Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Za kratą - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za kratą - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 178 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Kie­dym przed pięt­na­stu laty zwie­dza­ła war­szaw­skie wię­zie­nia, gmach przy uli­cy Zło­tej nie był jesz­cze wy­koń­czo­ny, a od­dział kar­ny dla ko­biet mie­ścił się ra­zem z ta­kim­że mę­skim od­dzia­łem w tak zwa­nym "Pa­wia­ku", któ­ry wszak­że aresz­tan­ci i aresz­tant­ki z nie zna­ne­go mi po­wo­du po­wszech­nie na­zy­wa­li "Ser­bią". Pa­wiak, vel Ser­bia, jest to po­sęp­ny żół­ty dom, z wie­lo­ma na­le­żą­cy­mi do nie­go bu­dyn­ka­mi, opa­sa­ny mu­rem; front jego wy­cho­dzi na uli­cę Dziel­ną, tyły zaś na uli­cę Pa­wią, od któ­rej i owa ogól­niej­sza na­zwa jest wzię­tą. U fur­ty tego gma­chu sta­nę­łam po raz pierw­szy w dzień je­sien­ny, dżdży­sty, w to­wa­rzy­stwie jed­nej z mo­ich zna­jo­mych, któ­ra, uzy­skaw­szy od­po­wied­nie po­zwo­le­nie wła­dzy, daw­niej już za­czę­ła od­wie­dzać więź­niów i cie­szy­ła się nie­ogra­ni­czo­nym ich za­ufa­niem.

Trzy czy czte­ry schod­ki, do fur­ty wio­dą­ce, za­le­d­wie po­mie­ścić mo­gły ko­bie­ty, któ­re się na nich ci­snę­ły z wę­zeł­ka­mi, to­boł­ka­mi, gar­nusz­ka­mi, cze­ka­jąc na tak zwa­ne "wi­dze­nie". Ku­mosz­ki z mia­sta, ła­twiej za­zna­ja­mia­ją­ce się z sobą, pro­wa­dzi­ły na­der oży­wio­ną ga­węd­kę, prze­ry­wa­ną gło­śny­mi wy­rze­ka­nia­mi; baby ze wsi przy­by­łe, odzia­ne w chust­ki lub far­tu­chy na gło­wę, du­ma­ły, pod­parł­szy bro­dę na rę­kach, wzdy­cha­ją­ce, za­wsty­dzo­ne jak­by…

Wi­dze­nie udzie­la się urzę­dow­nie raz tyl­ko na ty­dzień, w nie­dzie­lę; wszak­że stan zdro­wia uwię­zio­nych lub od­le­głość za­miesz­ka­nia przy­by­wa­ją­cej w in­nym dniu ro­dzi­ny więź­nia uwzględ­nia się dość sze­ro­ko i dla­te­go też nie ma dnia, żeby schod­ki owe przez baby ob­lę­żo­ny­mi nie były.

Poza fur­tą nie­wiel­ka sień, tak­że naj­czę­ściej in­te­re­san­tów cze­ka­ją­cych peł­na; tu w bocz­nej ścia­nie znaj­du­je się okien­ko ko­mu­ni­ku­ją­ce z kan­ce­la­rią pana in­spek­to­ra i uła­twia­ją­ce kon­tro­lę przy­by­łych. Z sie­ni tej parę stop­ni pro­wa­dzi na dłu­gi ko­ry­tarz, z któ­re­go sze­reg drzwi wie­dzie do kan­ce­la­rii, do sali wi­dzeń, do nie­któ­rych warsz­ta­tów, wresz­cie do miesz­ka­nia in­spek­to­ra. Wprost wej­ścia pra­wie, scho­dy na pię­tra, z któ­rych pierw­sze obej­mo­wa­ło pod­ów­czas od­dział ko­bie­cy. W od­dzia­le było prze­szło sto ko­biet, miesz­czą­cych się w dzie­wię­ciu czy dzie­się­ciu tak zwa­nych "ka­me­rach", któ­rych każ­da ma od­dziel­ne wej­ście z obie­ga­ją­ce­go pię­tro ko­ry­ta­rza. Klucz zgrzyt­nął kil­ka razy, do­zor­ca otwo­rzył drzwi wszyst­kie, a ka­me­ry uka­za­ły mi jed­no­staj­ne swo­je wnę­trza.

Pierw­sze wra­że­nie jest dość nie­spo­dzia­ne. Wię­zie­nia przy­wy­kli­śmy uwa­żać jako coś bar­dzo po­nu­re­go i ciem­ne­go: nie zdzi­wi­ła­bym się też wca­le, gdy­by ścia­ny były odra­pa­ne i brud­ne, okien­ka małe i nie da­ją­ce świa­tła, a bar­łóg ze sło­my i dzban wody do­peł­niał tego urzą­dze­nia. Ja­sność więc ka­mer, ich czy­stość, ich ob­szar ude­rza czymś nie­ocze­ki­wa­nym. Są to w isto­cie dość duże, pro­sto­kąt­ne izby z czy­sto wy­bie­lo­ny­mi ścia­na­mi i rów­nie czy­sto utrzy­ma­ną pod­ło­gą. Dwa zwy­czaj­nej wiel­ko­ści, dość rzad­ko za­kra­to­wa­ne okna, wy­cho­dzą na po­dwór­ko wię­zien­ne i dają świa­tło bar­dzo do­sta­tecz­ne; w jed­nym ką­cie piec ka­flo­wy, w dru­gim po­skła­da­ne je­den na dru­gim i po­kry­te si­wy­mi de­ra­mi sien­ni­ki, do­ko­ła ścian ławy, w po­środ­ku ro­dzaj warsz­ta­tu do wy­pla­ta­nia krze­seł słu­żą­ce­go – oto wszyst­ko. Po­mi­mo wszak­że tego schlud­ne­go po­zo­ru, a na­wet otwie­ra­ne­go ukrad­kiem luf­ci­ka, po­wie­trze jest tak tu, jak i na ko­ry­ta­rzach spe­cjal­ne, że tak po­wiem, wię­zien­ne, cięż­kie, dusz­ne, jak­by prze­sią­kło za­sta­rza­ły­mi mia­zma­ta­mi, tak że się trze­ba uczyć nim od­dy­chać i do­pie­ro z cza­sem na­wyk­nąć do nie­go moż­na. Pod ścia­na­mi na ła­wach, przy warsz­ta­cie, kil­ka­na­ście star­szych i młod­szych ko­biet; dwie czy trzy kar­mią żół­te jak wosk i obrzmia­łe na twa­rzycz­kach dzie­ci. Siwa, gru­ba spód­ni­ca wię­zien­na i ta­kiż ka­ftan – na kil­ku uwię­zio­nych tyl­ko. Resz­ta odzia­na w suk­nie wła­sne, któ­rych utrzy­ma­nie w ca­ło­ści lub za­stą­pie­nie no­wy­mi jest, jak się prze­ko­na­łam z cza­sem, przed­mio­tem naj­więk­szych wy­sił­ków aresz­tan­tek. Wi­dzia­łam ta­kie, któ­re mie­sią­ca­mi ca­ły­mi nie do­ja­da­ły, od­kła­da­jąc gro­sze za chleb na ja­kąś chust­kę lub ka­ftan; wi­dzia­łam far­tu­chy wy­ce­ro­wa­ne jak siat­ka pa­ję­cza, wi­dzia­łam spód­ni­ce, któ­re uję­te igłą w jed­nym miej­scu, roz­ła­zi­ły się w dru­gim, a prze­cież mil­sze były wła­ści­ciel­kom swo­im od wię­zien­nej odzie­ży, w któ­rej gru­bym woj­ło­ku ro­bac­two za­gnież­dża się z nie­sły­cha­ną ła­two­ścią i jest pra­wie nie do wy­tę­pie­nia. Izba, w któ­rej za­trzy­ma­łam się pod­ów­czas naj­dłu­żej i do któ­rej naj­czę­ściej za­cho­dzi­łam po­tem, w cią­gu co­ty­go­dnio­wych, przez rok bli­sko trwa­ją­cych od­wie­dzin, za­ję­tą była przez bar­dzo in­te­re­su­ją­ce typy. Przede wszyst­kim kró­lo­wa­ły tu dwie sio­stry, He­le­na i Wa­le­ria War., któ­re po­cho­dzi­ły z ro­dzi­ny spe­cjal­nie zło­dziej­skiej, czy­li z tak zwa­nej "zło­dziej­skiej szlach­ty". Wa­le­ria cho­ro­wi­ta, bla­da, wy­so­ka, z dłu­gim wro­nim no­sem i ma­ły­mi oczka­mi, z ja­kimś fał­szy­wym i brzyd­kim spoj­rze­niem, była przed­mio­tem na­mięt­ne­go przy­wią­za­nia młod­szej He­le­ny, któ­ra mia­ła w śnia­da­wej twa­rzy i nie­bie­skich oczach wy­raz od­wa­gi, szcze­ro­ści, de­ter­mi­na­cji i ja­kiejś dziw­nej po­go­dy. Obie sio­stry już nie bar­dzo mło­de, nie po raz też pierw­szy od­sia­dy­wa­ły karę swo­ją w Ser­bii. He­le­na była już tu coś z czwar­tym po­wro­tem, Wa­le­ria wpierw jesz­cze za­po­zna­ła się z wię­zien­ną izbą. Tym ra­zem ona to do­sta­ła, jak tu mó­wią, wy­rok; ale He­le­na przy­zna­ła się do uczest­nic­twa do­bro­wol­nie, żeby sie­dzieć z nią ra­zem.

Przy­wią­za­nie to wszak­że nie prze­szka­dza­ło im by­najm­niej lżyć się ostat­ni­mi wy­ra­za­mi, a na­wet dra­pać przy każ­dej spo­sob­no­ści i do­pie­ro wte­dy, kie­dy je kto roz­bro­ić chciał, obie rzu­ca­ły się na roz­jem­cę, stwier­dza­jąc tym spo­so­bem swo­ją sio­strza­ną mi­łość. Nie wiem, co się dzia­ło z resz­tą ro­dzi­ny War., ale wi­dy­wa­łam tam ich mat­kę, sta­rusz­kę siedm­dzie­się­cio­let­nią może, któ­ra je na­wie­dza­ła, bło­go­sła­wi­ła i chlu­bi­ła się nimi tak, jak­by to były naj­szla­chet­niej­sze isto­ty w naj­wła­ściw­szym dla sie­bie po­ło­że­niu bę­dą­ce i przy­no­szą­ce jej naj­więk­szą po­cie­chę; one też na­wza­jem od­pła­ca­ły jej nad­zwy­czaj­ną czu­ło­ścią i przy­wią­za­niem. Obie sio­stry uży­wa­ły po­mię­dzy ko­le­żan­ka­mi wiel­kie­go po­wa­ża­nia.

O Wa­le­ni ma­wia­no z ro­dza­jem na­iw­ne­go po­dzi­wu, że "na wol­no­ści mia­ła za­wsze do­bre za­rob­ki", o He­le­nie wie­dzia­no, że jest re­zo­lut­na, że w po­trze­bie za cały od­dział się za­sta­wi i na­wet sa­me­go "wiel­moż­ne­go" się nie zlęk­nie. "Wiel­moż­nym", tak wprost, bez do­da­nia ty­tu­łu lub wy­ra­zu pan, na­zy­wa­ły aresz­tant­ki in­spek­to­ra swe­go. "Wiel­moż­ny idzie", "wiel­moż­ny ka­zał", "po­wiem przed wiel­moż­nym", oto wy­ra­że­nie, któ­re mi się z po­cząt­ku zda­wa­ło dość dzi­kim, ale do któ­re­go przy­wy­kłam w koń­cu tak, że mnie ra­zić prze­sta­ło.

Lecz był jesz­cze inny po­wód prze­wa­gi sióstr War. Oto na­le­ża­ły one do za­sta­rza­łych re­cy­dy­wi­stek, a sądy, wy­ro­ki, po­by­ty, do­zo­ry, wię­zie­nia wresz­cie, były dla nich nie­mal nor­mal­ny­mi wa­run­ka­mi ży­cia. Ety­ka zaś Ser­bii po­le­ga­ła na tym, że o ile do­sta­ją­ce się tam po raz pierw­szy klient­ki lek­ce­wa­żo­ne były i po­gar­dza­ne nie­mal, o tyle wy­traw­ne i wie­lo­krot­nie ka­ra­ne uży­wa­ły po­wa­gi i sza­cun­ku. "Fra­jer­ki" za­mia­ta­ły i oczysz­cza­ły izbę, szo­ro­wa­ły pod­ło­gi i nie­rzad­ko ca­ło­wa­ły w rękę "pa­nie", któ­re trak­to­wa­ły je pro­tek­cjo­nal­nie i z ak­cen­tem pew­nej wyż­szo­ści. Zda­rza­ło mi się na­wet nie­raz sły­szeć, jak zi­ry­to­wa­ny straż­nik wo­łał na ja­kąś krnąbr­ną no­wi­cjusz­kę: "ty fra­jer­ko!", oka­zu­jąc jaw­nie wzgar­dę swo­ją, jako wła­dza, dla tych upo­śle­dzo­nych istot.

Dwie cha­rak­te­ry­stycz­ne ce­chy za­uwa­ży­łam w miesz­kan­kach Ser­bii: wiel­kie zdzi­cze­nie i wiel­ką na­iw­ność. O lada co, o sło­wo, o gest, o spoj­rze­nie – wy­bu­cha tam wście­kłość zwie­rzę­ca nie­mal. Zło­rze­cze­nia, klą­twy, bój­ki są wte­dy na po­rząd­ku dzien­nym, tak po­mię­dzy za­mknię­ty­mi w jed­nej izbie, jak i po­mię­dzy izba­mi so­li­da­ry­zu­ją­cy­mi się z sobą. Drzwi, któ­rych za­mek izbę od izby dzie­li z we­wnątrz, wy­trzy­mać mu­szą wów­czas ko­pa­nia, ude­rze­nia pię­ści, dra­pa­nie pa­znok­cia­mi, któ­rym to wy­bu­chom do­pie­ro nad­cho­dzą­cy straż­nik tamę kła­dzie. Co do na­iw­no­ści, tę spo­tkać moż­na w sta­rych na­wet i wy­traw­nych zło­dziej­kach .

Pa­mię­tam, była tam jed­na, Ja­siel­ska, któ­ra od­sia­dy­wa­ła wy­rok za kra­dzież rze­czy słu­żą­cych do ko­bie­ce­go ubra­nia. Otóż opo­wia­da­ła mi ona, w jaki spo­sób tu­taj po­pa­dła. Ja­kieś damy, spro­wa­dziw­szy się do War­sza­wy, roz­pa­ko­wa­ły swo­je ku­fry w świe­żo na­ję­tym miesz­ka­niu, a że szaf jesz­cze nie było, więc rze­czy roz­ło­żo­ne zo­sta­ły na krze­słach, sto­łach itd. Le­ża­ło to tak dzień czy dwa, to jest do­syć dłu­go, aby zwró­cić uwa­gę zło­dziei. Ja­koż zna­jo­ma Ja­siel­skiej i zna­jo­mej tej zna­jo­my za­je­cha­li do­roż­ką przed dom, w cza­sie kie­dy damy wy­szły, i wy­sła­li Ja­siel­ską na po­łów.

– Wcho­dzę ja – pro­szę pani – a tu tyle ślicz­no­ści, że nie wie­dzieć, na co wpierw pa­trzeć. Bio­rę ja wsyp­kę je­dwab­ną, co też tam le­ża­ła, i pcham w nią, co się mie­ści; nio­sę raz na dół – nic, nio­sę dru­gi raz – nic, nio­sę trze­ci raz, aż tu mnie stróż pyta: co to pani tak spa­ce­ru­je po tych scho­dach? A ja mó­wię: To te pa­nie, co przy­je­cha­ły, sprze­da­ją nie­po­trzeb­ne rze­czy, więc ja ku­pu­ję. I do­brze. A był tam ka­pe­lusz ak­sa­mit­ny z pió­rem. Le­d­wo­śmy do domu wró­ci­li i rze­czy do­by­li, a ta nie­go­dzi­wa mówi: ka­pe­lusz mój. A ja mó­wię: nie­praw­da, bo mój. Tak oni za­raz na mnie we dwo­je; po­bi­li mnie, po­ka­le­czy­li, wy­pchnę­li i pół ru­bla za mną jak za psem ci­snę­li. Aż tu nie­dłu­go robi się gwałt na mie­ście; lo­ka­ja wzię­li, stró­ża wzię­li. Jak za­czę­li szu­kać, jak za­czę­li trząść, tak zna­leź­li rze­czy u pa­ser­ki na Pra­dze. Od jed­ne­go do dru­gie­go, wszyst­ko się wy­da­ło. Za­bra­li ich dwo­je, za­bra­li i mnie. Tak po­tem, jak przy­szła ta spra­wa, pro­wa­dzą mnie do sądu. Pa­trzę ja, aż tu rze­czy precz po­roz­kła­da­ne, a w są­dzie pani i pan­na ta­kie ślicz­ne, jak te anio­ły z nie­ba, aż pła­czą, tak pro­szą za mną. Pa­nie sę­dzio, pa­nie do­bry! patrz pan, jaka ona mło­da! po­pra­wi się jesz­cze, wy­puść­cie ją, może głod­na była, może z bie­dy… My już i tak mamy, co na­sze, od­puść­cie jej, cho­ciaż jej tyl­ko! Tak już te pa­nie pro­szą, tak się mo­dlą, aż mi się ser­ce kra­je! A sę­dzia nie i nie. Aż tu znów star­sza mówi: "Pa­nie sę­dzio! Tam w biur­ku u mnie le­ża­ło trzy­dzie­ści ty­się­cy ru­bli, a prze­cież ich nie wzię­ła". – Jak ja to usły­szę, pro­szę pani, jak­by we mnie pio­run trząsł! To ty, głu­pia, my­ślę so­bie, za gał­ga­ny chwy­ta­łaś, a nie zaj­rza­łaś, co było w biur­ku. My­śla­łam, że tru­pem pad­nę…

Otóż to taka mie­sza­ni­na na­iw­nej skru­chy i chci­wo­ści zło­dziej­skiej jest cha­rak­te­ry­stycz­nym ich ry­sem.

Żad­na z uwię­zio­nych nie wy­ra­ża się in­a­czej o so­bie, jak tyl­ko że "po­pa­dła" w nie­szczę­ście. Zu­peł­nie jak­by nie czu­ły ani udzia­łu woli w swo­ich czy­nach, ani też mo­ral­nej za nie od­po­wie­dzial­no­ści.

Wy­jąt­kiem świet­nym pod każ­dym wzglę­dem była ma­ło­ro­sjan­ka, Ka­za­ry­no­wa, przez dłu­gi czas "nia­nia" w ja­kimś za­moż­nym domu, a po­tem za kra­dzież bry­lan­tów w ju­bi­ler­skim skle­pie na siedm lat wię­zie­nia ska­za­na.

Ci­cha, spo­koj­na, za­wsze nie­zmier­nie schlud­nie w czar­nej suk­ni i bia­łym cze­pecz­ku wy­glą­da­ją­ca, nie pod­no­si­ła pra­wie oczu od szyb­ko ro­bio­nej cien­kiej poń­czosz­ki. Pięć lat już sie­dzia­ła tak w tym sa­mym miej­scu, pod oknem w rogu ławy, schy­la­jąc swo­ją bar­dzo miłą i bla­dą twarz nad ro­bo­tą. Kie­dy inne na­rze­ka­ły, wy­pie­ra­ły się, prze­kli­na­ły, ona za­wsze z nie­zmien­ną sło­dy­czą ma­wia­ła: "?le się zro­bi­ło, trze­ba zno­sić, co Bóg dał". To była fi­lo­zo­fia, któ­ra jej da­wa­ła dziw­ną po­go­dę i ota­cza­ła ką­cik jej spo­ko­jem, wte­dy na­wet, kie­dy cała izba wrza­ła ja­kąś bur­dą. Ale nie tyl­ko uczu­cie nie­na­wi­ści było tam sil­nie na­pię­te; toż samo dzia­ło się z uczu­ciem mi­ło­ści. Każ­da aresz­tant­ka, czy star­sza czy młod­sza, mia­ła swe­go wiel­bi­cie­la; na­wet zu­peł­nie sta­re ko­bie­ty nie były wy­łą­czo­ny­mi od po­ci­sków Amo­ra. Zda­je się na­wet, że był to je­den z po­wo­dów, któ­ry, obok szczu­pło­ści po­miesz­cze­nia, skło­nił wła­dze do otwo­rze­nia kar­ne­go od­dzia­łu dla ko­biet w osob­nym gma­chu i na in­nej zgo­ła uli­cy.

Mi­łość w Ser­bii za­wią­zy­wa­ła się jak wszę­dzie nie wie­dzieć z cze­go. Przy wię­zie­niu był ogró­dek, do któ­re­go wy­pusz­cza­no aresz­tant­ki w po­łu­dnie, na ogró­dek wy­cho­dzi­ły okna z mę­skie­go od­dzia­łu, i tu­taj to praw­do­po­dob­nie, pod­czas tych po­łu­dnio­wych prze­cha­dzek, pierw­szym po­śred­ni­kiem by­wał zmysł, "któ­ry ko­chać przy­mu­sza". Aż do­tąd rzecz zwy­kła. Ale ob­ja­wy tej mi­ło­ści mia­ły od­ręb­ny swój i god­ny uwa­gi cha­rak­ter.

Kie­dy wię­zień upa­trzył so­bie bog­dan­kę, po­sy­łał jej, mniej­sza o to jaką dro­gą, nowe trze­wi­ki. Były to jak­by oświad­czy­ny afek­tu. Je­śli afekt był po­dzie­la­ny, bog­dan­ka prze­sy­ła­ła parę skar­pe­tek przez sie­bie zro­bio­nych, jako od­po­wiedź uczu­ciom za­ko­cha­ne­go przy­chyl­ną. Ale był to do­pie­ro wstęp nie­ja­ko, pre­lu­dium mi­ło­ści. Trze­ba było bog­dan­ce po­ka­zać, że się jest dziel­nym chło­pem, któ­ry wszel­kiej przy­go­dzie do­trwa i do­stoi. W tym celu za­ko­cha­ny szu­kał za­czep­ki z pierw­szym lep­szym to­wa­rzy­szem, a cza­sem i bez za­czep­ki da­wał mu pię­ścią w kark lub mię­dzy oczy; ha­łas spro­wa­dzał straż­ni­ka, za­ko­cha­ny rzu­cał się na nie­go jak lew, rwał na nim ubra­nie, wal­czył i do­pie­ro siłą więk­szą po­ko­na­ny, szedł na dwa ty­go­dnie do ciem­nej. Ciem­na jest to ko­mór­ka skle­pio­na w piw­ni­cach, bez pod­ło­gi, i z okien­kiem tak ma­łym, że dnia pra­wie nie do­pusz­cza, a ta­kie w niej zim­no nie­zno­śne, na­wet la­tem, że kie­dym raz od­wie­dza­ła za­mknię­tą tam pe­ni­tent­kę, któ­ra ko­le­żan­ce swo­jej zro­bi­ła dziu­rę w gło­wie szy­dłem przy wy­pla­ta­niu krze­seł, to już po pół­go­dzi­nie fe­bra mnie trzę­sła. Tap­czan przy tym bez sien­ni­ka, ob­ostrze­nie po­stu – oto ciem­na.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: