- promocja
Za bandą - ebook
Za bandą - ebook
Za bandą to pierwsza część serii The Vancouver Storm. Pikantny, hokejowy romans slow burn z motywem grumpy and sunshine.
Jest przystojnym, zrzędliwym bramkarzem, który podoba mi się od szkoły średniej… A teraz jestem jego asystentką i współlokatorką.
Po tym, jak były chłopak Pippy zniweczył jej marzenia o branży muzycznej, Jamie Streicher, utalentowany bramkarz Vancouver Storm i jej crush ze szkoły średniej, jest ostatnim mężczyzną, w którym powinna się zakochać. Praca jako asystentka gracza NHL miała być łatwa, ale w przypadku Jamiego nic nie jest proste. Facet jest seksowny, ma ogromne ego i nie umawia się na randki. Pippa jest przekonana, że utrzymanie profesjonalizmu nie będzie stanowić problemu, ale kiedy coraz bardziej zbliżają się do siebie, tłumione przez lata uczucia odżywają z pełną mocą.
Mógłby złamać jej serce, ale może… Jest skłonna zaryzykować.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-612-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JAMIE
LEWOSKRZYDŁOWY zmierza w kierunku bramki i uderza prosto we mnie. Słychać _plask_ krążka złapanego w rękawicę, krew w moich żyłach buzuje podkręcona duchem rywalizacji i poczuciem satysfakcji.
– Streicher bez straty punktów! – woła mój nowy kolega z drużyny, szybko przejeżdżając obok mnie, a ja rzucam krążek na lód z szybkim porozumiewawczym skinieniem głowy. Fani w Nowym Jorku wykrzykiwali to hasło podczas każdego meczu. Wspominano o tym nawet opisując moją grę, kiedy w zeszłym roku zdobyłem Vezina Trophy, zostając najlepszym bramkarzem w NHL.
Tuż przy ławce trenerzy obserwują grę drużyny, nieustannie robiąc notatki. Krążek mija mnie i aż skręca mnie w środku. Główny trener z kamiennym wyrazem twarzy wbija we mnie wzrok.
Dwa tygodnie temu jako wolny strzelec podpisałem kontrakt z Vancouver Storm, grubo poniżej mojej wartości rynkowej. Byłoby gorzej, gdyby moja mama, która po wypadku samochodowym spowodowanym atakiem paniki, twierdząc, że nic jej nie jest, nadal trzymała mnie od nich z daleka. Teraz, kiedy drużyna zdobyła mnie za niższą cenę, jestem dla nich cennym nabytkiem. Mogliby wymienić mnie za większą kasę, a ja nie miałbym w tej sprawie nic do powiedzenia. Jestem dla nich jak okazyjnie kupiony dom, nie mrugną nawet okiem, sprzedając mnie, jeśli trafi im się lepsza okazja.
Ogarnia mnie niepokój. Od kiedy mój ojciec zginął, prowadząc samochód pod wpływem alkoholu, moja mama toczy nierówną walkę z depresją i zaburzeniami lękowymi. Byłem wtedy dzieckiem i przez te lata nie zauważałem, że jej stan stawał się coraz bardziej poważny.
Pod żadnym pozorem nie wyjadę z Vancouver, nie zamierzam rzucić sportu, który jest całym moim życiem, dlatego w tym sezonie muszę dać z siebie wszystko. Muszę pokazać na co mnie stać i utrzymać mój status gwiazdy. Wszystko po to, żeby zostać w drużynie. W tym roku muszę się skupić.
Trening trwa dalej, gracze ćwiczą znane schematy, a ja staram się przypomnieć sobie wszystko, co o nich wiem z poprzednich rozgrywek. W przeszłości graliśmy przeciwko sobie, rozpoznaję ich twarze, ale nie znam tych gości tak, jak moich kumpli z poprzedniej drużyny. Odkąd skończyłem dziewiętnaście lat, przez siedem lat grałem dla Nowego Jorku. Nie znam tutejszych trenerów i nie czuję się w tym mieście jak u siebie, ale mam silne przeczucie, że Vancouver jest miejscem, w którym muszę teraz zostać.
Czuję ucisk w klatce piersiowej. To pierwszy dzień obozu treningowego, a ja nigdy przedtem nie czułem tak silnej presji, żeby grać jak najlepiej.
Słyszę gwizdek i razem z pozostałymi graczami podjeżdżam do ławki.
– Bądźcie czujni – uczula nas trener w momencie, gdy gromadzimy się wokół.
Pod koniec ostatniego sezonu, który był jednym z najgorszych w historii Vancouver Storm, nazwisko Tate'a Warda widniało w nagłówkach wszystkich gazet po tym, jak został ogłoszony nowym trenerem. Facet po trzydziestce, niewiele starszy od kilku graczy Vancouver, kiedyś mający przed sobą obiecującą karierę jako napastnik, dopóki z gry w lidze nie wyeliminowała go kontuzja kolana. Do ubiegłego roku trenował drużynę uniwersytecką i z tego, co wyczytałem w prasie sportowej, fani mają raczej sceptyczne podejście do jego osoby. Zazwyczaj główni trenerzy są starsi i mają już większe doświadczenie w lidze zawodowej.
Ward zerka na mnie, co sprawia, że czuję, jak zaciskam zakryte maską bramkarza szczęki.
– Przed nami kilka sezonów ciężkiej pracy – mówi, badając wzrokiem całą drużynę. – Ostatni sezon skończyliśmy prawie jako najsłabsza drużyna w lidze.
Atmosfera gęstnieje, kiedy zawodnicy zbliżają się do siebie i tworzą krąg. Właśnie następuje ta część treningu, w której wielu trenerów wyliczyłoby mocne i słabe strony drużyny. Teraz pewnie powie, co schrzaniliśmy w zeszłym sezonie. Za chwilę usłyszymy, że przegrana tym razem nie wchodzi w grę. Jakbym tego nie wiedział!
– Możemy tylko piąć się w górę – mówi i uśmiecha się pod nosem, patrząc na nas. – Bierzcie szybki prysznic i idźcie odpocząć. Widzimy się jutro.
Zawodnicy zjeżdżają z lodowiska, a ja ściągam maskę z dziwnym grymasem na twarzy. Jestem pewien, że ta przyjemna, wspierająca postawa Warda zniknie za kilka tygodni, jak tylko zaczniemy rozgrywki i presja stanie się realnie odczuwalna.
– Streicher – Ward przywołuje mnie, gdy zmierzam korytarzem w kierunku szatni. Zbliża się do mnie i odprowadza wzrokiem pozostałych, skinieniem głowy wyrażając im swoje uznanie. – Czy już się zadomowiłeś?
– W porządku. – Kiwam głową na potwierdzenie. Mieszkanie mam pełne nierozpakowanych paczek i wciąż brakuje mi na to czasu. – Tak przy okazji, dziękuję za wsparcie w znalezieniu lokum i za pomoc przy przeprowadzce.
Czuję, jak napinają mi się mięśnie karku i przeczesuję dłonią włosy, żeby się trochę rozluźnić. Nie znoszę przyjmować pomocy od innych.
– Taka nasza rola, żeby pomóc graczom poczuć się u nas dobrze – odpowiada i macha mi na pożegnanie. – Szczerze mówiąc, wielu zawodników prosiło o asystenta. Gdybyś i ty potrzebował, mógłby pomóc ci w rozpakowaniu tych paczek, ustalić plan posiłków, zadbać o stan samochodu, wyprowadzić psa, cokolwiek potrzebujesz.
– Nie mam psa.
– Wiesz, co mam na myśli. – Uśmiecha się. – Jesteśmy tutaj po to, żeby zapewnić ci wszystko, czego potrzebujesz. Ty masz się skupić na hokeju. Daj nam znać, jeśli w czymś moglibyśmy pomóc.
Nie potrzebuję pomocy w skupianiu się na lodowisku. Przewartościowałem swoje życie, skupiając się na dwóch rzeczach, które się dla mnie liczą – hokeju i mojej mamie.
– Jasne – mówię, doskonale wiedząc, że nie zamierzam o nic prosić. – Zawsze byłem facetem, który sam zajmuje się swoimi sprawami i tak już zostanie.
– Jeśli twoja mama będzie potrzebowała pomocy, możemy to również zapewnić – dodaje ciszej.
Kiedy poprosiłem o transfer do Vancouver, Ward był jedynym, który do mnie zadzwonił i zapytał o powód. Powiedziałem mu wtedy wszystko. Tylko on wie o mojej mamie.
Mój niepokój rośnie. Szkoda, że nie trzymałem gęby na kłódkę. Powinienem był wiedzieć, że w dzisiejszych czasach ludzie lubią angażować się w życie innych. Każdy nerw w moim ciele się buntuje, a ramiona sztywnieją coraz bardziej.
Mój plan na ten rok będzie wyczerpujący. Osiemdziesiąt dwa mecze, połowa u siebie w Vancouver, połowa na wyjeździe, wszystko w połączeniu z treningami zespołowymi, treningami bramkarskimi i ćwiczeniami w siłowni. Jakby tego było mało, dojdą jeszcze sesje z moim fizjoterapeutą, masażystą, psychologiem sportu i trenerem personalnym.
Czuję, jak coś pali mnie w klatce piersiowej. Coś jakby połączenie ducha rywalizacji i oczekiwania na nieznane. Gram w hokeja, odkąd skończyłem pięć lat i napędzają mnie wyzwania. Presja daje mi kopa. Lata treningu uczyniły mnie gościem, który uwielbia pokonywać swoje ograniczenia i wygrywać z nimi.
A w tym roku? Wciśnięty pomiędzy upór mojej mamy a mój intensywny plan zajęć? To dopiero będzie, kurwa, wyzwanie.
Dopóki mogę się skupić, nic nie jest w stanie mi przeszkodzić.
– Wszystko u nas w porządku – mówię przez zaciśnięte usta. – Dziękuję.
Zawsze byliśmy razem, tylko ja i moja mama. Mam to pod kontrolą. Zawsze miałem.
Biorę prysznic, przebieram się i opuszczam arenę, udając się na lunch. Potem krótka drzemka w domu przed pójściem do siłowni. Idę alejką prowadzącą z hali na ulicę, gdy zatrzymuje mnie hałas dobiegający ze śmietnika. Mój wzrok przyciąga kudłaty brązowy psi tyłek wystający z kontenera. W miarę jak podchodzę bliżej, suczka podnosi głowę i patrzy na mnie. Cały pysk ma umazany makaronem i serem. Macha do mnie ogonem, a ja gapię się na nią. Głęboki brąz jej oczu jaśnieje z podekscytowania. Jej rasa jest trudna do określenia. Wygląda na ważącą coś pomiędzy czterdzieści a pięćdziesiąt funtów mieszankę labradora ze spanielem. Jedno z jej uszu jest wyraźnie krótsze niż drugie.
Sunia robi krok do przodu, a ja się cofam.
– Nie ma mowy – mówię, a ona pada na ziemię, przewraca się, odsłania brzuch i wymownie machając ogonem tam i z powrotem po chodniku, prosi o głaskanie.
Gdzie jest jej właściciel? Rozglądam się po uliczce, ale nie widzę nikogo. Przyglądam się jej dokładnie i marszczę nos. Nie ma obroży, a jej pysk aż lepi się od przyklejonego makaronu. Zbyt długa sierść wpada jej do oczu i, mimo że dawno nie była u fryzjera, widzę jaka jest chuda.
W mojej klatce piersiowej pojawia się ucisk, którego nie lubię.
– Nie jedz tego – mówię do niej, marszcząc brwi i wskazując głową na śmieci. – Rozchorujesz się.
Różowy język wystaje jej z pyska.
– Do domu – mimo że staram się być oschły, ona wciąż czeka na pieszczoty.
Serce mi się ściska, ale odsuwam to uczucie od siebie. _Nie_. To nie jest mój problem. Nic nie może mnie rozpraszać. Nawet nie umawiam się na randki, bo kurwa, wiem z doświadczenia, że ludzie chcą więcej, niż mogę im dać.
Jednak nie mogę jej tu zostawić. Przecież może potrącić ją samochód lub zaatakować kojot. Mogłaby zjeść coś nieodpowiedniego i poważnie się rozchorować.
Nagle doznaję olśnienia – zajmie się nią schronisko. Wyciągam telefon i szukam namiarów na najbliższą siedzibę.
– W centrum miasta, za halą sportową znalazłem błąkającego się psa – mówię po usłyszeniu głosu kobiety w słuchawce. Z pewnością będzie wiedziała, gdzie jestem, bo przecież w centrum Vancouver jest tylko jedna hala sportowa. W tle słyszę szczekanie psów. – Czy ktoś może przyjechać i ją stąd zabrać? – pytam.
– Mój drogi, brakuje nam personelu – śmieje się kobieta w odpowiedzi. – Będziesz musiał ją do nas podrzucić.
Zanim się rozłącza, podaje mi listę miejscówek, które mogą przyjąć bezpańskiego psa. Okazuje się, że wszystkie znajdujące się w pobliżu są pełne i czeka mnie kilkugodzinna jazda za miasto, żeby gdzieś odstawić moje znalezisko. Przez chwilę, marszcząc brwi, wpatruję się w telefon, po czym zerkam na psa. Ta zrywa się na cztery łapy, wlepiając we mnie ślepia i machając ogonem. Wygląda, jakby spodziewała się, że dam jej jakąś przekąskę. I znowu czuję ten irytujący ucisk w okolicach mostka.
– Co jest? – pytam, a ona jeszcze mocniej wywija ogonem. W piersiach czuję rozchodzące się ciepło i z trudem przełykam ślinę przez ściśnięte gardło.
Przecież nie mogę jej tak tutaj zostawić.
Gdzieś z tyłu głowy zasadnicza, zdyscyplinowana część mnie odzywa się drwiącym głosem. A co z moim napiętym planem treningów? Nie ma w nim miejsca na pieprzonego psa. Przecież nawet nie umawiam się z dziewczynami, żeby niczego nie spieprzyć. To oczywiste, że nie dam rady zająć się psem. Połowę sezonu spędzam w trasie.
Przecież nie mogę jej tak tutaj zostawić.
A ona znowu macha ogonem i patrzy na mnie tymi brązowymi oczami. Wezmę ją tylko do schroniska, ale absolutnie nie zamierzam jej przygarnąć.
Tamtego wieczoru, siedząc w samochodzie w pobliżu schroniska, obserwuję ten mały, aczkolwiek dobrze utrzymany budynek. Ze środka dochodzi szczekanie. Na zewnątrz dostrzegam małe ogrodzone podwórko, na którym, jak na placu zabaw, poniewierają się psie zabawki i jakieś plastikowe sprzęty.
Siedząca na fotelu pasażera mojego auta suczka patrzy z zainteresowaniem przez szybę. Odsuwam ją nieco, żeby mogła poczuć docierającą z budynku woń.
Po bezskutecznym przeszukaniu wszystkich ogłoszeń o zaginionych psach, wybrałem cieszące się wysokimi ocenami gospodarstwo, które przygarnia błąkające się psiaki i znajduje im nowe domy. Dokładnie sprawdzają potencjalnych właścicieli, a wszystkie psy są świetnie zaopiekowane.
To najlepsze schronisko, jakie udało mi się znaleźć. Dotarcie tu zajęło mi trzy godziny jazdy samochodem.
Omiatam wzrokiem to miejsce i znowu z trudem przełykam ślinę. Wyobrażam sobie, że ją tu zostawiam i robi mi się ciężko na sercu.
A ona patrzy na mnie, dysząc z wywieszonym językiem.
– Nie mogę cię zatrzymać – mówię do niej.
Wzdycham, gdy ta nagle podrywa się i próbuje wgramolić na moje kolana. Próbowała to zrobić przez całą drogę. A teraz w końcu jej się to udaje i leży z łebkiem na podłokietniku.
Kurwa. Gdybym wiedział, że tak ciężko będzie mi się z nią rozstać, wcale bym jej ze sobą nie brał.
Oszukuję samego siebie. Przecież nie mógłbym zostawić jej w tej brudnej uliczce.
Wymyślam powody, dla których nie powinienem mieć psa. Po pierwsze, żadnego nigdy nie miałem. Nie mam bladego pojęcia jak się nią zająć. Moja mama, chociaż sama tego nie przyzna, zmaga się z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. Poza tym, muszę się skupić na grze w hokeja. Po tym, jak moja była dziewczyna Erin zerwała ze mną, jak miałem dziewiętnaście lat, przysięgałem sobie, że będę unikał zobowiązań. A pies to ogromne zobowiązanie i musiałbym dostosować do niej wszystkie moje plany.
Ale i tak zaczynam się wahać. Uważnie obserwuję znajdujący się przede mną budynek, poszukując jego wad. Zauważam kilka chwastów w ogrodzie. Elewacji zewnętrznej przydałoby się odmalowanie. Na podwórku jest kilka dołków, które prawdopodobnie są dziełem psich lokatorów. Nie dam rady zająć się psem, ale przecież nie mogę jej tak tutaj zostawić.
To miejsce nie jest dla niej wystarczająco dobre.
Pocieram nos i wiem, że już podjąłem decyzję. Kurwa.
– Hej. – Unosi pyszczek, wpatruje się we mnie, a jej oczy jaśnieją. – Czy chcesz ze mną mieszkać? – pytam, a ona wciąż gapi się na mnie tym słodkim wzrokiem. – A, rozumiem, masz ochotę na przysmak.
Wierci się i zeskakuje z moich kolan na miejsce pasażera, jakby na coś czekała. Sięgam na tylną kanapę i otwieram torbę z przekąskami, które dla niej kupiłem. Daję jej kilka i patrzę, z jaką przyjemnością je rozgryza.
Już podjąłem decyzję, ignorując głos w mojej głowie próbujący przekonać mnie, że to nie jest dobry pomysł. Obserwuję, jak pies zwija się w kłębek i usypia na fotelu pasażera. Cóż, stać mnie w tym roku na opłacenie asystenta, więc pies będzie miał właściwą opiekę.
Biorę do ręki telefon i przeszukuję listę kontaktów do momentu, aż znajduję właściwy numer.
– Streicher – Warden odzywa się po chwili.
– Cześć. – Pocieram dłonią twarz, mając złe przeczucia przenikające moje wnętrzności. – Zmieniłem zdanie. Będę potrzebował asystenta.ROZDZIAŁ 2
PIPPA
MOJE SERCE ZACZYNA BIĆ MOCNIEJ, kiedy stoję przed budynkiem apartamentowca, w którym mieszka Jamie Streicher.
Ostatnim razem, kiedy go spotkałam w szkolnej stołówce, wylałam niebieski mrożony napój na jego śnieżnobiałą koszulę. Do dzisiaj pamiętam jego chłodny wzrok, bez śladu zainteresowania moją osobą. Pamiętam przeszywające spojrzenie jego zielonych oczu, zanim wrócił do rozmowy z resztą licealnych gwiazd sportu.
Teraz będę jego asystentką.
Zawsze uważałam go za dupka, ale nawet wtedy wydawał mi się cudowny. Gęste, ciemne włosy, zawsze lekko zmierzwione od gry w hokeja. Wyraźnie zarysowana linia szczęki, ostry nos. Szerokie, silne ramiona i wzrost. _Jakiż on był wysoki._ Do tego te niewiarygodnie ciemne rzęsy. Nigdy nie przejawiał tych dziwnych cech nastolatka, które, w moim przypadku, wydawały się niszczyć moje szkolne życie. Jego cicha, onieśmielająca, nieco nieokrzesana postawa jednocześnie denerwowała mnie i fascynowała, tak jak każdą dziewczynę i połowę chłopaków w mojej szkole.
O Boże. Biorę głęboki oddech i wybieram numer jego mieszkania na panelu domofonu. Wpuszcza mnie bez słowa.
Jadąc windą do jego apartamentu, czuję, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Już nie jestem tamtą dziewczyną z zajebistego młodzieżowego zespołu. Jestem dojrzałą kobietą. Minęło osiem lat, moje zauroczenie tym chłopakiem już dawno minęło.
Potrzebuję tej pracy. Nie mam kasy i pomieszkuję u siostry. Bez wypowiedzenia rzuciłam okropną robotę w barze z hot dogami u Barry’ego zaledwie po tygodniu. Nawet gdybym chciała wrócić, chociaż nawet o tym nie myślę, z pewnością nie chcieliby mnie z powrotem. Wzięłam tę robotę jako szybkie wyjście awaryjne, żeby zapłacić rachunki i dołożyć się Hazel do czynszu.
Poza tym, on z pewnością mnie nie pamięta. Nasze liceum było ogromne. Byłam wtedy dziewczyną z kapeli muzycznej, zawsze w towarzystwie ludzi z zespołu, a on był szkolną gwiazdą hokeja. Jestem dwa lata młodsza, nigdy nie uczęszczaliśmy na te same zajęcia i nie mieliśmy wspólnych znajomych. On jest jednym z najlepszych bramkarzy w NHL i w dodatku wygląda jak milion dolarów. Dodatkowo znany jest z tego, że nie wchodzi w żadne związki, co sprawia, że wydaje się ludziom bardziej dziki. Kiedy w zeszłym roku po jego meczu, na lodowisku wylądowały damskie majtki, stało się to jedną z głównych informacji we wszystkich serwisach sportowych.
Z pewnością nie będzie mnie pamiętał.
W miarę jak winda zbliża się do jego piętra, obserwuję cyfry zmieniające się na wyświetlaczu. Przecież będzie cały czas zajęty treningami. Nawet nie będę go widywać.
Naprawdę potrzebuję tej pracy. Skończyłam z biznesem muzycznym i działającymi w nim dupkami. Skończyłam studia z zarządzania i już czas podążać tą ścieżką. Niestety, jedyne dostępne w Vancouver oferty pracy dla osób z moją specjalizacją, wymagają co najmniej pięciu lat praktyki, więc z góry skazana jestem na porażkę. Moja siostra Hazel, która pracuje jako fizjoterapeutka dla Vancouver Storm twierdzi, że już niedługo szykują się nowe możliwości pracy w dziale marketingowym drużyny. Dodała, że oni wolą zatrudniać ludzi z polecenia.
Na początek zacznę jako asystentka. To tylko tymczasowe zajęcie. Jeżeli się sprawdzę, będzie to dla mnie przepustka do pracy dla drużyny.
Winda dociera na samą górę, zmierzam w kierunku drzwi jego apartamentu, biorąc głęboki, uspokajający oddech. Nie odnosi to zamierzonego skutku, bo moje serce wali jak oszalałe.
– Potrzebujesz tej pracy – upominam samą siebie.
Pukam, drzwi otwierają się, a mój puls szaleje, jak po spożyciu taniego wina.
Jako dorosły facet wygląda jeszcze lepiej. I szczerze? To jest strasznie niesprawiedliwe.
Przesłania wejście całym sobą. Jest o stopę wyższy ode mnie i nawet mimo tego, że ma na sobie koszulkę treningową z długim rękawem, widzę, jak idealne jest jego ciało. Cienki materiał opina się na jego szerokich ramionach. Prawie nie dostrzegam szczekającego i biegającego w głębi pomieszczenia psa, śledzę wzrokiem jego rękę, która opiera się o futrynę. Podwinięte rękawy pozwalają mi błądzić wzrokiem po jego przedramionach.
Przedramiona Jamiego Streichera mogą być powodem, dla którego niejedna kobieta chciałaby zajść z nim w ciążę.
Gapię się na niego. Podnoszę wzrok na jego twarz.
O Boże. Mój żołądek wariuje. Młodzieńcze zauroczenie sprzed lat powraca z prędkością pędzącej komety, przeszywając mnie na wylot. W jego oczach wciąż widzę tę głęboką zieleń, tak nasyconą jak cień dawno posadzonego lasu. Żołądek znowu daje o sobie znać.
– Cześć – wzdycham, zanim przełknę ślinę. Moja twarz płonie.
– Cześć. – Tym razem mój głos brzmi pewniej i silę się na delikatny uśmiech.
– Jestem Pippa, twoja nowa asystentka – mówię, gładząc włosy związane w koński ogon.
Przez krótką chwilę stoi pozbawiony emocji, następnie jego wzrok wyostrza się i rysy nadają twarzy zagniewany wygląd.
Moje myśli rozproszyły się, jak rzucone w powietrze konfetti. Słowa? Nie przychodzą mi do głowy żadne słowa. Ani jednego nie potrafię wymówić. Patrzę na jego gęste, krótkie, lekko kręcone włosy. Wilgotne, jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Chciałabym przeczesać je palcami.
Zatrzymuje na mnie swój wzrok, z każdą sekundą powstaje między nami mur wrogości i w końcu wzdycha tak, jakby moja obecność była dla niego niewygodna. Takiego zapamiętałam go z liceum: gburowatego, poirytowanego, nadąsanego. A przecież nie utrzymywaliśmy ze sobą nigdy żadnego kontaktu.
– Świetnie – mówi, a jego słowo brzmi jak rzucone przekleństwo, jakbym była ostatnią osobą, którą chciałby spotkać. Odwraca się i zmierza w głąb mieszkania.
Wiedziałam, że nie będzie mnie pamiętał.
Powstrzymuję się przed pozbawionym radości uśmiechem pełnym zażenowania i niedowierzania. Nie wiem, dlaczego zaskoczyło mnie jego nastawienie. Jednej rzeczy nauczyłam się od mojego byłego chłopaka Zacha i jego ekipy, a mianowicie tego, że sławni ludzie potrafią być kompletnymi dupkami. Otaczający świat pozwala, żeby uszło im to na sucho.
Jamie Streicher niczym się od nich nie różni.
Uznaję otwarte drzwi za zaproszenie, żeby pójść za nim. Pies podbiega do mnie i łasi się. Ma różową obrożę i od samego początku czuję, że między nami tworzy się silna więź.
– Siad – Jamie nakazuje psu oschłym głosem, co sprawia, że dreszcz przechodzi po moim karku. Pies ignoruje go, dalej skacząc na moje nogi i szaleńczo machając ogonem.
– Cześć, piesku. – Kucam obok niej i śmieję się, gdy próbuje polizać mnie po twarzy.
Suczka tryska szaloną, dziką energią, drepcząc łapkami po podłodze i wachlując ogonem tak mocno, jakby za chwilę miała go zgubić.
Zakochałam się.
Jamie chrząka z dezaprobatą. Czuję wewnątrz uczucie zakłopotania, ale odpycham je od siebie. Jestem tu po to, żeby pomóc mu w opiece nad psem. O co zatem chodzi? Kiedy wstaję, moja twarz wyraża pozytywne, ciepłe emocje.
A jego mieszkanie? To jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek odwiedziłam. Jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek _widziałam._ Okna, sięgające od podłogi do sufitu z widokiem na wodę i góry North Shore, wypełniają światłem otwarty salon i kuchnię. Kuchnia jest lśniąca i przestronna, i mimo że salon zagracony jest kartonami świadczącymi o niedawnej przeprowadzce i psimi zabawkami, to ogromna kanapa wygląda na wygodną i zaprasza do rozgoszczenia się. Dostrzegam schody, które jak podejrzewam, prowadzą do sypialni. Przez okna widzę północną część Vancouver i góry. Przypuszczam, że nawet w burzowy, deszczowy dzień w środku posępnej zimy, ten widok musi zapierać dech w piersiach.
Założę się, że w tym mieszkaniu musi być ogromna wanna.
– Jak się wabi? – pytam Jamiego, głaszcząc suczkę. Ta łasi się do mnie, czerpiąc przyjemność z bycia w centrum uwagi.
Jego szczęki zaciskają się, a sposób w jaki na mnie patrzy powoduje, że żołądek kurczy mi się jeszcze bardziej. Jego oczy wydają mi się ostre i przenikliwe, aż zastanawiam się, czy ten facet kiedykolwiek się uśmiecha.
– Nie wiem – brzmi odpowiedź.
Na podłodze obok kanapy znajduje się gigantyczne legowisko dla psa, a około setka kolorowych zabawek porozrzucana jest po całym salonie. Miska na wodę i pusta miska na jedzenie stoją na podłodze w kuchni, a na blacie widzę wielką, do połowy opróżnioną torbę psich smakołyków. Pies przynosi jedną z zabawek do nóg Jamiego i wpatruje się w niego, nie przestając machać ogonem.
– Muszę jechać na lodowisko, więc miejmy to już za sobą – mówi Jamie i mam wrażenie, że marnuję jego czas. Mija mnie, a ja wdycham jego zapach. Uciekam wzrokiem. Czuję, że pachnie niesamowicie. To ten nieuchwytny zapach mężczyzny: ostry, korzenny, odważny, świeży i czysty zarazem. Perfumy te pewnie noszą nazwę Lawina lub Huragan, w każdym razie musi to być nazwa czegoś potężnego i niemożliwego do opanowania. Pragnę wtulić twarz w jego koszulę i wdychać tę woń. Gdybym to teraz zrobiła, prawdopodobnie straciłabym przytomność.
Przemieszcza się po kuchni i pokazuje mi, gdzie mogę znaleźć jedzenie dla psa, a ja stoję zauroczona sposobem, w jaki się porusza – z siłą i gracją. Zauważam jego napinające się pod koszulą mięśnie pleców. Jego ramiona są takie szerokie. Jest tak cholernie wysoki.
Zdaję sobie sprawę, że jeszcze się nawet nie przedstawiłam. Zachowuję się dokładnie tak, jak sławni ludzie pojawiający się na scenie w czasie koncertów mojego byłego chłopaka Zacha. Przychodząc za kulisy zwyczajnie oczekiwali, że każdy będzie wiedział, kim są.
– Będziemy się komunikować wyłącznie mailowo lub przez SMS-y – odzywa się Jamie. – Wyprowadzasz psa, karmisz ją i pilnujesz, żeby nie wpadła w żadne tarapaty. Weterynarza i strzyżenie już ma za sobą – rzuca spojrzenie w kierunku pupila.
– Wszystkim się zajmę. – Posyłam mu potwierdzający uśmiech.
– Dobrze – odpowiada ostrym tonem.
Wow. Znalazł się Pan Charakterek. Z trudem przełykam ślinę. Jest taki władczy. Przez moje ciało przechodzi dreszcz i czuję mrowienie na skórze. Założę się, że w sypialni też lubi dominować.
– To dobrze, bo tego od ciebie oczekuję – dodaje.
Zaczyna mnie mdlić, ale jakoś udaje mi się to przetrzymać. Przecież nie mam już szesnastu lat. Znam ten typ i wiem swoje. Po rozstaniu z Zachem nauczyłam się nie zakochiwać w takich facetach, trzymam się z daleka od tych sławnych. Od gości z dużym ego. Od facetów, którzy myślą, że mogą robić, co im się podoba, bez żadnych konsekwencji. Od mężczyzn, którzy gdy znudzą się jakąś laską, po prostu odstawiają ją na boczny tor.
– Po rozegranym meczu ucinam sobie drzemkę po obiedzie – rzuca do mnie przez ramię, gdy idę za nim na górę. – Potrzebuję wtedy całkowitej ciszy.
Z całej siły powstrzymuję się, żeby mu nie zasalutować i nie dodać: _Tak jest!_ Jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, że wcale by go to nie rozśmieszyło.
– W tym czasie będę ją brać na długi spacer.
Mruczy coś pod nosem. Prawdopodobnie w taki sposób wyraża zadowolenie.
Gdy docieramy na piętro, zatrzymuje się przed otwartymi drzwiami. Za nimi widzę duży pokój, którego jedynym wyposażeniem są świadczące o niedawnej przeprowadzce pudła oraz zapakowany w folię materac.
– To będzie mój pokój? – pytam.
Marszczy brwi, a żołądek podchodzi mi do gardła.
– To znaczy, czy to będzie pokój, w którym będę spać, gdy ciebie nie będzie? – wyjaśniam, żeby przypadkiem nie pomyślał, że próbuję się do niego wprowadzić. – W czasie, gdy będę zajmować się psem.
Potwierdza, składając ramiona.
Sposób, w jaki na mnie patrzy, sprawia, że mój żołądek drży jak psie łapki stukające po podłodze. Po raz kolejny nerwowo się uśmiecham i widzę, jak pogłębiają się zmarszczki widoczne na jego czole.
– Świetnie. – Mój głos brzmi jak ćwierkanie.
Głową wskazuje na łazienkę na końcu korytarza.
– Możesz z niej korzystać. Mam drugą dla siebie.
Wpatruje się we mnie, a ja próbuję wytrzymać jego spojrzenie. Ten facet mnie nie lubi, ale zamierzam to zmienić, udowadniając mu, jak bardzo moja obecność ułatwi mu życie.
Poza tym postaram się nie wchodzić mu w drogę.
Utrata tej pracy nie wchodzi w grę.ROZDZIAŁ 3
JAMIE
PIPPA HARTLEY stoi w moim salonie, bawiąc się z psem, a ja z wrażenia prawie nie mogę oddychać. Kiedy otworzyłem drzwi, myślałem, że mam halucynacje.
Jej włosy są dłuższe. Wciąż ma ten sam nieśmiały uśmiech, te same błyszczące niebieskoszare oczy, które sprawiają, że zapominam, jak się nazywam. Jej głos jest tak delikatny i dźwięczny, że czuję, jakbym przeniósł się w czasy liceum i słyszał ją rozmawiającą i śmiejącą się z resztą ludzi z zespołu.
Jako dojrzała kobieta jest absolutnie cudowna. Totalny nokaut. Wygląda olśniewająco z piegami zdobiącymi jej nos i wystającymi kośćmi policzkowymi. Piegi to zapewne efekt letniego słońca, tak samo jak pasma karmelowych włosów, które nie są ani brązowe, ani jasne. Chociaż pamiętam, jak słodko wyglądała w szkole, nosząc aparat ortodontyczny, to jednak dzisiaj jej uśmiech sprawił, że na chwilę moje serce przestało bić z wrażenia.
– Jestem Pippa – powiedziała, stając w drzwiach, zupełnie jakby mnie nie pamiętała. Nie wiem dlaczego, ale poczułem się bardzo rozczarowany.
– Czy potrzebujesz pomocy w rozpakowaniu tych pudeł? – pyta, bawiąc się w przeciąganie liny z moim psem. – Mogę również zrobić zakupy lub przygotować ci coś do jedzenia.
Przypatruję się jej wargom o pięknym kształcie. Jej usta są miękkie, w idealnym odcieniu różu. Zawsze były takie.
Kurwa mać.
– Nie. – Brzmi to ostrzej, niż planowałem, ale czuję, że jestem zdenerwowany.
Nie mogę, do cholery, przestać myśleć o Pippie Hartley. Zawsze tak było.
W jednej chwili wracam myślami do korytarza przy szkolnej sali muzycznej, skąd słychać było, jak śpiewa. Miała najbardziej urzekający i najpiękniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem – słodki, ale czasami szorstki. Mocny, ale w niektórych momentach delikatny. Zawsze pod pełną kontrolą. Pippa doskonale wiedziała, jak należy go używać, jednak nigdy nie występowała przed publicznością. Zawsze robił to ten pieprzony Zach, kiedy ona była tylko jego tłem, grając na gitarze. Ciekawi mnie, czy nadal śpiewa.
Kiedy zastanawiam się, czy ona nadal jest z Zachem, moje nozdrza rozszerzają się. W zeszłe wakacje zobaczyłem jego beznadziejną, nadającą się tylko do bicia gębę na bilboardzie i prawie przegapiłem zjazd z autostrady. Niewiarygodne, że ten gość był gwiazdą trasy koncertowej. Przecież ledwo potrafi grać na gitarze. Do tego ma przeciętny głos. Nie to, co Pippa. Ona jest niezwykle utalentowana. Minęło osiem lat, a ja ciągle myślę o tym momencie przed salą muzyczną. Nie wiem dlaczego, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia.
Pies próbuje wyszarpnąć trzymaną przez Pippę zabawkę, a ona się śmieje.
Potrzebuję się stąd wydostać.
– Muszę iść na trening. – Kładę klucze na blacie i zarzucam torbę na ramię.
– Cześć – odpowiada, gdy wychodzę.
Wracając z popołudniowego treningu do domu, już prawie otwieram wejściowe drzwi, gdy głos dobiegający ze środka sprawia, że zastygam z dłonią na klamce. Śpiew. Słyszę utwór Fleetwood Mac. Ponad melodię wybija się jej głos, czysty, jasny i dźwięczny. Trafia we wszystkie dźwięki, ale jest coś wyjątkowego w sposobie, w jaki śpiewa. Coś, co ma tylko Pippa. Stoję jak sparaliżowany. Jeżeli wejdę do środka, ona zamilknie. Jakiś wewnętrzny głos alarmuje mnie, że właśnie to powinienem teraz zrobić. Przecież miała wyjść przed moim powrotem.
Nie mogę mieć jej w pobliżu w tym roku. Upłynęło zaledwie kilka godzin, a ja nie mogę przestać o niej myśleć.
Kiedy otwieram drzwi, widzę moją nową asystentkę rozpakowującą kartony w kuchni, sięgającą wysoko, żeby poustawiać szklanki na półce, opierającą się o blat, obdarzającą mnie widokiem swojego niesamowitego tyłka.
Czuję, jak rozdrażnienie narasta w mojej klatce piersiowej. To jest ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję. Omiatam wzrokiem mieszkanie. Większość kartonów została rozpakowana. Urządziła już mój salon, nie zapominając nawet o umieszczeniu na półce z książkami mojego zdjęcia z mamą. Ustawienie mebli znacznie różni się od tego w moim nowojorskim mieszkaniu. Fotel stoi naprzeciwko okna tak, by można było podziwiać światła północnego Vancouver po drugiej stronie rzeki. Pies śpi na kanapie, zwinięty w kłębek.
Stoję z ramionami na piersiach, czując mieszankę ulgi i zakłopotania. Apartament wygląda przyjemnie. Czuję się jak u siebie. Rozpakowanie tych pudeł przerażało mnie, a teraz już prawie po wszystkim.
Nawet pies na kanapie mi nie przeszkadza.
Nagle jej śpiew milknie, a ona mnie zauważa.
– O, cześć – rzuca, odwracając się do mnie. Zanim na mnie spojrzała, zerknęła na wyświetlacz leżącego na blacie telefonu. – Przepraszam, nie zdawałam sobie sprawy, która jest godzina – wyciera ręce i idzie w stronę drzwi. – Jak było na treningu? – pyta, wkładając buty.
Ten wdzięczny, ciekawski ton, jakim zadaje to pytanie, sprawia, że czuję coś dziwnego w środku. Ciepłe, rozlewające się wewnątrz uczucie. Nie jestem z tego zadowolony. Czuję nieokreśloną potrzebę wyznania jej, jak bardzo denerwuję się z powodu nadchodzącego sezonu.
– W porządku – odpowiadam zamiast tego i widzę, jak jej źrenice rozszerzają się na dźwięk szorstkiego tonu w moim głosie.
Kurwa. Widzicie? Właśnie dlatego nic z tego nie będzie. Zbyt bardzo przejmuję się jej zdaniem.
– Poszłyśmy z Daisy na dwugodzinny spacer po Parku Stanleya, a później resztę wieczoru ćwiczyłyśmy różne psie sztuczki.
– Daisy? – pytam, unosząc wysoko brwi ze zdziwienia.
Wzrusza ramionami i uśmiecha się do psa leżącego wciąż na kanapie.
– Ona potrzebuje imienia. – Bierze torebkę i szykuje się do wyjścia. – Wyprowadziłam ją godzinę temu, więc masz to już z głowy.
Próbuję wydusić z siebie coś, co brzmiałoby jak _dzięki,_ ale jedyne co przechodzi mi przez gardło to niski dźwięk wyrażający uznanie.
Wygładza swoją delikatną dłonią włosy związane w koński ogon, mruga dwa razy i przesyła mi ten jasny uśmiech, który wcześniej już widziałem i nie mogłem o nim zapomnieć przez cały czas spędzony na treningu.
Rumieni się i wygląda na zakłopotaną.
– Będę już lecieć. – Zarzuca pasek torebki na ramię i posyła mi kolejny szybki, nieśmiały uśmiech. – Przyjdę jutro rano, zanim zdążysz wyjść na trening. Dobrej nocy, Jamie.
Mój wzrok wędruje do jej ust i znowu brakuje mi słów. Prawdopodobnie sprawiam wrażenie, jakbym zbyt wiele razy oberwał krążkiem hokejowym w głowę.
Wychodzi, a ja stoję dalej, gapiąc się na drzwi.
Może nie muszę.
Zabijam tę myśl, jak komara na ramieniu. Od mojej mamy i z doświadczenia wyniesionego ze związku, w którym byłem, zaczynając grę w NHL, wiem, że jeżeli w moim życiu dzieje się zbyt dużo rzeczy jednocześnie, to z pewnością coś zawalę. Zawsze mi się to zdarza.
W momencie gdy zamyka za sobą drzwi, wyjmuję telefon i dzwonię do Warda.
– Streicher – odzywa się.
– Trenerze. – Przeczesuję ręką włosy. – Potrzebuję nowej asystentki.ROZDZIAŁ 4
PIPPA
ZWALNIASZ MNIE? – powtarzam do słuchawki następnego ranka, mrugając bez powodu. Stoję przy drzwiach w korytarzu Hazel, szykując się do wyjścia do Jamiego. Kręci mi się w głowie i marszczę czoło zakłopotana. – Nie rozumiem.
Kobieta dzwoniąca z biura drużyny wzdycha.
– Nie bierz tego do siebie. Ci goście potrafią być bardzo specyficzni.
Niedobrze mi. Zostałam zwolniona po pierwszym dniu pracy. Nie będzie to moim atutem w przyszłych staraniach o zatrudnienie w dziale marketingowym drużyny.
Naprawdę myślałam, że świetnie mi wczoraj poszło. Rozpakowałam większość rzeczy, spędziłam z Daisy miło czas, aż zmęczyła się, zanim wróciłyśmy do domu. Spacerowanie z nią i obserwowanie jak chodzi za mną krok w krok, gdy później słuchałam muzyki w domu, było całkiem zabawne.
Zaczyna ogarniać mnie panika. Potrzebuję pieniędzy _teraz_. Muszę wyprowadzić się z małego mieszkanka Hazel. Nie mogę wrócić do pracy w barze z hot dogami. Krztuszę się na samo wspomnienie przerażającego sposobu, w jaki właściciel mi się przyglądał. Nie wspominając już o zapachu moich ciuchów po skończonej zmianie.
Zwolniona. Rodzice z pewnością się wściekną. Po tym, jak zmarnowałam dwa lata życia, jeżdżąc za Zachem w trasy koncertowe, z całego serca pragnęli, żebym zrobiła karierę w marketingu. Przecież to był mój kierunek studiów. Obsesyjnie chcą dla mnie stałej, stabilnej pracy. Pracy przy biurku. Zawodu ze wszystkimi świadczeniami. Czegoś, co _nie_ będzie miało nic wspólnego z branżą muzyczną. Sami ciężko pracowali, żeby utrzymać mnie na studiach. Nie są zamożni, ale poświęcili wiele, żebyśmy z Hazel miały to, co im nie było dane.
Chcę, żeby byli ze mnie dumni.
Dziękuję kobiecie, rozłączam się i wbijam wzrok w podłogę. Rzeczywistość dobija mnie tak, że aż kulę się w sobie. Świat jest do dupy.
Drzwi obok mnie otwierają się i uderzają we mnie. Niezdarnie próbuję się odsunąć, potykam się o jeden ze stojących w pobliżu kartonów i ląduję na tyłku.
– Przepraszam. – Hazel pomaga mi wstać. – Czy wszystko w porządku?
Masuję ramię, krzywiąc się.
– W porządku, nie powinnam była stać tak blisko.
Hazel zajmuje maleńką kawalerkę, bo mieszkania w Vancouver są cholernie drogie. Właśnie dlatego potrzebuję tej pracy, jeśli zamierzam się wyprowadzić.
– Jak poszło wczoraj? – Zmierza do kuchni i rozpakowuje produkty potrzebne do przygotowania koktajlu.
Kiedy wczoraj wieczorem wróciłam do domu, prowadziła zajęcia jogi. Poza zatrudnieniem jako fizjoterapeutka drużyny, nauczanie jogi jest prawdziwą pasją Hazel. Dzisiaj przed pracą miała poranne zajęcia.
Przekazuję jej rozczarowujące informacje, które przed chwilą usłyszałam i widzę, jak opada jej szczęka.
– I nie podali żadnego konkretnego powodu? – pyta.
Czuję ukłucie wściekłości, a mój żołądek się spina.
– Jednak prawdziwy z niego kutas. Przez ten cały czas ledwo wydusił z siebie dwa słowa. Rzucał tylko ledwie dostrzegalne gniewne spojrzenia – burczę mrużąc oczy.
Hazel unosi ciemną brew. Jej włosy też są ciemniejsze od moich, coś jak czekoladowy brąz. – Czy sądzisz, że cię rozpoznał? – pyta.
– Nie. Ani trochę. – Zsuwam buty i wkładam je do szafy w holu. – Nawet mi się nie przedstawił.
– Ale gbur. – Robi dziwną minę, stojąc w kuchni.
– Prawda? – Kręcę głową i padam na kanapę. – Naprawdę gbur. Cóż, wiem, że jest bogatą, znaną osobistością, ale ja też jestem człowiekiem, nieprawdaż?
– Oczywiście – Hazel przytakuje gwałtownie. – Jesteś człowiekiem. Zasługujesz na szacunek.
– Szacunek? – dławię się. — On nawet nie zna takiego słowa. Potraktował mnie jak paproch, który powinien wyrzucić na śmietnik.
– Nienawidzę go. Hokeiści… – odpowiada Hazel i widzę wściekłość malującą się na jej twarzy. – Oni są najgorsi – dodaje, mrużąc oczy.
Hazel spotykała się z hokeistą w czasie studiów, a ten ją oszukiwał. I tyle w temacie. Nie chcę teraz tego rozgrzebywać.
– Najgorsi – powtarzam po niej i składam ramiona. Stopą stukam rytmicznie o podłogę i czuję węzeł zaciskający się w moim brzuchu. Wczoraj spisałam się wspaniale. Jestem stworzona do tej pracy.
Rozstanie z Zachem zburzyło moje poczucie wartości, a teraz to? Najłatwiej jest kopać leżącego.
Cofam się myślami do zeszłego miesiąca i widzę siebie czekającą na lot powrotny do domu. Szefowa trasy koncertowej zamówiła dla mnie ubera, który myślałam, że zabierze mnie na miejsce zbiórki, skąd wszyscy wyruszymy do następnego miejsca przeznaczenia. Zamiast tego trafiłam na lotnisko i kiedy zakłopotana dzwoniłam do pozostałych, nikt nie odbierał.
W końcu oddzwonił Zach.
– O kurde – zaczął. – To ona już odesłała cię na lotnisko? Zamierzałem najpierw z tobą pogadać.
Zerwał ze mną przez telefon. Powiedział, że oboje się zmieniliśmy, że już przestaliśmy być nastolatkami i chce sprawdzić, kim będzie beze mnie. Spotykaliśmy się przez osiem lat, od dziesiątej klasy, a on kazał swojej pracownicy mnie odesłać.
Kiedy na ostatnim roku studiów dostał propozycję trasy koncertowej, załatwił mi pracę asystentki w zespole, żebyśmy nie musieli rozstawać się na długo. Zawsze kiedy miał problem z tworzeniem piosenek, razem nad nimi pracowaliśmy, grałam na gitarze, pomagając mu stworzyć właściwy tekst. Położyłam całe moje życie na szali, żeby jeździć za nim, podczas gdy on realizował swoje marzenia.
Policzki pieką mnie na wspomnienie tego, jak płakałam w łazience na lotnisku, czując się tak zagubiona i samotna. Tak niechciana, jak worek śmieci wyrzucony na pobocze drogi.
A faceci tacy jak Zach i Jamie? Myślą, że cały świat kręci się wokół nich. Myślą, że mogą pozbywać się ludzi, gdy tracą nimi zainteresowanie. Czuję w środku wstyd, który w okamgnieniu zmienia się we wściekłość.
Mam już dość bycia taka dziewczyną. Dziewczyną, której można się pozbyć.
Siadam prosto i czuję, jak narastają we mnie emocje.
– Zamierzam się z nim rozmówić.
– Hmm. – Oczy Hazel otwierają się szeroko, jej dłonie zastygają na wyłączonym blenderze. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
Mój puls przyspiesza na myśl o konfrontacji z Jamiem Streicherem. Mam dość bycia poniżaną przez mężczyzn.
– Zawsze twierdziłaś, że muszę wykrzyczeć światu, czego od niego oczekuję – mówię do Hazel.
– Tak, światu, nie jemu. Podejrzewam, że wezwie policję.
– Nie wezwie policji. – Wyobrażam go sobie siłą wyprowadzającego mnie ze swojego domu, przerzucającego mnie przez ramię. Czuję dziwne ukłucie między nogami. Och. Podoba mi się ten pomysł.
Nieważne. Nie o to teraz chodzi. On jest strasznym dupkiem, ale ja potrzebuję tej pracy.
Hazel wybucha śmiechem.
– W ten sposób trafisz na pierwsze strony gazet. _Lokalna gwiazda sportu dręczona przez szaloną stalkerkę._
– Nie zamierzam go dręczyć. Chcę tylko odzyskać swoją posadę.
Może ona ma rację i wściekłość nie jest dobrym doradcą. Odwraca się w stronę blatu, żeby dokończyć przyrządzanie koktajlu, a kiedy otwiera jedną z szafek, moją uwagę przykuwa blaszka do babeczek, której używałam, robiąc wypieki w zeszłym tygodniu.
Wpada mi do głowy pewna myśl. Hazel ma rację. Jeśli pojawię się i zażądam powrotu do pracy, Jamie pomyśli, że jestem wariatką. Jeśli jednak pojawię się z _domowymi babeczkami_, utwierdzę go jedynie w przekonaniu, jaką cudowną asystentką mogłabym być. Przecież nikt nie wzywa policji do kogoś, kto przynosi babeczki.
Kiedy wyjawiam Hazel mój zamiar, śmieje się.
– Będę mieć telefon cały czas przy sobie na wypadek, gdybym musiała cię ratować.
Dwie godziny później babeczki są gotowe i ozdobione. Z zewnątrz pokryte idealnie lukrem, z zabawną, kolorową posypką. Jednak zamiast nadzienia jest w nich moja wściekłość. Przygotowując ciasto, wlałam do niego całą moją złość i żal za historie z Zachem i Jamiem oraz za moje życiowe niepowodzenia.
Z rozkładu dnia, który wręczył mi Jamie, wynika, że będzie w domu za dziesięć minut, więc pakuję babeczki do pojemnika i szykuję się do wyjścia.
W czasie gdy wkładam buty, Hazel uśmiecha się do mnie pod nosem.
– Pokaż mu, kto tu naprawdę rządzi.
W drodze do mieszkania Jamiego zaczyna padać deszcz. Zapomniałam, że pogoda w Vancouver może się zmienić w jednej chwili i nie wzięłam ze sobą płaszcza przeciwdeszczowego. Zatrzymując się na światłach rozważam, czy przypadkiem nie wrócić do domu po kurtkę.
Nie. Czuję narastające we mnie wahanie. Jeśli teraz zawrócę, nie dam rady już tego zrobić.
Potrzebuję tej _pracy_. Potrzebuję kasy. Hazel musi odzyskać wolną przestrzeń w swojej kawalerce, a ja potrzebuję załapać się do drużyny, żebym mogła później dostać posadę w dziale marketingu i zmienić swoje życie na lepsze. To się dzieje tu i teraz.
Odzyskam swoją pracę.