- W empik go
Zaczarowana chata - ebook
Zaczarowana chata - ebook
Podczas remontu pomieszczeń w starej chacie nad jeziorem Paweł i Jerzy natrafiają na skrytkę w kominie. Znajdują w niej zawiniątko z krucyfiksem, ryngraf z czasów powstania styczniowego i trzy złote medaliki.
Rodzina zaczyna się zastanawiać nad pochodzeniem skarbu, tymczasem mama Vanessy uważa, że znaleziska emanują pozytywną energią…
Korynna, nosząca pod sercem dziecko, pracuje nad serią książek o Emilce, Vanessa myśli o pierwszej zagranicznej wystawie obrazów, a Paweł ku zaskoczeniu rodziców, swoich i żony, wraca do pomysłu budowy chat z drewnianych bali na łące przy jeziorze.
Jak zakończy się sprawa tajemniczego skarbu z komina? Czy Korynna odniesie sukces jako autorka książek dla dzieci? Dokąd Vanessa uda się z pierwszą wystawą? Czy w dotychczasowej samotni Pawła nad jeziorem powstaną kolejne chaty?
Co przyniosą najbliższe święta Bożego Narodzenia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-739-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROMA J. FISZER
_Kilka godzin do szczęścia_
*
_Wzgórze pełne słońca_
*
_Sezon na szczęście_
*
_Siedlisko gorących serc_
*
_Chata nad jeziorem_
*
_Listy sprzed lat_
*
_Jutro zaczyna się dziś_
*
_Kurs na miłość_
*
_Amulet_
*
_Klejnoty miłości_
*
_Wzgórze miłości_
*
_Owoc miłości_
*
_Światełko miłości_
*
_Spełnione marzenia_
*
_Gwiazdki nad Massachusetts_
*
_Spacer po Weronie_ROZDZIAŁ 1.
1.
Z remontowanych pomieszczeń na piętrze raz po raz dochodziły postukiwania młotkiem, odgłosy piły elektrycznej i wiertarki, przesuwania drabiny albo przytłumionych rozmów. Rodzice Vanessy i Pawła zdążyli się już przyzwyczaić do panującego tam późnymi popołudniami i wieczorami hałasu czynionego przez Pawła i Jerzego. Teraz, siedząc na sofach w salonie, oglądali film o cudach południowych mórz w pobliżu Malediwów, wsłuchując się w urzekający tembr głosu lektorki Krystyny Czubówny. Raptem z góry dobiegł ich łoskot jakby spadających kamieni, a wewnątrz ściany nad kominkiem dał się słyszeć rumor, po czym na ruszt paleniska wypadły z hałasem kawałki czegoś twardego, a przez uchylone żaroodporne drzwiczki kominka wypełzł niewielki obłoczek kurzu z popielnika.
– Szlag by to trafił! – Rozległ się jednocześnie donośny okrzyk Pawła.
– O, cholera! – Wspomógł go zdumiony głos Jerzego.
– Co tam się mogło stać?
Pani Zosia, mama Vanessy, spojrzała pytająco na męża i zamachała rękoma w kierunku kominka, jakby chciała rozgonić nieoczekiwaną chmurkę, która po chwili posłusznie opadła na palenisko.
– Naszym fachowcom pewnie nic, ale wygląda na to, że włamali się niechcący do komina… – odparł uspokajającym tonem mąż Zosi Eugeniusz, choć jego baczne spojrzenie wciąż omiatające sufit i ścianę nad kominkiem świadczyło o żywym zainteresowaniu zajściem.
– Może wypłoszyli starego Gwiazdora i ten starał się uciec? – odezwał się żartobliwie Kostek, ojciec Pawła; Genek pokazał mu kciuk.
– O, a teraz zrobiło się na górze dziwnie cicho – dorzuciła Gizela, żona Kostka, wskazując na sufit.
– Rozmawiają i grzebią coś przy kominie, pewnie zaraz się wszystkiego dowiemy. – Po kilkunastu sekundach nasłuchiwania stwierdził z olimpijskim spokojem Kostek.
– Dziewczyny! Przerwa kawowa! Zapraszamy na dół! – W korytarzu na piętrze rozległ się nagle donośny głos Pawła.
– A czy na kawę nie jest już za późno?! – odkrzyknęła po chwili Vanessa.
– Jest poważna sprawa! – Paweł ponownie krzyknął.
Obie matki bez zbędnych słów podniosły się z sof i ruszyły w stronę kuchennej części salonu.
– Mogłaś spokojnie oglądać film, ja bym sama wszystko ogarnęła – rzuciła Zosia do podążającej jej śladem Gizeli.
– Mam emocje jak i ty… – odparła z uśmiechem Gizela, wskazując na sufit – i nie wysiedzę na sofie. Razem przygotujemy szybciej.
Zosia wyciągnęła z szafki paterę i zabrała się do krojenia drożdżówki, a Gizela wsypała do ośmiu kubków kawę; do jednych po dwie łyżeczki, do innych tylko po jednej. Wkrótce na schodach rozległy się kroki i rozmowy młodych, a po chwili Vanessa z Pawłem i Korynna z Jerzym wkroczyli do kuchnio-salonu. Obaj mężczyźni mieli zaaferowane miny, a Paweł trzymał w rękach jakieś dziwne zawiniątko.
– Podasz mi, kochanie, jedną z drewnianych tac? – poprosił żonę.
Po chwili taca leżała na stole, a Paweł umieścił na niej przyniesiony pakunek.
– Co to jest? – spytała Gizela, przerywając na moment wlewanie wrzątku do kubków.
– To coś znaleźliśmy w skrytce urządzonej w kominie. Jest porządnie zapakowane i zaraz się dowiemy, co to takiego – odparł Paweł, wpatrując się w tacę i przyniesione zawiniątko.
– W kominie?! O rany! Genek, Kostek, chodźcie tutaj szybko! – Zosia, wspomagając słowa gestem, przywołała panów mężów wciąż siedzących na sofach przed telewizorem. – Wypijemy kawę przy kuchennym stole!
– To coś… było w kominie? – spytał Genek, mierząc spojrzeniem pakunek na tacy, kiedy razem z Kostkiem znaleźli się obok stołu.
– A skąd w ogóle wiedzieliście, że w kominie może coś być? Przecież po coś w nim grzebaliście? – dorzucił kolejne pytania Kostek.
– Trafiliśmy na to przypadkiem… – odparł Paweł, zawieszając głos. – Ponieważ na ścianie sąsiadującej z łazienką było dużo mocno rozeschniętych i spękanych desek, postanowiliśmy je zerwać, ułożyć nową warstwę, a dopiero na niej boazerię – zaczął wyjaśniać. – Po usunięciu części starych desek ukazał się nam nieoczekiwanie ceglany komin, o którym całkiem zapomniałem. – Popukał się znacząco po głowie. – Było w nim kilka luźnych, spękanych cegieł. Wyciągaliśmy je, żeby przed położeniem desek osadzić je na nowej zaprawie. Grzebałem w szczelinach pomiędzy cegłami majzlem, ale w pewnej chwili poruszyłem narzędziem trochę za mocno. Kilka kawałków cegieł wypadło na podłogę, inne zaś niechcący wepchnąłem do komina. Po chwili odkryliśmy poniżej powstałej w ten sposób sporej dziury skrytkę, a w niej właśnie to. – Delikatnie poklepał pakunek leżący na tacy.
Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w znalezisko.
– Czyli… znaleźliście skarb w kominie? – rzuciła znienacka Zosia, nie spuszczając wzroku z tacy. Podniosła na moment zawiniątko. – Lekkie. Może to jakieś listy?
– Faktycznie, lekkie – potwierdziła Vanessa, kiedy i ona na moment podniosła zawiniątko. – A może to czyjś pamiętnik… albo banknoty?
– Ale kto by chował takie rzeczy w kominie?! Mogły się przecież spalić. Zresztą to jest nawet za lekkie jak na książkę – ocenił Genek, kiedy i on podniósł pakunek.
– Jeśli pomyślałeś o kodeksie karnym albo cywilnym, to pewnie masz rację, ale może schowano tylko kodeks Boziewicza? – uzupełnił żartobliwie Kostek.
– Ciebie jak zwykle trzymają się dowcipy… Może raczej schowano coś z lekkiej biżuterii? Pierścionki, obrączki, naszyjniki… – podpowiedziała Gizela.
– Któż to wie? Mam rozpakować teraz czy po kawie? – Spojrzenie Pawła okrążyło stół.
– No jasne, że teraz! Rozpakowuj! Nie możemy się już doczekać! – Rozległy się głosy.
Paweł włączył dodatkowe światło nad stołem.
– Skrytka była bardzo licha, ale to, co skrywała, wygląda na dobrze zabezpieczone – powiedział, rozcinając nożem stwardniały ze starości rzemień, którym pakunek był kilkakroć obwiązany.
Wszystkie spojrzenia wodziły za ruchami jego rąk. Po usunięciu rzemienia zaczął rozwijać grubo tkane ciemne płótno, podobne do żaglowego, pod którym pojawił się brązowy, szeleszczący woskowany papier.
– Fachowo ktoś to opakował – mruknął z uznaniem Jerzy.
Pod brązowym papierem ujrzeli warstwę tym razem jasnego i suchego papieru, a po jego usunięciu szarą lnianą tkaninę, która ściśle spowijała coś, co było ukryte wewnątrz. Tkanina była solidnie obwiązana konopnym sznurkiem. Paweł odstawił tacę z pozostałościami rzemienia, płótnem żaglowym i warstwami papieru na szafkę przy oknie, a zawiniątko w lnianym płótnie przełożył na środek stołu. Spojrzał porozumiewawczo na Vanessę, która domyśliła się, że jej przekazuje dalsze rozpakowywanie. Przysunęła zawiniątko bliżej do siebie. Rozcięła i usunęła sznurek, po czym zaczęła odwijać lnianą tkaninę, która okazała się długim bieżnikiem wykończonym mereżką, z haftem fantazyjnych kolorowych kwiatów. Uniosła go na chwilę ponad stołem i złożywszy na pół, podała mamie.
– To są regionalne kaszubskie wzory – wyjaśnił Paweł.
– Piękne… – zachwyciła się Zosia, Gizela przytaknęła, po czym obie natychmiast przeniosły wzrok na środek stołu, gdzie leżały już tylko dwa woreczki z szarego sukna, które pozostały z przyniesionego z komina zawiniątka.
Jeden z nich był większy, ponad dwudziestocentymetrowy, zdradzał ukryty w nim przedmiot w kształcie krzyża, drugi wydawał się prawie o połowę mniejszy i prawie całkiem płaski. Vanessa podała pierwszy z nich mamie, która poluzowała tasiemkę ściągającą otwór i wyjęła z jego wnętrza krzyż owinięty wieloma warstwami bandaża. Kiedy je wszystkie usunęła, ukazał się krucyfiks: krzyż z ciemnego drewna z wieloma zdobieniami, z figurą ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa z jasnego drewna. Położyła go przed sobą na serwecie w kaszubskie wzory, przeżegnała się, a wraz z nią wszyscy obecni. Wpatrywała się w znaleziony skarb z zadumą przez kilka długich chwil.
– Ależ to cudo. Pewnie jest bardzo stary.
Podała krucyfiks siedzącej obok Gizeli.
Po niej krzyż wędrował wokół stołu z rąk do rąk. Każdy wpatrywał się w niego w milczeniu i podawał dalej.
– Pasyjka jest cudownie wyrzeźbiona… a w ogóle to rozpoznaję tu szkołę włoską – rzekł krótko Paweł, gdy krucyfiks znalazł się wreszcie w jego rękach.
– Co znaczy… szkołę włoską? – spytała jego mama.
– Krucyfiksy wytwarzane były od dawna. Jedni powiadają, że od czwartego, inni, że od szóstego wieku, ale wówczas postać Jezusa była jeszcze malowana. Figury rzeźbione pojawiły się na krzyżach dopiero w średniowieczu. Mieliśmy o tym długi wykład na uczelni, a potem, kiedy przystąpiłem do prac nad świątkami, przestudiowałem tę tematykę dokładnie. W spokojniejszej chwili mogę temat rozwinąć – podsumował Paweł i przekazał krucyfiks Vanessie.
Wpatrywały się w niego wspólnie z siedzącą obok Korynną, dzieląc się szeptem uwagami. Kiedy wreszcie odłożyły go na powrót na środek stołu, Vanessa wyciągnęła z mniejszego woreczka kolejny przedmiot owinięty kilkoma warstwami bandaży. Był to nieco pokryty patyną ryngraf z wizerunkiem orła w koronie i Matki Boskiej z Dzieciątkiem Jezus. Spod rozwijanych bandaży wypadły na stół z cichym brzękiem trzy złote medaliki na łańcuszkach. Wszyscy znowu się przeżegnali. W kuchni ponownie zapanowała cisza jak makiem zasiał.
– Gospodarzu, czy znajdujesz jakieś wyjaśnienie dla tych… skarbów? – spytał po chwili prawie oficjalnym tonem Eugeniusz, teść Pawła.
– Nie mam najzieleńszego pojęcia… – Zięć w odpowiedzi rozłożył ręce, mocno marszcząc czoło.
– Raczej mu się nie dziwię. – Kostek postanowił wyrazić własną opinię o słowach syna. – Może jednak… zaczniemy pić kawę, zanim powie nam coś więcej, bo widzę, że się koncentruje – zwrócił się do pozostałych. – Troszkę ostygła, ale jeszcze się nada – rzekł po dotknięciu swojego kubka.
– W takim razie na początek przypomnę, jak tu trafiłem, i coś o wcześniejszym właścicielu chaty – rzekł po chwili Paweł, trąc czoło.
– O właśnie, to dobry pomysł – pochwaliła jego propozycję teściowa Zosia. – Częstujcie się zatem ciastem, słodźcie, zabielajcie kawę – zachęciła wszystkich z uśmiechem.
Paweł po ugryzieniu kęsa ciasta i popiciu łykiem kawy sięgnął do szuflady kuchennego stołu i wyjął z niej szkicownik oraz ołówek. Wszystkie spojrzenia skierowały się znowu w jego stronę.
– Na razie nie przychodzi mi do głowy żadne wyjaśnienie, dlaczego te przedmioty ktoś schował w skrytce, kto to mógł być ani nawet jak długo w niej przebywały. Może w trakcie opowiadania o chacie coś mnie oświeci?
– Tak. To ma sens – zgodził się Kostek.
– Ciut powtórzeń będzie, ale nie chcę pomijać najdrobniejszych szczegółów – zaczął Paweł, rozejrzawszy się wokół. – Ogłoszenie o sprzedaży chaty znalazłem przypadkiem w „Dzienniku Bałtyckim”… Czasami kupowałem tę gazetę, taki był ze mnie sentymentalny dziwak. – Uśmiechnął się do matki, która po usłyszeniu tytułu gazety pokręciła z niedowierzaniem głową. – Dobrze mi się kojarzyła z dzieciństwem – dokończył i przewrócił oczami. – Miewałem już w tamtym czasie przelotne myśli, żeby wynieść się z Trójmiasta, ale jeszcze nie szukałem żadnych ofert. Nie miałem także sprecyzowanego pomysłu, jakie by to miało być miejsce… choć w grę wchodziła wyłącznie Szwajcaria Kaszubska. – Wykonał szeroki ruch ramieniem. – Było bowiem dla mnie oczywiste, że to nie może być zbyt daleko od Trójmiasta, żebym nie utracił możliwości monitorowania was… – Teraz mrugnął do ojca, który żartobliwie mu pogroził. – Przeczytawszy ogłoszenie o tej chacie, zadzwoniłem do Marcina, kumpla z podstawówki, tego rudzielca, na pewno go pamiętacie. – Wyczekał chwilę na potwierdzenie przez oboje rodziców. – W odróżnieniu ode mnie on ukończył prawo, choć ja to i owo z tego zakresu też przecież wyniosłem z domu. – Po tych słowach mrugnął, co jego rodzice skwitowali uśmiechem. – Wtedy nie miałem jeszcze samochodu, więc on mnie tutaj przywiózł. To był początek czerwca. Jechaliśmy szosą z Żukowa na Kościerzynę. Kiedy przed Wieżycą skręciliśmy w stronę dzisiejszego naszego lasu i jeziora, coraz bardziej mi się podobało. A po wyjściu z auta stanąłem wręcz jak zaczarowany: chata z szopą w nie najgorszym stanie, wokół las, jezioro, nad którym wznosiło się wzgórze, a zewsząd dochodziły głosy cudownie śpiewających ptaków. Zauważyłem też natychmiast łódź rybacką przy mocno rachitycznym pomościku… – Jego spojrzenie pofrunęło w stronę obecnie wypieszczonego pomostu z elementami stoczni; uśmiechnął się. – W mgnieniu oka narodziła mi się wizja, co bym w pierwszym kroku chciał tu zmienić. Nakręciłem się tymi myślami tak mocno, że nie bardzo słuchałem przestróg Marcina o tym, ile trzeba będzie wyłożyć pieniędzy na przywrócenie starej chacie choćby stanu używalności, nie mówiąc o podniesieniu jej standardu. Właściciel, rybak Cezary Bot Gwiazdowski, zapuścił po śmierci żony siedlisko, sam się do tego przyznał, i nie chciał wiele za posiadłość. Gdyby był bardziej cwany albo młodszy lub miał w rodzinie jakiegoś doradcę, to może by nasza rozmowa wyglądała inaczej, a tak trwała krótko. Wyznał mi, że został na świecie samiuteńki jak palec i chce się stąd szybko przenieść do kuzynki, takiej starej jak on. Tak powiedział. Ja z kolei cieszyłem się, że będę miał swoje miejsce na ziemi i cel życia. – Pocałował siedzącą obok Vanessę.
– A kiedy ja pierwszy raz tutaj zawitałam przypadkiem u progu ubiegłego lata – włączyła się jego żona – wszystko już było tak jak teraz, chociaż Paweł mieszkał w chacie dopiero pięć lat. Tym mi wówczas najbardziej zaimponował… oprócz, rzecz jasna, smakowitego obiadu, którym mnie wtedy podjął. – Teraz Vanessa pocałowała męża. – Dopiero po pewnym czasie pokazał mi zdjęcia chaty i otoczenia sprzed lat, a to, co zmienił, oglądałam na własne oczy. W krótkim czasie dokonał tutaj kolosalnych zmian. – Uznała za stosowne podsumować.
– Nie było jeszcze masztów odgromowych – przypomniał jej Paweł.
– Tak, tylko ich jeszcze nie było. Ale po letniej burzy, która ogromnie mnie przestraszyła, a spowodowała pożar i przyniosła straty Dance i Krzysiowi – Vanessa zrobiła ruch dłonią w kierunku jeziora – postawiłeś je błyskawicznie, żebym się już więcej nie bała i zawsze czuła bezpiecznie. – Na moment przymknęła oczy, a po chwili uśmiechnęła się promiennie. – Nad chatą pojawiły się czerwone światełka, moje szczęśliwe gwiazdki nad naszym… Massachusetts. – Wtuliła się w Pawła.
– Jak pięknie! – zachwyciła się Gizela i złapała za rękę siedzącą obok Zosię.
– Jak więc już wiemy, sporo tu zmieniłeś, wyczarowałeś piękne wnętrza, zmieniłeś wiele na zewnątrz, choćby ganek czy szopy i pomost. Musiało cię to sporo kosztować… No wiesz – ocenił Kostek, rozglądając się po kuchnio-salonie i zerkając wymownie na sufit, nad którym było kilka pięknie zaaranżowanych pokoi i łazienka, a potem w kierunku sieni, skąd wchodziło się do pomieszczeń, w których zamieszkał nie tylko on z żoną, ale także rodzice Vanessy, a wreszcie przenosząc wzrok na okno, w kierunku podwórza i pomostu. – Na pewno musiałeś angażować też jakąś znaczną ekipę remontową – podsumował.
– Z początku nie miałem na to szans, bo pieniądze, które zarobiłem na kołobrzeskim kamieniarstwie, wydałem prawie w całości na chatę. – Pokręcił głową Paweł. – Ale nie martwiłem się zbytnio, nie chciałem się ścigać z dalekosiężnymi wyzwaniami, miałem czas! Rozumiecie, prawda? – Jego spojrzenie przebiegło po wszystkich twarzach. – Do sklepiku z czymś do zjedzenia miałem niewiele ponad trzy kilometry, plecak był wygodny, a zakupy robiłem tylko raz w tygodniu. Polubiłem to. Ze wzgórza szybko wypatrzyłem po drugiej stronie jeziora zabudowania jakichś sąsiadów, którymi okazali się Krzyś i Danka. Poszedłem im się przedstawić i szczęśliwie okazało się, że Krzych zajmuje się stolarstwem, co mi się natychmiast przydało. Wyjaśnił mi przy kawie i pysznej drożdżówce Danki, że tutaj wszystko się robi na zasadach pomocy sąsiedzkiej. Krótko mówiąc, w mig zaakceptowali mnie i złożyli ofertę pomocy. W chacie wiele robiłem sam, choć deski początkowo dostarczał mi Krzysiek. Kiedy udało się wspólnymi siłami naprawić starą piłę, którą odkryłem w szopie, i ściągnąć heblarkę, stałem się już prawie samodzielny, ale to on mnie przecież tych wszystkich prac nauczył, ośmielił do nich. – Pokiwał głową i znów spojrzał w kierunku jeziora. – Jeszcze dwa słowa o pozostałych sąsiadach. O Bogdanie i Basi Piepkach wspomniał mi jeszcze rybak Cezary, że to jego przyjaciele od ponad czterdziestu lat, a przez Krzyśka poznałem jeszcze Zdzicha, mechanika samochodowego, który sam zaproponował, że użyczy mi do jeżdżenia starego volkswagena. Stałem się więc dosyć szybko samodzielny, mobilny i zacząłem zarabiać na skrzynkach i kuferkach, a potem też na świątkach, no i wszystko to ostatecznie przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
– Podziwiamy cię za to wszystko, synu, ale wróć może do opowieści o samej chacie, bo na dzisiaj to wydaje się najistotniejsze.
– Masz rację, ojcze, ale wspominam o mojej tu historii nie bez kozery, bo sądzę, że coś z tego może mieć jakiś związek ze skarbami z komina. – Spojrzał na dewocjonalia leżące pośrodku stołu, a potem na ojca, który zgodził się z jego wyjaśnieniem. – Podczas remontu tej części parteru prawie nie zmieniłem jego wewnętrznego układu, bo mi się podobał. Mówiłem już wam kiedyś o tym. Starej boazerii nie zrywałem, tak mi poradził Krzysiek, a nabiłem na nią nową. Pojawiła się więc dodatkowa warstwa desek, co poprawiło współczynnik przenikania ciepła. – Mrugnął. – Jeśli i w tych ścianach też są jakieś skarby… to trudno, niech tam sobie będą. – Rozejrzał się wokół, po czym rozłożył ręce. – Zapamiętałem z pierwszej wizyty tutaj, że w tylnej części chaty jest drugi komin – jego ręka wycelowała w stronę kominka w salonie – bo wypatrzyłem go ze wzgórza, a potem stwierdziłem, że w łazience podłączony jest do niego stary piecyk od ogrzewacza wody, który zdemontowałem podczas modernizacji. – Wskazał w kierunku drzwi do sieni. – To wszystko jednak uzmysłowiłem sobie szczegółowo dopiero wtedy, kiedy kreśliłem plany przeróbek. Aha! Kuzynka pana Cezarego samotnie mieszkała nad jeziorem Gwiazdy.
– A gdzie jest to jezioro? – zaciekawił się Jerzy. – Bo na mapach Szwajcarii Kaszubskiej chyba takiego nie zauważyłem.
– Leży na Gochach, w odległości około czterdziestu kilometrów na południowy zachód od Bytowa, od nas będzie to nieco ponad dziewięćdziesiąt. Aldona mieszkała po lewej stronie tamtego jeziora, też blisko brzegu, jak Cezary tutaj, był tam nawet pomost, więc oczekiwał, że nic mu nie będzie brakowało. I tak w istocie było.
– A dlaczego mówisz o nich jakby… w czasie przeszłym? – Teściowa spojrzała na niego badawczo.
– Bo ta kuzynka trzy lata temu umarła, a on, pewnie nie mogąc się z tym pogodzić, odszedł do Pana pół roku po niej. Został pochowany tutaj, obok swojej żony. – Paweł dokończył, ściszając głos i spoglądając w stronę ganku, od którego wiodła do wsi leśna droga, gdzie był kościół i cmentarz.
Pani Zosia znowu się przeżegnała i westchnęła.
– Życie. Może zatęsknił za swoją chatą? – wysunęła przypuszczenie.
– Kto wie? Mnie zdążył tylko powiedzieć, że jest mu z kuzynką dobrze, i tak pewnie było. – Paweł delikatnie się uśmiechnął. – Pierwszy raz odwiedziłem ich przed Gwiazdką tego roku, w którym kupiłem chatę, zawożąc drobne upominki pod choinkę; oboje byli w niezłej formie fizycznej i w dobrym nastroju. Zachowywali się jak małżeństwo. Znaczy mam na myśli pewną czułość w ich gestach wobec siebie. – Zrobił trochę zdziwioną minę. – Potem odwiedzałem ich co kilka miesięcy. Kiedy Aldona umarła, dostałem telefon od jej wnuków i pojechałem na pogrzeb. Dziadek Cezary wyglądał już nieszczególnie, ale sądziłem, że to tylko w związku ze śmiercią kuzynki. Wtedy dobiegał już dziewięćdziesiątki. Po pół roku pomagałem urządzać jego pogrzeb u nas. – Paweł głęboko westchnął.
– Życie starszych, a do tego samotnych ludzi nie jest łatwe – zauważyła z westchnieniem pani Zosia.
– Po pogrzebie przyjąłem jego rodzinę u siebie na obiedzie, robiąc niby stypę; poznałem ich przecież nieźle na Gochach. Kiedy poszli na chwilę nad jezioro, a przy nakrywaniu do stołu pomagali mi tutaj oboje Piepkowie – Paweł spojrzał na kuchenkę, a potem w stronę stołu stojącego w części salonowej – pan Bogdan powiedział mi… O kurczę! – przerwał i prawie podskoczył. – Coś sobie przypomniałem! – Pacnął się w czoło. – To dopiero będzie ciekawe!
– Ale o tej stypie nigdy mi nie mówiłeś – zareagowała Vanessa.
– Bo nigdy tak dużo o poprzednim właścicielu nie rozmawialiśmy. Otóż pan Bogdan zdradził mi wówczas, że Cezary kochał się w kuzynce Aldonie od najdawniejszych lat, i to z wzajemnością.
– No, no, no… – Kostek uniósł brew.
– Ale niczego więcej nie wiem oprócz tego, że była to chyba daleka kuzynka! – zastrzegł się Paweł. – Szepnął mi to, kiedy jego Basia zajęta była doprawianiem sosu… resztę obiadu zrobiłem wówczas sam! – Poklepał się po piersiach. – Potem jeszcze uzupełnił, że powie mi kiedyś więcej, ale nigdy nie trafiła się okazja, by do tego tematu wrócić.
– Miłość… to ludzka sprawa, chociaż te kilkadziesiąt lat, o których mówił Bogdan, to może być także frapująca historia – rzekła z zadumą Gizela. – A rybak Cezary nie miał z żoną dzieci?
– Już kiedyś chyba wam wspominałem, że byli bezdzietni. W tym zakresie też żadnych szczegółów nie znam. – Paweł wzruszył ramionami. – Nie mieli… po prostu. Być może pan Bogdan wie coś więcej?
– Jak sądzisz, czy nie warto byłoby porozmawiać z nim o rybaku Cezarym w kontekście dzisiejszego znaleziska, a nie kuzynki Aldony? – zapytał Kostek.
– Miałbym mu opowiedzieć coś o skarbie? – zdziwił się Paweł, wbijając wzrok w przedmioty leżące na bieżniku w kaszubskie wzory.
– Musisz sobie przemyśleć, co ewentualnie mu powiedzieć, a czego nie. Decyzja należy wyłącznie do ciebie. My dowiedzieliśmy się o sprawie przypadkiem. – Kostek, podobnie jak wcześniej syn, spojrzał na środek stołu. – Jako prawnicy absolutnie dochowamy tajemnicy! Nawet mi się rymnęło – mrugnął.
– I to udanie! – pochwaliła Zosia.
– Mam dziwną ochotę na jeszcze jedną kawę. – Gizela zerknęła na Zosię. – Ta była niezbyt gorąca.
– W takim razie my z Korynną pomyjemy naczynia, a obie mamy zaparzą nowe, bo ja na ogół mylę się, ile komu trzeba wsypać. – Vanessa wykonała swój tradycyjny gest polegający na dotknięciu palcem głowy.
Po kilku minutach czyste naczynia stały na stole, a woda w czajniku bulgotała.