- W empik go
Za podszeptem diabła - ebook
Za podszeptem diabła - ebook
Dla Andreasa i Zippa to nie będzie spokojny wieczór. Szukając rozrywki i łatwych pieniędzy, okradają młodą kobietę. Andreasowi to jednak nie wystarcza. Włamuje się do domu starszej już Irmy Funder i wtedy Zipp widzi go po raz ostatni. Okazuje się, że pani Funder potrafi się bronić.
Do poszukiwań włączają się inspektor Sejer i jego pomocnik Skarre. Zipp milczy, bo nie chce zdradzić szczegółów tamtego wieczoru, a Irma nikogo nie wpuści do domu, w którym więzi swoją ofiarę. Czy policjanci przedrą się przez mur ludzkiej obojętności i zakłamania?
Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0238-046-0 |
Rozmiar pliku: | 481 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_I nic by to nie zmieniło. A kiedy już cię nie będzie, to tak, jakbyś tego nie przeczytał. Niczego to nie zmieni. Ale teraz, w chwili, kiedy to czytasz, coś się dokonuje:_
_Czytanie pożera kilka sekund twojego życia, niby małe zwierzątko, strosząc kosmate litery, ostrymi ząbkami odcina ci dostęp do następnej minuty. Nigdy jej nie odzyskasz._
_Niewzruszenie pochłania mikroorganizmy czasu. Jest nienasycone._
_Ty też._
Tor UlvenGmach sądu okręgowego. Czwarty września, godzina 16.00.
Jacob Skarre spojrzał na zegarek. Dyżur skończony. Mimo to z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął książkę, otworzył i zaczął czytać wydrukowany na pierwszej stronie wiersz. Zupełnie jak wirtualna rzeczywistość, pomyślał. Pstryk! – i jesteś gdzie indziej. Drzwi na korytarz były otwarte. Skarre poczuł nagle, że ktoś mu się przygląda. Kobieta – stanęła tak, że nie dostrzegł jej nawet kątem oka. Muskała jego świadomość, aż w końcu dotarła do niego delikatna, ledwie wyczuwalna wibracja jej obecności. Zamknął książkę.
– W czym mogę pani pomóc?
Ona nawet nie drgnęła, przyglądała mu się tylko dziwnie. Skarre patrzyła w jej spiętą twarz, wydała mu si ę znajoma. Kobieta nie była już młoda, pod sześćdziesiątkę, miała na sobie płaszcz i ciemne botki. Na szyi miała chustkę. Fragm ent wzoru widoczny pod brodą wyraźnie kłócił się z pozornym temperamentem i elegancją właścicielki. Konie wyścigowe i pstrokaci dżokeje na granatowym tle. Szeroką, masywną twarz kobiety wydłużał wysunięty podbródek. Jej ciemne brwi prawie się zrastały. Do brzucha przyciskała torebkę. Ale przede wszystkim to jej spojrzenie. Na bladej twarzy iskrzyło się dwoje oczu. Przykuwały uwagę z ogromną siłą, nie mógł się od nich uwolnić. I nagle ją sobie przypomniał. Zabawny zbieg okoliczności, pomyślał, czekając w napięciu, co będzie dalej. Siedział jak skamieniały w nabrzmiałej pytaniem ciszy. Z ust kobiety w każdej chwili mogły paść bardzo ważne słowa.
– Ja w sprawie zaginięcia – odezwała się w końcu.
Głos miała ochrypły. Zardzewiały sprzęt mozolnie uruchomiony po długiej przerwie. Pod bladym czołem płonął ogień. Skarre dostrzegł w jej źrenicach pełgające światło. Nie chciał pochopnie wyciągać wniosków, ale kobieta była najwyraźniej opętana. Powoli domyślał się, co to może być za historia. Przebiegł w pamięci raporty z minionego dnia, jednak nie przypominał sobie, żeby z któregoś zakładu psychiatrycznego w jego okręgu zaginął pacjent. Kobieta ciężko dyszała, jakby przyjście na komisariat kosztowało ją mnóstwo wysiłku. Wyraźnie powzięła mocne postanowienie; wydawało się, że kierują nią sprawy ostateczne. Skarre zastanawiał się, jak zdołała prześliznąć się koło recepcji, zmylić sokoli wzrok pani Brenningen i trafić prosto do jego gabinetu tak, by po drodze nikt jej nie zatrzymał.
– Kto zaginął? – spytał życzliwie.
Nadal wpatrywała się w niego. Posłał jej równie odważne spojrzenie, by sprawdzić, czy odwróci wzrok. Raptem wydała mu się całkiem zagubiona.
– Wiem, gdzie on jest.
Skarre zdziwił się.
– Czyli jednak pani wie? A więc nie zaginął?
– Pewnie już długo nie pożyje – powiedziała. Jej wąskie usta zaczęły drżeć.
– Kto? – spytał Skarre i zaraz dodał, domyślając się wszystkiego: – Pani mąż, tak?
– Tak. Mój mąż.
Poważnie skinęła głową. Wciąż stała bez ruchu, sztywno wyprostowana, przyciskając torebkę do brzucha. Skarre opadł plecami na oparcie krzesła.
– Pani mąż jest chory, a pani się o niego martwi. Czy nie jest już w starszym wieku?
To było bezlitosne pytanie. Życie trwa dopóty, dopóki się żyje i dopóki jest się dla kogoś ważnym. Może najważniejszym. Skarre pożałował swoich słów. Wziął ze stołu długopis i zaczął go obracać w palcach.
– Można go właściwie prawie uznać za dziecko – odparła smutno.
Zdziwiła go ta wypowiedź. O czym ona mówi? Jej mąż jest chory, niewykluczone, że umierający. I ma demencję – dotarło do niego nagle. Powrót do dzieciństwa. Jednocześnie miał dziwne poczucie, iż kobieta próbuje przekazać mu coś innego. Płaszcz marszczył się jej na piersiach; środkowy guzik był trochę krzywo przyszyty, przez co materiał źle się układał. Dlaczego zwracam na to uwagę? – zastanawiał się Skarre.
– Daleko pani mieszka? – zerknął na zegarek. Może kobieta ma pieniądze na taksówkę. Wyprostowała się.
– Prins Oscars gate 17.
Twardo wymawiała spółgłoski.
– Nie chciałam przeszkadzać – dodała.
Skarre wstał.
– Podwieźć panią?
Nadal wpatrywała się w jego niebieskie oczy, jakby było w nich coś, co koniecznie chciałaby ze sobą zabrać. Żar, wspomnienie ogromnej energii życiowej, która biła od młodego funkcjonariusza. Nagle Skarre poczuł się dziwnie, jak w owych rzadkich chwilach, kiedy ciało samowolnie zdradza nastrój człowieka. Spuścił wzrok: jasne włoski na rękach stanęły dęba. Tymczasem kobieta odwróciła się niespiesznie i ruszyła do drzwi. Wkrótce zniknęła w głębi korytarza. Skarre wstał, żeby odprowadzić ją wzrokiem. Miała nerwowe, kanciaste ruchy, jakby coś ukrywała. Wrócił do swojego pokoju. Zegarek wskazywał 16.03. Dla zabawy nabazgrał parę słów w notesie.
„O 16.00 przyszła do mnie kobieta pod sześćdziesiątkę. Chyba lekko pomylona. Powiedziała, że zaginął jej mąż, który już długo nie pożyje. Brązowy płaszcz, granatowa chustka na szyi. Niewykluczona demencja. Zabrała się po paru minutach. Nie chciała, żeby ją podwieźć do domu”.
Zamyślił się. Pewnie jakaś zagubiona dusza, tyle ich chodzi po świecie. W końcu złożył kartkę i wsunął do kieszeni koszuli. To zdarzenie nie musi trafiać do raportu.