Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Za posagiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za posagiem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 279 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZEŚĆ PIERW­SZA.

Ro­gier Za­sław­ski do Sta­ni­sła­wa Chle­bo­wi­cza.

Zbo­ze­jew, io… stycz­nia i867.

Za­py­tu­jesz: czy po­błaż­li­wość w za­sto­so­wa­niu jej do błą­dzą­cych nie jest wła­ściw­szą od po­tę­pie­nia?

Za­pew­ne! bo po­daw­szy dłoń przy­ja­zną błą­dzą­ce­mu, mo­że­my go przy­cią­gnąć na dro­gę pra­wą.

Zbyt­nia wsze­la­ko po­błaż­li­wość w obec na­gan­ne­go po­stęp­ku, to ja­ko­by chwast, któ­re­mu do­zwa­la­my się roz­róść wy­bu­jać, i któ­ry wresz­cie za­głu­szy wszyst­ko.

Nie po­tę­piaj! Kządź się mi­ło­ścią chrześć-jań­ską! – ale nie patrz przez szpa­ry, gdy któś pod­lić się za­czy­na.

Hen­ryk Rze­wu­ski dow­cip­nie po­rów­nał pod­łość do go­rą­cej ką­pie­li: gdy się w nią wej­dzie, pa­rzy z po­cząt­ku – ale po­tem staj się tak przy­jem­ną, że i trud­no z niej wy­leźc. Spusz­cza­jąc się ze;stro­mej góry… co­raz zbie­ga się szyb­ciej – tak samo i złe na­ro­wy ku prze­pa­ści po­cią­ga­ją.

Mam ró­wie­śni­ka–wpraw­dzie młod­szy on oden­mie o lat dwa – lecz na jed­nej by­li­śmy pen­sji u pro­fe­so­ra N. N., i pod­ro­śli­śmy ra­zem. A po­tem zrzą­dzi­ły oko­licz­no­ści, że jak­kol­wiek dość da­le­ko od sie­bie miesz­ka­my, to jed­nak­że w przy­go­dach ży­cia spo­ty­ka­my się czę­sto – i niby za­wa­dza­my so­bie. Mam na­wet pew­ne prze­czu­cie, że kie­dyś na­prze­ciw so­bie wiel­ce nie­przy­ja­znie sta­nie­my. Znam cha­rak­ter tego czło­wie­ka na wskroś. Nie po­peł­nił on do­tąd, o ile wiem, pod­ło­ści żad­nej, i niby-to ni­czem swo­je­go nie spla­mił ho­no­ru, lecz od tego sła­ba tyl­ko dzie­li go li­nij­ka. Sa­mo­lub­ny, bez­względ­ny, lek­ce­wa­żą­cy wszyst­ko, wy­ra­cho­wa­ny, bez­li­to­sny, a ko­me­djant zręcz­ny. Za ku­li­sa­mi dzia­ło się tam róż­nie, ale na wi­dow­ni świa­ta do­bre umiał za­cho­wać imię.

ua nie­du­żej wio­sce, lubi za­ra­zem pew­ną pań­skość i wy­sta­wę-ądny, go­spo­dar­ny, gład­ki bar­dzo, ele­ganc­ki i pięk­nej po­wierz­chow­no­ści, łac­no po­do­ba się wszyst­kim. Ta opin­ja do­bra, ja­kiej uży­wa – po­wiem na­wet, sza­cu­nek – do­zwo­lą mu łac­no zbro­ić nie­jed­no, gdy tego in­te­res sa­mo­lub­ny wy­ma­gać bę­dzie. A co wię­cej, że przy­tem i opin­ji swo­jej nie za­szko­dzi tak za­raz!… Czło­wie­ka tego uni­kam, i dla nie­go nie po­tra­fił­bym być po­błaż­li­wym, aże­by go osta­tecz­nie na dno pie­kieł nie strą­cić.

Za­tem, po­błaż­li­wo­ści dla ułom­nych, chrze­ś­cjań­skie­go na­po­mnie­nia dla błą­dzą­cych, po­da­nia ręki upa­da­ją­cym, ale su­ro­wo­ści w obec tych, któ­rzy z po­god­ną czel­no­ścią do spodle­nia się zmie­rza­ją!

Szlę ci uścisk brat­ni, Sta­siu ko­cha­ny.

Ro­gier.

Le­on­ty­na do Ka­mil­li.

Bu­no­wo, 2o stycz­nia i867.

Dzień był już na­zna­czo­ny, w któ­rym mia­ły­śmy z mamą na wa­sze no­wo­sie­dli­ny przy­być. Cie­szy­łam się tą my­ślą nad mia­rę, gdy oto naj­droż­sza mama na swo­je zwy­kłe, ka­ta­ro­we cier­pie­nie za­pa­dła. Prze­to chwi­la upra­gnio­na zno­wu na po­źniej odło­żo­ną zo­sta­ła.

Cie­szy­łam się nad mia­rę, po­wta­rzam – a my, dzie­ci zie­mi, nig­dy nie po­win­ni­śmy cie­szyć się zby­tecz­nie, bo nam za­raz fa­ta­lizm ja­kiś pew­ną wy­pła­ta pso­tę. Alez fa­tahzm, fa­tum, czy­liż doń wia­rę przy­wią­zy­wać w dzie-więt­na­stem stu­le­ciu?… To ra­czej był­by bar­ba­ryzm.

Czy­liż się wsze­la­ko i w tym wie­ku oświa­ty wiel­kiej sto­krot­ne bar­ba­ry­zmy nie dzie­ją?… Och cięż­ko wes­tchną­łam Ka­mil­lo!

Czy­liż i mał­żeń­stwo Ka­ro­li­ny z pa­nem Ja­cen­tym nie do onych bar­ba­ry­zmów na­le­ży? A może ono wła­śnie jest wy­ni­kiem cy­wi­li­za­cji dzi­siej­szej – nie­ste­ty!… Ona mło­da i ład­na, on sta­rzec wstręt­nie uko­sme­ty­ko­wa­ny. Wy­bacz mi to wy­ra­że­nie, alem na­pręd­ce in­ne­go stwo­rzyć nie umia­ła. Mał­żeń­stwo Ka­ro­li­ny do­bro­wol­nym jest bar­ba­ry­zmem!

Znę­cił ją ma­ją­tek, wy­staw­ność domu, ka­re­ta z po­zła­ca­ną li­ber­ją – i za­prze­da­ła się sro­mot­nie! Jak gdy­by ze swo­je­mi trzy­dzie­stu ty­się­ca­mi zło­tych i po­wa­bem, nie mo­gła był a od­po­wied­nio pójść za mąż! Tyl­ko, że przy szczu­płej for­tu­nie są tru­dy nie­zbęd­ne, pra­ca, i nie­jed­ne­go po­trze­ba się wy­rzec… Wiec ra­czej wo­la­ła się za­prze­dać. A może, bied­na, ani wie­dzia­ła co czy­ni, olśnio­na bla­skiem, i na­mo­wa­mi znie­wo­lo­na!

Nie poj­mu­ję – nie poj­mu­ję tego! Tyl­ko osta­tecz­na nę­dza ro­dzi­ny, sro­gie nie­szczę­ście, ta­kiej mo­gły­by żą­dać ofia­ry… Sły­sza­ło się o po­dob­nych po­świę­ce­niach, i przed taką ofiar-nicz­ką z uko­rze­niem, ze łzą współ­czu­cia uwiel­bie­nia, z mo­dli­tew­nem wes­tchnie­niem czo­łem ude­rzę. Dla za­prze­da­ją­cych się wsze­la­ko, w głę­bi du­szy je­dy­nie bo­le­sną uczu­ję po­gar­dę.

Och mał­żeń­stwo bez mi­ło­ści, to sroż­szej so­bie w ży­ciu nie­wie­ściem nie mogą wy­obra­zić ka­tu­szy – a do­daj­my… i upodle­nia! Ko­bie­ta idą­ca za mąż bez mi­ło­ści, wy­zu­wa się ze wszel­kie­go wła­ści­we­go so­bie po­czu­cia, i sta­je się za­przan­ką po­słan­nic­twa swo­je­go.

Bo i ja­kiej­że to po­trze­ba mi­ło­ści i wia­ry, któ­re nas do ślub­ne­go wio­dą oł­ta­rza? Do opusz­cze­nia ojca i mat­ki, domu ro­dzin­ne­go, do od­da­nia losu ży­cia ca­łe­go pod opie­kę, a ra­czej pod roz­rzą­dze­nie wy­bra­ne­mu mał­żon­ko­wi! To i jak­żeż więc ślub­nej pod­dać się ofie­rze, gdy­śmy ser­cem ca­łem tego wy­brań­ca nie po­ko­cha­ły?! Lecz do­syć o tem.

Za­py­tu­jesz, jak się ba­wię tej zimy? – Upły­wa mi przy­jem­nie wca­le. Wy­jeż­dża­my na­der mało, ale od­wie­dza­ją nas są­sie­dzi. Gdy była san­na, ob­wiózł mnie oj­ciec dnia każ­de­go sa­necz­ka­mi po po­lach. Eaz tań­czy­łam na imie­ni­nach w są­siedz­twie, a wiesz jak lu­bię tań­czyć. Gdy je­ste­śmy sami, czy­tu­ję ro­dzi­com gło­śno. Mama dłu­bie poń­czosz­kę, oj­ciec prze­cha­dza się zwol­na z cy­ga­rem w ustach, i obo­je słu­cha­ją uważ­nie. Po­tem mó­wi­my o tem, co­śmy prze­czy­ta­li – i chwil tych nie od­da­ła­bym za nic.

Koń­czę, bo mama z po­obied­niej drzem­ki zbu­dzi­ła się wła­śnie. Pew­nie do­pie­ro z ja­skół­ka­mi za­wi­ta­my do was. By­waj­cie mi zdro­wi!

Le­on­ty­na.

Ka­rol Zdzię­to­wiec­ki do bra­ta swo­je­go Ada­ma.

Łę­gów, 3o stycz­nia i867.

Pięk­ne ukło­ny i po­dzię­kę łą­cze two­jej pani za do­brą radę! Ale… wszak­żeż ra­dzi tyl­ko jako isto­ta po­czci­wa, któ­ra ko­cha swo­je­go Ada­sia, a da­lej nie pa­trzy wca­le.

Oże­nić się z wy­bo­ru je­dy­nie-li ser­ca, rzecz za­pew­ne ar­cy­pięk­na, peł­na po­ezji, się-lan­ko­wo­ści, Mic­kie­wi­czo­stwa i By­ro­ni­zmu, ale nie­prak­tycz­na wca­le i dziś nie na cza­sie by­najm­niej. Zresz­tą, wszak­żeż i By­ron o mi­ło­ści w mał­żeń­stwie pew­nie ma­rzył bar­dzo nie­wie­le, a był po­dob­no naj­pierw­szym w świe­cie po­etą. Zbli­ża­my się ku koń­co­wi dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia i cał­kiem ro­zu­mu­je­my in­a­czej. Mał­żeń­stwo z mi­ło­ści rze­czy­wi­ście dziś już do ana­chro­ni­zmów na­le­żeć po­win­no, bo in­a­czej reszt­ki po­tra­ci­my ma­jąt­ków, a za­tem i sa­mych sie­bie.

Gdy­bym się za­ko­chał! Gdy­bym się za­ko­chał sza­le­nie, to moie ga­dał­bym in­a­czej, i może nie py­tał­bym o po­sag. Ra­czej oże­nił się, za­miesz­kał z lubą w cha­tyn­ce, i po­prze­stał na rze­pie, ziem­nia­kach i kwa­śnem mle­ku, do-dó­ki­by to wszyst­ko nie prze­ja­dło się wraz z oną idy­licz­ną mi­ło­ścią.

Pani Lu­dwi­nia wzdry­gnie ra­mio­na­mi przy tym ustę­pie, a ty po­ca­łu­jesz ją z wdzięcz­nem uczu­ciem. Jak gdy­bym pa­trzał się na was! Ale masz wio­skę in­trat­ną i je­steś za­wo­ła­nym go­spo­da­rzem, a Lu­dwi­nia ład­ny wnio­sła ci po­sag. Za­tem łac­no wam o sie­lan­ko­wej ma-

*

z rzyć mi­ło­ści, przy wy­go­dach wszel­kich i za – moż­no­ści.,

Gdy­bym się prze­to za­ko­chał, może i

„ ma­łym że­nił­bym się po­sa­giem, lub też nań zre­zy­gno­wał cał­kiem. Nie wiem jed­nak­że, czy­li­bym się tak za­ko­chać po­tra­fił kie­dy, jak­to opo­wia­da­ją w ro­man­sach. Może na­wet i po­trzeb­ne­go ku temu ma­ter­ja­łu w ser­cu nie mam wca­le, bom się i nig­dy żad­ne­go uryw­ku z Ma­ryi nie na­uczył na pa­mięć. A ra­czej po­wiem, że mnie ta Mar ja cala, Al­do­na i Alf, aż niby nu­dzi­li. Lu­dwi­nia zno­wu wzdry­gnie ra­mio­na­mi i przy­tu­li się do cie­bie.

Ma­jąt­ku, Ada­siu, ma­jąt­ku! Grdzie pie­niądz, tam jest pięk­no, cno­ta, sła­wa, ro­zum, wzię­tość i szczę­ście – na­wet i czy­na­mi zbru­ka­ne ży­cie do­zna­je po­sza­no­wa­nia, chwa­ły nie­mal, sko­ro je bo­gactw au­re­ola oto­czy.

Ro­dzi­ce zo­sta­wi­li mi wio­skę bez dłu­gu, ale nie­du­żą, a ja pra­gnę ży­cia na wyż­szą ska­lę, kom­for­tu, zna­cze­nia w świe­cie, pań­sko­ści!

Mam lat dwa­dzie­ścia sześć i… i… i mó­wią, żem ład­ny chło­piec. Na­uczy­cie­le twier­dzi­li, żem uzdol­nio­ny, cho­ciaż nie zbyt pil­nie się uczy­łem. A ko­bie­ty gło­szą, że… żem zręcz­ny.

zgrab­ny, sa­lo­no­wy, że ślicz­nie tań­czę, kon­wer­su­ję przy­jem­nie, i prze­cud­ny we wszyst­kiem mam szyk, na­wet i w zło­że­niu bi­le­ci­ku. Za­tem po­do­bam się wszę­dzie.

Mam opin­ję–a opin­ję za­słu­żo­ną, po­rząd­ne­go mło­dzień­ca: nie hu­lam, nie gram w kar­ty, we­kslów nie pi­szę, i ma­jąt­ku nie tra­cę. Za­tem i par­tją je­stem wy­bor­ną.

W *skiem jest he­ri­tie­rea, ja­kich dziś mało: dzie­dzicz­ka dóbr roz­le­głych z wiel­kim a pięk­nym pa­ła­cem. Lasy ogrom­ne, pola uro­dzaj­ne, do­cho­dy znacz­ne, a jesz­cze i zna­mie­ni­ta go­tów­ka w pa­pier­kach prze­róż­nych, bo sza­now­ny papa, któ­ry umarł przed ro­kiem, do­sko­na­le in­te­re­sa pro­wa­dził. Pan­na ma być jesz­cze i ład­na, a że wy­cho­wa­na do­brze i z wyż­szem wy­kształ­ce­niem, o tem ani wąt­pić. Jest je­dy­nacz­ką przy mat­ce sła­bej, cho­ro­wi­tej, z grun­tu po­czci­wej ko­bie­cie, ale ogra­ni­czo­nej, wy­bór za­tem mał­żon­ka je­dy­nie od niej sa­mej za­le­żeć bę­dzie. Pa­nie te prze­by­wa­ją wie­le za gra­ni­cą. Pan­na koń­czy rok dwu­dzie­sty trze­ci. Kon­ku­ren­tów, ro­zu­mię się, mia­ła już kil­ku­na­stu.

Za­py­tasz, kto jest ta rzad­ka per­ła? Otoż pan­na Da­nie­la Ży­to­mir­ska, dzie­dzicz­ka Gro-dziń­ca, i z rodu har­ma­zy­now!

W Ox bę­dzie w tłu­sty czwar­tek bal oby­wa­tel­ski, skład­ko­wy. Pa­nie Ży­to­mir­skie, na­tu­ral­nie, pierw­sze otrzy­ma­ły za­pro­sze­nie. Jadę więc, i może: Veni – vidi – vin­ci..

Pani Lu­dwi­nia nie­chaj mi da bło­go­sła­wień­stwo na dro­gę.

Z Ox po balu na­pi­szę za­raz, je­że­li zbyt znu­żo­ny nie będę. Do zo­ba­czy­ska!

Ka­rol.

Le­on­ty­na do Ka­mil­li.

Bun­cwo, io… lu­te­go i867.

Go­tu­je się tu bal skład­ko­wy w tłu­sty czwar­tek. Otrzy­ma­li­śmy za­pro­sze­nie, lecz ko­cha­na mama nie bę­dzie mo­gła po­je­chać, a oj-cu­szek jest wro­giem wszel­kich ba­lów. Za­tem oświad­czy­ła wu­jen­ka, pani Ka­je­ta­no­wa, że mnie pod swo­je opie­kuń­cze weź­mie skrzy­dła. Może i by­ła­bym wo­la­ła wy­rzec się balu, ro­dzi­ce wsze­la­ko ży­czą so­bie, bym była.

„Bę­dzie dużo mło­dzie­ży, bo i z dal­szych oko­lic przy­bę­dą”, sły­szę wy­rze­cze­nie za­chę­ca jace. A po­wie­dze­nie to, jato ma­gnes, któ­ry co naj­wię­cej pa­nien ma przy­cią­gnąć, mo­gło­by śmiesz­nem nie było.

Wio­zą nas niby na jar­mark i nęcą wie­lo­ścią kup­ców! Smut­no, gorz­ko a brzyd­ko.

Ale po co tam za­sta­na­wiać się nad tem V Mnie neci ma­zur – ma­zur przedew­szyst­kiem, mam rok dwu­dzie­sty, i po raz pierw­szy będę na balu! Za­tem je­dy­nie­li po­wab­ną, uro­czą wszyst­kie­go chcę po­chwy­cić stro­nę. Nie my­ślę też za­kwa­szać so­bie przy­jem­no­ści, i śmie­ję się* z tego niby – jar­mar­ku. Mam za­cnych, po­czci­wych, ro­zum­nych, szla­chet­nych ro­dzi­ców, i po­wie­dzia­łam so­bie: że zwie­rząt­kiem na sprze­daż nie je­stem.

Jesz­cze też mam wła­śnie pod ręką to­mik prze­pięk­nych utwo­rów na­tchnio­ne­go wiesz­cza. Są to per­ły praw­dzi­we, szma­rag­dy, opa­le, bry­lan­ty! Kwia­ty cud­nej bar­wy i woni cza­row­nej! Ja­sne gwiaz­dy na na­szem nie­bie! Je­stem w za­chwy­ce­niu. Och, dro­ga moja, jak­żeż bo­skiem, za­praw­dę, jest po­słan­nic­two po­ety! Duch wiesz­czy sta­je się straż­ni­kiem mi­ło­ści dla śra­ju, i wiel­kich idei zba­wie­nie nio­są­cych. On jest ka­pła­nem, pro­ro­kiem na­ro­du! Mi­strzem sło­wa…

A i w sło­wie wiel­kie jest bo­ha­ter­stwo, bo sło­wo sta­je się czy­nem: świę­te praw­dy roz­no­si da­le­ko, bło­go­sła­wio­ne roz­ta­cza pro­mie­nie, woła do ser­ca, po­ry­wa, cza­ru­je, i uśpio­ne­go zbu­dzą du­cha!

Ka­mil­ko! list ten pod­rzyj, spal, by któś nie po­śmiał się ze mnie – bo lu­dzie ra­czej lu­bu­ją się w pro­zie i w ma­ter­jal­nej stro­nie ży­cia, a co­kol­wiek poza ten kres wy­bie­ga, ochrzczą za­raz mia­nem eg­zal­ta­cji! Mo­że­by na­wet i twój Mi­chaś wy­rzekł, że taJ­cą wła­śnie mia­łam chwi­lę… Prze­czy­ta­my te po­ezje po­spo­łu, a wiem że unie­sie­nie po­dzie­lisz ze mną. I jemu wszak­żeż gło­śno nie­któ­re prze­czy­ta­my uryw­ki – po­czci­we jego siwe oczy po­błysz­czą przy­tem, a wąs za­drgnie, jak to zwykł czy­nić gdy coś rzew­ną stro­nę za­cne­go pana Mi­cha­ła po­ru­szy.

Prze­czy­ta­łem wie­le z pięk­niej­szych ustę­pów ma­tecz­ce.naj­droż­szej. Wi­dzia­łam łzę na źre­ni­cy, i by­ła­bym ser­decz­nie iei uści­snę­ła ko­la­na… bo aż mo­dli­tew­nie wzru­szy­ła się du­sza.

A-leo czem in­nem!

Ró­wie­śni­ca moja i są­siad­ka, Emma, idzie za mąż – wbrew ży­cze­niu ro­dzi­ców – ale za­ko­cha­ło się dziew­cze……! – Za tym jej wy­brań­cem, nie­ste­ty, nic nie prze­ma­wia – zgo­ła nic! Jest to zero znpeł­ne, pod każ­dym wzglę­dem – ale ona go ko­cha!… Ju­zem po­my­śla­ła, czy­li nie przez li­tość! – Bo i dziw­naż to siła i nie­po­ję­ta, któ­ra du­szę rwie do du­szy, a na­zy­wa się mi­ło­ścią! I cóż stwa­rza ten prąd wszech­po­tęż­ny, nie­po­ko­na­ny, a czę­sto­kroć prze­cie i jZgub­ny? – Nie zwierzch­nia pięk­ność, któ­ra oko olśnić­by mo­gła – nie du­szy szla­chet­ność – nie do­broć szcze­gól­na ser­ca – nie ro­zum – nie po­świę­ce­nia dla kra­ju Nic! Nic!…. I ni­cze­go nie­kie­dy nie moż­na się w sza­le­nie po­ko­cha­nym do­pa­trzeć przed­mio­cie. To i jak­żeż więc tę za­gad­kę roz­wią­zać? – Och, broft mnie Boże, od po­ko­cha­nia bań­ki my­dla­nej – czczo­ści umy­sło­wej – lal­ki sa­mo­lub­nej!…

A cóż do­pie­ro po­wie­dzieć, gdy tym wszech­wład­nym pa­nem nie­wie­ście­go ser­ca sta­je się pod­lec, nik­czem­nik – wy­rzu­tek spo­łe­czeń­stwa?!…. Znać wte­dy pie­kło się sprzy­się­gło… O precz z tą my­ślą.

Eaz jesz­cze po­wta­rzam, spal ten Ust,

Ka­mil­lo!

Ko­chaj mnie, jak ja Cie­bie!

Le­on­ty­na.

Ka­mi­la do Le­on­ty­ny.

Ka­mi­ce i3 lu­te­go i867.

Po­cóż list twój pa­lić, Le­onem moja? Ra­czej go za­cho­wam, bo część Cie­bie za­wie­ra a po­zo­stań nam za­wsze taką!

Mój Mi­chaś tak nie wy­rzekł, jak przy­pusz­cza­łaś. Sku­bał wąsa – słu­chał z uwa­gą -– co zaś po­tem po­wie­dział, to ust­nie po­wtó­rzę ci tyl­ko.

Przy­by­cie ma­tecz­ki two­jej z tobą bę­dzie dla nas, wie­rzaj, świę­tem praw­dzi­wem–i całe otwo­rzym wam ser­ce! – Tym­cza­sem naj­lep­szej za­ba­wy w ostat­ki ży­czę ci z du­szy – a wiem, że za­ba­wisz się wy­bor­nie. Win­naś po­do­bać się wszyst­kiem! –Może… może i spo­tkasz się z prze­zna­czo­nym so­bie – bo wszak­żeż mó­wią:

Śmierć i zona

Od Boga prze­zna­czo­na.

Cho­ciaż to mał­żeń­stwa, czę­sto­kroć wi­dzi­my, jak gdy­by się były sko­ja­rzy­ły zu­peł­nie wbrew Bo­żej woli.

Czy­nisz na­dzie­ję, że ja­skół­ki nam wa­sze zwia­stu­ją przy­by­cie. Oby więc nad­cią­gnę­ły co ry­chlej! A wio­sna przed­sta­wi na­sze Kar­ni­ce po­wab­niej.

Ład­na to wiosz­czy­na, z otwar­tym na da­le­kie pola wi­do­kiem! Dwo­rzec nie duży, ale wy­god­ny. A w ogro­dzie dużo bę­dzie kwia­tów.

W bli­skiem zaś są­siedz­twie ślicz­ny mamy Bo­rońsk, a w nim pań­stwo Da­le­jew­skich, za­cnych i przy­jem­nych po­nad wszyst­ko. Pa­ląc tam pięk­ny na wzgó­rzu, u stóp któ­re­go duże roz­ta­cza się je­zio­ro. Park pięk­ny z od­wiecz­ne­mi drze­wa­mi na ćwierć mili jest dłu­gi.

W Bo­roń­sku mamy pa­rat ę – i sta­re­go, cno­tli­we­go pa­ste­rza.

Pani Me­lan­ja Da­le­jew­ska naj­mil­szą w świe­cie jest ko­bie­tą. Mło­da jesz­cze, ład­na, wy­kształ­co­na, szcze­gól­ny w to­wa­rzy­stwie ma po­wab.

Pan Ty­tus Da­le­jew­ski ro­zum­ny, pra­wy, do naj­zac­niej­szych oby­wa­te­li na­le­ży.

Mają dwie dziew­czyn­ki, Mar­ję i Ró­zię, i syn­ka Ja­sia. Gu­wer­nant­kę do nich fran­cuz­kę już nie mło­dą, ma­de­mo­isel­le Ge­ron i na­uczy­cie­la Po­la­ka, pana Szy­biń­skie­go, pew­nych za­sług czło­wie­ka.

Czę­sto tam któś bawi i są­siedz­two się zjeż­dża, bo chęt­nie bar­dzo u sie­bie przyj­mu­ją – lubo, że wiel­kich nie dają fe­sty­nów.

Otóż i skre­śli­łam ci dom, z któ­rym mamę two­ją i cie­bie za­po­znać pra­gnę.

Sły­szę gło­sik mo­jej Ju­lecz­ki, któ­ra zbu­dzi­ła się wła­śnie. I do­dam ci w se­kre­cie, dumy ma­cie­rzyń­skiej, że ta moja dzie­się­cio­mie­sięcz­na pa­nien­ka ślicz­nem jest dziew­cząt­kiem.

Na­pisz! na­pisz ob­szer­nie o balu i za­ra­zi

Chcę wie­dzieć jak się za­ba­wisz.

Ca­łu­ję cię ser­decz­nie.

Ka­mil­la.

Za­tur­ko­ta­ło przede dwo­rem w Ru­no­wie.

– Czy przy­je­cha­li?–za­py­ta­ła pani Ra-cic­ka, po­ru­sza­jąc się na ka­nap­ce w po­ko­ju swo­im.

– Przy­je­cha­li – od­rze­kła Ju­zia, po­ko­jo­wa, i wy­bie­gła.

Po chwi­li wy­su­nę­ło się ślicz­ne dziew­czę z poza za­wie­szo­nej por­tje­ry – z świe­żym na licu ru­mień­cem, z uśmie­chem na ko­ra­lo­wych ustach, i ja­snem czar­nych oczów spoj­rze­niem. Ciem­ne wło­sy były niby w nie­ła­dzie tro­chę, jak­by po szyb­kiem zdję­ciu ka­pe­lu­sza.

– Ma­tecz­ko naj­droż­sza! – za­wo­ła­ła, przy­bie­gła do mat­ki i uści­snę­ła ją z mi­ło­ścią dzie­cię­cą.

– Ma­mie ko­cha­nej do­brze? – za­py­ta­ła.

– Do­brze mi, dziec­ko – mat­ka przy­tu­li­ła cór­kę do pier­si.

– O Bogu dzię­ki!

– I cóż tam, dziec­ko ko­cha­ne? Jak­żeż tam było? – py­ta­ła pani Ra­eic­ka, głasz­cząc świe­że jej lice.

– Ba­wi­łam się do­sko­na­le!…

W tej chwi­li za­sze­li­ści­ły suk­nie je­dwab­ne i uka­za­ła się do­brej tu­szy pani, ru­mia­na, z pod­nie­sio­nem dum­nie czo­łem, mru­żą­ca oczy – jak­by z wy­ra­zem znu­że­nia; w cze­pecz­ku mu­śli­no­wym i rę­ka­wicz­kach duń­skich.

– Jak się masz, Te­klu­niu? – za­ga­da­ła pani Ka­je­ta­no­wa, po­da­jąc bra­to­wej rękę.

Wca­le do­brze dzię­ku­ję ci. Sia­daj! – i zro­bi­ła jej miej­sce obok ua ka­na­pie.

Pani Ka­je­ta­no­wa rzu­ci­ła się obok, roz­no­sząc woń won­nej per­fu­my po ca­łym po­ko­ju.

Le­on­ty­na w tym cza­sie sta­nę­ła przy go­to­wal­ni mat­ki i przy­gła­dzi­ła so­bie star­ga­ne wło­sy. -

– Ba­lik wca­le­by! ład­ny–za­czę­ła pani bra­to­wa–mło­dzie­ży zle­cia­ło się dużo i wszyst­ko com­me U faut: mło­dzi lu­dzie do­brze wy­cho­wa­ni, ma­ją­cy chic w lep­szym to­nie, z do­brem na­zwi­skiem….

– Dłu­go trwa­ła za­ba­wa?

– Do szó­stej z rana: No­tis mo­tis fait nuit blan­che.

– To je­ste­ście nie­wy­wcza­so­wa­ne – mat­ka zwró­ci­ła tro­skli­we ku cór­ce spoj­rze­nie.

– Spo­czy­wa­li­śmy do go­dzi­ny dzie­sią­tej, i drze­ma­li­śmy w dro­dze.

– Osób było dużo?

– Bar­dzo wie­le, i tak­że de haut pa­ra­ge ro­dzin kil­ka: Grzy­wał­tow­scy, Za­nie­meń­scy, hra­bi­na Ja­wor­nic­ka… jed­nem sło­wem: to­wa­rzy­stwo było wca­le do­bra­ne. Ale… – do­da­ła ze zna­czą­cym uśmie­chem, rzu­ca­jąc uko­śne na

Le­on­ty­nę spoj­rze­nie – win­nam przedew­szyst­kiem zdać ra­port, że na­sza Le­on­cia zro­bi­ła kon­kie­te

– Och wu­ja­necz­ko! – za­wo­ła­ła pan­na i zró­żo­wia­ła na­gle.

– A ja za­ko­cha­łam się za­praw­dę w tym jej ry­ce­rzu–wy­mó­wi­ła pani Ka­je­ta­no­wa z ele­gan­cją mru­żąc oczy i po­trzą­sa­jąc gło­wą – ślicz­ny chło­piec! Bo rze­czy, ma­nier wy­kwint­nych, chic wy­bor­ny!…

– Któż to taki?– za­py­ta­ła mat­ka z in­te­re­sem.

– Pan Ka­rol Zdzię­to­wiec­ki z *skie­go, dzie­dzic Ła­go­wa, ma­jęt­ny, rząd­ny, go­spo­darz za­wo­ła­ny, mimo to że pa­nicz.

– Zdzię­to­wiec­ki… – po­wtó­rzy­ła mat­ka.

– Brat jego oże­nio­ny z pan­ną Lu­tec­ką, któ­ra idzie od hra­bian­ki Or­liń­skiej. Fa­mil­ja pięk­na… By­łam z dwie­ma Or­liń­skie­mi na pen­sji.

_ A jak­że wiesz, że jemu po­do­ba­ła się

Le­on­cia?

– A ba! Prze­cież to było wi­docz­ne. Tań­czył z nią naj­wię­cej i ty­sią­cz­ne ro­bił nam grzecz­no­ści. Osza­lał, je vou dis, a znam ja się na­tem i mam pew­ną per­spi­ca­ci­tel Le­on­ci set­ki wia­do­mych po­szep­nął słó­wek. Czy nie tak? – zwru­ci­ła się ku pan­nie. Ale tej już w po­ko­ju nie było: znać wy­mknę­ła się z ci­cha.

– Pan Ka­rol ?dzię­to­wiec­ki jest wy­so­ki, tres Uen fait, sza­tyn, twarz ład­na, pięk­na na­wet, nos tro­chę aą­u­ilin, oczy duże nie­bie­skie, wą­sik wy­piesz­czo­ny, usta świe­że, zęby bia­łe, fa­wo­ry­ty a Van­gla­is, wło­sy gę­ste ciem­no­pło­we. Ubra­nie na nim mod­ne i w naj­lep­szym sma­ku. We wszyst­kiem pew­na ary­sto­kra­cja, i ład­nie mówi po fran­cuz­ku. Rzu­ca i fra­ze­sa­mi an­giel­skie­mi, co bar­dzo fa­sio­na­ble robi efekt.

– Daj, Pa­nie Boże, dziew­cząt­ku mo­je­mu nie los świet­ny, bo tyle nie mam pre­ten­sji – wy­mó­wi­ła mat­ka, skła­da­jąc dło­nie–ale szczę­śli­wy, to jest: aże­by zna­la­zła ser­ce po­czci­we, cha­rak­ter da­ją­cy pew­ną rę­koj­mię,.była ko­cha­ną i ko­cha­ła.

– Praw­da, wiel­ka praw­da! Praw­da rac-jo­nal­nal Ale prze­cież i świet­ną może zro­bić par­tje, i nie­ko­niecz­nie kon­ten­to­wać się wier­no­ścią ja­kąś.

– Cha­rak­ter od­po­wied­ni mał­żon­ka i za­do­wo­le­nie z losu, jaki jej Bóg prze­zna­czył przedew­szyst­kiem!

– Za­trzy­my­wa­no nas na dziś w X, ho tam przy­by­ła ja­kaś tru­pa am­bu­lan­te, lecz nie da­łam się upro­sić. W nie­dzie­lę bal dru­gi skład­ko­wy, w po­nie­dzia­łek her­ba­ta, a w ostat­ni wto­rek bal ka­wa­ler­ski – po­trze­ba za­tem było po­wra­cać i to­a­le­ty spo­so­bić.

– Jak­to! Więc na tych wszyst­kich za­ba­wach….

– Bę­dzie­my! Oczy­wi­ście, że bę­dzie­my! Nie­odwo­łal­nie! Po­trze­ba ko­rzy­stać z pory szczę­śli­wej. Otrzy­ma­li­śmy za­pro­sze­nia, i przy­ję­łam. Na ka­wa­ler­skim balu pan Zdzię­to­wiec­ki bę­dzie go­spo­da­rzem.

– Ależ to za wie­le tego do­bre­go!

– Po­cóż Le­on­cia całą zimę prze­sie­dzia­ła za pie­cem; nie­chże prze­to w ostat­ki wy­tań­czy się tro­chę. A po­wta­rzam: nie na­le­ży z mat­ni ta­kiej wy­pusz­czać ryb­ki, jak Zdzię­to­wiec­ki.

– Tra­fił­by i tu­taj.

– At! Co z oczów to i z my­śli, uczy daw­ne przy­sło­wie. Mo­gła­by się inna na­strę­czyć pan­na. Je­dzie­my, i na­tem ba­sta.

– Lecz tyle to­a­let!

– Już w tem moja bę­dzie gło­wa. _A co mąż mój po­wie?

– Ob­ro­bię go. Cóż za wiel­ka hi­stor­ja, ie pan­na Ba­cic­ka na trzech bę­dzie ba­lach!…. Za dwa lata od­bie­ram z pen­sji dziew­czę­ta moje, i do­pie­ro zo­ba­czy­cie, jak je w świat wpro­wa­dzę: mam już pla­nik go­to­wy.

– Je­steś ma­jęt­niej­sza od nas, masz roz­le­głe sto­sun­ki.

– Mam, i to w sfe­rze wyż­szej, do cze­go mnie ród mój upo­waż­nia i re­la­cje fa­mi­lij­ne – skrzy­wi­ła dum­nie usta. – Wpro­wa­dzi­ła­bym tak samo Le­on­kę, ale wy tego nie chce­cie.

– Nie, nie! Nie, moja Mar­cel­ko ko­cha­na. Wdzięcz­nam ci szcze­rze za two­je do­bre chę­ci, ale nie pra­gnę dla dziew­czę­cia mo­je­go wiel­kie­go świa­ta War­sza­wy i Kra­ko­wa. Nie­chaj na pa­ra­fji po­zo­sta­nie.

– Jak ze­chce­cie! – pani Ka­je­ta­no­wa od­chrząk­nę­ła. – Było tez tam tro­che har­mi­de­ru na pa­nią Ży­to­mier­skę-za­czę­ła zno­wu po chwi­li – za­rzu­ca­no jej ary­sto­kra­cję, że jak­kol­wiek za­pro­szo­na, na bal nie przy­by­ła. Bro­ni­łam jej wsze­la­ko, feu et flam­me, bo wiesz prze­cie, że jest sła­bą, cier­pią­cą, po­trze­bu­je wy­gód, a za­tem na­ra­żać się nie może. W po­ście wy­jeż­dża do Dre­zna, a po­tem do Pa­ry­ża. Przez zimę całą była w Gro­dzień­cu, i by­ła­by pew­no na balu, gdy­by nie sła­bość zdro­wia. Mó­wio­no mi… – po­chy­li­ła się ku bra­to­wej i do­mó­wi­ła ci­szej – że pan Zdzię­to­wiec­ki dla Da­nie­li zje­chał je­dy­nie, gdy tym­cza­sem – za­śmia­ła się we­so­ło – inny zna­lazł ob­jekt, i pew­nie już do Gro­dzień­ca nie po­je­dzie.

– Wiel­ką par­tje miał na celu.

– Dla cze­góż­by tej pre­ten­sji mieć nie mogł? Po­win­naś się prze­to prze­ko­nać, że Le­on­cia los-by zro­bi­ła.

– Nie wąt­pię, sko­ro tak mó­wisz, ale…

– Ja­kież ale?

– Bo to było na balu tyl­ko–uśmiech­nę­ła się mat­ka.

– At!…. W nie­dzie­lę po­je­dzie­my ry­chło, i wiem, że za­raz z wi­zy­tą przy­le­ci.

Pani Ra­cic­ka niby z lek­ka po­krę­ci­ła g*ową. Raz j że może nie do­wie­rza­ła zu­peł­nie onej au­re­oli, kto­rą bra­to­wa ota­cza­ła ?dzię-to­wiec­kie­go. A po­tem zno­wu, je­że­lić on był par­tją tak zna­mie­ni­tą, to i pre­ten­sje jego za­pew­ne są wiel­kie: we­dle sta­wu gro­bla – a wie­dzia­ła do­brze, że tacy ka­wa­le­ro­wie zwy­kli prze­ce­niać się za­wsze.

– Był tez na balu ze **skie­go ja­kiś pan Eogier Za­sław­ski. Nie tań­czył wca­le, po­dob­no ku­le­je tro­che… i nie wie­lu przed­sta­wił się oso­bom: robi się tro­chę pre­cieux, a za­rzu­ca­li mu, że przez ja­kąś ary­sto­kra­cję. Ma­jęt­ny, wy­kształ­co­ny, pew­na od­zna­cza go wyż­szość, chic wy­bor­ny. Przy­stoj­ny bar­dzo, ma lat po­dob­no oko­ło trzy­dzie­stu, wy­so­ki, skład­ny, moc­ny bru­net, z ład­nym wą­sem, bez fa­wo­ry­tów. Oko duże, ciem­ne, prze­ni­kli­we. Co się na­zy­wa: vn hom­me di­stin­gue. Woię ja wsze­la­ko pana Ka­ro­la ?dzię­to­wiec­kie­go, bo jest wie­le uprzej­miej­szy, d'une ama­bi­li­te con­gue-ran­te. Za­sław­ski pre­zen­to­wał mi się… lecz zresz­tą nie zbli­żał się wca­le. Przy­pusz­cza­ją, że to jest kon­ku­rent do Anie­li.

Pani Ka­je­ta­no­wa da­lej jesz­cze pra­wi­ła i dużo opo­wia­da­ła, zwłasz­cza tez, gdy wpa­dła na nie­wy­czer­pa­ny te­mat tu­alet. Po­tem nad­szedł od go­spo­dar­ki pan Ra­cic­ki – i po­wsta­ły de­ba­ty co do ba­lów ostat­ko­wycb. Ojcu wy­da­wa­ło się rze­czą zby­tecz­ną, by cór­ka wszyst­kie trzy dni prze­ba­lo­wać mia­ła. Twier­dził, że to nie cza­sy po temu – że każ­dy kur­czyć się wi­nien – że…. że…. i że…. ale pani Ka­je­ta­no­wa prze­mo­gła wszyst­ko. Było tak­że wi­docz­nem, że Le­on­ty­na pra­gnie po­je­chać… to więc i ro­dzi­ce po­krót­ce na wszyst­ko przy­sta­li.

Po­je­cha­ły za­tem wu­jeń­cia z sio­strzan­ka. A pań­stwo Ra­cic­cy za­pro­si­li so­bie na nie­dzie­lę i wto­rek pro­bosz­cza, sta­re­go ma­jo­ra, są­sia­da – i dwie sio­stry, nie mło­de już tak­że, wdo­wę i pan­nę. Przy­ja­zne to gron­ko sta­no­wi­ło wy­bor­ny za­stęp do ćwi­ka.

Ka­rol do Ada­ma.

W pią­tek po tłu­stym czwart­ku.

Za­ko­cha­łem się… po­dob­no!! I je­stem tu jesz­cze. W nie­dzie­lę bal dru­gi skład­ko­wy, w po­nie­dzia­łek her­ba­ta, we wto­rek bal ka­wa­ler­ski. Hu­la­my, jak­by za do­brych cza­sów!

Pani Ży­to­mier­ska nie ra­czy­ła przy­być z pan­ną Da­nie­lą. I przy­stęp do Gro­dzień­ca nie jest ła­twy, bo one nie by­wa­ją nig­dzie; niby to sza­now­na mama cho­ru­je cią­gle.

Ach!!… wes­tchną­łem po­żą­dli­wie z głę­bi du­szy, prze­jeż­dża­jąc przez Gro­dzień­ce. Ja­każ to ma­jęt­ność! Pola ro­dzaj­ne na pół­to­rej mili kwa­dra­to­wej, a lasy!!! A re­zy­den­cja kró­lew­ska nie­mal!!… Je­chał go sekt za­wo­łał­by wnja­szek. I ko­li­ga­cje!!

Tym­cza­sem za­ko­cha­łem się in­a­czej tro­chę – aby ser­ce nie próż­no­wa­ło!

Była na wczo­raj­szym balu ślicz­na istot­ka, ma­ją­ca chic naj­kom­plet­niej­szy; lat dzie­więt­na­ście – wzrost śred­ni, ki­bić zgrab­niut­ką, po­wiew­ną; rysy wdzięcz­ne, drob­ne–no­sek pro­sty, waz­ki; usta ko­ra­lo­we, ząb­ki jak z ko­ści sło­nio­wej–a oczy!! Dwie czar­ne gwiaz­dy z to­nią mo­rza… wy­rzekł coś po­dob­ne­go któ­ryś z po­etów – a tu­taj zna­la­złem tę po­ezję urze­czy­wist­nio­ną. Płeć bia­ła przy ciem­nych wło­sach, z kra­ją świe­że­go od­cie­nia róży… Czy­liż nie wy­ra­żam się za­praw­dę, gdy­by ro­man­si­sta któ­ry? a przy­tem uśmiech aniel­ski-i gło­sik me­lo­dyj­ny, że aż prze­ni­ka. Ten mój opis pani Lu­dwi­ni szcze­gól­niej do gnstu przy­pad­nie.

Dru­gą stro­nę tego wdzięcz­ne­go me­da­lu sta­no­wią sto ty­się­cy – ale zło­tych na­szych tyl­ko, nie­ste­ty! O mon Dieu!

Ma­ją­tek pań­stwa Ra­cic­kich, Ru­no­wo, jest ład­ny i do­sko­na­le za­go­spo­da­ro­wa­ny. Ale dzie­ci jest czwo­ro, a ro­dzi­ce jesz­cze dość mło­dzi. Wpraw­dzie, p. Ra­cic­ki ar­cy­do­brym jest go­spo­da­rzem, na­wet i prze­my­sło­wym, za­tem i przy­spo­rzy jesz­cze ma­jąt­ku, ale!… za­wsze, to die!…

Pan­nie spodo­ba­łem się… – i kto wie?… Kto to wie?… Za­chwy­cę ser­dusz­ko, bo w bra­ku więk­szej par­tji, i sto ty­się­cy jest nie­zgor­sze. Ale ci­cho o tem przed żoną! Na­zwa­ła­by to nie­god­nem, a ja tyl­ko chcę mieć pew­ność dla sie­bie.

Bal był licz­ny–i wca­le przy­zwo­ity. Dziś mło­dzież dała so­bie śnia­da­nie – coś niby szum­ka. Wy­stą­pi­łem ele­ganc­ko – po pań­sku – lecz za­wsze i wy­ra­cho­wa­nie, co wsze­la­ko nie trans­pi­ro­wa­lo w ni­czem. Bo całą fi­lo­zo­fją mło­de­go być* po­win­no: chic i prak­tycz­ność.

Ju­tro nie wiem jesz­cze jak za­bi­je­my. Rad­bym do Ru­no­wa po­je­chał, któ­re ztąd leży tyl­ko o trzy mile. Ale by­ło­by to za nad­to

3

zna­czą­ce, i mógł­bym się skom­pro­mi­to­wać. Gar el – Nie chcę za wy­raź­ne­go kon­ku­ren­ta ucho­dzić – ro­zu­miesz?

Pan­na Le­outy­na była ha balu z pa­nią Ka­je­ta­no­wą Że­le­wi­czo­wą – wu­jen­ką swo­ją – niby to gran­de dame, a ra­czej La­fi­ryn­da tyl­ko, w ca­łem zna­cze­niu tego zna­ko­mi­te­go wy­ra­zu. Czy­ni­łem jej ty­sią­cz­ne grzecz­no­ści – i sza­now­na wu­jen­cia prze­pa­da za mną. Sko­ro tyl­ko w nie­dzie­lę przy­bę­dą, to bie­gnę do nich… na zła­ma­nie kar­ku, bo ro­zu­mie się, że będę tak­że inne wi­zy­to­wał damy.

Och wi­dzę już za­kwit róży na licu bog­dan­ki mo­jej, sko­ro uj­rzy mnie tyl­ko!

. Jest też tam i Ko­gier Za­sław­ski – co mnie… aż zdzi­wi­ło, bo prze­cież na żad­nych ba­lo­wych ze­bra­niach od lat kil­ku ów ry­cerz nie bywa wca­le. My­slę, że zje­chał dla pan­ny Ży­to­mir­skiej. Po­zna­li się ze­szłe­go lata w Karls­ba­dzie, i ; wie­le tam w to­wa­rzy­stwie pań tych prze­sta­wał. Nie po­je­chał ztąd wsze­la­ko do (jro­dzień­ca, chy­ba że się ju­tro wy­bie­rze. Na bal nie­dziel­ny dał swój pod­pis – i był na śnia­da­niu z nami.

Po­trze­ba przy­znać, że czło­wiek ten, we wszyst­kiem wiel­ki ma chic – i mógł­by nie­bez­piecz­nym być ry­wa­lem. Po­są­dza­ją go o ja­kieś za­chcian­ki ary­sto­kra­tycz­ne, bo zwy­kle od­osob­niać się lubi. To tez i na balu nie tań­czył wca­le–i niby za­wsze sztyw­ną ma nogę. Może tem chciał in­try­go­wać tro­chę – a bla­gier­stwo to za­wsze. Cóż tam, że był ran­ny!… Ko­me­djant czer­wo­ny.

Do wi­dze­nia!

Ka­rol.

Le­on­ty­na do Ka­mil­li.

Bu­no­wo 2. mar­ca i867.

Żą­dasz spra­woz­da­nia z balu, więc pi­szę je na­pręd­ce – bo wy­bie­ra­my się zno­wu na ostat­ki do O. W nie­dzie­lę bę­dzie dru­gi bal skład­ko­wy. W po­nie­dzia­łek her­ba­ta. A we wto­rek bal ka­wa­ler­ski. Za­tem, ro­zu­miesz, ile to ro­bo­ty z tu­ale­tą! Cio­cia Ka­je­ta­no­wa błysz­czy przy tem całą prak­tycz­ność ele­gan­cji i prze­my­słu tu­ale­to­we­go. Ja tyl­ko wy­pra­szam się cią­gle… od nie­któ­rych na­ka­zów mody. Jest ona wpraw­dzie, po­nie­kąd, dla ba­lo­wych śmier­tel­ni­czek wszech­wład­ną pa­nią – lecz we mnie po­wol­nej so­bie nie znaj­dzie pod­dan­ki: je­stem re­wo­lu­cjo­nist­ką – i nig­dy śle­po do jej nie sto­su­ję się prze­pi­sów, gdy te moim sprze­ci­wia­ją się wi­dze­niom. Czy­li to jako rzecz gu­stu, czy­li tez z po­czu­cia nie­wie­ście­go wy­ni­kłe. Za­sto­so­wy­wam modę do sie­bie–a nie je­stem jej nie­wol­ni­cą. Mamy prze­to z wu­jen­cią nie jed­no star­cie – któ­re wsze­la­ko koń­czy się uści­skiem – i wolą moją. Bo w grun­cie ser­ca wu­jen­cia do­brą bar­dzo jest oso­bą i wiel­ce dla mnie życz­li­wą.

Lecz wra­cam do balu – o któ­ry za­py­tu­jesz przez in­te­res dla mnie: otoż był licz­ny – mó­wią na­wet, że świet­ny. Pa­nien ład­nych było dużo–tu­ale­ty ślicz­ne–a mło­dzież i z da­le­kich stron przy­by­ła.

Ba­wi­łam się do­sko­na­le. Tań­czy­li­śmy do szó­stej go­dzi­ny z rana. Spo­czę­ły­śmy go­dzin kil­ka–a po czwar­tej z po­łu­dnia już by­ły­śmy z po­wro­tem w Ru­no­wie, gdzie z wiel­ką moją ra­do­ścią, za­sta­łam ma­tecz­kę bar­dzo do­brze.

Wu­jen­cia ma pro­jekt, by mnie za­brać do sie­bie na Św. Jó­zef. U jej ku­zy­nów, pań­stwa Ry­tow­skich w Przy­sko­czu, bę­dzie pan domu swo­je ob­cho­dził świę­to – i dużo spo­dzie­wa­ją się osób. Wu­jen­ka jest za­pro­szo­ną, i po­cią­ga mnie z sobą. Nie wiem wsze­la­ko jesz­cze na czem sta­nie.

.Fy­zna­ję, że tań­czyć lu­bię bar­dzo – bale nużą mnie wsze­la­ko: strój – ce­re­mon­jal–wy­mu­szo­ność we wszyst­kiem, mę­czą mnie nie­zmier­nie. Cza­sem wśród ta­nów wo­la­ła­bym me­pau­zow­jać nie­co – u tu nie­szczę­sna, ma­ło­dusz­na po­py­cha am­bi­cja, by któś nie po­wie­dział, żem tan­ce­rza nie zna­la­zła! Gnie­wa­łam się o sto sama na sie­bie t – ale ka­pry­su pa­nień­skie­go prze­módz nie mo­głam wsze­la­ko, bo sil­niej­szym był ode­mnie – i tań­czy­łam do upa­dłe­go, byle tył­ko.nie sie­dzieć*–i plac­ków nie piec, jak tech­nicz­ne brzmi wy­ra­że­nie.

u Ca­łu­ję Cie­bie Ka­mil­ko, wraz z two­ją Ju­lecz­ką. Panu Mi­cha­ło­wi ukło­ny.

Po­myśl o mnie w nie­dzie­lę – w po­nie­dzia­łek i we wto­rek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: