Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaczarowana chata - ebook

Data wydania:
29 października 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaczarowana chata - ebook

Podczas remontu pomieszczeń w starej chacie nad jeziorem Paweł i Jerzy natrafiają na skrytkę w kominie. Znajdują w niej zawiniątko z krucyfiksem, ryngraf z czasów powstania styczniowego i trzy złote medaliki.

Rodzina zaczyna się zastanawiać nad pochodzeniem skarbu, tymczasem mama Vanessy uważa, że znaleziska emanują pozytywną energią…

Korynna, nosząca pod sercem dziecko, pracuje nad serią książek o Emilce, Vanessa myśli o pierwszej zagranicznej wystawie obrazów, a Paweł ku zaskoczeniu rodziców, swoich i żony, wraca do pomysłu budowy chat z drewnianych bali na łące przy jeziorze.

Jak zakończy się sprawa tajemniczego skarbu z komina? Czy Korynna odniesie sukces jako autorka książek dla dzieci? Dokąd Vanessa uda się z pierwszą wystawą? Czy w dotychczasowej samotni Pawła nad jeziorem powstaną kolejne chaty?

Co przyniosą najbliższe święta Bożego Narodzenia?

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-739-4
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KSIĄŻKI ROMY FISZER

ROMA J. FISZER

_Kilka godzin do szczę­ścia_

*

_Wzgó­rze pełne słońca_

*

_Sezon na szczę­ście_

*

_Sie­dli­sko gorą­cych serc_

*

_Chata nad jezio­rem_

*

_Listy sprzed lat_

*

_Jutro zaczyna się dziś_

*

_Kurs na miłość_

*

_Amu­let_

*

_Klej­noty miło­ści_

*

_Wzgó­rze miło­ści_

*

_Owoc miło­ści_

*

_Świa­tełko miło­ści_

*

_Speł­nione marze­nia_

*

_Gwiazdki nad Mas­sa­chu­setts_

*

_Spa­cer po Wero­nie_ROZDZIAŁ 1.

1.

Z remon­to­wa­nych pomiesz­czeń na pię­trze raz po raz docho­dziły postu­ki­wa­nia młot­kiem, odgłosy piły elek­trycz­nej i wier­tarki, prze­su­wa­nia dra­biny albo przy­tłu­mio­nych roz­mów. Rodzice Vanessy i Pawła zdą­żyli się już przy­zwy­czaić do panu­ją­cego tam póź­nymi popo­łu­dniami i wie­czo­rami hałasu czy­nio­nego przez Pawła i Jerzego. Teraz, sie­dząc na sofach w salo­nie, oglą­dali film o cudach połu­dnio­wych mórz w pobliżu Male­di­wów, wsłu­chu­jąc się w urze­ka­jący tembr głosu lek­torki Kry­styny Czu­bówny. Rap­tem z góry dobiegł ich łoskot jakby spa­da­ją­cych kamieni, a wewnątrz ściany nad komin­kiem dał się sły­szeć rumor, po czym na ruszt pale­ni­ska wypa­dły z hała­sem kawałki cze­goś twar­dego, a przez uchy­lone żaro­od­porne drzwiczki kominka wypełzł nie­wielki obło­czek kurzu z popiel­nika.

– Szlag by to tra­fił! – Roz­legł się jed­no­cze­śnie dono­śny okrzyk Pawła.

– O, cho­lera! – Wspo­mógł go zdu­miony głos Jerzego.

– Co tam się mogło stać?

Pani Zosia, mama Vanessy, spoj­rzała pyta­jąco na męża i zama­chała rękoma w kie­runku kominka, jakby chciała roz­go­nić nie­ocze­ki­waną chmurkę, która po chwili posłusz­nie opa­dła na pale­ni­sko.

– Naszym fachow­com pew­nie nic, ale wygląda na to, że wła­mali się nie­chcący do komina… – odparł uspo­ka­ja­ją­cym tonem mąż Zosi Euge­niusz, choć jego baczne spoj­rze­nie wciąż omia­ta­jące sufit i ścianę nad komin­kiem świad­czyło o żywym zain­te­re­so­wa­niu zaj­ściem.

– Może wypło­szyli sta­rego Gwiaz­dora i ten sta­rał się uciec? – ode­zwał się żar­to­bli­wie Kostek, ojciec Pawła; Genek poka­zał mu kciuk.

– O, a teraz zro­biło się na górze dziw­nie cicho – dorzu­ciła Gizela, żona Kostka, wska­zu­jąc na sufit.

– Roz­ma­wiają i grze­bią coś przy komi­nie, pew­nie zaraz się wszyst­kiego dowiemy. – Po kil­ku­na­stu sekun­dach nasłu­chi­wa­nia stwier­dził z olim­pij­skim spo­ko­jem Kostek.

– Dziew­czyny! Prze­rwa kawowa! Zapra­szamy na dół! – W kory­ta­rzu na pię­trze roz­legł się nagle dono­śny głos Pawła.

– A czy na kawę nie jest już za późno?! – odkrzyk­nęła po chwili Vanessa.

– Jest poważna sprawa! – Paweł ponow­nie krzyk­nął.

Obie matki bez zbęd­nych słów pod­nio­sły się z sof i ruszyły w stronę kuchen­nej czę­ści salonu.

– Mogłaś spo­koj­nie oglą­dać film, ja bym sama wszystko ogar­nęła – rzu­ciła Zosia do podą­ża­ją­cej jej śla­dem Gizeli.

– Mam emo­cje jak i ty… – odparła z uśmie­chem Gizela, wska­zu­jąc na sufit – i nie wysie­dzę na sofie. Razem przy­go­tu­jemy szyb­ciej.

Zosia wycią­gnęła z szafki paterę i zabrała się do kro­je­nia droż­dżówki, a Gizela wsy­pała do ośmiu kub­ków kawę; do jed­nych po dwie łyżeczki, do innych tylko po jed­nej. Wkrótce na scho­dach roz­le­gły się kroki i roz­mowy mło­dych, a po chwili Vanessa z Paw­łem i Korynna z Jerzym wkro­czyli do kuch­nio-salonu. Obaj męż­czyźni mieli zaafe­ro­wane miny, a Paweł trzy­mał w rękach jakieś dziwne zawi­niątko.

– Podasz mi, kocha­nie, jedną z drew­nia­nych tac? – popro­sił żonę.

Po chwili taca leżała na stole, a Paweł umie­ścił na niej przy­nie­siony paku­nek.

– Co to jest? – spy­tała Gizela, prze­ry­wa­jąc na moment wle­wa­nie wrzątku do kub­ków.

– To coś zna­leź­li­śmy w skrytce urzą­dzo­nej w komi­nie. Jest porząd­nie zapa­ko­wane i zaraz się dowiemy, co to takiego – odparł Paweł, wpa­tru­jąc się w tacę i przy­nie­sione zawi­niątko.

– W komi­nie?! O rany! Genek, Kostek, chodź­cie tutaj szybko! – Zosia, wspo­ma­ga­jąc słowa gestem, przy­wo­łała panów mężów wciąż sie­dzą­cych na sofach przed tele­wi­zo­rem. – Wypi­jemy kawę przy kuchen­nym stole!

– To coś… było w komi­nie? – spy­tał Genek, mie­rząc spoj­rze­niem paku­nek na tacy, kiedy razem z Kost­kiem zna­leźli się obok stołu.

– A skąd w ogóle wie­dzie­li­ście, że w komi­nie może coś być? Prze­cież po coś w nim grze­ba­li­ście? – dorzu­cił kolejne pyta­nia Kostek.

– Tra­fi­li­śmy na to przy­pad­kiem… – odparł Paweł, zawie­sza­jąc głos. – Ponie­waż na ścia­nie sąsia­du­ją­cej z łazienką było dużo mocno roze­schnię­tych i spę­ka­nych desek, posta­no­wi­li­śmy je zerwać, uło­żyć nową war­stwę, a dopiero na niej boaze­rię – zaczął wyja­śniać. – Po usu­nię­ciu czę­ści sta­rych desek uka­zał się nam nie­ocze­ki­wa­nie ceglany komin, o któ­rym cał­kiem zapo­mnia­łem. – Popu­kał się zna­cząco po gło­wie. – Było w nim kilka luź­nych, spę­ka­nych cegieł. Wycią­ga­li­śmy je, żeby przed poło­że­niem desek osa­dzić je na nowej zapra­wie. Grze­ba­łem w szcze­li­nach pomię­dzy cegłami maj­zlem, ale w pew­nej chwili poru­szy­łem narzę­dziem tro­chę za mocno. Kilka kawał­ków cegieł wypa­dło na pod­łogę, inne zaś nie­chcący wepchną­łem do komina. Po chwili odkry­li­śmy poni­żej powsta­łej w ten spo­sób spo­rej dziury skrytkę, a w niej wła­śnie to. – Deli­kat­nie pokle­pał paku­nek leżący na tacy.

Wszy­scy w mil­cze­niu wpa­try­wali się w zna­le­zi­sko.

– Czyli… zna­leź­li­ście skarb w komi­nie? – rzu­ciła znie­nacka Zosia, nie spusz­cza­jąc wzroku z tacy. Pod­nio­sła na moment zawi­niątko. – Lek­kie. Może to jakieś listy?

– Fak­tycz­nie, lek­kie – potwier­dziła Vanessa, kiedy i ona na moment pod­nio­sła zawi­niątko. – A może to czyjś pamięt­nik… albo bank­noty?

– Ale kto by cho­wał takie rze­czy w komi­nie?! Mogły się prze­cież spa­lić. Zresztą to jest nawet za lek­kie jak na książkę – oce­nił Genek, kiedy i on pod­niósł paku­nek.

– Jeśli pomy­śla­łeś o kodek­sie kar­nym albo cywil­nym, to pew­nie masz rację, ale może scho­wano tylko kodeks Bozie­wi­cza? – uzu­peł­nił żar­to­bli­wie Kostek.

– Cie­bie jak zwy­kle trzy­mają się dow­cipy… Może raczej scho­wano coś z lek­kiej biżu­te­rii? Pier­ścionki, obrączki, naszyj­niki… – pod­po­wie­działa Gizela.

– Któż to wie? Mam roz­pa­ko­wać teraz czy po kawie? – Spoj­rze­nie Pawła okrą­żyło stół.

– No jasne, że teraz! Roz­pa­ko­wuj! Nie możemy się już docze­kać! – Roz­le­gły się głosy.

Paweł włą­czył dodat­kowe świa­tło nad sto­łem.

– Skrytka była bar­dzo licha, ale to, co skry­wała, wygląda na dobrze zabez­pie­czone – powie­dział, roz­ci­na­jąc nożem stward­niały ze sta­ro­ści rze­mień, któ­rym paku­nek był kil­ka­kroć obwią­zany.

Wszyst­kie spoj­rze­nia wodziły za ruchami jego rąk. Po usu­nię­ciu rze­mie­nia zaczął roz­wi­jać grubo tkane ciemne płótno, podobne do żaglo­wego, pod któ­rym poja­wił się brą­zowy, sze­lesz­czący wosko­wany papier.

– Fachowo ktoś to opa­ko­wał – mruk­nął z uzna­niem Jerzy.

Pod brą­zo­wym papie­rem ujrzeli war­stwę tym razem jasnego i suchego papieru, a po jego usu­nię­ciu szarą lnianą tka­ninę, która ści­śle spo­wi­jała coś, co było ukryte wewnątrz. Tka­nina była solid­nie obwią­zana konop­nym sznur­kiem. Paweł odsta­wił tacę z pozo­sta­ło­ściami rze­mie­nia, płót­nem żaglo­wym i war­stwami papieru na szafkę przy oknie, a zawi­niątko w lnia­nym płót­nie prze­ło­żył na śro­dek stołu. Spoj­rzał poro­zu­mie­waw­czo na Vanessę, która domy­śliła się, że jej prze­ka­zuje dal­sze roz­pa­ko­wy­wa­nie. Przy­su­nęła zawi­niątko bli­żej do sie­bie. Roz­cięła i usu­nęła sznu­rek, po czym zaczęła odwi­jać lnianą tka­ninę, która oka­zała się dłu­gim bież­ni­kiem wykoń­czo­nym mereżką, z haftem fan­ta­zyj­nych kolo­ro­wych kwia­tów. Unio­sła go na chwilę ponad sto­łem i zło­żyw­szy na pół, podała mamie.

– To są regio­nalne kaszub­skie wzory – wyja­śnił Paweł.

– Piękne… – zachwy­ciła się Zosia, Gizela przy­tak­nęła, po czym obie natych­miast prze­nio­sły wzrok na śro­dek stołu, gdzie leżały już tylko dwa woreczki z sza­rego sukna, które pozo­stały z przy­nie­sio­nego z komina zawi­niątka.

Jeden z nich był więk­szy, ponad dwu­dzie­sto­cen­ty­me­trowy, zdra­dzał ukryty w nim przed­miot w kształ­cie krzyża, drugi wyda­wał się pra­wie o połowę mniej­szy i pra­wie cał­kiem pła­ski. Vanessa podała pierw­szy z nich mamie, która polu­zo­wała tasiemkę ścią­ga­jącą otwór i wyjęła z jego wnę­trza krzyż owi­nięty wie­loma war­stwami ban­daża. Kiedy je wszyst­kie usu­nęła, uka­zał się kru­cy­fiks: krzyż z ciem­nego drewna z wie­loma zdo­bie­niami, z figurą ukrzy­żo­wa­nego Jezusa Chry­stusa z jasnego drewna. Poło­żyła go przed sobą na ser­we­cie w kaszub­skie wzory, prze­że­gnała się, a wraz z nią wszy­scy obecni. Wpa­try­wała się w zna­le­ziony skarb z zadumą przez kilka dłu­gich chwil.

– Ależ to cudo. Pew­nie jest bar­dzo stary.

Podała kru­cy­fiks sie­dzą­cej obok Gizeli.

Po niej krzyż wędro­wał wokół stołu z rąk do rąk. Każdy wpa­try­wał się w niego w mil­cze­niu i poda­wał dalej.

– Pasyjka jest cudow­nie wyrzeź­biona… a w ogóle to roz­po­znaję tu szkołę wło­ską – rzekł krótko Paweł, gdy kru­cy­fiks zna­lazł się wresz­cie w jego rękach.

– Co zna­czy… szkołę wło­ską? – spy­tała jego mama.

– Kru­cy­fiksy wytwa­rzane były od dawna. Jedni powia­dają, że od czwar­tego, inni, że od szó­stego wieku, ale wów­czas postać Jezusa była jesz­cze malo­wana. Figury rzeź­bione poja­wiły się na krzy­żach dopiero w śre­dnio­wie­czu. Mie­li­śmy o tym długi wykład na uczelni, a potem, kiedy przy­stą­pi­łem do prac nad świąt­kami, prze­stu­dio­wa­łem tę tema­tykę dokład­nie. W spo­koj­niej­szej chwili mogę temat roz­wi­nąć – pod­su­mo­wał Paweł i prze­ka­zał kru­cy­fiks Vanes­sie.

Wpa­try­wały się w niego wspól­nie z sie­dzącą obok Korynną, dzie­ląc się szep­tem uwa­gami. Kiedy wresz­cie odło­żyły go na powrót na śro­dek stołu, Vanessa wycią­gnęła z mniej­szego woreczka kolejny przed­miot owi­nięty kil­koma war­stwami ban­daży. Był to nieco pokryty patyną ryn­graf z wize­run­kiem orła w koro­nie i Matki Boskiej z Dzie­ciąt­kiem Jezus. Spod roz­wi­ja­nych ban­daży wypa­dły na stół z cichym brzę­kiem trzy złote meda­liki na łań­cusz­kach. Wszy­scy znowu się prze­że­gnali. W kuchni ponow­nie zapa­no­wała cisza jak makiem zasiał.

– Gospo­da­rzu, czy znaj­du­jesz jakieś wyja­śnie­nie dla tych… skar­bów? – spy­tał po chwili pra­wie ofi­cjal­nym tonem Euge­niusz, teść Pawła.

– Nie mam naj­zie­leń­szego poję­cia… – Zięć w odpo­wie­dzi roz­ło­żył ręce, mocno marsz­cząc czoło.

– Raczej mu się nie dzi­wię. – Kostek posta­no­wił wyra­zić wła­sną opi­nię o sło­wach syna. – Może jed­nak… zaczniemy pić kawę, zanim powie nam coś wię­cej, bo widzę, że się kon­cen­truje – zwró­cił się do pozo­sta­łych. – Troszkę osty­gła, ale jesz­cze się nada – rzekł po dotknię­ciu swo­jego kubka.

– W takim razie na począ­tek przy­po­mnę, jak tu tra­fi­łem, i coś o wcze­śniej­szym wła­ści­cielu chaty – rzekł po chwili Paweł, trąc czoło.

– O wła­śnie, to dobry pomysł – pochwa­liła jego pro­po­zy­cję teściowa Zosia. – Czę­stuj­cie się zatem cia­stem, słodź­cie, zabie­laj­cie kawę – zachę­ciła wszyst­kich z uśmie­chem.

Paweł po ugry­zie­niu kęsa cia­sta i popi­ciu łykiem kawy się­gnął do szu­flady kuchen­nego stołu i wyjął z niej szki­cow­nik oraz ołó­wek. Wszyst­kie spoj­rze­nia skie­ro­wały się znowu w jego stronę.

– Na razie nie przy­cho­dzi mi do głowy żadne wyja­śnie­nie, dla­czego te przed­mioty ktoś scho­wał w skrytce, kto to mógł być ani nawet jak długo w niej prze­by­wały. Może w trak­cie opo­wia­da­nia o cha­cie coś mnie oświeci?

– Tak. To ma sens – zgo­dził się Kostek.

– Ciut powtó­rzeń będzie, ale nie chcę pomi­jać naj­drob­niej­szych szcze­gó­łów – zaczął Paweł, rozej­rzaw­szy się wokół. – Ogło­sze­nie o sprze­daży chaty zna­la­złem przy­pad­kiem w „Dzien­niku Bał­tyc­kim”… Cza­sami kupo­wa­łem tę gazetę, taki był ze mnie sen­ty­men­talny dzi­wak. – Uśmiech­nął się do matki, która po usły­sze­niu tytułu gazety pokrę­ciła z nie­do­wie­rza­niem głową. – Dobrze mi się koja­rzyła z dzie­ciń­stwem – dokoń­czył i prze­wró­cił oczami. – Mie­wa­łem już w tam­tym cza­sie prze­lotne myśli, żeby wynieść się z Trój­mia­sta, ale jesz­cze nie szu­ka­łem żad­nych ofert. Nie mia­łem także spre­cy­zo­wa­nego pomy­słu, jakie by to miało być miej­sce… choć w grę wcho­dziła wyłącz­nie Szwaj­ca­ria Kaszub­ska. – Wyko­nał sze­roki ruch ramie­niem. – Było bowiem dla mnie oczy­wi­ste, że to nie może być zbyt daleko od Trój­mia­sta, żebym nie utra­cił moż­li­wo­ści moni­to­ro­wa­nia was… – Teraz mru­gnął do ojca, który żar­to­bli­wie mu pogro­ził. – Prze­czy­taw­szy ogło­sze­nie o tej cha­cie, zadzwo­ni­łem do Mar­cina, kum­pla z pod­sta­wówki, tego rudzielca, na pewno go pamię­ta­cie. – Wycze­kał chwilę na potwier­dze­nie przez oboje rodzi­ców. – W odróż­nie­niu ode mnie on ukoń­czył prawo, choć ja to i owo z tego zakresu też prze­cież wynio­słem z domu. – Po tych sło­wach mru­gnął, co jego rodzice skwi­to­wali uśmie­chem. – Wtedy nie mia­łem jesz­cze samo­chodu, więc on mnie tutaj przy­wiózł. To był począ­tek czerwca. Jecha­li­śmy szosą z Żukowa na Koście­rzynę. Kiedy przed Wie­życą skrę­ci­li­śmy w stronę dzi­siej­szego naszego lasu i jeziora, coraz bar­dziej mi się podo­bało. A po wyj­ściu z auta sta­ną­łem wręcz jak zacza­ro­wany: chata z szopą w nie naj­gor­szym sta­nie, wokół las, jezioro, nad któ­rym wzno­siło się wzgó­rze, a zewsząd docho­dziły głosy cudow­nie śpie­wa­ją­cych pta­ków. Zauwa­ży­łem też natych­miast łódź rybacką przy mocno rachi­tycz­nym pomo­ściku… – Jego spoj­rze­nie pofru­nęło w stronę obec­nie wypiesz­czo­nego pomo­stu z ele­men­tami stoczni; uśmiech­nął się. – W mgnie­niu oka naro­dziła mi się wizja, co bym w pierw­szym kroku chciał tu zmie­nić. Nakrę­ci­łem się tymi myślami tak mocno, że nie bar­dzo słu­cha­łem prze­stróg Mar­cina o tym, ile trzeba będzie wyło­żyć pie­nię­dzy na przy­wró­ce­nie sta­rej cha­cie choćby stanu uży­wal­no­ści, nie mówiąc o pod­nie­sie­niu jej stan­dardu. Wła­ści­ciel, rybak Cezary Bot Gwiaz­dow­ski, zapu­ścił po śmierci żony sie­dli­sko, sam się do tego przy­znał, i nie chciał wiele za posia­dłość. Gdyby był bar­dziej cwany albo młod­szy lub miał w rodzi­nie jakie­goś doradcę, to może by nasza roz­mowa wyglą­dała ina­czej, a tak trwała krótko. Wyznał mi, że został na świe­cie samiu­teńki jak palec i chce się stąd szybko prze­nieść do kuzynki, takiej sta­rej jak on. Tak powie­dział. Ja z kolei cie­szy­łem się, że będę miał swoje miej­sce na ziemi i cel życia. – Poca­ło­wał sie­dzącą obok Vanessę.

– A kiedy ja pierw­szy raz tutaj zawi­ta­łam przy­pad­kiem u progu ubie­głego lata – włą­czyła się jego żona – wszystko już było tak jak teraz, cho­ciaż Paweł miesz­kał w cha­cie dopiero pięć lat. Tym mi wów­czas naj­bar­dziej zaim­po­no­wał… oprócz, rzecz jasna, sma­ko­wi­tego obiadu, któ­rym mnie wtedy pod­jął. – Teraz Vanessa poca­ło­wała męża. – Dopiero po pew­nym cza­sie poka­zał mi zdję­cia chaty i oto­cze­nia sprzed lat, a to, co zmie­nił, oglą­da­łam na wła­sne oczy. W krót­kim cza­sie doko­nał tutaj kolo­sal­nych zmian. – Uznała za sto­sowne pod­su­mo­wać.

– Nie było jesz­cze masz­tów odgro­mo­wych – przy­po­mniał jej Paweł.

– Tak, tylko ich jesz­cze nie było. Ale po let­niej burzy, która ogrom­nie mnie prze­stra­szyła, a spo­wo­do­wała pożar i przy­nio­sła straty Dance i Krzy­siowi – Vanessa zro­biła ruch dło­nią w kie­runku jeziora – posta­wi­łeś je bły­ska­wicz­nie, żebym się już wię­cej nie bała i zawsze czuła bez­piecz­nie. – Na moment przy­mknęła oczy, a po chwili uśmiech­nęła się pro­mien­nie. – Nad chatą poja­wiły się czer­wone świa­tełka, moje szczę­śliwe gwiazdki nad naszym… Mas­sa­chu­setts. – Wtu­liła się w Pawła.

– Jak pięk­nie! – zachwy­ciła się Gizela i zła­pała za rękę sie­dzącą obok Zosię.

– Jak więc już wiemy, sporo tu zmie­ni­łeś, wycza­ro­wa­łeś piękne wnę­trza, zmie­ni­łeś wiele na zewnątrz, choćby ganek czy szopy i pomost. Musiało cię to sporo kosz­to­wać… No wiesz – oce­nił Kostek, roz­glą­da­jąc się po kuch­nio-salo­nie i zer­ka­jąc wymow­nie na sufit, nad któ­rym było kilka pięk­nie zaaran­żo­wa­nych pokoi i łazienka, a potem w kie­runku sieni, skąd wcho­dziło się do pomiesz­czeń, w któ­rych zamiesz­kał nie tylko on z żoną, ale także rodzice Vanessy, a wresz­cie prze­no­sząc wzrok na okno, w kie­runku podwó­rza i pomo­stu. – Na pewno musia­łeś anga­żo­wać też jakąś znaczną ekipę remon­tową – pod­su­mo­wał.

– Z początku nie mia­łem na to szans, bo pie­nią­dze, które zaro­bi­łem na koło­brze­skim kamie­niar­stwie, wyda­łem pra­wie w cało­ści na chatę. – Pokrę­cił głową Paweł. – Ale nie mar­twi­łem się zbyt­nio, nie chcia­łem się ści­gać z dale­ko­sięż­nymi wyzwa­niami, mia­łem czas! Rozu­mie­cie, prawda? – Jego spoj­rze­nie prze­bie­gło po wszyst­kich twa­rzach. – Do skle­piku z czymś do zje­dze­nia mia­łem nie­wiele ponad trzy kilo­me­try, ple­cak był wygodny, a zakupy robi­łem tylko raz w tygo­dniu. Polu­bi­łem to. Ze wzgó­rza szybko wypa­trzy­łem po dru­giej stro­nie jeziora zabu­do­wa­nia jakichś sąsia­dów, któ­rymi oka­zali się Krzyś i Danka. Posze­dłem im się przed­sta­wić i szczę­śli­wie oka­zało się, że Krzych zaj­muje się sto­lar­stwem, co mi się natych­miast przy­dało. Wyja­śnił mi przy kawie i pysz­nej droż­dżówce Danki, że tutaj wszystko się robi na zasa­dach pomocy sąsiedz­kiej. Krótko mówiąc, w mig zaak­cep­to­wali mnie i zło­żyli ofertę pomocy. W cha­cie wiele robi­łem sam, choć deski począt­kowo dostar­czał mi Krzy­siek. Kiedy udało się wspól­nymi siłami napra­wić starą piłę, którą odkry­łem w szo­pie, i ścią­gnąć heblarkę, sta­łem się już pra­wie samo­dzielny, ale to on mnie prze­cież tych wszyst­kich prac nauczył, ośmie­lił do nich. – Poki­wał głową i znów spoj­rzał w kie­runku jeziora. – Jesz­cze dwa słowa o pozo­sta­łych sąsia­dach. O Bog­da­nie i Basi Piep­kach wspo­mniał mi jesz­cze rybak Cezary, że to jego przy­ja­ciele od ponad czter­dzie­stu lat, a przez Krzyśka pozna­łem jesz­cze Zdzi­cha, mecha­nika samo­cho­do­wego, który sam zapro­po­no­wał, że uży­czy mi do jeż­dże­nia sta­rego volks­wa­gena. Sta­łem się więc dosyć szybko samo­dzielny, mobilny i zaczą­łem zara­biać na skrzyn­kach i kufer­kach, a potem też na świąt­kach, no i wszystko to osta­tecz­nie prze­ro­sło moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia.

– Podzi­wiamy cię za to wszystko, synu, ale wróć może do opo­wie­ści o samej cha­cie, bo na dzi­siaj to wydaje się naj­istot­niej­sze.

– Masz rację, ojcze, ale wspo­mi­nam o mojej tu histo­rii nie bez kozery, bo sądzę, że coś z tego może mieć jakiś zwią­zek ze skar­bami z komina. – Spoj­rzał na dewo­cjo­na­lia leżące pośrodku stołu, a potem na ojca, który zgo­dził się z jego wyja­śnie­niem. – Pod­czas remontu tej czę­ści par­teru pra­wie nie zmie­ni­łem jego wewnętrz­nego układu, bo mi się podo­bał. Mówi­łem już wam kie­dyś o tym. Sta­rej boaze­rii nie zry­wa­łem, tak mi pora­dził Krzy­siek, a nabi­łem na nią nową. Poja­wiła się więc dodat­kowa war­stwa desek, co popra­wiło współ­czyn­nik prze­ni­ka­nia cie­pła. – Mru­gnął. – Jeśli i w tych ścia­nach też są jakieś skarby… to trudno, niech tam sobie będą. – Rozej­rzał się wokół, po czym roz­ło­żył ręce. – Zapa­mię­ta­łem z pierw­szej wizyty tutaj, że w tyl­nej czę­ści chaty jest drugi komin – jego ręka wyce­lo­wała w stronę kominka w salo­nie – bo wypa­trzy­łem go ze wzgó­rza, a potem stwier­dzi­łem, że w łazience pod­łą­czony jest do niego stary pie­cyk od ogrze­wa­cza wody, który zde­mon­to­wa­łem pod­czas moder­ni­za­cji. – Wska­zał w kie­runku drzwi do sieni. – To wszystko jed­nak uzmy­sło­wi­łem sobie szcze­gó­łowo dopiero wtedy, kiedy kre­śli­łem plany prze­ró­bek. Aha! Kuzynka pana Ceza­rego samot­nie miesz­kała nad jezio­rem Gwiazdy.

– A gdzie jest to jezioro? – zacie­ka­wił się Jerzy. – Bo na mapach Szwaj­ca­rii Kaszub­skiej chyba takiego nie zauwa­ży­łem.

– Leży na Gochach, w odle­gło­ści około czter­dzie­stu kilo­me­trów na połu­dniowy zachód od Bytowa, od nas będzie to nieco ponad dzie­więć­dzie­siąt. Aldona miesz­kała po lewej stro­nie tam­tego jeziora, też bli­sko brzegu, jak Cezary tutaj, był tam nawet pomost, więc ocze­ki­wał, że nic mu nie będzie bra­ko­wało. I tak w isto­cie było.

– A dla­czego mówisz o nich jakby… w cza­sie prze­szłym? – Teściowa spoj­rzała na niego badaw­czo.

– Bo ta kuzynka trzy lata temu umarła, a on, pew­nie nie mogąc się z tym pogo­dzić, odszedł do Pana pół roku po niej. Został pocho­wany tutaj, obok swo­jej żony. – Paweł dokoń­czył, ści­sza­jąc głos i spo­glą­da­jąc w stronę ganku, od któ­rego wio­dła do wsi leśna droga, gdzie był kościół i cmen­tarz.

Pani Zosia znowu się prze­że­gnała i wes­tchnęła.

– Życie. Może zatę­sk­nił za swoją chatą? – wysu­nęła przy­pusz­cze­nie.

– Kto wie? Mnie zdą­żył tylko powie­dzieć, że jest mu z kuzynką dobrze, i tak pew­nie było. – Paweł deli­kat­nie się uśmiech­nął. – Pierw­szy raz odwie­dzi­łem ich przed Gwiazdką tego roku, w któ­rym kupi­łem chatę, zawo­żąc drobne upo­minki pod cho­inkę; oboje byli w nie­złej for­mie fizycz­nej i w dobrym nastroju. Zacho­wy­wali się jak mał­żeń­stwo. Zna­czy mam na myśli pewną czu­łość w ich gestach wobec sie­bie. – Zro­bił tro­chę zdzi­wioną minę. – Potem odwie­dza­łem ich co kilka mie­sięcy. Kiedy Aldona umarła, dosta­łem tele­fon od jej wnu­ków i poje­cha­łem na pogrzeb. Dzia­dek Cezary wyglą­dał już nie­szcze­gól­nie, ale sądzi­łem, że to tylko w związku ze śmier­cią kuzynki. Wtedy dobie­gał już dzie­więć­dzie­siątki. Po pół roku poma­ga­łem urzą­dzać jego pogrzeb u nas. – Paweł głę­boko wes­tchnął.

– Życie star­szych, a do tego samot­nych ludzi nie jest łatwe – zauwa­żyła z wes­tchnie­niem pani Zosia.

– Po pogrze­bie przy­ją­łem jego rodzinę u sie­bie na obie­dzie, robiąc niby stypę; pozna­łem ich prze­cież nie­źle na Gochach. Kiedy poszli na chwilę nad jezioro, a przy nakry­wa­niu do stołu poma­gali mi tutaj oboje Piep­ko­wie – Paweł spoj­rzał na kuchenkę, a potem w stronę stołu sto­ją­cego w czę­ści salo­no­wej – pan Bog­dan powie­dział mi… O kur­czę! – prze­rwał i pra­wie pod­sko­czył. – Coś sobie przy­po­mnia­łem! – Pac­nął się w czoło. – To dopiero będzie cie­kawe!

– Ale o tej sty­pie ni­gdy mi nie mówi­łeś – zare­ago­wała Vanessa.

– Bo ni­gdy tak dużo o poprzed­nim wła­ści­cielu nie roz­ma­wia­li­śmy. Otóż pan Bog­dan zdra­dził mi wów­czas, że Cezary kochał się w kuzynce Aldo­nie od naj­daw­niej­szych lat, i to z wza­jem­no­ścią.

– No, no, no… – Kostek uniósł brew.

– Ale niczego wię­cej nie wiem oprócz tego, że była to chyba daleka kuzynka! – zastrzegł się Paweł. – Szep­nął mi to, kiedy jego Basia zajęta była dopra­wia­niem sosu… resztę obiadu zro­bi­łem wów­czas sam! – Pokle­pał się po pier­siach. – Potem jesz­cze uzu­peł­nił, że powie mi kie­dyś wię­cej, ale ni­gdy nie tra­fiła się oka­zja, by do tego tematu wró­cić.

– Miłość… to ludzka sprawa, cho­ciaż te kil­ka­dzie­siąt lat, o któ­rych mówił Bog­dan, to może być także fra­pu­jąca histo­ria – rze­kła z zadumą Gizela. – A rybak Cezary nie miał z żoną dzieci?

– Już kie­dyś chyba wam wspo­mi­na­łem, że byli bez­dzietni. W tym zakre­sie też żad­nych szcze­gó­łów nie znam. – Paweł wzru­szył ramio­nami. – Nie mieli… po pro­stu. Być może pan Bog­dan wie coś wię­cej?

– Jak sądzisz, czy nie warto byłoby poroz­ma­wiać z nim o rybaku Ceza­rym w kon­tek­ście dzi­siej­szego zna­le­zi­ska, a nie kuzynki Aldony? – zapy­tał Kostek.

– Miał­bym mu opo­wie­dzieć coś o skar­bie? – zdzi­wił się Paweł, wbi­ja­jąc wzrok w przed­mioty leżące na bież­niku w kaszub­skie wzory.

– Musisz sobie prze­my­śleć, co ewen­tu­al­nie mu powie­dzieć, a czego nie. Decy­zja należy wyłącz­nie do cie­bie. My dowie­dzie­li­śmy się o spra­wie przy­pad­kiem. – Kostek, podob­nie jak wcze­śniej syn, spoj­rzał na śro­dek stołu. – Jako praw­nicy abso­lut­nie docho­wamy tajem­nicy! Nawet mi się rym­nęło – mru­gnął.

– I to uda­nie! – pochwa­liła Zosia.

– Mam dziwną ochotę na jesz­cze jedną kawę. – Gizela zer­k­nęła na Zosię. – Ta była nie­zbyt gorąca.

– W takim razie my z Korynną pomy­jemy naczy­nia, a obie mamy zapa­rzą nowe, bo ja na ogół mylę się, ile komu trzeba wsy­pać. – Vanessa wyko­nała swój tra­dy­cyjny gest pole­ga­jący na dotknię­ciu pal­cem głowy.

Po kilku minu­tach czy­ste naczy­nia stały na stole, a woda w czaj­niku bul­go­tała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: