Zaczekaj na mnie - ebook
Zaczekaj na mnie - ebook
Aleksander Domański ma już dość śledzących go paparazzi i czytania w prasie wciąż nowych rewelacji na temat swoich romansów. Wyjeżdża nad morze, by zaszyć się w cichym miejscu i zastanowić, czy kiedykolwiek jeszcze napisze o miłości. Już dawno przestał w nią wierzyć. Ale gdy tylko zjawia się w recepcji pensjonatu i poznaje Amelię, całkowicie zapomina o swoim planie. Nie może uwolnić się od wspomnienia jej pięknych oczu.
Choć całe miasteczko huczy od plotek o przyjeździe znanego z miłostek pisarza, Amelia walczy ze sobą, by nie ulec jego urokowi. W domu czeka na nią mąż. I mimo że Grzegorz nie przypomina już mężczyzny, którego pokochała, Amelia wierzy, że jeszcze wszystko się zmieni. Przecież obiecał, że więcej nie zrobi jej krzywdy.
Gdy Amelia wreszcie postanawia zaryzykować i posłuchać swojego serca, dzieje się najgorsze. Czy Aleksander spełni swoją obietnicę? Czy usunie się wreszcie w cień?
Monika Michalik potrafi poruszyć najczulsze struny serca. Historie, które opowiada, czerpie z prawdziwego życia. Dają nadzieję, że przyjaźń i miłość potrafią pomóc przetrwać wszystko.
Monika Michalik – laureatka konkursu „Jak zostać ulubioną pisarką Polek?”. Jej debiutancka powieść Bądź moim marzeniem była inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z jej życia.
CHILLI BOOKS to rosnące napięcie i buzujące emocje. Pasjonująca rozrywka. Książki, które rozbudzają apetyt na więcej.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6111-2 |
Rozmiar pliku: | 940 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drzwi głośno skrzypnęły. Amelia wstrzymała oddech. Kot? Po chwili do uszu dziewczyny dotarł odgłos, który ją zaniepokoił. Znieruchomiała, nasłuchując. Czasami zdarzało się, że stare kocisko skradało się tuż za nią, ale tym razem z całą pewnością to nie był kot. Rozejrzała się po spiżarni. Przyszła tutaj tylko po konfiturę, ale po krótkim namyśle wzięła spory słoik ogórków i niepewnie wychyliła głowę za drzwi. Jeśli ktoś się za nimi czai, z pewnością łatwiej będzie go walnąć pokaźnym słojem korniszonów niż malutkim słoiczkiem konfitur. Na korytarzu jednak nikogo nie było, a drzwi wejściowe były zamknięte. Amelia odetchnęła z ulgą. „Pewnie mi się tylko zdawało” – pomyślała.
– Dzień dobry! – usłyszała nagle za plecami męski, zdecydowany głos.
Mimowolnie uniosła rękę ze słoikiem w geście obrony. Przy recepcyjnej ladzie, słabo oświetlonej kiczowatym kinkietem imitującym zapaloną świecę, zobaczyła wysokiego mężczyznę. Nie mogła dostrzec jego twarzy, ale poczuła się nagle głupio z tym słoikiem ogórków w ręku. Zawstydzona szybko opuściła dłoń. Poczuła, że się czerwieni.
– Dzień dobry – powiedziała w końcu.
– Przepraszam – odezwał się gość i zrobił kilka kroków w jej stronę. – Nie chciałem pani przestraszyć – dodał. – Czy to pensjonat „Bryza”? Nie zauważyłem szyldu na zewnątrz, ale nawigacja uznała, że jestem u celu.
Amelia kiwnęła głową.
– Chciałbym wynająć pokój.
– Oczywiście. – Dziewczyna odstawiła w końcu słoik na ladę recepcyjną.
Na co dzień Marta zajmowała się przyjmowaniem gości. Teraz jednak jej nie było. Jak w każdy piątek oddawała swoją urodę w ręce kosmetyczki. Niewiele jej to, co prawda, pomagało, bo zawsze wracała z tymi samymi zmarszczkami i tym samym podłym charakterem, ale przynajmniej w ten jeden dzień w tygodniu Amelia miała ją z głowy.
Dziewczyna niepewnie otworzyła kalendarz rezerwacji. Czuła, że dłonie jej drżą, kiedy przewracała kartki.
– Pana godność? – zapytała, unosząc wzrok. Mężczyzna był znacznie wyższy od niej. Ciemne, prawie czarne, modnie ostrzyżone włosy podpowiadały, że gość przyjechał z miasta. Tutaj, w małej miejscowości, mężczyźni nie dbali tak bardzo o swój wizerunek jak ci miastowi.
– Aleksander Domański – przedstawił się mężczyzna i lekko uśmiechnął.
Amelia wstrzymała oddech. „Domański? Ten pisarz?” – przebiegło jej przez myśl. Mężczyzna chyba wyczytał nieme pytanie malujące się na jej twarzy, bo prychnął i odpowiedział nieoczekiwanie:
– Tak, ten pisarz. Dziwię się, że nie rozpoznała mnie pani od razu. – Uniósł wyniośle brew. – Chciałbym tu zostać kilka… może kilkanaście dni. Albo jeszcze dłużej. Później zdecyduję.
– Oczywiście. Proszę się rozgościć. Resztę formalności omówi z panem właścicielka pensjonatu, pani Marta. – Amelia, podając mężczyźnie klucz z ciężkim brelokiem, na chwilę podniosła wzrok, ale zaraz go spuściła, zawstydzona.
– Dziękuję. – Sięgając po klucz, celowo musnął palcami jej dłoń, wyraźnie rozbawiony zażenowaniem dziewczyny. – Jak pani ma na imię? – zapytał. Zaintrygowała go ta młoda, niewysoka kobieta. Liczył, że znów spojrzy na niego, by mu się przedstawić. Nie mylił się.
– Amelia. – Dziewczyna usiłowała się uśmiechnąć swobodnie. Intensywnie niebieskie oczy spojrzały na mężczyznę.
– Piękne ma pani oczy, pani Amelio. – Nie czekając na reakcję dziewczyny, odwrócił się w stronę korytarza, z którego wchodziło się do kilku pokoi hotelowych.
Dziewczyna skierowała się do kuchni. Ziemniaki! Musi obrać ziemniaki. Jedną porcję więcej dla niespodziewanego gościa. No i powinna zajrzeć do rosołu. „Aleksander Domański! Kto by pomyślał?” Uśmiechnęła się pod nosem. Przeczytała dwie z kilkunastu jego książek.
Przypomniała sobie, jak kiedyś fabuła gorącego romansu Domańskiego wciągnęła ją tak bardzo, że kiedy dotarła do ostatniej strony, ptaki za oknem budziły się do życia.
– Pani Amelio – usłyszała nagle za plecami męski głos. Wzdrygnęła się, upuszczając nie do końca obrany ziemniak, który potoczył się po podłodze. Szybko poderwała się z niskiego taboretu, opłukała dłonie i wytarła w mały kuchenny ręcznik.
– Słucham pana – odezwała się nerwowo.
– Przepraszam. Zdaje się, że znowu panią przestraszyłem. – Domański patrzył na ziemniaka, który w końcu się zatrzymał pod drewnianym stołem. „Co ja takiego w sobie mam, że wszystkie na mój widok tracą głowę?” – przemknęło mu przez myśl.
– Nic nie szkodzi. – Próbowała się wesoło roześmiać, ale wyszedł jej tylko krzywy grymas, a oczy zdradzały zdenerwowanie.
– Nie szkodzi? – Aleksander uniósł lekko brew. – Lubi pani być straszona?
– Nie o to mi chodziło. – Spuściła wzrok, czując, że zaraz spłonie ze wstydu.
Mężczyzna zdążył jednak zauważyć granatowe iskierki w błękitnych tęczówkach Amelii.
– Potrzebuję pani pomocy. – Domański postanowił dłużej nie drążyć tego tematu. Dziewczyna z jednej strony zaciekawiła go, ale z drugiej zaczynało go już irytować jej zażenowanie. – Czy mógłbym dostać dwa ręczniki? Nie znalazłem ich w łazience. Sądziłem, że są standardowym wyposażeniem pokoi w pensjonatach. – Znowu uniósł brew zniecierpliwiony. „Co za dziura. Nawet o ręcznik trzeba się upomnieć. Może chociaż dają tu dobrze zjeść” – pomyślał i jak na zawołanie poczuł burczenie w brzuchu.
W pomieszczeniu unosił się zapach gotującego się rosołu. Rosół musi pyrkać na ogniu powoli przez kilka godzin. Tylko wtedy wszystkie warzywa i mięso stworzą najlepszy związek aromatyczno-smakowy. Zerknął w stronę źródła zapachu.
– Oczywiście. – Amelia wyminęła Aleksandra w drzwiach kuchni i podążyła w kierunku szerokiej starej szafy w końcu korytarza. – Przepraszam, moje niedopatrzenie – dodała, podając gościowi ręczniki.
– Dziękuję. – Mężczyzna wziął je z rąk dziewczyny i znowu mimochodem dotknął jej dłoni. Zaskoczyło go przyjemne ciepło. Spodziewał się raczej zimnych, może nawet lekko spoconych ze zdenerwowania rąk.
Amelia odskoczyła jak oparzona i ruszyła w kierunku kuchni.
– Pani Amelio – zawołał za nią Domański. – Mam jeszcze jedną prośbę. – Ku swojemu zaskoczeniu usiłował zatrzymać dziewczynę jeszcze na chwilę. Miała w sobie coś intrygującego i wkurzającego zarazem. Jeszcze nie potrafił powiedzieć, co przeważało. A może po prostu był głodny i liczył na talerz rosołu przed porą obiadową?
Amelia zatrzymała się, głęboko odetchnęła i powoli odwróciła. „Czego on jeszcze może chcieć?” – pomyślała. – „Strasznie upierdliwy z niego bufon!”
– Słucham? – odezwała się głośniej niż poprzednio. Miała nadzieję, że mężczyzna nie wyczuje zniecierpliwienia w jej głosie. Naprawdę czekało na nią sporo pracy, nie miała czasu na pogawędki z jakimś nadętym pisarskim snobem. Aleksander Domański był niewątpliwie dobrym pisarzem, jego książki nie schodziły z list bestsellerów od wielu miesięcy, ale w bezpośrednim kontakcie sprawiał wrażenie wyniosłego, patrzącego na wszystkich z góry celebryty.
– Nie znam tutejszych okolic. Czy mogłaby mi pani pokazać co ciekawsze miejsca? Słyszałem, że są tu niezwykłe widoki. Nie chciałbym oglądać ich sam. – Nie dowierzał swoim własnym słowom. Gdzieś zniknął wyniosły ton jego głosu, mający trzymać podfruwajki na dystans. Mało tego, właśnie zaproponował tej dziewczynie zakamuflowaną randkę! On, Aleksander Domański, wieczny kawaler, bynajmniej nie do wzięcia. Nie żeby nie lubił kobiet. Lubił, ale nie znosił, kiedy angażowały się zbyt mocno w te przelotne przecież romanse. Randka! Pokręcił głową z niedowierzaniem. „Dobrze, że nie zaproponowałem jej od razu śniadania do łóżka” – pomyślał.
– Ale... że teraz? – zdziwiła się Amelia. Spodziewała się raczej, że gość będzie narzekał na dywan w pokoju albo widok za oknem, ale nie sądziła, że zaproponuje jej rolę przewodnika po miasteczku. – Nie mogę – oświadczyła zdezorientowana.
– Nie, nie. Nie teraz. W wolnej chwili. – Czyżby poczytny pisarz niespodziewanie dostał kosza? Aleksander przeczesał dłonią ciemne włosy, nie zważając na to, że misternie ułożone na żelu kosmyki właśnie zmieniły swoje położenie i śmiesznie sterczały. Mężczyzna patrzył wyczekująco na dziewczynę, która zdawała się rozważać odpowiedź. Bezwiednie rozchyliła usta, ukazując fragment białych, równych zębów. Po chwili w półotwartych ustach pojawił się na sekundę koniuszek języka, który szybko oblizał spierzchnięte wargi i schował się z powrotem. Aleksander przełknął ślinę. „Cholera – pomyślał – co za dziewczyna!”
Zapadła krępująca cisza. Dało się słyszeć miarowe stukanie gdzieś pod sufitem. Domański zadarł głowę i dostrzegł niewielkie, lekko uchylone okienko. Na jego klamce kołysało się coś w rodzaju breloczka z muszelką na końcu. Wiejący od czasu do czasu wiatr powodował, że muszelka stukała w szybę, odmierzając czas niczym kukułka w zegarze.
– To jak będzie? – zapytał.
– Sama nie wiem – odpowiedziała. Tak naprawdę bardzo chętnie wybrałaby się po pracy na spacer. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio dotykała stopami miałkiego piasku, a morska bryza rozwiewała jej włosy. Propozycja była bardzo kusząca. Ale z obcym facetem? A w dodatku nadętym pisarzem? Poza tym… jest przecież Grzegorz. Jaki jest, taki jest, ale jest. Niestety. A jeśli się dowie? Amelia ważyła w sobie wszystkie za i przeciw. Aleksander patrzył na nią wyczekująco. Lekko zmrużył ciemne oczy, a na jego czole pojawiła się szeroka bruzda. „Czy tak wygląda skupiony na pisaniu powieści autor?” – zastanawiała się, zamiast odpowiedzieć na proste pytanie i przerwać tę męczącą ich już ciszę.
– No dobrze – powiedziała zamyślona i natychmiast przeraziła się tego, co właśnie zrobiła. „Jak się Grzegorz dowie…”
– Świetnie! – wykrzyknął Aleksander, przerywając myśli dziewczyny. Odezwał się na tyle głośno i nieoczekiwanie, że Amelia wzdrygnęła się i nieświadomie oparła o szafkę ze zlewem. – O! Znowu panią przestraszyłem – powiedział już ciszej, wyraźnie rozbawiony.
– Nic nie… – Urwała w pół zdania.
– Wiem, wiem. „Nic nie szkodzi”. – Mężczyzna wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Amelia poczuła, że znów się czerwieni. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Przyjechał taki jeden pisarzyna, a ona nagle zapomina języka w gębie. W dodatku zgodziła się oprowadzić go po okolicy. Jak wytrzyma jego towarzystwo? No i co na to wszystko powie Grzegorz? Myśli o mężu wracały zawsze w nieodpowiednich chwilach. Wówczas jej oddech stawał się płytszy, a szczęka twardniała, uniemożliwiając swobodną rozmowę czy chociażby uśmiech.
A kiedyś było przecież zupełnie inaczej. Poznała Grzegorza na plaży. Grała w siatkówkę z przyjaciółmi i nagle piłka zmieniła tor i poleciała w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Trafiła w głowę mężczyznę leżącego na niewielkim ręczniku. To był Grzegorz. Zerwał się na równe nogi i nerwowo strzepywał piasek z mokrych włosów. Ostatecznie jednak przyłączył się do gry i wywalczył nawet zwycięstwo dla drużyny Amelii. A potem odprowadził ją do domu. Wtedy zaiskrzyło. Zaczęli się spotykać.
Amelia bardzo często wracała myślami do tamtego letniego dnia. Wszystko zapowiadało się tak pięknie. Wysoki, przystojny chłopak zwrócił uwagę właśnie na nią, a nie na jej wymalowane, wdzięczące się do mężczyzn koleżanki. Gdyby tamtego dnia wiedziała, jaki naprawdę jest ów przystojny Grzegorz, nigdy w życiu nie pozwoliłaby, aby ją odprowadził wtedy do domu.ROZDZIAŁ 2
Amelia po raz ostatni przejrzała się w szybie drzwi wychodzących z holu na taras. Po całym dniu pracy czuła się zmęczona, ale też podekscytowana. Głęboko odetchnęła.
„Uspokój się, wariatko” – warknęła do siebie w myślach. – „To nie randka przecież. Oprowadzisz go tylko po okolicy i wrócisz do domu. Do Grzegorza”. – Na myśl o mężu zacisnęła mimowolnie usta.
– Pięknie wyglądasz, pięknie! – przerwał jej zadumę Aleksander. Szybko odwróciła się od okna. – Nie przeżywaj tak, to nie randka. – Mężczyzna oparł się o komodę stojącą w rogu. Nie mógł sobie odmówić tej małej uszczypliwości. A przecież jeszcze przed chwilą się zastanawiał, czy Amelia nie zmieni zdania i czy nadal będzie chciała pójść z nim na tę randkę. „Znaczy się, na spacer” – poprawił się szybko w myślach. Miał na sobie kremowe spodnie i granatowy sweter. W ręce trzymał kurtkę. Sprawiał wrażenie wyluzowanego.
– Nie umówiłabym się z tobą na randkę – prychnęła Amelia. Przewiesiła niewielką białą torebkę przez ramię, patrząc na zaskoczonego mężczyznę. Zaczynała żałować, że się zgodziła na tę oprowadzankę po mieście. – Idziemy? – zawołała przez ramię, wychodząc na skąpane w słońcu podwórze.
– Idziemy. – Przeczesał dłonią włosy i wyszedł za dziewczyną. Zdziwił się, że sprawiło mu przyjemność, kiedy nie zwróciła się do niego służbowo _per_ pan.
W całym swoim trzydziestosześcioletnim życiu nie spotkał jeszcze kobiety, która by go w równym stopniu zainteresowała, co zirytowała swoją wstydliwością. W świetle słonecznym zauważył piegi na jej policzkach. Kiedy spostrzegła, że jej się przygląda, znów spłonęła rumieńcem i opuściła głowę, chowając przed światem błękitne oczy.
Szli w milczeniu malowniczą promenadą wzdłuż plaży. Wiatr był tu o wiele słabszy niż nad samym morzem. Wzburzone białe fale na tle granatowej tafli wody i błękitu nieba tworzyły malowniczy obrazek. Jeden z tych, które zwykle wisiały w pokojach nadmorskich pensjonatów dla podkreślenia wakacyjnego klimatu. Amelia szła powoli, rozkoszując się pierwszymi wiosennymi promieniami słońca. Czuła na plecach spojrzenie mężczyzny, który prawie cały czas trzymał się pół kroku za nią.
– Piękny dziś dzień. – Zatrzymała się w końcu i wystawiła twarz w stronę nieba. Uwielbiała budzącą się nieśmiało wiosnę. Słońce coraz częściej wyglądało zza chmur i choć nie grzało tak mocno jak latem, to jednak dawało przyjemne ciepło. Chłonęła je całą sobą. Miała nadzieję, że Aleksander również podda się urokom natury i przestanie się na nią gapić.
– Słońce tak świeci, jakby nie wiedziało, że to jeszcze nie wiosna. – Rozmarzyła się, nie otwierając oczu.
– To może nie mówmy o tym zbyt głośno – odezwał się Aleksander. Kątem oka zerknęła na niego. Rozglądał się po okolicy. – Nie chcemy przecież, żeby schowało się za chmurami albo, co gorsza, żeby zaczął padać deszcz – dodał, lekko mrużąc oczy.
– Pewnie, że nie. – Roześmiała się.
– Dziękuję, że zechciałaś pójść ze mną na ten spacer. Przyjemniej się zwiedza w towarzystwie kogoś miłego. – Widząc, że Amelia znów się oblewa rumieńcem, zmienił temat. – Spokojna ta plaża. Żadnych turystów, krzyczących dzieciaków czy szczekających psów. – Nagle przestało go bawić wprawianie dziewczyny w zakłopotanie.
– To prawda. Teraz jest tu bardzo spokojnie. Aż za spokojnie. Lubię, kiedy coś się dzieje – oświadczyła Amelia, zdejmując kurtkę i przewieszając ją przez rękę.
– A ja lubię taką właśnie ciszę. Szczerze mówiąc, liczyłem, że tak tu będzie – wyznał Aleksander, wskazując dłonią białą ławkę przy zejściu na plażę. – Szukam inspiracji do nowej powieści.
Mężczyzna sięgnął do kieszeni, by spojrzeć na wyświetlacz telefonu, który właśnie zaczął dzwonić. Patrzył chwilę na napis „Krystyna”, ważąc w sobie, czy odebrać połączenie. Ostatecznie dotknął czerwonej słuchawki i schował telefon. Nie chciał teraz z nią rozmawiać.
– Zaraz będę musiała iść do domu – odparła Amelia, wzbraniając się przed odpoczynkiem na drewnianej ławce.
– Mąż czeka? – zażartował. Nie wiedzieć czemu, sądził, że dziewczyna zaprzeczy, ale ona kiwnęła twierdząco głową i nerwowo odsunęła dłonią grzywkę. Aleksander zauważył dziwny, ciemny ślad na przegubie ręki Amelii. Wyglądał jak siniak. – Co to? – zapytał, dotykając jej dłoni.
Wzdrygnęła się.
– Nic – ucięła krótko i schowała rękę do kieszeni. Spoważniała. Na jej twarzy pojawiło się napięcie. – Muszę już iść. Naprawdę.
– Zaczekaj, proszę. – Usilnie próbował zatrzymać ją jeszcze na chwilę. – Czy jutro będziesz mogła poświęcić mi godzinę albo dwie? Wzgórze Gosań, Jezioro Turkusowe. Słyszałem, że te miejsca warto zobaczyć. Potowarzyszysz mi? Pojedziemy moim samochodem. Co ty na to?
Przyłapał się na tym, że wstrzymuje oddech. Naprawdę chciał spędzić z tą dziewczyną więcej czasu. „A cóż to takiego? Czyżby jakiś zbłąkany motyl zatrzepotał w moim żołądku?” – zapytał sam siebie. „O motylkach w brzuchu to się pisze, a nie przeżywa” – zadrwił w myślach.
Myślał, że Jezioro Turkusowe zobaczy w pojedynkę, ale przecież przyjemniej mu będzie, jeśli ta niebieskooka, dość tajemnicza istota będzie mu towarzyszyła. A może pokaże mu też inne ciekawe miejsca, o których nie wspominają przewodniki turystyczne? „Ona ma męża” – zwrócił się do siebie w myślach. – „Tak przynajmniej powiedziała. Dlaczego miałaby mi poświęcać swój czas?” Uświadomiwszy sobie, że Amelia jest mężatką, poczuł ukłucie w sercu. Choć właściwie tego nie był do końca pewien. Może dziewczyna powiedziała tak tylko na odczepne?
– Nie wiem, zobaczę – odpowiedziała wreszcie Amelia. Chętnie wyrwałaby się z Dziwnowa choćby na jedno popołudnie. Tak bardzo pragnęła odpocząć od codzienności, nabrać dystansu i sił, by mierzyć się z życiem. Propozycja małej wycieczki była bardzo kusząca. „No i w towarzystwie znanego pisarza” – Uśmiechnęła się na tę myśl. „Literackiego snoba” – dodała, gasząc uśmiech w zarodku.ROZDZIAŁ 3
Amelia zdecydowanie ruszyła w kierunku domu. Nie obejrzała się za siebie, ale była pewna, że pisarz odprowadza ją wzrokiem. Czuła jego spojrzenie na plecach albo nawet i ciut niżej. Przyspieszyła kroku. W końcu zniknęła za rogiem pączkarni. Teraz była już poza zasięgiem jego wzroku. Chyba że szedł za nią i ją obserwował. Nerwowo odwróciła się w stronę wydm i promenady. Nikogo nie było.
Odetchnęła z ulgą i skierowała się w stronę supermarketu. Przed powrotem do domu musiała jeszcze zrobić zakupy. „Co też mi strzeliło do głowy” – beształa się w myślach, spoglądając na zegarek. Grzegorz na pewno zauważy jej spóźnienie. Przecież niemożliwe, by po chleb i ziemniaki stała ponad godzinę w kolejce. „A jeśli ktoś mu doniesie, że widział mnie z obcym mężczyzną?” Dziewczyna przełknęła ślinę. Spacer z pisarzem zdecydowanie nie był dobrym pomysłem.
– No, nareszcie! – przywitał ją w progu cuchnący alkoholem mąż. – Gdzieżeś tyle łaziła?
– Zakupy musiałam zrobić. Kolejki były – odpowiedziała, mijając go w drzwiach. Łaskawie się odsunął, pozwalając jej wnieść reklamówkę z pieczywem i wędliną oraz przezroczysty pięciokilogramowy worek ziemniaków.
– I co tam dobrego kupiłaś? – Zbliżył się do stołu. – A piwa nie ma? – zapytał, przeszukując zawartość torby.
Stał lekko pochylony, w spoconej koszulce, w której poprzedniego dnia kładł się spać. Śmierdział tanim winem. Amelia cofnęła się, bo wiedziała, że lepiej nie stać pomiędzy kuchenką gazową a mężem. Zawsze może się zdarzyć tak, że nagle jej głowa znajdzie się niebezpiecznie blisko palnika. Zdecydowanie lepiej mieć za plecami otwarte drzwi, przez które można uciec.
Grzegorz nie był bardzo pijany. Amelia już bez trudu rozpoznawała poziom upojenia alkoholowego swojego męża. Taki stan jak dziś – na lekkim rauszu – był najgorszy. Można się było spodziewać wszystkiego. Umysł pod wpływem alkoholu nie pracował racjonalnie, za to siła mięśni skutecznie nadrabiała braki w funkcjonowaniu mózgu.
Mężczyzna w końcu przestał grzebać w reklamówce. Piwa nie było. Oparł ręce na biodrach. Szerokie ramiona zdawały się teraz jeszcze szersze i jeszcze silniejsze. Na tle niedużego okna, przystrojonego delikatną jak mgiełka ażurową firanką, przez którą wpadało do środka sporo światła, Grzegorz wyglądał jak wielka, straszna postać z filmu. „Hulk!” – przebiegło Amelii nagle przez myśl. – „On wygląda jak Hulk! Wielki, silny stwór! Gdyby go tylko zanurzyć w zielonej farbie… z pewnością mógłby dostać rolę w kolejnej części”. Z zadumy wyrwał ją ryk potwora.
– Kobieto! Mówiłem, żebyś kupiła piwo, a nie kartofle! – Złapał siatkę z ziemniakami i rzucił nią w stronę Amelii. Odskoczyła w bok, a wtedy siatka odbiła się od futryny drzwi i jej zawartość głucho rozsypała po podłodze. – Mówiłem!
Czy jej się zdawało, czy Grzegorz patrzył na nią wściekłym, żółtym spojrzeniem? „Hulk!” – pomyślała. – „Albo nie! Bazyliszek! Ten, co zabijał ofiary, zamieniając je w kamienie”. Spodziewała się, co za chwilę nastąpi. Powoli zrobiła krok w tył. Tymczasem Grzegorz podszedł do niej bliżej. Poczuła ostrą woń przetrawionego taniego alkoholu wymieszanego z potem i świszczący, smrodliwy oddech. Zrobiło jej się niedobrze. Zdała sobie sprawę, że to ostatni moment, kiedy może uciec. Postanowiła wycofać się i umknąć na zewnątrz, nie zwlekając już ani chwili. Grzegorz zdążył jednak złapać ją za rękaw i przyciągnąć do siebie. Amelia zamknęła oczy, nie chcąc napotkać jego przekrwionego spojrzenia. Wiedziała, co to teraz będzie. Już po chwili czuła piekący ból w prawym policzku, promieniujący do karku i szczęki. W uszach jej zaświstało.
– Do roboty zachciało ci się chodzić i teraz w domu ani porządnego obiadu nie ma, ani piwa! Powinnaś w chałupie siedzieć, a nie cudzym chłopom dogadzać w pensjonacie! – warczał mężczyzna.
Zawsze po pijaku budziła się w nim chora, niczym nieuzasadniona zazdrość. „A może już wie” – pomyślała Amelia. – „Ktoś mu doniósł. Może sam mnie widział w towarzystwie Aleksandra?” Bardziej jednak prawdopodobne było, że nie miał kto mu podać kanapek, i to wywołało w nim wściekłość. Grzegorz prawie nie wychodził z domu, wyjątkiem były wyprawy do kumpli na melinę.
– Poszłam do pracy, żeby mieć co do garnka włożyć, bo na ciebie od dawna nie mogę liczyć! – krzyknęła w obronie, zadziwiająco dla samej siebie pewnym, donośnym głosem. Wiedziała, że nie ujdzie jej to płazem. Dłoń Grzegorza trzymająca jej ramię zacisnęła się mocniej. Kobieta próbowała się wyrwać, ale uścisk męża był jak żelazna obręcz. Drugą ręką chwycił ją za szyję.
– Uduszę cię! Przysięgam! Uduszę! – cedził przez zaciśnięte zęby, a jego dłoń zaciskała się na szyi Amelii jeszcze mocniej.
W głowie szumiało jej coraz silniej, nie mogła zaczerpnąć powietrza. Ostatkiem sił spróbowała się wyrwać, ale Grzegorz, jak zwykle, był silniejszy. Przyparł ją do drewnianej futryny. Amelia błądziła dłońmi dookoła, usiłując złapać cokolwiek, co pomogłoby jej się uwolnić. W rękę wpadła jej plastikowa łapka na muchy zawieszona na gwoździu przy drzwiach. Zaczęła okładać nią męża, choć przecież Grzegorz nie miał w sobie nic z muchy. Mężczyzna zaczął się oganiać od łapki jak od natrętnego komara. W końcu puścił jej szyję, ale złapał obiema rękami dłonie dziewczyny. Spojrzał jej w oczy.
– Dzisiaj ci daruję, ale następnym razem… – zawiesił głos, jakby zastanawiał się nad słowami. – Zabiję cię – wycedził w końcu.
Amelia wykorzystała moment słabszego uścisku żelaznych rąk męża i nie czekając dłużej, wybiegła na zewnątrz. Wczesnowiosenne słońce przygotowywało się powoli do snu, wisząc nisko nad horyzontem. Pozostał tylko przenikliwy ziąb marcowego wieczoru.ROZDZIAŁ 4
– Jezuuu! Melka! Co się stało? – Kaśka stanęła jak wryta.
– Przepraszam. Nie powinnam ci zawracać głowy – Amelia się zawahała.
Powinna radzić sobie sama ze swoim życiem, a nie angażować w swoje problemy innych. Prawda jednak była taka, że tylko do Kaśki miała zaufanie. Kiedy wypadła z domu, wyrwawszy się Grzegorzowi, nie zabrała nawet kurtki. Biegła, by być jak najdalej od męża. Bała się, że może ją dogonić. Sama nie wiedziała, jak się znalazła pod domem Kaśki.
– No co ty gadasz?! – zawołała Kaśka. – Właź, zanim zamarzniesz na śmierć. – Pociągnęła przyjaciółkę za rękę, nie pytając już o nic więcej. Z salonu wychylił głowę Damian. Ujrzawszy dygocącą z zimna dziewczynę, z włosami prawie zasłaniającymi jej twarz, mąż przyjaciółki bez słowa złapał koc leżący na fotelu i otulił nim Amelię. – Zrób jej herbaty – poprosiła go Kaśka.
Wkrótce Amelia, wtulona w ciepły, miękki koc, z kubkiem gorącej herbaty w rękach patrzyła na ogień trzaskający w kominku. Jej oddech powoli się wyrównywał, a łzy wreszcie przestały płynąć. Damian wycofał się do garażu, by pogrzebać przy starym oplu. Nie chciał przeszkadzać dziewczynom. Marysia, ich córka, spała już w swoim pokoju.
– Już lepiej? – odezwała się w końcu Kaśka, wyjmując pusty kubek z dłoni przyjaciółki. Amelia kiwnęła głową, nie podnosząc wzroku.
– Lepiej – powiedziała bez przekonania.
Wcale się jednak tak nie czuła. Na domiar złego gryzły ją wyrzuty sumienia, że wciąga w swoje problemy przyjaciółkę. Powinna była pospacerować po okolicy, zaczekać, aż Grzegorz zaśnie, i wrócić do domu. Nikt by się nie dowiedział. I nikt by się nad nią nie litował. Przecież już pani Dulska twierdziła, że brudy trzeba prać we własnym domu.
– Chyba powinnam już wracać – powiedziała, wstając z fotela.
– Że co? – Kaśka otworzyła szeroko oczy. Jej rzęsy wydawały się nie mieć końca. Zatrzepotała nimi i potrząsnęła energicznie głową. – Chyba żartujesz! Nigdzie nie pójdziesz. Najpierw mi wszystko opowiesz. Co się stało? – zapytała ciszej.
– Nic. – Amelia czuła, że gula w jej gardle robi się coraz większa.
– Grzegorz znów się awanturował? – Kaśka poczekała chwilę na odpowiedź przyjaciółki, ale ponieważ ta tylko opuściła głowę, dodała: – Kiedy go w końcu zostawisz? On się nie zmieni.
– Zostawić go? – Amelia się wyprostowała. – Razem z domem po moich rodzicach? Przecież on się nigdy nie wyprowadzi, to ja będę musiała się wynieść. I gdzie zamieszkam? – Amelia, próbując powstrzymać napływające łzy, wykrzywiła usta.
– Melka, czy on cię uderzył? – zapytała Kaśka, odgarniając przyjaciółce włosy z czoła. Wtedy dostrzegła opuchnięty policzek, który przybierał sinofioletową barwę. Amelia nie odpowiedziała. Znowu zwiesiła głowę, pozwalając, by włosy ponownie zasłoniły jej twarz. – Nie wrócisz dziś do domu. Nie ma takiej opcji! Zostaniesz tutaj – postanowiła Kaśka.
– Co za różnica? Jutro i tak będę musiała wrócić do domu, do niego, do swojego życia.
– Ale najpierw się wyśpisz – stwierdziła Kaśka, gładząc przyjaciółkę po plecach. – Powinnaś to zgłosić policji – dodała.
– Co zgłosić? Że będę nocować u koleżanki? – Mimo podłego nastroju, piekącego policzka i pulsującego bólu ramienia, za które Grzegorz ją szarpał, próbowała zażartować. Nie za bardzo jej wyszło. Kaśka tylko przewróciła oczami i głośno westchnęła. Najważniejsze, że Melka zgodziła się nie wracać późnym wieczorem do pijanego męża.
– Chodź, pościelę ci łóżko. – Podniosły się i ruszyły w stronę pokoju gościnnego. – Ten pokój mógłby być twoim pokojem. Pamiętaj o tym. Zawsze znajdzie się miejsce dla ciebie w moim domu.
– Dziękuję. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
– Staram się – odpowiedziała z uśmiechem Kaśka.
Weszły na piętro do małego pokoiku ze spadzistym sufitem Był urządzony prosto – łóżko i niewielka toaletka, nic więcej. Ale cóż więcej było potrzebne Amelii? Cisza, spokój, świeża pościel – prawie jak w drogim hotelu. Na co dzień cisza i spokój były dla Amelii tak samo nieosiągalne jak pokój w ekskluzywnym pensjonacie.
Usiadła na brzegu łóżka. Nie chciała zostawać sama.
– Chcesz pogadać? – zapytała Kaśka, wyczuwając nastrój przyjaciółki. Amelia wzruszyła lekko ramionami. Chciała.
– Wiesz… jak go widzę takiego zamroczonego tym tanim wińskiem, to sobie myślę, że to nie on. Nie mój Grzegorz. Przecież on taki nie jest. Nie był – poprawiła się.
– Ludzie się zmieniają – szepnęła Kaśka. – Jedni na lepsze, inni na gorsze. Niestety.
– Groził mi – wyznała Amelia. Przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Chciała to wyrzucić z siebie. – Śmiercią. – Uniosła głowę i spojrzała na zaskoczoną przyjaciółkę. – Powiedział, że następnym razem mnie zabije. Ale on tego nie zrobi, prawda? – Dziewczyna kurczowo chwyciła rękę Kaśki. Wpatrywała się w jej oczy, szukając w nich potwierdzenia, że nic jej nie grozi ze strony męża.
Kaśka jednak bez słowa spuściła wzrok. Nie potrafiła powiedzieć Amelii, że wszystko będzie dobrze. Grzegorz, kiedyś uroczy, zabójczo przystojny, tak wytrwale walczący o względy Amelii, stawał się coraz bardziej bezwzględnym tyranem.
– Nie zrobi mi czegoś gorszego, prawda? Sama mówiłaś, że ludzie się zmieniają. To może i on się jeszcze zmieni. Prawda? – Amelia patrzyła wyczekująco na przyjaciółkę.
– Powinnaś go zostawić. Nawet jeśli miałabyś stracić dom. Nie pozwól sobą pomiatać – wyszeptała Kaśka.
– Nie pozwalam. – W oczach Amelii pojawił się błysk. – Dzisiaj potraktowałam go jak robaka. – Zaśmiała się nerwowo.
– Robaka? – Kaśka nie zrozumiała. – Co masz na myśli?
– Zdzieliłam go łapką na muchy – wyrzuciła z siebie szybko Amelia, po czym wybuchnęła śmiechem. – Czaisz? Łapką na muchy!
– Szkoda, że ta łapka nie była podłączona do prądu. Byłaby skuteczniejsza. – I chociaż Kaśka wyobraziła sobie nagle przyjaciółkę okładającą rozsierdzonego męża łapką na owady, wcale jej to nie śmieszyło. Biedna dziewczyna. Powinna wybudzić się z tego letargu i ułożyć sobie życie na nowo. Gdziekolwiek.ROZDZIAŁ 5
Poranek przywitał Amelię hałasem za oknem, który robiły wygłodniałe wróble. Wprawdzie nie miała pewności, czy ptaki rzeczywiście były głodne, ale ton ich ćwierkania – kłótliwy nieustępliwy – właśnie takie wywołał w niej wrażenie. Powoli otworzyła oczy. Zobaczyła spadzisty sufit w kolorze lawendy. No tak. Pokój gościnny Kaśki. „Czas się obudzić i zmierzyć z życiem” – pomyślała dziewczyna i powoli się przeciągnęła. Przed pracą będzie musiała jeszcze pójść do domu, żeby się przebrać. Ta myśl sprawiła, że wzięła głęboki wdech, po czym powoli wypuściła powietrze z płuc. Nie jest dobrze. Kiedy rankiem wpadnie do domu, zazdrosny Grzegorz, choć pewnie już trzeźwy, niechybnie znowu zrobi jej awanturę. „Ale już chyba nie uderzy” – przebiegło jej przez myśl. Grzegorz, gdy był trzeźwy, jeszcze nigdy nie podniósł na nią ręki. Teraz pewnie też tego nie zrobi. Taką przynajmniej miała nadzieję. Z rozmyślań wyrwało ją ciche pukanie do drzwi, które po chwili się uchyliły, lekko skrzypiąc.
– Jak się spało? – zapytała Kaśka, widząc, że Amelia już pościeliła łóżko. – Ranny ptaszek z ciebie. Myślałam, że cię obudzę, a ty, zdaje się, nie śpisz już od dawna.
– Uwielbiam ptaki. Kiedy tak ćwierkają o świcie, od razu mam ochotę wstać i żyć. – Dziewczyna się uśmiechnęła, spoglądając przez okno na błękitne niebo. – Dzisiaj też zapowiada się słoneczny dzień. – Sprawiała wrażenie, jakby nie pamiętała wydarzeń minionego dnia ani powodu, dla którego spała poza domem. Tak naprawdę jednak nie mogła przestać myśleć o nieuniknionym spotkaniu z mężem. I z Aleksandrem! Nagle przypomniała sobie, że obiecała pisarzowi wycieczkę na wzgórze Gosań.
– Co się dzieje? – zaniepokoiła się Kaśka. – Zbladłaś.
– Muszę iść do domu i przygotować się do pracy.
– Iść z tobą?
– Gdzie? Do pracy? – Amelia w pośpiechu zaczęła się ubierać.
– Do domu. – Kaśka przewróciła oczami. – Przy mnie Grzegorz będzie grzeczny. Nie zrobi ci awantury. Chyba. No, a poza tym będziesz miała dowód, że tę noc spędziłaś u mnie i ze mną, a nie gdzieś, nie wiadomo gdzie i z kim – dokończyła myśl.
– Nie, Kasiu. Pójdę sama. Naprawdę. Nic mi nie będzie, nie martw się – oponowała Amelia. Usiłowała się uśmiechnąć, ale kość policzkowa znowu o sobie przypomniała. Dotknęła ręką bolącego miejsca. Było gorące.
– Nie mogłabyś sobie dzisiaj wziąć wolnego w pracy? – zapytała niepewnie Kaśka.
– A czemu miałabym brać wolne? Tam przynajmniej nie myślę o Grzegorzu i o tym, co on robi przez cały dzień. No i nie muszę go oglądać przez kilka dobrych godzin. – Amelia ostentacyjnie złożyła ręce na piersi i odwróciła się w stronę okna. „No i przecież w pensjonacie czeka na mnie Aleksander” – pomyślała i natychmiast poczuła, że nabiera rumieńców. – „Zachowuję się jak podlotek” – skarciła samą siebie.
– No dobra. Jak chcesz. – Kaśka poddała się, ciężko wzdychając. – Zanim jednak pobiegniesz do pensjonatu, zrobię ci porządny make-up.
– Czemu? – zdziwiła się Amelia. Odwróciła się gwałtownie od okna i spojrzała na przyjaciółkę jak na kosmitkę, która nagle wylądowała na planecie Ziemia. – Sama się pomaluję. Zawsze sama sobie robię makijaż. Aż tak dotkliwie mnie nie pobił, bym nie była w stanie pociągnąć tuszem rzęs…
– Zaczekaj – przerwała Kaśka przyjaciółce, studząc jej zapał do walki o możliwość samodzielnego wykonania makijażu. Wyszła z pokoju, a po chwili wróciła z lusterkiem w ręku. – Spójrz – powiedziała cicho.
Amelia sięgnęła po niewielkie lusterko w plastikowej ramce, nie rozumiejąc, o co chodzi. Nim zerknęła, rzuciła pytające spojrzenie przyjaciółce.
– No dalej – zachęciła łagodnie Kaśka, wskazując ruchem głowy na lusterko. Amelia zamilkła i powoli podniosła rękę.
– O Boże! – wykrzyknęła i natychmiast zamknęła oczy, by nie patrzeć na swoje odbicie. Ułamek sekundy, w którym zobaczyła swoją twarz w lusterku, wystarczył jednak, by zaczęła drżeć na całym ciele.
– Usiądź. – Kaśka podtrzymała Amelię i pomogła jej usiąść na łóżku. – Nadal chcesz iść do pracy?
Amelia powoli znowu spojrzała na swoje odbicie. Udało jej się nie zamknąć od razu oczu. Widziała bladą twarz i pokaźną czerwoną pręgę na policzku. „Dziwne, przecież uderzył mnie otwartą dłonią, a powstał ślad, jakbym oberwała jakimś batem albo liną” – pomyślała. Powiodła delikatnie dłonią po nabrzmiałym i zaczerwienionym miejscu. Nad pręgą rozłożył się fioletowy siniak. Tuż pod okiem.
– Zdaje się, że makijaż już mam – powiedziała bezwiednie.
„Jak ja się teraz pokażę Aleksandrowi?” – przebiegło jej przez myśl. – „Cholera! Mam poharataną twarz, a myśli wciąż mi uciekają do tego pisarza!”
Kaśka bez słowa podała Amelii telefon i spojrzała na nią wyczekująco. Dziewczyna wzięła słuchawkę, westchnęła głęboko i wybrała numer.
– Halo? – po drugiej stronie linii odezwał się zniecierpliwiony głos właścicielki pensjonatu.
– Dzień dobry, pani Marto – powiedziała cicho Amelia.
– Halo! Nic nie słyszę, proszę mówić głośniej. – Ton Marty stał się donośniejszy.
– Pani Marto, to ja, Amelia.
– Aaa… dobrze, że dzwonisz. Jak będziesz szła do pensjonatu, to kup po drodze ogórki. Ten pisarz sobie wymyślił na obiad mizerię. Przygotujesz mu.
– No, właśnie ja w tej sprawie…
– W sprawie mizerii? – Marta nie kryła zdumienia.
– Nie. – Amelia przerwała, by zaczerpnąć powietrza. – Chciałam prosić o dzień wolnego.
– A kiedy?
– No… dzisiaj. – Amelia była już prawie pewna, że z urlopu na żądanie nic nie wyjdzie.
– Absolutnie! Dziś to niemożliwe – warknęła pani Marta. Chrząknęła głośno i już łagodniej powiedziała: – W nocy miałam problem z zębem. Właśnie wybieram się do dentysty. Nie wiem, kiedy wrócę i jak się będę czuć. Musisz zrobić zakupy, przygotować śniadanie dla gościa i ugotować obiad.
– Dobrze – poddała się Amelia i znacząco spojrzała na Kaśkę.
– No i jak ty pójdziesz na miasto z tym limem pod okiem? Gości w pensjonacie odstraszysz – oceniła Kaśka, kiedy Amelia skończyła rozmawiać ze swoją szefową.
– Jakich tam gości! – Dziewczyna machnęła ręką. – Jeden gość. Jeden! Pisarz. Jest szansa, że w ogóle nie zwróci na mnie uwagi. Przyjechał tu w poszukiwaniu inspiracji. – Próbowała się uśmiechnąć i odwrócić uwagę od swojego wyglądu. – Może zastanę go z nosem w laptopie.
– Pisarz, powiadasz! Kto to? – Brew Kaśki uniosła się wysoko. – Przystojny? – zapytała po chwili i niemal w tym samym momencie oberwała poduszką.
– Wiedziałam, że o to zapytasz! – Amelia parsknęła śmiechem, zapominając na chwilę o podbitym oku. – Cóż. Odpowiadając na twoje pytanie… Tak, jest przystojny. Ale to nie ma żadnego znaczenia – dodała ostentacyjnie.
– Oj tam. To, że jesteśmy mężatkami, nie znaczy, że nie możemy podziwiać piękna natury. – Kaśka wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. – Chodź do łazienki. Zamalujemy tę tęczę pod okiem. Może wpadniesz szanownemu pisarzowi w oko i zapomnisz choć na chwilę o swoim mężu.
Amelia poczuła, że się oblewa rumieńcem.
– No nie! – wykrzyknęła Kaśka. – Melka! Nie wierzę!
– W co?
– Ty już mu wpadłaś w oko! – Kaśka przymrużyła jedną powiekę i wycelowała w Amelię palcem wskazującym z idealnie pomalowanym paznokciem. – Przyznaj się!
– Oj, daj spokój! – Amelia machnęła ręką, odsuwając palec przyjaciółki.
– Aha! Czyli mam rację. – Kaśka mrugnęła do przyjaciółki, zadowolona ze swoich umiejętności dostrzegania tego co niewidoczne dla oczu zwykłego śmiertelnika. – No dobra, w takim razie muszę się postarać i zrobić cię na bóstwo.ROZDZIAŁ 6
Amelia szybko minęła kuchnię, czując na twarzy grubą warstwę podkładu, przypominającą jej o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Przelotnie tylko zerknęła do środka. Torebka nadal stała na stole, a ziemniaki leżały na podłodze. Przełknęła ślinę. W domu było cicho. Zbyt cicho. Choć zważywszy na wczesną porę, bardzo prawdopodobne było, że Grzegorz jeszcze śpi.
Dziewczyna poczuła się nagle jak bohaterka kiepskiego horroru. Przemierzała pomieszczenia pustego domu, obawiając się, że w każdej chwili może się wydarzyć coś złego. Starała się głęboko oddychać, ale nieprzerwany ucisk w klatce piersiowej skutecznie jej to uniemożliwiał.
W końcu go znalazła. Spał w łóżku. W ubraniu. W tym samym brudnym, przepoconym podkoszulku, w którym go widziała poprzedniego dnia. Amelia zastygła w bezruchu, bojąc się, że nawet niewielki szmer obudzi tę nieobliczalną bestię z piekła rodem. Atak jednak nie nastąpił, nie wydarzyło się nic strasznego. Amelia odwróciła się i cicho, krok za krokiem, przeszła do drugiego pokoju. Spiesznie otworzyła szafę i wyjęła z niej czysty T-shirt i dżinsy. Zmieniła ubranie i zbiegła po schodach. Po drodze złapała jeszcze torebkę ze stołu w kuchni i wyszła przed dom. Dopiero tutaj była w stanie odetchnąć pełną piersią.
Nieopodal pensjonatu wyjęła z kieszeni lusterko i się przejrzała. Wyglądała nienaturalnie. Gruba warstwa pudru pokrywała jej policzki, ale fioletowe limo pod okiem zdawało się tego nie zauważać i nadal się przebijało przez makijaż. Dziewczyna poprawiła grzywkę i zasłoniła włosami sine miejsce.
– Lustereczko, powiedz przecie! – usłyszała nagle za plecami. Odwróciła się gwałtownie. – Dzień dobry! Czyżbym znowu cię przestraszył?
– Nic nie… – Amelia przygryzła wargę.
– Tak, wiem. – Aleksander bardzo starał się nie roześmiać. „Co za płochliwe dziewczę” – pomyślał. Głośno natomiast powiedział: – Dla mnie tak się starasz?
– Słucham?
– Przeglądasz się, poprawiasz włosy…
Tego już było dla Amelii za wiele.
– A co ty sobie właściwie wyobrażasz? Że
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.