Zabić, aby żyć - ebook
Zabić, aby żyć - ebook
Historia Polski przez pryzmat dziejów jednej rodziny spod Krakowa – od I wojny światowej poprzez bolszewicką do II wojny światowej. Autor osobiście, twarzą w twarz zabijał Niemców, Rosjan i Ukraińców. Zabijał, aby przeżyć. Niezwykła historia zapomnianej książki wydanej w latach 50. na Zachodzie wyłącznie w języku angielskim. Teraz pierwsze polskie wydanie.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66649-92-7 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
STALIŚMY na skraju lasu, patrząc na południe, ciasno przyciśnięci do siebie, brat, siostra i ja, wczepieni w spód matczynej sukni. W dole, w dolinie szalały pożary. Nasze gospodarstwo, stajnie i obory, chłopskie domy, okryte słomą – wszystko było objęte ogniem. Od czasu do czasu słychać było przygłuszone wybuchy i w powietrze wylatywał kolejny płonący słomiany dach. Wkrótce płomienie ogarnęły wszystkie zabudowania.
Wiejący wiatr doniósł do naszych uszu ryk bydła i rżenie koni, miotających się w przegrodach oraz krzyki kobiet, które nie zdążyły uciec do lasu. Ci, którzy zdołali dobiec do lasu razem z nami, patrzyli na moją matkę, jak na zbawczynię. To były same kobiety. Mężczyzn w owym czasie albo aresztowano, albo, jak mojego ojca, zmobilizowano do obcej armii, by wojował na cudzej wojnie, często przeciwko własnym rodakom, podobnie zaciągniętym do armii innego państwa, okupującego inną część naszego kraju.
Otaczające nas kobiety i dzieci bezustannie krzyczały i płakały. Niektóre, straciwszy siły od płaczu, upadły, a ich łzy rosiły suchą ziemię, podczas gdy włosy plątały się z gęstą trawą.
Moja matka nie krzyczała. Patrzyła w milczeniu na szalejący w dolinie ogień, coraz mocniej ściskając mnie za rękę (byłem najmłodszym z dzieci), dopóki nie krzyknąłem z bólu. Jej oczy były wciąż suche, lecz wargi poruszały się, choć nie wydawały żadnego dźwięku. Mówiła sama do siebie. W końcu jednak matka nie wytrzymała i krzyknęła:
– Zwierzęta! Mordercy! Bezbożnicy! Zabieracie mi wszystko, co miałam, ale odpłacę wam za to! Bóg mi świadkiem, zemszczę się! Będziecie smażyć się w piekle! Będziecie zdychać straszną śmiercią... zapomniani przez wszystkich... Dopóki żyję, będę z wami walczyć i nauczę moje dzieci nienawiści do was, nauczę je, jak się mścić, żyć i zabijać!
Oszalała z wściekłości. Zacząłem krzyczeć. Jej wybuch przestraszył mnie. W tej chwili nie przypominała czułej matki, którą znałem.
Jednak nie można jej było powstrzymać – gniew i ból wykrzywiły jej twarz.
– Nie wymkniecie się nam... możecie wybić setki tysięcy, ale i tak pozostaną ci, którzy was znajdą i zabiją. I będą zabijać. Tak nam dopomóż Bóg! – pogroziła pięścią niewidocznym wrogom w dolinie, całkowitej zasnutej kłębami dymu, po czym poprowadziła nas do lasu.
– Chodźmy, dzieci, musicie żyć – powiedziała tylko.
Te tragiczne wydarzenia z mojego wczesnego dzieciństwa miały miejsce podczas pierwszej wojny światowej. Mieszkaliśmy na południu Polski, we wsi Gazełówka, leżącej około czterdzieści kilometrów na południowy zachód od Krakowa.
W owym czasie Polska była podzielona między trzy sąsiednie państwa – Niemcy, Austrię i Rosję, które ze sobą walczyły. Ich armie zalały Polskę, paląc wioski, grabiąc miasta, gwałcąc i mordując.
Resztę dnia i nocy spędziliśmy w lesie. Następnego dnia rano obudziłem się z głodu i zimna. Rozejrzałem się. Brat i siostra jeszcze spali, ale matki nie było obok. Zawołałem i mój krzyk rozbudził brata Antka (był ode mnie starszy o sześć lat).
– Nie krzycz, mały. Mama wróci – powiedział brat i objął mnie.
Znowu usnąłem, a kiedy się ponownie obudziłem, ujrzałem matkę, idącą w naszą stronę z ciężkim workiem na plecach.
– Przyniosłam trochę jedzenia – powiedziała – i ubrania dla was. Udało mi się niepostrzeżenie prześlizgnąć w ciemności. Tamci się upili i spali jak zabici!
– Co się z tobą stało mamusiu? – zapytał Antek. – Twoja bluzka jest cała we krwi.
– Zabiłam jednego z nich. Udusiłam go. Spał w moim łóżku – odpowiedziała i dodała – Tu jest chleb i cukier. Jedzcie, dzieci.
Już od dawna nie widzieliśmy cukru i teraz z radością zabraliśmy się do jedzenia. Byłem jeszcze zbyt mały, aby zrozumieć, co się wydarzyło nocą w dolinie. Nie przestraszyło mnie jej wyznanie, ale zauważyłem, że Antek wybałusza na nią oczy, dostrzegając zdecydowany wyraz jej twarzy, plamy krwi na bluzce i sposób, w jaki patrzyła na swoje ręce, kiedy już pokroiła chleb i ser. Podniosła rozwarte dłonie do oczu, przez jakiś czas uważnie im się przyglądała, a potem gwałtownym ruchem wytarła je o spódnicę, jakby używała do tego celu ręcznika.
– Bóg mi wybaczy – powiedziała – albo nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
Następnie, odwróciwszy się w naszą stronę, dodała:
– Pośpieszcie się dzieci, pora ruszać w drogę.
– Ale ja jestem zmęczona i chce mi się jeszcze jeść – zapłakała Lida.
Ludmiła była tylko o rok starsza ode mnie. Mówiliśmy na nią Lida.
– Zjemy później... Jeśli będzie co jeść – odpowiedziała matka. – Wojna zawsze niesie ze sobą głód i tylko Bóg jeden wie, ile to będzie trwało.
Przez okres dwóch lat, podobnie jak tysiące mieszkańców południowej Polski, tułaliśmy się ze wschodu na zachód w zależności od tego, w którą stronę przesuwał się front. Mieszkaliśmy w zburzonych stodołach i domach, w piwnicach zbombardowanych budynków, w leśnych szałasach, zbudowanych przez nas z gałęzi, ziemi i kamieni. Zdarzało się, że przyciśnięci do siebie, siedzieliśmy na polu czy łące, trzęsąc się z zimna, przemoknięci, głodni, wsłuchując się w salwy dział, które unicestwiały wioski. Wiecznie wygłodniali, bojąc się żołdactwa, bezustannie zadawaliśmy pytania, skąd wziąć jedzenie i gdzie znajdziemy się jutro, za tydzień, za miesiąc.
Podczas tej poniewierki uzbieraliśmy nader oryginalną kolekcję ubiorów. Gdzieś niedaleko linii frontu natknęliśmy się na furmankę, wypełnioną drogą i ładną odzieżą, nagrabioną gdzieś przez niemieckich żołnierzy. Konie i paru żołnierzy zginęło podczas ostrzału artyleryjskiego. Niestety, była tam tylko damska odzież i nic dla nas z Antkiem. Podczas gdy matka i Lida wybierały sobie sukienki, my zdjęliśmy mundury z zabitych żołnierzy. Oczywiście uniformy były za duże, szczególnie dla mnie, za to w nocy było mi ciepło i byłem suchy, kiedy padał deszcz. Mundur miał wielkie kieszenie i to było fajne, bo można w nich było trzymać jedzenie.
Bez przerwy myśleliśmy o jedzeniu. Zimno, strach i brak elementarnych wygód odeszły na dalszy plan, ustępując bezustannemu uczuciu głodu. Wszystkie nasze rozmowy, wszystkie myśli były związane z jedzeniem. Ono było dla nas wszystkim. Oznaczało życie, możliwość przetrwania kolejnego dnia, tygodnia, miesiąca, zimy czy nawet wojny. Koniec wojny oznaczał pokój. A pokój oznaczał jedzenie.
Nie ma w tym nic dziwnego, iż wszystkie moje wspomnienia z dzieciństwa związane są z myślami o jedzeniu, o mnóstwie jedzenia. Śniły mi się talerze z gorącą zupą, ogromne kawały chleba i wieprzowiny. Jak ja nienawidziłem się budzić! Snułem marzenia o jedzeniu. Owe fantazje miały realne podstawy. Któregoś razu, zimą, wygłodniali i drżący z zimna, natknęliśmy się w lesie na domek myśliwego, którego żona, ulitowawszy się, podzieliła się z nami obiadem. Niestety, ja, odzwyczajony od obfitego pożywienia, dostałem mdłości. Lecz nawet to nie było w stanie zepsuć mi nieoczekiwanego święta. Doznania związane z gorącą zupą na wieprzowinie na długie lata pozostały dla mnie najmilszym wspomnieniem.
Bezustanne uczucie głodu podpowiadało nam, gdzie jest największe prawdopodobieństwo znalezienia jedzenia. Bardzo szybko zrozumieliśmy, że byłe pola walk są doskonałym miejscem do naszych poszukiwań. Tam zawsze można było znaleźć coś nadającego się do jedzenia, na przykład u zabitych żołnierzy. Cofające się armie porzucały śmiertelnie rannych i martwe konie. Operując nożami, wykrajaliśmy ogromne tusze i odciągając swoje zdobycze – kawałki mięsa, odzież, broń – zaznawaliśmy uczucia triumfu z udanego wypadu. Jeśli było zimno, koninę można było przechowywać dość długo, lecz w upał po kilku dniach zaczynała roztaczać nieznośny smród. Koninę gotowaliśmy na ognisku, najadając się do rozpuku. Odpoczywając, cieszyliśmy się, iż udało się napchać żołądki.
Antek wprawił się w łapaniu dziczyzny w pułapki i nauczył tego również mnie. Czasami mieliśmy na obiad zająca, kuropatwę, gołębia lub bażanta. Na polach wykopywaliśmy ziemniaki i inne warzywa, wyszukiwaliśmy i żuliśmy ziarno, zaś latem zbieraliśmy plony z dziko rosnących drzew owocowych.
Jednym słowem, rzadko udawało nam się najeść do syta. Zasypiając, myśleliśmy o tym, gdzie by jutro znaleźć jedzenie, a przede wszystkim chleb, stanowiący dla nas niemalże niespełnione marzenie. Szybko się nauczyliśmy, że jakbyśmy nie byli głodni, zawsze powinniśmy zostawić część jedzenia na kolejny dzień, niczym wiewiórka, robiąca zapasy z wyprzedzeniem. Tak często wbijano mi to do mojej młodej głowy, iż rozwinął mi się swego rodzaju kompleks. Po latach niekiedy łapałem się na tym, iż chomikuję kawałki chleba czy innego jedzenia, po czym gubiąc się pod uważnymi spojrzeniami moich przyjaciół, wstydziłem się przyznać, dlaczego tak się działo.
W któryś z tych dni, gdy udało mi się najeść do syta, po raz pierwszy zahaczyłem o temat rodzinnej historii. Wszystko zaczęło się od tego, że zapytałem matkę, czy mam ojca.
– Oczywiście, że macie ojca, ale teraz jest daleko, w armii.
– Dlaczego poszedł i zostawił nas samych? – zupełnie nie rozumiałem, jak ojciec mógł nas zostawić w tak trudnym czasie.
– Ojciec nie chciał odchodzić. Zmusili go! – odpowiedział za matkę Antek.
Dobrze pamiętał, jak to wszystko się odbyło.
– Uprowadzili go pod strażą. Dwa razy uciekał, ale w końcu go złapali. Kundle!
Dziwne, ale matka nie zaczęła strofować Antka, choć zwykle zawstydzała nas, gdy używaliśmy brzydkich słów, których nasłuchaliśmy się u uchodźców.
– On wróci, mamo?
– Tak, wróci, oczywiście że wróci... Kiedy skończy się wojna – żarliwie zapewniła matka.
Starając się mówić zrozumiałym dla nas językiem, wyjaśniła, że ojca zmobilizowano do armii rosyjskiej, a jeszcze wcześniej zmarł dziadek, który „poniósł karę” za to, że unikał służby wojskowej w tej samej armii. Przywiązali go za nogi do furmanki, która przemknęła po Gazełówce. Kiedy wóz się zatrzymał na drugim końcu wioski, dziadek był już martwy – miał rozbitą głowę, a twarz zamieniła się w krwawą masę. Matka nie uznała za niezbędne, by opowiadać nam o tym, że nasz pradziad poległ podczas jednego z powstań, zorganizowanych przeciwko niemieckim najeźdźcom ani o tym, co się stało z naszym rodzinnym domem. Jej gniew narastał w miarę opowieści o wszystkich nieszczęściach, które spadły nie tylko na kraj, ale i na naszą rodzinę – serce przepełniały jej emocje. Gwałtownie gestykulując szorstkimi, zmęczonymi pracą rękami, wylewała całą nagromadzoną nienawiść na Niemców, Austriaków i Rosjan, winnych wszystkim naszym nieszczęściom.
– Oni wszyscy przyłożyli do tego rękę – stwierdziła – ale przyjdzie czas, że Polska się odrodzi, choćbyśmy potrzebowali na to sto lat! Musicie zapamiętać, że będziemy walczyć o Polskę! Będziemy walczyć i zabijać, robić to, co oni robią nam! Ogniem i mieczem uwolnimy od nich kraj. Jeśli nie obecne, to następne pokolenie oswobodzi Polskę. Dlatego mamy obowiązek przeżyć. Musimy żyć – i zabijać!
Tamtej nocy po raz pierwszy nie przyśniła mi się zupa z wieprzowiną i chlebem. Sen, sprowadzony opowieściami matki, był ciężki. I w ten sposób w młodym wieku po raz pierwszy zabiłem – choć tylko we śnie. Czy może w nocnym koszmarze?!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------POLECAMY TAKŻE:
Polak w Armii Czerwonej – czyli zderzenie dwóch jakże odległych od siebie światów w oczach lwowskiego Krakusa. Alfred Wirski – jeden z grupy trzech roczników lwowskich – 19, 20 i 21-latków – zostaje wcielony w 1940 roku do służby w Armii Czerwonej. Tylko nielicznym z nich uda się wydostać, jak autorowi, do armii Andersa. Reszta, z liczącej prawie 200 000 osób młodzieży ze Lwowa i kresów wschodnich w większości zginęła, walcząc w Armii Czerwonej. Ta książka przywraca pamięć temu straconemu pokoleniu polskiej młodzieży.
Wspomnienia Wirskiego to tragiczne, ale zarazem i jedne z najbardziej fascynujących świadectw z życia codziennego w Armii Czerwonej w czasach przed i w okresie wojny z Niemcami.
Pamiętniki żołnierzy Baonu „Pięść” obejmują powstańcze wspomnienia 41 żołnierzy tej wyjątkowej powstańczej formacji złożonej z żołnierzy oddziału kontrwywiadu KG AK 993/W. Zebrał je w latach 80-tych XX w. Andrzej Zawadzki ps. Andrzejewski (1920-1997) oficer i dowódca III plutonu 1 Kompanii „Zemsta” Batalionu „Pięść”. Odznaczony Krzyżem Walecznych, Kawaler Orderu Wojennego Virtuti Militari, w uzasadnieniu którego zapisano: Jako d-ca obrony bloku przy ul. Karolkowej i Żytniej mimo przeważającej siły nieprzyjaciela i czołgów wytrzymał napór – przez co dał możność obrony całego odcinka. Jego ojcem był również oficer AK Felicjan Zawadzki ps. Fez – szef wywiadu 993/W i „Pięści”, natomiast warto też wspomnieć, że córką „Andrzejewskiego” jest znana i popularna polska aktorka Magdalena Zawadzka odtwórczyni m.in. roli Baśki Wołodyjowskiej. Maszynopis „Pamiętników” odnalazł się w przekazanym do Archiwum Akt Nowych zbiorze Romualda Śreniawa-Szypiowskiego. Wzbogacony został bogatą ikonografią i mapami.
Zofia Franio – jej nazwisko powinno być tak zanne w historii Polskiego Państwa Podziemnego jak Nowaka-Jeziorańskiego czy Karskiego. Katarzyna Wysoczyńska wydobywa na światło dzienne ten diament – jej postawa w czasie II wojny światowej budzi podziw. Lekarz podziemia a jednocześnie członek oddziału dywersji kobiet. Czy można żyć w zgodzie z przysięgą Hipokratesa a jednocześnie parać się dywersją? Zofia Franio udowodniła, że tak. Polska Ludowa za jej szlachetną postawę i wielki patriotyzm zapłaciła jak to miała w zwyczaju: więzieniem i wygumkowaniem z historii. Na szczęście dziś Katarzyna Wysoczyńska przywraca jej pamięć.
O zamachu na Kutscherę, na Koppego czy walkach „Parasola” napisano już wiele książek, nakręcono wiele filmów. W tej książce po raz pierwszy zabierają głos sami uczestnicy tych legendarnych akcji i ich bliscy. Spiżowi bohaterowie stają nam się tutaj wyjątkowo bliscy. Każdy z nich bał się śmierci swojej czy swoich bliskich. Ale musieli pokonać ten strach i pójść na akcję. I nawet wtedy gdy umierają, nie żałują tego, jak Bronek-Lot, dowódca zamachu na Kutcherę, który w ostatnich swoich słowach mówi: „Chciałbym coś jeszcze zrobić dla Polski”. I to jest ten wyznacznik ich działania. Chcieli coś zrobić dla Polski. Nawet wtedy, gdy zrozpaczeni patrzyli jak umiera Powstanie Warszawskie, mieli w sobie wiarę, że Polska się odrodzi. Najdobitniej świadczą o tym słowa poety „Parasola”, Ziutka, w słynnym wierszu: „Czerwona zaraza”.
Kobiety w sabotażu! Wysadzające mosty, tory kolejowe, niszczące samoloty i biorące udział w najsłynniejszych zamachach Armii Krajowej!
Relacje uczestniczek tajnego specjalnego kobiecego oddziału dywersji („DYSK”) Komendy Głównej Armii Krajowej, złożone głównie na przełomie lat 60. i 70 ubiegłego wieku, które stały się podstawowym źródłem wiedzy na temat działalności oddziału. Na jego czele staje w roku 1943 legendarna major Wanda Gertz, która w męskim przebraniu (ponieważ kobiet nie przyjmowano) wstąpiła w 1916 roku do legionów. Brała też udział w wojnie polsko-bolszewickiej.
Pasjonujące wspomnienia uczestniczek oddziału, które biorą udział zarówno w samodzielnych akcjach dywersyjnych kobiet, jak i w akcjach wspólnych z mężczyznami.
Tadeusz Pełczyński żył w okresie, w którym musiał walczyć dwukrotnie o niepodległość Polski – w legionach i w II wojnie światowej. Jego życiorys, jak i jego rodziny – żony Wandy Pełczyńskiej i ich syna – był podporządkowany jednej idei: walce o niepodległość Polski. Po klęsce wrześniowej od początku wszedł w struktury Polskiego Państwa Podziemnego. W latach 1940–1941 komendant Okręgu Lubelskiego ZWZ. Od lipca 1943 zostaje zastępcą komendanta głównego AK. Dowodzi akcjami sabotażowymi przeprowadzanymi przez oddziały Kedywu. Ciężko ranny w Powstaniu Warszawskim, po wojnie na emigracji.
Anna Wyganowska-Eriksson, wykorzystując zarówno wspomnienia własne, jak i relacje swoich kolegów – członków Plutonu Pancernego Batalionu „Zośka” – stworzyła niezwykłą opowieść o tym mało znanym, ale jakże ważnym oddziale w Powstaniu Warszawskim. Zdobycie „Gęsiówki”, pojedynek powstańczych, zdobycznych czołgów z niemieckimi, wreszcie dramatyczne przejście kanałami po upadku Starówki – to tylko nieliczne epizody z tej pasjonującej książki.
...W tej sekundzie nowy trzask i błysk! Nie gaśnie! Czerwono przed oczami. Parzy! Odruchowo zakrywam twarz rękami. Ogarnia mnie jedno nieodparte uczucie: uciekać! Rzucam się na oślep do włazu. W szaleńczym porywie otwieram rygle i klapę. Spadam na ziemię i czuję rozkoszny chłód kamieni. Czołg stoi mocno skrzywiony, opierając się jedną gąsienicą o mur. Otoczony płomieniami, krzycząc nieludzko, zwala się na ziemię nasz amunicyjny...
z relacji pchor. „Wiktora” Witolda Bartnickiego, członka załogi powstańczego czołgu