- promocja
- W empik go
Zabójcze wspomnienia - ebook
Zabójcze wspomnienia - ebook
Do zespołu policjantów z Ottawy zgłasza się rodzina, która odnajduję na terenie swojego domku letniskowego martwego siedemnastolatka. Wszystko wskazuję na to, iż popełnił samobójstwo, ale czy aby na pewno? Im dłużej trwa śledztwo tym więcej faktów z życia rodziny wychodzi na jaw. W krótkim czasie nadchodzi następne zgłoszenie tym razem w sprawie zaginięcia szesnastoletniej dziewczyny. Czy nowy policjant Conor Larson wraz z psycholog Molly Mitchell pomoże dotrzeć do prawdy? Jedno jest pewne, nie spoczną póki nie znajdą odpowiedzi.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397125117 |
Rozmiar pliku: | 804 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„A gdyby stało się inaczej… – myślał William. – Jak mogłem do tego dopuścić?” Wydawało się, że William Kroger nie ma na co narzekać. Przecież miał wszystko: dom, rodzinę, wspaniałą pracę, która pozwalała mu żyć na wysokim poziomie. Był znanym i cenionym chirurgiem. Co ważne, nikt nie zmuszał go do obrania takiej drogi. Rodzina dała mu wolną rękę. Rodzice może nie dorobili się wielkiego majątku, ale nigdy nie stanowiło to dla nich problemu. On natomiast wiedział, że chce od życia czegoś więcej, że chce coś znaczyć, chce być podziwiany i mieć wpływ na otaczającą go rzeczywistość. Bycie lekarzem to zawód nie dla każdego. To ogromna odpowiedzialność za życie drugiego człowieka. Ale dla Williama była to przede wszystkim jedna z niewielu rzeczy, której za nic w świecie nie chciałby zmienić. Tu jego obecność miała znaczenie, był potrzebny i w pewnym stopniu niezastąpiony.
Jego żona nie miała natomiast takich wygórowanych ambicji. Nigdy się nie przekonała, czym jest prawdziwa praca, nie czuła zmęczenia po całodziennym wypełnianiu obowiązków, nie zaznała smaku porażki. Jej motto zawsze brzmiało: „po co się trudzić, kiedy inni mogą to zrobić za ciebie”. Charlotte od dziecka żyła w przeświadczeniu, że wszystko jej się należy. Jej ojciec, jako osoba dobrze sytuowana, spełniał jej wszystkie zachcianki. Nie rozumiała znaczenia słów „nie”, „niemożliwe”. Może dlatego miejsce u boku sławnego chirurga wydało jej się odpowiednie. Małżeństwo Williama i Charlotte nigdy nie opierało się na uczuciach. Przypominało bardziej kontrakt. Dla Williama Charlotte stała się przepustką do wejścia w świat, który od zawsze był jego celem. Dla Charlotte William był dobrą partią, a to gwarantowało zachwyt wśród jej znajomych i rodziny. Na szczęście William był dość przystojnym mężczyzną, co dodawało jej tylko pewności siebie i wzmagało poczucie wyższości.
Ludzie, patrząc na nich, widzieli uroczą parę. Wpatrzonych w siebie zakochanych, którzy nie mogą bez siebie żyć. Jednak we własnych czterech ścianach każde żyło swoim życiem. Krogerowie mieli dwie córki: Olivię i Sophie. Olivia, rozsądniejsza z córek, została adoptowana, gdy miała dziesięć lat. Włączenie jej do rodziny było bardzo pięknym gestem. William i Charlotte dali dom dziewczynie, której życie od początku było naznaczone trudnościami. Nikt jednak nie wiedział, po co to zrobili. Pojawiły się głosy, że pan chirurg z żoną chcą zwrócić na siebie uwagę. Inni mówili o tym, że dziewczynka jest owocem związku Charlotte z innym mężczyzną. Sophie natomiast była miłą, młodą osobą przeciętnej urody, ale bardzo utalentowaną: od wszelkiego rodzaju sportów zaczynając, a na sztuce kończąc. Dziewczyny dobrze się ze sobą dogadywały i jako jedyne w tej rodzinie nie udawały łączących ich relacji. Sophie nienawidziła matki. Charlotte nigdy nie widziała się w roli opiekuńczej matki i nie sądziła, by mogła się w tej roli kiedykolwiek odnaleźć. Ze swoimi córkami spotykała się jedynie podczas posiłków i tyle jej wystarczało, by zachować pozory.
Krogerowie mieszkali w bogatej dzielnicy w Gatineau. Przecież nie mogło być inaczej. Luksusowa okolica dla bogaczy, których stać praktycznie na wszystko. Tylko w takim miejscu Charlotte się widziała. Córki nie podzielały jej entuzjazmu, ale nikt ich o zdanie nie pytał. Chodziły do dobrej szkoły, jednak Olivia nie mogła się tam odnaleźć. Raziła ją ogromna próżność wyjęta prosto z opowieści Dickensa, ale nie odważyła się narzekać. Była głęboko wdzięczna nowym rodzicom za to, że ofiarowali jej życie, o którym kiedyś mogła tylko pomarzyć. Często myślała o tym, jakie szczęście ją spotkało. Na dodatek zawsze obok siebie miała siostrę, a zarazem najlepszą przyjaciółkę. Darzyła ogromną sympatią każdego członka rodziny, jednak najmniej miała do czynienia z przybraną mamą. Widziała, że Charlotte nie czuje się matką. Poza tym prawie nigdy się nie uśmiechała, oczywiście oprócz bankietów i innych tego typu uroczystości. Nigdy też jej nie przytulała, nie mówiąc już o całusach. Olivia nie widziała nawet, by Charlotte okazywała ciepłe uczucia mężowi.
Raz nawet zapytała o to Sophie:
– Powiedz mi, czy rodzice zawsze byli dla siebie… tacy? –
Olivia, bała się że Sophie zacznie się śmiać z jej dość dziecinnego pytania.
– Masz na myśli, że są dla siebie tacy chłodni? – zapytała Sophie. Na jej twarzy mimo obaw Olivii nie było widać cienia uśmiechu. – Widzisz też się kiedyś na tym zastanawiałam i nawet zapytałam ojca. Powiedział, że chyba poważnie mi się nudzi, skoro zadaję takie bezpodstawne pytania. Zbył mnie i więcej do tego tematu nie wracałam. Nie myślałam nawet o zapytaniu o to mamy. Spójrz, ona nigdy nie okazuje żadnych emocji, ewentualnie złość i gniew, a tak poza tym to zupełnie nic. Muszę przyznać, że mam więcej wspólnego z panią szatniarką ze szkoły niż z własną matką – zaśmiała się Sophie.
– Ha, ha, to celne spostrzeżenie – zaśmiała się Olivia.
– Uważaj, co i jak mówisz do starszej siostry. – Sophie sprzedała jej kuksańca w bok, po czym wstała i z udawanym gniewem wyszła z pokoju.
Od tamtej pory Olivia więcej nie pytała o relacje między przybranymi rodzicami. Nie wszystko można zrozumieć, a pewnych rzeczy może nie warto.
Państwo Kroger nie utrzymywali bliższych relacji z sąsiadami. Wyjątkiem była Olivia, którą wszyscy znali i mniej lub bardziej lubili. Nie ma się czemu dziwić: była jedyną osobą z tej rodziny, z którą można było porozmawiać. Czasami zdarzało się to także w przypadku Sophie, ale ona zwykle chodziła z głową w chmurach i nie była zbyt rozmowna. Jednym z sąsiadów był starszy samotny mężczyzna, który rzadko wychodził na zewnątrz, ale gdy już się pojawił, zawsze do kogoś zagadał. Plotki głosiły, że powrócił z wojny, na której odniósł rany tak ciężkie, że od tamtej pory poruszał się na wózku. Wykładał na uczelni i cieszył się szacunkiem. Kolejnymi sąsiadami byli Millerowie: mąż, żona i czwórka dzieci – każde płci męskiej. Byli weseli i w każdym calu różnili się od Krogerów. Olivia uważała ich za wzór rodziny. Tam nie trzeba było domysłów, od razu było widać, że miłość, przywiązanie, radość z bycia razem i spędzanie ze sobą czasu to priorytety. Niekiedy wyobrażała sobie, że jest częścią tamtej rodziny, a nie swojej, i robiło jej się smutno, ale tylko na chwilę. Byli też inni, na przykład pan Alex Manson, wieczny kawaler. Żadna kobieta nie umiała sprostać jego wymaganiom. Sąsiedzi nie przepadali za jego głośnym życiem przepełnionym alkoholem. Ale on sam nie miał zastrzeżeń do swojego stylu życia. Czara goryczy przelała się, gdy został skazany w zawieszeniu na dwa lata za potrącenie małej dziewczynki wracającej ze szkoły. Na jego szczęście nic poważnego się jej nie stało, miała tylko kilka zadrapań. Od tamtej pory mieszkańcy nie chcieli mieć z nim absolutnie nic wspólnego. Okolica stanowiła więc miszmasz. Można było odnaleźć tu każdy typ człowieka.
Ottawa jako stolica Kanady prezentowała się okazale na tle innych miast. Można było tu znaleźć wszystko zarówno dla turystów, jak i tubylców. Poczynając od szerokiego wachlarza sklepów i drogerii, a kończąc na tak wspaniale zaprojektowanych budynkach, że niejeden architekt chciałby się pod nimi podpisać. Mieściła się tu także główna komenda policji. Czołowymi pracownikami tego miejsca byli trzej mężczyźni: trzydziestoletni Matthew, czterdziestoletni Sean i czterdziestopięcioletni Marc. Do tego zespołu należała jeszcze kobieta o imieniu Lisa. Nie czuła się lekceważona. Wbrew pozorom bardzo dobrze dogadywała się ze swoimi współpracownikami, którzy darzyli ją szacunkiem i traktowali jak równorzędnego partnera z większym doświadczeniem od wielu z nich.
Lisie najlepiej współpracowało się z najmłodszym kolegą, Matthew. Umiał jej słuchać i nie trzeba było trzy razy powtarzać, aby spełnił polecenie. Dodatkowo lubili się także prywatnie, co ułatwiało im relacje zawodowe. Na innych współpracowników też nie mogła narzekać, choć każdy z komendy wiedział, że najstarszy z tej grupy, Marc, ma zawsze rację. To było trochę irytujące, ale nie utrudniało pracy, gdyż wszyscy dawno nauczyli się, jak się z nim obchodzić.
W poniedziałek rano szef komendy ogłosił zbiórkę w sali konferencyjnej. W takich spotkaniach zazwyczaj brali udział wszyscy pracownicy bez wyjątku. Tym razem stało się jednak inaczej. Komendant poprosił o przyjście tylko najistotniejszych przedstawicieli. Do pokoju, w którym czekał na współpracowników, weszły trzy osoby: Lisa, Sean i Marc. Wszyscy zajęli miejsca i w momencie, gdy przełożony chciał zabrać głos, do pokoju wpadł zdyszany i cały czerwony Matthew. Nikt nic nie powiedział, może dlatego, że spóźnienia najmłodszego kolegi stały się już pewnego rodzaju tradycją. Na jego punktualność, a raczej jej brak, nie wpływało miejsce zamieszkania czy problemy z komunikacją, tylko wieczne przeświadczenie, że ma jeszcze dużo czasu. Gdy usadowił się na swoim miejscu, szef rozpoczął swoje przemówienie:
– Witam państwa, chciałbym poinformować, że do naszej obsady dołączy jutro nowy, początkujący policjant – powiedział i czekał na reakcję pracowników. Ale oprócz spojrzeń skierowanych prosto na niego i ziewania Matthew nie padło żadne słowo. – Proszę was o to, byście przyjęli go z entuzjazmem i pomogli mu szybko dostosować się do istniejących tu porządków.
– Najlepiej chyba by było, oczywiście to tylko moje zdanie – odezwał się zmierzający w stronę drzwi Marc – żeby jedna osoba się tym zajęła. To nie nowy uczeń w szkole, tylko nowy pracownik, nie potrzebuje wiwatów i fajerwerków.
– Zgadzam się z tobą, Marc, ale pozwolisz, że jako twój szef to ja będę rozdzielał zadania, a nie ty – powiedział już ostrzejszym tonem zwierzchnik, którego denerwowała postawa podwładnego.
Znali się od bardzo dawna, kiedyś pracowali jako równi sobie koledzy z pracy, ale po dziesięciu latach wspólnej harówki to właśnie jemu, a nie Marcowi przypadł zaszczyt objęcia na owej komendzie szefostwa. Marc długo nie mógł się z tym pogodzić, gdyż uważał, że nikt inny nie zasługiwał na tę posadę tak jak on. Jednak nie chcąc tracić pracy, którą zdążył po tylu latach polubić, zgodził się na taki układ. W sumie nie miał za wiele do powiedzenia w tej sprawie. Miał dwa wyjścia: albo odejść i szukać pracy gdzie indziej i zacząć wszystko od początku, albo schować dumę do kieszeni i żyć jak do tej pory.
– Oczywiście. – Marc wrócił na swoje miejsce i do końca całej narady nie odezwał się już ani słowem.
– Proszę Was o to, byście traktowali go tak jak dotychczasowych swoich współpracowników. Wprawdzie nie jest tak doświadczony jak wy, ale przy takich autorytetach może się wiele nauczyć. Chcę, żebyście wiedzieli, że doceniam wasze wielkie zaangażowanie w każdą sprawę i dlatego ufam, że kolejna osoba do pomocy nie stanie się waszą kulą u nogi, a wprost przeciwnie. – Po krótkiej przerwie jeszcze dodał: – Aaa, i bym zapomniał. Nie oszczędzajcie go. Dziękuję, możecie już iść.
Pierwszy opuścił gabinet komendant, a po nim wszyscy pozostali:
– Co o tym myślicie? – zapytał z wesołą miną Matthew. – Ja osobiście uważam, że dodatkowe ręce do pracy się zawsze przydadzą, zwłaszcza kiedy pracy wciąż przybywa.
– Też tak uważam – powiedziała szczerze Lisa. – Przyda się ktoś z nowym spojrzeniem, nieskażony naszymi doświadczeniami i porażkami. Będzie się chciał wykazać i przez to my na tym skorzystamy – uśmiechnęła się Lisa.
Policjantka dla swoich kolegów zawsze stanowiła punkt odniesienia. Często kierowali się jej opiniami i brali do serca jej uwagi. No może oprócz Marca, dla którego nie liczyło się, co myślą inni.
– Uważam, że Marc nie powinien angażować się w pomoc nowemu. – Sean, choć nie należał do osób gadatliwych, jeżeli już zabrał głos, to zawsze trafiał w samo sedno.
– Masz rację. Jeśli go spotka, od razu się zrazi – powiedział Matthew, który miał niewypowiedziany zaszczyt, że to właśnie najstarszy kolega z grupy wprowadzał go w tajniki pracy w komendzie, kiedy to on był tutaj nowy.
– Po prostu sami we troje się tym zajmiemy i śmiem sądzić, że Marc nie będzie miał nic przeciwko temu. – Lisa za nim nie przepadała, ale musiała przyznać, że czasem okazywał się przydatny.
Wszyscy powrócili do swoich obowiązków. Każdy jednak zastanawiał się, jaki będzie ich nowy kolega.
Następnego dnia wszyscy oczekiwali nadejścia nowego współpracownika. Godziny mijały, ale ani nikt nie przychodził, ani szef nie wyszedł choćby na chwilę ze swojego gabinetu. Jakby czas się zatrzymał. Lisa nie mogła się na niczym skupić. Gdy tylko słyszała jakiś szmer, wychylała się zza swojego biurka. Inni też nie kryli zniecierpliwienia. Matthew miał nadzieję, że nowy partner okaże się równym człowiekiem i może nawet się zaprzyjaźnią. Z kolei Sean starał się wykonywać swoje obowiązki z należytą uwagą, ale myślami był gdzie indziej. Zastanawiał się, czy nowy kolega nie poróżni tak dobrze dobranego i zżytego zespołu. Zupełnie odmiennie od reszty swoich współpracowników zachowywał się Marc. Nie był w ogóle ciekaw kolegi, tym bardziej że nowy był tuż po akademii policyjnej i nie miał doświadczenia. Uważał, że teraz za dużo osób będzie zwracało uwagę na niego, a nie na bieżące sprawy. Przyjęcie takiej osoby do tak renomowanej komendy uważał za niepoważne. Wiedział, że nawet jeśli nowy okaże się bystry, to i tak czas, po którym będzie samodzielnie wypełniać swoje obowiązki, nie minie tak prędko. Koledzy podejrzewali jednak, że jego negatywne podejście jest związane z tym, że im więcej osób będzie na tej samej pozycji co on, tym większa będzie jego konkurencja w drodze do awansu. Oczywiście nigdy by się do tego głośno nie przyznał, ale i tak wieści o jego niespełnionych ambicjach objęły już całą stolicę.
Nagle ku zaskoczeniu wszystkich otworzyły się główne drzwi i do komendy nieśmiało wszedł młody, niespełna trzydziestoletni chłopak o inteligentnym i przenikliwym spojrzeniu. Ubrany był w dobrze dopasowany garnitur, w którym wyglądał jak model z okładki czasopisma dla pań. Od razu powędrował do gabinetu komendanta, nie oglądając się za siebie. Spędził tam jakieś piętnaście minut i wyszedł wraz z przełożonym.
– Bardzo proszę wszystkich o chwilę uwagi. – W głosie szefa było słychać zdenerwowanie, choć to kandydat na nowego pracownika miał większe powody do stresu. – Jak już informowałem, do naszego zespołu dołączy nowych adiutant. Może najlepiej będzie, jak sam się wam przedstawi. Pójdę już – dodał i pozostawił nowego przed grupą nieznanych mu ludzi.
– Witam. Nazywam się Conor Larson. Właśnie skończyłem akademię policyjną i jest to moje pierwsze miejsce pracy. Nie liczę na jakieś wyjątkowe przywileje. Jestem pracowity, nie będę się obijać i tylko o jedno śmiem was prosić: byście mnie trochę pokierowali, co i jak mam robić.
Na początku każdy z zespołu patrzył na nowego z uwagą i nikt się nie odzywał. Nie wiedzieli, co powinni teraz powiedzieć. Z drugiej strony takie milczenie nie wyglądało na wyraz sympatii. Nikt nie chciał, żeby poczuł się urażony czy źle przyjęty. Spoglądali na siebie porozumiewawczo, jednak każdy miał ukrytą nadzieję, że kto inny zacznie dialog. W końcu tego zadania podjęła się Lisa, widząc, że akurat w tej kwestii nie ma co liczyć na swoich kolegów. Podeszła do Conora i podała mu rękę.
– Witaj. Nazywam się Lisa Polley i jak nietrudno zauważyć, jestem jedyną kobietą w tym zespole. Mam nadzieję, że nie jesteś szowinistą i nie uznajesz wyższości mężczyzn nad kobietami w sferze kariery zawodowej, hmm? – Mówiła trochę na poważnie, trochę dla żartu.
– Nie, oczywiście, że nie. Bardzo miło mi cię poznać – Uśmiechnął się tak, że Lisa przez chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa.
Z pomocą przyszedł im Sean.
– Cześć, jestem Sean. Cieszę się, że dołączyłeś do naszej obsady. Czuj się jednym z nas. Pokierujemy cię, więc się o nic nie martw. Każdy z nas też tu zaczynał, no, prawie każdy, więc wiemy, jak to jest. Nie myśl, że jesteśmy bezdusznymi urzędnikami idącymi po trupach do celu, chociaż z tym o tam – wskazał na Marca, który nie pofatygował się, aby przywitać nowego kolegę – to bym nie radził zadzierać, a przede wszystkim nie pytaj go o jego karierę, jest przewrażliwiony na tym punkcie.
– Jasne, rozumiem. Wydaje mi się, że go skądś kojarzę, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Nieważne.
– Pewnie z telewizji. Niby nie jest rzecznikiem prasowym naszej komendy, ale uwielbia kontaktować się z mediami – włączył się do rozmowy najmłodszy, Matthew. – Jestem tu najmłodszy stażem. Mnie wdrażał Marc i nie powiem, żeby był to przyjemny etap pracy tutaj, więc lepiej trzymaj się z nami.
– Mam taki zamiar. Jeżeli macie ochotę, chciałbym was zaprosić po pracy do baru, by dobrze zaakcentować początek naszej, mam nadzieję, długiej i owocnej współpracy.
Wszyscy z chęcią zgodzili się na tę propozycję. Po ciężkim dniu wypełnionym przede wszystkim papierkową robotą perspektywa pójścia do baru stała się jeszcze bardziej kusząca. Pobyli razem parę godzin i rozstali się w znakomitych nastrojach.
Następnego dnia wszyscy zjawili się o zwykłej porze, by zacząć kolejny dzień pracy w komisariacie. Conor zdziwił się, że nigdzie nie mógł znaleźć Matthew, ale Sean zaznajomił go z tradycją. Lisa oprowadziła Conora po całej komendzie, a następnie Sean przedstawił mu, co należy do jego obowiązków. Conor obawiał się natłoku pracy, którą znał tylko z teorii, bo praktycznie nigdy nie miał z tym do czynienia. Na szczęście do jego pierwszych zadań należało między innymi przyjmowanie zgłoszeń i przekazywanie notatek. Później dodatkowo dostał zadanie segregowania papierów dotyczących przestarzałych spraw. Wszystko to nie było może szczytem marzeń, ale na początek nie wymagał więcej.
Każdy wypełniał swoje obowiązki. Nie pojawiły się zgłoszenia, nad którymi trzeba było się dłużej zastanawiać. Zdarzały się tylko zgłoszenia o nieprawidłowym parkowaniu czy zatrzymaniu pod wpływem alkoholu. Po godzinie jednak wszystko się zmieniło. Nagle zadzwonił telefon. Jako że odbieraniem zajmował się Conor, to on przyjął zawiadomienie. Gdy usłyszał, o co chodzi, szybko zapisał przekazane informacje i popędził do pokoju, gdzie dyżurował Sean. W tym przypływie emocji zapomniał o dobrych manierach i bez pukania wtargnął do gabinetu:
– Sean, przyszło bardzo ważne zawiadomienie.
– Sądząc po twojej minie, to musi być coś naprawdę poważnego. No mów, szybko – polecił ze zniecierpliwieniem.
Miał świadomość, że komisariat przyjmuje także poważne sprawy, jednak zdarzało się to bardzo rzadko, więc i dla niego było to wyzwaniem, a zarazem czuł ekscytację.
– Otóż zadzwoniła kobieta i powiedziała, że na terenie jej domku letniskowego znalazła zwłoki syna – Przełknął głośno ślinę. Nie przypuszczał, że jego policyjna kariera zacznie się od razu od tak mocnego akcentu.
– Dobra, jak najszybciej trzeba powiadomić pozostałych – powiedział i ruszył poinformować członków zespołu.
Komendant, dowiedziawszy się o sytuacji, w jakiej znalazła się grupa jego współpracowników, zwołał posiedzenie. Zdecydował, że tą sprawą zajmie się jego najlepszy zespół.
– Moi drodzy, sprawa jest poważna, bardzo poważna. Wiem, że dawno nie mieliście z czymś podobnym do czynienia, ale właśnie taka jest praca policji, zaskakująca i nieprzewidywalna.
Komendant zdecydował, że zespołem przewodzić będzie Sean. Wszyscy byli co do tego zgodni. Sean był rzeczowy i umiał zarządzać ludźmi, ale przy tym nie traktował nikogo jako gorszego od siebie. Jedyną niezadowoloną osobą był oczywiście Marc. Zdenerwował się, że nie został wybrany, i czuł, że zrobiono to specjalnie, żeby pokazać, kto tu rządzi.
Sean postanowił jak najszybciej zająć się sprawą. Zaprosił swój zespół do sali konferencyjnej, gdzie od razu przystąpili do dzielenia się pracą.
– Okej. Mamy do czynienia ze śmiercią młodego chłopaka. Oprócz tego, że matka znalazła go na terenie ich domu letniskowego, nie wiemy praktycznie nic. – Sean przerwał na chwilę, popatrzył na swoich kolegów i koleżankę, po czym kontynuował: – Musimy zacząć od tego, kto będzie zbierał informacje na zewnątrz, a kto wewnątrz.
W tym momencie do sali wszedł komendant:
– Przepraszam, ale mam wam do przekazania ważną wiadomość.
Sean zamienił się miejscami z szefem i oddał mu głos.
– Uważam, że w przypadku tak emocjonalnych spraw przyda wam się pomoc psychologa, zwłaszcza przy przesłuchiwaniu rodziny. Molly powinna zaraz przyjechać.
– Ooo, to kobieta, nareszcie nie będę osamotniona – zaśmiała się Lisa, szczerze zadowolona z zaistniałej sytuacji.
– Tak, tak, słuch cię nie myli, Lisa – zaśmiał się szef, chociaż okoliczności nie były zabawne. – Wracajcie do sprawy – powiedział i wyszedł.
– Tak jest, szefie – odpowiedział Sean i zwrócił się do reszty: – Chciałbym zaproponować taki podział. Conor mógłby współpracować z panią psycholog w przesłuchiwaniu świadków razem ze mną i Lisą. Z kolei Matthew i Marc pracowaliby tu na miejscu w celu wynajdywania ważnych informacji i kontaktowania się z innymi służbami. Czy ktoś ma jakieś zastrzeżenia? Komuś coś się nie podoba? Nie słyszę głosów sprzeciwu, świetnie.
I wtedy właśnie do sali weszła średniego wzrostu kobieta w okularach i o nienagannej figurze.
– Dzień dobry, nazywam się Molly Mitchell i mam z wami współpracować – powiedziała zdecydowanym głosem.
– Witamy w naszym zespole – przywitał się uprzejmie Sean. – Będzie pani współpracować z nami wszystkimi, ale przede wszystkim z Conorem Larsonem. – Wskazał palcem na mężczyznę, który siedział najbliżej okna.
– Miło mi poznać. – Uśmiechnęła się szeroko do swojego przyszłego zawodowego partnera.
– Proszę sobie usiąść i zacznijmy podejmować już pierwsze kroki – powiedział szorstko Sean, który najchętniej już by przesłuchiwał świadków.
Po podzieleniu się pracą Conor i pani psycholog pojechali do Wakefield, gdzie mieścił się domek letniskowy, w którym doszło do tragedii. Zawiadomiona została także załoga kryminalna do zbadania miejsca zdarzenia. Jej przedstawicielem był Robert Kart, od dawna już współpracujący z komendą policji z Ottawy. Conor był nieco stremowany obecnością Molly, wreszcie postanowił przerwać milczenie:
– Byłaś już kiedyś w takiej sytuacji? – spytał nieśmiało Conor.
– Chodzi ci o rozmowy z rodzinami ofiar? – odpowiedziała Molly pytaniem na pytanie.
– Tak.
– Oczywiście, to nie jest mój pierwszy raz. Może dlatego, że specjalizuje się w przeprowadzaniu rozmów, w których potrzebne jest wsparcie i pomoc w przypadkach krytycznego załamania. Najgorsze jest zawiadamianie kogoś o śmierci najbliższej osoby. Masz szczęście, że to matka dzwoniła i już o wszystkim wie.
– Mimo to nie sądzę, żeby rozmowa miała być spokojna i bez emocji.
– Masz rację, takich rozmów praktycznie nie ma.
Dalej już jechali w milczeniu.ROZDZIAŁ 2
Gdy dotarli na miejsce, zobaczyli okazały drewniany domek letniskowy. Widać było, że właściciele mają dużo pieniędzy, gdyż dom ten nadawał się także do całorocznego mieszkania. Gdy wysiedli z samochodu, nie dostrzegli nikogo w pobliżu. Zapukali do drzwi. Nikt nie odpowiadał przez dłuższą chwilę i gdy mieli już odejść, nagle usłyszeli przekręcanie klucza w zamku. Otworzyła im blondynka w średnim wieku, ubrana w elegancką garsonkę, która bądź co bądź dodawała jej lat. Stała w drzwiach cała zapłakana.
– On nie żyje – powiedziała to z takim ogromnym bólem w głosie, że Conorowi, aż się zjeżyły włosy na rękach.
– Jesteśmy z policji. Czy możemy porozmawiać? Da pani radę? – zapytała z troską Molly.
– Proszę, chcę mieć to już za sobą – odparła i zaprowadziła oboje do salonu.
Tam Conor i Molly zobaczyli, że ekipa kryminalna jest już obecna i robi zdjęcia nad zwłokami. Znalazły się one za oknem i widok był przerażający. Młody chłopak leżał bez ruchu na betonowym chodniku. Była to osoba o piwnych oczach i mocno zarysowanej szczęce. Jego oczy były niesamowicie przejmujące. Czaił się w nich strach i ból. Dla Conora, który dopiero co zaczął pracę w policji, taki widok był czymś, co wprawiało go w głęboki smutek, zwłaszcza że dotyczyło to tak młodego mężczyzny. Szybko więc odwrócił wzrok i podszedł do Roberta, kierownika całej załogi.
– Witam, nazywam się Conor Larson i jestem z komendy policji w Ottawie. Wiadomo już coś? – Wydawało mu się, że dobrze maskuje swoją nieporadność.
– Dzień dobry. Z tego, co zdążyliśmy ustalić, ofiara to siedemnastoletni chłopak, Miguel Naro. Szacujemy, iż zgon nastąpił około godziny piętnastej. Jak na razie niewiele mogę powiedzieć. Pobieramy odciski palców i zabezpieczamy wszelkie ślady, które pozwolą nam na wyjaśnienie, co tu się wydarzyło i czy ktoś jeszcze przebywał w tym czasie w budynku. Wygląda na to, że chłopak udał się tu z zamiarem popełnienia samobójstwa. Układ ciała na chodniku wskazuje, że mógł sam wyskoczyć, choć nie jest to w stu procentach pewne. Odezwiemy się, jak będziemy wiedzieć więcej – udzielił odpowiedzi i wrócił do obowiązków.
W tym samym momencie Molly zaczęła rozmowę z matką ofiary. Kobieta zdążyła się już trochę uspokoić. Za chwilę przyszedł Conor.
– Czy jest możliwość, żeby pani mąż także uczestniczył w tej rozmowie? – spytał, chcąc od razu przesłuchać najbliższą rodzinę ofiary.
– Poszedł się przejść. Nie mógł znieść widoku Miguela. Sami państwo rozumiecie – odpowiedziała Mary, cały czas szlochając.
– Dobrze, zacznijmy w takim razie. Kiedy i gdzie ostatnio widziała pani Miguela?
– Rano, jak wychodził z domu. Byłam w kuchni i robiłam sobie herbatę, wtedy go zauważyłam, jak przechodził holem do drzwi frontowych.
– Pamięta pani, która była wtedy godzina?
– Zawsze o tej samej porze robię sobie herbatę, gdyż od dwóch miesięcy mam problemy ze snem. Więc kiedy go zauważyłam, musiała być siódma albo troszkę przed.
– Rozumiem. Proszę opowiedzieć, co było dalej. – Takie ciągnięcie za język jest trudne, zwłaszcza w takich okolicznościach, ale nie było innej rady i Conor o tym doskonale wiedział.
– A więc zatrzymałam go i zapytałam, dokąd idzie. Odpowiedział, że pobiegać. Pocałował mnie w policzek, założył słuchawki i wyszedł. – Bardzo trudno było jej wypowiedzieć słowa, które potwierdzałyby, że jej syn już nigdy do niej nie wróci.
– A w jakim był nastroju? Nie pokłócił się z nikim wcześniej? Nic go nie gnębiło? – zadawał pytania jedno po drugim.
– Nie, zachowywał się jak zawsze, czyli był radosny. Jak wychodził, uśmiechał się. Zawsze byłam z niego dumna, że mimo wszelakich trudności umiał we wszystkim znaleźć coś pozytywnego. To on częściej mnie pocieszał niż ja jego. Ostatnio wydawało mi się nawet, że się z kimś spotyka. Ciągle się do siebie uśmiechał i nikt nie był go w stanie wyprowadzić z równowagi.
W tym momencie pojawił się ojciec ofiary. Wrócił ze spaceru. Widać było, że płakał, mimo że starał się to ukryć.
– Witam, Conor Larson, a to pani psycholog, Molly Mitchell. – Wskazał na siedzącą obok niego kobietę.
– Witam, Lorenzo Naro. Jestem ojcem Miguela. Wiecie już coś? – spytał.
Molly zauważyła u niego silne drżenie rąk i to nie dawało jej spokoju. Mimo iż okoliczności były przerażające, to powodem drżenia rąk musiało być coś innego.
– Jeszcze niewiele wiemy, ale robimy wszystko, co możemy.
– To chyba jakaś kpina. Siedzicie tu, zamiast rozwiązać sprawę mojego syna. Czym wy się zajmujecie, za co wam płacą? Za pogaduszki z moją żoną, tak!? – krzyczał tak głośno, że musiało go być słychać aż na dworze.
Molly natychmiast odpowiednio zareagowała:
– Proszę się uspokoić. Robimy to, co do nas należy. Musimy najpierw ustalić, jakim człowiekiem był Miguel i czy sam mógłby się pozbawić życia. Musimy przeprowadzić rozmowę z jego najbliższą rodziną, to chyba zrozumiałe – powiedziała to tak spokojnym głosem, że uspokoiłaby nawet psychopatę. – A jeśli już panu przerwałam, to ośmielę się zapytać: czy zdarza się panu być agresywnym?
– Słucham? Co to ma być za pytanie? – Widać było, że w mężczyźnie zaczyna buzować złość.
– Proszę odpowiedzieć na pytanie pani psycholog – poprosił grzecznie Conor.
– Nigdy nie jestem agresywny – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Jakie miał pan relacje z synem? – zapytał Conor.
Najwidoczniej jego pytanie było trafne, gdyż Molly popatrzyła na niego z aprobatą, że podchwycił temat.
– Normalne, jak każdego ojca i syna – odburknął.
– Każda relacja między ojcem, a synem jest inna, szczególna. Proszę opisać.
– Nie wiem, czego wy ode mnie chcecie. Straciłem syna, jedyne dziecko. Umiecie to pojąć? – krzyknął, walnął w stół i wyszedł.
– No nic. Może nam pani powie, jak im się układało? – poprosiła Molly.
– Widzi pani, oni za bardzo za sobą nie przepadali. Niewiele ze sobą rozmawiali, ich relacje były bardzo ubogie. Myślę, że dlatego jest taki zdenerwowany. Nie zdążył naprawić tego, co było złe między nimi. Odkładał to, a teraz jest za późno. Boli go, że nie zdążył powiedzieć synowi, jak bardzo go kocha –westchnęła głęboko.
– Dobrze. Myślę, że na razie starczy. Poproszę jeszcze tylko o wszystkie ważne adresy: dom, szkoła. – Conor zakończył rozmowę, widząc, ile to ją kosztuje.
– Oczywiście. – Sięgnęła po kartkę, na której według polecenia policjanta spisała wszystkie dane.
– Dziękujemy, będziemy panią o wszystkim informować.
Conor i Molly skierowali się do wyjścia.
Mary wyglądała, jakby miała im coś jeszcze do powiedzenia. Zawahała się:
– Chce nam pani jeszcze o czymś powiedzieć? – zapytała Molly, widząc zakłopotanie Mary.
– Nie, nie – odpowiedziała szybko. – Proszę już iść. Do widzenia.
– Do widzenia.
Conor i Molly wyszli z domku. Nagle policjant uświadomił sobie pewną rzecz, ale nie wiedział, czy ma to jakikolwiek związek ze sprawą, którą prowadzi. Postanowił pomyśleć o tym później.
– I co tym wszystkim sądzisz? – zapytała Molly, nie czekając nawet, aż znajdą się w samochodzie.
– Uważam, że ta sielanka, którą opisuje matka ofiary, to nie do końca prawda – odpowiedział Conor.
– Co masz na myśli? – zapytała z zaciekawieniem.
– Matka opowiadała o swoim synu jako o osobie zawsze radosnej, zadowolonej z życia. Wiadomo, takie osoby pozytywne na świecie istnieją. Ale spójrz na jego rodziców, a zwłaszcza na ojca. Nie jestem przekonany, czy umie do końca radzić sobie z wybuchami agresji.
– Racja, zauważyłam, że strasznie trzęsą mu się ręce, i nie wydaje mi się, by to było spowodowane wyłącznie ostatnim wydarzeniem. Nie wiem, czy też to widziałeś, ale matka chłopca nigdy nie spojrzała na swego męża podczas całej rozmowy. Nie wydaje ci się to dziwne? – zapytała.
– Kurczę, nie zauważyłem tego, a to znaczy, że bardzo dobry z ciebie zarówno psycholog, jak i obserwator. A to z kolei oznacza, że zapowiada nam się bardzo owocna współpraca – powiedział Conor, który przekonał się, że praca z Molly może nie będzie tak zła, jak przypuszczał.
Na początku wydawało mu się, że współpraca z panią psycholog to nie najlepszy pomysł. Obawiał się, że na nic się nie przyda. Musiał jednak przyznać, że się mylił. Uśmiechnął się do niej, otworzył jej drzwi od samochodu i pojechali do komendy.
Na miejscu podzielili się swoimi spostrzeżeniami z całym zespołem. Wszyscy zgodzili się co do tego, że należałoby się lepiej przyjrzeć ojcu. Matka wyglądała na trochę zastraszaną, z czego można wnioskować, że jej zeznanie mogło minąć się z prawdą. Lisa zaproponowała, aby zaprosić ją na komisariat i bez świadków spróbować z nią spokojnie porozmawiać. Pomysł wydawał się dobry. Poparła go również Molly, twierdząc, że może to ułatwić wyciągnięcie z niej ważnych dla śledztwa informacji. Na większość osób, które nie miały do czynienia z łamaniem prawa, taka rozmowa na komisariacie działa stresująco i skłania do mówienia prawdy. Ustalili, że tę rozmowę przeprowadzi Lisa.
Jeszcze tego samego dnia Matthew dostał polecenie o poinformowaniu świadka o jutrzejszym obowiązkowym stawieniu się w komendzie. Z kolei Sean i Conor mieli w planach poobserwować jutro ojca ofiary, Lorenza Naro. Przy odrobinie szczęścia może uda się odkryć jego prawdziwą naturę.
Następnego dnia wyjechali wcześnie rano, aby śledzić ojca ofiary od samego rana. W tym samym czasie na komisariacie pojawiła się pani Mary. Sean prosił, aby Molly nie uczestniczyła w tej rozmowie osobiście. Rozmowa powinna przebiegać w cztery oczy. Lisa zasugerowała aby pani psycholog stała za lustrem weneckim i przyglądała się całej rozmowie, zwracając uwagę zwłaszcza na mimikę twarzy i emocje, które będzie można z niej wyczytać.
Lisa uprzejmie zaprosiła do sali przesłuchań matkę ofiary. Zaproponowała nawet herbatę, ale pani Mary Naro odmówiła. Nie chcąc przedłużać niepotrzebnie tej rozmowy, policjantka zaczęła:
– Zaprosiłam panią tutaj, bo chciałam porozmawiać w cztery oczy – zapewniła policjantka.
– Nie rozumiem, po co zostałam tutaj wezwana, przecież powiedziałam już wczoraj wszystko – odparła z wyrzutem Mary.
– Mam jeszcze do pani kilka pytań. Może mi pani powiedzieć, jakim ojcem naprawdę był Lorenzo Naro?
– Już mówiłam, nie są to modelowe relacje ojca i syna. To są dwa różne charaktery, więc często się ze sobą nie zgadzali. Mało rozmawiali, to prawda, powinno być inaczej, ale teraz to i tak nie ma już znaczenia.
– Czy pani mąż często wybucha tak jak podczas wczorajszej rozmowy?
– Co pani sugeruje? – zapytała zdenerwowana Mary. – Że niby Lorenzo nie umie sobie radzić ze złością? Powiem to ostatni raz: mój mąż był wczoraj zdenerwowany, straciliśmy syna. Trudno w takich okolicznościach zachować spokój. Nie można od razu szufladkować takiej osoby jako furiata, choleryka, który potrafi użyć przemocy.
– Rozumiem zdenerwowanie, ale… – zaczęła się tłumaczyć Lisa.
– Nie, właśnie nic pani nie rozumie – przerwała jej Mary. – My jesteśmy rodziną, kochaliśmy się wszyscy, stanowiliśmy całość. Teraz już jednej części nie ma i nic tego nie naprawi. Ale nie pozwolę, by ktoś oczerniał moją rodzinę i to, co po niej zostało. Do widzenia. – Wyszła, nie odwracając się za siebie.
Lisa siedziała jeszcze przez chwilę w zamyśleniu. Zastanawiała się, jak powinna poprowadzić tę rozmowę. Może nie trzeba było zaczynać od razu od głównego tematu. Może trzeba było porozmawiać o szkole, jego najbliższym otoczeniu, znajomych, a dopiero później przejść do ojca. W tym momencie jej rozważania przerwała wchodząca Molly, która weszła do pokoju.
– Coś szybko poszło – zaczęła rozmowę pani psycholog.
– Za szybko. Niepotrzebnie wystartowałam od początku o Lorenza – zdenerwowała się Lisa. Nie mogła sobie darować, że tak źle to rozegrała.
– Niekoniecznie. Dzięki temu, że przeszłaś natychmiast do sedna, dałaś upust jej emocjom.
– Ale co z tego.
– A to, że zauważyłam, że kiedy zaczęłaś pytać o relacje ojca z synem, zaczęła nerwowo przytupywać nogą – odpowiedziała Molly zadowolona z wniosków, które udało jej się wysnuć. – Ponadto, gdyby nie było nic na rzeczy, nie denerwowałaby się tak i nie opuściłaby tego pokoju w takim tempie.
– Cieszę się, że ta rozmowa na coś się przydała, ale i tak jesteśmy w tym samym miejscu, z którego ruszyliśmy.
Lisa miała rację. Nadal nie wiedzieli, czy podejrzenia o przemoc w tym domu mają jakąkolwiek podstawę. Pracownicy z medycyny sądowej nadal się nie odzywali w sprawie zebranych dowodów i śladów z miejsca zdarzenia. Na wyniki trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Natomiast na razie wszystkie poszlaki wskazywały na samobójstwo. Obrażenia z takiej wysokości w przypadku samobójstwa, zabójstwa czy nieszczęśliwego wypadku są podobne. Okazało się, że ofiara ma rozległe obrażenia czaszki i kończyn. Miguel upadł na beton, można więc było odnaleźć liczne połamania kośćca oraz uszkodzenia narządów wewnętrznych. Jak dotąd nie pojawiły się żadne dowody wskazujące na to, że mogło to być morderstwo. Mimo to policjanci dalej szukali odpowiedzi na pytanie, co zdarzyło się w domku letniskowym w Wakefield.ROZDZIAŁ 3
Sean i Conor obserwowali cały czas ojca Miguela. Niewiele się działo. Wyszedł z domu o 10:10, potem poszedł do pobliskiego sklepu, a następnie pojechał do pracy. Dowiedzieli się, że Lorenzo musi być jakąś ważną szychą w banku. Zdradzał go elegancki strój i to, że każdy się z nim witał. Postanowili się rozdzielić. Conor miał popytać o niego ludzi, którzy pracowali w tym samym budynku, a Sean miał najpierw zadzwonić do Matthew, by zapytać, czy kontaktował się z wychowawczynią ofiary, a następnie spróbować podstępu w stosunku do Lorenza.
Wychodząc z samochodu, Conor zauważył stojącą przed wejściem grupkę ludzi. Podszedł do nich i zapytał, czy znają Lorenza Naro. Odpowiedzieli, że oczywiście, że tak, gdyż jest on wiceprezesem banku, pod którym stoją. Nie zaskoczyło to w żaden sposób Conora, który widział ich domek letniskowy. Marzenie dla wielu nieosiągalne, choćby dla niego samego. Podpytywał więc dalej:
– Dobrze go znacie? Możecie mi o nim coś powiedzieć, na przykład o jego charakterze?
– A co pan tak wypytuje? Z policji pan jest czy co? A może z jakiegoś biura śledczego, agent NCIS? – zaśmiał się jeden z pracowników banku.
Gdy Conor pokazał swoją odznakę, uśmiech równie szybko zniknął z twarzy mężczyzny, jak się pojawił.
– Tak, jestem z policji, więc proszę odpowiedzieć na moje pytania – odparł Conor. Nie lubił ludzi, którzy wszystko obracali w żart, zwłaszcza że nie mieli pojęcia, jak cenne są dla niego te informacje.
– Pan Lorenzo Naro – zaczęła mówić kobieta stojąca obok – jest osobą, dla której dyscyplina i ścisłe podporządkowanie się zasadom to podstawa współpracy. Nie uznaje kompromisów i zawsze trzeba robić dokładnie to, czego on chce.
– Nie wiem, co pan o nim słyszał, ale nie jest wcale taki, jak o nim się mówi – kontynuował żartowniś. – Wszyscy myślą, że jak człowiek ma wysokie stanowisko czy zajmuje określoną pozycję społeczną, to musi być nieskazitelny i wzorcowy. Ten przypadek odbiega od takiego opisu. Nawet prezes go za bardzo nie lubi, co dopiero my, zwykli pracownicy.
– A zdarza mu się być czasem impulsywnym? Zrobił kiedyś coś przekraczającego jego uprawnienia? – dopytywał Conor.
– Kiedy zaczęłam tu pracować, myślałam, że jest jedną ze spokojniejszych osób w firmie, szybko się przekonałam o moim błędnym rozumowaniu. Któregoś dnia, tak jakoś po miesiącu, od kiedy zaczęłam tu pracować, wpadł w szał, zaczął przewracać wszystkie biurka, rozrzucać papiery, krzyczeć. Ochroniarze jednak szybko go powstrzymali, więc nie zdążył narobić wielu szkód.
– Wiecie, co było powodem takiego wybuchu? – zapytał usatysfakcjonowany Conor.
– Podobno coś związanego z jego synem, ale nie wiadomo, o co dokładnie chodziło. W sprawach biznesowych zachowuje daleko idącą ostrożność.
– Dziękuję państwu bardzo za te informacje – odpowiedział Conor i już miał wracać do samochodu, gdy usłyszał jeszcze jedno pytanie.
– A przepraszam – zapytała kobieta, która okazała się najbardziej pożyteczna. – Dlaczego interesuje się nim policja?
– Niestety nie mogę powiedzieć. Do widzenia.
W tym czasie Sean zadzwonił do Matthew i dowiedział się, że udało się skontaktować z wychowawczynią, która ma się zjawić jutro po południu w komendzie. Jedna rzecz z głowy. Teraz czas na podstęp. Sean wiedział, że Lorenzo go nie zna, więc miał nad nim przewagę. Poszedł do niedalekiej kawiarni, aby zamówić kawę na wynos. Musiał poczekać na chwilę, kiedy Conor da mu znać telefonicznie, że Lorenzo wychodzi z biura. Gdy otrzymał sygnał, jak najszybciej zabrał kawę i podążył za podejrzanym.
Po chwili go wyprzedził, a w pewnym momencie udał, że ktoś go potrącił. Wpadł na Lorenza i wylał na niego zawartość swojego kubka.
– Bardzo przepraszam, naprawdę to przez ten tłok, nie chciałem. – Sean zaczął odgrywać swoją rolę.
– Coś ty zrobił? Masz pojęcie, ile wart jest ten garnitur? – Lorenzo zaczął krzyczeć. – Nawet połowa twojej gównianej pensji nie wystarczy.
– Proszę się uspokoić, ja naprawdę nie chciałem, przepraszam.
– Co mi po twoich przeprosinach! – Stawał się coraz bardziej agresywny.
Sean nie wiedział, czego się spodziewać. Na dodatek jakiś pieszy, ujrzawszy tę scenę, przyszedł na pomoc.
– Proszę przestać szarpać tego pana! Jak się, człowieku, zachowujesz?
Niespodziewanie Lorenzo na tę uwagę zareagował nad wyraz dziwnie. Puścił Seana, który potknąwszy się, upadł na chodnik, i rzucił się na przechodnia, który ośmielił się odezwać. Popchnął go na ścianę budynku i zaczął dusić. Wtedy Sean musiał zareagować, bał się jednak zdemaskować. Myślał, że fakt, iż Lorenzo nie zna jego prawdziwej tożsamości, może się jeszcze przydać.
Podczas tych rozważań na ulicę wpadł Conor:
– Zostaw go, policja! – krzyknął.
– Dobrze, już dobrze – odpowiedział Lorenzo, rozpoznawszy Conora jako policjanta. – Nic się tak naprawdę nie stało – powiedział i odszedł.
Conor pomógł Seanowi wstać i obaj poszli do samochodu.
– Chyba więcej dowodów nie potrzebujemy – powiedział Sean.
– Najwyraźniej – odpowiedział Conor, czując, że to i tak nie koniec tej sprawy. Przypomniał sobie, jak podczas pierwszego przesłuchania pani Mary miała już coś powiedzieć, ale się zawahała i w końcu zrezygnowała. Dałby sobie rękę uciąć, że to nie miało nic wspólnego z Lorenzem.