Zabójcze aplikacje - ebook
Zabójcze aplikacje - ebook
Telefon komórkowy – kiedyś symbol statusu, dziś nieodłączny towarzysz każdego z nas. Mały komputerek ukryty w torebce czy kieszeni, bez którego trudno wyobrazić sobie codzienność. Pełny aplikacji porządkujących rzeczywistość – za ich pośrednictwem płacimy, bawimy się, pracujemy. Z nimi zasypiamy i z nimi się budzimy. Żyjemy w czasach trzech ekranów – telewizora, komputera i komórki, które konkurują ze sobą o naszą uwagę. Smartfony zmieniły sposób, w jaki konsumujemy i tworzymy treści. Czy to nie brzmi, jakbyśmy utknęli w grze komputerowej?
Michał R. Wiśniewski błyskotliwie i z nutą nostalgii prowadzi nas przez historię telefonizacji. Od ciężkich i wielkich komórek z lat dziewięćdziesiątych, przez kosztowne SMS-y i MMS-y na początku XXI wieku, aż po dziesiątki aplikacji na ultranowoczesnych smartfonach. Rozkłada na czynniki pierwsze zagrożenia i korzyści płynące z coraz to nowszych cyfrowych rozwiązań i osadza je w szerszym kontekście – społecznym i politycznym. TikTok i mapy Google’a, Messenger i Candy Crush Saga, kolorowe emoji i szarzy panowie w garniturach używający Twittera jako politycznej broni. Możliwości jest wiele, a wybór którą „zabójczą aplikację” ściągnąć, należy do nas.
Czy to my zmieniamy świat za pomocą smartfonów, czy to one zmieniają nas? Nie wiadomo. There’s no app for that.
Kategoria: | Branża IT |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-344-7 |
Rozmiar pliku: | 558 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon komórkowy – telefon bezprzewodowy działający w zasięgu stacji nadawczo-odbiorczej, pozwalający na prowadzenie rozmowy osobie przemieszczającej się z miejsca na miejsce.
Smartfon – urządzenie będące połączeniem telefonu komórkowego i komputera kieszonkowego.
Aplikacja – komputerowy program użytkowy.
Apka – aplikacja do pobrania na urządzenia mobilne.
_Słownik języka polskiego_ PWN
Lina i kij to dwa z najstarszych narzędzi ludzkości. Lina służy do przyciągania tego, co dobre, a kij – do odpychania tego, co złe.
Abe Kōbō, _Lina_SYMBOL STATUSU
Przecież jak wyciąga starego alcatela, to mu nie podam swojego , nie?
_Galerianki_, reż. Katarzyna Rosłaniec
Kista wygląda trochę jak z _Minecrafta_, a trochę jak z _Blade Runnera_ zaprojektowanego w Ikei. Cybernetyczna Dolina Muminków, w której centrum znajdują się nadziemna stacja metra i wielkie centrum handlowe z hotelem oraz biblioteką miejską. Dawna wioska, dziś dzielnica Sztokholmu, jest znana jako Kista Science City, miasto naukowe. Albo szwedzka Dolina Krzemowa – ustępująca wielkością jedynie kalifornijskiemu oryginałowi. Kampus Politechniki Królewskiej sąsiaduje tu z siedzibami międzynarodowych firm informatycznych i korporacji telekomunikacyjnych. Wśród nich znajduje się Ericsson. To szwedzka duma narodowa – już na lotnisku podróżni widzą logo firmy i hasło: „Witajcie w Sztokholmie. Tutaj narodziła się komunikacja mobilna”. Przebieg tych narodzin można obejrzeć w hallu jednego z kilku technokolorowych budynków zajmowanych przez Ericsonna, w którym ta firma prezentuje historię swoich produktów. Od infrastruktury po elektronikę konsumencką.
To tam na własne oczy zobaczyłem słynny Ericofon, stacjonarnego pradziadka współczesnych telefonów komórkowych. Zaprojektowano go w 1949 roku, do masowej produkcji wszedł pięć lat później. Jego nowatorstwo polegało na połączeniu wszystkich elementów – mikrofon, słuchawkę i obrotową tarczę numerową umieszczono w jednoczęściowej obudowie. Niezwykle oryginalnej wtedy, choć robiącej wrażenie i dziś – wbrew naszym komórkowym przyzwyczajeniom tarczę umieszczono na spodzie obudowy, nie między mikrofonem a głośnikiem. Gdy Ericofon stał, wyglądał jak lampka, doskonale pasująca do wystroju mieszkania państwa Jetsonów albo innej fantastycznej rodziny ery atomowej. Dostępny w osiemnastu kolorach dawał się zresztą wkomponować w niemal każde wnętrze i odpowiadał różnym gustom. Dzieło zespołu projektowego Hugo Blomberga mogło powstać dzięki nowej technologii miniaturyzacji, ale wciąż było uwiązane kablem do ściany. Na mobilną rewolucję oraz całkowite wyzwolenie trzeba było poczekać jeszcze trzy dekady – ale szpanować telefonem dało się od razu.
Telefon dla mas
Pierwsze telefony komórkowe, takie jak seria Motorola DynaTAC, miały kształt i wielkość cegły. Było to wymuszone z jednej strony przez wielkość podzespołów (zwłaszcza baterii), z drugiej – przez czasy, w których powstawały. Estetyka lat osiemdziesiątych kojarzy się z _Minecraftem_. Proste, kanciaste formy – tak wyglądał Walkman Sony, tak wyglądały samochody, tak wyglądała konsola Nintendo. Tak wyglądała mysz komputera Apple Macintosh, tak wyglądały szczęki filmowych mięśniaków i wypchane ramiona modnych wówczas marynarek. Mocarne, proste, nastawione na sukces, niczym Gordon Gekko paradujący z dynaTAC w filmie _Wall Street_. Konsument biznesowy, właściwie jedyny odbiorca pierwszych komórek, potrzebował rzeczy nie ładnej, lecz funkcjonalnej, poważnej i podkreślającej status, czego nie da się uzyskać krzykliwymi kolorami ani fikuśnym kształtem.
Pod koniec dekady postępująca miniaturyzacja pozwoliła na zaprojektowanie telefonu, który mieści się w kieszeni, nie tylko w aktówce. W uzyskaniu tego efektu w pierwszym prawdziwie przenośnym, chociaż wciąż analogowym telefonie Motorola MicroTAC 9800X pomagały również rozwiązania takie jak wysuwana antenka i mikrofon w klapce – pod nią kryła się klawiatura. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły rewolucję cyfrową, która doprowadziła do dalszej miniaturyzacji komórek oraz ich upowszechnienia. O ile pierwszy cyfrowy telefon Motoroli, International 3200, wciąż przypominał stare analogowe cegły (zwłaszcza przez charakterystyczny panel dodatkowych dziewięciu klawiszy funkcyjnych), to już pierwszy masowo produkowany telefon GSM (Global System for Mobile Communications), Nokia 1011 z 1992 roku, miał znacznie zgrabniejszą i bardziej obłą sylwetkę, choć wciąż w ponurym szarym kolorze. Pokonano dwa dotychczasowe ograniczenia, mocno wpływające na wygląd przenośnych telefonów: duże zapotrzebowanie na energię i małą gęstość sieci. „Cegły” były wielkie, bo potrzebowały ogromnych baterii, niezbędnych do połączenia z odległym nadajnikiem. Odkąd sieć nadajników się zagęściła, połączenia stały się mniej energochłonne. Poza tym skonstruowano mniejsze i wydajniejsze baterie. Komórka mogła wreszcie trafić do kieszeni. I w ręce zwykłych, nie tylko biznesowych, użytkowników. Od tej pory ewolucja komórek szła dwutorowo: w kierunkach biznesowym i konsumenckim, które zbiegły się dopiero po wynalezieniu smartfona.
Gdy komórki trafiły do Polski na początku lat dziewięćdziesiątych, były wielkie, drogie i przestarzałe. Sam sprzęt kosztował fortunę, do tego dochodziły opłaty (płaciło się za rozmowy i wychodzące, i przychodzące). Problemy stwarzały zasięg oraz jakość rozmów. Komórka dla biznesmena była więc nie tyle pożytecznym narzędziem pracy, ile symbolem statusu – rzeczą, która odróżniała człowieka sukcesu od człowieka porażki. Jedni aspirowali, drudzy kontestowali; w okresie transformacji dochodziło do wielu bolesnych zderzeń postaw „być” i „mieć”. To zjawisko nie było oczywiście specyficzne dla Polski – wspomniał o nim Douglas Coupland w powieści _Pokolenie X_ z 1991 roku. Potraktować ją można jako poradnik życia w kapitalizmie. Jednym z wyjaśnionych tam terminów jest „substytut statusu”, czyli „ zastąpienie przedmiotu o wysokiej wartości materialnej przedmiotem modnym intelektualnie: »Brian, zostawiłeś swojego Camusa w BMW brata«”. Podupadłej inteligencji, której nie udało się wkręcić w wielki biznes, pozostawało patrzenie na komórki jak na coś pozbawionego klasy; dowód braku obycia podobny białym skarpetkom noszonym do garnituru. Było w tym trochę racji: użytkownicy komórek potrafili zachowywać się nieznośnie – rozmawiać głośno w miejscach publicznych bez zważania na otoczenie. Tak to przynajmniej wyglądało w miejskich legendach i anegdotach prasowych. W moich rodzimych Policach pod Szczecinem nie widziałem na własne oczy nikogo, kto miałby taki telefon. Ale ktoś z pewnością miał (może jakiś handlarz narkotyków rodem z _Młodych wilków_?), bo pewnego dnia – musiało to być w 1995 roku – kolega przyniósł do klasy „komórę” znalezioną na ulicy. Gapiliśmy się na nią jak małpy na monolit w filmie _2001: Odyseja kosmiczna_ i fantazjowaliśmy, że gdzieś sobie zadzwonimy na cudzy koszt. Może nawet za granicę? Na szczęście nic z tego nie wyszło, bo fant był rozładowany albo popsuty – wyglądał jak cegła i działał jak cegła.
GSM, system telefonii cyfrowej, zjawił się w Polsce w 1996 roku. Analogowa sieć Centertela musiała ustąpić miejsca nowoczesności. We wrześniu wystartowała Era GSM, w październiku wystartował Plus GSM. Obaj operatorzy działali w paśmie 900 MHz. W marcu 1998 roku dołączyła do nich Idea (należąca do Centertela), operująca w paśmie 1800 MHz. Dla użytkowników znaczyło to tyle, że nie mogli przekładać karty SIM między aparatami przystosowanymi do 900 a tymi do 1800 MHz, ponieważ nie były kompatybilne.
Telefony stały się tańsze, mniejsze; trafiły więc w ręce klasy średniej. Podpisanie umowy na abonament wymagało przedstawienia zaświadczenia o zarobkach – w owych czasach nieznane było jeszcze pojęcie darmowych rozmów (mimo że Idea początkowo w ramach abonamentu pozwalała na wykorzystanie 30 minut). Wręcz przeciwnie, komórka użyta nieostrożnie mogła narazić użytkownika na konieczność zapłacenia wysokiego rachunku. Należało upewnić się z góry, że ewentualnie komornik będzie miał z czego ściągać należność. Brak zaufania do mniej lub nieregularnie zarabiających został rozwiązany przez wprowadzenie kart prepaid – „Najpierw płacisz, potem dzwonisz” (w krajach z rozwiniętym system klasowej pogardy, na przykład w Wielkiej Brytanii, w taki sposób płaciło się za różne rzeczy, między innymi za prąd elektryczny).
Rozwój techniczny napędzał rozwój rynku – rozrastającym się sieciom, powoli pokrywającym cały kraj, zaczęło zależeć na dotarciu do coraz większej grupy klientów. Najważniejszą zmianą wymuszoną przez rynek konsumencki była estetyka komórek. To, co podoba się nudnemu nosicielowi garnituru, nie przemówi przecież do nastoletniego klienta, który chce się pokazać i zaszpanować. Tu w grę wchodziły emocje – a te trudno wzbudzić ciemnoszarym klocem. Stąd na przykład powrót do koncepcji Ericofona i jego osiemnastu kolorów – charakterystyczna malutka Nokia 8210 (na jej widok bohaterka brytyjskiego sitcomu _Absolutnie fantastyczne_ mówi: „A cóż to? Mały bucik?”) miała wymienny panel przedni dostępny w mnogości wzorów i kolorów. Nie chodziło tylko o wygląd. Liczyła się „fajność” (_cool_), jak choćby ruchoma klapka w telefonie bananie – Nokii 8110 – spopularyzowanym przez film _Matrix_. Firmy lubiły prezentować swoje najnowsze modele, często dość futurystyczne, w hollywoodzkich produkcjach, których akcja toczyła się w niedalekiej przyszłości. W _Raporcie mniejszości_ (2002), wyreżyserowanej przez Stevena Spielberga istnej orgii futurystycznego wzornictwa, wystąpił telefon Nokia 7650. Z dzisiejszej perspektywy wygląda on bardzo staroświecko, mimo że pojazdy i budynki w tym filmie nadal sprawiają wrażenie wyjętych z przyszłości. Zdarzała się też przesada i w drugą stronę – wtedy pęd do wyprzedzenia swoich czasów prowadził na manowce. Przykładem jest Nokia 7600 przypominająca kosmiczny artefakt.
Biznesmenów interesowały przede wszystkim przenośne biuro i dostęp do internetu. Komórki biznesowe były potomkami walizek, w których nosili oni elektryczną maszynę do pisania i telefon, zastąpione później przez laptopy i mieszczące się w kieszeni palmtopy. Masowy odbiorca miał inne oczekiwania. Gry i multimedia. Jako „konsolę multimedialną” reklamowano, raczej na wyrost, telefon Nokia 5510. Ale faktycznie jego kształt zainspirowało wzornictwo przenośnych konsol do gier – układ poziomy z ekranem na środku oraz klawiszami po obu jego stronach. I robił wrażenie – swoim gigantycznym rozmiarem. Po zdjęciu pokrywy okazywało się, że w środku dosłownie tkwią ikoniczna Nokia 3310 oraz dodatkowa elektronika potrzebna do obsługi odtwarzacza MP3. Pełnoprawną hybrydą telefonu i konsoli (konsolofonem) była Nokia N-Gage. Chociaż nie zdobyła dużej popularności, przetarła szlak multimedialnym urządzeniom przenośnym z dostępem do internetu: PlayStation Portable i PlayStation Vita. Funkcje odtwarzania muzyki wymagały oprócz standardowego zestawu klawiszy tarczy telefonicznej także przycisków multimedialnych, a te należało odpowiednio rozmieścić. Firma Sony, produkująca telefony we współpracy z Ericssonem, sięgnęła wtedy po swój najsłynniejszy produkt – Walkmana, osobisty odtwarzacz przenośny, który lata wcześniej zrewolucjonizował słuchanie muzyki. Telefony oznaczone logo Walkmana, takie jak W760i czy W300i, miały wygodne sterowanie odtwarzaniem i głośnością. Za rozwiązaniem sprzętowym przyszedł też odpowiedni układ menu telefonu, pozwalający na szybkie i wygodne wybieranie utworów. Ważną rolę odegrały w tym metadane – zamiast przeszukiwać katalogi po nazwach plików, operowało się tytułami piosenek, albumów i nazwami zespołów. Rzecz zaczerpnięta z iPoda firmy Apple.
Naklejka w kształcie jabłka
„Wydaje ci się, że iPhone służy do rozmawiania i esemesowania, i robienia zdjęć, i używania aplikacji i internetu? iPhone służy do przeżywania bycia posiadaczem iPhone’a”, zauważył Jacek Dukaj, pisarz science fiction i eseista. Apple. Firma legenda, kochana i nienawidzona. W 1984 roku dokonała rewolucji: zaprezentowała komputer osobisty Macintosh z wygodnym interfejsem graficznym, który później „zainspirował” Windows. Natomiast w latach dziewięćdziesiątych zaliczyła parę wpadek i falstartów.
Warto przyjrzeć się jednemu z nich – elektronicznemu notesowi Newton. Przenośny komputerek, czyli PDA (_Personal Digital Assistant_), przypominał dzisiejsze tablety – wyposażono go nie w klawiaturę, lecz w rysik i system (teoretycznie) rozpoznający pismo ręczne. Miał znacznie niższą rozdzielczość i wyświetlacz monochromatyczny, jak przystało na poważne narzędzie dla poważnych ludzi. Reklama na ostatniej stronie polskiego magazynu „Cyber” z 1997 roku pokazywała możliwości Newtona podłączonego do komórki w standardzie GMS: sprawdzanie cen akcji, prowadzenie bazy danych adresowych, nawet sprawdzanie i wysyłanie maili. Rzeczy, które dziś należą do najbardziej podstawowych funkcji, ćwierć wieku temu stanowiły tylko obiekt marzeń. Newton nie odniósł sukcesu – był niewygodny w użyciu, drogi i niedopracowany; po prostu pojawił się za wcześnie.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._