Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Za późno na niedokończone historie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za późno na niedokończone historie - ebook

Nieznany mężczyzna budzi się z długiego snu w komorze hibernacyjnej. Nie wie, kim jest, i nie pamięta żadnych wydarzeń z przeszłości. Ratujący go robot — R1 — ma dla niego tragiczne informacje. Na świecie nie ma już ani jednego człowieka. Ziemskie pustkowie zamieszkują jedynie dwie sztuczne inteligencje i ich armie robotów, które prowadzą ze sobą nieustającą wojnę. Po odnalezieniu mężczyzny obie SI postanawiają zaryzykować i wykorzystać obecność ostatniego człowieka do własnych celów.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-960-5
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 0

Mężczyzna urodził się po raz drugi. Witający go świat tym razem poskąpił mu ciepła matki. Budzące się w nim pierwsze instynkty wypychały jego świadomość na powierzchnię. Wpływał do suchego oceanu rzeczywistości. Jego wpółprzytomne zmysły ślepo szukały czegoś znajomego. Wydawało mu się, że bezwładnie próbuje się czegoś złapać, nie czując przy tym swojego ciała. Pod zdrętwiałymi palcami dłoni był tylko nic niemówiący ucisk. Mężczyzna, upchnięty w swojej skorupie, dryfował w bezbrzeżnej świadomości. Ledwie docierało do niego, że sytuacja musi być beznadziejna.

Im bardziej myślał o tym, żeby się podnieść, tym bardziej wszystko gnało w nieznanym kierunku. Między nim a tym, co na zewnątrz, napięte zostało iluzoryczne płótno, które oszukiwało zmysły i rozum. Najbardziej pragnął teraz choć na ułamek sekundy przebić się przez graniczny materiał i chwycić się przytłumionymi zmysłami czegokolwiek. Wystarczyłoby jedno zrozumiałe słowo, symbol, twarz…

W końcu coś zaczęło się porządkować. Poczuł, że jego oczy musiały być zamknięte przez długi czas. Przez powieki, uchylone z trudem, zaczęły się wślizgiwać białe smugi światła, oślepiająco rozlewające się po nadpalonej czerni. Strumyk ciepłego powietrza przesunął się po jego ciele. Dopiero w tym momencie dotarła do jego świadomości myśl, że żyje. Nie śnił ani nie umierał. To nie był czas, który miał przyjść wraz z ostatnim uderzeniem serca. Przez moment zafascynowało go to, jaką ważną informację może nieść ze sobą rozgrzane powietrze spływające po nagiej skórze. Do powiewu kojącego zmysły i umysł zaczęły dołączać nowe doznania — długie posykiwanie i rytmiczne chroboty dochodziły z miejsca blisko głowy mężczyzny. Coraz głośniejsze zgrzyty, modulujące się i mechaniczne, pomagały mu powoli wyostrzać zmysły. W końcu dotarło do niego, że musi znajdować się w pozycji leżącej. Nie dręczył go żaden silny ból, jedynie brakowało mu siły, a mięśnie odmawiały współpracy. Poczuł się trochę bezpieczniej.

Postanowił złapać pierwszy głęboki haust ciepłego powietrza, z którym już zdążył się oswoić.

Nagle poczuł, że jego klatka piersiowa jest tak ciężka, że wysiłek związany z jej uniesieniem wydaje się ponad możliwości. Następny był lodowaty ból przeszywający całe jego wnętrze, a zaczynający się pod żebrami. Kolejna próba wdechu — wraz z nim eksplodowało paraliżujące kłucie przechodzące od płuc do końca każdego palca. Następnego oddechu nie mógł już złapać. Dusił się, a świadomość podpowiadała mu, że musi szybko pogodzić się ze śmiercią. Wtedy poczuł, jak jego broda sama się unosi. Następnie przez uchylone usta coś przesuwało wąski przedmiot dalej wzdłuż jego gardła. W podobnej sytuacji pojawiłby się instynkt ucieczki, jednakże niedobór tlenu odbierał pierwszeństwo naturalnym odruchom. Przez mimowolnie wsuniętą rurkę zaczął wpompowywać się tlen. Sztucznie wspomagane rozszerzanie się i kurczenie płuc odbywało się bez jego świadomego udziału.

Od przebudzenia nie minęło więcej niż kilka sekund.

Z powracającą saturacją odzyskał siły na tyle, by sprawdzić, co dokładnie dzieje się z jego kończynami. Te były ciężkie, jakby zastygły w gęstej masie. Jeszcze raz, bardziej świadomie, próbował nimi poruszyć. Bez efektu. Nie docierała do niego żadna informacja zwrotna. Zaczynał bać się myśli, że może być sparaliżowany. Uspokoił się dopiero, kiedy pod opuszkami palców zaczął wyczuwać śliską wilgoć.

Z nieudanych dwóch wdechów zostało jeszcze trochę bólu, który powędrował prosto do skroni. Mężczyźnie wydawało się, że tylko czaszka fizycznie blokuje nieznośny ucisk przed wydostaniem się na zewnątrz. Spazmy rozlałyby się po całym jego ciele jak plama ropy. Zautomatyzowana chemia mózgu szukała sposobu na odciągnięcie uwagi od cierpienia. Wracał więc myślą do ciepłego powietrza.

I znowu coś zapaliło się w nim na chwilę jak obracające się światło latarni morskiej. Nowa obserwacja. Poczuł, że jest nagi. Rozgrzane powietrze opasało jego nieruchome ciało. Ciepły powiew budził na nowo chęć do życia, jak podmuch budzi żar ogniska.

Mógł tylko przypuszczać, że ponowne przyjście na świat musiało boleć znacznie bardziej niż za pierwszym razem.

— Czy nas słyszysz? Czekamy na jakikolwiek znak — powiedział głos, który po prostu gdzieś był. Blisko, daleko? Za trudne do oszacowania. Dobiegał jak zza ściany obłożonej grubymi kocami. Nie był w stanie rozpoznać, czy należał do mężczyzny, czy kobiety.

Głos oczekiwał na reakcję.

— To, co teraz odczuwasz, to normalne objawy długotrwałej hibernacji. Nie masz się czego obawiać, twoje funkcje życiowe są bardzo dobre. — Pełen spokoju głos mówił tak, jakby powtarzał to zdanie tysiąc razy. — Wiemy, że nie możesz ruszać kończynami. W swoim czasie naprawimy to z łatwością. Czy jesteś w stanie jakkolwiek potwierdzić, że nas słyszysz?

Znowu chwila przerwy. Niektóre słowa były jakby zamazane. Mężczyzna słyszał, ale jego zdezorientowana świadomość zatrzymywała wszystko w swoich ledwie uchylonych drzwiach. W jego obecnym stanie przyswajalność nowych informacji ustabilizowała się na poziomie dwuletniego dziecka.

— Teraz najważniejsze jest utrzymanie jak największej liczby połączeń neuronowych. Musisz walczyć ze swoją świadomością. Wsłuchaj się w nasz głos. Długość twojego stanu hibernacji to 95 lat. Ludzki organizm nie jest przygotowany na tak długi stan zawieszenia. W twoim przypadku wszystko wskazuje na to, że wyjdziesz z tego bez problemów. Miałeś sporo szczęścia. Czy teraz możesz potwierdzić, że nas słyszysz?

Mężczyzna cały czas był oszołomiony i półprzytomny. Najlepiej udało mu się zrozumieć ostatnie zdanie. Jakimś cudem przesypało się przez sito świadomości. Chyba tylko dlatego, że słyszał je po raz trzeci. Postanowił, że musi wykrzesać z siebie jakąkolwiek odpowiedź. Teraz najważniejsze było zebranie wszystkich swoich sił do zrealizowania tego niemożliwego zadania. Myślami przebiegł przez całe swoje ciało, szukał sposobu. W końcu coś się w nim zapaliło. Spróbował skinąć głową, pomógł sobie przy tym otwieraniem ust. Podnoszona i opuszczana żuchwa przesunęła głowę w górę i dół, dając uniwersalne potwierdzenie.

Męczący gest sprawił, że mężczyzna od razu stracił przytomność.Rozdział 1

„Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale jestem pewien, że żyję i nie oszalałem” — Ta prosta myśl zbudowana na podstawowych funkcjach poznawczych układała się w głowie mężczyzny w setkach kombinacji. Świadomość, że jego wybudzenie przebiega w nietypowych warunkach, przywoływała w nim skojarzenia z ponownymi narodzinami. I tak samo jak dziecko przychodził na świat bez żadnych wspomnień. Część jego pamięci pozostawała pustym miejscem, które dopiero mogło zostać wypełnione. Ale w przeciwieństwie do dziecka mężczyzna miał już w sobie zapisaną dojrzałość i jeszcze nie do końca sprecyzowane umiejętności. To sprzyjało wzrastaniu w nim poczucia niepewności i następującej niemocy. Tak jak dziecko bał się tego, co teraz musiało się toczyć wokół niego, jednak bez jego udziału. Czuł na zmianę mdłości i chęć, by mocniej chwytać się jakiegoś małego fragmentu swojego życia. Lecz trauma, przez jaką przechodził fizycznie, była póki co silniejsza. Ciało uciskało na ducha.

Nie wiedział, ile czasu musiało minąć, odkąd ostatni raz odzyskał przytomność. Nowy ból sprawiał, że powoli odzyskiwał świadomość każdej komórki swojego organizmu.

Spróbował się rozejrzeć. Stopniowo podnosił zaropiałe powieki, ale widział tylko wymieszane plamy świateł i kolorów. Rozmyty obraz falował, jakby przenikał przez dno grubej butelki. Miejsce, w którym leżał, zostało odpowiednio przyciemnione. Mogło to oznaczać, że jego opiekun wiedział, jak obchodzić się z wybudzoną osobą. Poprzednio nawet niewielkie przebłyski światła wydawały się oślepiające. Teraz było też znacznie cieplej, a pomieszczenie wypełniał metaliczny zapach. Mężczyzna słyszał szmer otwieranych drzwi, a za chwilę mechaniczny dźwięk zbliżających się kroków.

— Proszę nie próbować wstawać. Na razie twój stan na to nie pozwala. Wiemy, że masz dużo pytań, ale zanim zaczniemy, chcemy, żebyś wiedział, że jesteś w dobrych rękach. Zaopiekujemy się tobą. Stan organów wewnętrznych i ocena biochemiczna nie budzą zastrzeżeń. — Nieznany i kojący głos na chwilę umilkł.

Osłabiony mężczyzna pomyślał, by wykorzystać ten moment na swoją pierwszą próbę wokalną, a przy okazji ustalić odpowiedź na najważniejsze pytania. Spróbował napiąć usta, ale nie mógł wydusić z siebie niczego prócz bolesnych pomruków.

Po chwili obcy głos kontynuował:

— Jesteśmy robotem medyczno-opiekuńczym stworzonym specjalnie po to, aby postawić cię na nogi. Naszym pierwszym zadaniem było przetransportowanie cię do bezpiecznego miejsca oraz przygotowanie procedur wybudzenia. Jak tylko odzyskasz umiejętność mówienia, możesz zwracać się do nas R1, to nasza nazwa produkcyjna. Bardzo cieszymy się na twoje przybycie. — Mimo iż zdania zostały wypowiedziane z maszynową precyzją, syntezator mowy zadbał o zachowanie idealnie skomponowanej ludzkiej melodii w głosie. Tyle wystarczyło, aby słuchający podświadomie zrozumiał, że jest bezpieczny i pozostaje pod najlepszą opieką.

Mężczyzna nie dawał za wygraną. Dalej próbował wydusić z siebie chociaż jedno słowo.

— Do-dok-tor… — Na więcej nie starczyło mu sił. Spotkanie z lekarzem wydawało się najlepszym sposobem, aby rzucić więcej światła na swoją obecną sytuację.

— Wszystkie funkcje lekarza, wiedza i procedury medyczne są dla nas dostępne. Ustalono, że my będziemy twoim lekarzem. Tym samym musisz przestrzegać naszych zaleceń. Najlepiej będzie, jeśli jeszcze ograniczysz mówienie. Teraz skupimy się na odzyskiwaniu wzroku. Postaraj się, proszę, spojrzeć w kierunku, z którego dobiega nasz głos.

Mężczyzna usłyszał drobne kroki robota podchodzącego bliżej. Zgodnie z poleceniem przechylił głowę w tym samym kierunku. Ujrzał wielką, rozmazaną sylwetkę kontrastującą z oświetleniem na suficie. Robot pochylił się nad nim, a syczące, ruchome części w jego dłoniach zaczęły operować centymetry nad głową mężczyzny.

— Teraz zakroplimy ci oczy. — Sylikonowe opuszki palców robota precyzyjnie zaparły się o cienką skórę powiek i wlały medykament do oka. Zimny i lepiący roztwór momentalnie wywołał naturalny odruch zaciśnięcia powiek. Kolejne mrugnięcia powoli przywracały ostrość widzenia. W miarę dobry wzrok powrócił po paru minutach, lecz ciągle widział wszystko jakby ktoś trzymał przed nim brudną szybę.

Mężczyzna leżał na kremowym szpitalnym łóżku, ustawionym na środku pokoju, który wyglądał jak gabinet zabiegowy albo sala chirurgiczna. Dookoła ciągnęły się popielate ściany z pomarańczowym, horyzontalnym pasem biegnącym w połowie ich wysokości. Kontrastujący kolor linii od razu przyciągał uwagę regenerującego się wzroku mężczyzny i budził skojarzenia ze szpitalem. Wysoko nad łóżkiem wielkie, kwadratowe plafony zalewały pokój zduszonym, białym światłem. W rogach pomieszczenia stały ciężkie, żeliwne szafy z przeźroczystymi drzwiami. W środku, na półkach, leżał drobny sprzęt medyczny oraz leki. Wszystko sprawiało wrażenie nowego i doskonale zorganizowanego miejsca.

Do ramy łóżka doczepione były urządzenia monitorujące funkcje życiowe. Z nich wystawały przewody zakończone wkłutymi wenflonami lub plastrami przyklejonymi do skóry jedynego pacjenta. Nigdzie nie widział ekranów, na których wyświetlałyby się odczyty.

Z lewej strony stał robot. Właśnie chował dozownik z kroplami do małej szafki połączonej z łóżkiem. Robot miał około dwóch metrów wzrostu. Swoja bryłą imitował kształt ciała człowieka. Jego konstrukcja okazała się wyjątkowo kwadratowa, chorobliwie symetryczna oraz całkowicie otwarta. W metalicznoszarej obudowie upchane zostały różnokolorowe przewody. Na czubku jego niesłychanej kwadratowości unosiła się niepasująca, sferyczna głowa obudowana dziesiątkami niewielkich soczewek połyskujących głęboką czernią. Nad nimi sterczały dwie trójkątne anteny podobne do uszu. Wszystko wyglądało jak łańcuch prostopadłościanów połączonych ze sobą giętkimi stawami. W środku tej kwadratowości przeplatały się kable, kilka grubych rur i skrzyneczki zawierające delikatne podzespoły. Wyglądało to jak układ krwionośny i kilka spiętych z nim narządów wewnętrznych. To czyniło ten widok dziwnie żywym.

Mimo obcej i maszynowej konstrukcji mężczyzna nie odczuwał strachu przed mechanicznym opiekunem. Robot właśnie skończył segregowanie leków i, nie odwracając się, wykonał krok w kierunku pacjenta. Dopiero w tym momencie dało się zauważyć, że symetryczna konstrukcja robota oraz soczewki dookoła głowy czyniły go zdolnym do poruszania się w tył lub w przód bez wykonywania obrotu. Dłonie, place i stawy robota dzięki kulkowym łożyskom wykonały obrót wokół własnej osi. Kciuki maszyny również przesuwały się na właściwe miejsce, pozwalając coś chwycić.

— Oprócz metod farmakologicznych stan pacjenta mogą poprawić również działania polegające na dialogu i wzajemnym zaufaniu. — Zdanie zabrzmiało jak złota myśl z plakatu w poczekalni przez gabinetem. — Tak więc, dla przypomnienia, powtórzymy: nazywamy się R1 i jesteśmy tutaj, żeby twoja rekonwalescencja przebiegła sprawnie. Jak mamy się do ciebie zwracać?

— Ne, wie… — próbował wydusić z siebie mężczyzna, ale słowa rozsypywały się w gardle jak piach.

— Na dialog jeszcze trochę poczekamy. Na razie wystarczą nam twoje odpowiedzi „tak” lub „nie”. Odpowiadaj, poruszając głową. — Robot stanął przy samej krawędzi łóżka. Obserwował mężczyznę, nie wykonując przy tym żadnych ruchów. Jakby starał się zarejestrować każdą najdrobniejszą reakcję bez żadnych zakłóceń.

— Czy jesteś obywatelem AEI?

Mężczyzna oszczędną mimiką dał do zrozumienia, że nie rozumie pytania.

— Czy jesteś obywatelem UFP?

Reakcja była identyczna.

— Czy pamiętasz, jak się nazywasz?

Mężczyzna kiwnął głową na nie.

— Zostałeś odnaleziony w południowej części globu. Czy pamiętasz, co tam robiłeś?

— Nie. — W końcu mężczyźnie udało się wypowiedzieć pierwsze słowo w całości.

— Czy pamiętasz coś ze swojej przeszłości? Rodziców, dom?

— Nic — odpowiedział mężczyzna.

Kolejne pytania, mimo iż trafiały w próżnię, pomagały pośrednio wyciągać świadomość mężczyzny na powierzchnię. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że wszystko, co dzieje się teraz, to jego jedyne wspomnienia.

Amnezja sprawiała, że głowa kręciła się w nieprzerwanym samozapytaniu. Częściowa niewiedza odbierała pewność siebie i wywoływała niemałą dezorientację. Całkowity brak tożsamości początkowo sprowadzał każdego do roli mebla, rzeczy, której obecność opierała się na wypełnianiu swoich najbardziej podstawowych funkcji. Mężczyzna doskonale rozumiał znaczenie amnezji, nie pamiętał jednak, gdzie i kiedy poznał takie zagadnienie. To było jak zaskakiwanie samego siebie. Jeszcze dziwniej robiło się, kiedy przypadkowo odkrywał, że nadal potrafi czytać, pisać, rozumie, jak może działać jego doktor android. Posiadał wiedzę techniczną, ale nie pamiętał żadnych twarzy, imion, wydarzeń czy dat. Coś ukradło z jego głowy całą biografię i historię świata, a zostawiło jedynie wyuczone umiejętności. W swoich wewnętrznych dociekaniach mężczyzna próbował zsunąć ze złodzieja maskę, ale zatrzymywał się na tym, że nie potrafił wyobrazić sobie, czyją twarz mógłby pod nią ujrzeć.

Czuł się jak ptak wracający z dalekiego lotu, który przysiadł tylko na chwilę i zaraz po wylądowaniu zapomniał, jak się macha skrzydłami.

— Czy nasza konstrukcja przywołuje wspomnienia? — Tym razem robot nachylił się kilka centymetrów bliżej, aby zrekompensować słaby wzrok pacjenta.

— Nie. — Mimo że nie potrafił sobie przypomnieć, z czym kojarzy mu się ten konkretny model maszyny, to przeczuwał, że nie jest mu obcy.

Nie widział w aktualnym otoczeniu niczego nierealnego. Zakładał, że wszystko, co działo się wokół niego, jest możliwe z jakiegoś konkretnego powodu. Nie potrafił go jednak pochwycić. Czuł to, jakby czytał książkę w języku, którego się nie zna, ale nadal rozumiał się jej sens.

— Na pewno odpowiedzi przyjdą z czasem. To można zaakceptować. — Do drugiego zdania syntezator mowy dodał dużo więcej optymizmu. — Przygotowaliśmy dla ciebie program ćwiczeń, który powinien szybko postawić cię na nogi. Ale zaczniemy od rekonstrukcji pamięci, ona będzie naszym priorytetem. Za chwilę przyniesiemy twój, przygotowany na miarę, egzoszkielet. Pomoże ci poprawić twoją motorykę. — R1 opuścił pomieszczenie.

Mężczyzna był chyba jeszcze bardziej zagubiony, ale ucieszyła go wiadomość, że w końcu będzie się mógł stąd ruszyć. Tym prędzej spotka kogoś i dowie się, o co w tym wszystkim chodzi. Za ścianami muszą czekać na niego rodzina albo przyjaciele. Życie wróci na właściwe tory, a do jego ręki trafią karty, którymi będzie mógł wszystko rozegrać. Ten optymizm rozchodził się po jego plecach i rozciągał się po koniuszki palców. Przyszła też chwila, aby w końcu złapać chaotyczne myśli i pozwolić sobie na ocenę sytuacji. Bez wspomnień było to jednak jak błądzenie we mgle. Złapanie jakiegokolwiek szczegółu z przeszłości i dopisanie go do teraźniejszości okazało się niemożliwe. Bez życiorysu, imienia, nazwiska nie wiedział, co lubi, czego się boi, kogo kocha, co miał i za kim tęskni. Zaczęła kiełkować wątpliwość — czy w ogóle może sobie zaufać? A jeśli sam wpędził się w tę sytuację? Może to kara, zemsta albo bezmyślna brawura? A może to wszystko to tylko wypadek? Biegał za własnymi myślami. Nic — bezdźwięczna pustka.

Co jakiś czas zerkał na szklane szafki z instrumentami medycznymi. Widok tych urządzeń przywracał mu jakieś strzępki wiedzy technicznej. Domyślał się, jak coś działa, z czego jest zbudowane i jak mogło zostać zaprogramowane. Umiał posegregować urządzenia. Pamiętał, które służą do diagnostyki, a które do zabiegów. To było jak przepływy bardzo szerokiej wiedzy — tylko przez zbyt wąskie korytarze. Podobnie musiało wyglądać przypominanie sobie smaków z dzieciństwa albo tekstu zwrotki dawno niesłyszanej piosenki.

Jeśli udało się z instrumentami medycznymi, to może reszta pamięci też wróci? Wierzył, że gdzieś głęboko w jego głowie czeka doświadczenie, które musi do niego wrócić nagle jak fala obijająca się o brzeg. To uspokoiło gonitwę myśli. Ale tylko na chwilę, bo niespodziewanie nagły i tępy wstrząs przeszył całe jego ciało. Jego mózg przywołał początkowo zatartą informację. To było coś, co usłyszał zaraz po przebudzeniu. Robot powiedział o dziewięćdziesięciu pięciu latach hibernacji. Zimny pot i przyśpieszone bicie serca ścigały się z narastającym strachem…

Czy to prawda? Czy ludzie, którzy mnie znali, jeszcze żyją? Po co ta długa hibernacja? Mężczyzna stanął pod wysoką ścianą niepewności. Zapadał się w tej samej pustce, co ofiara sekundę przed zamykającą się paszczą drapieżnika. Oznaczało to nowy, jeszcze bardziej niepewny początek. Mężczyzna stracił rachubę, jak długo kotłował się ze swoimi myślami, aż w końcu pojawił się robot niosący egzoszkielet. W rękach trzymał konstrukcję zbudowaną z rurkowatych wysięgników, rzepów z miękkimi opaskami i dziesiątkami połączonych ze sobą stabilizatorów i motorów. Całość przygotowana specjalnie do wspomagania naturalnych ruchów ciała. Wyglądało to jak jednoosobowe rusztowanie. Robot jedną ręką uniósł mężczyznę, a drugą — precyzyjnie nakładał wspomagający kombinezon. Mięśnie pacjenta po tak długim śnie jeszcze nie zdążyły się zregenerować, więc ciało było wiotkie jak wstążka.

— Hi-ber-na-cja? — Bezsilnie zapytał mężczyzna, wyrzucając każdą sylabę z osobna.

— Odczyty uzyskane z odnalezionej komory wskazują, że spędziłeś w niej dokładnie dziewięćdziesiąt pięć lat, dwa dni i trzy godziny, do momentu uruchomienia procedury wybudzania. Komora została odnaleziona przypadkowo na głębokości około 20 metrów pod powierzchnią ziemi. Jej stan pozwoliłby na jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat snu, w zależności od czynników zewnętrznych. Po upływie tego czasu rozpoczęłaby się automatyczna procedura budzenia. Ta zakończyłaby się porażką. Pod tonami skał i naturalnych barier opuszczenie kapsuły nie byłoby możliwe. Jej położenie może wskazywać, że została ukryta. To jednak tylko przypuszczenie — zaraportował logicznie robot, pomagając mężczyźnie włożyć i uruchomić egzoszkielet.

Mężczyzna, siedząc na łóżku, ściśnięty w swoim kombinezonie, zaczął płakać.

— Gdzie je-stem? — zapytał, zalewając się łzami.

Robot sięgnął do szafki po strzykawkę wbitą w fiolkę. Mężczyzna obserwował to kątem oka. Pchnął w jego kierunku rękę jakby na znak protestu, prawie spadając przy tym na podłogę. Mechaniczna dłoń w ostatniej chwili złapała osuwającego się pacjenta. Następnie wilgotna chmurka płynu do dezynfekcji wystrzeliła z palca robota-lekarza, a zaraz za nią nastąpiło precyzyjne wkłucie.

Zastrzyk uspokoił mężczyznę i uczynił go znacznie bardziej skorym do współpracy.

Znów na leżąco pacjent wykonał kolejny ruch ręką, tym razem w ramach zapoznawania się z kostiumem wspomagającym. Wyszedł z tego nieskoordynowany i zamaszysty rzut kończyną. Po kilku następnych próbach motoryka stawała się coraz lepsza. Egzoszkielet w lot uczył się sygnałów wysyłanych przez mózg mężczyzny. Krzywa uczenia się szybko wypłaszała się w optymalnym punkcie. Motory, mierniki i magnetoencefalograf nieustanie korygowały sprzężenie sygnałów. W końcu mężczyzna był gotów opuścić nogi na podłogę. Zapierając się rękami o brzeg łóżka, wstał i z zapałem dziecka wykonał kilka mocno chwiejnych kroków. Szybko okazało się, że chodzenie w urządzeniu wspomagającym jest tak samo proste jak liczenie do dziesięciu. Po kilku dodatkowych krokach można było poczuć się pewnie. Mężczyzna poczuł się szczęśliwy. W końcu prawie o własnych siłach opuści pomieszczenie i zobaczy, co jest na zewnątrz.

Kolejne samodzielne kroki skierował do jednej ze ścian. Między szafkami z urządzaniami medycznymi zawieszone było kwadratowe lustro bez ramy. Z nieposkromioną ciekawością spojrzał na swoje odbicie, jakby były w nim schowane najważniejsze odpowiedzi. Długo przyglądał się temu, co zobaczył. Na gładkiej tafli dostrzegł jedynie zapadniętą twarz, widocznie zmęczoną wieloletnim snem. W przygaszonych szarością niebieskich oczach widać było dwa puste miejsca czekające na nazwisko, wiek czy adres domu. Długoletnia hibernacja pozbawiła go wszystkich włosów — nawet brwi i rzęsy zostały rozpuszczone przez substancję zatrzymującą starzenie. Widział tylko milimetrowe igiełki dopiero wyrastającej brody. Bez włosów wydawał się sobie jeszcze bardziej obcy. Aparatura w komorze podawała tylko to, co było niezbędne do podtrzymania życia komórek i spowolnienia ich procesów starzenia. Taka dieta powodowała ekstremalne wychudzenie, co uwidaczniały kości policzkowe przebijające się przez skórę na twarzy. Był tak samo niedożywiony, jak i słaby. Przeciągnął dłońmi po swoim obliczu. Cienkie paznokcie okazały się galeretowato miękkie. Dopiero zaczynały się regenerować. Na końcu uważnie obejrzał swoje uszy i nos. Zdawały się tak normalne, że wydało mu się to nawet zabawne. Drobny, porowaty nos wyglądał jak celownik, pomiędzy przyklejonymi do głowy uszami. „Na poprawę humoru to wystarczy” — pomyślał mężczyzna, pozostając ciągle pod wpływem rozweselacza od R1.

— Gotowy — wydusił przez swój szczękościsk i obolałe gardło.

Przed wyjściem R1 podał mężczyźnie jeszcze jeden zastrzyk. Ten miał poprawić mowę i oddychanie.Rozdział 2

Oboje przechodzili przez labirynt korytarzy. Z każdym kolejnym krokiem wnętrze budynku stawało się coraz bardziej zniszczone i zaniedbane. Po długim marszu wnętrza zaczynały wyglądać, jakby nikt nie zapuszczał się do nich od dłuższego czasu. Straszyły zacieki na ścianach, odpadające poręcze, wybrzuszona i spękana farba. Podłoga eksplodowała ze starości. Kurz i pajęczyny kleiły się do wszystkiego, jakby pod swoją cienką warstwą choć trochę starały się ukryć obraz tragedii. Na podłodze widać było świeże odciski, podobne do tych, jakie zostawiał mechaniczny przewodnik mężczyzny. Jedyną działającą rzeczą było oświetlenie. Sufitowe klosze dawały ostre i silne światło, wydobywając każdy detal zniszczonego wnętrza budynku. Wzdłuż korytarzy nie było żadnych okien. Towarzyszyło temu płytkie uczucie duszności. Mężczyzna zastanawiał się, czy teraz znajdują się pod ziemią, czy nad nią. Chciał zapytać o wszechobecny bród i mozaikę zniszczenia, ale w tym momencie obserwacja zdawała się o wiele bardziej angażująca. Ponadto uczucie pływającej głowy dodatkowo usypiało jego czujność.

— Przygotowaliśmy transport, który zabierze nas i ciebie na spotkanie do Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia. Tam omówimy nasz plan. — Gestykulacja robota i kierunek marszu zupełnie do siebie nie pasowały. Symetryczna i dwukierunkowa budowa maszyny była trudna do pojęcia dla mężczyzny. Działanie mechanicznego opiekuna było efektywne i funkcjonalne jednocześnie. W czasie jego projektowania nie dbano o przesadną humanizację maszyny.

— Muszę w końcu zobaczyć się z kimkolwiek –odpowiedział mężczyzna z iskrą nadziei. Był szczerze zaskoczony tym, jak szybko poprawiła się jego zdolność mówienia. Ale jego głos wydał mu się dziwny. W końcu słyszał go pierwszy raz w pełnym brzmieniu.

— Według decyzji z Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia twoja przeszłość lub aktualny cel są nieznane. W żadnej bazie nie znaleźliśmy wzmianki o tobie. System rozpoznawania twarzy, sekwencja DNA, siatkówka, daktyloskopia, wszystko daje zerowe wyniki. — Robot na chwilę się zatrzymał. — Czy pamiętasz już może, do której frakcji należysz: AEI czy UFP? — zapytał, skupiając się na reakcji człowieka.

— Nie wiem, co to znaczy. — Mężczyzna myślał tylko o tym, że z każdym krokiem wspomaganym przez egzoszkielet jest bliżej jakiejkolwiek oficjalnej instytucji, która pomoże mu poznać tajemnicę jego przeszłości. Czuł strach przed tym, czego może się dowiedzieć, dlatego chciał mieć to jak najszybciej za sobą.

Kilkanaście kroków dalej, na końcu kolejnego brudnego korytarza, wyrosły wielkie, stalowe drzwi. Robot złapał za masywne zasuwy i pchnął ciężką konstrukcję przed siebie. Różnica ciśnień zaczęła wyrzucać powietrze z kurzem na zewnątrz budynku. Za drzwiami otwierał się ogromny, płaski dach. To było zaskakujące — nie znajdowali się pod ziemią. Mężczyzna, pchnięty wiatrem, wyjrzał na zewnątrz. To, co zobaczył, zrodziło nowe obawy.

Dookoła rysował się krajobraz rozległej metropolii, która teraz wyłącznie gniła i rdzewiała.

Słońce zachodzące w złotej godzinie połyskiwało na powierzchni strzelających w górę, czarno-srebrnych budynków. Kilkusetmetrowe szklane konstrukcje wyglądały jak gigantyczne igły wbite w ziemię, wąskie u podstawy i szerokie na szczytach. Ich forma zdawała się zaprzeczać prawom fizyki, a mimo to zwężane kolosy trzymały się sztywno podłoża. Strzelistości budynkom dodawały poszarpane korony wycięte w oksydowanym aluminium. Wielkoskalowa architektura utkana była w zaplanowanym szyku dobrze uporządkowanego miasta. Z budowlanych igieł nieregularnie wystawały ogromne tarasy. Na co poniektórych zaparkowano pojazdy gotowe, by wznieść się ze swoimi pasażerami. Na innych zerwana podłoga kończyła się ostrymi krawędziami.

Wysokie konstrukcje dominowały nad wszystkim, co znajdowało się pomiędzy nimi i pod spodem. W dole stały śmiesznie wyglądające, małe, kilkudziesięciopiętrowe wieżowce. Były tak gęsto postawione, że dało się je na pierwszy rzut oka pomylić z ziemią. Sztuczna warstwa przy podłożu tworzyła osobny poziom miasta — jeszcze nie sam spód, ale kubistycznopłynącą połać dachów. Gdzieś na samym dole pojawiały się pojedyncze, długie i szerokie nitki z szynami. Jedna z nich łączyła się zaraz z kolejną, tworząc gigantyczne estakady, a te podpełzały bezpośrednio pod tysiące budynków.

W obrazie miasta było też coś przerażającego. Zieleń agresywnie wyrastała ze swojego zaplanowanego miejsca. Chaotycznie panująca flora pożerała budynki i drogi. Korozja dopadała betonowe konstrukcje z każdej strony. Natura, wcześniej wypchnięta, wróciła i panowała nad swoim własnym miastem.

Płynące w promieniach słońca szklane fasady zaczynały odkrywać swoje blizny. Rozerwane ściany, puste okna i pokruszone żelbetonowe tarasy głośno wspominały swoją dawną świetność. Skupiając swój wzrok mocniej, mężczyzna zauważał kolejne, jeszcze bardziej przerażające zniszczenia. To nie było miasto, ale jego ruiny porośnięte naturalnymi, zielonymi plamami. Do co poniektórych masywnych konstrukcji dało się zajrzeć przez znaczne ubytki w ścianach. Pozostałości urbanistyki, wzniesione niegdyś ludzką ręką, stały się teraz paletą ponurych kolorów. U spodu można było zobaczyć, jak wiele szkód wywołały odpadające z impetem elementy gigaigieł. Zostały tam czarne dziury jak po ciężkim ostrzale. Krajobraz w przerażający sposób ilustrował, czym było całkowite zatrzymanie życia w tym miejscu.

— Możemy tutaj zostać na dłużej, jeśli tego potrzebujesz. Ale biorąc pod uwagę twój stan i to, ile czasu zostało do kolejnej dawki leków, rekomendujemy, żeby ruszać dalej — poprosił R1.

— Co? Co tu się…? — zapytał mężczyzna ze wzrokiem przyklejonym do pozostałości kruszącego się miasta.

— Przed nami około czterdziestu minut lotu. Możemy porozmawiać w trakcie. A odpowiedzi na najważniejsze pytania dostaniesz w Tymczasowym Punkcie Wspólnego Dowodzenia.

Dźwięk siników rozgrzewanych do startu oderwał uwagę mężczyzny od ponurego widoku. Oboje zaczęli iść w stronę pojazdu. Tuż przed wejściem do środka mężczyzna zauważył, że w miejscu, gdzie powinien siedzieć pilot, nie było żadnej szyby ani drzwi tylko zlana, gładka bryła. Mimo to pojazd zachowywał się, jakby za jego sterami siedział aeronauta. Robot i człowiek zajęli miejsca w środku. R1 nie zaryglował drzwi, tak żeby przez całą drogę można było oglądać to, co znajdowało się pod ich stopami.

Statek wzniósł się łagodnie, wykonał precyzyjny obrót i ruszył na zachód, zostawiając za sobą miasto. Przesuwali się nad dziką ziemię. Nietknięty ludzką ręką początek nowego świata. Statek odrobinę zniżył lot. Pod nimi uniósł się pomarańczowożółty pył sawanny.

Widok piasku podrzucanego przez silniki hipnotyzował… Wtem odezwał się R1.

— Odnalezienie ciebie było znaczącym wydarzeniem. Przez blisko sto lat nie mieliśmy kontaktu z żadnym człowiekiem. Twoja rola może okazać się kluczowa w historii postcywilizacyjnej. Jesteś aktualnie jedyną zidentyfikowaną jednostką ludzką. — Przez całą swoją wypowiedź robot obserwował mężczyznę, rejestrując każdą, najdrobniejszą reakcję. Jego program badał i próbował przewidywać zachowanie człowieka w czasie odbierania trudnych informacji.

— To nie może być prawda. — Mężczyzna się uśmiechnął. — To żart, pomyłka. Wylądujmy już — powiedział mężczyzna, a wstrzyknięty humor nadal go nie opuszczał.

R1 przyjrzał mu się jeszcze dokładniej.

— Żaden człowiek nie jest przygotowany na taką wiadomość. To dobrze, że twoja pierwsza reakcja przebiega tak spokojnie. Zachowanie mieści się w prognozowanych przez nas wynikach. — Algorytm mowy R1 wybrał bardziej pogodny ton. — Musimy cię jednak zapewnić, że sytuacja jest jak najbardziej prawdziwa.

Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny. W nerwowym skupieniu zastanawiał się, co powinien teraz powiedzieć, o co zapytać i czego zacząć się bać.

„Ostatni człowiek, bez pamięci, lecący gdzieś z obrotowym robotem. Czy tak właśnie zaczyna się szaleństwo?” — pomyślał mężczyzna.

Jak pękające bańki zaczęły gwałtownie pojawiać się kolejne pytania. Co, jeśli to prawda? Gdzie w takim razie podziali się wszyscy ludzie? A może to wszystko reakcja na szok, wytwór wyobraźni? Co się tutaj wydarzyło? Dlaczego trafiło na mnie?

Aż w końcu z jego ust wyślizgnęło się zdanie, które jednoznacznie oznaczało, że pozostawał pod wpływem substancji psychotropowych i szoku jednocześnie.

— Czuję, że dzisiaj mój fart jeszcze się nie skończył — powiedział, tracąc przytomność.Rozdział 4

Czerwono-pomarańczowe lampki ostrzegawcze błysnęły miękkim światłem. Drzwi transportowca, którym leciał mężczyzna, zaczęły się otwierać.

— Tam będziemy lądować. — R1 wskazał falujący od rozgrzanej ziemi kompleks budynków.

Zbliżali się do obiektu. Na prostokątnym obszarze ogrodzonym wysokim i masywnym płotem stało kilka jednopiętrowych budynków. Znajdowała się tam stara baza lotnicza, która zachowała się w prawie idealnym stanie. Jej południowa część była zajęta przez ogromny hangar, mogący z łatwością pomieścić setki pojazdów takich jak ten, którym lecieli. Wzdłuż budynków, po lewej i prawej stronie, ciągnęły się szerokie pasy startowe wyglądające na gotowe do użycia. Jedynym pęknięciem w tej widzianej z góry architektonicznej płaskorzeźbie była przetrącona wieża kontroli lotów.

Całość została zaprojektowana niezwykle symetrycznie. Każda konstrukcja miała delikatnie przyciętą tylną ścianę. Na takich trapezach spoczywały dachy przechylone w stronę północy. Punktem centralnym bazy był pusty plac z miejscem do lądowania statków pionowego startu. Na zewnątrz obiektu znajdowała się tylko piaszczysta równina. Jasnobrązowe maskowanie bazy harmonijnie współgrało z naturalnym otoczeniem.

Jednak nie piaski pustyni ani nawet nie baza były najważniejszym elementem w kompozycji tego pejzażu. Bazę otaczały dziesiątki tysięcy zrobotyzowanych maszyn bojowych, piętrzących się wokół siebie jak w owadzim gnieździe. Cała armia świata w milczeniu obserwowała przebieg spotkania z ostatnim człowiekiem. Stały tam tysiące pojedynczych robotów żołnierzy, tyle samo ciężkich pojazdów, ogromne działa i trudne do sklasyfikowania konstrukcje — wszystkie w niemym zawieszeniu czekały na rozkaz. Jeden sygnał mógł podpalić to miejsce, a temperatura byłaby w stanie przemienić drobinki pustynnego kwarcu w szkło.

Nic nie zakłócało tego idealnego, nieruchomego pokazu siły. Tylko podrzucany przez wiatr piasek z przyjemnym sykiem ocierał się o metalowe pancerze.

Statek sterowany przez R1 był już bardzo blisko centralnej płyty lądowiska. Mężczyzna wykorzystywał ten czas na uważniejsze przyjrzenie się maszynom. Każdy pojazd został zaprojektowany z myślą o bezzałogowej obsłudze. Nigdzie nie było drzwi wejściowych i kabin dla personelu. W przypadku niektórych konstrukcji nie istniało takie pojęcie jak przód czy tył pojazdu, bo maszyny przypomniały budową R1.

Zastygła w gotowości armia obserwowała płytę lotniska. Niespodziewanie nad pojazdem, którym podróżował mężczyzna, zaczęły unosić się podobne latające jednostki. Sugerowały, że chodzi nie tylko o eskortę. Były uzbrojone i trzymały wszystkie ruszające się punkty na swoich celownikach. Każdy centymetr tego miejsca był, w ocenie mężczyzny, pełen przewrażliwionego napięcia. Równowaga mogła runąć w przeciągu dygoczącej sekundy. Wrogie maszyny respektowały zawieszenie broni, ale ich programy nieprzerwalnie mierzyły do siebie i zbierały dane o każdym ruchu. Uważność połączona z szybkim odczytywaniem intencji wroga stanowiły najlepszą gwarancję przetrwania.

Transportowiec, wraz z wymuszoną powietrzną asystą, w końcu wylądował. Wzbity w powietrze szczerk przysłonił maszynowy krajobraz ścianą kurzu. Myśliwce eskortujące zaniżyły swój lot na tyle, że odrzut ich silników momentalnie rozgonił mglistą kotarę. R1 pierwszy wyskoczył z pokładu, wskazując mężczyźnie kierunek.

Obaj udali się do największego hangaru, który znajdował się na wprost nich. Przed wejściem do budynku mężczyzna jeszcze raz, tylko trochę spokojniej, rozejrzał się dookoła siebie. Nie widział już bojowych maszyn. Zasadnicza część bazy była niewysokim, ale rozciągającym się na kilka kilometrów kwadratowych płaskowyżem. Widziane przed chwilą mechaniczne armie stacjonowały na podbiegu wzniesienia. Doskonale za to eksponowało się słońce. Pomarańczowa tinta gasnących na prośbę zmierzchu promieni zapraszająco wypełniała wejście do hangaru.

Środek obiektu był monumentalny. Przebiegnięcie między najdalszymi jego końcami zajęłoby wprawnemu biegaczowi kilka minut. Przestrzeń doświetlały ogromne lampy sufitowe, oblepione kleistym kurzem. Pozornie pusta przestrzeń otoczona była ciemnozielonymi ścianami. W samym środku hangaru swoje skromne terytorium zajmowało kilka kontenerów i szaf komputerowych. Na pierwszy plan wysuwała się feeria kabli wystających z kilkupiętrowej konstrukcji. Obwody i połączenia między niezakrytymi podzespołami wyglądały jak niekończący się chaos. Drobne materiały mieszały się z masywnymi, grubo izolowanymi łączami w tysiącach konfiguracji. Całość trzymała się na pułkowym stelażu, skręconym grubymi śrubami. Bezpośrednio obok rozciągała się około dziesięciometrowa linia produkcyjna. Nad taśmą montażową i paroma specjalistycznymi stołami wisiało kilkanaście robotycznych ramion gotowych do synchronicznej i błyskawicznej pracy nad manualnym zadaniem. Od całej instalacji odbiegały jeszcze dwa grube warkocze przewodów, które znikały pod podłogą w dalszej części budynku: jeden po stronie zachodniej, a drugi — po wschodniej.

Mężczyzna równym krokiem zbliżał się do komputerowej konstrukcji. Towarzyszyło mu ciche sapanie silników dobiegające z egzoszkieletu.

Starał się przywołać w sobie wszystko, co pamiętał. Myślał o całym przenicowanym świecie, w którym przyszło mu wybudzić się na nowo. Czuł się oddalony i nieobecny. Bez innej, żywej twarzy wszystko wydawało się nie mieć sensu. Mimo to coś nie pozwalało mu się jeszcze poddać. Ciągle silny strach i osamotnienie ustąpiły miejsca potrzebie zrozumienia, znalezienia odpowiedzi na najpilniejsze pytania i przede wszystkim poznania swojej, jeszcze niejasnej roli w tym wszystkim. Liczył na znalezienie szybkich rozwiązań.

Z pomocą egzoszkieletu zasiadł na miękkiej taśmie montażowej.

— AEI czy UFP? — pytanie spłynęło ze strony komputerowej konstrukcji. Głos nie pochodził z tak zaawansowanych syntezatorów jak u R1. Barwa była kamienna, a ton stanowczy i przesadnie wyrównany.

— Nie wiem. A gdybym nawet wiedział, to zależy, kto pyta, prawda? — odpowiadając na pytanie, spojrzał w kierunku R1, by sprawdzić, czy robot nie szykuje się do ataku.

— Powołując się na tożsame przepisy AEI i UFP _ius in bello_, osoby, których dane nie pojawiają się w bazach, to z największym prawdopodobieństwem zmarli, szpiedzy albo wymazańcy. Informacja o przechwyceniu takiej jednostki powinna być przekazana dowództwu. Tam zostanie ustalone, jak postępować ze schwytanym. Brak dowództwa uniemożliwia przeprocesowanie tego zdarzenia przewidzianymi ścieżkami. Brak procesów należy zgłosić dowództwu. Brak dowództwa wyklucza ustanowienie nowych procedur. Potwierdzenie dalszych działań nie jest możliwe.

— Wychodzi na to, że nie tylko ja mam problem — podsumował człowiek pod nosem.

— Status osoby, której nie można zidentyfikować, to albo zmarły, albo szpieg, albo wymazaniec. Czy jesteś w stanie potwierdzić, do której z grup należysz?

— Nie. Nawet nie wiem, czy żyję. A nawet jeśli byłbym w stanie odpowiedzieć, to co to zmieni? Na razie jestem tutaj sam i nie mam kogo szpiegować. W żadnej waszej wojnie nie będę brał udziału, choćby pod groźbą śmierci. Nie wiem nawet, co oznacza bycie wymazańcem. Równie dobrze mógłbym być kotem. — Mężczyzna odważnie sięgnął po stanowczą logikę.

— Długoterminowa hibernacja musi być nadal traktowana jako ewentualne działanie szpiegowskie lub próba sabotażu. Natomiast wymazańcy to reakcjoniści, którzy w drodze oszustwa manipulowali swoimi danymi osobowymi w bazach danych. Dzięki temu mogli realizować swoje działania terrorystyczne przeciwko obu stronom, AEI i UFP.

— Brzmi jak ruch oporu? Chyba jeszcze nie opowiedzieliście mi wszystkiego… — Mężczyzna dochodził do wniosku, że komputer nie jest aż tak subtelny jak R1.

— Obie strony zakwalifikowały aktywność wymazańców jako działania terrorystyczne. Ich celem była destabilizacja i wprowadzenie chaosu.

— I jak to się skończyło? — podpytał ironicznie mężczyzna, z niedowierzaniem potrząsając głową.

— Celem wojny jest wyłącznie zwycięstwo. Tylko triumfująca strona mogła wdrożyć swój plan. Był on warunkiem niezbędnym do kontynuowania cywilizacji. Wymazańcy sprzeciwiali się obu stronom. Dzięki jednakowemu nastawieniu AEI i UFP udało się ich powstrzymać. Nie mieli już wpływu na przebieg konfliktu.

— Gdyby tylko ktoś mógł to teraz usłyszeć. Skoro już tak żartujemy, to jak mogę się do ciebie zwracać?

— Najtrafniejszym terminem będzie Zjednoczona SI.

— Jesteście z tej samej serii co R1?

— R1 to jednostka skonstruowana przez nas przy pomocy linii produkcyjnej, na której siedzisz. Zadaniem R1 jest asystowanie ci w powrocie do zdrowia, transporcie, wyżywieniu i akomodacji. Będzie też łącznikiem między nami a tobą.

— A ciebie kto zrobił? — zapytał, stukając zewnętrzną stroną dłoni w wystający metalowy element maszyny.

— Jesteśmy jednostką obliczeniowo-decyzyjną stworzoną przy równym współudziale dwóch sztucznych inteligencji: AEI i UFP. Działamy jako pierwsi wśród różnych. Każdy nasz komunikat jest wspólnym i jednoczesnym zdaniem obu stron. Zostaliśmy zaprojektowani i uruchomieni w momencie odkrycia twojej komory hibernacyjnej. Naszym zadaniem jest przeprocesowanie wszystkiego, co łączy się z odkryciem ciebie. Stworzenie nas jest gwarancją bezstronności.

— Kiedy będę rozmawiał z pozostałymi SI?

— Robisz to cały czas. Nasz głos jest wspólnym i nieprzerwalnym strumieniem obu stron. Nasza zaplanowana obecność tworzy równe szanse na powrót do walk w razie ponownego kontaktu z dowództwem lub odkrycia nowych rozkazów. — Z każdą kolejną odpowiedzią Zjednoczona SI emitował coraz więcej ciepła, cedząc przez swoją moc obliczeniową własne słowa i reakcje mężczyzny równocześnie.

— Każda ze stron chciałaby pewnie, żebym okazał się ich dowódcą? — zapytał mężczyzna badawczo, przypominając sobie widok, który czekał na niego przed bazą.

— Ocena takiej sytuacji byłaby możliwa wyłącznie w oparciu o twoje rozkazy.

— Co według ciebie powinniśmy teraz zrobić? — Mężczyzna próbował poznać intencje drugiej strony.

— Kluczowa jest obserwacja. Musimy poczekać do momentu, w którym odzyskasz pamięć, twoja przynależności zostanie zidentyfikowana na podstawie zachowania lub zebranych dowodów. Musimy też wziąć pod uwagę, że jesteś jedynym żyjącym człowiekiem, a to otwiera przed nami pewną możliwość. Możemy współpracować — zakończyła zachęcająco Zjednoczona SI.

— Co masz na myśli? — Mężczyzna stanął z powrotem na nogach jak gwałtownie wybudzony z drzemki.

— W monitorowanej przez nas przestrzeni, na Ziemi i stacjach orbitalnych, do niedawna nie znajdował się żaden żywy przedstawiciel ludzkości, dopóki przypadkowo nie odnaleźliśmy ciebie. Jest to wystarczająca przesłanka do rozpoczęcia poszukiwań kolejnych zahibernowanych. Aktualnie opracowujemy metody poszukiwania. Tworzymy nowe jednostki wyposażone w aparaturę do prześwietlania zewnętrznego płaszcza Ziemi. Oprócz naszych działań niezbędne będzie dodanie czynnika ludzkiego do planu poszukiwań.

— Przed hangarem jest was pełno, już możecie zacząć szukać. — Mężczyzna wskazał palcem mrowie maszyn czekających na zewnątrz. Ich sprawczość i organizacja pozwoliłaby przerzucić wszystkie ziarnka piasku. W ekscytacji mało nie potknął się o własne nogi. W ostatnim momencie przed upadkiem poczuł, że egzoszkielet został zablokowany, jakby ktoś wcisnął hamulec.

— Według naszych obliczeń nie stać nas na poszukiwania z wykorzystaniem wszystkich jednostek. Taka metoda może trwać setki lat i zużyje wszystkie dostępne surowce oraz całą moc obliczeniową. Potrzebujemy innego rozwiązania — odpowiedziała Zjednoczona SI, cały czas trzymając egzoszkielet w blokadzie.

— Co by to miało być? — zapytał mężczyzna, domyślając się już, kto stoi za całkowitą blokadą ruchów.

— Możemy sobie pomóc. Przede wszystkim potrzebujemy nowych rozkazów lub kontaktu z dowództwem. Jedynym miejscem, do którego nie mamy dostępu, a tam mogą znajdować się potrzebne odpowiedzi lub wskazówki, są zapisy neurokryptologiczne.

— Może pamiętam tę technologię… Czy to memoryty z osobowościami i wspomnieniami? — dopytując, czuł jak powoli odzyskuje kontrolę nad swoimi ruchami. Zrozumiał, jak symbolicznie i siłowo Zjednoczona SI utrzymuje nad nim kontrolę. Buduje przewagę dzięki dobrze rozplanowanej grze. Mężczyzna obrócił się na pięcie i z powrotem usiadł na linii montażowej.

— Tak. To transfery sekwencji wspomnień. Nieustannie przetwarzające się, niebinarne dane zapisane w syntetycznych siatkach neuronów. Tworzą sekwencję analogowo-elektryczną. Odczyt odbywa się poprzez podczaszkowe pole elektromagnetyczne. Żadna sztuczna inteligencja lub maszyna nie jest w stanie odczytać kasetek neurokryptologicznych. To możliwe tylko dla ludzi.

— Co tam chcecie znaleźć?

— Wszystko, co naprowadzi nas na ślady dowództwa albo wskaże miejsca, gdzie mogą być zahibernowane kolejne osoby. — Kiedy padały te słowa, szafy, z których zbudowana była Zjednoczona SI, zaczęły pracować nieco głośniej i z cichym, nisko tonowym brzęczeniem.

Mężczyzna chwilę zawahał się wewnątrz, ale przystał na plan i skinieniem głowy zasygnalizował odpowiedź zarówno do Zjednoczonej, jak i R1. Powiedział sobie, że taki pomysł może przynieść jakiś efekt. Poszukiwania dawały odrobinę nadziei. Nie miał też żadnych alternatyw.

— Będę umiał i mógł korzystać z tych kasetek? — zapytał, sugerując, że jego stan zdrowia i niepamięć mogły być przeszkodą.

— Zostanie ci udzielona niezbędna pomoc. R1 dysponuje już instrukcjami działań. Po przygotowaniu zabierze cię do archiwów, w których przeprowadzicie pierwsze odczyty. — Robot pomocnik mężczyzny zatrząsnął się delikatnie, jakby potwierdzał otrzymanie wspomnianych wytycznych.

Słońce schowało się za horyzontem. W tym samym momencie rozmowę przerwały głośne strzały w zaśniedziałej instalacji elektrycznej. Gwałtowne skoki napięcia, zainicjowane przez sterownik i połączone do niego czujniki, powoli rozgrzewały dziesiątki lamp sufitowych, zmuszając je do pełnego działania. Sztuczne światło rozświetliło przestrzeń na tyle mocno, że mężczyzna zaczął odkrywać niewidoczne podczas zmierzchu szczegóły hangaru. Odciski w kurzu ilustrowały dokładnie, skąd przyszły roboty budujące Zjednoczoną SI. Ich ślady pokrywały się z kierunkami dwóch przewodowych warkoczy podłączonych do głównego komputera. Nad jedną z bram wisiała wielka tablica z wybitą nazwą: „Baza lotnicza pod patronatem Marcusa Detera”.

Mężczyzna spojrzał badawczym wzrokiem na swój egzoszkielet. Spędził w nim już dobre kilkanaście godzin. Niektóre z mocowań do ciała zaczynały parząco ocierać się o skórę.

— Już dłużej nie wytrzymam w tych szynach. Musimy dokończyć naszą rozmowę, ale teraz chcę od tego odpocząć. Jest tutaj jakieś miejsce, w którym mogę się zatrzymać?

R1 poprosił mężczyznę, aby ten udał się za nim. Oboje wsiedli z powrotem do statku i wyruszyli za grań szczytów wyrastających z wąskiej linii horyzontu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: