Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Z wyżłami przez Europę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
21,50

Z wyżłami przez Europę - ebook

E-book "Z wyżłami przez Europę" jest cyfrową wersją albumu o tej samej nazwie.  Autor książki, dr hab. n. med. Zbigniew Ciemniewski - lekarz-kardiolog, nauczyciel akademicki, myśliwy z prawie 50-letnim stażem, założyciel Klubu Wyżłów przy Polskim Związku Łowieckim, hodowca psów myśliwskich (hodowla „ze Skolnitego”) jest również autorem licznych artykułów o łowiectwie i kynologii w czasopismach łowieckich (Gwarectwo Myśliwych, Magazyn SEZON, Brać Łowiecka, Łowiec Polski) oraz na osobistym blogu www.psymoje.pl.

Ten miłośnik klasycznego polowania z wyżłem prowadzi czytelnika szlakiem swoich łowieckich wypraw od górskiej tundry szwedzkiej Laponii poprzez pola, wody i bagna Białorusi, Ukrainy oraz Polski aż po naddunajskie równiny Rumunii. Książka jest niezwykłą opowieścią o polowaniu, wyżłach, ludziach i ich tradycji, ciekawej przestrzeni przyrodniczej ale też o zmieniającej się przez ostatnie kilkadziesiąt lat rzeczywistości. Książka powinna zainteresować miłośników wyżłów, myśliwych, leśników oraz wszystkich związanych z tradycyjnym widzeniem relacji człowieka ze światem przyrody. Pomimo ograniczeń elektronicznego zapisu e-book zawiera wiele interesujących zdjęć oraz piękne grafiki ilustrujące narrację.

Spis treści

Słowo wstępne

Rozdział 1. Pardwy w szwedzkiej tundrze

Początek drogi

Obóz Vuoggatjålme

Polowanie na pardwy – dzień pierwszy

Polowanie na pardwy – dzień drugi

Polowanie na pardwy – dzień trzeci

Polowanie na pardwy – dzień czwarty

Rozdział 2. Klasyka "dużego pola” – kuropatwy

Moje pierwsze polowania

Łowiska wielkopolskie

Łowiska świętokrzyskie

Łowiska mazowieckie

Kuropatwy na Białorusi i w Rumunii

Białoruś

Rumunia

Rozdział 3. Klasyka "małego pola” – z wyżłem na przepiórki

Przepiórki w polskich łowiskach

Przepiórki na polach Ukrainy

Pierwsze doświadczenie

Przepiórki na Ukrainie po raz drugi

Rozdział 4. Kacze łowy

Mazurskie kaczki

Kaczki na Opolszczyźnie

Stawy oświęcimskie oraz polowania w moim kole

Rozdział 5. Gęsi – nowe wyzwanie

Rozdział 6. Bażant – godny rywal

Polskie łowiska

Koguty w dolinie Dunaju

Rozdział 7. Na białoruskich i ukraińskich błotach

Białoruskie Polesie z Jagą i Florą

Ukraińskie Podole – bekasy nad Bohem

Rozdział 8. Moje wyżły

Bim – Atom z Szyszkowia

Jaga – Jaga II z Czarnego Dworu

Flora – Flora Czarny Dwór ze Skolnitego

Gapa – Gaga ze Skolnitego

Goran – Goran ze Skolnitego

Hera – Hera ze Skolnitego

Zakończenie

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-958969-1-0
Rozmiar pliku: 39 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis tre­ści

Słowo wstępne

Roz­dział 1. Par­dwy w szwedz­kiej tun­drze

Po­czą­tek drogi

Obóz Vu­og­ga­tjålme

Po­lo­wa­nie na par­dwy – dzień pierw­szy

Po­lo­wa­nie na par­dwy – dzień drugi

Po­lo­wa­nie na par­dwy – dzień trzeci

Po­lo­wa­nie na par­dwy – dzień czwarty

Roz­dział 2. Kla­syka „du­żego pola”– ku­ro­pa­twy

Moje pierw­sze po­lo­wa­nia

Ło­wi­ska wiel­ko­pol­skie

Ło­wi­ska świę­to­krzy­skie

Ło­wi­ska ma­zo­wiec­kie

Ku­ro­pa­twy na Bia­ło­rusi i w Ru­mu­nii

Bia­ło­ruś

Ru­mu­nia

Roz­dział 3. Kla­syka „ma­łego pola” – z wy­żłem na prze­piórki

Prze­piórki w pol­skich ło­wi­skach

Prze­piórki na po­lach Ukra­iny

Pierw­sze do­świad­cze­nie

Prze­piórki na Ukra­inie po raz drugi

Roz­dział 4. Ka­cze łowy

Ma­zur­skie kaczki

Kaczki na Opolsz­czyź­nie

Stawy oświę­cim­skie oraz po­lo­wa­nia w moim kole

Roz­dział 5. Gęsi – nowe wy­zwa­nie

Roz­dział 6. Ba­żant – godny ry­wal.

Pol­skie ło­wi­ska

Ko­guty w do­li­nie Du­naju

Roz­dział 7. Na bia­ło­ru­skich i ukra­iń­skich bło­tach

Bia­ło­ru­skie Po­le­sie z Jagą i Florą

Ukra­iń­skie Po­dole – be­kasy nad Bo­hem

Roz­dział 8. Moje wy­żły

Bim – Atom z Szysz­ko­wia

Jaga – Jaga II z Czar­nego Dworu

Flora – Flora Czarny Dwór ze Skol­ni­tego

Gapa – Gaga ze Skol­ni­tego

Go­ran – Go­ran ze Skol­ni­tego

Hera – Hera ze Skol­ni­tego

Za­koń­cze­niePrzy­cho­dzi w ży­ciu taki mo­ment, kiedy po­ja­wia się po­trzeba mó­wie­nia o spra­wach two­rzą­cych wła­sną prze­szłość, bę­dą­cych ele­men­tem toż­sa­mo­ści, przy­wra­ca­ją­cych za­ra­zem pa­mięć o naj­lep­szych emo­cjach mło­do­ści.

Taka po­trzeba za­wi­tała rów­nież na próg mo­jego domu jako nie­od­łączna to­wa­rzyszka prze­mi­ja­nia. Upły­wa­jący szybko czas za­ciera skalę, na któ­rej umiesz­czono po­szcze­gólne ele­menty ży­cio­wej ukła­danki we­dle ich wagi, a może ra­czej do­kłada do tej skali ‒ obok twar­dych ele­men­tów two­rzą­cych ży­ciową co­dzien­ność ‒ ele­menty mięk­kie, bu­do­wane na emo­cjach czy war­to­ściach z czasu mi­nio­nego, czy­niąc z nich za­ra­zem istotną część prze­szło­ści.

Gniazdo ro­dzinne ojca — dwór w Kwiat­kow­cach koło So­bot­nik (współ­cze­śnie Bia­ło­ruś), lata 20. XX stu­le­cia. Za­równo dwór, jak i za­bu­do­wa­nia go­spo­dar­cze ro­ze­brano w la­tach 50. na po­trzeby bu­do­wa­nego koł­chozu. Dwór wraz z kil­ku­set­hek­ta­ro­wym ma­jąt­kiem ziem­skim był po­sa­giem mo­jej babci Emi­lii z domu Umia­stow­skiej. Jedna z sie­dzib rodu Umia­stow­skich, piękny pa­łac w Żem­ło­sła­wiu, le­żała dwa ki­lo­me­try od Kwiat­kow­ców, a w So­bot­ni­kach do dzi­siaj stoi w nie­na­ru­szo­nym sta­nie piękny ko­ściół ufun­do­wany przez ro­dzinę babci w XVIII stu­le­ciu. Ob­raz Ka­ta­rzyny Cy­buli.

Nie lu­bię pi­sać o so­bie, ale nie spo­sób po­mi­nąć tego wątku, skoro chcę opo­wie­dzieć o tym, co sta­nowi prze­cież nie­mały frag­ment mo­jej prze­szło­ści. Istotna tu jest moja droga do ło­wiec­twa, a w szcze­gól­no­ści do po­lo­wa­nia z wy­żłem ‒ i o tym słów parę.

Po­cho­dzący z Kre­sów mój Oj­ciec po­lo­wał w ro­dzin­nych stro­nach od mło­do­ści. W tam­tych cza­sach w świe­cie kre­so­wych dwo­rów po­lo­wa­nie było waż­nym ele­men­tem co­dzien­nego ży­cia. Po­lo­wali wszy­scy, na­wet moja bab­cia mo­gła się po­chwa­lić wil­kiem na roz­kła­dzie. Od za­wsze były też w domu psy my­śliw­skie. Po­lo­wano wtedy czę­sto z goń­czymi czy char­tami, ale był rów­nież wy­żeł nie­miecki imie­niem Trop, który nie­stety za­gi­nął w cza­sie wo­jen­nej za­wie­ru­chy. Ło­wiec­kie opo­wie­ści Ojca były moją ulu­bioną do­mową „lek­turą” w okre­sie przed­szkol­nym i szkol­nym. Z za­par­tym tchem słu­cha­łem o przed­wo­jen­nych to­ko­wi­skach cie­trzewi na łą­kach nad Ga­wią, o dziadku strze­la­ją­cym z le­wego ra­mie­nia ze spe­cjal­nie za­ma­wia­nej du­bel­tówki, o po­le­skich po­lo­wa­niach na gru­bego zwie­rza, o po­wo­jen­nych wy­jaz­dach na za­jące na Lu­belsz­czy­znę, skąd do War­szawy ‒ bo tam wtedy miesz­kali ro­dzice – przy­wo­żono po­koty cię­ża­rówką. Pa­mię­tam też opo­wie­ści Ojca o po­lo­wa­niach na ku­ro­pa­twy na Ku­ja­wach z wy­żłem szorst­ko­wło­sym imie­niem Trop – in­nym niż ten przed­wo­jenny – gdzie do no­sze­nia ptac­twa nie wy­star­czył je­den po­moc­nik, a roz­kłady na do­brego strzelca do­cho­dziły do 100 sztuk dzien­nie; o po­lo­wa­niach na kaczki nad Wartą; o wielu, wielu in­nych.

Po przy­mu­so­wej prze­pro­wadzce na Śląsk na po­czątku lat 50. XX wieku oj­ciec dużo po­lo­wał na je­le­nie. Wspólne wy­jazdy na ry­ko­wi­sko, opo­wie­ści ojca i jego ko­le­gów na ło­wiec­kiej kwa­te­rze, po­tem udział we wspa­nia­łych kon­cer­tach króla pusz­czy, za­pa­chy i barwy je­sien­nej kniei to ko­lejne etapy mo­jej ło­wiec­kiej edu­ka­cji. Koło ło­wiec­kie, w któ­rym zresztą do dzi­siaj po­luję, oprócz wspa­nia­łego ło­wi­ska na je­le­nie miało (i na­dal ma) rów­nież drugi ob­wód za­sobny w drobną zwie­rzynę. Ba­żanty, kaczki i za­jące, a na­wet ku­ro­pa­twy ‒ wła­śnie tam zna­la­złem ważne i cie­kawe pole po­zwa­la­jące mi bu­do­wać ło­wiec­kie do­świad­cze­nie. Oj­ciec bar­dzo lu­bił po­lo­wa­nie na drobną zwie­rzynę, szcze­gól­nie na ba­żanty i ku­ro­pa­twy, mie­li­śmy więc ko­lejne wy­żły szorst­ko­włose. Ostatni z nich, imie­niem Bim, nie tylko wspa­niale po­lo­wał na ptac­two, ale był rów­nież zwy­cięzcą wielu wy­staw ‒ mię­dzy in­nymi w roku 1971 otrzy­mał ty­tuł Zwy­cięzcy Pol­ski na Mię­dzy­na­ro­do­wej Wy­sta­wie Psów Ra­so­wych w Po­zna­niu. Wie­lo­krot­nie jeź­dzi­łem z Oj­cem i Bi­mem na roz­ma­ite kon­kursy wy­żłów.

W tam­tych cza­sach za­równo w polu, jak i na kon­kur­sach kró­lo­wał wy­żeł nie­miecki szorst­ko­włosy, a Śląsk był praw­dzi­wym za­głę­biem do­brych ho­dowli i kom­pe­tent­nych ho­dow­ców oraz sę­dziów. Na­zwi­ska ta­kie, jak Ja­siek, Tar­naw­ski, Gu­staw, Dem­bi­niok, Fą­fara i wiele in­nych przez dzie­się­cio­le­cia bu­do­wały po­zy­cję ślą­skiej ky­no­lo­gii ło­wiec­kiej.

Trzeba jed­nak po­wie­dzieć, że praw­dziwą szkołą po­lo­wa­nia z wy­żłem na ptac­two były nie kon­kursy, ale re­alne ło­wiec­two. Nikt w tam­tych cza­sach nie ko­ja­rzył słowa „tre­ning” z czymś in­nym niż ucze­nie psa pod­sta­wo­wych ele­men­tów re­la­cji z my­śli­wym. Tak więc „tre­no­wało się” ‒ a wła­ści­wie czę­ściej szko­liło ‒ po­słu­szeń­stwo, cho­dze­nie przy no­dze, odło­że­nie czy do­sko­na­łość aportu. Nikt nie tre­no­wał stójki, wody czy nie­wol­ni­czego re­spek­to­wa­nia zwie­rzyny, gdyż po­lo­wało się na ptac­two czę­sto, a ów­cze­sne stany ba­żan­tów, ku­ro­patw czy ka­czek trudne są dzi­siaj do wy­obra­że­nia. Prze­strze­nią tre­nin­gową było ło­wi­sko i do­bry pies w rę­kach do­świad­czo­nego me­nera osią­gał szybko ło­wiecką spraw­ność w spo­sób omal na­tu­ralny. Sta­ty­styki z tam­tych lat mó­wią, że 50‒70 pro­cent pol­skich my­śli­wych po­lo­wało na ptac­two łowne i/lub za­jące. Zna­cząca część z nich miała psy, w tym bar­dzo wielu wy­żły i ‒ co waż­niej­sze ‒ po­lo­wała z nimi. Jak po­lo­wała, to już ma­te­riał na inną opo­wieść, ale z pew­no­ścią bliż­sze to było ło­wiec­twu ro­bot­ni­czo-chłop­skiemu niż dwor­skiemu. Cóż, ta­kie to były czasy i nie­stety wiele z tej ky­no­lo­gicz­nej „tra­dy­cji” prze­trwało do dziś.

Mój pierw­szy byk w cza­sie po­lo­wa­nia zbio­ro­wego, 28 I 1978 r., le­śnic­two Bo­ro­wiec, nad­le­śnic­two Rudy Ra­ci­bor­skie

Wielki ody­niec strze­lony w Le­sie Ba­ra­no­wic­kim, 16 IX 1978 r.

W roku 1972 zda­łem eg­za­min ło­wiecki, a po­tem ży­cie już tylko na­bie­rało tempa. Po­sze­dłem na stu­dia, na­de­szły nowe czasy, oże­ni­łem się, po­ja­wiły się ko­lejne dzieci. Bar­dzo dużo pra­co­wa­łem i rów­nie dużo po­lo­wa­łem, ale tro­chę ina­czej niż wcze­śniej. Zmniej­szyły się stany zwie­rzyny drob­nej, na­to­miast ro­sły je­leni, dzi­ków czy da­nieli. Na nich kon­cen­tro­wała się moja ło­wiecka emo­cja, one po­chła­niały czas dany na po­lo­wa­nie. W domu po­ja­wiły się jam­niki, po­tem nie­miecki te­rier my­śliw­ski. W roku 1982 za­ło­ży­łem za­re­je­stro­waną w FCI „ho­dowlę ze Skol­ni­tego”, ist­nie­jącą do dnia dzi­siej­szego. Choć za­wsze ma­rzy­łem o wła­snym wy­żle, prze­wrotny los za­de­cy­do­wał za mnie ina­czej. Przy­szedł rok 1999, który ozna­czał czas prze­pro­wadzki do wy­bu­do­wa­nego na wsi pod Psz­czyną domu ma­rzeń, prze­pro­wadzki, która miała być po­łą­czona z za­ku­pem wy­żła. Kilka mie­sięcy wcze­śniej żona na­mó­wiła mnie do obej­rze­nia szcze­nia­ków la­bra­dora re­trie­vera u swo­jej zna­jo­mej. O ra­sie tej prak­tycz­nie ni­czego wtedy nie wie­dzia­łem, ale po­je­cha­łem z cie­ka­wo­ścią. Tak oto la­bra­dory wkro­czyły do mo­jego ży­cia ło­wiec­kiego i nie tylko. Kre­mowa Mufa oka­zała się psem wspa­nia­łym i wy­jąt­ko­wym. Była zna­ko­mi­tym cier­pli­wym i do gra­nic moż­li­wo­ści od­da­nym to­wa­rzy­szem ży­cia oraz cu­dow­nym po­moc­ni­kiem na po­lo­wa­niach. W po­lo­wa­niach na kaczki czy ba­żanty była nie­do­ści­gnioną mi­strzy­nią spraw­no­ści, cier­pli­wo­ści i sku­tecz­no­ści. Do­cho­dziła byki na ry­ko­wi­skach jak ra­sowy po­so­ko­wiec. Po pro­stu była wspa­nia­łym, wy­jąt­ko­wym przed­sta­wi­cie­lem swo­jej rasy. W tam­tym cza­sie zo­sta­łem pre­ze­sem koła ło­wiec­kiego, w któ­rym po­lo­wał Oj­ciec, a te­raz po­lu­jemy ja, mój syn Ma­ciej i brat. Bar­dzo dużo po­lo­wa­łem na ba­żanty i kaczki z Mufą, a po­tem też z jej córką Ne­ską i ku­zynką Bubą, aż przy­szła wio­sna 2004 roku.

Mufa ze zna­le­zio­nymi w cza­sie ry­ko­wi­ska by­kami

Któ­re­goś dnia za­dzwo­nił Woj­tek Bur­ski, któ­rego wcze­śniej nie zna­łem, z pro­po­zy­cją włą­cze­nia mnie do Ko­mi­tetu Ho­no­ro­wego Eu­ro­pej­skiej Klu­bo­wej Wy­stawy Wy­żłów, która miała się od­być la­tem u stóp zamku w Mosz­nej na Opolsz­czyź­nie. Zgo­dzi­łem się bez wa­ha­nia. Tak za­czął się mój po­wrót do wy­żłów, po­wrót do ma­rzeń, po­wrót do świata mło­dzień­czych ło­wów. Wy­stawa ta była czymś wy­jąt­ko­wym w ów­cze­snej pol­skiej i ‒ śmiem twier­dzić ‒ rów­nież eu­ro­pej­skiej ky­no­lo­gii. Wspa­niała sce­ne­ria wy­jąt­ko­wego zamku i parku przy nim, ale przede wszyst­kim lu­dzie ‒ znawcy i mi­ło­śnicy wy­żłów z ca­łej Eu­ropy, od Au­strii po Es­to­nię ‒ stwo­rzyli kli­mat, do któ­rego czę­sto wra­cam my­ślami.

Po kilku mie­sią­cach w domu po­ja­wiła się Jaga z ho­dowli Wojtka i tak roz­po­częła się moja przy­goda z nie­miec­kimi wy­żłami krót­ko­wło­symi. Ta przy­goda trwa do dzi­siaj i stała się kanwą ni­niej­szej opo­wie­ści. Pięt­na­sto­let­nia dziś Jaga żyje na­dal na za­słu­żo­nej eme­ry­tu­rze w moim domu, po niej po­ja­wiły się jej córka Flora, po­tem jej wnuczka Gapa, a na­stęp­nie jej pra­wnuczka Hera. Tak po­wstała li­nia ho­dow­lana wy­żłów nie­miec­kich krót­ko­wło­sych „ze Skol­ni­tego”, któ­rej po­tom­ków można zna­leźć w ro­do­wo­dach wielu ho­dowli pol­skich, cze­skich, sło­wac­kich, wę­gier­skich, ukra­iń­skich czy ro­syj­skich. Chcę tu­taj po­dzie­lić się swo­imi wspo­mnie­niami i prze­my­śle­niami, przede wszyst­kim jed­nak po­ka­zać wy­żły na po­lo­wa­niach ‒ od gór­skiej tun­dry pół­noc­nej Szwe­cji po nad­du­naj­skie rów­niny w Ru­mu­nii, nie po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście pol­skich ło­wisk.

Jesie­nią 2013 roku, a więc już osiem lat temu, dane mi było prze­żyć po­lo­wa­nie bę­dące uko­ro­no­wa­niem mo­jej przy­gody z wy­żłami. Po­lo­wa­nie nie­zwy­kłe przez sce­ne­rię, w któ­rej się od­by­wało, po­lo­wa­nie nie­zwy­kłe, gdyż po­sta­wiło nam wszyst­kim ‒ lu­dziom i wy­żłom ‒ praw­dzi­wie wiel­kie wy­zwa­nie w fi­zycz­nym zde­rze­niu z od­le­gło­ścią oraz pier­wotną nie­go­ścinną, dziką kra­iną.

Py­ta­nie, dla­czego roz­po­czy­nam wła­śnie tym tak wy­jąt­ko­wym po­lo­wa­niem, za­miast za­mie­ścić je jako zwień­cze­nie ni­niej­szych opo­wie­ści? Dla­czego po­lo­wa­nie tak od­le­głe od co­dzien­nego do­świad­cze­nia pol­skich ‒ i za­pewne nie tylko pol­skich ‒ my­śli­wych po­lu­ją­cych z wy­żłami ma otwie­rać se­rię mo­ich wspo­mnień, spy­cha­jąc być może w cień „zwy­klej­sze” ło­wiec­kie do­świad­cze­nia?

Spró­buję to wy­ja­śnić, ale w tym celu trzeba ko­niecz­nie się­gnąć do hi­sto­rii psów wy­sta­wia­ją­cych, przy czym pro­szę Czy­tel­nika, aby przy­jął ze zro­zu­mie­niem pewne uprosz­cze­nia w tej czę­ści tek­stu wy­ni­ka­jące z ko­niecz­no­ści trzy­ma­nia się głów­nej osi nar­ra­cji. Za­in­te­re­so­wa­nych szcze­gó­łami hi­sto­rii wy­żłów od­sy­łam do nie­zwy­kle cie­ka­wej książki bry­tyj­skiego ary­sto­kraty Wil­liama Ar­kw­ri­ghta wy­da­nej w 1902 roku, za­ty­tu­ło­wa­nej The Po­in­ter and His Pre­de­ces­sors: An Il­lu­stra­ted Hi­story of the Po­in­ting Dog from the Ear­liest Ti­mes. Na szczę­ście w wer­sji ory­gi­nal­nej do­stępna jest w prze­strzeni in­ter­ne­to­wej pod ad­re­sem https://bo­oks.go­ogle.pl/bo­oks?id=mSuC­DwA­AQBAJ&print­sec=front­co­ver&hl=pl#v=one­page&q&f=false (do­stęp luty 2021).

Hi­sto­ria współ­cze­snych bry­tyj­skich, ale też w nie­ma­łym stop­niu kon­ty­nen­tal­nych wy­żłów roz­po­częła się od sta­rego hisz­pań­skiego wy­żła (ang. Old Spa­nish Po­in­ter). Przy­wie­zione do An­glii psy długo jesz­cze były na­zy­wane hisz­pań­skimi po­in­te­rami, na­to­miast ich ewo­lu­cja do nie­zrów­na­nych ras bry­tyj­skich psów wy­sta­wia­ją­cych to było już w pełni dzieło an­giel­skich ho­dow­ców i my­śli­wych. Na roz­le­głych prze­strze­niach wrzo­so­wisk Szko­cji i pół­noc­nej An­glii, w ma­jąt­kach ziem­skich za­moż­nych bry­tyj­skich ro­dzin prze­kształ­cono stop­niowo cięż­kie psy hisz­pań­skie w lek­kie, zna­ko­mi­cie bie­ga­jące psy wy­sta­wia­jące do pracy w du­żym polu. Główny na­cisk w ho­dowli po­ło­żono na siłę wia­tru, wy­trzy­ma­łość i szyb­kość oraz sze­ro­kość cho­dów i stójkę ‒ jed­nym sło­wem, stwo­rzono ide­alne psy de­dy­ko­wane tylko do pracy przed strza­łem. Nie wy­ma­gano od nich aportu. Do tego celu wy­ko­rzy­sty­wano re­trie­very czy spa­niele. W dru­giej po­ło­wie XIX stu­le­cia opra­co­wano w An­glii za­sady kon­kur­sów po­lo­wych, co w po­łą­cze­niu ze spor­to­wym za­cię­ciem Bry­tyj­czy­ków i ich ta­len­tem ho­dow­la­nym do­pro­wa­dziło do wy­rów­na­nia eks­te­rieru i jesz­cze bar­dziej wy­su­bli­mo­wało po­ten­cjał po­lowy ich wy­żłów.

Współ­cze­sne rasy wy­żłów kon­ty­nen­tal­nych, choć mają też za sobą bar­dzo długą hi­sto­rię, ukształ­to­wały się w du­żym stop­niu na fun­da­men­cie wy­żłów an­giel­skich, głów­nie po­in­tera. Wy­żły kon­ty­nen­talne, szcze­gól­nie rasy środ­ko­wo­eu­ro­pej­skie, po­wsta­wały do po­lo­wa­nia w in­nej prze­strzeni przy­rod­ni­czej niż wy­żły bry­tyj­skie, inne też były ocze­ki­wa­nia my­śli­wych co do ich po­ten­cjału ło­wiec­kiego. Ocze­ki­wano do­sko­na­łego aportu, pracy w wo­dzie, cię­to­ści wo­bec dra­pież­nika, pracy na sfar­bo­wa­nym tro­pie. Jed­nym sło­wem, na­ło­żono na nie ba­gaż cech i umie­jęt­no­ści nie­zbęd­nych do pracy wszech­stron­nej. Warto jed­nak za­uwa­żyć ‒ a szcze­gól­nie do­brze wi­dać to w nie­miec­kich re­gu­la­mi­nach pracy ‒ że cią­gle jesz­cze fun­da­men­tem cech ocze­ki­wa­nych przez ho­dow­ców są ce­chy zwią­zane z kla­syczną pracą w du­żym polu: spo­sób szu­ka­nia, stójka, siła wia­tru, styl pracy. Wy­ma­ga­nia w cza­sie te­stów pracy zwią­zane z apor­tem, pracą w wo­dzie, pracą tro­pową po­ja­wiają się na ko­lej­nych eta­pach roz­woju psa i są waż­niej­sze dla oceny stop­nia wy­szko­le­nia, efek­tyw­no­ści pracy szko­le­nio­wej, przy­dat­no­ści do re­al­nego ło­wiec­twa niż dla oceny cech wro­dzo­nych.

Wra­cam do po­cząt­ko­wego py­ta­nia. Dla­czego po­lo­wa­nie na par­dwy w gór­skiej tun­drze pół­noc­nej Szwe­cji roz­po­czyna moje opo­wie­ści, za­miast je wspa­niale za­koń­czyć?

Pa­mię­tam chwilę, kiedy po raz pierw­szy po kil­ku­mi­nu­to­wym lo­cie śmi­głow­cem wy­lą­do­wa­li­śmy z Go­ra­nem i Gapą pod szczy­tem nie­wy­so­kich gór ota­cza­ją­cych nasz ło­wiecki obóz. Pa­mię­tam chwilę, kiedy zo­ba­czy­łem ska­li­sty te­ren po­ro­śnięty miej­scami pło­żącą się kar­ło­watą brzozą i wierzbą, mchami oraz po­ro­stami, po­prze­ci­nany cie­kami kry­sta­licz­nie czy­stej wody i do­tkną­łem go stopą. Pa­mię­tam wresz­cie chwilę, kiedy uj­rza­łem ogrom prze­strzeni, w któ­rej mie­li­śmy wy­szu­kać stadka pardw. Po­lo­wa­nie w ta­kich wa­run­kach po­zwala zro­zu­mieć w pełni wy­jąt­ko­wość pracy i pre­dys­po­zy­cji wy­żła, zro­zu­mieć sens jego wy­siłku, który spro­wa­dza się prze­cież przede wszyst­kim do wy­szu­ka­nia i wska­za­nia my­śli­wemu zwie­rzyny za­to­pio­nej w roz­le­głej prze­strzeni i przez tę prze­strzeń sku­tecz­nie chro­nio­nej. Na ba­żanty, kaczki, prze­piórki, na­wet na ku­ro­pa­twy we współ­cze­snej Eu­ro­pie można sku­tecz­nie po­lo­wać z omal każdą grupą psów my­śliw­skich, a na upar­tego na­wet „na dep­taka”. Na ptac­two w ta­kiej prze­strzeni, z jaką dane było nam się zmie­rzyć, z pew­no­ścią nie! Ło­wiecka prze­strzeń, w któ­rej przy­szło nam i na­szym wy­żłom po­lo­wać, jest kwin­te­sen­cją sensu ukształ­to­wa­nia rasy psów wy­sta­wia­ją­cych, mo­de­lo­wym po­li­go­nem te­stu­ją­cym za­równo wy­żła, jak i jego prze­wod­nika i bez­li­to­śnie ujaw­nia­ją­cym wszel­kie sła­bo­ści ze­społu czło­wiek‒wy­żeł.

Cel na­szej wy­prawy ‒ par­dwa mszarna (La­go­pus la­go­pus), zwana cza­sem ku­ro­pa­twą pół­nocy ‒ za­miesz­kuje trudno do­stępne re­giony pół­kuli pół­noc­nej. W Eu­ro­pie za­sięg jej wy­stę­po­wa­nia obej­muje Wy­spy Bry­tyj­skie, głów­nie Szko­cję oraz pół­nocną An­glię, po­nadto Ir­lan­dię, Pół­wy­sep Skan­dy­naw­ski, kraje nad­bał­tyc­kie, pół­nocną Ro­sję. W cza­sach I Rzecz­po­spo­li­tej par­dwa za­miesz­ki­wała jej pół­nocno-wschod­nie ru­bieże, stąd znana jest z pol­skiego pi­śmien­nic­twa ło­wiec­kiego. Choć współ­cze­śnie nie ma jej sta­no­wisk na te­re­nie Pol­ski, cią­gle jest za­li­czana do ga­tun­ków ro­dzi­mych. Były na­wet próby od­bu­dowy jej po­pu­la­cji w pół­noc­nej Pol­sce, jed­nak nie­sku­teczne. Sys­te­ma­tyka przy­rod­ni­cza dzieli ją na kil­ka­na­ście pod­ga­tun­ków ufor­mo­wa­nych w róż­nych prze­strze­niach przy­rod­ni­czych. Dla ło­wiec­twa ważny jest pod­ga­tu­nek par­dwy mszar­nej na­zwany par­dwą szkocką (L. la­go­pus Sco­tia), za­miesz­ku­jący bar­dzo licz­nie Szko­cję, pół­nocną An­glię i Ir­lan­dię, gdyż rasy wy­żłów bry­tyj­skich ukształ­to­wane zo­stały w du­żym stop­niu na po­trzeby po­lo­wa­nia wła­śnie na te ptaki na roz­le­głych i trudno do­stęp­nych wrzo­so­wi­skach Wysp Bry­tyj­skich. Do dzi­siaj dzień 12 sierp­nia ‒ zwany Glo­rious Twel­fth ‒ jest tra­dy­cyj­nie po­cząt­kiem wiel­kiego se­zonu ło­wiec­kiego w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Szkoda, że współ­cze­śnie to wspa­niałe po­lo­wa­nie zo­stało mocno sko­mer­cja­li­zo­wane i od­bywa się zwy­kle me­todą pę­dzeń.

Dru­gim ga­tun­kiem ‒ po­dob­nym, ale jed­nak ma­ją­cym od­rębne miej­sce w sys­te­ma­tyce przy­rod­ni­czej ‒ z któ­rym los ze­tknął nas w Szwe­cji, była par­dwa gór­ska (La­go­pus muta). Ptak ten, bar­dzo po­dobny do par­dwy mszar­nej, lecz nieco mniej­szy od niej, za­miesz­kuje nie­do­stępne skalne ru­mo­wi­ska po­wy­żej gra­nicy lasu mię­dzy in­nymi na Pół­wy­spie Skan­dy­naw­skim.Po­czą­tek drogi

O po­lo­wa­niu z wy­żłem na par­dwy ma­rzy­łem od lat, a ma­rze­nie to pod­sy­ca­łem opi­sami po­lo­wań z prze­szło­ści. Moją ulu­bioną lek­turą był Rok my­śli­wego au­tor­stwa Wło­dzi­mie­rza Kor­saka wy­dany w 1922 roku, opa­trzony przed­mową sław­nego Jó­zefa Weys­sen­hoffa, opi­su­jący ło­wiec­two na zie­miach pol­skich na po­czątku XX stu­le­cia. Książka wspa­niale na­pi­sana, ale przede wszyst­kim prze­ka­zu­jąca in­for­ma­cje pió­rem czło­wieka do­sko­nale obzna­jo­mio­nego z te­ma­tem, na który pi­sał. Roz­dział XII za­wiera zna­ko­mity opis po­lo­wa­nia na par­dwy, a w tek­ście zda­nie: „To po­lo­wa­nie, naj­pięk­niej­sze i naj­mil­sze z po­lo­wań wy­żło­wych…”. Koń­cząc ten roz­dział, au­tor pi­sze:

W je­sienne, cie­płe i ci­che dnie, gdy w po­łu­dnie słońce do­brze jesz­cze przy­grzewa, a po ciem­nym błę­ki­cie snują się sre­brzy­ste nici ba­biego lata i z nie­zmie­rzo­nych wy­so­ko­ści do­la­tuje tę­skny głos od­la­tu­ją­cych żu­rawi, par­dwy, wy­grzane na słońcu, nie­raz bli­sko jesz­cze do­pusz­czają i po­lo­wa­nie ta­kie, na tle cud­nej zło­tej je­sieni, na bez­brzeż­nym mszy­stym od­lu­dziu, nie­za­tarte w du­szy zo­sta­wia wspo­mnie­nia.

Czyż nie można za­cząć ma­rzyć?

Ma­rze­nia to jedno, a prze­ku­wa­nie ich w czyn to cał­kiem co in­nego. To dru­gie za­jęło mi co naj­mniej dwa lata: tyle czasu szu­ka­łem wła­ści­wego biura po­lo­wań, a sze­rzej ‒ wła­ści­wych lu­dzi zna­ją­cych te­mat. Po­cząt­kowo roz­glą­da­łem się za moż­li­wo­ścią do­tar­cia do ło­wisk pół­noc­nej Ro­sji, po­tem Fin­lan­dii, ale bez więk­szego po­wo­dze­nia. Po­lo­wa­nie w oko­li­cach ro­syj­skiego Mur­mań­ska, o któ­rym opo­wia­dał mi ko­lega z Ukra­iny, nie zna­la­zło ak­cep­ta­cji miej­sco­wej wła­dzy ‒ wia­domo, wielka baza ma­ry­narki wo­jen­nej itp. Fin­lan­dię od­ra­dzono mi mię­dzy in­nymi ze względu na re­alny pro­blem z do­tar­ciem do ło­wi­ska i osta­tecz­nie tra­fi­łem na ofertę pol­skiej firmy or­ga­ni­zu­ją­cej po­lo­wa­nia za gra­nicą: na jej stro­nie in­ter­ne­to­wej zna­la­złem in­for­ma­cję o moż­li­wo­ści po­lo­wa­nia na par­dwy w Szwe­cji. Po kilku roz­mo­wach prze­kie­ro­wano mnie do nor­we­skiego part­nera tej firmy i przez niego do­tar­łem osta­tecz­nie do szwedz­kiego or­ga­ni­za­tora. Uf! Po­tem na­stą­pił okres ko­lej­nych uzgod­nień ‒ ważny, gdyż ło­wi­sko w zu­peł­nie nie­zna­nym mi te­re­nie po­ło­żone było pra­wie 3000 ki­lo­me­trów od domu i każdy szcze­gół miał duże zna­cze­nie dla spraw­nej or­ga­ni­za­cji wy­prawy.

Ja­kie jesz­cze ele­menty wa­żyły na na­szych pla­nach? Pierw­szy ‒ czas po­lo­wa­nia. W Szwe­cji, w pro­win­cji Nor­r­bot­ten na ob­sza­rze szwedz­kiej La­po­nii, gdzie znaj­do­wało się na­sze przy­szłe ło­wi­sko, se­zon po­lo­wań na par­dwy roz­po­czy­nał się 28 sierp­nia i trwał długo, pra­wie do końca zimy. Trzeba po­wie­dzieć, że tra­dy­cyj­nie po­lo­wano w Szwe­cji na par­dwy zimą, do­cho­dząc ptaki na nar­tach i strze­la­jąc kulą. Może nam wyda się to dziwne, ale za­pew­niam, że w tam­tym te­re­nie, szcze­gól­nie zimą, po­trzeba nie lada spraw­no­ści fi­zycz­nej, ostro­ści wzroku i spraw­no­ści strze­lec­kiej, aby zdo­być par­dwę na obiad. Z per­spek­tywy mo­jej dzi­siej­szej wie­dzy mogę tylko ni­sko i z po­dzi­wem po­kło­nić się szwedz­kim czy la­poń­skim my­śli­wym. Dla nas ter­min zi­mowy nie wcho­dził oczy­wi­ście w ra­chubę. Po­ja­wiły się dwie prak­tyczne moż­li­wo­ści. Pierw­sza za­kła­dała po­lo­wa­nie we wrze­śniu, czyli w naj­lep­szym cza­sie dla po­lo­wa­nia z wy­żłem. Pro­ble­mem było to, że w tym ter­mi­nie ło­wi­sko prze­ży­wało zwy­kle praw­dziwy na­lot my­śli­wych nor­we­skich, co ozna­czało ogra­ni­cze­nie prze­strzeni do po­lo­wa­nia i sze­reg in­nych nie­do­god­no­ści, ta­kich jak na przy­kład pro­blem z do­stę­pem do śmi­głowca. Druga moż­li­wość za­kła­dała po­lo­wa­nie za­raz po przej­ściu „nor­we­skiej na­wał­nicy”, co otwie­rało dla nas i na­szych psów całe ło­wi­sko oraz po­zwa­lało na swo­bodne kre­owa­nie miej­sca po­lo­wa­nia każ­dego ko­lej­nego dnia. Or­ga­ni­za­to­rzy za­pew­niali, że stan par­dwy jest na tyle duży i sta­bilny, iż spo­tka­nie pta­ków nie bę­dzie pro­ble­mem. Czas po­ka­zał, że nie do końca tak było. Ten drugi ter­min krył też w so­bie ry­zyko opa­dów śniegu, co mo­gło po­krzy­żo­wać nieco na­sze plany. Osta­tecz­nie przy­ję­li­śmy drugą z pro­po­zy­cji, za­ło­żyw­szy, że waż­niej­sza jest dla nas swo­boda po­lo­wa­nia niż po­ten­cjal­nie więk­sza liczba pardw na tro­kach. W śniegi na po­czątku paź­dzier­nika tro­chę trudno było nam uwie­rzyć i choć na miej­scu nie mie­li­śmy z tym pro­blemu, to ry­zyko rze­czy­wi­ście nie było tylko teo­re­tyczne. Or­ga­ni­za­to­rzy na­mó­wili nas jesz­cze do po­świę­ce­nia dwóch dni na ko­niec po­bytu i po­sma­ko­wa­nia po­lo­wa­nia na głuszce i cie­trze­wie z wy­żłem lub tra­dy­cyj­nie po szwedzku, ze szpi­cem. Przy­ję­li­śmy tę pro­po­zy­cję.

Osta­tecz­nie ramy cza­sowe wy­jazdu wy­glą­dały na­stę­pu­jąco:

‒ 29 wrze­śnia rano wy­jazd,

‒ 30 wrze­śnia póź­nym wie­czo­rem spo­tka­nie z or­ga­ni­za­to­rem w miej­sco­wo­ści Lu­leå w pro­win­cji Nor­r­bot­ten,

‒ tego sa­mego dnia, po krót­kim od­po­czynku, wspólny wy­jazd do obozu my­śliw­skiego Vu­og­ga­tjålme od­le­głego o po­nad 300 ki­lo­me­trów,

‒ 1‒4 paź­dzier­nika po­lo­wa­nie na par­dwy w oko­li­cach obozu,

‒ 5 paź­dzier­nika lub wie­czo­rem 4 paź­dzier­nika po po­lo­wa­niu prze­jazd do obozu Sva­nis w oko­li­cach Lu­leå,

‒ 6‒7 paź­dzier­nika po­lo­wa­nie na głuszce i cie­trze­wie w oko­li­cach obozu Sva­nis,

‒ 8 paź­dzier­nika wy­jazd do Pol­ski,

‒ 9 paź­dzier­nika przy­jazd do domu.

Ko­lej­nym ele­men­tem w bu­do­wa­niu sce­na­riu­sza wy­jazdu był pro­blem od­le­gło­ści do po­ko­na­nia. Trasa przed nami li­czyła nie­wiele mniej niż 3000 ki­lo­me­trów i pro­wa­dziła pra­wie pod koło pod­bie­gu­nowe. Jed­nym sło­wem, cztery dni prze­zna­czone na prze­jazd tam i z po­wro­tem ozna­czały pra­wie 6000 ki­lo­me­trów trasy do po­ko­na­nia! Po dro­dze mu­sie­li­śmy się jesz­cze prze­pra­wić przez Bał­tyk. Dla uru­cho­mie­nia wy­obraźni można po­wie­dzieć, że dy­stans, z któ­rym mu­sie­li­śmy się zmie­rzyć, był nie­wiele krót­szy od od­le­gło­ści po­mię­dzy na­szym do­mem a por­tu­gal­skimi krań­cami Eu­ropy. Grupa skła­dała się z czte­rech osób oraz z czte­rech wy­żłów. Je­cha­li­śmy w skła­dzie: ja z sy­nem Ma­cie­jem jako ze­spół po­lu­jący oraz moja star­sza córka Ha­nia i żona Maćka, Marta. Dziew­czyny, oprócz udziału w or­ga­ni­za­cji róż­nych szcze­gó­łów po­bytu, miały re­ali­zo­wać fo­to­re­por­taż z wy­jazdu. Pla­no­wa­li­śmy wziąć ze sobą cztery na­sze wy­żły, wy­cho­dząc z za­ło­że­nia, że praca przez cztery ko­lejne dni w trud­nym te­re­nie bę­dzie zbyt ob­cią­ża­jąca dla jed­nego czy dwóch psów. Za­bra­li­śmy więc ze sobą dzie­wię­cio­let­nią Jagę ‒ matkę rodu ‒ jej córkę, pię­cio­let­nią Florę, oraz Go­rana i Gapę ‒ pół­to­ra­roczne po­tom­stwo Flory.

Jak w ta­kim skła­dzie do­stać się pra­wie pod koło pod­bie­gu­nowe? Z góry od­rzu­ci­li­śmy prze­lot sa­mo­lo­tem, gdyż taką moż­li­wość wy­klu­czała prze­siadka w Sztok­hol­mie, a po­tem ko­niecz­ność po­ko­ny­wa­nia znacz­nych od­le­gło­ści w re­jo­nie po­lo­wa­nia z psami i ca­łym wy­po­sa­że­niem. Po­zo­stał nam je­dy­nie sa­mo­chód, a wła­ści­wie dwa sa­mo­chody. Do mo­jej na­vary i Maćka kugi za­ła­do­wa­li­śmy górę odzieży i bu­tów, apro­wi­za­cję na kilka dni, broń i amu­ni­cję, karmę dla psów oraz dzie­siątki drob­nych, ale cza­sem nie­zbęd­nych rze­czy, w tym sprzęt fo­to­gra­ficzny. Nis­sa­nem je­cha­łem ja z Ha­nią oraz Flora i Jaga, for­dem ‒ Ma­ciek z Martą oraz Go­ran z Gapą. Może to za­brzmi śmiesz­nie, ale psy miały po­dróż bar­dziej kom­for­tową niż my. Oglą­dały mi­janą prze­strzeń z pon­to­nów na tyl­nym sie­dze­niu, cza­sem tylko roz­pro­sto­wu­jąc ko­ści na krót­kim spa­ce­rze.

Ostat­nią część sce­na­riu­sza, już na miej­scu, na­pi­sało ży­cie.

Wcze­snym ran­kiem 29 wrze­śnia wy­jeż­dżamy z domu. Pol­skimi, po­tem nie­miec­kimi au­to­stra­dami do­cie­ramy do So­śnicy (Sas­snitz), gdzie ła­du­jemy się na prom do szwedz­kiego Trel­le­borgu. Po po­nad czte­rech go­dzi­nach na mo­rzu lą­du­jemy na szwedz­kim wy­brzeżu. No­cu­jemy w przy­droż­nym za­jeź­dzie przed Sztok­hol­mem. Na­stęp­nego dnia, po prze­bi­ciu się przez korki Sztok­holmu, wjeż­dżamy na au­to­stradę E4, którą po prze­je­cha­niu po­nad 900 ki­lo­me­trów do­cie­ramy na miej­sce spo­tka­nia z or­ga­ni­za­to­rem po­lo­wa­nia. Trzeba po­wie­dzieć, że zza kie­row­nicy sa­mo­chodu Szwe­cja jest ba­aar­dzo dłu­gim kra­jem. W Lu­leå czeka nasz prze­wod­nik imie­niem Kim. Oka­zuje się wy­so­kim, mocno zbu­do­wa­nym sym­pa­tycz­nym Szwe­dem, w któ­rego ży­łach ‒ jak nam opo­wie póź­niej ‒ pły­nie nie­mało krwi Sa­amów. Spo­ty­kamy się w ca­ło­do­bo­wej re­stau­ra­cji szyb­kiej ob­sługi, która jak wy­nika ze słów Kima, na­leży do du­żej sieci roz­sia­nej po ca­łej Szwe­cji. Nie by­łoby w tym nic szcze­gól­nego, gdyby nie in­for­ma­cja, że za­ło­ży­cie­lem tej sieci i wła­ści­cie­lem za­ra­zem jest Po­lak na­zwi­skiem Zio­bro.

Po krót­kim po­siłku ru­szamy da­lej, w po­nad trzy­stu­ki­lo­me­trową trasę do obozu Vu­og­ga­tjålme le­żą­cego przy dro­dze nr 95, która łą­czy tę część szwedz­kiej La­po­nii z Nor­we­gią. O tra­sie mogę po­wie­dzieć tylko tyle, że choć je­cha­li­śmy do­brą drogą przez co­raz bar­dziej dzie­wi­czy i cie­kawy te­ren, to moim głów­nym ma­rze­niem było do­cze­ka­nie jej końca. Przed pół­nocą je­ste­śmy na miej­scu. Kwa­tera oka­zuje się bar­dzo wy­god­nym, ty­powo szwedz­kim do­mem z wszyst­kim moż­li­wymi wy­go­dami. Sen przy­cho­dzi bar­dzo szybko i rów­nie szybko na­staje po­ra­nek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: