- W empik go
Zaczarowany uber - ebook
Zaczarowany uber - ebook
Zrodzone z podziemia psychoaktywne bajdy tajemniczego geniusza, którego tropem idą tylko prawdziwi dzicy detektywi literatury polskiej. Zaszyfrowany anty-jaszczurzy przekaz, literackie mołotowy rzucone ku chwale Santa Muerte. Meskalina kipi w garczku, ciało zabitego Buddy gnije na trakcie z Polski do Meksyku, wirują tęczowe gawrony, czas ucieka, obracając w palcach krwawy księżyc. Poza tym, bardzo śmieszne i szybko się czyta.
Jakub Żulczyk
" ...w swojej twórczości Zenon Sakson eksploruje obszary pomiędzy rzetelnie udokumentowanym i dbającym o wierne oddanie szczegołów hiperrealizmem meksykańskiej współczesności, a luźno osadzoną w niezbadanych wymiarach rzeczywistości alternatywnej surrealistyczną metafantastyką i trzeba przyznać, że potrafi odnaleźć się w tych peryferyjnych rejonach postmodernistycznej psychodelii jak stary Indianin. “Zaczarowany uber” to zbiór transgresywnych, inspirowanych tequilą, seksem i marihuaną opowiadań, których akcja rozgrywa się w bliżej niesprecyzowanym i tajemniczym wymiarze, gdzieś między codziennością Meksyku doby obecnej, a realiami dawnej Polski zachowanymi we wspomnieniach zniekształconych przez narkotyki i zanieczyszczonych przez jej bieżący obraz transmitowany w internecie; między poetyckimi pejzażami ballad Leonarda Cohena i przestrzeniami misternie dzierganymi przez sekcje dęte afrobeatowych orkiestr; między posthipertekstualną przyszłością, a chemicznie indukowanym delirium, między trzeźwym jak świnia spacerem po ulicach Gran Tenochtitlan, a ostrym pejotlowym tripem, kiedy leżysz w słuchawkach z głową schowaną pod kołdrą i widzisz jak z chaosu geometrycznych wzorów tworzą się nowe wszechświaty... "
-- fragment pozytywnej recenzji profesora Leoncia Salomona Dolmenecha, Kierownika Katedry Filologii Polskiej na Uniwersytecie w Acapulco
Potęgujący się strach zaciskał mu swoje długie, czarne ręce na gardle, a on sam tulił w dłoniach zawieszony na szyi medalik z wizerunkiem Jana Pawła Drugiego podarowany mu onegdaj przez stryjecznego dziadka, rotmistrza Józefa Huberta Karolaka. Wokół niego coraz głośniej wyły stada małp, z każdą sekundą kolejne świerszcze przyłączały się do wielomilionowej orkiestry przygrywającej mu na skrzypcach złowieszcze bolero i stopniowo zaczynał rozróżniać nowe, dziwne i coraz bardziej niepokojące odgłosy dżungli. Wydawało mu się, że wszędzie dookoła, pośród zarośli, widzi błyszczące i świdrujące go wzrokiem oczy przemytników narkotyków, krwiożerczych bestii, dzikich tubylców, nadprzyrodzonych sił, sodomistycznych gwałcicieli i lewicowej guerilli.
fragment książki
Zenon Sakson, ur. 1959 r. w Warszawie. Niszowy polski pisarz emigracyjny represjonowany w czasach PRL za nieugięte rozwijanie świadomości kosmicznej. Od 1981 r. na emigracji w krajach zachodnich, obecnie przebywający na uchodźctwie w Meksyku. W swojej twórczości stara się ukazać pełnię grozy życia codziennego we współczesnym Mexico City i ma nadzieję, że jego opowiadania poruszające tematykę ubogacanego używkami wielkomiejskiego terroru przypadną polskiemu Czytelnikowi do gustu. Prywatnie lubi heavy metal.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66571-04-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wychodzisz z biura i zamawiasz usługę UberPool, podajesz swoją lokalizację na rogu Puebla i Medellín oraz cel podróży: Calle Berlín w Colonia del Carmen. Dwie minuty później podjeżdża zielone renault, siadasz z tyłu po prawej stronie. Kierowca, młody i śniady brunet z gęstym wąsem porastającym nad szczerym kaukaskim uśmiechem, skręca szyję i pyta z półobrotu:
– Señor Olgierd?
Potwierdzasz skinieniem głowy.
– Jedziemy na Berlin?
– Na Berlin – odpowiadasz.
Ruszacie w stronę fontanny Cibeles, kiedy na ekranie przypiętego do deski rozdzielczej smartfona Huawei pojawia się powiadomienie.
– Weźmiemy pasażera – informuje Grigorij, skręcając w ulicę Sinaloa.
– Buenas tardes – mówi Janek Kos, zajmując miejsce po prawej stronie kierowcy.
W jego nogach zwija się w placek młody pies rasy owczarek alzacki. Kilkoma ciosami kolby Janek wybija w przedniej szybie otoczony pajęczyną pęknięć otwór, przez który wysuwa lufę swojego cekaemu, i zaczyna ostrzeliwać długimi seriami okna mijanych budynków. Forsujecie Insurgentes na wysokości Colimastraße, po drugiej stronie alei, schowany za roztrzaskanym ceglanym murkiem, czeka kolejny pasażer. Kiedy wyjeżdżacie zza rogu, skulony biegnie w stronę pojazdu, klucząc, żeby zmniejszyć ryzyko trafienia przez snajpera czy przypadkowy odłamek. Po intensywnym sprincie na ostatnich metrach Gustlik dopada do wozu i siada na tylnym siedzeniu po twojej lewej stronie, szybko zatrzaskuje za sobą właz i od razu zaczyna ładować zapalne na przemian z przeciwpancernymi.
Pędzicie teraz z maksymalną szybkością, na jaką pozwalają gąsienice, przez mocno obsadzoną przez Niemców aleję Cuauhtémoc, cały czas ostrzeliwując się na wszystkie strony z armaty i cekaemu. Nie zważając na niebezpieczeństwo, wydajesz kierowcy komendę, żeby otworzył szyberdach. Grigorij posłusznie spełnia polecenie i możesz wysunąć górną połowę ciała z wieżyczki, pożoga zgliszcz przypieka twoją osmoloną twarz, patrzysz przez chwilę przez lornetkę, zapinasz ciaśniej hełmofon pod brodą i chowasz się z powrotem pod skorupę karoserii. Dookoła toczy się zażarta walka o każdą ulicę, każdy dom, każde piętro. Esesman w panterce, schowany na klatce schodowej zbombardowanej eklektycznej kamienicy, z której została praktycznie tylko dymiąca fasada, strzela do was z pancerfausta. Janek kosi go serią, dostajecie jednak w prawą burtę, wnętrze ubera wypełnia się czarnym dymem, współpasażerowie kaszlą, ale Grigorij pędzi dalej przed siebie, unikając korków i ostrzału artyleryjskiego. Z uznaniem obserwujesz, jak sprawnie lawiruje między płonącymi wrakami trolejbusów, stertami gruzu i barykadami obsadzonymi przez niedołężnych starców, dzierżących w drżących dłoniach jednostrzałowe, nabijane od lufy muszkiety pamiętające kampanię napoleońską, oraz gotowe na wszystko, dzielne zuchy z Hitlerjugend w opadających na oczy, przydużych hełmach.
Przy przeprawie przez Río Churubusco jest trochę problemów, dwa zamaskowane Tygrysy pilnują skrzyżowania, ale jeden zostaje unieszkodliwiony celnym strzałem, a drugiego udaje się zmylić i wyminąć, i po chwili Grigorij zjeżdża z alei Coyoacán w ulicę Berlín. Zbliżając się do podanego numeru, widzisz, że impreza już się zaczęła, wśród tłumu żołnierzy strzelających z pepeszy na wiwat i podrzucających w górę hełmy i furażerki dostrzegasz kilka znajomych twarzy. Jest Lidka, która jak zwykle rozmawia przez telefon komórkowy, kapral Wichura rozładowuje z ciężarówki skrzynki z piwem Victoria, Marusia z podręcznej apteczki wyjmuje proszki dla chętnych i potrzebujących. Między dogasającymi zgliszczami i zasiekami z drutów kolczastych otaczającymi pola minowe polscy i radzieccy żołnierze, razem z głównymi bohaterami twojego serialu, świętują zwycięstwo nad faszystowskim okupantem, którego niedobitki bronią się jeszcze podobno na zamku Chapultepec, ale to już cię nie obchodzi, zostawiasz tę sprawę dywizjom Koniewa, Żukowa i Rokossowskiego. Zeskakujesz z wieżyczki na chodnik, wchodzisz przez bramę i witasz się ze wszystkimi.
– O, jest wreszcie Olgierd – cieszą się wszyscy i klepią cię po plecach, ktoś podaje ci otwarte piwo i zostajesz zasypany serią pytań.
– A Janek? Co z Jankiem? – dopytuje Marusia.
– Grigorij przyjedzie? – szarpie cię za rękaw Lidka.
Odwracasz się, żeby wskazać na zaparkowane za plecami T34, ale widzisz tylko tył zielonego renault z Ubera odjeżdżającego w gęstniejący mrok jednej z ostatnich nocy upadającej stolicy Tysiącletniej Rzeszy, która rozmywa się i rozwiewa z dymem pożarów, a wszystko dookoła znowu staje się potwornie zwyczajne i meksykańskie, w ciągu kilku sekund następuje brutalny powrót do boleśnie normalnej, codziennej rzeczywistości. Pułkownik Tadeusz przemawia z uniesionym w górę kieliszkiem, ale teraz widzisz, że to nie żaden pułkownik, tylko zwykły kierownik. Zamiast kaprala Wichury jest księgowy Vásquez, Lidka i Marusia to Lupita i María z działu marketingu, statystujący sowieccy fizylierzy to ci sami co zawsze anonimowi nudziarze z pracy, zamiast łuny pożarów nad Reichstagiem i Bramą Brandenburską migoczą kiczowate światełka na pobliskim supermarkecie, a te rozbłyski i echa wybuchów to nie katiusze Pierwszego Frontu Białoruskiego, tylko odgłosy jednego z wielu lokalnych świąt, których miejscowi nie potrafią obchodzić bez pokazów pirotechnicznych.
Już nie jesteś Olgierdem, jesteś zwyczajnym gostkiem na kolejnej idiotycznej imprezie branżowej, która rozegra się w identyczny sposób jak wszystkie poprzednie i następne, pośród banalnej scenografii i przygnębiających rekwizytów zastanej rzeczywistości. Patrzysz na stoły z żarciem, rechoczącą grubą babę włączającą głośną muzykę taneczną i grupy współpracowników luzujących krawaty i dodających sobie alkoholem sił i odwagi przed całonocną sesją karaoke. Gula rośnie ci w gardle, kiedy pomyślisz, że ten brawurowy przejazd T34 przez siermiężną rzeczywistość meksykańskiej stolicy już za chwilę pozostanie jedynie coraz bardziej blednącym wspomnieniem i tylko w marzeniach będziesz mógł wracać do tych wspaniałych, ziarnistych, czarno-białych realiów serialowego czołgisty.
Wybiegasz wtedy na ulicę i chcesz gonić za zaczarowanym uberem, ale ten zakończył już twoją podróż w swojej magicznej aplikacji i odjeżdża, wcielając się zapewne w inną postać, która będzie wozić innych bohaterów innych seriali, i widzisz tylko niknące w mroku ostatnie refleksy wybuchających dookoła fajerwerków na jego tylnym zderzaku, aż w końcu znika zupełnie z pola widzenia i zostajesz sam na pustej Calle Berlín, pod koronami palm targanych przez niespokojne wiatry.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------