Za zasłoną chmur - ebook
Za zasłoną chmur - ebook
Wielki finał bestsellerowej serii o przyjaźni, miłości i nienawiści
Lata 30. XX wieku. Nad Związkiem Radzieckim wschodzi gwiazda czerwonego cara. Stalin skupia wokół siebie coraz większą władzę. By go wesprzeć, Borys Bogdanow postanawia przejąć majątek Birsztejnów. Porzucona przez męża Tatiana wydaje się łatwym łupem…
Cudem ocalała Anastazja budzi się w szpitalu. Nie może pojąć, dlaczego przeżyła, skoro tak bardzo pragnie śmierci. Życie bez ukochanego nie ma już dla niej wartości.
W oddalonej o setki kilometrów Warszawie Kazimierz usiłuje odnaleźć prawdę o sobie. Rzuca się w wir pracy na politechnice, gdzie zaprzyjaźnia się z inżynierem Stanisławem Wigurą i pilotem Franciszkiem Żwirką. Czy zdoła odciąć się od przeszłości? Czy ostatecznie porzuci żonę i syna? A przede wszystkim – czy będzie w stanie zapomnieć o Anastazji?
Za zasłoną chmur to przejmująca podróż z Petersburga i Warszawy na gnębioną wielkim głodem Ukrainę, gdzie człowieczeństwo zostaje wystawione na największą próbę.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6150-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Było późne popołudnie. Tatiana Filipowna Stawicka wsunęła klucz w dziurkę bocznych drzwi wejściowych, których nie używał niemal nikt. Były bowiem całkowicie niepraktyczne, zanadto oddalone od kuchni, by chciała korzystać z nich służba, zbyt ciasne i wąskie, słowem: nie dość wygodne, co gorsza, nie dość reprezentatywne, by pełnić funkcję wejścia codziennego dla domowników i gości. W dodatku, aby znaleźć się wewnątrz domu, najpierw trzeba było zejść dwa schodki na zewnątrz, a potem wspiąć się po trzech już wewnątrz – i nikt nie mógł dojść przyczyny zastosowania podobnego rozwiązania. Ojciec Tatiany, Filip Birsztejn, niejednokrotnie żartował, że ktokolwiek projektował ten dom, z pewnością otrzymał zapłatę przed wykonaniem pracy.
– Upił się z radości tak bardzo, że pewne szczegóły, ot, choćby te nieszczęsne drzwi, dorysowywał zapewne w pijackim widzie.
– Albo wychylając szklankę wody z ogórków kiszonych dnia następnego... – dopowiedział pewnego razu Borys. – Poczuł, że nienawidzi ludzi tak bardzo, że do dość zgrabnej całości dołoży okrutnie wąskie i całkowicie zbędne schody. To miała być zapewne jego osobista zemsta na petersburżanach za nieznośny ból głowy, suchość w ustach i trawiące go mdłości.
Bogdanow wywołał tym salwę śmiechu. Najgłośniej ze wszystkich śmiał się stary Birsztejn. Tatiana wzdrygnęła się na to wspomnienie, niepewna, czy jeszcze kiedykolwiek usłyszy ten wspaniały śmiech. Czym prędzej odsunęła od siebie tę myśl. Ojciec, owszem, chorował, ale wciąż żył, a póki żył, mógł jeszcze odzyskać zdrowie.
Pokrzepiona tą myślą spróbowała przekręcić klucz w zamku, ale mechanizm nie chciał ustąpić. Nienaoliwione zasuwy odmawiały posłuszeństwa, a Tatiana jęła zastanawiać się, co też przyszło jej do głowy, żeby się z nimi mocować. Była jednak zbyt rozdrażniona, żeby teraz się poddać. Potrzebowała jakiegokolwiek zwycięstwa, choćby najmniejszego, a to, choć niedorzeczne, było równie dobre jak inne. Pozwalało zająć ręce i odciągnąć myśli od wypadków tego dnia, skupić się na czymś innym niż wyobrażanie sobie, jak Anastazja wpada na dworcu w ramiona Kazimierza. Widziała piękne miedziane włosy muskające twarz jej męża. Wielokolorowe oczy wpatrzone z miłością w tego, który przecież to jej obiecywał dochować wierności, był ojcem jej dziecka.
Szarpnęła za klamkę. Coś chrupnęło, ale drzwi nadal pozostawały zamknięte. Tatiana miała ochotę kopnąć je z wściekłości. I tym razem zdołała się jednak opanować.
W tym jednym jestem naprawdę dobra – pomyślała z goryczą. – W byciu opanowaną.
Podczas rozmowy z Anastazją właśnie taka była: spokojna i zrównoważona, choć przecież w tej samej chwili w jej wnętrzu coś umierało. Potem pobiegła do domu. Musiała wychodzić złość, liczyła, że wiatr rozwieje łzy, które cisnęły się jej do oczu. Chciała raz na zawsze zatrzasnąć za sobą te drzwi. Zapomnieć o wszystkim. O wiarołomnym mężu, o jego kochance, o własnych planach i marzeniach. Zatopić się w teraźniejszości.
Coś jednak nie dawało jej spokoju. Nie mogąc zapanować nad odruchowym zerkaniem na złoty zegarek, konsekwentnie odmierzający minuty do odjazdu pociągu Kazimierza, w przypływie determinacji odpięła go z nadgarstka i wsunęła w dłoń żebraka proszącego o datek. Nie obejrzała się, gdy obdarowany zaczął wołać za nią, dziękując wylewnie za taką hojność. Nie zważała na nikogo i na nic. Nie czuła tęsknoty czy bólu, a przynajmniej robiła wszystko, by nie dopuścić ich do głosu. Nie pozostawiono jej wyboru. Zadecydowano za nią.
Postąpiła tak, jak należało. Wypełniła już zadaną jej rolę w opowieści o miłości tych dwojga, teraz chciała tylko zapomnieć, wrócić do domu i skupić się na tych, którzy jej potrzebowali, chorym ojcu, zagubionej matce, ukochanym synku. Jedyne, czego nie byłaby w stanie teraz znieść, to rozmowa z kimkolwiek. Konieczność odpowiedzenia na jakiekolwiek, choćby najprostsze pytanie wydawała się jej zadaniem ponad siły. Dlatego stała, szamocząc się z tymi nieszczęsnymi drzwiami. Najwidoczniej jednak i one postanowiły stawić jej opór. Tatiana poczuła, że coś gniecie ją w środku.
Lekki powiew wiosennego wiatru starł z jej policzka samotną łzę, choć zdawało jej się, że tego ranka wypłakała już wszystkie.
– Chcę tylko wejść do środka – wyszeptała przez zaciśnięte zęby, jakby rzucała czar lub przekleństwo.
Ponieważ była to pora poobiedniej drzemki Karola, Tatiana zamierzała niezauważona przez nikogo wślizgnąć się do domu, przemknąć wąską klatką schodową dla służby do pokoju nieprzytomnego ojca i spędzić ten czas, siedząc przy nim, w milczeniu, którego tak bardzo potrzebowała. Zastanowić się nad krokami, które będzie musiała podjąć po odejściu Kazimierza. Nie miała żadnych wątpliwości, że było ono ostateczne.
Nacisnęła klamkę, oparła się ramieniem o stare drewno i pchnęła mocno. Zawiasy jęknęły przeciągle, żałośnie jak dusze czyśćcowe, i drzwi ustąpiły.
Tatiana poprawiła włosy, które wysunęły się jej z upięcia, strzepnęła niewidzialne pyłki z ubrania i postąpiła krok do przodu, lecz naraz zatrzymała się z dłonią opartą na klamce i nie mogła zdecydować się, by wejść do środka. Ogarnął ją palący niepokój, tak straszny, że żadnymi racjonalnymi argumentami nie szło go uciszyć. Miała wrażenie, że coś przeoczyła, gdzieś popełniła błąd, który wciąż jeszcze mogła naprawić. Zadrżała z emocji i cofnęła się. Zamknęła drzwi, nie zważając na to, że wciąż trzymany w dłoni klucz prześlizgnął się jej między palcami i z brzdękiem uderzył o kamienny schodek. Nie usłyszała tego, ponieważ zerwała się już do biegu. Wypadła za róg ulicy i zamachała na przejeżdżający właśnie samochód. Kierowca, człowiek niemłody, ale i nie całkiem jeszcze stary, choć wokół jego oczu utworzyła się już siateczka zmarszczek, a gęstą czuprynę niegdyś ciemnych włosów tu i ówdzie przyprószyła siwizna, był wyraźnie zszokowany. Jednak to właśnie to uczucie niechybnie zmusiło go do zatrzymania się obok niezwykle eleganckiej kobiety o kruczoczarnych włosach i mocno zaczerwienionych policzkach, której oczy lśniły niezdrowym blaskiem.
– Czy mógłby pan mnie zawieźć na Dworzec Warszawski? – spytała, gdy pospiesznie opuścił szybę. – To bardzo, bardzo ważne. Zapłacę. Każdą cenę. Muszę tylko dostać się na Dworzec Warszawski.
Mężczyzna, któremu od tych niecodziennych wypadków aż zaschło w gardle, poczuł nagle zew emocji. Coś podobnego nie zdarzyło mu się nigdy przedtem, lecz żył dostatecznie długo, by zdążyć się już nauczyć, że czasem niezwykłe zajścia bywają przyczynkiem tragedii lub przeciwnie, wielkiego szczęścia, a on nie chciał być odpowiedzialny za tę pierwszą okoliczność ani za niedopuszczenie do zaistnienia drugiej. W zamyśleniu potarł nazbyt szeroką szczękę.
– Chodzi o mojego męża – wyznała Tatiana, nieświadomie ściszając głos, nim mężczyzna zdążył się odezwać. Słowa wypływały z jej ust rwącym potokiem. – Powinnam była walczyć, spróbować... Na Boga, powinnam mu powiedzieć... Muszę mu powiedzieć... On musi wiedzieć.
Kierowca bez słowa skinął głową. Tatiana umilkła w jednej chwili, jakby zaskoczona tym gestem.
– Proszę wsiadać – rzucił, a dostrzegłszy wahanie kobiety, czym prędzej wysiadł i otworzył przed nią drzwi.
Ukradkiem przeżegnał się jeszcze, wzywając wszystkich świętych, by partyjne spotkanie, z którego miał wkrótce odebrać właściciela samochodu, przedłużyło się przynajmniej o dwa kwadranse. Żona nie wybaczyłaby mu, gdyby stracił tę pracę.
– Preswiataja Trojce, pomiłuj nas – szepnął bezgłośnie.
Zatrzasnął drzwiczki, siadł za kierownicą i ruszył w stronę dworca. Raz po raz zerkał w lusterku na siedzącą za nim kobietę. Pierwsze wrażenie nie zmyliło go, była to prawdziwa piękność i z pewnością wielka dama. Zastygła teraz w pełnej gracji pozie, idealnie wyprostowana. Z głową lekko pochyloną w prawo spoglądała przez okno niewidzącym wzrokiem.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam się panu odwdzięczyć – odezwała się po raz pierwszy, odkąd ruszyli, gdy w oddali zamajaczyły kontury dworca. Rozejrzała się wokoło, dopiero teraz orientując się, że nie ma przy sobie torebki. Odłożyła ją na schodek przy wejściu, gdy mocowała się z drzwiami. – Ale nie zapomnę. Nigdy panu tego nie zapomnę.
Mężczyzna zamruczał coś niewyraźnie, nagle onieśmielony jej pełnym dostojeństwa głosem i wypowiadanymi przez nią słowami, z których biła dziwna siła.
– Nazywam się Tatiana Stawi... – zawahała się. – Gdyby kiedykolwiek potrzebował pan jakiejkolwiek pomocy, proszę pytać o córkę Filipa Birsztejna.
Nie powiedziała nic więcej. Wysiadła, pozostawiając po sobie jedynie delikatną woń perfum unoszących się w kabinie samochodu.
Kierowca zdjął czapkę i otarł pot z czoła. Chciał odjechać, lecz nieopodal dostrzegł tęgą kobiecinę siedzącą na niskim stołeczku, mimo ciepłego dnia opatuloną w kolorową wełnianą chustę. Obok niej stała duża metalowa bańka, przed którą uformowała się prędko kolejka spragnionych orzeźwienia podróżnych. Mężczyzna przełknął ślinę. Poczuł palące pragnienie, które – jak mu się w owej chwili zdawało – ugasić mogła tylko szklanka świeżego mleka. Przez chwilę pokusa walczyła z poczuciem obowiązku zaprawionym strachem przed gniewem żony. Wreszcie uznał, że i tak zmitrężył już dość czasu i nagiął obowiązujące go zasady. Jeśli ma ponieść konsekwencje, poniesie je, wszystko się wyda i z pewnością nie uniknie kary. Kilka dodatkowych minut nie zrobi już więc żadnej różnicy. Pokrzepiony tą myślą, wysiadł z samochodu i stanął na końcu ogonka.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
.