- promocja
Za wszelką cenę - ebook
Za wszelką cenę - ebook
Laura jest na zakręcie życiowym. Jej pozornie poukładana codzienność w jednej chwili zamienia się za sprawą tajemnicy, którą matka wyznaje jej na łożu śmierci. To pociąga za sobą lawinę wydarzeń. Kobieta jest jednak silna. Ale czy wystarczająco, aby udźwignąć trudne do przyjęcia kłamstwa? Czy mężczyzna, którego spotka na swojej drodze, sprawi, że życie Laury znowu nabierze sensu? Uwielbiam książki, w których są wyraziści bohaterowie, a ich przygody odwzorowują prawdziwe życie. Tak jest w przypadku nowej powieści Anety Sołopy. Postacie, zmagając się ze swoimi problemami, lękami i przeszłością, pokazują, co tak naprawdę jest w życiu ważne i o jakie idee warto zawalczyć. Ta historia podaruje ogrom emocji i jeszcze skłoni do przemyśleń nad sprawami, które z pozoru wydają się odległe. Jeśli zatem szukacie w książce prawdziwej walki o miłość i szczęście, to ta pozycja będzie dla Was idealna. Bo w życiu czasami trzeba podjąć walkę o to, co najcenniejsze – za wszelką cenę. Polecam z całego serca! – Aleksandra Lewenhaupt, autorka „Za wszelką cenę” to gorący erotyk. Autorka rozpali Waszą wyobraźnię, zabierze Was do świata pragnień i rozkoszy, ale również poszukiwania siebie oraz własnego szczęścia. Gwarantuję Wam, że nie odłożycie tej książki, dopóki nie przeczytacie jej do ostatniej strony. – Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia? Laura przekonała się, że takie uczucie istnieje, gdy spojrzała w oczy Aleksa. Emocje wybuchły w niej niczym wulkan i stopiły lód. Nie wiedziała jednak, że mężczyzna nosi w sobie tajemnicę, która będzie rzutować na jej przyszłość. Namiętna historia, gorące sceny, stąpanie nad przepaścią zatracenia zmysłów… Gwarantuję, że „Za wszelką cenę” rozgrzeje Was do czerwoności! – Anett Lievre, autorka
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-314-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Myślę, że nie ma gorszego bólu niż świadomość, że zranił ktoś, kogo kochało się nad życie.
Pokochałam go w jeden dzień. Teraz będę potrzebować lat, żeby o nim zapomnieć.
Laura
Stałam nad grobem, nie czując nic prócz pustki. Jednym uchem słuchałam, jak moja siostra płacze obok, obejmowana ramieniem przez męża, a drugim uchem słuchałam księdza.
Po mojej lewej stronie stał nasz brat. Wysoki, szczupły, ubrany na czarno. Podobnie jak my. Nie płakał – podobnie jak ja.
Podtrzymywał tatę. Tatę. Człowieka, który kochał mnie chyba najbardziej z naszej trójki. Byłam jego oczkiem w głowie. Człowieka, na którego zawsze mogliśmy liczyć. Wszyscy troje. Człowieka, któremu musiałam rzucić gorzką prawdę w twarz.
Ale nie dziś… Innym razem.
Mama zasnęła spokojna. Nic do niej nie czułam. Nie dała mi miłości, której potrzebowałam, ani nie pozwoliła mi żyć tak, jak chciałam. Zawsze była wobec mnie nieprzystępna, przesadnie surowa i zaborcza. Teraz przynajmniej wiedziałam dlaczego, choć nie byłam temu winna.
Spojrzałam na nią ostatni raz przed zamknięciem trumny. Nawet po jej śmierci będą mi towarzyszyć jej ostatnie słowa. „Twój prawdziwy ojciec nie żyje. Mirek nie jest twoim tatą. Zdradziłam go, bo on zdradził mnie. A potem pojawiłaś się ty”.
Słowa te piekły mnie przez ostatnie dni żywym ogniem. Jak mogła ukrywać coś takiego przed nami wszystkimi?
Nie wiedziałam, jak miałabym po tylu latach życia w nieświadomości powiedzieć o tym komukolwiek. Zanim jednak dowie się o tym mój tato, zrobię dla pewności test DNA. Rodzeństwu postanowiłam powiedzieć dzisiaj.
Będzie, co ma być.
W oddali, wśród obcych ludzi i rodziny, siedział mój były narzeczony. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, pomachał do mnie ręką. Odwróciłam głowę. Tę sprawę też musiałam zamknąć raz na zawsze. Pogrzebałam matkę bez żalu, smutku i płaczu. Jego też pogrzebałam… już dawno. I też na szczęście bez żalu.
Po prostu nie myślałam, że tak to się zakończy, że tego samego dnia, w którym umierała moja matka, on będzie się gził w moim łóżku z moją sekretarką.
Jednak stało się.
Zakończyłam coś, czego nie powinnam była zaczynać.
Nigdy go nie pokochałam. Nie miałam żadnych planów odnośnie do naszej wspólnej przyszłości. Nie chciałam mieć z nim dzieci ani pójść do ołtarza. Niczego nie czułam, idąc z nim do łóżka. Po prostu pora zakończyć ten beznadziejny rozdział.
Po pogrzebie pojechaliśmy wszyscy do naszego rodzinnego domu. Tato naprawdę był rozbity. Położyłyśmy go od razu do łóżka.
Ewa, moja siostra, zaparzyła nam kawy i pogoniła swojego męża do sklepu, wiedząc, że chciałabym z nimi porozmawiać na osobności. I kiedy zostaliśmy we troje, westchnęłam głośno i opowiedziałam im o słowach mamy. Oboje byli zaskoczeni. Dominik patrzył na mnie zszokowany, nie wiedząc, co powiedzieć, a Ewa płakała.
– Tak mi przykro – mówiła. – Dla mnie jesteś tą samą Laurą, moją siostrą.
– Dla mnie też. Nigdy nie myśl inaczej – dodał Dominik, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
– Jak ja mam powiedzieć o tym tacie? – zapytałam Ewę, oczekując konkretnej odpowiedzi.
– Na razie nie masz pewności. A nawet jeśli ją zdobędziesz, on pozostanie twoim tatą. Wychował cię, wspierał, kochał. Tylko to się liczy. Nic nie musisz mu mówić – przekonywała.
Nie wiedziałam, czy zdobędę się na odwagę i wykonam test. Nie wiedziałam, czy to wytrzymam, chociaż w życiu wytrzymałam już wiele.
– A co z tobą i Ernestem? – zapytał dociekliwie Dominik.
Tego też nie zamierzałam ukrywać.
– Nakryłam go z Julią. U mnie – odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
Od lat niczego nie czułam do tego człowieka. Dał mi jedynie dobry pretekst.
– A to świnia – stwierdziła Ewa.
Sama nie wiedziałam, czy w ogóle jest mi smutno, czy nie. Chyba jednak tak, bo wszystkie problemy nawarstwiły się w jednym czasie. Choroba mamy, gorzka prawda, śmierć i jeszcze ten kretyn mnie dobił.
Nie uroniłam nawet jednej łzy, ale czułam, że mój poukładany z pozoru świat się walił. Może właśnie dlatego, że składał się z pozorów. Kiedy siedem lat temu zmarł mój pierwszy narzeczony, związałam się z mężczyzną, który dla nas pracował. Uznałam, że dam mu szansę, skoro tak bardzo się stara. I to był, kurwa, błąd. Musiało jednak minąć kilka lat, zanim to zrozumiałam.
– Ewa, wróć do firmy – prosiłam siostrę, chwytając ją za rękę.
Wiedziałam, że nie będzie z tego zadowolona, ale nie miałam wyboru. Tato nie czuł się na siłach i nie wiadomo było, kiedy to się zmieni, a w poniedziałek zamierzałam zwolnić dyrektora finansowego i sekretarkę. Resztą zajmę się sama.
– Na kilka dni. Będę potrzebować pomocy – dodałam.
– Laura… – zaczęła, ale gdy spojrzała mi w oczy, które niemo błagały o pomoc, zgodziła się.
Dominik się do nas uśmiechnął.
– Też bym się nie oparł temu spojrzeniu.
Zaśmiałam się.
– Ileż to razy się opierałeś? – zapytałam.
Dominik był nieubłagany. Mówił, że nie po to odchodził na swoje, żeby wracać. Ewa też miała już swój biznes. Razem z tatą spłaciliśmy wszystkich po równo, a firma spedycyjna i zakład meblowy, które założył ojciec, zostały przepisane na mnie. Ewa była jednak najlepszym finansistą w tym mieście. Miała studia, praktykę i w niedługim czasie zamierzała podejść do doktoratu. Najważniejsze jednak, że miała do tego dryg i niesamowitą intuicję, której mojemu byłemu zawsze brakowało. Ja też się trochę na tym znałam – z konieczności piastowania takiego, a nie innego stanowiska – ale prowadzenie wszystkiego samodzielnie było dla mnie zbyt dużym wyzwaniem. Miałam tylko nadzieję, że zanim Ewa odejdzie, znajdę kogoś, kto ją godnie zastąpi.
– Grzesiu nas zabije – szepnęła moja siostra, na co znowu wybuchnęłam śmiechem.
No tak, mój szwagier mógł to zrobić, w ostateczności. Był tak samo nieubłagany jak Dominik. Zabrał Ewę i koniec – miała pomagać jemu. No ale może uda mi się go jakoś przekonać.
Moja siostra miała jeszcze inny problem, o którym nigdy nie mówiła głośno. Starali się z mężem o dziecko od pięciu lat. I nic. Każdego miesiąca przychodziła do mnie z testem, a wychodziła z płaczem. Czułam jej ból przez materiał ubrania. Te comiesięczne wiadomości coraz bardziej pozbawiały ją nadziei – każdego razu widziałam, jak cicho gaśnie w jej oczach. Nie znajdowałam słów pocieszenia. Bo cóż można powiedzieć w takiej chwili? Starałam się patrzeć na nią ze zrozumieniem, ale nie byłam w stanie do końca tego pojąć. Ja nawet nie myślałam o byciu matką, chociaż w tym roku skończyłam dwadzieścia siedem lat. Nie trafił się kandydat, ot co.
Dominik też nareszcie, około miesiąca temu, przyprowadził do domu dziewczynę. Ale to był zupełnie nie nasz typ. Była wyniosła i sztuczna. Uśmiechała się krzywo, a na wszystko prychała jak rozjuszona kotka. Tylko na Dominika patrzyła przychylnie. No, miejmy nadzieję, że to prawdziwa miłość, a nie miłość do pieniędzy. Bo tych całej naszej trójce nie brakowało i dlatego tak trudno nam było. Szczególnie Dominikowi.
Mama nie doczekała wnuków, ale też tego nie pragnęła. Zawsze chciała się czuć i wyglądać młodo. Mówiła, że bycie babcią jest nie dla niej. Rak zabrał ją w dwa miesiące. Do końca nie pozwoliła nam koło siebie chodzić, dopuściła jedynie opiekunkę i pielęgniarkę. Chciała, żebyśmy ją zapamiętali godnie. Ja raczej zapamiętam ją podle, nie godnie.
Kiedy Ewa i Dominik rozjechali się do domów, zajrzałam do taty. Spał. Może to i dobrze, może prześpi cały ten ból. Wzięłam więc laptop na kolana i zaczęłam nadrabiać firmowe zaległości. Zadzwoniłam do pani Basi z kadr i pokrótce przedstawiłam, jakich ludzi potrzebujemy na już. Była zdziwiona, ale w końcu powiedziała mi, że to najlepsze, co mogłam zrobić. Uśmiechnęłam się do siebie. To mogłaby być moja mama. Zawsze miała dla mnie dobre słowo. I ja dla niej. Odkąd zaczęłam pracować w firmie ojca, a teraz mojej, byłyśmy ze sobą najbliżej. Nigdy mnie nie zawiodła. W ogóle miałam oddanych pracowników, których naprawdę lubiłam. Wszystkie ich problemy ostatecznie i tak leżały w moich rękach. Do mnie zwracali się, kiedy mieli chore dzieci, kiedy brakło do pierwszego lub z innymi problemami. Nie miałam nic przeciwko – lubiłam to. Ernest zawsze mi wyrzucał, że nie rządzę twardą ręką. A co by to dało? Rządziłam zwyczajną – ani miękką, ani twardą – a wszyscy byli mi oddani i pracowali uczciwie.
Zostałam w swoim rodzinnym domu na noc. Musiałam mieć pewność, że tato jakoś sobie poradzi. Rano jednak byłam jeszcze bardziej niepewna niż pewna. Miałam roboty po uszy, więc nie mogłam zostać z nim w domu. Zapytałam, czy pójdzie ze mną. Wtedy spojrzał na mnie, poklepał po ręce i powiedział, że musi odpocząć. No co za koszmar. Zadzwoniłam do Dominika, który obiecał wpaść przed południem i sprawdzić, czy wszystko z tatą w porządku.
Czerwiec był w tym roku naprawdę upalny, a ja miałam dzisiaj osiem rozmów kwalifikacyjnych. Z czego jedną na bardzo ważne stanowisko – dyrektora finansowego. Na razie dźwignę to sama, poza tym Ewa mi pomoże, ale grunt palił mi się pod nogami.
Włożyłam białą bluzkę z krótkimi rękawami i stojącym kołnierzykiem, która doskonale opinała moje piersi. Do tego czerwoną ołówkową spódnicę z wysokim stanem, która miała z tyłu seksowny rozporek, i moje ulubione dwunastocentymetrowe czarne szpilki. Pociągnęłam rzęsy tuszem, a usta szminką. Czarne długie włosy zostawiłam rozpuszczone. Krytycznie spojrzałam na siebie w lustrze i stwierdziłam, że wyglądam dosyć profesjonalnie jak na osiem rozmów kwalifikacyjnych.
Zebrałam więc papiery, przerzuciłam torbę z laptopem przez ramię i wyszłam z domu. Wsiadłam do swojego bmw. Właściwie to nie lubiłam tego auta. Ernest je dla mnie wybrał, a ja po prostu przytaknęłam, jak zawsze. Jak ja mogłam myśleć, że pokocham tego człowieka, no jak?
Kiedy dojechałam do firmy i zaparkowałam auto na swoim ulubionym miejscu, stwierdziłam, że po śmierci mamy nic już nie będzie tak samo. Nie będzie się krzątać po firmie, sprawdzać, zalecać. Nie będzie patrzeć mi na ręce ani wytykać błędów, na co w ostatnich latach i tak nauczyłam się nie zwracać uwagi.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i wysiadłam w ten upał. Jezu, nie było jeszcze dziewiątej, a na dworze już witało trzydzieści stopni. Szłam wolnym krokiem w stronę drzwi wejściowych, a kiedy byłam już prawie u celu, ktoś szarpnął mnie za łokieć i lekko pociągnął w swoją stronę.
Ernest. Oczywiście. Spojrzał na mnie jakimś błagalnym wzrokiem i powiedział:
– Wybacz.
Zaśmiałam się tak głośno, że kilku przechodniów dziwnie na nas spojrzało.
– Chyba sobie, kurwa, kpisz – powiedziałam, chcąc przejść dalej, ale zastąpił mi drogę.
Spojrzałam mu w oczy z pogardą. W tych szpilkach byłam z nim równa. Znaczył dla mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.
– Chyba nie myślisz poważnie o zwolnieniu mnie? – zapytał, krzyżując ręce na piersi.
– Już to zrobiłam. Dzisiaj dostaniesz wypowiedzenie i trzymiesięczną odprawę na konto – odrzekłam poważnie. – I więcej się tu nie pokazuj.
– Nie możesz tego zrobić. Nie poradzisz sobie beze mnie.
No, kurwa, nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Nie przepraszał, nie korzył się, nie mówił, że kocha i że żałuje, tylko liczyła się dla niego kasa. Uśmiechnęłam się jeszcze raz.
– Nie martw się. Zejdź mi z oczu – poleciłam, ponownie chcąc go wyminąć, ale złapał mnie za ramię i ścisnął mocno.
Próbowałam się wyszarpnąć, lecz mnie nie puszczał. W końcu przyciągnął mnie do siebie, a ja z całej siły starałam się go odepchnąć, co nie było proste ze stosem papierów na ręce i laptopem na ramieniu. Wtedy wyrósł przed nami inny mężczyzna. Złapał Ernesta grzecznie za ramię, popchnął lekko do tyłu i zapytał:
– Dlaczego pan ją szarpie?
Ernest był wkurzony nie na żarty. Mało brakowało, a para poleciałaby mu z nosa i ust. Odsunął się jednak, rzucił na odchodne, że pożałuję tego, i poszedł w swoją stronę.
Spojrzałam na mojego bohatera, który odwrócił się nareszcie twarzą do mnie. Był wyższy ode mnie o jakieś pół głowy. Miał ciemnokasztanowe włosy. Mieniły się w słońcu różnymi odcieniami. Ciemne brwi, ponad niebieskimi jak błękit oczami, dodawały mu uroku. Twarz miał smukłą, z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi, a nos mały i zadarty na końcu. Nie był ogolony, ale za to pachniał wspaniale. Miał seksowny trzydniowy zarost i dołeczek prezydencki, któremu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć. Ubrany był w za ciasny i niezbyt nowy garnitur, do tego nosił stare jak świat lakierki, które dawno wyszły z mody. Był tak blisko, że czułam jego wspaniałe perfumy i męską świeżość. Pod pachą trzymał czerwoną teczkę, a drugą ręką przytrzymywał mnie za ramię. Cała ta obserwacja trwała kilka sekund, podczas których nieznajomy patrzył na mnie z troską.
– Nic pani nie jest? W porządku? – zapytał w końcu.
Nie mogłam wydusić ani słowa. Podeszłam do ściany naszego budynku i oparłam się o nią plecami. Byłam naprawdę rozstrojona nerwowo. Musiałam natychmiast wziąć się w garść, zanim ktokolwiek zobaczy mnie w chwili słabości. Pooddychałam chwilę głośno i miarowo z zamkniętymi oczami, przywołałam na twarz uśmiech i podziękowałam nieznajomemu za pomoc, po czym ruszyliśmy razem do drzwi.
– Pani też na rozmowę kwalifikacyjną? – zapytał, kiedy wsiedliśmy do windy.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Można tak powiedzieć – odpowiedziałam, wskazując na papiery.
Wysiedliśmy na naszym dwupoziomowym piętrze z widokiem na miasto. Obróciłam się w stronę swojego bohatera i podałam mu rękę.
– Powodzenia.
Uścisnął ją, uśmiechając się do mnie. Dłonie miał delikatne jak kobieta.
– Pani również.
Weszłam do swojego gabinetu jeszcze bardziej rozstrojona. Ten nieznajomy zadziałał na mnie jak narkotyk. Na pewno będzie na naszej rozmowie kwalifikacyjnej, wtedy dowiem się czegoś więcej. Nie miałam jednak czasu na dłuższe rozważania. Do mojego pokoju wpadła Iwona z działu obsługi klienta, którą poprosiłam o odebranie korespondencji, co zazwyczaj robiła Julia. Na szczęście nie było nic ważnego. Iwona przyglądała mi się przez chwilę z zainteresowaniem, po czym zapytała, czy to prawda.
Nie musiała mówić co.
– Prawda – odparłam z uśmiechem.
– Wspaniale! – krzyknęła zadowolona i wyszła, szczerząc do mnie zęby.
Chyba wszyscy wiedzieli o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia.
Przejrzałam w pośpiechu CV nadesłane przez ludzi, których dzisiaj zamierzałam przepytać. I znalazłam to, które mnie interesowało.
Był w moim wieku. Właśnie tak. Skończył finanse i inwestycje oraz analitykę gospodarczą jako drugi kierunek. Nieźle. Jednak doświadczenie żadne. Musiałabym go nauczyć wszystkiego od podstaw, a to zajmie mi kilka tygodni lub miesięcy. Inni kandydaci nie byli lepsi, niestety. Dobra, będzie, co ma być, nie można nikogo skreślać od razu.
Kiedy wybiła dziewiąta, podniosłam rolety na przeszklonej ścianie swojego gabinetu, a moim oczom ukazało się osiem czekających osób, w tym on. Zostawię go na deser. Wyszłam na korytarz i poprosiłam pierwszą kobietę ze swojej listy, mrugając okiem do już nie tak bardzo tajemniczego nieznajomego. Patrzył na mnie zszokowany, nie był w stanie nawet się uśmiechnąć.
Kobieta nie miała o niczym pojęcia. Nie umiała obsłużyć komputera, kserokopiarki ani nawet napisać maila. Nie gardziłam mało wykształconymi lub w ogóle niewykształconymi ludźmi.
Żadna praca nie hańbi, ale skoro aplikowała na konkretne stanowisko, powinna była przynajmniej wiedzieć, że będzie się od niej tego wymagać. Kurwa, stracone dziesięć minut.
Kolejne rozmowy przebiegały zgodnie z planem i o czasie, ale czy były lepsze niż poprzednie, tego nie wiedziałam. Jako ostatniego poprosiłam swojego tajemniczego wybawcę. Wskazałam mu krzesło naprzeciwko siebie i podałam mu rękę.
– Laura Domańska. Miło mi.
Oko tym razem mu nie drgnęło.
– Aleksander Wierzbicki. Nie przypuszczałbym, że pani to pani – powiedział, puszczając moją dłoń.
Zajęłam swoje miejsce.
– To znaczy, że kobieta nie może być prezesem i poprowadzić zwykłej rozmowy kwalifikacyjnej? – zapytałam z uśmiechem. – Mam na imię Laura.
– Nie… chodzi raczej o to, że jesteś młoda… jak na takie stanowisko.
Nie odpowiedziałam na tę zaczepkę, zakładając okulary do czytania.
– Dlaczego tak późno te studia? Nie od razu po szkole? – zapytałam z ciekawością.
– Wyjechałem za granicę, żeby po prostu na nie zarobić – odpowiedział krótko i rzeczowo.
– CV nie jest złe, ale nie masz żadnego doświadczenia w takiej dużej firmie – stwierdziłam szczerze.
– Cóż, nie każdy ma tyle szczęścia co ty, żeby od początku pracować i uczyć się w swojej własnej firmie. Gdzieś przecież trzeba to doświadczenie zdobyć – rzekł nonszalancko, zakładając nogę na nogę.
Miał rację. To jednak skok na głęboką wodę. Zanim zapozna się z wszystkim, co robimy, potem nabierze doświadczenia… Nie zdążyłam nic odpowiedzieć. Zobaczyłam przez szybę, jak do mojego gabinetu skrada się Julia. Rozczochrana i zapłakana. Miała na sobie chyba kawałek jakiegoś materiału, który miał przypominać jaskraworóżową sukienkę. Do tego wysokie zielone buty i małą kopertówkę. Wyglądała po prostu wulgarnie – że też nie zauważyłam tego przez tyle lat. Nie zapukała, tylko weszła. Poszperałam na biurku, żeby odnaleźć rozwiązanie umowy za porozumieniem stron i wstałam, aby wręczyć jej dokument. Dziewczynie, którą wyciągnęłam z dna, dałam szansę na lepsze i przede wszystkim godne życie. A ona mnie tak zawiodła. Aleksander nas obserwował, chociaż wolałabym tego uniknąć. Zawsze załatwiałam swoje sprawy na osobności, ale tym razem po prostu nie dała mi wyboru. Chciałam się jej jak najszybciej pozbyć.
Wzięła papier, spojrzała na niego i zaczęła spazmatycznie płakać.
– Nie możesz mi tego zrobić po tylu latach… – wyła.
Patrzyłam na nią z prawdziwą pogardą. Niczym nie brzydziłam się tak bardzo jak kłamstwem. Wszystko mogłam wybaczyć, ale nie to. Podeszłam więc do drzwi i nie zwracając uwagi na Aleksandra ani na widownię za nim, powiedziałam:
– Wynoś się.
Zaszlochała ostatni raz i wybiegła na zewnątrz. Zamknęłam za nią drzwi i stanowczym krokiem wróciłam do biurka.
– Przepraszam – szepnęłam, spoglądając na Aleksandra.
Minę miał nie lepszą niż moja.
Patrzył na mnie z niesmakiem, a kiedy się odezwał, wbił mnie w fotel.
– Tak się pani odwdzięcza współpracownikom za lata pracy? Jak coś nie podpasuje, to zwolnienie i won? – zapytał podniesionym tonem.
Otworzyłam oczy ze zdumienia. Mogłabym go z miejsca wyrzucić. Na to właśnie zasłużył. Nic nie wiedział o mnie ani o nich, ani o naszej chorej relacji, a mimo wszystko to oceniał. Nie udowadnia się jednak racji, zasłaniając się autorytetem i pozycją.
Poza tym jakiś głos w głowie mówił mi, że powinien poznać prawdę. Nie chciałam, aby myślał o mnie w ten sposób. Uśmiechnęłam się więc, spoglądając z powrotem w komputer.
– Ciekawe, jak pan potraktowałby swoją sekretarkę i narzeczonego, których zastałby pan we własnym łóżku, kiedy umierała pana mama. Też pewnie pobłażliwie – odpowiedziałam, nie zaszczycając go spojrzeniem.
Zaczęłam szybko pisać na komputerze, ale kątem oka widziałam, że się zmieszał. Gdy skończyłam, podeszłam do drukarki, wyjęłam wszystkie papiery, podzieliłam je i włożyłam do różnokolorowych teczek.
– Przepraszam cię – szepnął, próbując pochwycić mój wzrok, ale się nie dałam.
Co on, kurwa, wiedział? Nic.
Podałam mu teczkę i poleciłam:
– Niech pan przejdzie do kadr, do pani Basi. Piętro wyżej, pokój sto osiem. Tam podpisze pan tymczasową umowę próbną, na miesiąc. Potem zobaczymy.
Wyszłam na korytarz i podziękowałam wszystkim za przybycie, a trzy osoby, dla których również przygotowałam teczki, wysłałam do kadr.
Aleksander opuścił mój gabinet i stanął tuż obok mnie.
– Widzimy się jutro – oznajmiłam na zakończenie.
Odwróciłam się na pięcie i weszłam do swojego zakątka, a następnie usiadłam przed komputerem. Miałam masę pracy, ale nie mogłam się na niczym skupić. Moje myśli ciągle krążyły wokół Aleksandra. Jak on mógł o mnie tak pomyśleć? Weź się w garść, Lauro. Co on cię obchodzi?
A jednak obchodził – i to bardzo. Zawirowało mi w głowie z powodu tego człowieka. Po prostu mi się spodobał.
Chwilę po dwunastej, kiedy akurat zamierzałam wyjść po kawę, zadzwoniła do mnie pani Basia z kadr.
– Kochanie, chyba wkradł ci się błąd – stwierdziła, na co od razu zawróciłam do komputera. – Wypisałaś umowę dla Aleksandra na stanowisko swojej sekretarki.
Uśmiechnęłam się do siebie.
– To nie jest błąd, pani Basiu. On to podpisał?
– Nawet bez czytania. Mam to wysłać do Ewy? – zapytała zaskoczona.
Zastanawiałam się jeszcze przez chwilę, czy to będzie odpowiednia zemsta, ale uznałam, że tak. To się jutro kolega zdziwi.
– Tak. Wszystko jest w porządku – powiedziałam i rozłączyłam się.
Teraz dzień będzie lepszy.
W bufecie zadzwoniłam do taty. Słabym głosem mówił, że czuje się lepiej. Nie znajdowałam słów, które by go pocieszyły. W ogóle nie do końca wiedziałam, co przeżywa, przecież nie czułam tego samego. Było mi smutno, ale z jego powodu, że tak się męczy.
Ewa się nie zjawiła. Poprosiła księgowość, żeby wysłali jej dokumenty mailem, a do mnie napisała SMS, że przyjdzie jutro. Próbowałam dowiedzieć się, czy coś się stało, ale już nie odpisała. Kurwa, żeby człowiek miał tylko tę pracę i tylko tym żył. Ale nie. Problemów sto.
Po drodze wpadłam do naszego informatyka i poprosiłam, żeby wyjął główny dysk z komputera Ernesta, a potem go przejrzał.
– Dla ciebie wszystko – odpowiedział z uśmiechem.
No i jak ja bym mogła rządzić nimi twardą ręką? Wszyscy byli mi życzliwi, pomocni i naprawdę oddani. I tak samo ja traktowałam ich, jak nieco dalszą rodzinę, choć z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
Zostałam w pracy do piątej. Wszystkie zaległe papiery, transporty i opłaty zrobiłam sama. Jutro będę musiała pójść na produkcję z nowymi pracownikami.
Nasza firma nie tylko zajmowała się transportem towarów, ale również wyrobem mebli. Domański – meble na wymiar. Byliśmy znani w całej Europie. Dystrybuowaliśmy nawet do Hiszpanii. Wszystkim do tej pory zajmował się mój tato, a teraz musiałam robić to ja.
Wychodząc z pracy, miałam jedynie torbę z laptopem na ramieniu i kluczyki do auta w dłoni. To dobrze. Znaczyło to, że wszystkie papiery, które przyniosłam, zostały załatwione, a był ich cały stos. Żar lał się z nieba. Jeśli przed dziewiątą myślałam, że jest gorąco, to się pomyliłam. Marzyłam, żeby znaleźć się w swoim klimatyzowanym samochodzie, a potem w mieszkaniu, ze szklaneczką whisky, w wannie. Ten dzień był koszmarny.
Kiedy jednak dotarłam do auta, naprzeciwko mnie stanął Aleksander. Marynarkę i teczkę trzymał w jednej ręce, a butelkę wody w drugiej. Rękawy koszuli podwinął w trzy czwarte i rozpiął dwa górne guziki, ukazując owłosiony tors, z wisiorkiem na szyi.
Ten widok był naprawdę podniecający. Spojrzałam mu w oczy i zapytałam, skąd wiedział, o której skończę.
– Nie wiedziałem. Czekam tu od dwunastej – odrzekł, zagradzając mi wejście do auta. – Chciałem cię jeszcze raz przeprosić. Niczego o tobie nie wiem, a wygłupiłem się jak szczeniak.
– W porządku – rzekłam, doceniając uśmiechem jego starania.
Siedział pięć godzin w tym słońcu, czekając na mnie. Nieźle.
– Może dasz się zaprosić na kawę w ramach przeprosin? – dodał, na co westchnęłam, chcąc odpowiedzieć, ale mi na to nie pozwolił. – I tak się nie odczepię, więc od razu możesz się zgodzić.
Kompletnie mnie tym uporem zaskoczył. I to pozytywnie.
– Kawa? – zapytałam. – W tę pogodę i o tej porze?
– Nie wypadało od razu proponować drinka – wyjaśnił, uśmiechając się jak marzenie.
Niestety pochodziliśmy z innych światów. Dla mnie to było całkiem normalne, żeby wyskoczyć na drinka, nawet z nieznajomym. A dla niego chyba nie do przyjęcia. No cóż, zobaczymy, co z tego wyniknie.
– Możesz wybrać lokal.
– To wsiadaj – powiedziałam, nawet nie pytając, czy może przyjechał autem.
Jechaliśmy kilka minut w milczeniu, aż dotarłam na miejsce. Ten bar był jedynym, do którego przychodziłam na drinka, a to dlatego, że znajdował się dwa kroki od mojego mieszkania w centrum miasta. I jeszcze z jednego powodu: nie wpuszczali tu byle żula spod sklepu. Trzeba było jakoś wyglądać. Wysiedliśmy i stanęliśmy przed lokalem, do którego jak zawsze wpuszczał ochroniarz. Uśmiechnął się do mnie i pozdrowił mnie, machając.
– Znajomy? – zapytał Aleksander.
– Można tak powiedzieć – odrzekłam, przechodząc korytarzem do głównego baru. Odgarnęłam włosy z dekoltu i zapytałam znajomego barmana, czy mój stolik jest wolny.
– Laura! – krzyknął, wynurzając się spod lady. – Jasne. Chodźcie.
Poprowadził nas w odległe, zaciemnione miejsce blisko sceny, na której grali dość awangardowi artyści jazzowi.
– Siadajcie. To, co zawsze?
Spojrzałam pytająco na Aleksandra, który akurat rozglądał się po wnętrzu.
Kiwnął ręką na znak, że mogę zamówić, co chcę, więc uśmiechnęłam się do barmana.
– Daj najpierw dwie tequile i to, co zawsze – odpowiedziałam, rozsiadając się wygodniej.
Założyłam nogę na nogę i spojrzałam Aleksandrowi prosto w oczy. Nie mówił nic, dopóki nie podano nam tequili.
– Piłeś to już? – zapytałam, widząc, że nie wie, jak się do tego zabrać.
– Nie – odpowiedział szczerze, na co przywołałam gestem Bartka.
– Podaj mi jeszcze jedną – poprosiłam, wskazując na kieliszek. – Patrz – dodałam, zerkając na Aleksandra.
Potarłam palec limonką, posypałam solą, zlizałam i wypiłam tequilę jednym haustem, po czym włożyłam sobie do ust limonkę.
Aleksander patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a ja czułam, jak palący trunek przyjemnie drażni moje gardło. Tego potrzebowałam po dniu pełnym wrażeń.
– To był najbardziej podniecający widok, jaki miałem okazję oglądać – przyznał poważnie, biorąc swój kieliszek do ręki.
Zrobiło mi się mokro w majtkach. Gdyby poprosił, rozebrałabym się dla niego na tym stole. Jezu, co za facet. Działał na mnie zniewalająco, a przecież niczego o nim nie wiedziałam. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałam, że też jest podniecony. Ja pierdolę, dobrze, że Bartek w porę przerwał nam to sam na sam, przynosząc po szklaneczce whisky i tequilę, którą zamówiłam. Wzięłam ją do ręki i odetchnęłam z ulgą.
– Długo prowadzisz firmę swojego taty? – zapytał Aleksander, przerywając intymną ciszę.
– Właściwie od pięciu lat. Ale dopiero w tym roku została na mnie przepisana. Choć nie wiem, czy słusznie, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia – stwierdziłam, a głos zdecydowanie mi zadrżał. Chyba tego potrzebowałam. Wygadać się komuś, kto w zasadzie mnie nie znał, ale był mi w jakiś sposób bliski. – Bardzo mi przykro, że byłeś świadkiem tej sytuacji, ale akurat dziś otworzyło się piekło – kontynuowałam, widząc, że chce słuchać. – Ernest zdradzał mnie z Julią, czego oboje dzisiaj pożałowali, a mama przed śmiercią oznajmiła, że mój tato nie jest moim tatą. Wszystkie problemy… w porządku? – zapytałam, ponieważ nagle zobaczyłam, że krztusi się alkoholem. Podeszłam i lekko poklepałam go w kark. – Aleksander? Halo?
– Okej – powiedział niezbyt wyraźnie, wciągając głośno powietrze.
Wdech i wydech, wdech i wydech. Wystraszyłam się nie na żarty. Może niemieszana z lodem była dla niego zbyt mocna?
– Przepraszam. Musiałaś wiele przejść w ostatnich dniach. Możesz mówić do mnie Aleks, jeśli ci wygodniej.
– Dzięki – odparłam, zajmując z powrotem swoje miejsce. – Ciągle Aleksander i Aleksander, to byłoby zbyt trudne. I taka jest moja krótka historia. Poza tym miałam dość spokojne życie. No ale… opowiedz coś o sobie.
Przez chwilę milczał, a potem zaczął mówić.
– Ja też nigdy nie poznałem swojego biologicznego ojca. Zostawił mamę, kiedy była w ciąży. Potem poznała mojego ojczyma i urodziło im się drugie dziecko, mój brat. Mój ojczym nie był jednak najlepszym materiałem na ojca. Zmarł dziesięć lat temu z przepicia – mówił bez emocji, podobnie jak ja o swojej mamie. – Moja mama zrobiła wszystko, żeby było nam lepiej, ale to nie wystarczyło i sam musiałem zarobić na studia. No i się udało. Mój brat też już kończy, niedługo zacznie się za czymś rozglądać. I to właściwie tyle – podsumował, po czym wypił do końca swojego drinka.
– Jeszcze po jednym? – zapytałam, patrząc na zegarek. Była dopiero siódma, nie chciałam jeszcze wracać do domu.
– Jasne – odpowiedział, przywołując Bartka.
– Przykro mi z powodu twojej sytuacji. Choć tego nie znam, ja również nie miałam wszystkiego, o czym można marzyć. I właściwie zabrakło tego najważniejszego: matczynej miłości, którą ty dostałeś. No ale co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Powiedz mi lepiej – przerwałam celowo, żeby wzbudzić w swoim rozmówcy napięcie – dlaczego nie czytasz tego, co podpisujesz?
– Jak to? – zapytał zaskoczony.
– Podpisałeś ze mną umowę nie na stanowisko z aplikacji, tylko na inne. Od jutra będziesz moją sekretarką.
– Naprawdę? – dopytywał się rozbawiony.
Myślałam, że się wkurzy, ale nie.
– No dobrze. Zawsze to nowe doświadczenie.
– Wiesz co – odezwałam się, skoro już mieliśmy ustalone, że wszystko mu pasuje – przyjdź jutro na siódmą. Wiele osób zaczyna o tej porze, więc zapoznam cię z najważniejszymi. U nas wtorek to dzień zero. Najistotniejszy w tygodniu.
– Mogę być na siódmą. Dzięki, że dałaś mi szansę.
– Szczerze mówiąc, twoje CV było najlepsze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, kończąc swojego drinka. – Tylko się nie spóźnij – dodałam, wstając od stolika.
Podeszliśmy do baru i Aleks wyciągnął kartę płatniczą. Spojrzałam na niego, próbując odgadnąć, czy ma tę kwotę na koncie, ale nie mogłam zachować się chamsko i za niego zapłacić ani wziąć tego na rachunek firmowy, co zawsze czyniłam. Zapłacił jednak, transakcja została zaakceptowana i wyszliśmy razem.
– To do zobaczenia jutro – pożegnałam się, podając mu rękę.
Pocałował ją i zapytał, czy wracam taksówką.
– Nie. Mieszkam w tamtym bloku. – Wskazałam palcem odpowiednie miejsce.
– Aha… stąd ten bar i ci znajomi! – odrzekł, uśmiechając się do mnie. – Leć. Do zobaczenia jutro.
– Pa! – powiedziałam, choć w sumie miałam ochotę zabrać go do siebie.
Moja żelazna zasada, która brzmiała: „nie spoufalać się z podwładnymi”, zostałaby złamana.
On to jednak co innego…