- W empik go
Zabierz moją duszę - ebook
Zabierz moją duszę - ebook
Kajsa z różnych powodów chce porzucić swoje dotychczasowe życie. Kiedy dziedziczy po babci dom w małym Solinge, postanawia zacząć od nowa. Wkrótce poznaje nauczyciela gimnazjum Henrika i widzi w nim to wszystko, czego jej brakowało. Dochodzi do wniosku, że są sobie przeznaczeni. Na początku Henrikowi bardzo pochlebia zainteresowanie, jakim obdarza go młodsza kobieta. Jego małżeństwo trochę się chwieje, a on po raz pierwszy od dłuższego czasu czuje, że ktoś go zauważa i słucha. Szybko jednak się orientuje, że zainteresowanie Kajsy nie jest zdrowe. Kiedy zaczyna czuć się winny i próbuje się wycofać, uświadamia sobie, że Kajsa nie należy do tych kobiet, które się poddają. Henrik dowiaduje się, dlaczego porzuciła swoją przeszłość, i nagle ogarnia go panika na myśl o tym, co może jej przyjść do głowy.
„Zabierz moją duszę” to mroczna, wręcz klaustrofobiczna opowieść o obsesji kobiety na punkcie mężczyzny, jego pogłębiającej się udręce i otaczających go ludziach, którzy mimowolnie zostają wciągnięci w dramat. Podobnie jak „Chlew”, również rozgrywa się w fikcyjnej społeczności szwedzkiej miejscowości Solinge.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-043-0 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tylösand, 3 czerwca
Jej włosy płoną od pierwszych promieni wschodzącego słońca. Fruwają dziko wokół twarzy, gdy biegnie po piasku. Mewy, pozornie bezładnie latające na wietrze, przyglądają się jej. Szum fal zagłusza wszystko, nawet myśli. Stare skorupki ślimaków wrzynają się w jej stopy. Cieszy ją ten fizyczny ból, przyjmuje go z radością. Silny zapach wodorostów dławi. Burza wyrzuciła na brzeg dywan czarnych macek, które wpełzają na ląd. Biegnie tak, jakby od tego zależało jej życie. Ciało ma mokre od potu po jeździe rowerem z miasta. Im bliżej wody, tym piasek staje się ciemniejszy i cięższy. Porywy wiatru starają się ją przewrócić, obalić w słoną białą pianę liżącą brzeg. Kiedy się zatrzymuje, to nie dlatego, że się poddaje. Dobiegła do celu. Odwraca się w stronę niespokojnego morza. Krzyk wydobywający się z jej gardła leci nad falującą powierzchnią, do nikogo nie docierając. Miesza się z wiatrem i znika, tak jakby nigdy nie istniał. Jej oddech uspokaja się, mięśnie rozluźniają, ciało nieruchomieje. Jednak w środku wciąż pieką niezaleczone rany, wciąż jest tam tęsknota za tym, który ma ją dopełnić.ROZDZIAŁ 1
Henrik Lind siedział zagłębiony w swoim ulubionym ciemnozielonym fotelu. Oczy miał zamknięte, ręce położył na kolanach. Ogromne słuchawki, które miał na głowie, sprawiały, że jego twarz wyglądała na maleńką. Nie wiedział jednak o tym, a gdyby wiedział, wcale by się nie przejmował. Dla niego liczyło się przeżycie, jakość dźwięku, który, klarowny i mięsisty, wpływał do uszu, wypełniał go całego i sprawiał, że uśmiechał się w duszy. Była to jego własna chwila. Tylko jego.
Dźwięki ucichły. Otworzył oczy, ale wciąż siedział, odizolowany od świata słuchawkami, słysząc tylko tętno i własny spokojny oddech.
Kiedy w drzwiach pojawiła się głowa Kristiny, wiedział, że jego cudowna chwila się skończyła. Spojrzał na nią nad okularami balansującymi na czubku nosa i zsunął z głowy słuchawki.
– Dlaczego nie odpowiadasz, kiedy wołam?
– Bo nie słyszałem. – Henrik pokazał na słuchawki. – O co chodzi? Coś się stało?
– Nie, właśnie w tym problem.
Kristina weszła do pokoju w swoich kapciach na grubej podeszwie. Henrik westchnął. Schował słuchawki do szafki stojącej obok fotela i się przeciągnął. Ziewnął głośno, rzucił okiem na telefon i stwierdził, że już po piątej. Siedział z muzyką w uszach dłużej, niż planował. Traktował to jednak jak rozwijanie kompetencji, bo żeby śpiewać w chórze i robić to dobrze, trzeba wciąż słuchać muzyki. To chyba oczywiste. Tą myślą odpychał od siebie poczucie winy, że siedział bezczynnie, gdy w tym samym czasie jego żona nie tylko zrobiła zakupy, ale też zabrała się do gotowania.
Kristina w szalonym tempie opróżniała zmywarkę. Dzwoniła talerzami i sztućcami, łomotała drzwiczkami szafek i szufladami. Jedzenie wciąż stało w torbach na kuchennym stole, nie mogła ich jednak rozpakować, nie robiąc najpierw miejsca na blacie. Równie szybko napełniła zmywarkę filiżankami po kawie, śmierdzącym kieliszkiem do jajek, miseczkami z gęstymi szarymi obwódkami resztek wokół krawędzi. Czy to naprawdę takie trudne? Henrik po południu pracował w domu przy planowaniu, a jednak kuchnia wyglądała tak samo, jak zostawili ją rano. Dlaczego?
Zatrzasnęła drzwiczki zmywarki, odwróciła się w stronę stołu i zamarła w połowie ruchu. Co ona najlepszego robi? Podsunęła okulary, które ześlizgnęły się w dół. Pracowała szybko i czuła, że ubranie zaczyna kleić się jej od potu pod pachami. Usiadła na kuchennym krześle, pogrzebała ręką w jednej z toreb i wyciągnęła paczkę rogalików. Gdy rozerwała folię, uderzył ją zapach cynamonu i poczuła, jak cieknie jej ślinka. Po pierwszym kęsie odprężyła się nieco i odchyliła do tyłu. Położyła stopy na stojącym obok krześle, zapalając jednocześnie stojącą na stole lampkę.
Spokój powoli rozlewał się po jej ciele i znów zadała sobie pytanie, dlaczego pozwala sobie na to, że irytują ją rzeczy bez znaczenia. Czy to naprawdę ważne, że brudne naczynia stoją w zlewie? Są tu przecież tylko Henrik i ona. Mieli mnóstwo czasu na zajęcie się domowymi obowiązkami. Westchnęła, sięgnęła po kolejny rogalik. Słyszała, że Henrik robi coś w salonie. Pewnie setny raz organizuje swoje ukochane książki. Może tym razem według koloru albo alfabetycznie?
Myśl, że Henrik grzebie w książkach, zamiast zająć się czymś użytecznym, znowu zaczęła ją irytować. Kristina mocno ścisnęła rogalik obiema rękami, suche okruszki posypały się kaskadą na gładki blat stołu. Wzięła jeszcze jeden, ten też rozgniotła na okruszki, pozwoliła, by pachnące cynamonem kawałeczki wypadały jej z rąk. Z salonu dała się słyszeć muzyka. Kristina wstała, dokładnie zebrała okruszki na dłoń i wyrzuciła do śmieci. Szybko wytarła stół odpowiednio zwilżoną ściereczką. Potem wróciła do rozpakowywania zakupów.ROZDZIAŁ 2
Bruk był śliski i Kajsa powoli i ostrożnie wracała do domu. Czerwone jak wino buty, które znalazła w sklepie z używanymi rzeczami w Halmstad, miały całkowicie gładkie podeszwy, zupełnie nieprzydatne do zimowych spacerów. Ale były śliczne. I znakomicie spisywały się w pracy. Maleńka biblioteka w Solinge miała elegancką, starą drewnianą podłogę i płaskie buty pasowały tam znacznie lepiej niż stukające obcasy. Kajsa otworzyła furtkę do małego drewnianego domku, ściągnęła z rąk kosmate rękawice z jednym palcem i zaczęła przeszukiwać torbę, by znaleźć klucze. Jak zwykle, ukryły się w którejś z licznych kieszeni. Zadrżała. Na pewno jest sporo poniżej zera. Mróz pomalował świat na biało i błyszcząco. Kajsa kilka razy w ciągu dnia złapała się na gapieniu się przez okna. Świat przypominał baśniowy krajobraz.
Kajsa uwielbiała widok ze swojego miejsca pracy. Jak dotąd, przeżyła tu tylko jesienne przemiany i początek zimy. Tęskniła za chwilą, kiedy śnieg całkiem przykryje las po intensywnej wiosennej zieleni i letniej eksplozji kolorów.
Zanim wreszcie znalazła klucze, palce u stóp i rąk zesztywniały jej z zimna, więc gdy tylko znalazła się w środku, od razu zrzuciła buty. Sięgnęła po parę grubych skarpet leżących na wierzchu koszyka stojącego na korytarzu i naciągnęła je na skarpetki. Dom przywitał ją dobrze zapamiętanymi zapachami i wspomnieniami. Był to dom jej babci, który teraz mogła nazywać swoim. Nie było wcale oczywiste, że tak się stanie. Kiedy Majken – ukochana babcia – latem odeszła, matka Kajsy postanowiła sprzedać nieruchomość, pozbyć się tego, co jej zdaniem oznaczałoby mnóstwo pracy i wydatków. Dom był podniszczony i mały, na co komu coś takiego? Kajsa jednak zaprotestowała. Prawie wszystkie wakacje spędzała z babcią i dziadkiem w Solinge. A od czasu, kiedy prawie dziesięć lat temu zmarł dziadek, Kajsa czasami pomieszkiwała u Majken w weekendy. Łączyła je szczególna relacja. Ostatecznie uzgodniła z matką, że zatrzymają dom, ale Kajsa będzie musiała pokrywać wszystkie koszty, które – według matki – miały być ogromne, biorąc pod uwagę stan zarówno budynku, jak i ogrodu.
Tydzień po śmierci Majken Kajsa zauważyła w gazecie ogłoszenie o pracy. Biblioteka w Solinge potrzebowała pracownika i Kajsa natychmiast wysłała podanie. Kiedy zaoferowano jej pracę, nie wahała się ani sekundy, od razu złożyła wypowiedzenie w miejskiej bibliotece w Halmstad, sprzedała swoje dwupokojowe mieszkanie przy Viktoriagatan i przeprowadziła się do niewielkiego Solinge.
Miejscowość ta znajdowała się o mniej więcej godzinę jazdy od Halmstad, jednak dzięki położeniu wśród łąk, lasów i jezior zdawała się końcem świata. Kajsa uważała, że to prawdziwy raj. A do tego jest tam wszystko, czego człowiekowi potrzeba. Poza cudowną przyrodą znaleźć tam można kilka kafejek przy deptaku, a na dodatek dwie przyjemne i naprawdę dobre restauracje. Jest też kilka pizzerii, bar z lodami i obowiązkowy grill na rynku. Sklepy spożywcze i apteki. Wszystko, czego dusza zapragnie. Miasteczko jest wystarczająco małe, by być przytulne, lecz wystarczająco duże, by człowiek nie zanudził się w nim na śmierć. A jeśli nabrałoby się ochoty na inne rozrywki, niż te, które może zaoferować Solinge, to zaledwie pół godziny stąd znajduje się Hallandia, ogromne centrum handlowe w połowie drogi do Halmstad. Tam można już naprawdę znaleźć wszystko: kino, restauracje i wielki wybór sklepów.
Moment także był idealny – sprawy nieco się skomplikowały i Kajsa nie miała innego wyjścia niż złożyć wypowiedzenie. W przeciwnym razie i tak zostałaby zwolniona z pracy. Jej dotychczasowy pracodawca był zapewne bardzo zadowolony, że się jej pozbędzie, bo dał jej dobre referencje, nie wspominając nawet słowem o tym, co się stało. W tej sytuacji najlepiej było opuścić Halmstad.
Kajsa zagotowała wodę, włożyła torebkę z herbatą do wyszczerbionego kubka w błękitne kwiatki, który tak lubiła Majken. Postała chwilę z dłońmi wokół ciepłej porcelany, wdychała aromaty zielonej herbaty i imbiru, myśląc o babci, za którą tęskniła. O tym, jak często mówiła, że nie istnieje coś takiego jak przypadek. Jeśli miała rację – a zazwyczaj tak było – to istniała jakaś przyczyna tego wszystkiego, tej zmiany w jej życiu.
Weszła do pokoju, który Majken nazywała biblioteką. Było to serce tego domu, połączenie salonu, pokoju telewizyjnego i jadalni. Poza tym była tu sypialnia z oknem wychodzącym na ogród, długa i wąska, nienowoczesna kuchnia i pamiętająca lepsze czasy łazienka. Całości dopełniała nieco wilgotna piwnica z komórką i pralnią.
Cała jedna ściana biblioteki była pokryta półkami, na których stały ciasno książki, od podłogi po sam sufit. Były wielką wspólną pasją Kajsy i Majken i jednym z powodów, dla których Kajsa tak kochała ten dom. Czasami chodziła, głaszcząc ich grzbiety, wspominając rozmowy z babcią o książkach i przenosząc się w ten sposób w przeszłość. Do czasów, w których była mała i siadywała wieczorami skulona na kolanach Majken. Syta po kilku porcjach domowych słonych pulpetów, gęstego maślanego purée ziemniaczanego i kwaśnych borówek. Zmęczona i rozgrzana, z głosem babci przy uchu, która z werwą czytała jej książkę swoim chrapliwym lokalnym akcentem. Pamiętała dotyk zrobionego przez babcię na drutach swetra. Pamiętała jej zapach: szczególną mieszankę kremu do skóry, którego zawsze używała i który pachniał słodko i soczyście, oraz mentolowych papierosów, które zazwyczaj paliła pod kuchennym wentylatorem.
Kajsa zapadła się w starą brązową sofę, naciągnęła na nogi koc i wzięła łyk ciepłej herbaty. Za oknem zapadała ciemność.ROZDZIAŁ 3
Henrik zamknął z trzaskiem książkę i rozejrzał się wyczekująco po klasie. Absolutna cisza. Trzydzieści dwoje ponurych pryszczatych piętnastolatków gapiło się na niego zmęczonymi, zaczerwienionymi oczami. Westchnął demonstracyjnie.
– Nikt, naprawdę? Nie ma tu nikogo, kto coś poczuł, kto coś przeżył?
Dwie dziewczyny z przednich ławek uśmiechały się niepewnie, kilka innych rozglądało się na boki. Henrik uznał, że ze swoimi na wpół otwartymi ustami wyglądają jak kierdel głupich owiec.
– Właśnie przeczytałem wam fantastyczny kawałek tekstu. Kiedy czytam te słowa, te zdania, czuję to tu, w środku. – Henrik położył prawą dłoń na piersi. – Te słowa sprawiają, że serce bije trochę szybciej, trochę mocniej.
Uśmiechnął się do klasy i mówił dalej:
– Może to dlatego, że jestem taki stary. Mam odwagę czuć. Mam odwagę się przyznać, że czuję. I podejrzewam, że przynajmniej niektórzy z was wiedzą, o czym mówię. Nie musicie jednak się tym dzielić. Najważniejsze, żebyście coś z tego wynieśli. Dziękuję za dziś i do zobaczenia jutro.
Henrik odwrócił się do drzwi i patrzył, jak jego trzódka owiec rzuca się do skrzynki, w której na czas lekcji były przechowywane telefony. Uczniowie przepychali się i głośno gadali, rzucali się na swoje urządzenia, by jak najszybciej sprawdzić, co im umknęło podczas tych trzech kwadransów.
Henrik zebrał swoje książki i laptopa. Rzucił okiem na zegar. Jeśli się pospieszy, powinien zdążyć wpaść do biblioteki przed próbą chóru.
Przechodzące dzieci machały do Kajsy. Bibliotekę odwiedziła grupa przedszkolaków, by wypożyczyć książki, a Kajsa pomagała im znaleźć to, czego szukali, i proponowała odpowiednie tytuły. Biblioteka znajdowała się w tym samym budynku co szkoła w Solinge i stanowiła część domu kultury. Poza nią była tu jeszcze niewielka kafejka otwarta przez kilka godzin dziennie, świetlica, najczęściej wykorzystywana przez emerytów, a także sala konferencyjna używana czasami przez personel szkoły do przeprowadzania spotkań.
Teraz w bibliotece było całkiem pusto i Kajsa napełniła kubek gorącą wodą, ta sama torebka herbaty powinna wystarczyć na następną porcję. Kiedy wróciła, zauważyła mężczyznę, którego przelotnie widziała już kilka razy. Stał odwrócony plecami, a słońce wpadające przez wielkie okna sprawiało, że jego gęste rude włosy płonęły jak ogień. Był wysoki i szczupły, niemal wychudzony, ubrany w musztardową bluzę z dzianiny i sztruksowe spodnie w kolorze brązowej fasoli. Wyglądał, jakby nieco się kołysał, może nucił w duchu jakąś piosenkę, albo po prostu trudno mu było ustać spokojnie. Kajsa odchrząknęła i mężczyzna się odwrócił. Kiedy ją zobaczył, uśmiechnął się, a ona odwzajemniła jego uśmiech. Usta rozciągnęły się mu szeroko. Nos miał pokryty piegami, a niebieskie oczy obserwowały ją spod jasnych, niemal białych rzęs.
– Ach, dzień dobry. Jak miło. Myślę, że potrzebuję pomocy. Szukam książki Świeci gwiazda. Zawsze wypożyczam ją koło Bożego Narodzenia, wydaje mi się, powinna gdzieś tutaj stać. Chyba ma czerwoną okładkę.
Kajsa zrobiła kilka kroków w jego stronę, wyciągnęła rękę i powiedziała.
– Witam. Nazywam się Kajsa. Kajsa Jansson. Jestem tu nowa, pracuję od końca października. Nie spotkaliśmy się, ale już cię kiedyś widziałam. To miasteczko jest na tyle małe, że chyba możemy się sobie przedstawić, na pewno jeszcze się zobaczymy, jeśli często tu przychodzisz.
Henrik wydawał się nieco zaskoczony, ale też wyciągnął rękę, a Kajsa ją chwyciła. Była ciepła i sucha.
– Cześć. Henrik. Henrik Lind. Jestem nauczycielem szwedzkiego w gimnazjum. Często tu bywam. A więc dostałaś pracę po Barbro?
Jego głos był głęboki i mroczny.
– Tak. Poszła na emeryturę. Zdążyła tylko mnie przeszkolić. Tak więc teraz to ja wiem, co tutaj się dzieje. Przynajmniej taką mam nadzieję.
Wskazała ręką na półki z książkami, a on kiwnął głową.
– Tak, Gunvor oczywiście została, ale ma tylko kilka godzin w tygodniu.
– Na pewno wszystko się ułoży. Ale, jak wspominałem, szukam Świeci gwiazda, wiesz, czy jest?
Kajsa minęła go, pochyliła się do najniższej półki i wyciągnęła książkę.
– Oto i ona.
Podała mu ją, a on podziękował. Potem na kilka sekund zapadła między nimi cisza.
– Świetnie, jeszcze raz dziękuję. Wypożyczę ją sobie. Miło było poznać – powiedział Henrik i ruszył w kierunku biurka wypożyczalni.
Kajsa została na miejscu i patrzyła za nim. Serce jej waliło.
– Wkrótce znów się zobaczymy – wyszeptała.ROZDZIAŁ 4
Kiedy tylko Kajsa wróciła do domu, usiadła na sofie z laptopem na kolanach. Gdy otworzyła stronę internetową szkoły w Solinge, czuła w brzuchu motyle. Wybrała zakładkę Nasz personel i otworzyła się strona z portretowymi zdjęciami i nazwiskami. Po ekranie zaczęły przesuwać się zdjęcia sztywno uśmiechniętych nauczycieli w różnym wieku. Kajsa przebiegała wzrokiem od lewej do prawej, aż go znalazła. Z ekranu uśmiechał się do niej Henrik Lind. Nieco młodszy i o trochę okrąglejszej twarzy, ale z tym samym otwartym spojrzeniem i piegowatym nosem. Ona też uśmiechnęła się do niego. Potem weszła na Facebooka, chciała o nim wiedzieć więcej.
Od lata nie była szczególnie aktywna w mediach społecznościowych, z kilku powodów świadomie się nie wychylała. Teraz czuła się trochę tak, jakby straciła wprawę. Powinnam zmienić zdjęcie profilowe, pomyślała. To stare zostało zrobione dwa lata wcześniej. Byłam wtedy inną osobą, pomyślała. Jej zwariowane loki, wtedy znacznie jaśniejsze niż teraz, spina szeroka pomarańczowa opaska. Była opalona, poważna, a jej oliwkowe oczy patrzyły prosto w obiektyw aparatu. Usta miała pomalowane ciemnoczerwonym odcieniem, który do niej nie pasował. Wyglądała młodo. Ale zawsze sprawiała wrażenie młodszej, niż była, niewielu byłoby w stanie zgadnąć, że brakuje jej kilku lat do czterdziestki. Cały jej styl był młodzieżowy. Albo, jak mawiała jej matka, niedojrzale ekscentryczny. Uwielbiała wkładać na siebie kilka warstw ubrań, używać zaskakujących kombinacji kolorów i okręcać się długimi szalikami, wokół szyi albo włosów. Teraz były ufarbowane na ciemny, karmelowy odcień, dulce de leche, jak nazwał to fryzjer, ale latem często wybierała blond albo jasnoczerwony.
Pomyślała o kolorze włosów Henrika. Ognisty. Wpisała w polu wyszukiwania jego nazwisko i pojawiło się całkiem sporo różnych odpowiedzi. Od razu go rozpoznała. Na zdjęciu profilowym trzymał mikrofon, tak jakby śpiewał albo wygłaszał mowę. Zdjęcie było czarno-białe. Jego strona nie była publiczna, więc zdjęcie profilowe było jedynym, do którego miała dostęp. Zaklęła. Mogła za to oglądać jego znajomych i patrzyła na ich zdjęcia. Wtedy zobaczyła jego twarz na fotografii należącej do jakiejś Kristiny Lind. Ręka trochę jej drżała, kiedy kliknęła jej profil. Zdjęcie pokazywało opalonego do granicy oparzenia słonecznego Henrika w brązowych okularach przeciwsłonecznych. Tuż obok niego, policzek przy policzku, osobę, która musiała być Kristiną. Czy to jego żona? Ona też była opalona, ale na złotobrązowo. Miała jasną ciemnoblond grzywkę, cienkie brwi i szaroniebieskie oczy. Jej nos sterczał ostro z podłużnej twarzy, usta były wąskie i niepomalowane. Kajsa uznała, że wygląda jak ptak, niesympatyczny orzeł, a może sroka.
– Sroka wywłoka – mruknęła pod nosem, wpatrując się w kobietę.
Przeglądała jej stronę, która była publiczna, a w zakładce O mnie napisano, że od 19 czerwca 2000 roku jest żoną Henrika Linda. Był jedynym wymienionym członkiem rodziny, Kajsa zgadywała więc, że nie mają dzieci. Na zdjęciu w tle widać było dwie wysmukłe nieziemskie istoty wpatrujące się prosto w kamerę złowieszczymi, intensywnie niebieskimi oczami. Koty syjamskie. Facebook Kristiny składał się głównie ze zdjęć tych dwóch kotów: od tyłu na parapecie wielkiego okna, mocno do siebie przytulone w narożniku sofy, pozujące na jakiejś owczej skórze.
Kajsa się wzdrygnęła. Nie ufała kotom, a te wyglądały szczególnie złowieszczo. Kristina urodziła się 3 maja 1975 roku i jako farmaceutka pracowała w aptece Pod Koroną w Solinge. Kajsa wróciła do zdjęć, na pewno jest tu kilka fotografii Henrika. W końcu są małżeństwem od stu lat. Jednak poza zdjęciami z wakacji nigdzie nie było go widać. Przeszła na Instagram, ale nie znalazła tam ani Henrika, ani Kristiny.
– Ach… – westchnęła. Jej frustracja spowodowała, że rozbudziła się w niej ciekawość, musiała wiedzieć o nim więcej.
Zaburczało jej mocno w brzuchu. Wstała i poszła do kuchni. Zapach babcinego gotowania wciąż tkwił w ścianach. Za każdym razem, kiedy stała obok kuchenki, wydawało jej się, że czuje aromat mielonych przypraw: czarnego pieprzu, gorczycy i kopru włoskiego. Buszowała w lodówce, która uspokajająco mruczała. Znalazła paczkę świeżych tortellini z farszem z pomidorów i szynki. Może być. Czekając, aż zagotuje się woda na makaron, poszła po komputer.
Usiadła przy kuchennym stole, nieco staroświeckim meblu z szarą, śliską powierzchnią z linoleum, ostro kontrastującą z jej lśniącym najnowszym modelem MacBooka. Znów otworzyła stronę szkoły Solinge i wybrała zdjęcie Henrika. Potem kliknęła je prawym przyciskiem myszy i zapisała na pulpicie. Długo siedziała, patrząc mu prosto w oczy i nie zauważyła, że woda na makaron gotuje się tak wściekle, że okno pokryło się parą. Podążała za konturami twarzy Henrika koniuszkiem palca. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że czuje jego skórę pod palcami.ROZDZIAŁ 5
Henrik cicho śpiewał swoją altową partię Ave Maria, melodia mocno wkręciła mu się w uszy. Wiedział, że będzie ją nucił przez cały wieczór, a Kristina będzie wzdychać z irytacją.
Szedł aleją długimi szybkimi krokami. Wieczorem wiatr się nasilił, czuł na twarzy i skórze jego podmuchy jak kolce, uszy bolały go z zimna. Wkrótce znalazł się w domu. Próba była fantastyczna jak zwykle i czuł w sobie miłe ciepło. Chór ćwiczył kolędy, czternastego grudnia w kościele miał się odbyć tradycyjny świąteczny koncert. Zwykle było pełno, czasami więcej niż pełno, ludzie tłoczyli się jeszcze na kościelnych schodach. Cieszył się na ten wielki dzień. Torba wrzynała mu się w bark, potrząsnął ramieniem, żeby ją poprawić. Myślał o nowej bibliotekarce. Była miła, nawet się przedstawiła. Barwna osoba, taka, którą się zauważa. Miała dyndające kolczyki i coś turkusowego owiniętego wokół szyi. Do tego głęboki dołek w lewym policzku. Henrik uśmiechnął się bezwiednie, a uśmiech ten najwyraźniej wciąż miał na twarzy, kiedy wszedł do domu.
– Z czego się śmiejesz?
W korytarzu stała Kristina zajęta składaniem grubych bluz
– Cześć! Z niczego, myślałem tylko o tym, jak świetnie dziś poszła próba. Co u ciebie?
Kristina włożyła stos bluz do wielkiej szafy zajmującej jedną ścianę korytarza. Odpowiedziała z twarzą wciśniętą między półki:
– Stresujący dzień w pracy. Duża dostawa, a Mattias znowu był chory. Zrobiłam lazanię. Jesteś głodny?
Weszła do kuchni, nie czekając na odpowiedź. Henrik powiesił płaszcz i odstawił torbę na miejsce. Zapachy z kuchni – oregano i smażona cebulka – przywędrowały do korytarza i sprawiły, że nabrał apetytu. Idąc do jadalni, prawie potknął się o Josefa, jednego z kotów. Kotów Kristiny. Były jej dzidziusiami i z jakiegoś powodu nie akceptowały go jako członka rodziny, chociaż mieszkały tu od prawie trzech lat. Trzymały się tylko Kristiny, kręciły się ciągle wokół niej, spały na jej stopach albo poduszce i odpowiadały miauknięciami, kiedy do nich mówiła. Jego ignorowały albo wpatrywały się w niego w taki sposób, że jeżyły mu się włosy na karku. Teraz Josef rzucił mu nienawistne spojrzenie, po czym oddalił się do kuchni z wysoko uniesionym ogonem.
Henrik usiadł przy stole, który był już nakryty. Na środku stała duża miska z wymieszaną sałatką – szpinak liściasty, pomidorki koktajlowe, czerwona papryka i oliwki. Na jednym z krótkich boków stołu jak zwykle stał świecznik z białymi świeczkami rzucającymi ciepłe światło. Wszystko to wyglądało bardzo przytulnie i Henrik się odprężył. Z Kristiną nigdy nic nie wiadomo. Jednego dnia było przyjemnie i miło, rozmowna i zadowolona opowiadała o swoim dniu i słuchała jego historii. A następnego dnia wszystkiego się czepiała, patrzyła na niego tak, jakby był intruzem, który budzi w niej obrzydzenie. Była całkiem nieobliczalna, a on nie wiedział, jak sobie z tym radzić. Jednak dziś wszystko wyglądało jak najlepiej. Podejrzewał, że może to mieć coś wspólnego z wiekiem, szalejącymi hormonami albo czymś takim. Nigdy o tym nie rozmawiali. Henrik raz spróbował, pewnego wieczoru pod koniec lata, ale niezręcznie dobrał słowa i Kristina wszystko źle zrozumiała, poczuła się tak, jakby na nią naskakiwał i oskarżał. Efektem był ponad tydzień gęstej ciszy w domu. Henrika nie kusiło podejmowanie kolejnej próby. Niech będzie, jak jest, może kiedyś jej przejdzie.
– Henrik, musisz sam wziąć sobie jedzenie z kuchni. To nie restauracja.
W głosie Kristiny słychać było napięcie i Henrik szybko wstał. Nie chciał ryzykować, że żona wybuchnie. W kuchni na blacie stała duża forma, na wierzchu skwierczała warstwa stopionego sera, a potrawa pachniała cudownie.
– Wygląda to fantastycznie, kochanie. Dziękuję.
– Nie zabrałeś ze sobą talerzy?
Kristina wwiercała się w niego wzrokiem. Jej twarz była czerwona i błyszcząca, a gładka zazwyczaj grzywka zmierzwiona.
– Nie, zapomniałem, zaraz wracam!
Odwrócił się i usłyszał, jak za jego plecami Kristina demonstracyjnie ciężko wzdycha.ROZDZIAŁ 6
Kajsa wyłożyła wszystkie torebki z przyprawami na kuchenny stół. Pewnego dnia posprząta w całym domu. Będzie sortować, przeglądać, oddawać i wyrzucać. Urządzi dom w swoim własnym stylu. Ale na razie musi zostać tak, jak jest. Wszystko wciąż wyglądało jak w czasach babci. Zadbane, bardzo przytulne i nieco przykurzone. I Kajsa musi szukać każdej rzeczy, bo babcia miała własne zdanie o tym, jak i gdzie należy je przechowywać.
Teraz szukała szafranu i w końcu znalazła puszkę z Marimekko w zielony wzorek, która, jak się okazało, zawierała torebki z przyprawami. Stała na półce w bibliotece, całkowicie nielogicznie umieszczona obok starej szachownicy i wymiętolonej książki Marianne Fredriksson. Kajsa rozłożyła torebki na stole. Było tu wszystko, czego można potrzebować do różnego rodzaju wypieków. Poza szafranem.
Westchnęła i spojrzała przez kuchenne okno. Termometr wskazywał około zera, a niebo zaciągnięte było ołowianymi chmurami. Nagie gałęzie drzew uginały się na wietrze. Nie miała najmniejszej ochoty wychodzić z domu. Jednak nastawiła się już na pieczenie szafranowych bułeczek, a do nich potrzebowała właśnie tej przyprawy. W niedzielę sklep zamykali o czwartej, a była już prawie trzecia. Powinna pójść od razu.
Kajsa przejrzała się w lustrze, okręcając jednocześnie szyję grubym, zrobionym na drutach szalikiem. Nie wzięła prysznica i nie zrobiła makijażu. Olać to. Włożyła jasnoniebieską włochatą czapkę. Naciągnęła ją mocno na brwi i wsunęła stopy w wysokie buty z futerkiem, aż biała flanelowa piżama zwinęła się w harmonijkę tuż pod kolanami. Na to wszystko puchowa kurtka. Potem ruszyła w listopadową ciemność. Wiatr był potężny, a powietrze wilgotne i Kajsa zadrżała.
Jej dom stał przy ulicy równoległej do głównej ulicy Solinge, która przechodziła przez całe centrum. W tę mroczną listopadową niedzielę nie było tam żywej duszy, ale za kilka dni miała się rozjaśnić gwiazdkami i błyszczącymi światełkami. Początek adwentu i świąteczne dekoracje były czymś, co w Solinge traktowano poważnie.
Kajsa szła szybko, pochylając się do przodu, żeby lodowaty wiatr nie wiał jej prosto w twarz. Kiedy weszła do spożywczaka, ciepło uderzyło ją jak ściana. Mimo że potrzebowała tylko kilku rzeczy, z przyzwyczajenia chwyciła koszyk. Potem błąkała się po alejkach, zapakowała litr świetnego lokalnego mleka, paczkę serka wiejskiego i kostkę masła z lady chłodniczej. Idąc do kasy, stwierdziła, ze ma ochotę na napój gazowany, zawróciła więc. I wtedy ją zauważyła. Srokę wywłokę.
Stała, gapiąc się na półki z wodą gazowaną, tak jakby wybór smaku był taki trudny. Kajsa powoli podeszła, przyglądając się jej uważnie. Miała na sobie długi beżowy płaszcz z wełny ściągnięty w talii, brązowe skórzane botki na niskim obcasie, a na głowie wyjątkowo brzydką czapkę z materiału w kratę. Była znacznie niższa, niż Kajsa sobie wyobrażała, może dlatego, że Henrik był tak wysoki.
Kajsa sięgnęła po plastikową butelkę świątecznego napoju, udawała, że czyta etykietę i jednocześnie dalej przyglądała się Kristinie Lind. Żonie Henrika. Kristina ostatecznie chwyciła butelkę, włożyła ją do swojego wózka i potoczyła go w stronę warzyw. Kajsa ruszyła za nią. Zauważyła, że Kristina porusza się szybko i efektywnie, najwyraźniej tylko woda zmusiła ją do zatrzymania się i zastanowienia. Przy półkach z warzywami wszystko odbyło się błyskawicznie. Kajsa deptała jej po piętach, pakując do koszyka różne rzeczy, nie zastanawiając się zupełnie nad tym, co tam ląduje. Kristina najwyraźniej uznała, że bardzo jej się spieszy. Skierowała się do kas, a Kajsa podążyła za nią.
Otwarta była tylko jedna kasa i Kajsa stanęła tak blisko, że czuła zapach wilgotnego wełnianego płaszcza Kristiny i aromat jej perfum. Coś owocowego, może brzoskwiniowego. Coś, co zupełnie nie pasuje do jej nudnego stylu starej baby, pomyślała Kajsa, zaczynając jednocześnie wykładać swoje zakupy na taśmę. Przed nią Kristina szczupłymi palcami wstukiwała PIN, kiwając jednocześnie głową do kasjerki. Może wyczuła spojrzenie Kajsy, bo nagle odwróciła się do niej z pytającym wyrazem w wąskich oczach.
Kajsa uśmiechnęła się do niej szeroko.
– Dzień dobry! Paskudnie dziś zimno, prawda?
Zobaczyła, jak Kristina marszczy czoło, odpowiadając.
– Rzeczywiście paskudnie.
Miała nieco chrapliwy głos, tak jakby bolało ją gardło. Kajsa spuściła wzrok i zaczęła szukać w kieszeni portmonetki, jednocześnie poprosiła młodą kasjerkę o saszetkę szafranu. Zapłaciła i szybko wcisnęła zakupy do torby. Kristina właśnie wychodziła i Kajsa poczuła ochotę, by pójść za nią. Nasunęła szalik na usta i wyszła na ulicę, by zobaczyć, jak zatrzymuje się tam czerwone volvo i Kristina wskakuje do niego od strony pasażera.
Kajsa zdążyła zauważyć pomarańczowy pukiel, zanim samochód cicho odjechał. Henrik. Jej Henrik. Cóż to za opiekuńczy mężczyzna, który odbiera żonę ze sklepu. Kajsa przełknęła kwaśną zgagę, która zaczęła ją palić w gardle. Twarz piekła ją z zimna, ruszyła do domu z ciężką torbą wypełnioną mnóstwem rzeczy, o których nawet nie wiedziała, że je kupiła. Chrapka na szafranowe bułeczki rozwiała się w powietrzu.ROZDZIAŁ 7
– Rany, jak zimno. Czy ogrzewanie jest na maksimum?
Kristina przysunęła ręce do kratki nawiewu, a Henrik patrzył na nią, jednocześnie ostrożnie prowadząc samochód do domu. Drogi były zdradliwie śliskie. Czarny niewidoczny lód pojawiał się tam, gdzie człowiek najmniej się go spodziewał.
– Cóż za dziwną kobietę spotkałam w sklepie. Miałam wrażenie, że mnie śledzi.
– Co?
– No, ciągle była tam gdzie ja, a potem stała nieprzyjemnie blisko przy kasie i cały czas się gapiła.
– Dziwna sprawa. A kto to był?
– Nie uważasz, że powiedziałabym ci kto to, gdybym ją znała?
W głosie Kristiny znów pojawiła się cierpkość i Henrik westchnął.
– No tak, jasna sprawa – spróbował ponownie – ale jak wyglądała?
– Nie wiem. Odezwała się do mnie, a ja nie wiedziałam, jak się zachować, i szybko wyszłam. Poza tym miała na sobie wielką czapkę naciągniętą na oczy, więc nie wiem dokładnie. Ale na pewno była wysoka. W sumie nie musimy się nią przejmować.
Henrik skręcił na drogę prowadzącą obok pastorówki, rodzinnego domu Kristiny, i dalej do ich domu, który stał po sąsiedzku. Wtedy przypomniał sobie coś.
– Prawie zapomniałem. Dzwonił Peder. Chciał tylko się upewnić, że będziesz mogła mu pomóc po świątecznym koncercie, na wieczorku. Mówił też, że dzwonił Olof i powiedział, że przyjedzie dzień przed Wigilią i zostanie do Nowego Roku.
– A dlaczego dzwonił z tym do ciebie? Jutro wieczorem będę przecież u rodziców, mama potrzebuje pomocy ze swoim iPadem.
– Może zapomniał. Ale to dobrze, możesz mu wtedy odpowiedzieć.
– Jasne, oczywiście, da się zrobić. A skoro już mówimy o rodzicach. Pomyślałam sobie, że musimy zrobić świąteczne zakupy w Halmstad, przed koncertem w kościele Świętego Mikołaja dwudziestego grudnia. Musimy też wymyślić prezenty dla twoich rodziców i kupić coś dla Olofa. A jeśli mamy wysłać prezenty do twojej siostry, to musimy…
Henrik jęknął, zanim zdążył się powstrzymać.
– Co jest? Dlaczego tak jęczysz?
– Czy naprawdę muszę brać udział w tych zakupach? Nie możemy po prostu pójść na koncert, a potem na kawę? Albo na spacer?
Kristina odpięła pas bezpieczeństwa, a Henrik wyłączył silnik. Samochód wypełniła cisza.
Kristina odwróciła się do niego ze ściągniętymi w irytacji ustami.
– Więc nie możesz mi trochę pomóc z zakupami dla rodziny. Tak? Wszystko zawsze musi być na mojej głowie. Wszystko!
Wysiadła z samochodu, nie czekając na odpowiedź. Torby z zakupami zostały na podłodze przy siedzeniu kierowcy w kałuży mokrego błotka z butów Kristiny. Henrik patrzył, jak żona szybkim krokiem idzie do domu. Zapaliły się lampy na schodach, oświetlając jej sylwetkę, kiedy stała, szukając w torebce klucza do domu. Henrikowi nagle zrobiło się jej żal. Cały ten gniew, który w sobie nosi, musi zajmować w jej umyśle mnóstwo miejsca, pomyślał. Zamknął oczy, oparł głowę o zagłówek. Poczuł przy czaszce zimny materiał. Chciałby porozmawiać z Kristiną. Albo z kimś innym.
Nagle uświadomił sobie własną samotność. Naprawdę nie miał z kim podzielić się swoimi niepokojami. Oczywiście, znał wielu ludzi, a niektórych członków chóru uważał nawet za dobrych przyjaciół. Nie mógłby jednak nigdy im się zwierzyć. Peder i Ellinor, rodzice Kristiny, niezależnie od wszystkiego, wzięliby jej stronę, zwłaszcza Peder. Była jego jedyną córką, oczkiem w głowie, i na pewno nie mogłaby zrobić nic złego. Z własnymi rodzicami spotykał się rzadko i mieli jedynie powierzchowną relację, nigdy nie przyszłoby mu nawet do głowy rozmawiać z nimi o swoich małżeńskich problemach. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy: był całkiem sam i bolało go to chyba bardziej, niż był w stanie sam się przyznać.ROZDZIAŁ 8
Kajsa owinęła się grubą pierzyną. Pozwoliła sobie poleżeć w miłym ciepełku jeszcze chwilę. Po starym domu hulały przeciągi, a podłoga była zimna. Poza sypialnią, gdzie leżała szarozielona wykładzina. Jako dziecko Kajsa lubiła na niej siadać i przeciągać palcami przez jej miękkość, fantazjując, że siedzi sobie w lesie między skrzatami i trollami, a brązowe kapcie babci to domki przyjaznych lub niemiłych leśnych istot. Czasami chowała się pod łóżkiem, leżała tam płasko na brzuchu z jednym policzkiem przyciśniętym do wykładziny, cichutko jak myszka, kiedy babcia lub dziadek jej szukali. Udawała, że jest jedną z tych istot, które stworzyła siłą własnej wyobraźni.
Zmrużyła oczy, spróbowała się trochę rozbudzić. Pokój był pogrążony w mroku, podciągnęła się trochę w górę do pozycji siedzącej i zapaliła lampę przy łóżku. Ciepłe żółte światło ogrzało pokój. Ściany były pokryte tapetą ze wzorem w drobne białe kwiatki na jasnozielonym tle. Ciężkie złociste kotary zasłaniały okno, a w jednym z rogów rozpierał się olbrzymi żółtoróżowy fotel. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol i również tutaj były książki. Nie na półkach, ale ustawione w chybotliwe barwne stosy na białym stole w innym rogu.
Kajsa uwielbiała budzić się w tym pokoju, który był tak dziwny i charakterystyczny dla jej babci. Przeciągnęła się, ziewnęła. Pomyślała o dniu, który czeka ją w pracy. Zaplanowała wyjąć ze składziku wszystkie świąteczne ozdoby, zobaczyć, co tam jest i co być może trzeba uzupełnić. Jej koleżanka Gunvor, pani po sześćdziesiątce, która pracowała na niepełnym etacie, mówiła, że powinny być świeczniki adwentowe na każde okno i być może mnóstwo innych fajnych rzeczy.
Kajsa sięgnęła po szlafrok leżący na podłodze. Naciągnęła na stopy grube skarpety i ruszyła do kuchni. Czekając, aż kawa przesączy się przez filtr, przeglądała lokalną gazetę, darmowe wydanie rozdawane raz w tygodniu. Jej oczy zatrzymały się na tłustym nagłówku:
Chór Solinge ma próbę przed tegorocznym świątecznym koncertem.
Poniżej zamieszczono zdjęcie chóru i Kajsa zaczęła przeglądać twarze. Jest Henrik. W środku na samym tyle. Uśmiechnęła się i przeczytała tekst. Chór Solinge miał tradycyjnie wystąpić w kościele czternastego grudnia o szesnastej. Wstęp gratis, wszyscy są mile widziani. Wyjęła telefon i zapisała datę i godzinę koncertu w kalendarzu. Tego nie może przegapić.
Kiedy się ubrała i wypiła kawę, po głowie szalały jej różne myśli. O Henriku, o tym, jakie wrażenie na niej zrobił tam w bibliotece. Prawda, że był starszy od niej, ale w całej jego postaci było coś takiego, co mówiło jej, że to właśnie ten. To na niego czekała. Ci, którzy byli przed nim, to tylko epizody w jej życiu, nic nieznaczące związki pozbawione głębi. Teraz to wyraźnie widziała. Mogła nawet przyznać się przed sobą, że wcześniej była ślepa. Bo przecież myślała, że to Linus jest tym jedynym… jeszcze nie tak dawno temu. Teraz już była pewna. Tym jedynym był Henrik. I tym razem wszystko pójdzie po jej myśli, tym razem nie zrobi żadnego błędu.