Zabić Pattona - ebook
Zabić Pattona - ebook
Wielotygodniowy numer 1 na liście bestsellerów „New York Timesa”! 1,5 miliona egzemplarzy sprzedanych w USA!
Kto stał za śmiercią generała Pattona w grudniu 1945 roku? George S. Patton junior, agresywny, zdeterminowany, jeden z najbardziej kontrowersyjnych dowódców II wojny światowej. Wieczny wojownik, błyskotliwy strateg, bezwzględnie szczery, często obcesowy. Stał się niewygodny dla polityków, gdy 8 maja 1945 roku, w dniu zakończenia wojny w Europie, zaszokował słuchaczy na konferencji prasowej, ogłaszając, że: „Będziemy potrzebowali nieustającej pomocy Wszechmogącego, jeśli mamy żyć na jednym świecie ze Stalinem i jego morderczymi zbirami (…). Pokonaliśmy jednego wroga ludzkości, ale umocniliśmy drugiego, znacznie gorszego”. Kilka miesięcy później, tuż przed powrotem do Stanów Zjednoczonych, Patton zginął na skutek tajemniczego wypadku samochodowego.
Przez ponad 70 lat podejrzewano, że jego śmierć nie była przypadkowa. Na kartach Zabić Pattona autorzy opisują potężnych wrogów, którzy mogli usunąć niewygodnego generała.
Bill O’Reilly, wielka gwiazda telewizji Fox News, i historyk Martin Dugard opisują wkład generała George’a S. Pattona juniora w zwycięstwo aliantów i rolę, jaką jego 3. Armia odegrała w pokonaniu III Rzeszy. Pokazują też, że na polu polityki Patton musiał stawić czoło przeciwnikom znacznie groźniejszym i bezwzględnym niż na polach bitew.
Śmierć Pattona, zaciekłego wroga komunizmu i imperialnych ambicji Rosji, zyskuje obecnie niebezpiecznie aktualne znaczenie. Słowa z maja 1945 roku: „Dzisiaj powinniśmy powiedzieć Rosjanom, że mają iść w cholerę, zamiast ich słuchać, kiedy nam mówią, że mamy się cofnąć”, są niestety znów na czasie. Tym bardziej warto poznać kulisy tajemniczej śmierci generała Pattona.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-803-5 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wygramy tę wojnę, ale tylko walcząc i pokazując Niemcom, że mamy więcej odwagi, niż mają – lub kiedykolwiek będą mieli – oni sami. Nie tylko wystrzelamy tych sukinsynów co do jednego, lecz także wyprujemy z nich flaki, których użyjemy do smarowania gąsienic naszych czołgów.
GEN. GEORGE S. PATTON
5 CZERWCA 1944
------------------------------------------------------------------------PROLOG
POKÓJ 110
130. SZPITAL POLOWY ARMII USA
HEIDELBERG, NIEMCY
21 GRUDNIA 1945
17.00
Człowiek, któremu pozostało czterdzieści pięć minut życia, nie jest w stanie się bronić.
Generał George S. Patton jr nie lęka się nikogo. Teraz jednak śpi, leżąc na wznak na szpitalnym łóżku. Górna połowa jego ciała tkwi w gipsowym pancerzu wskutek wypadku samochodowego sprzed dwunastu dni. Pokój 110 był niegdyś schowkiem na szczotki i ma nieco ponad dwadzieścia metrów kwadratowych powierzchni. Nie ma w nim ozdób, obrazów ani eleganckich mebli – wyłącznie wąskie łóżko, białe ściany i pojedyncze okno wysoko pod sufitem. Dla żony Pattona, Beatrice, która do bólu zaciskając dłonie, odbyła długi lot z ich domu w Bostonie, by znaleźć się przy łóżku męża, przyniesiono krzesło. Siedzi na nim teraz, w całkowitej ciszy robiąc szydełkiem i od czasu do czasu na chwilę unosząc oczy, by sprawdzić, czy mąż się obudził.
Patton słynie z zamiłowania do wygód. W czasie II wojny światowej zakładał swoje stanowiska dowodzenia w dworach, pałacach, zamkach i pięciogwiazdkowych hotelach. Tymczasem teraz jedynym luksusem jest to, że jako czterogwiazdkowy generał nie musi dzielić pokoju z innym pacjentem.
„Old Blood and Guts”¹, jak żołnierze nazywali swojego sześćdziesięcioletniego legendarnego dowódcę, jest człowiekiem zarazem szanowanym i budzącym lęk. Ma wielu wrogów. Dlatego pod drzwiami jego pokoju, na końcu długiego korytarza prowadzącego do szpitalnego lobby oraz przy każdym wejściu do budynku pełnią straż uzbrojeni funkcjonariusze Military Police Corps. „Snowdrops” (przebiśniegi), nazywani tak z powodu swoich białych hełmów, chronią generała przed amerykańskimi dziennikarzami, którzy stadnie pojawili się w spokojnych dotąd koszarach, ignorując trwające w Norymberdze procesy zbrodniarzy wojennych, aby napisać o wypadku oraz rekonwalescencji Pattona. Generał Patton „wraca do zdrowia z szybkością pożaru ogarniającego dom”, ogłosiła przed czterema dniami agencja Associated Press, opierając się na informacjach otrzymanych podczas konferencji prasowej dotyczącej jego stanu, którą jak co dzień, zwołano o szóstej po południu. W artykule napisano również, że Patton siedział na łóżku, otrząsając się z obrażeń „w tempie przypominającym jego wojenne ofensywy”.
Prawda wygląda jednak zgoła inaczej. Generał George S. Patton jr jest sparaliżowany od szyi w dół. Fragmenty kręgosłupa uległy przemieszczeniu, gdy jego samochód zderzył się z wojskową ciężarówką pełną pijanych żołnierzy. Strzaskany trzeci krąg szyjny poważnie uszkodził rdzeń kręgowy. Dobre wieści są takie, że generał odzyskał odrobinę czucia w kończynach. Niestety, zdaniem lekarzy prawdopodobnie nigdy już nie stanie na nogi.
Reporterzy nie mają o tym pojęcia, dwoją się więc i troją, aby naruszyć prywatność Pattona i na własne oczy przekonać się o jego zdumiewających postępach. Niektórzy próbowali przemknąć się do pokoju 110 w przebraniu pielęgniarek lub sanitariuszek. Inni przekupywali personel szpitala czekoladą i nylonowymi rajstopami. Wartownicy udaremnili jednak wszelkie ich wysiłki. Najbliższy sukcesu był Richard H. O’Regan, dziennikarz Associated Press, ten sam, który wcześniej pisał o zachwycającym ozdrowieniu Pattona. Udając pacjenta, przepytywał pielęgniarkę generała. W nagrodę za swój trud mógł ujawnić światu, że lekarze pozwalają Pattonowi na odrobinę whisky do kolacji.
Dziennikarze są jednak najmniejszym ze zmartwień Pattona. Podczas II wojny światowej przysporzył on sobie wielu wysoko postawionych wrogów w Moskwie, Berlinie, Londynie, a nawet Waszyngtonie. Jego obsesyjne przywiązanie do mówienia prawdy było niewygodne dla wielu ludzi władzy, również po wojnie. Nie tak dawno choćby zasłynął pochwałą niemieckiej sztuki wojennej, jednocześnie twierdząc, że Związek Radziecki jest raczej wrogiem niż sojusznikiem Ameryki. Niektórzy zaczęli postrzegać Pattona jako przeszkodę na drodze do światowego pokoju. A teraz generał stał się łatwym celem dla swoich nieprzyjaciół.
Rok wcześniej Patton toczył najważniejszą bitwę w swojej karierze, gnając przez Francję na czele ukochanej 3. Armii, by uratować siły amerykańskie osaczone w walońskim Bastogne. W armii niemieckiej od dawna uważano Pattona za najwybitniejszego alianckiego generała, ale bitwa o wybrzuszenie², jak ją później nazwano, zapewniła mu sławę na całym świecie.
Teraz jednak dumny i nieustraszony weteran, który dawniej grasował na linii frontu w specjalnie zmodyfikowanym samochodzie dowodzenia typu Dodge WC57 wyposażonym w wielkokalibrowy karabin maszynowy Browning M2 12,7 mm, syrenę i dwa rogi mgłowe ogłaszające jego przybycie, został ukryty przed światem. Wielki George S. Patton, śpiący niespokojnie w piątkowy wieczór, podczas gdy zmierzch zapada nad Heidelbergiem, ma niskie tętno i wysoką gorączkę. Na obiad wypił ajerkoniak i przez jakiś czas dopisywał mu humor, lecz energia uszła z niego, nim wreszcie zapadł w sen. Dzień wcześniej jego twarz całkowicie zsiniała z powodu zakrzepu w płucach i lekarze obawiają się, że kolejny zator mógłby utrudnić mu oddychanie.
Wypadek był koszmarny. Głowę Pattona, od nosa po szczyt czaszki, pokrywają siniaki i szwy, znacząc miejsce, w którym lekarze przyszyli oderwany płat skóry. Twarz wychudła mu z powodu utraty wagi, w kościach policzkowych zieją dziury wywiercone przez lekarzy do umocowania stalowych haków unieruchamiających głowę na czas transportu. Generał wykazał się jednak wysoką odpornością na ból, znosząc cierpienie z uśmiechem i charakterystycznym wisielczym humorem. Przekomarza się z pielęgniarkami, które uważają, że jest „uroczy”. Pomimo niespodziewanego pogorszenia swojego stanu w ostatnich dniach wciąż ma nadzieję, że na czas dalszej rekonwalescencji zostanie przetransportowany do bostońskiego Beverly General Hospital.
Beatrice jest przy nim cały czas, czytając mu i wzywając lekarzy, gdy brakuje mu tchu. Przydzielono jej pokoik na końcu korytarza, rzadko jednak tam bywa. Była dziedziczka rodzinnej fortuny jest prostą kobietą o charyzmatycznej osobowości. Wyszła za Pattona rok po ukończeniu przez niego West Point. W trakcie trzydziestu lat małżeństwa znosiła wiele niedogodności związanych z żołnierskim życiem jej ukochanego Georgiego, nigdy nie szczędząc mu miłości ani wsparcia.
Nagle Patton się budzi. Jego ciemnoniebieskie oczy szukają Beatrice.
Jest.
– Wszystko w porządku, Georgie? – pyta Beatrice. Dorównuje mężowi odwagą, jest nieustraszonym jeźdźcem i świetną żeglarką.
Patton wpatruje się w żonę, jedyną kobietę, którą kiedykolwiek kochał, i matkę trojga ich dzieci. Beatrice pochyla się, aby pogłaskać dłoń męża.
– Jest tak ciemno – mówi Patton. – Tak późno. – Zamyka oczy i ponownie zapada w sen.
Wkrótce Beatrice wychodzi do szpitalnej stołówki, aby zjeść szybki obiad, zanim powróci czuwać przy łóżku męża. Nie wie, że właśnie usłyszała jego ostatnie słowa.
O godzinie 18.00 Beatrice otrzymuje pilną wiadomość; natychmiast wraca do pokoju 110.
Ale jest już za późno.
Generał, który wzbudzał w Niemcach większe przerażenie niż jakikolwiek inny oficer, były pięcioboista z igrzysk w Sztokholmie, oficer kawalerii ścigający ongiś niesławnego Pancho Villę po meksykańskich pustkowiach, wreszcie wojownik publicznie oznajmiający, że pragnie pewnego dnia zginąć „od ostatniej kuli wystrzelonej w ostatniej bitwie ostatniej wojny”, nie żyje.
* * *
Oficjalny komunikat amerykańskiej armii stwierdza, że generał George S. Patton jr „zmarł o 17.45 21 grudnia 1945 roku”. Zator płucny spowodowany dwunastodniowym bezruchem osłabił jego serce. Zgodnie z raportem adiutanta sztabu generalnego przyczyny zgonu to „pourazowe zapalenie rdzenia kręgowego, przemieszczenie czwartego segmentu odcinka szyjnego, zator płucny i ostra niewydolność mięśnia sercowego”.
Nie przeprowadzono sekcji zwłok. Ciało niezwłocznie przeniesiono do szpitalnej piwnicy, umieszczono w miejscu dawnego boksu dla konia i przykryto osobistą czterogwiazdkową flagą generała. Na prośbę żony Patton został pochowany na cmentarzu amerykańskim w Hamm w Luksemburgu, nieopodal areny swego największego tryumfu. Kilka lat później, gdy Beatrice spadnie z konia i umrze, nie będzie mogła spocząć obok męża. Dzieci potajemnie przemycą jej prochy do Europy i rozsypią je na grobie ojca.
Grobie, który być może kryje głęboką tajemnicę.
* * *
Nie wszyscy wierzą w to, że śmierć Pattona była przypadkowa. Przeżył już kilka „wypadków”, raz nawet, w kwietniu 1945 roku, jego osobisty samolot nieomal został zestrzelony przez brytyjski myśliwiec Supermarine Spitfire, a Patton prawie cudem uniknął obrażeń.
Zderzenie z 9 grudnia 1945 roku, którego skutkiem był paraliż Pattona, to jednak zupełnie inna historia. Ciężarówka wojskowa GMC CCKW o ładowności dwóch i pół tony, która uderzyła w samochód generała, nagle i w niewyjaśnionych okolicznościach skręciła z przeciwnego pasa, zupełnie jakby kierowca celowo starał się go zranić. Zarówno szofer, jak i dwaj jej pasażerowie po katastrofie rozpłynęli się w powietrzu. Nikomu nie postawiono zarzutów. Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności.
Co więcej, wkrótce zaginęły również oficjalny raport na temat wypadku i zeznania kilku cennych świadków. Najbardziej złowieszcze było jednak wyznanie byłego agenta amerykańskiego wywiadu, który w październiku 1979 roku przyznał się do uczestnictwa w planowaniu i realizacji zamachu na generała George’a S. Pattona jr.
Te wstrząsające słowa przeszły niemal bez echa.
Tak oto mężczyzna, który na własne oczy widział wszechobecną śmierć na polach bitew Europy i Afryki, oficjalnie zginął jak zwykły przechodzień.
Oficjalnie.
1.
W wolnym przekładzie „chłop z jajami” – przyp. red.
2.
Termin powszechny w historiografii anglosaskiej; inne określenia to bitwa o Ardeny lub ofensywa w Ardenach – przyp. red.3. ARMIA STANÓW ZJEDNOCZONYCH
(PAŹDZIERNIK 1944)
GEN. POR. GEORGE S. PATTON JR
XII KORPUS
GEN. MJR MANTON EDDY
26. DYWIZJA PIECHOTY „YANKEE DIVISION”
gen. mjr Willard S. Paul
101. pułk piechoty
104. pp
328. pp
101. batalion (dywizjon) artylerii
102. ba
263. ba
180. ba
35. DYWIZJA PIECHOTY „SANTA FE DIVISION”
GEN. MJR PAUL W. BAADE
134. pp
137. pp
320. pp
161. ba
216. ba
219. ba
127. ba
80. DYWIZJA PIECHOTY „BLUE RIDGE DIVISION”
GEN. MJR HORACE L. MCBRIDE
317. pp
318. pp
319. pp
313. ba
314. ba
905. ba
315. ba
4. DYWIZJA PANCERNA
GEN. MJR JOHN S. WOOD
8. batalion pancerny (czołgów)
35. bpanc (bcz)
37. bpanc (bcz)
10. batalion piechoty zmotoryzowanej
51. bpzmot
53. bpzmot
22. batalion (dywizjon) artylerii pancernej (samobieżnej)
66. bapanc
94. bapanc
6. DYWIZJA PANCERNA „SUPER SIXTH”
GEN. MJR ROBERT W. GROW
15. bpanc (bcz)
68. bpanc (bcz)
69. bpanc (bcz)
9. bpzmot
44. bpzmot
50. bpzmot
128. bapanc
212. bapanc
XX KORPUS
GEN. MJR WALTON WALKER
5. DYWIZJA PIECHOTY
GEN. MJR LEROY IRVIN
2. pułk piechoty
10. pp
11. pp
19. batalion (dywizjon) artylerii
46. ba
50. ba
21. ba
90. DYWIZJA PIECHOTY „ALAMO DIVISION” – „TOUGH OMBRES”
GEN. POR. RAYMOND MCLAIN
357. pp
358. pp
359. pp
343. batalion (dywizjon) artylerii
344. ba
915. ba
345. ba
95. DYWIZJA PIECHOTY „VICTORY DIVISION”
GEN. MJR HARRY L. TWADDLE
377. pp
378. pp
379. pp
358. ba
359. ba
920. ba
360. ba
10. DYWIZJA PANCERNA „TIGER”
GEN. MJR WILLIAM H.H. MORRIS
3. batalion pancerny (czołgów)
11. bpanc (bcz)
21. bpanc (bcz)
21. batalion piechoty zmotoryzowanej
54. bpzmot
61. bpzmot
419. batalion (dywizjon) artylerii pancernej (samobieżnej)
420. bapanc
423. bapanc1
WZGÓRZA WOKÓŁ METZU, FRANCJA
3 PAŹDZIERNIKA 1944
12.02
Kapral Robert W. Holmlund się boi. Jest przekonany, że jego życie dobiega końca, choć ma trzydzieści dwa lata. Amerykańska nawała trwa dopiero od dwóch minut… a wydaje się, jakby minęło ich dwadzieścia. Kapral to specjalista od materiałów wybuchowych kompanii B 11. pułku piechoty wchodzącego w skład 5. Dywizji Piechoty 3. Armii. Jest studentem, pochodzi z samego serca Ameryki i porzucił szkołę handlową, by wziąć udział w wojnie. Jego najwyższym dowódcą jest najbardziej przerażający spośród alianckich generałów – George S. Patton jr. Holmlund i jego ludzie z kompanii Baker, biegnący właśnie w kierunku silnie bronionego przez Niemców fortu Driant (Feste Kronprinz, grupa ufortyfikowana Driant), zaglądają jednak w oczy śmierci, podczas gdy Patton kieruje swą olbrzymią armią z zacisza sztabu ulokowanego czterdzieści kilometrów za linią frontu.
Pociski niemieckich kaemów ze świstem przelatują tuż obok hełmu Holmlunda, roztrzaskując głowy i piersi jego towarzyszy. Za nimi w oddali dudni amerykańska artyleria kładąca ogień zaporowy. W leśnym powietrzu czuć proch, deszcz i ostrą woń kordytu. Twardą ziemię zastąpiło błocko pokryte grubym kobiercem liści. Wokół wyciągają się kolczaste łodygi jeżyn, czepiając się munduru, plącząc pomiędzy nogami. Na szerokich barkach Holmlund dźwiga blok trotylu, tak zwany ładunek chlebakowy. Granaty dyndają mu u pasa jak dojrzałe kiście winogron. W ramionach trzyma blisko dziewięciokilogramowy, ponadmetrowej długości ręczny karabin maszynowy M1918A2, tak zwany BAR (Browning Automatic Rifle). Piastuje go jak dziecko, ignorując drewniany uchwyt nad lufą. Tyle że to nie dziecko, lecz maszyna do zabijania, zdolna wypluć sześćset pięćdziesiąt pocisków kalibru 7,62 mm na minutę.
Pomimo tej siły ognia Robert W. Holmlund jest przerażony, tak jak każdy mężczyzna w tym śmiercionośnym lesie, choć nie daje tego po sobie poznać.
Nie ma czasu na strach, tęsknotę za domem czy wątpliwości. Fort Driant majaczy w odległości czterystu metrów. Wszystko, co go dotyczy, pozostaje zagadką, od lokalizacji potężnych 150 mm ciężkich haubic polowych, po labirynt tuneli, w których jego niemiecka załoga je, śpi, modli się, czyści broń, planuje walkę, a od czasu do czasu niespodziewanie zabija, wychynąwszy z ukrytych przejść.
Z rozkazu Pattona kompania Baker ma zająć Driant. Najlepiej wspiąć się na dach schowany pod grubą warstwą ziemi. Tam pozostaje już tylko odnaleźć wejście lub inny ukryty otwór, którym będzie można przeniknąć do środka, by stoczyć bitwę.
Atak, w którym uczestniczy kompania Baker, ma na celu wzięcie przeciwnika w dwa ognie. Po przeciwnej stronie fortu nacierają żołnierze kompanii Easy. Ociągają się jednak, ponieważ Driant już raz utoczył im krwi.
Stało się to przed sześcioma dniami. Niebo było bezchmurne. Rankiem samoloty myśliwsko-bombowe Republic P-47 Thunderbolt z XIX Tactical Air Command przeleciały nisko z wyciem silników, zrzucając bomby zapalające z napalmem i burzące bomby o masie 454 kilogramów. Następnie Driant zmiękczyła amerykańska artyleria, z piekielną celnością ostrzeliwując Niemców.
O godzinie 14.15 kompania Easy ruszyła do ataku ramię w ramię z żołnierzami kompanii George, ukryta za grubą zasłoną dymną. Nie zdawano sobie sprawy, że bombardowanie z ziemi i z powietrza nie wyrządziło żadnej szkody niemieckim obrońcom, bezpiecznym za czteroipółmetrowymi ścianami fortu oraz w zamaskowanych bunkrach w lesie.
Krok po kroku niewidoczni, zdawałoby się, amerykańscy żołnierze postępowali naprzód. Trzymając palce na językach spustowych, wpatrywali się w las i oczekiwali błysków wystrzałów, które zdradziłyby pozycje nieprzyjaciela. Ale Niemcy nie strzelali. Jeszcze nie. Żołnierze kompanii E i G podkradali się coraz bliżej. Każda mijająca chwila utwierdzała ich w przekonaniu, że są niewidoczni za zasłoną dymną. Wciąż maszerowali, a tymczasem ze strony Niemców nie padł ani jeden strzał. Wkrótce przed Amerykanami zamajaczyły grube zwoje drutu kolczastego znaczące najdalej wysuniętą linię obrony fortu. Nie sposób było przedostać się przez ich ostre jak brzytwa sploty. Atak się zatrzymał.
Niemcy otworzyli ogień.
Jesiennym popołudniem zawładnął przerażający, aż nazbyt dobrze znany Amerykanom odgłos. W swoim żargonie wypluwające 1200 pocisków na minutę niemieckie karabiny maszynowe MG-42 ochrzcili mianem „Hitler’s Zipper” – „zamka błyskawicznego Hitlera”. W Wehrmachcie ich zabójczy dźwięk nazwano po prostu „piłą do kości”. MG-42 otworzyły ogień ze wszystkich stron. Pociski runęły w las, zdolne zabić człowieka z odległości blisko dwóch kilometrów.
Zmasowany ostrzał z broni maszynowej stanowił jednak zaledwie preludium. Wkrótce Amerykanie znaleźli się pod ogniem moździerzy, karabinów, a nawet ciężkich haubic. Ich natarcie się załamało. Żołnierze przylgnęli do ziemi na długie godziny, a niemieccy strzelcy wyłuskiwali ich jednego po drugim z powolną, nieubłaganą precyzją. Dopiero po zapadnięciu ciemności żołnierzom kompanii E i G udało się doczołgać do bezpiecznych amerykańskich linii.
Dwudziesty siódmy września był tragicznym dniem dla kompanii Easy. Bitwa pochłonęła osiemnastu zabitych lub rannych.
Tego dnia miało być jeszcze gorzej.
* * *
Kapral Holmlund musi się zatrzymać, podobnie jak reszta kompanii Baker. Drogę blokuje im wał skłębionego drutu kolczastego otaczający fort Driant. Wysoka na dziewięć metrów i równie gruba plątanina gotowa jest uwięzić każdego nieszczęśnika, który zawadzi mundurem lub ciałem o jej sploty. Wycięcie w niej drogi za pomocą ręcznych szczypiec zajęłoby wiele dni – dlatego dowódca kompanii Holmlunda, kapitan Harry Anderson, wydaje rozkaz: wysadzić ten drut w cholerę.
Za swoimi plecami Holmlund słyszy basowe dudnienie chłodzonego powietrzem benzynowego silnika gwiazdowego Wright (Continental Motors) R-975 C1 Whirlwind o mocy 400 KM. Wkrótce dołącza do niego charakterystyczny chrzęst stalowych gąsienic ogłaszający przybycie czołgu M4 General Sherman. Nic sobie nie robiąc z nieustającego ognia maszynowego, którym Niemcy chłoszczą kompanię Baker, M4 Sherman lawiruje pomiędzy drzewami i starannie wybiera cel. Czołgowa armata M3 L/40 kalibru 75 mm pluje dymem, wystrzeliwując pocisk odłamkowo-burzący M-48 High Explosive wprost w zasieki. Za pierwszym wkrótce podąża kolejny i jeszcze jeden. W mgnieniu oka kłęby drutu rozstępują się na tyle, by kompania Baker mogła przemknąć między nimi.
Kapitan Anderson dzieli żołnierzy na trzy grupy. Drużyna Holmlunda kontynuuje czołowy atak w kierunku fortu Driant, pozostałe dwie uderzają na słabiej bronionym prawym skrzydle. Teren znaczą leje po pociskach, przez co przypomina makietę powierzchni Księżyca. Pojedyncze drzewa i krzewy zapewniają minimalne schronienie przed niemieckimi obrońcami.
Kapral znajduje się w pierwszej fali atakujących. Nurkuje do leja i przywiera do jego krawędzi, a następnie wystawia głowę i strzela ze swojego BAR do wroga. Potem puszcza się sprintem w kierunku szpaleru niedużych wiązów, gdzie znów kryje się, poszukując celu. Ziemia jest zimna i rozmiękła, jego mundur nasiąka wilgocią. Strzela i pędzi naprzód, wciąż naprzód, nie spuszczając wzroku z płaskiego dachu fortu Driant. Choć październik jest chłodny, Holmlund pływa we własnym pocie. Twarz i dłonie umazane ma błotem. Rzuca się do kolejnego leja i rozpłaszcza na ziemi. Przywiera do niej tak mocno, że widzi trzonki grzybów i jasnozieloną pleśń przebijającą się przez opadłe liście. Kule świszczą tuż nad jego głową. Przeładowuje broń i nasłuchuje, wyczekując okazji do strzału.
Z pola bitwy dobiegają znajome odgłosy: szczekanie karabinów maszynowych, wrzaski umierających, ogłuszający huk granatów ręcznych, krótkie, dosadne rozkazy. Powietrze wypełnia się okrzykami „Sanitariusz!”.
Holmlund wypuszcza serię i rusza naprzód. Przebiega obok ciał poległych towarzyszy. Zna ich wszystkich. Razem robili pompki w czasie podstawowego szkolenia w Alabamie. Razem płynęli do Europy w ładowni statku transportowego. Kilka godzin przed D-Day siedzieli razem na angielskiej łące, podczas gdy generał Patton wygłaszał najwspanialszą mowę, jaką kiedykolwiek słyszeli. A później, już po D-Day, Holmlund wraz z kompanią Baker walczył we Francji i świętował wyzwolenie kolejnych wiosek, postępując zgodnie z rozkazem Pattona, by bezlitośnie mordować Niemców – aby samemu uniknąć śmierci.
Teraz koledzy Holmlunda leżą martwi lub umierający. Wraz z nimi odchodzą ich śmiech, gniew, przechwałki, opowieści o wyjątkowych dziewczynach, które zostawili w domach, i wszystkie marzenia o tym, co będą robić, gdy skończy się wojna.
Kapral nawet na nich nie patrzy.
Nie zatrzymuje się też. Stanąć to wystawić się na strzał. Drużyna Holmlunda kurczy się z dwunastu do sześciu ludzi. Gdy dowódcę dosięga kula, kapral bez namysłu przejmuje komendę. Powoli, mierząc postępy raczej w centymetrach niż w metrach, kompania B zbliża się do umocnień bronionego przez Niemców fortu.
Po dwóch godzinach od rozpoczęcia bitwy kapral Robert W. Holmlund z Delavan City w Wisconsin staje na dachu fortu Driant.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki