Zabójca - ebook
Zabójca - ebook
Piąty tom bestsellerowej policyjnej sagi w sposób niezwykle autentyczny, a równocześnie fabularnie atrakcyjny opisuje największą bolączkę naszych czasów – terroryzm. Szaleniec jest gotów wykonać ruch. Policja wie o nim jedynie, że terrorysta jest groźny i posiada bombę, którą potrafi zdetonować. Co gorsza, oficerowie departamentu nie są pewni, czy mogą zaufać własnym funkcjonariuszom, gdyż jednego z nich podejrzewają o korupcję. W najbliższych dniach te dwie sprawy całkowicie zawładną miastem Filadelfia…
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-511-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Detektyw Matthew M. Payne ze Wschodniego Wydziału Detektywów zatrzymał nieoznakowany wóz policyjny przy krawężniku tuż za skrzyżowaniem ulic Dwunastej i Butler w Tioga, dzielnicy Filadelfii.
Przy krawężniku stał zaparkowany trzyletni ford kombi. Payne sięgnął na siedzenie obok, wziął podkładkę do pisania z klipsem i przejrzał spis poszukiwanych aut. Dokładniej mówiąc, była to kartka formatu A4, zadrukowana z obu stron numerami rejestracyjnymi skradzionych pojazdów. W porządku alfanumerycznym.
Istnieją trzy kategorie skradzionych pojazdów. Dwie gwiazdki przy numerze oznaczały ostrzeżenie dla funkcjonariuszy policji, że wszelkie osoby w skradzionym pojeździe mogą okazać się uzbrojone i niebezpieczne. Jedna gwiazdka oznaczała, że jeśli samochód zostanie odzyskany, należy go pilnować do momentu, gdy technicy będą w nim mogli poszukać odcisków palców. Sam numer bez gwiazdek sugerował zwykłe, przeciętne skradzione auto, które nie obchodzi nikogo poza właścicielem.
Numer rejestracyjny widzianego przez Matta forda kombi widniał w spisie. Kradzież pojazdu zgłoszono dwadzieścia osiem godzin temu. Na liście obok numeru nie widniała żadna gwiazdka. Dwie godziny wcześniej radiowóz 2517 z Dwudziestego Piątego Dystryktu zauważył tego forda kombi podczas rutynowego patrolu i po sprawdzeniu ustalono, że pojazd zgłoszono jako skradziony.
Powód, dla którego ford kombi przyciągnął uwagę facetów w niebiesko-białych mundurach, nie był oczywiście trudny do wydedukowania dla kogoś z rozległym doświadczeniem detektywa Payne’a; Matt był już bowiem detektywem od całych trzech tygodni. Koła i opony usunięto, a maskę otwarto, co sugerowało, że złodziej zabrał również inne wartościowe na rynku części samochodowych elementy wyposażenia komory silnikowej.
Funkcjonariusz, który jako pierwszy dostrzegł skradziony samochód, wypełnił policyjny formularz 75-48, na którym zaznaczył lokalizację znalezionego auta, godzinę, o której je zauważył, numer rejestracyjny i numer identyfikacyjny oraz stan pojazdu — to znaczy, czy auto zostało spalone, rozebrane na części, czy też jest w miarę nietknięte.
Jeśli funkcjonariusz odzyskał samochód w stanie nienaruszonym, czyli takim, który umożliwiał dalszą jazdę, musiał go unieruchomić poprzez usunięcie cewki zapłonowej lub wypuszczenie powietrza z jednej czy kilku opon. Byłaby to bowiem ogromnie żenująca sytuacja dla policji, gdyby po triumfalnym poinformowaniu obywatela, że jego auto odzyskano, powiedzmy, na skrzyżowaniu ulic Dwunastej i Butler, a potem — zanim obywatel zdołał dotrzeć na rzeczone skrzyżowanie — okazało się, że pojazd znów został skradziony.
Funkcjonariusz, który znalazł ten konkretny skradziony samochód, przekazał następnie formularz 75-48 jednemu ze stażystów pracujących w Dwudziestym Piątym Dystrykcie przy skrzyżowaniu ulic Front i Westmoreland, ponieważ dyżurny kapral był akurat zajęty. Termin „stażysta” mógłby wprowadzać w błąd, sugeruje bowiem osobę, która dopiero uczy się jakiejś pracy, a zatem kogoś młodego. Jeden ze stażystów w pokoju operacyjnym Dwudziestego Piątego Dystryktu w rzeczywistości pracował w policji, jeszcze zanim detektyw Payne przyszedł na świat, a stażystą był od lat jedenastu.
Tak doświadczony funkcjonariusz nie miał potrzeby prosić kaprala o wskazówki, gdyż sam dokładnie wiedział, co należy zrobić z formularzem 75-48. Można by nawet mniemać, że gdyby zwrócił do się kaprala po radę, zaskoczyłby go tym, a może nawet zaszokował.
Jeśli pojazd został skradziony w granicach miasta Filadelfia, stażysta musiał po prostu powiadomić właściciela i w imieniu dystryktu skreślić numer z listy. Ale akurat tego forda skradziono obywatelowi miasta Jenkintown, które leżało w stanie Pensylwania, nieco na północ od Filadelfii. W ten sposób sprawa forda otrzymała status OJ, czyli „obcej jurysdykcji”.
Najpierw stażysta przydzielił sprawie KND (skrót od kontrolny numer dystryktu). W tym przypadku był to ciąg cyfr: 74-25-004765. Liczba „74” oznaczała rok, „25” — Dwudziesty Piąty Dystrykt, a „004765” — kolejny przypadek tej samej natury, jakie zdarzyły się od początku roku.
Następnie funkcjonariusz zaniósł raport i wypełniony formularz na piętro w budynku, gdzie miał swoje biura WWD, czyli Wschodni Wydział Detektywów, i przekazał je dyżurnemu, a ten z kolei przydzielił sprawie numer wydziałowy.
Dyżurny w WWD położył raport na biurku sierżanta Aloysiusa J. Suttona, który wówczas zlecił śledztwo w sprawie odzyskanego skradzionego pojazdu detektywowi Matthew M. Payne’owi, najnowszemu członkowi brygady.
W teorii dochodzenie powinien poprowadzić detektyw „następny na Kole”. „Koło” to jedynie figura retoryczna, gdyż w rzeczywistości w wydziale istniała po prostu umieszczona na podkładce kartka w linie, na której wypisano nazwiska wszystkich dostępnych detektywów brygady. Kiedy do WWD trafiała nowa sprawa, przydzielano ją kolejnym detektywom z listy. Chodziło o to, żeby wszyscy mieli mniej więcej tyle samo pracy.
W praktyce jednak, szczególnie gdy w brygadzie zjawiał się nowy detektyw, Koło ignorowano. Sierżant Sutton nie zamierzał przydzielać, powiedzmy, napadu z bronią w ręku detektywowi, który ukończył szkolenie w Akademii Policyjnej tydzień, dwa czy trzy tygodnie wcześniej, a sprawa odzyskanego skradzionego auta nie powinna trafiać do detektywa służącego w policji od dziesięciu czy dwunastu lat, zwłaszcza jeśli wydział miał do dyspozycji „kota”, który mógł się nią zająć.
Odkąd detektyw Payne rozpoczął służbę w WWD, zbadał już osiem przypadków odzyskanych skradzionych pojazdów. W tym czasie zgłoszono do załatwienia w WWD dziewięć takich spraw.
Detektyw Payne właściwie wiedział o kradzieży aut więcej niż wszyscy — poza jednym — detektywi, którzy wraz z nim zdali ostatni egzamin na detektywa i odbyli szkolenie przygotowawcze. W miejscu swojego poprzedniego przydziału Payne miał bowiem okazję odbywać dość długie dyskusje na temat kradzieży pojazdów z porucznikiem Jackiem Malone’em, który w owym czasie kierował brygadą do walki z przestępczością samochodową w wydziale do spraw poważnej przestępczości Departamentu Policji Miasta Filadelfia.
Porucznik Malone ostatnio przyciągnął nieco uwagę prasy ze względu na pewne śledztwo, które prowadził, a które zakończyło się oskarżeniem przez wielką ławę przysięgłych Roberta L. Hollanda, znanego dealera samochodowego z Delaware Valley, któremu zarzucono sto sześć przypadków handlu kradzionymi pojazdami, fałszowanie dokumentów rejestracyjnych i inne wykroczenia związane z kradzieżą aut.
Detektyw Payne mnóstwo nauczył się od porucznika Malone’a o dokonywanych na szeroką skalę kradzieżach aut. Wiedział, jak funkcjonują tak zwane „dziuple”, jak można sfałszować dane identyfikacyjne samochodu, jak uzyskać wyglądające na autentyczne akta kupna-sprzedaży i inne, podobne dokumenty; posiadł nawet dość szczegółową wiedzę dotyczącą nielegalnego wywozu skradzionych pojazdów statkami z filadelfijskiego portu na sprzedaż do krajów Ameryki Łacińskiej i Południowej.
Nic z tej wiedzy niestety nie było warte cokolwiek w śledztwie, którego przeprowadzenie przydzielono obecnie detektywowi Payne’owi.
Matt Payne nauczył się od porucznika Malone’a jednak również, że znaczną większość kradzieży pojazdów można podzielić na dwie kategorie. W przypadku pierwszej samochód przywłaszczają sobie na jakiś czas miłośnicy przejażdżek kradzionymi autami lub dzieciaki, które znalazły w stacyjce kluczyk i postanowiły pojeździć sobie po mieście przez parę godzin, w przypadku drugiej natomiast — auto biorą złodzieje amatorzy, którzy wprawdzie nie potrafią opchnąć skradzionego pojazdu i nie mają ani dziupli, ani odpowiedniego sprzętu, aby rozebrać go na części nadające się do odsprzedaży, znają jednak ludzi, którzy bez zbędnych pytań nabędą od nich koła i opony, prądnice, sprężarki klimatyzacji, akumulatory, gaźniki, radia i inne dające się łatwo odłączyć elementy.
Bardzo niewielu złodziei z jednej czy drugiej kategorii zostaje kiedykolwiek postawionych przed sądem powszechnym. Jedynie nielicznych amatorów przejażdżek kradzionymi samochodami w ogóle chwytano — następowało to zwykle wówczas, gdy zakończyli swoją wycieczkę na przyporze mostu lub wjechali w kombi pełne zakonnic, zresztą ci złodzieje prawie zawsze okazywali się nieletni, toteż traktowano ich jak krnąbrne dzieciaki i zamiast iść do więzienia, otrzymywali dozór kuratorski, biorąc udział w programie, dzięki któremu mieli się zmienić w grzecznych, przestrzegających prawa dorosłych.
Policja łapie również bardzo niewielu złodziei spośród tych, którzy kradną samochód, aby wyjąć zeń części, ponieważ procederu tego dopuszczają się zazwyczaj osoby tak zręczne, że w mniej niż pół godziny potrafią ogołocić pojazd ze wszystkich elementów wartych choć parę dolarów. Czekają zwykle, aż przejedzie obok nich lokalny radiowóz patrolowy, a wtedy — wiedząc, że funkcjonariusze wrócą na to konkretne miejsce nie wcześniej niż za godzinę — spokojnie zaczynają „robotę”.
Zgodnie z prawem taka kradzież jest jednak przestępstwem i trzeba w jej sprawie przeprowadzić śledztwo tak samo starannie jak, powiedzmy, w przypadku napadu na sklep monopolowy.
Matt Payne dowiedział się zatem w praktyce, że tego typu dochodzenia przydziela się detektywom takim jak on nie tylko celem oszczędzenia czasu doświadczonym detektywom, których pozostawia się do ważniejszych zadań, lecz także po to, by nowicjusze nauczyli się pracy gliniarza.
Tak czy owak, detektyw Payne wysiadł z samochodu z podkładką do pisania i podszedł do forda. Gdy zajrzał przez okno, nie zaskoczył go brak radia na tablicy rozdzielczej ani fakt, że kluczyki wciąż tkwią w stacyjce.
Co więcej, złodzieje okazali się naprawdę nietaktowni. Gdyby liczyli się z uczuciami innych, porzuciliby ten samochód obok jakiejś opuszczonej parceli, w Fairmount Park albo gdzieś poza terenem zabudowanym. A tak? Teraz Matt będzie musiał chodzić od drzwi do drzwi i pytać mieszkańców, czy widzieli, jak ktoś zdejmował opony i koła z forda kombi na ulicy, a jeśli widzieli, będzie musiał poprosić o rysopis sprawców.
Jakąś godzinę później skończył przesłuchania i nie zdziwiło go wcale, że żadna z sześciu osób, z którymi rozmawiał, zupełnie nic nie zauważyła.
Wrócił do nieoznakowanego wozu policyjnego i pojechał z powrotem do siedziby Wschodniego Wydziału Detektywów. Nie bez trudu znalazł miejsce postojowe na małym parkingu, zaparkował auto, wszedł do budynku, odszukał puste biurko i wolną maszynę do pisania, po czym zaczął uzupełniać raport. Kiedy postawił ostatnią kropkę, wiedział, że efekt jego pracy trafi do odpowiedniej teczki i nigdy więcej nie ujrzy światła dziennego.
Na pięć minut przed szesnastą, gdy kończyła się jego zmiana trwająca od ósmej rano do czwartej po południu, detektyw Payne zdał sobie sprawę, że ktoś za nim stoi. Odwrócił się od maszyny do pisania i spojrzał przez ramię. Jego szef, sierżant Aloysius J. Sutton, rumiany na twarzy, rudowłosy, przysadzisty mężczyzna pod czterdziestkę, uśmiechał się do niego.
— Szkoda, że nie umiem tak szybko pisać na maszynie — powiedział z podziwem.
— Powinien szef zobaczyć, jak piszę na wyprodukowanej po roku 1929 — odparował Payne.
Sutton zachichotał.
— Masz czas na piwo, gdy wyjdziemy?
— Jasne.
Zaproszenie zaskoczyło Matta. Picie piwa z najmłodszym z detektywów jakoś nie pasowało do Suttona. Może po prostu sierżant sugerował mu, że uznał go już za jednego ze swoich ludzi. W każdym razie nie mógł odmówić, młodzi detektywi nie odrzucają takich propozycji otrzymanych od sierżantów.
— Znasz lokal Tom & Frieda’s?
Matt skinął głową. Bar znajdował się na skrzyżowaniu Lee i Westmoreland, pięćdziesiąt metrów od siedziby WWD.
— Tam się spotkamy.
Sierżant Sutton odszedł, wrócił do swojego biurka, które stało tuż przed gabinetem kapitana Eamesa, i zaczął zbierać przedmioty z blatu.
„O co tu, do diabła, chodzi? Jezu Chryste, czyżbym coś spieprzył? Złamałem jakąś niepisaną zasadę? Hm, chyba coś w tym stylu. Pewnie dostanę słówko przestrogi. Ale czego będzie dotyczyć?”.
Pięć po szesnastej Matt Payne opuścił pokój w wydziale detektywów i ruszył ulicą, kierując się do lokalu Tom & Frieda’s. Gdy wszedł, rozejrzał się, lecz sierżanta Suttona nie było ani w części barowej, ani w tej z grillem, toteż przez chwilę obawiał się, że szef zjawił się wcześniej, a gdy zmęczyło go czekanie, wyszedł, raczej na niego wściekły.
W tej samej chwili jednakże Sutton, który najwidoczniej był akurat w toalecie, dotknął jego ramienia.
— Przepraszam za spóźnienie, sierżancie.
— Póki siedzimy tutaj, możesz mówić mi Al. Jesteśmy mniej więcej… po służbie.
— Okej, dzięki.
— Kuflowy ortlieb? Może być?
— Świetnie.
— Najważniejsze to znaleźć bar, w którym sprzedaje się morze piwa. Wtedy masz pewność, że zawsze dostaniesz świeże. W większości lokali beczkowe smakuje jak końskie siki, bo po prostu zalega całe wieki.
„Hm, tak sobie gawędzimy. Ale przecież sierżant nie ściągnął mnie tutaj, ponieważ mnie lubi albo dlatego, że pragnie wygłosić wykład na temat zalet świeżego piwa z beczki. Do ciężkiej cholery, wolałbym, żeby przeszedł do rzeczy”.
— Masz coś pilnego, co nie może poczekać trzy dni? — spytał Sutton, kiedy kiwał na barmana.
Matt przemyślał szybko pytanie.
— Nie.
— To dobrze. Bo od jutra na trzy dni dostajesz specjalny przydział do Roundhouse. Zgłosisz do się sierżanta McElroya w biurze głównego inspektora Lowensteina.
Payne czekał na ciąg dalszy. Niestety, nie otrzymał żadnego wyjaśnienia.
— A o co chodzi? — spytał w końcu.
Sutton przyjrzał mu się z uwagą.
— Myślałem, że może ty mnie oświecisz — odparował ostatecznie. Matt pokręcił powoli głową z boku na bok.
— Powiem ci, co wiem — kontynuował sierżant. — Harry McElroy… Wiesz, kto to?
— Tak, znam go.
— Więc Harry zadzwonił do kapitana Eamesa, a ponieważ szefa nie było, ja odebrałem. No i Harry powiedział, że główny inspektor życzy sobie, żebyś zjawił się tam jutro rano na trzy, może cztery dni. Im mniej ludzi będzie o tym wiedziało, tym lepiej. — Payne wzruszył ramionami. Ta informacja nic mu nie mówiła. — No to spytałem, o co chodzi — kontynuował sierżant — a Harry mi na to, że potrzebują kogoś do roboty papierkowej. Wybrali ciebie, bo podobno byłeś w tym dobry.
Payne chrząknął.
— Jeśli ktoś cię spyta, tak odpowiadasz — podsumował Sutton.
— Już wiem, co się dzieje — oznajmił wesoło Matt. — Przejrzeli moje rewelacyjne akta z WWD, odkryli, że jestem genialnym ekspertem od odzyskiwania skradzionych samochodów i w nagrodę zamierzają przenieść mnie do wydziału zabójstw.
Sierżant popatrzył na niego i po chwili się roześmiał. — To podła robota, dzieciaku, wiem — powiedział — ale ktoś musi ją wykonać.
— No cóż, cokolwiek się zdarzy, nie może być gorsze niż odzyskiwanie aut — mruknął Matt.
— Muszę iść do domu. Czeka mnie czuwanie. Jerry Sullivan, który rok temu odszedł na emeryturę jako porucznik z Dziewiątego Dystryktu, właśnie kopnął w kalendarz.
— Nie znałem go.
— Sullivanowie właśnie sprzedali dom, bo zamierzali się przenieść do Wildwood — dodał sierżant.
Zeskoczył ze stołka barowego, wziął drobniaki, kiwnął głową Payne’owi i wyszedł z baru.
Detektyw Matthew M. Payne mieszkał w bardzo małym apartamencie na ostatnim piętrze budynku na Rittenhouse Square, w dzielnicy, którą w Filadelfii nazywa się Center City. Trzy główne piętra gmachu trzy lata temu zostały przerobione na biura. Od tego czasu dzierżawiło je Towarzystwo Onkologiczne Delaware Valley.
Właścicielowi budynku, kiedy zatwierdzał koszt adaptacji nienadającego się na biura poddasza, nigdy nawet nie przemknęło przez myśl, że zamieszka w nim policjant. Właściciel pragnął otrzymać niewielki czynsz, wynajmując małe pomieszczenia na przykład parze starszych osób, samotnej wdowie lub wdowcowi, osobie z ograniczonymi środkami finansowymi, jakiemuś pracownikowi centrum, może Instytutu Franklina lub biblioteki publicznej — jednym słowem osobie bądź osobom skłonnym znosić niedogodności związane z dostępem do lokalu, jego pochyłe ściany i niezbyt dużą przestrzeń. Budynek miał bowiem też zalety: dogodne położenie i — co ważniejsze — całodobową ochronę, którą pełnili strażnicy z firmy Holmes Security Service. W nocy centrum Filadelfii nie jest bowiem zbyt bezpiecznym miejscem dla ludzi, którzy mają już swoje lata.
W czasie przeróbki poddasza właścicielowi również nawet nie przyszło do głowy, że jego pasierb, wtedy student ostatniego roku Uniwersytetu Pensylwanii, zostanie policjantem. Brewster Cortland Payne II wierzył wówczas bowiem — nie bez powodu — że Matt, po trzyletnim okresie służby w piechocie morskiej, ukończy studia prawnicze, a później dołączy do kancelarii prawnej Mawson, Payne, Stockton, McAdoo & Lester, której Brewster był współzałożycielem i wspólnikiem.
Niestety podczas wstępnych badań lekarskich w siedzibie marines u Matta wykryto jakąś osobliwą wadę wzroku. Nic poważnego, lecz coś, co wystarczyło do uznania go za niezdolnego do służby w Korpusie Piechoty Morskiej. W głębi serca Brewster Payne poczuł wtedy ulgę. Oczywiście rozumiał, jak wielkim ciosem jest dla dwudziestojednoletniego absolutnie zdrowego młokosa informacja, że nie spełnia standardów ustalonych przez marines. Z drugiej strony uważał jednak pasierba za niezwykle bystrego dzieciaka, a wiedział, iż czas leczy rany, toteż sądził, że w takim razie Matt skupi się teraz na studiach i karierze prawnika.
Chociaż Brewster C. Payne odnosił wrażenie, że jego uniwersyteckie życie sprowadza się do picia piwa i uganiania się za spódniczkami, Matt ukończył Uniwersytet Pensylwanii. I to z wyróżnieniem.
Tyle że właśnie w owym czasie śmiertelnie postrzelono kapitana Richarda C. „Dutcha” Moffitta, dowódcę drogówki Departamentu Policji Pensylwanii, który próbował akurat powstrzymać osobnika dokonującego napadu z bronią w ręku.
W rodzinie Moffittów była to już druga śmierć funkcjonariusza na służbie. Dwadzieścia dwa lata wcześniej bowiem brat Dutcha, sierżant John Xavier Moffitt, został zastrzelony, gdy odpowiadał na cichy alarm. Sześć miesięcy po jego śmierci wdowa po sierżancie Moffitcie urodziła ich syna.
Ponieważ Patricia Moffitt spędziła ostatni trymestr ciąży na nauce maszynopisania i stenografii, cztery miesiące po urodzeniu dziecka znalazła posadę stażystki-maszynistki w kancelarii prawnej Lowerie, Tant, Foster, Pedigill & Payne.
Miała naturalnie do dyspozycji emeryturę policyjną oraz polisę ubezpieczeniową nieżyjącego męża, ale kobieta wiedziała, że nie są to fundusze dostateczne i, posiadając tylko je, nie zdoła dać swemu synowi wszystkiego, co dać mu pragnęła.
W niedzielne popołudnie dwa miesiące po rozpoczęciu pracy w kancelarii Lowerie, Tant, Foster, Pedigill & Payne, podczas gdy pchała wózek z synem w pobliżu Instytutu Franklina, Patricia Moffitt spotkała Brewstera Cortlanda Payne’a II, którego rozpoznała jako spadkobiercę części schedy Lowerie, Tant, Foster, Pedigill & Payne. Słyszała zresztą, że młody pan Payne jest nie tylko synem głównego wspólnika kancelarii, lecz także wnukiem jednego z jej założycieli.
Mimo tego szlachetnego rodowodu Brewster Cortland Payne II czuł się wyraźnie niepewnie w parku przed Instytutem Franklina. Pchał spacerówkę z dwuletnim chłopcem i prowadził czteroipółletnią dziewczynkę w specyficznej uprzęży, trzymając za coś, co wyglądało jak psia smycz.
Kiedy pani Moffitt i pan Payne krótko się przywitali — Patricia dwukrotnie pisała dla Brewstera listy na maszynie — dziewczynka oznajmiła z wielką pewnością siebie, że: „Foster zrobił kupkę w majtki, a tatuś nie zabrał pieluchy”.
Patricia Moffitt zlitowała się nad panem Payne’em, zabrała chłopca do toalety w budynku Instytutu Franklina i przewinęła go. Kiedy wróciła, Payne powiedział jej, że jest „w mniej więcej w takiej samej sytuacji” jak ona. A dokładniej wyznał, że jego żona zginęła w wypadku samochodowym osiem miesięcy temu, gdy wracała z domku letniskowego w Poconos.
Trzy miesięcy później Patricia i Brewster zaszokowali, a może i też rozwścieczyli członków rodziny Payne’ów i Moffittów oraz różnych przyjaciół i dalszych krewnych z obu stron — w piątek po pracy zabrali dzieci, pojechali do Bethesda w stanie Maryland, gdzie się pobrali.
Sześć miesięcy po ślubie Brewster adoptował syna Patricii, który od tej pory zamiast Moffitt nazywał się Matthew Mark Payne.
Kiedy dzień po pogrzebie kapitana Dutcha Moffitta, którego pochowano na cmentarzu przy rzymskokatolickim kościele pod wezwaniem św. Dominika, Matt Payne wstąpił do filadelfijskiej policji, Brewster Payne nawet nie musiał słuchać profesjonalnej opinii biegłej psychiatry, czyli swojej córki, doktor Amelii Payne, że Matt zrobił to, aby udowodnić, że jest mężczyzną, i aby przezwyciężyć psychologiczną kastrację, jaką było dla niego odrzucenie przez komisję marines — Brewster Payne sam się tego domyślił.
Podobnie główny inspektor Dennis V. Coughlin z Departamentu Policji Miasta Filadelfia. Denny Coughlin był kiedyś najlepszym przyjacielem sierżanta Johna X. Moffitta, a przez ostatnie lata zaczął się całkiem dobrze dogadywać z Brewsterem, z którym bardzo zbliżyła go sprawa Matki Moffitt — obaj musieli sobie radzić z humorami babci Matta, wojowniczej matrony pochodzenia niemiecko-irlandzkiego, która szczerze wierzyła, że Brewster Cortland Payne II będzie się smażył w piekle za uwiedzenie wdowy po jej synu, skłonienie jej do porzucenia świętego Kościoła rzymskokatolickiego na rzecz protestantyzmu i wychowanie jej wnuka na poganina.
Po wypiciu więcej whisky niż było to prawdopodobnie dla nich dobre w barze Union League Club, Denny Coughlin i Brewster Payne zgodzili się, że pomysł zostania gliniarzem jest w przypadku Matta rzeczą zrozumiałą, lecz kiedy chłopak pozna szczegóły życia funkcjonariusza policji, bez wątpienia się opamięta. Parotygodniowy, nie dłuższy niż miesięczny pobyt w Akademii Policyjnej otworzy mu oczy na to, w co się wpakował, a wtedy da sobie z takimi pomysłami spokój.
Matt jednakże nie zrezygnował, toteż gdy ukończył akademię, Denny Coughlin użył swoich wpływów i kazał go przydzielić do pracy za biurkiem w nowo utworzonym wydziale dochodzeń specjalnych. Przed laty zmuszony był zastukać do drzwi domu Patricii Moffitt i powiedzieć, że jej mąż zginął podczas pełnienia obowiązków służbowych. Nie zamierzał teraz pukać do domu Payne’ów, aby powiadomić Patricię M. Payne, że zabito jej syna.
Wyjaśnił całą sytuację dowódcy wydziału dochodzeń specjalnych, inspektorowi sztabowemu Peterowi Wohlowi. Coughlin z jakiegoś powodu uważał Wohla za najbystrzejszego policjanta w departamencie. Peter był kiedyś detektywem w wydziale zabójstw, później najmłodszym sierżantem drogówki, następnie najmłodszym inspektorem sztabowym, jaki pracował w wydziale spraw wewnętrznych, aż nagle burmistrz utworzył wydział dochodzeń specjalnych i mianował Wohla jego dowódcą. Ojcem Petera był emerytowany główny inspektor Augustus Wohl, dla którego zarówno Denny Coughlin, jak i Jerry Carlucci wcześniej pracowali.
Inspektor sztabowy Wohl zrozumiał sytuację nawet lepiej, niż Denny Coughlin się spodziewał. Pojął, że Matt Payne jest synem, którego Denny Coughlin nigdy nie miał. Zresztą ojciec powiedział kiedyś Peterowi, że Denny Coughlin czekał właśnie na odpowiedni moment, aby oświadczyć się wdowie po Johnie X. Moffitcie, kiedy kobieta zaskoczyła wszystkich, poślubiając bogatego prawnika.
Tak czy owak, inspektor Wohl zdecydował, że zatrudnienie funkcjonariusza Matthew M. Payne’a przy bezpiecznej robocie papierkowej nie będzie stanowiło większego problemu. Po pewnym czasie przekładania papierów dzieciak na pewno się opamięta, odejdzie z policji i podejmie studia prawnicze, czyli trafi tam, gdzie jego miejsce.
Stało się inaczej, niż wszyscy ci mężczyźni zaplanowali. Dziewięćdziesiąt pięć procent funkcjonariuszy policji kończy karierę zawodową bez jednego strzału ze służbowego rewolweru, natomiast Payne w ciągu ledwie dziewiętnastu miesięcy, jakie upłynęły od przydzielenia go do wydziału dochodzeń specjalnych, zdążył postrzelić śmiertelnie dwóch uzbrojonych przestępców.
Oba zdarzenia stanowiły oczywiście niezwykłe zbiegi okoliczności. W pierwszej sytuacji Wohl „pożyczył” młodego Payne’a jako chłopca na posyłki Jasonowi Washingtonowi, wytrawnemu detektywowi z wydziału zabójstw. Washington prowadził akurat śledztwo w sprawie seryjnego gwałciciela z północno-zachodniej Filadelfii — świra, który napadał kobiety w ich mieszkaniach, porywał je, przetrzymywał w furgonetce, a następnie odcinał im różne części ciała. Detektyw potrzebował kogoś, kto będzie za niego dzwonił, załatwiał sprawy i robił wszystko, co trzeba, aby on sam mógł zaoszczędzić czas i skupić się na tropieniu gwałciciela-mordercy.
Funkcjonariusz Payne nie był wcześniej zamieszany w nic bardziej śmiałego czy grożącego śmiercią niż informowanie inspektora Wohla, że detektyw Washington zabezpieczył gipsowe odlewy śladów opon furgonetki sprawcy. Właśnie dostarczył rzeczone odlewy do laboratorium ekspertyz i medycyny sądowej, kiedy przypadkiem natknął się furgonetkę sprawcy. Był to absolutnie pierwszy raz, kiedy Matt Payne przedstawił się oficjalnie jako funkcjonariusz policji, a obywatel, do którego się zwrócił, zareagował gwałtownie i usiłował przejechać go furgonetką.
Payne opróżnił magazynek, strzelając w stronę pojazdu. Jedna z kul trafiła w czaszkę napastnika, powodując jego natychmiastową śmierć. Na tyłach furgonetki, pod płóciennym brezentem, Matt znalazł następną ofiarę gwałciciela — kobietę żywą, choć nagą, zakneblowaną i związaną sznurem od lampy.
Drugi incydent zdarzył się podczas wczesnoporannej obławy na grupę uzbrojonych włamywaczy, którzy kazali nazywać siebie Islamską Armią Wyzwoleńczą. Funkcjonariusz Payne miał podczas tej akcji jedynie towarzyszyć Mickeyowi O’Harze, policyjnemu reporterowi z filadelfijskiego „Bulletinu”. Zadanie Matta polegało na pilnowaniu O’Hary i powstrzymaniu — w razie konieczności miał być ostry — go przed samodzielnymi działaniami, czyli wejściem na otoczony teren, do czasu, aż aresztowany znajdzie się bezpiecznie pod opieką detektywów wydziału zabójstw i funkcjonariuszy wydziału dochodzeń specjalnych.
Niestety osobnik, którego policja zamierzała po cichu aresztować, jakoś dowiedział się o planowanej akcji i nieoczekiwanie pojawił się w bocznej uliczce, dokładnie tam, gdzie na zakończenie operacji czekał funkcjonariusz Payne z O’Harą. Podejrzany osobnik od razu otworzył ogień. Jeden z jego pocisków kaliber.45 ACP odbił się od ceglanej ściany i trafił funkcjonariusza Payne’a w nogę, a po drugim strzale odłamki cegły poharatały Mattowi czoło, powodując intensywne krwawienie. Mimo odniesionych ran Payne podniósł broń i oddał pięć strzałów w stronę napastnika, dwa razy go trafiając i zadając śmiertelne rany.
Okoliczności tak naprawdę nie miały znaczenia. Liczyło się, że za pierwszym razem Payne odstrzelił seryjnemu mordercy i gwałcicielowi łeb, aż kawałki mózgu rozprysnęły się na przedniej szybie furgonetki, uratował kobietę przed zgwałceniem i rozczłonkowaniem, a później, w drugiej sytuacji, został sfotografowany przez O’Harę, jak — choć krew z rany spływała mu po twarzy — dzielnie stał nad gnojkiem, który wcześniej wypalił do niego z broni kaliber.45.
Denny’emu Coughlinowi zostało oszczędzone powiadomienie Patricii Moffitt Payne, że jej syn właśnie został postrzelony podczas pełnienia obowiązków służbowych tylko dlatego, że telefon odebrał Brewster.
Później Denny Coughlin i Brewster C. Payne odbyli kolejne długie rozmowy nad licznymi drinkami w Union League Club. Rozmawiali o ostatnich egzaminach na detektywa. Nie istniała możliwość odwiedzenia Matta, który pracował już w departamencie dostatecznie długo, od pomysłu podejścia do egzaminów, a ani główny inspektor Coughlin, ani Brewster Payne nie wątpili, że chłopak zda.
Było oczywiste dla nich obu, że Matt nie zamierza odejść z policji. I że w ciągu mniej więcej miesiąca, a może kilku tygodni zostanie detektywem. Młokos nigdy nie wręczał mandatów, nigdy nie musiał rozdzielać małżonków podczas kłótni domowej, nigdy nie stał za barykadą, osłaniając się tarczą przed rzucającymi kamieniami obywatelami, którzy egzekwowali konstytucyjne prawo do pokojowego manifestowania, jeśli sprzeciwiali się jakiejś decyzji rządu, nie zajmował się kradzionymi pojazdami ani nie robił żadnych innych rzeczy, które zazwyczaj gliniarz żółtodziób wykonuje w pierwszych paru latach służby.
— Kapitan Wschodniego Wydziału Detektywów jest moim przyjacielem, Brewsterze — powiedział w końcu Denny Coughlin. — Sądzę, że dział personalny właśnie tam wyśle Matta. Będzie miał szansę pracować w tym wydziale z dobrymi fachowcami i naprawdę nauczyć się rzemiosła. Potrzebuje doświadczenia, a oni będą mieli na niego oko.
Brewster Payne znał Denny’ego Coughlina dość dobrze, toteż wiedział, że jeśli inspektor „myśli, iż dział personalny wyśle gdzieś Matta”, sprawę można uznać za załatwioną. Czuł też, że inspektor Dennis V. Coughlin zamierza „mieć oko” na ludzi, którzy będą „mieli oko” na Matta.
— Dziękuję ci, Denny — powiedział wtedy Brewster Cortland Payne.
Kiedy Matt wjechał garbusem na wielopoziomowy parking mieszczący się pod budynkiem Towarzystwa Onkologicznego Delaware Valley, a jednocześnie pod gmachami po jego prawej i lewej stronie, odkrył, że ktoś zajmuje przydzielone mu miejsce parkingowe. Zwykle w takiej sytuacji zakląłby szpetnie, tym razem rozpoznał jednak cadillaca fleetwooda. Wiedział, że auto zarejestrowane jest na Brewstera C. Payne’a zamieszkałego w Wallingford na Providence Road.
Gdy Matt wprowadzał się do mieszkania na poddaszu, ojciec poinformował go, że zarezerwował mu dwa miejsca parkingowe w podziemnym garażu, głównie naturalnie z miłości do syna, a tylko przy okazji dlatego, że chciał także udostępnić miejsce matce Matta lub innym członkom rodziny, którzy będą mogli się tam zatrzymać, kiedy przyjadą załatwić jakieś sprawy w okolicach Rittenhouse Square.
Jeszcze trzy tygodnie temu kwestia ta nie stanowiła problemu, ponieważ Matt trzymał na parkingu tylko jeden pojazd — nie był to ten zdezelowany dwunastoletni volkswagen gar-bus, za którego kierownicą obecnie siedział, lecz roczne porsche 911, srebrny metalik. Otrzymał takie cacko od ojczyma jako prezent z okazji ukończenia studiów. Od czasu gdy dostał porsche, garbus — także będący podarunkiem od Brewstera Payne’a — przed sześciu lat, kiedy Matt zdał egzamin na prawo jazdy — stał bezużytecznie, czy raczej rdzewiał w garażu w Wallingford. Z jakiegoś powodu Matt nie chciał go sprzedać.
No i właśnie trzy tygodnie temu, kiedy Matt zdawał egzamin na detektywa, uprzytomnił sobie, że niesprzedanie garbusa to jedna z nielicznych mądrych decyzji, jakie podjął w życiu.
Jedną bowiem z głupszych rzeczy, jakie robił, była jazda porsche w czasie, gdy przydzielono go do wydziału dochodzeń specjalnych po Akademii Policyjnej. Natychmiast nazwano go bogatym dzieciakiem z finansowej elity miasta, który tylko bawi się w gliniarza. Zgłaszając się do WWD jako nowy nabytek, nie zamierzał popełnić tego samego błędu.
Gdy pojechał z ojcem do Wallingford odebrać garbusa, natychmiast — co go bynajmniej nie zdziwiło — odkrył, że akumulator volkswagena jest kompletnie rozładowany, lecz dzięki prostownikowi szybko przywrócił go do życia. Zmienił olej, zastąpił dwie opony i garbus był gotowy służyć mu jako praktyczny i odpowiedni pojazd, którym mógłby jeździć do pracy i z powrotem.
Porsche zajmowało obecnie miejsce parkingowe tuż przy windzie, obok cadillaca, co oznaczało, że — skoro matka postanowiła skorzystać z prawa do „dodatkowej” przestrzeni — Matt nie ma gdzie postawić volkswagena. Tak, był pewny, że cadillakiem przyjechała matka, ponieważ ojciec zazwyczaj docierał do Filadelfii pociągiem.
Wokół dostrzegł jednak wiele pustych miejsc parkingowych, toteż po chwili wahania zostawił garbusa na miejscu zarezerwowanym dla dyrektora wykonawczego, myśląc, że mężczyzna prawdopodobnie nie wróci już tego dnia do pracy.
Chciał się jednak upewnić, toteż wszedł po schodach na pierwsze piętro, odszukał strażnika i wręczył mu kluczyki do garbusa.
— Musiałem zaparkować volkswagena na miejscu dyrektora, bo na moim stoi samochód mojej matki.
— Pańskiego ojca — poprawił go strażnik, który był emerytowanym funkcjonariuszem policji. — Mówił, że jeśli pana zobaczę, mam przekazać, że chce pana widzieć. Będzie w Rittenhouse Club aż do osiemnastej. Wsunąłem też karteczkę od pana Payne’a pod pańskie drzwi.
— Dziękuję — powiedział Matt.
— Zajmę się pańskim autem, proszę się nie martwić. Dyrektor pojechał już chyba do domu.
— Dziękuję — powtórzył Matt, po czym wsiadł do windy i wjechał na trzecie piętro. Zastanawiał się, o co chodzi. Miał przeczucie, że coś się zdarzy, nie jakaś tragedia, lecz coś, co mu się nie spodoba.
Otworzył kluczem drzwi na klatkę schodową, nacisnął klamkę, a potem podniósł z podłogi kopertę.
16:20. Matt, jeśli przeczytasz tę informację po godzinie osiemnastej, czyli po moim wyjściu z Rittenhouse, proszę, zadzwoń do mnie do domu. Niezależnie od pory! Sprawa jest dość ważna.
Tato
Wsunął kartkę do kieszeni i wszedł po schodach. Czerwone światło na sekretarce automatycznej mrugało. Miał dwie wiadomości. Pierwszą nagrał ktoś, kto chciał sprzedać mu kratę antywłamaniową za specjalną, obniżoną cenę. Gdy Matt przeskoczył na drugą wiadomość, usłyszał znajomy głos.
— Próbowałem dodzwonić się do ciebie w pracy, ale już wyszedłeś. Wraz z twoim ojcem umówiliśmy się na drinka w Rittenhouse Club. Musisz tam przyjść! Jeżeli nie zdołasz dotrzeć do klubu przed osiemnastą, koniecznie jak najwcześniej zadzwoń albo do ojca, albo do mnie.
Rozmówca nie przedstawił się. Główny inspektor Dennis V. Coughlin nie lubił marnować słów, zresztą przypuszczał — i nie mylił się — że Matt rozpozna go po głosie.
„I — pomyślał Payne — coś w jego tonie sugeruje, że nie jest właściwe, by świeżo mianowany detektyw wychodził z roboty przed czasem. Co się, do cholery, dzieje?”.
Podniósł słuchawkę i wykręcił z pamięci numer.
— Taaa? — detektyw Charley McFadden bez wątpienia nie wygrałby plebiscytu na najbardziej uprzejmego rozmówcę.
— Dzwonię z Sears Roebuck. Wyprzedajemy właśnie używane suknie ślubne.
Stwierdzenie to bynajmniej nie rozbawiło detektywa McFaddena.
— Cześć, Matt, co jest?
— Właściwie nie wiem, ale nie uda mi się spotkać z tobą o szóstej. Będziesz później w domu?
— O ile później?
— Może dwa lub trzy kwadranse później?
— Zadzwoń do mnie do McGee’s. Prawdopodobnie wciąż będę tam tkwił.
— Wybacz, Charley.
— Tak, no cóż, do diabła. Niech będzie, co ma być. Może i bez ciebie będę miał szczęście.
Matt rozłączył się, popatrzył na zegarek, a następnie szybko opuścił mieszkanie.
Wszedł po schodach Rittenhouse Club, pchnął ciężkie drzwi i znalazł się w holu. Spojrzał na tablicę w portierni, gdzie spisano nazwiska wszystkich członków, i sprawdził, czy Brewster Payne jest w klubie.
— Pański ojciec jest w salonie, panie Payne — powiedział do niego portier.
— Dziękuję — odparł.
Brewster Cortland Payne II, wysoki, kościsty, wytworny mężczyzna, który w rzeczywistości cechował się znacznie większym poczuciem humoru, niż można by sądzić po jego wyglądzie, zobaczył syna w momencie, gdy ten wszedł do sali. Podniósł rękę i zamachał. Główny inspektor Dennis V. Coughlin, przysadzisty, rumianolicy osobnik w dobrze leżącym pasiastym garniturze, odwrócił się i spojrzał. Na widok Matta się uśmiechnął. Siedzieli w dość małych obitych skórą fotelach, pomiędzy którymi stał niewielki stolik. Na stole stały pękate szklanki do whisky, dzbaneczki z wodą, srebrna miseczka z mieszanką orzechową i sfatygowana, lecz ciągle pięknie lśniąca, mosiężna popielniczka z podstawkiem, który zajmowało pudełko zapałek.
— No dobra — zagaił Brewster Payne z uśmiechem. Wstał z fotela i z czułością dotknął ramienia syna. — Złapaliśmy cię.
— Cześć, tato. I wujku Denny.
— Matty, dzwoniłem do ciebie, do wydziału detektywów — obwieścił Coughlin, moszcząc się wygodnie. — Już wyszedłeś.
— Wyszedłem kwadrans po szesnastej, wujku Denny. Nasi obywatele nie mogą się skarżyć, gdyż poświęciłem im tyle godzin, za ile mi płacą.
Obok stolika zjawił się starszawy kelner w białej marynarce.
— Denny pije irlandzką, a ja skorzystałem z jego sugestii i nie żałuję — oznajmił Brewster Payne. — Ale ty zamów sobie to, na co masz ochotę.
— Może być irlandzka.
— Poprosimy zatem trzy razy to samo, Philipie — powiedział Brewster.
„Właśnie miałem kolejne przeczucie. Tak, na pewno nie spodoba mi się nic, co teraz się zdarzy” — pomyślał. Wiedział, że sytuacja „przyjmijmy dzieciaka do klubu i postawmy mu drinka w Rittenhouse Club” nie może wróżyć niczego dobrego.