- promocja
- W empik go
Zacznijmy od nowa - ebook
Zacznijmy od nowa - ebook
Czy miłość musi być idealna, aby była szczęśliwa?
W życiu Anety wszystko zaczyna się układać. Nowa praca mogłaby oznaczać świeży start dla niej i jej córki, gdyby nie jeden szczegół – Kasjan, mistrz kąśliwych uwag i sarkastycznych uśmiechów, postrach firmowych korytarzy, który nie znosi biurowych small talków i woli w samotności pić swoje podwójne espresso. Jego nienaganny wygląd, wybitne umiejętności i liczne sukcesy zdają się dawać mu prawo do traktowania wszystkich z góry i rozstawiania współpracowników po kątach. Aneta nie zwykła jednak pozwalać, aby nią pomiatano.
Już od pierwszego spotkania między parą dochodzi do spięcia, a z czasem jest tylko gorzej. Relacja tej dwójki zmierza ku katastrofie, aż tu nagle, podczas imprezy firmowej, długo skrywane emocje zrywają się z uwięzi i... no właśnie. Gdy w grę wchodzi namiętność, związki często zyskują status „to skomplikowane”. Co tak naprawdę kryje się pod nieskazitelną warstwą „Pana Perfekcyjnego”?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-460-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mówią, że grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą. To frazes, ale jeśli jest prawdziwy, oznacza tylko jedno: powinnam teraz tkwić gdzieś w Kalifornii i sączyć tamtejsze piwo, wpatrzona w spienione fale i wysportowane, opalone ciała surferów.
Stwierdzenie, że jeszcze niedawno byłam niegrzeczna, to niedopowiedzenie roku. Byłam suką. I to nie taką z poradnika _Mężczyźni kochają zołzy_. Swoją drogą, na widok tego typu książek zawsze przewracam oczami. Ja byłam suką przez duże S i nie czuję dumy z tego powodu.
Tymczasem wcale nie jestem tam, gdzie chciałabym być. Przeciwnie, wciąż tkwię w miejscu, w którym ostatnio bywam bardzo często – w czarnej dupie.
Jakby tego było mało, w moim życiu pojawił się mężczyzna. Uprzedzając gratulacje, gwizdy i wiwaty: nie, nie mężczyzna, który przynosi kwiaty, zaprasza na randki, a wieczorami daje prywatny pokaz _à la_ Magic Mike (też to sobie właśnie wyobraziłyście?).
Tak właściwie to ten mężczyzna nie pojawił się w moim życiu jak dżentelmen. Nie zapytał: przepraszam, mogę wejść? Nie, on wpieprzył się w nie bez pozwolenia, rozpychając się przy tym łokciami.
Jest bezczelny. Zarozumiały. Arogancki i gburowaty. Przystojny, inteligentny i… Okej, zostańmy przy aroganckim i gburowatym! W każdym razie gdyby nie on, mogłabym nieśmiało powiedzieć, że wychodzę na prostą. Ale nie, to by było zbyt piękne, prawda?
Pan Mam Zawsze Rację musi zepsuć każdy mój dzień pracy. KAŻDY. Pełne wyższości spojrzenie? Zarozumiały uśmiech? Impertynenckie prychnięcie? Zniecierpliwione przewracanie oczami? Tak, on robi to wszystko! I to jednocześnie. Jeszcze zanim wybije ósma trzydzieści i zdążę zrobić sobie kawę.
No dobra, Aneta, spokojnie, oddychaj. To tylko facet. Nie z takimi już sobie radziłaś, prawda?
Czy ja właśnie gadam sama do siebie?
Tak, radziłam sobie z wieloma. W końcu, jak już wspomniałam, byłam suką. Nie powinnam wdawać się w szczegóły, bo to ten okres mojego życia, o którym wolałabym zapomnieć, ale warto nakreślić pokrótce, co mam na myśli.
Byłam perfekcjonistką, która chciała mieć idealne życie i idealnego mężczyznę. Żaden, z którym się spotykałam, nie zadowalał mnie dłużej niż na chwilę. Po zaledwie kilku spotkaniach zaczynałam widzieć w swoim wybranku wady i nie miało znaczenia, jak bardzo się starał i jak dobrze było nam w łóżku. Wystarczyło, że nie zaśmiał się w odpowiednim momencie na _Mamma Mia!_ (tak, powinnam docenić już sam fakt, że dał się namówić na oglądanie ze mną tego typu filmów), a ja już go skreślałam. Jednocześnie na swoje wady, w tym na zarozumialstwo i perfekcjonizm, kompletnie nie zwracałam uwagi.
Skakałam z kwiatka na kwiatek, nie licząc się z uczuciami swoich partnerów, których zmieniałam równie łatwo jak kolor na paznokciach. Byłam przekonana, że zasługuję na kogoś lepszego, tylko… czy ja sama miałam coś wartościowego do zaoferowania?
Cóż, pewna siebie graficzka, której wydaje się, że ma cały świat u stóp i że jest inteligentna oraz piękna to nic złego, o ile widzi coś więcej niż czubek własnego nosa. Ja nie widziałam. A otrzeźwienie przyszło szybko, kiedy to podczas jednej z imprez poszłam na całość z dawnym znajomym i nie myśleliśmy o zabezpieczeniu. A potem zaczął spóźniać mi się okres i okazało się, że jestem w ciąży.
Niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która nigdy nie zrobiła w życiu żadnej głupoty. A głupoty i błędy mają jedną niewątpliwą zaletę: dają nam życiowe lekcje, o wiele cenniejsze niż to, czego uczą nas wzloty i sukcesy.
Choć moje życie wydawało się pasmem błędów, postanowiłam się nie poddawać.
Nie, nie było łatwo. Zniknęła wymuskana, zawsze pewna siebie Aneta z idealnym manicure. Zamiast niej na szpitalnym łóżku leżała spocona, przerażona dziewczyna, która lada moment miała zostać samotną matką.
A kiedy wzięłam na ręce to małe płaczące i ciepłe coś, wiedziałam, że właśnie zmienia się wszystko. Wraz z narodzinami Hani narodziła się nowa Aneta. Bardziej odpowiedzialna, ale i bardziej przerażona tym, co przyniesie jutro. Jakieś sto razy bardziej.
Moja zmiana nie była nagła i nie zakończyła się w dniu porodu. To była raczej ewolucja niż rewolucja. Nie byłam już zapatrzoną w siebie, egocentryczną dziewczyną, która chciała dopasować wszystkich do swojej idealnej wizji świata. Musiałam rzucić w kąt perfekcjonizm i złudzenie, że panuję nad własnym życiem.
Nagle zapragnęłam być lepszym człowiekiem, bo chciałam zmienić się dla mojej córki. I mam gdzieś to, jak banalnie i górnolotnie to brzmi. Jednocześnie bałam się, czy jestem dla niej wystarczająca i czy zdołam jej zapewnić wszystko, czego potrzebuje. Nie wiedziałam wtedy, że dziecko potrzebuje po prostu kogoś, kto je kocha. Reszta jest drugorzędna.
Macierzyństwo spadło na mnie jak grom z jasnego nieba i równie gwałtownie mnie odmieniło. Sęk w tym, że nikt nie powiedział mi, że bycie rodzicem wcale nie jest radosne i kolorowe, a przynajmniej nie zawsze. Uśmiechnięte i zadbane mamusie z reklam się nie liczą.
Nikt nie powiedział, że połóg może być gorszy od porodu, że bycie mamą niemowlaka to zmęczenie i poczucie samotności, bo choć ciągle masz przy sobie swoje dziecko, nagle jesteś odizolowana od „zewnętrznego” świata. Nikt nie powiedział mi, że początek mojego macierzyństwa będzie pasmem rozczarowań. Kochałam swoje dziecko, ale kochałam też moje dawne życie, a nie mogłam mieć jednego i drugiego.
A teraz, kiedy od dnia porodu minęły cztery lata, w końcu mam szansę spróbować pogodzić jedno z drugim i… tadam! Pojawia się ON i wszystko psuje.
Cóż, mam nadzieję, że moja „sukowatość” jednak nie odeszła na zawsze. Pora obudzić bestię, która drzemała grzecznie gdzieś wewnątrz mnie przez cały ten czas. Odkurzyć cięte riposty i wyciągnąć z szafy pogardliwe spojrzenia, które kiedyś tak uwielbiałam posyłać mężczyznom.
Bitwa „Kobieta Znająca Swoją Wartość _versus_ Mężczyzna z Przerośniętym Ego” właśnie się rozpoczęła. I nie wiem jak on, ale ja nie zamierzam brać jeńców.Rozdział 1
Pierwszy dzień w nowej pracy zawsze jest stresujący, ale jeśli masz dziecko, to nerwy sięgają zenitu. Wiedziałam, że ciężko będzie mi zostawić Hanię pod opieką mamy, ale mówiłam sobie, że jakoś dam radę. W końcu nie jestem jedną z tych kobiet, które nie widzą świata poza swoim maluszkiem. Przeciwnie, łaknę kontaktu z ludźmi, miejsca innego niż moje mieszkanie, gdzie wciąż potykam się o zabawki. Pragnę wyzwań zawodowych i rozwoju, a jednak kiedy Hania dzisiejszego ranka zaczęła płakać, poczułam wyrzuty sumienia i o mało nie rzuciłam roboty w diabły, jeszcze zanim na dobre ją zaczęłam.
Na szczęście moja matka nie pozwala mi zmienić zdania. Mówi tylko, że miała tak samo, kiedy musiała zostawić mnie w żłobku i wrócić do pracy.
– Początki są trudne, ale później już z górki. Dasz sobie radę – dodaje mi otuchy, a potem niemal siłą wypycha za drzwi.
Ma rację. Dam sobie radę. Robię to dla siebie i dla Hani – powtarzam sobie, kiedy wracam do samochodu.
Na miejsce docieram zdyszana i na ostatnią chwilę. Po mojej starannie ułożonej fryzurze nie ma już śladu, a elegancka pomadka w kolorze _nude_ jest tylko wspomnieniem, bo po drodze oblizałam usta z nerwów jakieś kilkadziesiąt razy.
A jednak jestem tu. Stoję przed eleganckim, nowoczesnym biurowcem, za którego drzwiami jest szansa na lepsze życie. A przede wszystkim szansa na rozwinięcie skrzydeł, na odnalezienie tej dawnej Anety – przebojowej, ambitnej, pracowitej.
Spoglądam na wysoki budynek i nerwowo wycieram spocone dłonie o elegancki wełniany płaszcz. Może to było niemądre, ale kupiłam go pod wpływem impulsu, bo chciałam wyglądać dziś profesjonalnie. Miła odmiana, biorąc pod uwagę, że ostatnie kilka lat przechodziłam głównie w legginsach i dresowej bluzie.
Przymykam oczy i staram się opanować ogarniający mnie stres. Przecież cieszę się na tę pracę. W końcu mam szansę coś zmienić, wyrwać się z domu, zrobić coś ambitnego. Bo choć rozumiem kobiety, które spełniają się w stu procentach, będąc mamami na pełen etat, ja jestem tą, która potrzebuje odskoczni. Chcę być potrzebna do czegoś innego niż do krojenia banana na milion kawałków czy czytania książeczek o śwince Peppie. Zajmowanie się własnym dzieckiem jest fajne, naprawdę. Ale jeśli robisz to samo codziennie, bez przerwy, to czasami dostajesz pierdolca.
Wierzę, że dam radę pogodzić bycie mamą i bycie dobrą pracownicą. Potrzebuję jednego i drugiego, chcę balansu. I choć praca w korporacji nie jest szczytem moich marzeń, to otwiera mi nowe drzwi. A niczego nie potrzebuję tego ranka bardziej niż obietnicy lepszego życia. No i może jeszcze mocnej, słodkiej kawy.
W windzie ponownie dopada mnie stres. Nigdy nie pracowałam na etacie. Ostatnie lata spędziłam w domu i jestem daleko w tyle, jeśli chodzi o branżowe nowinki. Wprawdzie miałam kontakt z graficzkami i grafikami. Byłam nawet na kursie obsługi jednego z nowych topowych programów do obróbki zdjęć, ale miałam wrażenie, że błądzę jak dziecko we mgle. A teraz, już za moment, wejdę między ludzi, którzy na co dzień obracają się w świecie mody, pieniędzy, reklamy i biznesu. Moje życie, które od kilku lat przypomina pomalowany kredkami, powoli toczący się pociąg, nagle ma zamienić się w nowoczesne pendolino. Nie wiem, czy jestem na to gotowa, pewnie nie, ale żałowałabym, gdybym nie spróbowała.
Kiedy na drugim piętrze do windy wsiadają dwie elegancko ubrane dziewczyny, czuję się jeszcze gorzej. Wiem, że porównywanie się do innych to prosta droga do kompleksów, a jednak właśnie to robię.
Nie mogą mieć więcej niż dwadzieścia pięć, może dwadzieścia osiem lat. Mają idealnie zrobiony manicure i włosy jak prosto od fryzjera, do tego te luksusowe torebki, których nawet nie mam odwagi dotknąć w sklepie. Rozmawiają i się śmieją. Wyglądają tak beztrosko i jednocześnie profesjonalnie. Zazdroszczę im. Jestem pewna, że to jedne z tych kobiet, które mają przed sobą cale życie i ogrom możliwości, mogą robić, co tylko chcą. Tymczasem ja, z kiepską sytuacją finansową, samotna i dzieckiem… cóż, ja mogę tylko liczyć na to, że zagrzeję tutaj miejsce na dłużej.
Ale spokojnie. Przecież obiecałam, że nie będę się nad sobą użalać. To mój dzień, moja wielka szansa.
Dziś mam zacząć pracę w firmie, która jest jednym z największych graczy na polskim rynku odzieżowym. Posiada ogromną sieć sklepów z modnymi i niezbyt drogimi ubraniami, a także mniejszą sieć butików z odzieżą premium. Do tego sklep internetowy, prężnie działające _social media_ i kampanie reklamowe, o których jest głośno w całym kraju.
Z wykształcenia jestem graficzką i od kilku lat marzę, by zrobić projekt właśnie dla kogoś takiego – jakiegoś dużego gracza, brandu rozpoznawalnego w całym kraju. Chciałabym zostać autorką przykuwającego wzrok bilbordu albo chociaż layoutu sklepu internetowego. Niestety praca, którą mam zacząć od dzisiaj, polega na czymś kompletnie innym niż czary-mary w Photoshopie.
Winda wciąż mknie cicho, a ja wkładam dłoń do torebki w poszukiwaniu chusteczek. Zamiast tego znajduję pomiętą wizytówkę, na której widnieje moje imię i nazwisko. Życie jest jednak przewrotne – myślę sobie, kiedy na nią patrzę. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę pracować na etacie, popukałabym się w czoło.
Już na studiach postanowiłam sobie, że zostanę wolnym strzelcem. Byłam ambitna, zdobywałam pierwsze zlecenia i budowałam siatkę kontaktów. Obrona magisterki zaprocentowała. Miałam już kilku stałych klientów i nie bałam się rozpocząć własnej działalności. Zostałam freelancerką, tak jak chciałam. Oczywiście spotykałam się z klientami, ale projekty wykonywałam w domowym zaciszu i bardzo to ceniłam. Nigdy nie narzekałam na brak zleceń, chociaż bywały i chudsze miesiące. A jednak lubiłam to. Wiedziałam, że jeśli zrobię sobie wolny piątek, prawdopodobnie będę musiała przesiedzieć przy komputerze cały poniedziałek. Elastyczność grafiku i brak bata nad głową to wynagradzały.
Wszystko się zmieniło, kiedy urodziłam Hanię. Nie miałam już tyle czasu, co kiedyś, więc nie mogłam brać wielu zleceń. Kilkoro stałych klientów się wykruszyło, a ja zarabiałam coraz mniej. Konkurencja była duża, przyszedł kryzys i wiedziałam, że tylko najlepsi utrzymają się na powierzchni. A może nie tyle najlepsi, co ci, którzy robią zlecenia szybko i terminowo. Tymczasem ja nie mogłam dać swoim klientom żadnej gwarancji, że wyrobię się na czas z powierzonym mi zadaniem.
Zleceń było mniej, a wydatków coraz więcej. Rozważałam posłanie małej do żłobka, ale ceny placówek zwaliły mnie z nóg. Zostałam więc w domu, jednak tworzenie projektów z kilkulatką u boku tylko wzmagało we mnie frustrację. Nie wyobrażałam sobie oddać projektu klientowi, jeśli nie byłam z niego w stu procentach zadowolona. Tak więc siedziałam po nocach, próbując pogodzić bycie mamą i freelancerką. Problem w tym, że zmęczenie dawało o sobie znać.
Nie dość, że nie byłam zadowolona z efektów swojej pracy, to jeszcze wyładowywałam stres na dziecku. Stawałam się coraz mniej cierpliwa, za to częściej podnosiłam głos. W końcu powiedziałam sobie „stop”. Nie chciałam być ani zgorzkniałą, wiecznie niezadowoloną matką, ani mierną, zmęczoną graficzką. Wiedziałam jednak, że w żadnej z tych ról nie będę ideałem. Zresztą perfekcjonizm odrzuciłam wraz z pierwszą nieprzespaną nocą, kiedy to wzięłam Hanię do swojego łóżka, choć jeszcze przed porodem obiecałam sobie, że będę konsekwentnie odkładać ją do kołyski. Postanowiłam wtedy, że nie muszę niczego nikomu udowadniać, bo wolę się po prostu wyspać.
W moim życiu nic nie układało się tak, jak powinno. Traciłam pracę, nie miałam czasu na budowanie więzi z córką, że o wolnej chwili dla siebie nie wspomnę. Ostatecznie stanęłam przed trudnym wyborem. Mogłam wciąż być wolnym strzelcem, robić zlecenia po łebkach, nie wysypiać się i żyć bez finansowej stabilizacji. Ale mogłam też poszukać pracy na etacie. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe, tym bardziej dla kogoś, kto ostatnie lata spędził w domu, z dzieckiem, a korpoświatek znał jedynie z kart romansów biurowych.
Na szczęście miałam jeszcze kilka kontaktów i jeden z nich uratował mi życie, w przenośni, a może i dosłownie. Mój stały klient dał mi znać, że w firmie, w której jest zatrudniony jego znajomy, poszukują ludzi do pracy. Wprawdzie nie powiedział, czy chodzi o etat grafika, ale była to praca biurowa od ósmej do piętnastej i z wolnymi weekendami. Brzmiało to niemal jak niebo, i to takie, w którym co miesiąc wypłacają pensję. Tak więc umówiłam się na rozmowę, nie rozważając zbyt długo wszystkich za i przeciw. Nie wiem, czy zadziałała jakaś magia, czy moje CV, a może klient szepnął słówko na mój temat komuś w firmie, ale zostałam przyjęta.
Przestaję o tym rozmyślać, kiedy winda zatrzymuje się na dziesiątym piętrze. Oddycham głęboko i wchodzę do przestronnej recepcji firmy. Wkraczam w nowoczesny, elegancki świat, który do tej pory znałam raczej z opowiadań koleżanek, i czuję się onieśmielona. Zabawne, jeszcze kilka lat temu doskonale odnajdywałam się w takich miejscach. Uwielbiałam brylować na spotkaniach z klientami, umawiać się z nimi w kawiarniach w centrum miasta, a wieczorami chodzić na imprezy.
Tymczasem teraz jestem jak mała dziewczynka w świecie profesjonalnych i poważnych dorosłych. Mam wrażenie, że tutaj nie pasuję. Z zachwytem patrzę na minimalistyczny wystrój. Gładkie, lśniące powierzchnie, czerń, grafit, biel. Sporo marmuru, odrobina subtelnego złota. Jestem estetką i doceniam wnętrza urządzone ze smakiem.
Zresztą sama taka byłam – perfekcyjna, jeśli chodzi o styl. Zawsze idealnie uczesane włosy, wypielęgnowane paznokcie, dobrze skrojone ubrania z wysokiej jakości materiałów. Nie lubiłam szpanować dużym logo, nie chciałam, by moje ubrania zwracały uwagę. Ale dyskretna elegancja? O tak, to bardzo do mnie pasowało. Przynajmniej kiedyś, bo teraz moja szafa przypomina królestwo chaosu, a na makijaż poświęcam jakieś pięć minut, jeśli mi się chce i jeśli akurat Hania jest czymś zajęta.
Nerwowo poprawiam torebkę i ruszam w stronę lady, za którą siedzi blondynka ubrana w granatową marynarkę i białą koszulę. Mijam przeszklony pokój, gdzie widzę kilkoro pracowników. Zwracam uwagę na ich schludne i uporządkowane stanowiska pracy. Momentalnie przypominam sobie umazane flamastrami biurko w domu, przy którym pracuję, a raczej usiłuję pracować. Ledwo mieści się na nim laptop, bo pełno tam kubków, opakowań po owocowych musach i dziecięcych bidonów. Rozglądam się po recepcji. Jestem pewna, że zmiana otoczenia, praca w tak uporządkowanym, profesjonalnym miejscu wyjdą mi na dobre.
– Dzień dobry, to mój pierwszy dzień tutaj. Aneta Miller – zaczynam mówić, kiedy podchodzę do kontuaru.
– A tak! Ty musisz być tą nową od copywriterów, prawda? – Blondynka wyciąga w moim kierunku dłoń, jednocześnie się uśmiechając. – Marianna. Pracuję tu od roku i doskonale pamiętam ten stresujący pierwszy dzień.
Odwzajemniam uśmiech i czuję ulgę. Trafiłam na kogoś ludzkiego i przyjaznego, to dobry początek.
– Powinien zająć się tobą ktoś z HR-u, ale pewnie jak zwykle nikt nie ma tam czasu. – Dziewczyna przewraca oczami. – Będziesz pracować tam, pokój numer trzy. Później mogę oprowadzić cię po całym piętrze. Generalnie to tutaj siedzą ludzie od czarnej roboty – mówi ze śmiechem. – Graficy, copywriterzy, ale też jajogłowi od IT. Jedenaste piętro to już wyższa szkoła jazdy. Spece od reklamy czy jak to wolą o sobie mówić: filozofii marki. Poza tym ludzie od sklepu internetowego, dystrybucji, wiceprezes, no i sam szef. A tutaj nad nami czuwa dyrektor kreatywny, pewnie to on prowadził z tobą rekrutację.
– Pan Radosław Mularczyk? – upewniam się i przypominam sobie starszego, miłego mężczyznę, z którym rozmawiałam.
– Tak. Jeden z niewielu krezusów w tej firmie, który wciąż pozostał normalny. Kasa nie uderzyła mu do głowy, w przeciwieństwie do tych siedzących piętro wyżej.
– Tak właściwie to z wykształcenia jestem graficzką, ale tutaj będę zajmować się pisaniem tekstów – wyjaśniam uprzejmie, choć przecież stojąca przede mną dziewczyna to wszystko wie.
– Pewnie wolałabyś robić to, co lubisz, prawda? – pyta, bo chyba zauważyła moją niewyraźną minę. – Nie martw się, może z czasem pozwolą ci się wykazać. Chociaż grafika to działka Nowakowskiego. A jego nikt nie ma odwagi wygryźć.
– Nowakowskiego?
Nim Mariannie udaje się wyjaśnić, kim jest ów Nowakowski, na korytarzu robi się zamieszkanie. Kurier, który stał niedaleko mnie i do tej pory spokojnie rozmawiał z niską, rudowłosą dziewczyną, nagle zaczyna się z nią kłócić. Po wymianie kilku ostrych zdań rusza wzburzony do windy, przeklinając pod nosem.
– Ty musisz być Aneta – zagaduje do mnie ruda. – Kaśka. Będziemy pracować razem. Szkoda, że poznałaś mnie od tej gorszej strony – dodaje, zerkając na windę, gdzie przed chwilą zniknął kurier. – Skubany, już drugi raz zgubił ważne dokumenty. Daje słowo, gdybym to ja go zatrudniała, już dawno by wyleciał. Ale wracając do meritum, pewnie będziesz robić opisy ubrań z naszej nowej kolekcji do sklepu internetowego, prawda?
– Hmm… Nie wiem. Mam pisać teksty, ale nie określono dokładnie jakie. Byłam pewna, że reklamowe – odpowiadam i zerkam na Mariannę, jest jednak zajęta rozmową telefoniczną.
– Fajnie by było, co? – Kaśka uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. – Niestety nowi zawsze dostają te najnudniejsze i najbardziej niewdzięczne zajęcia. Tworzenie opisu skarpetek nie jest zbyt ambitne, ale na pewno prostsze niż pisanie chwytliwego tekstu reklamowego do kobiecego czasopisma czy na stronę internetową. Ja od tygodnia męczę się z newsletterem dla klientów. Jak to powiedział Nowakowski, mój tekst powinien być błyskotliwy, lekki i zachęcający do zakupów. Pff, jakby to było takie łatwe! Taki jest mądry, a sam nigdy niczego tu nie napisał. Niech lepiej zajmie się swoją działką.
– Kto to jest ten Nowakowski? – pytam, bo już drugi raz słyszę to nazwisko.
Kaśka nie odpowiada, tylko rusza do pokoju numer trzy, więc drepczę za nią.
Kiedy wchodzimy do jasnego, przestronnego pomieszczenia, widzę cztery biurka, regały z segregatorami, drukarkę i kserokopiarkę. To wszystko. A, jest jeszcze duży kaktus stojący w kącie, dzięki czemu pokój wygląda nieco przytulniej niż typowo biurowa przestrzeń.
– Tu jest twoje miejsce pracy. – Kasia poklepuje biurko ulokowane niedaleko okna. – Później pokażę ci, gdzie jest łazienka, kuchnia, no i stołówka. Na niższym piętrze są… – przerywa, a potem macha ręką i zaczyna się śmiać. – Wybacz, jak zwykle za dużo gadam, a powinnam na początku przedstawić ci pozostałe dziewczyny. Pewnie poszły zapalić. Poczekaj, poszukam ich, a ty możesz zacząć się tutaj zadomawiać.
Kiwam nieśmiało głową i podchodzę do swojego biurka. Kiedy zostaję w pokoju sama, siadam w obrotowym fotelu i po raz pierwszy od czasu rozmowy kwalifikacyjnej czuję satysfakcję. Przymykam oczy i głęboko wzdycham. Udało mi się. Jestem tutaj i wszystko zmierza ku dobremu. Kasia wydaje się miła, miejsce przyjazne. Niepotrzebnie tak się zamartwiałam. Dam sobie radę, a kiedy już wejdę w nowy rytm, to…
– Nie wiem, jak jest w pani świecie, ale w moim drzemki urządza się dopiero po pracy. – Nieprzyjemnie brzmiący męski głos sprawia, że szybko otwieram oczy i prostuję się na fotelu jak struna.
– Ja… ja nie śpię. Będę tu pracować, po prostu usiadłam na moment, żeby…
– Nieważne. – Mężczyzna macha na mnie niedbale dłonią, podchodzi do jednego z regałów i przegląda segregatory.
Marszczę brwi i czuję, jak gorąco wstępuje na moje policzki. Nie znoszę być ignorowana ani traktowana jak idiotka.
– Może by się pan przedstawił? Wchodzi pan jak do siebie, rzuca nieprzyjemną uwagę, a potem zbywa mnie jak natrętną muchę. Elegancki garnitur nie wystarczy, by mieć klasę, potrzebne są jeszcze dobre maniery. – Słowa opuszczają moje usta, zanim zdążę pomyśleć. A jeśli to ktoś z góry? Jakiś wiceprezes albo członek zarządu? Jeśli to ktoś ważny, to mam przerąbane.
– Dobre maniery? I to mówi ktoś, kto zasypia przy biurku pierwszego dnia pracy? – Mężczyzna nawet na mnie nie patrzy. Trzyma w wypielęgnowanych dłoniach segregator i niespiesznie przegląda jego zawartość.
– Nie spałam! Pierwszy dzień pracy jest stresujący, więc usiadłam na chwilę, by… zresztą nie muszę się panu tłumaczyć – odpowiadam rozwścieczona.
– O, i tu się zgadzamy. Zdecydowanie nie mam ochoty słuchać pani tłumaczeń, strata czasu.
Zaciskam dłonie na podłokietnikach i mam ochotę wybuchnąć. Nie wiem, kim jest ten gbur, ale przypomina mi, dlaczego nigdy nie chciałam pracować na etacie. Kiedy jesteś freelancerem, wprawdzie też masz kontakt z niemiłymi ludźmi, bo przecież klienci są różni, ale zawsze w ostateczności możesz odmówić wykonania zlecenia i już nigdy więcej nie zobaczysz wrednego typa na oczy. A w biurze? Jeśli trafisz na podłego współpracownika, masz zepsute kolejne godziny. I tak dzień w dzień.
– Chodźcie, chodźcie, przedstawię wam naszą świeżynkę!
Oddycham z ulgą, gdy dociera do mnie głos Kasi. Dziewczyna staje w progu, a za nią dwie inne. Kiedy zauważają nieznajomego przeglądającego segregator, ich uśmiechy znikają. Kimkolwiek jest ten ważniak, chyba niezbyt go tu lubią.
– O, widzę, że poznałaś już Kasjana. – Kaśka brzmi tak, jakby chciała powiedzieć: O, widzę, że właśnie wdepnęłaś w krowie gówno.
– Nie do końca. Nie jest na tyle dobrze wychowany, by mi się przedstawić – odpowiadam gładko, zerkając na mężczyznę o tak osobliwym imieniu.
Stojące za Kaśką dziewczyny posyłają sobie spanikowane spojrzenia, zupełnie jakby mówienie czegokolwiek na temat tego osobnika było w tej firmie zakazane.
Mężczyzna zamyka z trzaskiem segregator i rzuca mi mordercze spojrzenie. Kiedy już mam nadzieję, że wyjdzie, zwraca się do Kaśki tym swoim denerwująco spokojnym głosem, który jednak sugeruje, że traktuje cię raczej jak namolną pluskwę niż kogoś równego sobie.
– Szukałem opisu zeszłorocznej kolekcji, ale oczywiście nie znalazłem. Macie tu niezły bajzel.
– Jakiej kolekcji? Młodzieżowej, linii premium czy _basic_? Mów jaśniej, Kasjanie, nie czytam ci w myślach. – Głos Kaśki jest pełen sarkazmu i w tym momencie zaczynam kochać tę dziewczynę.
– Jesteś beznadziejna. Ty i cały ten dział. Nie mam pojęcia, dlaczego nadal tu pracujecie. – Mężczyzna wciska jej w dłonie segregator.
– Na szczęście nie ty o tym decydujesz. – Kaśka słodko się uśmiecha, a ja mam wrażenie, że Kasjan zaraz wybuchnie. Jego szczęki się zaciskają, a oczy ciskają gromy. – Poza tym, heloł, mamy rok dwa tysiące dwudziesty drugi! Erę komputerów, zaawansowanych technologii i czegoś takiego jak zapisywanie danych w chmurze. Mówi ci to coś? To tam znajdziesz wszystkie informacje dotyczące zeszłorocznej kolekcji.
Mężczyzna przeczesuje nerwowo dłonią swoje gęste ciemne włosy, a potem głośno wzdycha.
– Chcę mieć to na papierze – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– A, jeszcze coś. Rok dwa tysiące dwudziesty drugi to także czasy drukarek.
Z trudem powstrzymuję śmiech, kiedy słyszę, jak Kaśka odbija piłeczkę.
– Jeśli próbujesz popisać się przed nową koleżanką, to śmiało, bo na mnie to nie robi wrażenia. Potrafisz tylko gadać. Szkoda, że twoje wyniki pracy nie są tak imponujące, jak ilość słów, które przed chwilą z siebie wyrzuciłaś. Inaczej pewnie już dawno byś awansowała. Tymczasem przypomnij mi, ile to już lat pracujesz na tym samym stanowisku? Pięć?
Przełykam ślinę. Ten koleś musi być niezłym skurwielem, skoro wypomina jej coś takiego. Na szczęście Kaśka nie pozwala się sprowokować, chyba przywykła już do tego typu tekstów.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – odzywa się do niego, wyglądając jak oaza spokoju. – Kolekcji zima dwa tysiące osiemnaście? A może wiosna/lato dwa tysiące dwadzieścia, tej ze zwierzęcymi printami? Naucz się artykułować jasno swoje potrzeby, wtedy podam ci informacje jak na tacy. Tak się składa, że mam tu wszystko uporządkowane chronologicznie i dokładnie opisane. Trzeba tylko umieć szukać albo kulturalnie poprosić o pomoc. A, zapomniałabym, nie potrafisz ani jednego, ani drugiego.
Nozdrza Kasjana się poruszają. Daję słowo, gdyby wzrok mógł zabijać, Kaśka traciłaby właśnie życie, i to jakiś dziesiąty raz z rzędu.
Otwieram zdumiona oczy, kiedy słyszę, jak sobie z nim pogrywa. Nie, to nie może być nikt, kto decyduje o naszym zatrudnieniu. Wtedy na pewno nie pozwoliłaby sobie na tak wiele. A jednak ten gbur wywołuje ciarki na moich plecach. Sam jego sposób bycia, postawa sprawiają, że chce się go trzymać na dystans. Wystarczyło, że zamienił ze mną dwa zdania, a już wyczułam ten wyniosły chłód, tak typowy dla ludzi, którzy czują się lepsi od innych. Toksyczny typ, który myśli, że inni będą mu czyścić buty tylko dlatego, że zrobił karierę i coś osiągnął. Zawsze miałam do takich awersję. Lubię pewnych siebie mężczyzn, którzy zdobywają to, czego chcą, ale równie mocno cenię zdrową dozę samokrytycyzmu. Tymczasem ten facet ma ego tak wielkie, że ledwo mieści się w tym pokoju.
– Powinnaś zająć się newsletterem, bo z tego, co kojarzę, miał być gotowy na wczoraj. To, że pracujesz tu pięć lat, nie sprawia, że jesteś nietykalna. Pamiętaj o tym. – Ostry niczym sos tabasco głos Kasjana przerywa potok moich myśli.
Nim Kaśka zdąży otworzyć usta, mężczyzna wychodzi i z trzaskiem zamyka za sobą drzwi. Przez chwilę w pomieszczeniu panuje cisza i iście grobowa atmosfera.
– Boże, daj mi siłę, żebym nie rozwaliła segregatora na tym jego zarozumiałym łbie, bo daję słowo, mam na to zajebistą ochotę – odzywa się w końcu Kaśka. Wznosi oczy ku niebu i z impetem wkłada segregator na półkę. – Skoro poznałaś już Nowakowskiego, to teraz będzie z górki. W porównaniu z nim reszta jest łagodna jak baranki – zwraca się do mnie.
– A więc to jest ten słynny Nowakowski, o którym słyszę od rana – mamroczę, bo wciąż jestem w szoku po tym, co tu przed chwilą zaszło.
– Taa… wierz mi, to nie jest dobra sława – odburkuje Kaśka.
– Kim on tak właściwie jest? Zachowywał się… sama nie wiem… jakby był Bogiem. – Nerwowo zerkam na drzwi, które przed chwilą się zamknęły.
– Bo jest. A przynajmniej tak mu się wydaje. – Kaśka wzdycha. – Kasjan Nowakowski. Wcielenie zła, choć niektóre z moich koleżanek nazywają go wcieleniem seksu, ale prędzej bym umarła, niż pozwoliła się dotknąć takiemu zgorzkniałemu typowi.
– Jest tak niesamowity, że kiedy mija laptopy, automatycznie robią się w nich aktualizacje. – Jedna ze stojących za Kasią dziewczyn parska śmiechem.
– Dokładnie, a kurs Adobe Illustratora zrobił już w łonie matki. Kiedy się urodził, powitał lekarza po angielsku, i to z brytyjskim akcentem – dodaje druga.
– Żarty żartami, ale to naprawdę wredny typ – stwierdza posępnym głosem Kaśka. – Zresztą szkoda zawracać sobie nim głowę. Poznaj Martę i Ingę. Utalentowane copywriterki. Dzięki nim nawet opis piżamy może być ekscytujący.
Zapominam o gburze sprzed chwili i ściskam dłonie dziewczyn. Marta to wysoka brunetka z roziskrzonymi oczami, a Inga nieco niższa blondynka z ustami pomalowanymi na soczysty czerwony kolor.
– My, babki, musimy trzymać się razem – mówi Marta i zajmuje miejsce przy swoim biurku. – I nawet jeśli Nowakowski traktuje nasz dział jak miejsce drugiej kategorii, to bez naszej pracy firma nie mogłaby funkcjonować.
– Racja. Tysiące produktów w sklepie internetowym, które trzeba opisać. Treści kampanii reklamowych, newslettery dla klientów i dużo, dużo więcej – dodaje Inga.
– Dzięki Bogu, że szef ma staromodne podejście i trzyma copywriterów na etacie – wtrąca Kaśka. – Wiele firm po prostu zawiera umowy o dzieło z freelancerami, ewentualnie zatrudnia copyrwiterów, ale przez większość czasu pracują zdalnie.
– Byłoby super, gdybym mogła pisać teksty w domu – mówi rozmarzonym głosem Marta.
– Serio? Ja wolę pisać w biurze. W domu nie miałabym motywacji. Ciągle wstawałabym od komputera, robiła sobie kawę i podkradała ciasteczka z szafki. No i muszę mieć kontakt z ludźmi, nawet z tak wrednymi jak Nowakowski – odpowiada Kaśka, a potem zwraca się do mnie: – A wracając do tego, co powiedziała Inga na temat naszych obowiązków, przecież nie zajmujemy się tylko tworzeniem nudnych opisów. Artykuły sponsorowane do gazet czy na portale internetowe, chwytliwe kilka zdań, które zachęci klienta, by zainstalował aplikację sklepu. I wiele, wiele więcej. Może i w dzisiejszych czasach ludzie kupują oczami, ale lubią też wiedzieć, co kupują. Więc czytają. Nie pozwól wcisnąć sobie kitu, że praca copywritera to bezmyślne klepanie tekstów.
– Nie zamierzam. Znam swoją wartość. – Uśmiecham się i odpalam laptopa. – Długi czas byłam freelancerką i gdyby nie wiara we własne umiejętności, nie zdobyłabym tylu zleceń.
– Właśnie! – wykrzykuje Inga. – Pewność siebie jest tutaj kluczowa. A w dzisiejszych czasach tak wiele osób próbuje ją podkopać. Na przykład rodzice. Zawsze chcieli, żebym została lekarką, i nie rozumieją, że pisanie tekstów to też poważna praca. Albo ciocie dobra rada czy zazdrosne koleżanki.
– I najgorsze – wtrąca ponurym głosem Marta – przekonane o własnej zajebistości wrzody na tyłku takie jak Nowakowski. Wampiry energetyczne, które sycą się twoją niepewnością i psuciem ci humoru. Trzeba je ignorować i robić swoje.
– No dobra, bardzo chętnie będę ignorować tego całego Nowakowskiego, ale najpierw muszę cokolwiek o nim wiedzieć – stwierdzam, bo w naszej rozmowie wciąż przewija się jego nazwisko, a to dla mnie człowiek zagadka.
– Hmm, może faktycznie będzie lepiej, jeśli trochę opowiem ci o tym toksycznym typku. W końcu lepiej poznać truciznę, jeśli będzie się miało z nią codziennie do czynienia. Wtedy łatwiej się bronić. – Kasia tajemniczo się do mnie uśmiecha, więc zamieniam się w słuch.
– Podobno kiedyś taki nie był, ale ja tam nie wiem, pracuję tu dopiero pół roku – szepcze Inga, kiedy siedzimy na stołówce.
Popijamy kawę i obserwujemy, jak Nowakowski wparowuje do sali, obrzuca nas niechętnym spojrzeniem, a potem rozmawia z jakimś blondynem. Patrzy z surowym wyrazem twarzy na jego krawat w zabawne wzorki i chyba niemiło go komentuje, bo chłopak robi się czerwony, spuszcza głowę i odchodzi.
– Racja, kiedyś taki nie był. – Kaśka wzdycha. – Pamiętam, że bardzo się zmienił jakiś rok temu. Ludzie gadali, że ma problemy osobiste, że nie dogaduje się z żoną.
Kiwam głową. Doskonale rozumiem, jak to jest mieć w życiu pod górkę, ale to nie usprawiedliwia bycia gburem. Sama sączyłam jad, kiedy byłam nieszczęśliwa. Przenosiłam swoje problemy na innych i byłam toksyczna. Musiało minąć sporo czasu, zanim to zrozumiałam.
– Ostatnio ktoś widział go w klubie w weekend. Podobno był nieźle zalany. – Marta patrzy na Nowakowskiego oczami zwężonymi w szparki.
– Nie wierzę, że ktoś tak perfekcyjny i oddany pracy może przesadzić z alkoholem. Przecież ten człowiek to chodząca kontrola. Jego fryzura musi być idealna, pilnuje każdego włoska na swojej głowie, więc jakim cudem miałby pozwolić, by alkohol przejął nad nim władzę? – zastanawia się głośno Inga.
– Może ma drugie oblicze, o którym nie mamy pojęcia? – mówię i dyskretnie przyglądam się Nowakowskiemu. – Zresztą co jest złego w tym, że od czasu do czasu ktoś wypije więcej w weekend.
– Pewnie to tylko plotki. – Kaśka prycha i wkłada sobie do ust pomidorka koktajlowego. – Kto ci naopowiadał o nim tych historii?
– Monika, ta z HR-u – mówi Marta.
– A, czyli największa plotkara w firmie. Ja tam bym nie brała jej słów na poważnie. A co do Kasjana – Kaśka przełyka i zwraca się do mnie – jeśli nie będziesz wchodzić mu w drogę, to będzie znośnie.
– Racja. Po prostu trzymaj się nas – dodaje Inga i kończy pić swoje cappuccino.
– Aż dziw bierze, że człowiek może zmienić się tak bardzo, i to na gorsze. Pamiętam, jak Nowakowski uśmiechał się i żartował. – Kaśka posępnieje.
– To on potrafi takie rzeczy? – pytam zdziwiona.
– Kiedy ja zaczęłam tu pracować, już był dupkiem – mówi Marta. – Przyszłam pierwszego dnia zestresowana, tak jak ty dzisiaj, a on rzucił jakąś durną uwagę na temat mojego stroju i nazwał go nieprofesjonalnym.
Spoglądam na wszystkie trzy siedzące obok mnie dziewczyny. Mają nietęgie miny i wyglądają na zdołowane, choć Nowakowski nawet na nie patrzy. Niesamowite. Wystarczy, że ten człowiek zjawi się w pobliżu i już roztacza toksyczną atmosferę.
– Słuchajcie – odzywam się, bo chcę jakoś ratować sytuację. – Tak właściwie dlaczego ciągle o nim rozmawiamy? – Jakbym zapomniała, że przecież sama dzisiejszego ranka dopytywałam, kim jest ten człowiek. – Niezależnie od tego, jak wysokie mniemanie ma o sobie Nowakowski, nie warto poświęcać mu aż tyle czasu, prawda? Życie jest za krótkie, by jeść zimne frytki, pić kiepskie wino i zawracać sobie głowę jakimś niemiłym typkiem.
– Zimne frytki są najlepsze. – Inga uśmiecha się rozmarzona. – Ale masz rację. Koniec z rozmowami o Nowakowskim. Mamy ciekawsze tematy do obgadania.
– Od dziś Nowakowski i jego problemy nas nie interesują. Traktujmy go tak, jakby był przezroczysty – dodaje Kaśka, a ja z radością zauważam, że obiektu naszej rozmowy nie ma już na stołówce.
Coś jednak uwiera mnie w środku, jakieś dziwne przeświadczenie. Przeczucie, że to nie ja decyduję o tym, jak często ten mężczyzna będzie wchodził z butami w moje życie. I jeszcze jedno. Podejrzewam, że on zamierza robić to często i intensywnie.