołości dawał hasło, mimo pewnej nawet poufałości, którą on sam nieraz wywołał… mieliśmy dlań najwyższy szacunek. Nie zapomniał się nikt wobec niego, nie zraził go nikt ani piosenką zdrożną, ani dowcipem słonym, ani słówkiem, któreby go drasnąć mogło – a działo się to nie przez obawę kary lub gniewu, ale przez obawę zrobienia przykrości zacnemu starcowi, którego, mimo pewnych jego dziwactw, kochał z nas każdy jak ojca. W tej też miłości, w tem zobopólnem zamiłowaniu, a nie w obecnej karności, przeciw której młode się burzą umysły, leżała tajemnica mądrze zrozumianego rygoru
1 ładu.
Marymont. – Kaplica i gmachy instytutowe. – Kraty i odwach. – Załoga wojskowa. – Kapitan Kaczor i szeregowiec Farfa. – Patrole nocne. – Przegląd warty. – Kasztan.
Instytut gospodarstwa wiejskiego i leśnictwa w Marymoncie, jako jedyny w owym czasie wyższy zakład naukowy, posiadał sympatya kraju, choć mu nie jedno pod względem planu nauk zarzucano. Nie przeczę, że były tam wykładane przedmioty zupełnie zbyteczne, zwłaszcza dla młodzieży przybywającej z patentem gimnazyalnym; mogły też niektóre katedry być odpowiedniej obsadzone – ale odkładając na bok te usterki, nieuniknione w kraju pozbawionym naonczas akademii, owej macierzy, wydającej skończonych nauczycieli – przyznam jednak śmiało, że kto chciał skorzystać, mogł skorzystać wiele, zwłaszcza w główniejszych przedmiotach. Nauka gospodarstwa wykładaną była zbyt może nawet drobiazgowo przez nieodżałowanego dyrektora Instytutu, ś… p. Michała Oczapowskiego; hodowla inwentarza przez adjunkta Aleksego Hempla. Katedra leśnictwa, obsadzona przez ówczesnego naczelnika sekcyi lasów Janczewskiego, mogła była stanowić ozdobę każdego uniwersytetu. Wete-rynaryę wykładał, z prawdziwie akademickim darem słowa, dyrektor szkoły weterynaryjnej Ostrowski; chemię i technologię mężowie tak uczeni, jak Bełza i Zdzitowiecki; wreszcie wykład nauk przyrodzonych powierzonym był ukochanemu naszemu Jastrzębowskiemu.
Tyle o stronie poważniejszej. Notatki niniejsze są wspomnieniami studenta, dla kolegów zebranemi; zawierać więc będą pocieszniejsze epizody z życia po-zainstytutowego i z czasu poza obrębem nauk pozostałego. Czytelnik głębiej patrzący, dopatrzy się w nich jednej strony b… naszego Instytutu, to jest wpływu jaki on wywierał na urobienie charakteru wychowańców, mimo zbyt może wielkiej swobody, mimo figlów i wesołości, które, nadając owej młodzieży pozór niekoniecznie zakonny, wytwarza jednak serca szczere, otwarte, koleżeńskie, miłujące kraj i bliźnich, gotowe do ofiar i poświęceń.
Dziś, ilekroć myśl przywiedzie mi przed oczy te opróżnione już ruiny, łza ciśnie się mimowoli, serce się ściska na wspomnienie owych gmachów, pełnych niegdyś gwaru i życia… pięknych zarówno wspomnieniami przeszłości, jak i nadzieją… z którą je każdy z nas w świat wychodzący opuszczał.