Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Zagadki kryminalne Rzeczypospolitej szlacheckiej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagadki kryminalne Rzeczypospolitej szlacheckiej - ebook

Znany autor i historyk odsłania tajemnice związane z aferami i zagadkami kryminalnymi Rzeczypospolitej szlacheckiej. Erudycja, pouczająca treść i barwne tło obyczajowe, to niewątpliwe zalety tej arcyciekawej książki.

Morderstwa polskich królów i książąt - śledztwa po latach!

Wracając do niewyjaśnionych przestępstw, śledczy z policyjnego Archiwum X opierają się przede wszystkim na powtórnej analizie zeznań i dowodów, zebranych wiele lat wcześniej. Stosując analogiczną metodę, Jerzy Besala powraca do zbrodni, które zmieniły historię Polski!

Trucizna od zdradzanej żony czy zbyt mocny afrodyzjak podany przez młodą kochankę – kto stał za śmiercią Kazimierza Sprawiedliwego? Czy Albrecht Hohenzollern dokonał zamachu na Zygmunta Augusta, aby przejąć polską koronę? Kto pomógł zejść z tego świata Stefanowi Batoremu, księciu Jaremie i Michałowi Korybutowi Wiśniowieckiemu? Czy Stanisław August Poniatowski zorganizował zamach na samego siebie, by skompromitować konfederatów barskich?

Dzięki fascynującym, doskonale udokumentowanym źródłowo, barwnie opisanym śledztwom Jerzego Besali sprawcy najbardziej szokujących zbrodni w historii I Rzeczypospolitej stają wreszcie przed Trybunałem Historii! Prawdziwe kryminalne historie, które wciągają równie mocno jak dochodzenia Sherlocka Holmesa!

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16081-1
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WPRO­WA­DZE­NIA

Czy ktoś otruł Kazi­mie­rza Spra­wie­dli­wego, Hen­ryka Pro­busa i ksią­żąt mazo­wiec­kich? Czy Prze­mysł II zadu­sił żonę poduszką? Jak wykryto nie­któ­rych spraw­ców zama­chów na króla Kazi­mie­rza Jagiel­loń­czyka? Co spo­wo­do­wało zgon Ste­fana Bato­rego, Jere­miego Wiśnio­wiec­kiego i jego syna króla Michała Kory­buta? Czy król Sta­ni­sław August Ponia­tow­ski sam sfin­go­wał zamach na sie­bie, żeby skom­pro­mi­to­wać kon­fe­de­ra­cję bar­ską?

To tylko część tema­tów pod­ję­tych w tej książce. Jak wia­domo, naj­waż­niej­sza rola histo­ryka to bada­nie, poszu­ki­wa­nie prawdy o cza­sach, ludziach, zda­rze­niach. Zawie­rają się one w pozor­nie pro­stym pyta­niu: „Jak to było?”. Szu­ka­jąc odpo­wie­dzi poprzez bada­nie prze­ka­zów, histo­ryk staje się detek­ty­wem prze­szło­ści, śled­czym usi­łu­ją­cym dociec, co rze­czy­wi­ście i kiedy wyda­rzyło się w prze­szło­ści oraz z kim i czym te zda­rze­nia można powią­zać.

Naj­waż­niej­sze w takim śledz­twie są oczy­wi­ście prze­kazy źró­dłowe i porów­ny­wa­nie ze sobą wielu rela­cji. Nie można jed­nak przy tym zgu­bić tła poli­tycz­nego i spo­łecz­nego, przy­jaźni i nie­na­wi­ści, ważą­cych na czy­nach wielu postaci tej dra­ma­tycz­nej sceny histo­rycz­nej. Są one nie­zwy­kle ważne, podob­nie jak próba odpo­wie­dzi na pierw­sze pyta­nie, zgod­nie z regu­łami sztuki kry­mi­nal­nej i praw­ni­czej: _is fecit cui pro­dest_, ten uczy­nił, komu to korzyść przy­nio­sło. Oczy­wi­ście nie zawsze zbrodni doko­ny­wali ci, któ­rzy naj­wię­cej na tym zyski­wali. Ale też prze­stępcy ni­gdy nie uła­twiali życia detek­ty­wom, więc i w tym przy­padku szcze­gól­nie trudne bywają do roz­wią­za­nia zawi­kłane zagadki doty­czące wła­śnie spraw kry­mi­nal­nych, zbrod­ni­czych.

Usi­ło­wa­łem zatem w tej książce peł­nić nade wszystko funk­cję detek­tywa śled­czego, a nie pro­ku­ra­tora i sędziego w jed­nym, który „wie­dząc lepiej”, ma zamiar osą­dzić i ska­zać podej­rza­nych przed Try­bu­na­łem Histo­rii. Tak postę­pują maniacy upra­wia­jący, jak to się obec­nie mówi, hejt, rodzący się z cho­rych oso­bo­wo­ści peł­nych podejrz­li­wo­ści, ura­zów i nie­na­wi­ści. Zale­żało mi na tym, aby uka­zać jak naj­sze­rzej posta­cie i zda­rze­nia, w wyniku któ­rych w zagad­ko­wych oko­licz­no­ściach docho­dziło do zbrod­ni­czych prze­stępstw. Albo też zasta­no­wić się, czy w ogóle spi­sek i zamach były fak­tami.

Nie­któ­rym z prze­stęp­ców udo­wod­niono winę. Pomimo wyso­kiego pocho­dze­nia zostali stra­ceni – jak Michał Olel­ko­wicz, Iwan Hol­szań­ski, Michał Pie­kar­ski i Walenty Łukaw­ski. Były to prze­ra­ża­jące egze­ku­cje mające odstra­szyć ludzi od prze­stę­po­wa­nia prawa. Jed­nak nie­które sprawy, szcze­gól­nie otruć, pozo­stają na­dal nie­wy­ja­śnione, cze­ka­jąc np. na bada­nia DNA zacho­wa­nych szcząt­ków jak w przy­padku ostat­nich ksią­żąt mazo­wiec­kich.„WYCHY­LIW­SZY MALEŃKI KUBEK”

Dzień świę­tego Flo­riana 4 maja 1194 r. obcho­dzono w Kra­ko­wie szcze­gól­nie uro­czy­ście. Reli­kwie świę­tego przy­wiózł z Włoch biskup kra­kow­ski Gedko, więc opieka kolej­nego świę­tego nastra­jała wszyst­kich nad wyraz rado­śnie. W świe­cie cier­pie­nia i lęku prze­ni­ka­ją­cego życie ówcze­snego czło­wieka tylko opieka świę­tych mogła uchro­nić przed kapry­sami losu, wyro­kami bożymi i mękami w ogniu pie­kiel­nym.

W uro­czy­sto­ściach ku czci świę­tego Flo­riana brał udział książę kra­kow­ski, naj­młod­szy syn Bole­sława III Krzy­wo­ustego, Kazi­mierz II. „Było zaś jego sta­łym zwy­cza­jem obcho­dze­nie uro­czy­sto­ści świę­tych. Gdy więc cały dzień świę­tego Flo­riana poświę­cił Panu, spę­dza­jąc go to na nabo­żeń­stwie, to na modli­twie, to na dzięk­czy­nie­niu, naza­jutrz wypra­wił świetną bie­siadę dla ksią­żąt, wiel­mo­żów i pierw­szych w kró­le­stwie. Oprócz bie­siady wiele powo­dów pobu­dzało ich do wesela: naj­pierw – odnie­sione wszę­dzie nad nie­przy­ja­cioły triumfy, po wtóre – po tak nie­bez­piecz­nych tru­dach książę był zdrów i cały, po trze­cie– bez­pieczny pokój, po czwarte – świą­teczna bło­gość powo­dze­nia”. Rado­wali się: komesi, woje, urzęd­nicy, dwo­rza­nie, skry­bo­wie, pod­nie­ceni alko­ho­lem: „Głosy powszech­nej ucie­chy wzbijają się aż pod niebo”, pisał autor _Kro­niki pol­skiej,_ pre­po­zyt san­do­mier­ski mistrz Win­centy zwany Kadłub­kiem (póź­niej biskup wynie­siony na ołta­rze). Acz­kol­wiek, jak się oka­zało – nie wszy­scy. Czy­jaś ręka i oczy, uda­jące ser­decz­ność, czu­wały nad tym, aby bie­siada zmie­niła swe obli­cze. „Kiedy wszy­scy się wese­lili – ta jedyna, ta oso­bliwa gwiazda ojczy­zny, gdy zada­wał wła­śnie bisku­pom pewne pyta­nia o zba­wie­nie duszy, wychy­liw­szy maleńki kubek – na zie­mię się osu­nął i ducha wyzio­nął. Nie wia­domo, czy zgasł tknięty cho­robą, czy tru­ci­zną”¹.

Kazi­mierz miał lat 56. Śmierć z przy­czyn natu­ral­nych wydaje się nam podej­rzana, gdyż Piast znany był z tego, że nie nad­uży­wał alko­holu. Jedyny nałóg, jakiego możemy się u niego dopa­trzeć, to uza­leż­nie­nie od hazardu. Nie nisz­czy on jed­nak tak bar­dzo orga­ni­zmu, jak pite w nad­mia­rze, nało­gowo, miody i wina. Pijąc umiar­ko­wa­nie, książę opóź­niał poja­wie­nie się zabu­rzeń krą­że­nia, pro­wa­dzą­cych do zawału albo wylewu krwi do mózgu: naj­częst­szych, jak się wydaje, przy­czyn śmierci ówcze­snych cza­sów pośród pięć­dzie­się­cio­lat­ków. Więc skąd ten nagły zgon?

Mistrz Win­centy zapewne był świad­kiem śmierci Kazi­mie­rza II, wychwa­la­nego prze­zeń „księ­cia ide­al­nego”, albo miał wia­do­mo­ści o tym zda­rze­niu z pierw­szej ręki. Nie odno­to­wał obja­wów cha­rak­te­ry­stycz­nych dla udaru zwa­nego apo­plek­sją. Pre­po­zyt san­do­mier­ski, będąc prze­ciw­ni­kiem pijaństwa, pisał bowiem: „Któż by nie wie­dział, że nałóg bie­sia­do­wa­nia nie­przy­ja­cie­lem jest zacno­ści? Bie­siada bowiem, z nazwy i z rze­czy pod­szy­wa­jąc się pod uprzej­mość , zwa­bia cnoty, upaja je, ba, zatruwa!”.

Książę Kazi­mierz, urzą­dza­jąc bie­siady, czy­nił tak w kon­kret­nym i chwa­leb­nym (dla niego) celu, przy­naj­mniej tak uwa­żał mistrz Win­centy: „Pod osłoną jako­wejś dobro­dusz­no­ści nie tylko hucz­nych uczt nie unika, lecz coraz czę­ściej urzą­dza bar­dzo oka­załe i wystawne bie­siady, a to z wielu powo­dów. Pierw­szy to, aby z odu­rzo­nych umy­słów innych ludzi dowie­dzieć się, jakich zalet jemu bra­kuje. Roz­trop­ność bowiem doświad­cza się w zetknię­ciu z głu­potą, tak jak głu­pota jest osełką dla cnoty” – opo­wia­dał mistrz Win­centy. „Po wtóre, aby poznać innych sądy o sobie. Swo­bod­nym bowiem zwie się Bak­chus i swo­bodne o wszyst­kim wygła­sza zda­nie. Po trze­cie, aby od spo­jo­nych wydrzeć skry­cie prze­ciwko sobie kno­wane zasadzki, któ­rych nie może wydo­być od trzeź­wych. opil­stwo wła­muje się do skarbca duszy, aby wyja­wić otwar­cie tajem­nicę w trzeź­wo­ści. Po czwarte żaden roz­sądny czło­wiek nie wlewa nek­taru do pęk­nię­tego naczy­nia, bo wylałby się wszy­stek. I dla­tego mąż mądry nie żałuje trudu, aby prze­zor­nie zba­dać roz­są­dek tych, któ­rym chce powie­rzyć poufne zamia­rów tajem­nice”. Kazi­mierz „sto­sow­nie do chwili oddaje się godzi­wym ucztom, w takiej jed­nak mie­rze, iż nie pozwala pijaństwu brać nad sobą góry, skoro nie opusz­cza go nie­od­łączna towa­rzyszka, trzeź­wość umy­słu”².

Dla­czego Kazi­mierz posu­wał się do takich prze­bie­głych kro­ków? Mistrz Win­centy w swych opi­sach czę­sto mie­szał zda­rze­nia ze staro- i nowo­te­sta­men­to­wymi, antycz­nymi wtrę­tami, ale­go­rycz­nymi popi­sami, lecz mimo to można oddzie­lić jądro zda­rzeń od eru­dy­cyj­nych i religijnych wtrą­ceń. Naj­praw­do­po­dob­niej Kazi­mierz pod­słu­chi­wał, gdyż oba­wiał się zawią­za­nia spi­sku prze­ciw niemu, czy nawet otru­cia. Wśród ksią­żąt pia­stow­skich i ruskich, podob­nie jak nie­gdyś na dwo­rze ceza­rów rzym­skich, dzi­kich Mero­win­gów w pań­stwie Fran­ków, wodzów ware­skich, ksią­żąt litew­skich, tru­ci­zna była powszech­nie sto­so­wa­nym instru­men­tem walki poli­tycz­nej. Narzę­dzie to było tak łatwe w uży­ciu, że sto­so­wano go pomimo chrze­ści­jań­skiego przy­ka­za­nia „Nie zabijaj” i zagro­że­nia ogniem pie­kiel­nym w zaświa­tach. Jak się wydaje, spi­skowcy mało się tym przej­mo­wali, prze­ko­nani, że dzia­łają w dobrej wie­rze, tru­jąc „tyrana”, więc będzie im to daro­wane w nie­bie­siech. W 1250 r. najprawdopodob­niej arsze­ni­kiem otruto cesa­rza Fry­de­ryka II, a cesarz Hen­ryk VII Luk­sem­bur­ski zmarł w 1313 r. po przy­ję­ciu komu­nii świę­tej, w któ­rej ukryta była tru­ci­zna. Byłoby to nie­wy­obra­żalne wprost świę­to­kradz­two, jed­nak otru­cie Luk­sem­bur­czyka nie jest wia­do­mo­ścią pewną, gdyż śmierć mogła też nastą­pić wsku­tek panu­ją­cej mala­rii.

Nie­mniej arsze­nik był powszech­nie znany już w sta­ro­żyt­no­ści, gdzie sto­so­wano go wprost na masową skalę od V w. p.n.Ch. Nie­wy­klu­czone, że ten zabój­czy mine­rał dotarł też nad Wisłę. A nawet gdyby nie dotarł, to miej­scowi apte­ka­rze mieli pod dostat­kiem rodzi­mych ziół tru­ją­cych³.

Nie wiemy, czy książę oto­czony był dwor­ską rze­szą: stol­ni­ków, pod­cza­szych, piw­nicz­nych, kre­den­sa­rzy, któ­rych pil­no­wał pod­ko­mo­rzy. Urząd ten widzimy już w XIII w., np. na dwo­rze księż­nej Lud­gardy, o zagadce któ­rej opo­wiemy, spo­ty­kamy jakie­goś bli­żej nie­zna­nego „pod­ko­mo­rzego Przed­pełka”. Osta­tecz­nie jed­nak urząd pod­ko­mo­rzego wykształ­cił się w XIV w., więc raczej to wspo­mniani wyżej ręko­dajni dwo­rza­nie mieli dbać o bez­pie­czeń­stwo władcy pod­czas picia i jedze­nia. Z kro­niki Galla Ano­nima (Miko­łaja z Wene­cji?) wiemy, że urzędy te ist­niały, albo się for­mo­wały, więc zapewne nie ina­czej było na dwo­rze Kazi­mie­rza II. Zada­niem tych urzęd­ni­ków i dwo­rzan było kosz­to­wa­nie potraw i napo­jów przed poda­niem księ­ciu, wykry­wa­nie podej­rza­nego smaku i oczy­wi­ście poświę­ca­nie życia w razie połknię­cia tru­ci­zny. Czyżby Kazi­mierz to zanie­dbał?

Raczej nie; miał prze­cież wiele dowo­dów i wspo­mnień, że ksią­żęta ruscy i pia­stow­scy padali wprost jak muchy wsku­tek otruć. Nie­dawno Kazi­mierz wtrą­cił się w walkę mię­dzy ksią­żętami o Brześć i Dro­hi­czyn. W 1182 r. osa­dził na tro­nie w Brze­ściu swego sio­strzeńca Świa­to­sława. Ale i on długo nie rzą­dził: został otruty. Poza tym trwała walka o wła­dzę nad senio­ral­nym Kra­ko­wem mię­dzy Pia­stami, w któ­rej głów­nym prze­ciw­ni­kiem Kazi­mierza był znacz­nie star­szy, a mimo to wielce ambitny brat, Mieszko III Stary.

W dzie­jach pol­skich rów­nież roiło się od podej­rza­nych zgo­nów suge­ru­ją­cych otru­cie. W 1089 r. zmarł nagle kró­le­wicz Mieszko Bole­sła­wo­wic, domnie­many syn Bole­sława Szczo­drego, który „prze­wyż­szał wszyst­kich zarówno Węgrów, jak i Pola­ków szla­chet­nymi oby­cza­jami i pięk­no­ścią i zwra­cał na sie­bie uwagę wszyst­kich jaw­nymi dowo­dami, pozwa­la­ją­cymi mu wró­żyć przy­szłe pano­wa­nie. Stąd stryj jego, książę Wła­dy­sław, posta­no­wił wezwać chłopca – pod złą wróżbą – z powro­tem do Pol­ski i oże­nić go – na próżno, nie­stety – z ruską dziew­czyną”, pomimo że „cały kraj z nie­zwy­kłym uczu­ciem upodo­bał go sobie. Lecz wrogi pomyśl­no­ści śmier­tel­nych los w boleść zamie­nił wesele i w kwie­cie wieku prze­ciął nadzieję jego zacno­ści”. Bowiem „powia­dają mia­no­wi­cie, że jacyś wro­go­wie z obawy, by krzywdy ojca nie pomścił, tru­ci­zną zgła­dzili tak pięk­nie zapowia­dającego się chłopca; nie­któ­rzy zaś z tych, któ­rzy z nim pili, zale­d­wie uszli nie­bez­pie­czeń­stwu śmierci”, pisał Gall Ano­nim⁴.

Scep­tycz­nie do sprawy śmierci Kazi­mie­rza II pod­szedł jego bio­graf Józef Dobosz. „Być może zatem oko­licz­no­ści nagłego zgonu księ­cia kra­kow­skiego okryte były jakąś tajem­nicą (co jest zawsze dobrą pożywką dla lite­ra­tów), a może zmarł on z powo­dów pro­za­icz­nych – osią­gnął, jak na tamte czasy, pode­szły wiek” – 56 lat…⁵.

Także syn Kazi­mie­rza II zgi­nął długo przed ojcem gwał­towną śmier­cią. Stało się tak pod­czas pod­ci­na­nia drzewa: został wtedy przy­gnie­ciony bądź też uką­szony czy zadu­szony przez żmiję. Ponadto trwały walki nie tylko z ksią­żę­tami pia­stow­skimi o wła­dzę nad dziel­ni­cami, ale także z roz­ga­łę­zio­nymi ruskimi Rury­ko­wi­czami o Halicz i inne księ­stwa. Kazi­mierz wypra­wiał się także prze­ciw Jaćwin­gom, więc wszystko to powinno dawać mu wiele do myśle­nia w spra­wie strze­że­nia swej osoby.

Może wie­rzył w nie­za­chwianą opiekę bożą: był bowiem hoj­nym fun­da­to­rem i dar­czyńcą klasz­to­rów cyster­skich w: Wąchocku, Jędrze­jo­wie, Koprzyw­nicy, Sule­jo­wie; bożo­grob­ców z Mie­chowa, kano­ni­ków regu­lar­nych z Czer­wiń­ska i Trze­meszna oraz joan­ni­tów z Zago­ści. Jego sta­ra­niem powstała tzw. płyta wiślicka, czyli posadzka ze sce­nami figu­ral­nymi, kole­giata Świę­tego Mar­cina w Opa­to­wie, kościoły w San­do­mie­rzu, Kazi­mie­rzu Dol­nym i Świę­tego Flo­riana w Kra­ko­wie⁶. Jakże można pod­nieść rękę na tak tro­skli­wego i zasłu­żo­nego fun­da­tora bożych świą­tyń?

W obra­zie ide­al­nego władcy Kazi­mie­rza II, jaki wyszedł spod pióra mistrza Win­cen­tego, nie mogło być miej­sca na grzech, czyli kobiety. To psu­łoby wize­ru­nek, a prze­cież kro­nika Kadłubka sta­no­wiła w zamy­śle autora także mora­li­tet ku pokrze­pie­niu cnoty potom­nych. Jed­nakże w tra­dy­cji ust­nej prze­trwało coś, co nie zostało przez Win­cen­tego Kadłubka zapi­sane. Dość nie­ocze­ki­wa­nie w _Rocz­niku Tra­ski_ z pierw­szej połowy XIV w. możemy prze­czy­tać wpis z roku 1195:

„Książę Kazi­mierz, ojciec Leszka i Kon­rada zmarł w Kra­ko­wie nagłą śmier­cią z powodu otru­cia przez pewną kobietę”⁷.

Nie­moż­liwe, by piszący mnich wymy­ślił sobie tę infor­ma­cję. Musiał czer­pać ją z jakichś prze­ka­zów pisem­nych bądź ust­nych. Dla­czego nie uczy­nił tego mistrz Win­centy? Podob­nie jak w przy­padku Galla i jego dobro­czyńcy Bole­sława Krzy­wo­ustego, kro­ni­karz nie mógł gryźć ręki, która go karmi. Czu­liby się jako _tra­di­to­res_, zdrajcy. Dla­tego i Gall, i mistrz Win­centy wychwa­lali swych dobro­czyń­ców; Kadłu­bek głów­nie z powodu obfi­tych dona­cji księ­cia Kazi­mie­rza II na rzecz kościoła, Gall z powodu życia na „łaska­wym chle­bie” Krzy­wo­ustego. Mistrz Win­centy, prze­by­wa­jąc obok Kazi­mie­rza II, stał się piewcą „naj­dziel­niej­szego księ­cia”, „gospo­da­rza bie­siady”, więc nie mógł napi­sać o kobie­cie, która poja­wiła się obok żony Kazi­mie­rza Heleny. Psu­łoby to całą zbu­do­waną ku pokrze­pie­niu dusz kon­struk­cję bogo­boj­nego władcy ide­al­nego. Pre­po­zyt san­do­mier­ski wolał sprawę tę prze­mil­czeć jako zbyt świeżą i bole­sną.

Lub co naj­wy­żej zasu­ge­ro­wać ją zawile w ale­go­riach.

Infor­ma­cję o kobie­cie jako spraw­czyni otru­cia powtó­rzył po Tra­sce i innych wzmian­kach⁸ w XV w. Jan Dłu­gosz w swych _Rocz­ni­kach_. Pisał on o śmierci Kazi­mie­rza II: „Jedni wyra­żali prze­ko­na­nie, że go powa­liła cho­roba, inni, że napój miło­sny, który podobno podała mu pewna kobieta z Kra­kowa, żeby roz­pa­lić jego uczu­cie i zmy­sły ku sobie. Ponie­waż mimo upo­mnień ze strony biskupa kra­kow­skiego Fulka nie wzdra­gał się przed występ­nym cudzo­łó­stwem, nara­ził się na nagłą, nie­spo­dzie­waną śmierć przez otru­cie”⁹.

Czy to dal­sza część śre­dnio­wiecz­nego mora­li­tetu? Czy raczej prze­cho­wana pamięć o udziale jakiejś nie­wia­sty w otru­ciu? Kobiety w owych cza­sach, jeśli tylko nie były dzie­wi­cami, matro­nami (czyli sza­cow­nymi żonami i mat­kami) i nie zaj­mo­wały się modli­twą bądź wrze­cio­nem, uzna­wane były za nie­sta­teczne, pło­che istoty, peł­niąc funk­cję wręcz demo­niczną. Przy­pi­sy­wano im, niczym biblijnej Ewie, nakła­nia­nie „cnego męż­czy­zny” do grze­chu wabie­niem powłoką ponęt­nego ciała i głosu, pod któ­rym krył się pełen nie­czy­sto­ści dia­beł. Uwie­dze­nie „cnego” Kazi­mie­rza II przez jego kocha­nicę (?) mie­ściło się zatem w tych wyobra­że­niach i prze­ko­na­niach, że usi­ło­wała ona wzmóc chuć zbyt silną dawką afro­dy­zjaku.

Jed­nak zasta­no­wie­nie budzi ale­go­ryczny dia­log Weso­ło­ści, Żalu, Wol­no­ści, Roz­trop­no­ści, Spra­wie­dli­wo­ści, Pro­por­cji (Har­mo­nii) po śmierci Kazi­mie­rza II. Uło­żył go i zamie­ścił mistrz Win­centy w _Kro­nice_. „Sens w tych win­cen­tyń­skich stro­fach jest ukryty i zawo­alo­wany, wie­lo­znaczny, i już wiemy, że miał być próbą pogo­dze­nia sprzecz­no­ści, które do pogo­dze­nia się nie nadają, bo taka jest ich natura. Nie wszystko jesz­cze w tym dłu­giem utwo­rze rozu­miemy”, pisała badaczka Bry­gida Kürbis. Zwróćmy jed­nak uwagę na nastę­pu­jące wersy „Słów od Autora”:

_Straszny zwią­zek się zawiera,_

_Wier­ność oblu­bieńca złudna_

_Pod­stęp oczy­wi­sty jest._

_Strój oblu­bie­nicy biorą,_

_Bla­ski wszyst­kie na niej gasną,_

_Wewnątrz czar­nych kom­nat strach._

_Obwi­niona o wystę­pek,_

_Oskar­żona dla pozoru,_

_Wyrok wydają bez win._

_Pogrą­żona jest w ciem­no­ściach,_

_Bez bada­nia praw­dzi­wo­ści,_

_Tylu cier­pień znosi los._

_Żal mówi:_

_Oj, sta­rego prawa męże!_

_W zbyt­kach swego Kazi­mie­rza_

_Tak nie­po­sko­mie­ni­ście._

Po czym mistrz Win­centy pisze o Gar­dzi­cielce, która zasłu­guje na karę, doda­jąc:

_Niech się potwór taki sta­nie_

_Stosu pastwą, niech z popiołu_

_Żaden nie zosta­nie ślad!¹⁰_.

Bar­dzo to nie­ja­sne zda­nia i tropy – i nie­ko­niecz­nie muszą wyni­kać z praw ale­go­rii. Nieco póź­niej­sza ale­go­ryczna _Powieść o Róży_ Wil­helma de Lor­ris i Jana de Meun jest prze­cież czy­telna nawet po wie­kach. Wygląda zatem na to, że mistrz Win­centy chciał napi­sać coś, przed czym się wzdra­gał. Miał napi­sać pane­gi­ryk władcy bez skazy, a rze­czy­wi­stość była inna. Wyja­śnie­nie prze­su­nął więc do ale­go­rycz­nego dia­logu. Zdają się to potwier­dzać ostat­nie strofy, gdy Roz­trop­ność pyta o radę Pro­por­cję (Har­mo­nię), skoro „dla mał­żon­ków węzły wią­żesz”. Na to Har­mo­nia:

_Jad się mie­ści w tych pucha­rach,_

_W tyglu śmierci. Te poca­łunki_

_Koń­cem końca stają się_¹¹.

Wygląda zatem na to, że mistrz Win­centy chciał w spo­sób zaka­mu­flo­wany prze­ka­zać, że za otru­ciem stała kobieta. Ale która? Czy nie maczała w tym pal­ców jego żona? Była nią księż­niczka z Moraw, Helena, córka księ­cia Kon­rada II zno­jem­skiego, z dyna­stii Prze­my­śli­dów.

Miała łatwy dostęp do księ­cia. O tru­ci­znę też nie było trudno. Sło­wia­nie już od zara­nia swych dzie­jów, jak przy­stało na ludzi obcu­ją­cych przez wieki z przy­rodą, dosko­nale orien­to­wali się w jadach i trut­kach. Było one uży­wane nie tyle w zbrod­ni­czych celach, ile w celu pozby­cia się gry­zoni, wil­ków i innych dra­pież­ni­ków. Jed­nak nie­trudno było na przy­kład spo­rzą­dzić sok czy wywar z cisa i zama­sko­wać tę tru­ci­znę w winie, czy to jad zawie­ra­jący alka­loid ako­ni­tynę nie­roz­pusz­czalną w wodzie, za to roz­pusz­czalną w alko­holu, albo sza­lej jado­wity z cyku­tok­syną lub pie­trasz­nik pla­mi­sty pora­ża­jący nerwy i czyn­no­ści odde­chowe. Nato­miast tru­ci­ciel (tru­ci­cielka) raczej nie użyli do otru­cia lulka czar­nego, pokrzyku wil­czej jagody czy wro­ty­czu, gdyż kro­ni­karz zapi­sałby inne objawy zgonu księ­cia. Nie uży­wano też wów­czas tru­cizn nie­orga­nicz­nych, jak osła­wiony arsze­nik czy octan oło­wiu, wyklu­czamy rów­nież zasto­so­wa­nie grzy­bów tru­ją­cych jak pie­strze­nica przy­po­mi­na­jąca smar­dze ze względu na objawy dłu­żej trwa­ją­cego, a nie rap­tow­nego otru­cia, jak w przy­padku Kazi­mie­rza Spra­wie­dli­wego.

Mimo podej­rzeń wobec Heleny, żony Kazi­mie­rza Spra­wie­dli­wego, histo­ryczka Bry­gida Kürbis zauwa­żyła jed­nak, że „dla niej jed­nej mistrz Win­centy znaj­duje życz­liwe słowa jako nie­wia­sty”¹². Reszta pań u kro­ni­ka­rza lokuje się w gro­nie mani­pu­lu­ją­cych wrza­skli­wych jędz. „Raczej jed­nak tysiąc­kroć ugła­skasz pie­kielne furie Erebu niż raz jeden prze­bła­gasz sro­gość nie­wie­ścią”, prze­strze­gał Win­centy Kadłu­bek „cnych mężów” przy oka­zji opisu Agnieszki baben­ber­skiej, żony Wła­dy­sława Wygnańca¹³. W wer­sach dia­lo­go­wych naszego kro­ni­ka­rza znaj­du­jemy też potę­pie­nie cudzo­łó­stwa i sek­su­al­nego życia przed­ślub­nego, dopusz­czal­nego u Sło­wian, a pro­wo­ko­wa­nego oczy­wi­ście przez potom­ki­nie biblijnej Ewy. Tak jakby w tych dia­lo­gach peł­nych ale­go­rii mistrz Win­centy chciał pośred­nio zga­nić księ­cia za roz­wią­złość.

_Is fecit, cui pro­dest_. „Ten uczy­nił, komu to korzyść przy­nio­sło”, gło­siła stara mak­syma rzym­ska. _Cher­chez la femme_: jeśli nie zna­cie przy­czyny, szu­kaj­cie kobiety, gło­sili potem Fran­cuzi. Naj­bar­dziej sko­rzy­stałby na śmierci Kazi­mie­rza jego wuj Mieszko Stary, dobijający się od dawna do odzy­ska­nia Kra­kowa. Naj­bar­dziej ura­żona byłaby księżna Helena, którą mąż zdra­dził, albo nałoż­nica odsta­wiona na boczny tor, dysząca chę­cią zemsty lub pra­gnie­niem przy­wró­ce­nia swych wpły­wów za pomocą „miło­snej tru­ci­zny”. Naj­praw­do­po­dob­niej to któ­raś z tych pań zapra­wiła kubek odpo­wied­nim „zie­lem”. Rela­cja Jana Dłu­go­sza, mimo upływu bli­sko trzy­stu lat, zdaje się to potwier­dzać; nie wiemy tylko, skąd wybitny kro­ni­karz czer­pał te wia­do­mo­ści. Bo że nie zmy­ślił, jest raczej pewne.

Helena wie­działa, że nie zdoła utrzy­mać Kra­kowa po śmierci męża. Domó­wiła się z wiel­kim prze­ciw­ni­kiem Kazi­mie­rza II, Miesz­kiem Sta­rym, i oddała mu Wawel. I może o to wła­śnie cho­dziło w całej grze. Do przy­spie­sze­nia zgonu Kazi­mie­rza mogły się bowiem przy­czy­nić nie tylko racje poli­tyczne, ale i po pro­stu duma ura­żo­nej kobiety.TRU­CI­ZNĄ Z WENE­CJI?

Zacho­wały się jego nagro­bek i rzeźba. Możemy na niego popa­trzeć w Muzeum Naro­do­wym we Wro­cła­wiu. Spo­gląda na nas książę o pogod­nym obli­czu, z tre­fio­nymi wło­sami, bez śladu zaro­stu, wyglą­da­jący młodo. Był to prze­cież czas sze­rze­nia się „miło­ści dwor­nej”, min­ne­sin­ge­rów wyśpie­wu­ją­cych poetyc­kie amory w języku gór­no­nie­miec­kim, ryce­rzy wal­czą­cych w tur­nie­jach prze­pa­sa­nych bądź ozdo­bio­nych poda­run­kiem od damy.

Książę Hen­ryk IV Pro­bus, co z łaciny na pol­ski tłu­ma­czy się Prawy, wywo­dzący się z dyna­stii Pia­stów, był dziec­kiem tej epoki. Jako książę wro­cław­ski wycho­wał się na styku kul­tur łaciń­skiej, nie­miec­kiej i pol­skiej. Jak głosi łaciń­ski napis na zacho­wa­nej pły­cie nagrob­nej, Hen­ryk IV „zmarł w kwie­cie wieku, w dzień wilii świę­tego Jana, w roku 1290, książę Ślą­ska, Kra­kowa i San­do­mie­rza”. Zmarł rze­czy­wi­ście młodo: miał 32, może 33 lata.

I zabrał ze sobą tajem­nicę do grobu.

Cho­dziło o podej­rze­nie otru­cia. Kulisy tej sprawy opi­sał Otto­kar ôuz der Geule ze Sty­rii wywo­dzący się z drob­nej rodziny mini­ste­ria­łów (rycer­stwa słu­żeb­nego w Rze­szy nie­miec­kiej). Jest to jedyne źró­dło tak obszer­nie trak­tu­jące o przy­czy­nach i tle wyda­rzeń zwią­za­nych ze śmier­cią Hen­ryka IV. Otto­kar pisał, że Pro­bus po zdo­by­ciu Kra­kowa w sierp­niu 1289 r. z pew­nej księgi hagio­gra­ficz­nej o świę­tym Sta­ni­sła­wie ze Szcze­pa­nowa dowie­dział się, że Kró­le­stwo Pol­skie „za grze­chy daw­nego króla” (Bole­sława Śmia­łego) utra­ciło koronę. Poszedł więc do kate­dry wawel­skiej i tam przed ołta­rzem Naj­święt­szej Marii Panny, modląc się za doznane łaski zdo­by­cia Kra­kowa, zoba­czył gołę­bia. Ptak siadł na gzym­sie jed­nego z fila­rów i zaczął dzio­bać mur. Bystry książę wysnuł z tego wnio­sek, że Bóg wska­zuje mu ważne miej­sce. Posłał więc w skok po mura­rza i dra­binę; ten roz­kuł mur i oczom księ­cia uka­zał się ogromny skarb: 15 tysięcy grzy­wien złota.

Odkry­cie to, wedle Otto­kara, miało zmo­bi­li­zo­wać księ­cia Hen­ryka Pra­wego do sta­ra­nia o pol­ską koronę (utoż­sa­mianą wów­czas z pano­wa­niem na Wawelu i nad dziel­nicą kra­kow­ską). Do koro­na­cji potrzebna była jed­nak zgoda papieża, w kurii rzym­skiej pano­wało prze­kup­stwo, Hen­ryk zatem zro­zu­miał, że złoty dar, który wska­zany został mu co naj­mniej przez anio­łów, jest po to, by mógł roz­po­cząć sta­ra­nia o koronę pol­ską.

Jed­nakże sytu­ację kom­pli­ko­wał fakt, że książę wro­cław­ski obło­żony był klą­twą w związku z zatar­giem z bisku­pem wro­cław­skim Toma­szem II: cho­dziło o majątki i zie­mie zajęte przez Kościół po klę­sce pod Legnicą w 1241 r. Biskup odwo­ły­wał się do Rzymu i uzy­skał korzystny wyrok, nato­miast Hen­ryk IV w 1283 r. zwo­łał zjazd ksią­żąt w bisku­piej Nysie, gdzie główną atrak­cją był tur­niej rycer­ski. Aby poka­zać, kto panuje na dol­nym Ślą­sku, książę zarzą­dził, aby „cały zapas zboża, które biskup posia­dał na przed­mie­ściach, wyko­rzy­stano na paszę dla koni”. W odpo­wie­dzi biskup obło­żył księ­cia inter­dyk­tem, na co Hen­ryk zare­ago­wał zaję­ciem kasz­te­la­nii nysko-otmu­chow­skiej nale­żą­cej w więk­szo­ści do biskup­stwa. Gdy Tomasz II schro­nił się w Raci­bo­rzu, Hen­ryk IV w 1287 r. naje­chał to księ­stwo. Nie­ba­wem władca Wro­cła­wia z przy­dom­kiem Prawy potwier­dził jed­nak swą „pra­wość”, nada­jąc bisku­powi dobra i kole­giatę Świę­tego Krzyża – ale na wła­snych warun­kach, jako akt dobrej woli, a nie narzu­co­nej woli Kościoła.

Poczy­na­nia te zbie­gły się ze śmier­cią księ­cia kra­kow­skiego Leszka Czar­nego w 1288 r. Otwo­rzyło to drogę do walk Hen­ryka IV z księ­ciem Bol­kiem płoc­kim, Wła­dy­sła­wem Łokiet­kiem i innymi ksią­żę­tami kujaw­skimi. Z tych walk Hen­ryk Pro­bus wyszedł zwy­cię­sko, opa­no­wał opusz­czony Wawel i uzy­skał znak w kate­drze, że winien sta­rać się o kra­kow­ską, czyli pol­ską koronę.

Kogo jed­nak wysłać, skoro w rela­cjach z bisku­pem wro­cław­skim pozo­stały dawne urazy? Poza tym – czy klą­twa na­dal przy­gnia­tała barki i mro­czyła duszę księ­cia? Otto­kar pisał, że tak, ale z innych wia­ry­god­nych źró­deł wiemy, że inter­dykt zdjęto wcze­śniej. Hen­ryk szu­kał zatem wyj­ścia z sytu­acji, wypy­tu­jąc swych dostoj­ni­ków. Wtedy pre­po­zyt miśnień­ski i kanc­lerz księ­cia, Ber­nard von Kamenz, pora­dził, aby książę wysłał do Rzymu brata medyka księ­cia. Miał nim być „uczony jury­sta”, który – wedle rela­cji Otto­kara – naj­pierw miał dopro­wa­dzić w kurii rzym­skiej do zdję­cia klą­twy, a potem uzy­skać koronę dla księ­cia Hen­ryka IV od papieża.

„Uczony jury­sta”, wedle opo­wie­ści Otto­kara, tru­dził się rok, by dotrzeć do odpo­wied­nich kar­dy­na­łów. Jed­nakże – czy tyle czasu trwały zabiegi o audien­cje u pur­pu­ra­tów, czy też w grę wcho­dziły inne sprawy? Przede wszyst­kim posłowi księ­cia żyło się wygod­nie, gdyż Hen­ryk IV pokry­wał koszty. Podej­rze­wamy też, że w tym cza­sie „uczony jury­sta” liczył, roz­glą­dał się w Rzy­mie, zle­cał, komu trzeba, podej­rzane roboty. Gdy wresz­cie wyli­czył sobie, jak dużo należy wydać na zezwo­le­nie na koro­na­cję Hen­ryka na króla, zna­jąc zapewne z listu od brata moż­li­wo­ści finan­sowe księ­cia, zażą­dał od władcy Wro­cła­wia i Kra­kowa 10 tysięcy grzy­wien dla papieża i 2 tysiące grzy­wien dla kar­dy­na­łów.

Hen­ryk, oma­miony bla­skiem kró­lew­skiej korony, dał się sku­sić. Wysłał sto­sowne sumy.

Jak się wydaje, tak długi czas zała­twia­nia w kurii spraw zwią­za­nych z kwe­stią koro­na­cji przez posła był potrzebny „uczo­nemu jury­ście” do innych zabie­gów utrzy­my­wa­nych w ści­słej tajem­nicy. Choć Otto­kar sty­ryj­ski nie pisze o tym wprost, poseł Hen­ryka Pro­busa zapewne w tym cza­sie szu­kał i zna­lazł ludzi, któ­rzy potra­fi­liby „zmie­nić metal w złoto”. Praw­do­po­dob­nie cho­dziło o pozło­ce­nie oło­wiu lub mosią­dzu.

Tym­cza­sem kar­dy­na­ło­wie i papież z zado­wo­le­niem przy­jęli olśnie­wa­jąco błysz­czące dowody miło­ści Hen­ryka IV Pro­busa do Naj­święt­szego Kościoła apo­stol­skiego. Posy­pały się brzę­czące sztabki lub monety. Po czym wybu­chła afera. Gdy rze­kome złoto zba­dali urzęd­nicy kamery papie­skiej (_camera sekreta pon­ti­fi­cia_), oka­zało się, że cztery tysiące grzy­wien zostało pod­ro­bio­nych. Pie­nią­dze te zabrał i ukrył prze­zorny „uczony jury­sta”. Kuria rzym­ska wybu­chła obu­rze­niem, w pierw­szej chwili winą obar­cza­jąc „pod­stęp­nego” księ­cia wro­cław­skiego i kra­kow­skiego. Wtedy „uczony jury­sta”, oba­wia­jąc się kon­fron­ta­cji, nie cze­ka­jąc na straże gwar­dii papie­skiej, wymknął się do Wene­cji.

Boga­cąca się Repu­blika Wenecka sły­nęła z han­dlu i nie­pod­po­rząd­ko­wa­nia się papie­stwu, z któ­rym toczyła wie­lo­wie­kowy kon­flikt. Wło­chy, spad­ko­biercy antycz­nych tra­dy­cji rzym­skich, sły­nęli też, przy­naj­mniej w opi­nii współ­cze­snych, z umie­jęt­no­ści sto­so­wa­nia tru­cizn. W sta­ro­żyt­nym Rzy­mie od V w. p.n.Ch.otru­cia stały się spo­łeczną plagą, czy nawet epi­de­mią, którą usi­ło­wał powstrzy­mać dyk­ta­tor Sulla w 83 r. p.n.Ch. edyk­tem prze­wi­du­ją­cym dla nobi­lów utratę mająt­ków i pozy­cji w razie udo­wod­nie­nia otru­cia. Dla plebsu prze­wi­dziana została kara rzu­ce­nia dzi­kim bestiom na pożar­cie. W otru­ciach kró­lo­wały Rzy­mianki, wetu­jąc sobie na mężach i kochan­kach brak praw poli­tycz­nych, choć mająt­kowe miały równe męż­czy­znom. Schedę po antycz­nym Rzy­mie odzie­dzi­czyły kraje wło­skie, w tym Wene­cja. Tamże, idąc za usta­le­niami spe­cja­listki od tok­sy­ko­lo­gii (ale nie histo­rii) Doroty Tar­gosz, funk­cjo­no­wała tzw. rada dzie­się­ciu, spo­śród któ­rej rekru­to­wali się tru­ci­ciele, a raczej osoby zle­ca­jące otru­cia nie­wy­god­nych osób¹⁴.

Trudno jed­nak orzec, na ile opi­nie te były praw­dziwe, lecz opo­wieść Otto­kara sty­ryj­skiego zdaje się potwier­dzać osądy o umie­jęt­no­ściach Wene­cjan i wmon­to­wa­niu tru­ci­ciel­stwa w struk­tury tech­niki spra­wo­wa­nia wła­dzy. Bowiem z Wene­cji poseł mal­wer­sant miał prze­słać do Wro­cła­wia bratu medy­kowi „zaku­pioną tru­ci­znę”.

Z następ­stwa fak­tów wyni­ka­łoby zatem, że „uczony jury­sta” wcze­śniej wysłał prze­syłkę i list, zanim ofi­cjalna wieść o fał­szy­wym zło­cie, jako zapła­cie za koronę, dotarła do księ­cia. Poseł oszust napi­sał też bratu, że jeśli chcą oca­lić głowy, to on jako lekarz musi podać tru­ci­znę, aby pozba­wić księ­cia życia przed poja­wie­niem się lega­tów papie­skich.

Str­wo­żony wid­mem nie­uchron­nej kary medyk prze­my­cił tru­ci­znę do posiłku księ­cia. Hen­ryk IV poczuł się źle. Wezwano innego leka­rza, magi­stra Guncla, który zasto­so­wał rady­kalny w ówcze­snym poję­ciu śro­dek pozby­wa­nia się tru­ci­zny. Kazał powie­sić Hen­ryka IV za nogi i zmu­sił go do wymio­tów. Wyda­wało się, że władca jest ura­to­wany, choć prze­cież część tru­ci­zny musiała już dostać się do krwio­biegu, nerek, wątroby. Wtedy zde­ter­mi­no­wany brat mal­wer­santa, widząc powrót księ­cia do zdro­wia, zdo­łał posma­ro­wać tru­ci­zną jego nóż do kro­je­nia chleba. Hen­ryk IV Pro­bus znów poczuł się gorzej, wezwany ponow­nie lekarz Gun­cel nie zdą­żył na czas – i książę zmarł¹⁵.

Czy Otto­kar zmy­ślił, a przy­naj­mniej mocno pod­ko­lo­ry­zo­wał tę histo­rię, czy jest ona praw­dziwa? Lek­tura rymo­wa­nego dzieła poety kro­ni­ka­rza z począt­ków XIV w. nie jest pracą ani przy­jemną, ani łatwą, gdyż Otto­kar pisał zawile, gma­twał treść pełną „bała­muc­twa” – pisał pol­ski histo­ryk Oswald Bal­zer¹⁶. Poza tym trzeba mieć cier­pli­wość bada­cza, by prze­brnąć przez tysiąc wer­sów łaciń­skiego testu: nie­wielu się na to zdo­było.

Wielu histo­ry­ków, już po odkry­ciu pierw­szych nie­ści­sło­ści, odrzu­cało zatem dzieło Otto­kara stryj­skiego jako źró­dło nie­wia­ry­godne, argu­men­tu­jąc, że prze­waża tam nar­ra­cja nad doku­men­ta­cją, czyli szu­ka­nie efektu arty­stycz­nego wedle tam­tej­szych kano­nów, a nie źró­dłowe poszu­ki­wa­nie i potwier­dze­nie fak­tów. Jed­nak nie spo­sób z tejże kro­niki odrzu­cić wszyst­kiego. Wręcz prze­ciw­nie, obec­nie zwraca się uwagę, że Otto­kar spo­rzą­dził nie­małą kwe­rendę źró­dłową: gro­ma­dził mate­riały w Cze­chach, gdzie około 1300 r. prze­by­wał i dowia­dy­wał się u dostęp­nych mu osób o cie­ka­wiące go wyda­rze­nia. „Zakres jego infor­ma­cji jest tak impo­nu­jący, że przy­pusz­cza się nawet, iż Otto­kar korzy­stać musiał z całej siatki roz­sy­ła­nych spe­cjal­nie w różne strony eks­cerp­ta­to­rów i infor­ma­to­rów”, zauwa­żał pol­ski histo­ryk Tomasz Jurek. „Z ana­lizy dzieła wyła­nia się wize­ru­nek kro­ni­ka­rza sumien­nego, nie­źle wykształ­co­nego (znał łacinę i bodajże stu­dio­wał w Bolo­nii), samo­dziel­nie i kry­tycz­nie myślą­cego”¹⁷.

Naj­praw­do­po­dob­niej naj­po­waż­niej­szym infor­ma­to­rem Otto­kara był kanc­lerz księ­cia Hen­ryka Pro­busa, potem dyplo­mata króla cze­skiego Ber­nard von Kamenz. Ten sam, który pora­dził Hen­ry­kowi, by wysłał do Rzymu „uczo­nego jury­stę”. Nie­mniej jest raczej pewne, że kanc­lerz oso­bi­ście nie infor­mo­wał o zda­rze­niach Otto­kara, ponie­waż dzie­liły ich zbyt duża prze­strzeń i wyso­kie progi kom­nat. Nato­miast z pew­no­ścią kro­ni­karz czer­pał wia­do­mo­ści od kanc­lerza z dru­giej ręki.

W dal­szym ciągu nie dowie­rzano jed­nak Otto­ka­rowi. Cze­scy, nie­mieccy i część pol­skich bada­czy dzie­jów zwra­cało bowiem uwagę na zbież­ność wer­sów kro­ni­ka­rza ze Sty­rii z _Kro­niką zbra­sław­ską_, mówiącą także o mal­wer­sa­cji pie­nię­dzy pod­czas sta­rań Wacława II Prze­my­ślidy o koronę. Jed­nakże rów­nie słuszne wydaje się w tym przy­padku twier­dze­nie, że mal­wer­sa­cje posłów i natar­czywe doma­ga­nie się przez nich pie­nię­dzy od wład­ców były powszechne tak wtedy, jak i póź­niej. Wystar­czy przy­po­mnieć sobie sta­ra­nia kró­lów pol­skich o odzy­ska­nie „sum neapo­li­tań­skich” w XVI–XVII w. Nikt nie był w sta­nie prze­cież spraw­dzić, za ile złota trzeba kupić przy­chyl­ność kar­dy­nała czy urzęd­nika, bowiem ani łapów­ka­rze, ani łapow­nicy strojni w pur­pury i birety z dia­men­tami nie byli w naj­mniej­szym stop­niu zain­te­re­so­wani w ujaw­nie­niu wyso­ko­ści sum. Możemy zatem uznać tę część opo­wie­ści Otto­kara za wia­ry­godną.

Nato­miast nie­które szcze­góły przy­wo­łane w wier­szach Sty­ryj­czyka rze­czy­wi­ście odstają od innych źró­deł doku­men­tal­nych. Przede wszyst­kim „uczony jury­sta” nie mógł się sta­rać przez rok o znie­sie­nie klą­twy nało­żo­nej na Hen­ryka IV, gdyż została zdjęta w 1287 r. Jak zauwa­żył Tomasz Jurek, nie pozba­wia to jed­nak wia­ry­god­no­ści prze­kazu Otto­kara: „Kryje się tu, być może, znie­kształ­cona pamięć o tym, że trzeba było naj­pierw sporo popra­co­wać nad zatar­ciem złego wra­że­nia, jakie zosta­wił spór z Kościo­łem, o któ­rym Rzym był na bie­żąco infor­mo­wany, a biskup Tomasz miał przy­ja­ciół wśród kar­dy­na­łów”¹⁸.

Nie kłóci się to z hipo­tezą, że ten czas „uczony jury­sta” wyko­rzy­stał do przy­go­to­wa­nia mal­wer­sa­cji, oszu­stwa, pod­ro­bie­nia monet czy szta­bek. Nie było to zresztą sprawą pro­stą w świe­cie rzym­skim, peł­nym szpie­gów, dono­si­cieli, afe­rzy­stów, oszu­stów zwa­bia­nych bla­skiem dworu papie­skiego, jak i pochod­niami wiel­kiego Wiecz­nego Mia­sta.

Jak umie­rał nie­szczę­sny książę? Otto­kar sty­ryj­ski pisał o dłu­go­trwa­łej cho­ro­bie Hen­ryka IV, co ozna­cza­łoby powolne pod­tru­wa­nie go, aż do śmier­tel­nego skutku. Kłóci się to z fak­tem, że poseł i jego brat musieli szybko otruć księ­cia, tak by nie dowie­dział się o mal­wer­sa­cji. Nie­mal wszyst­kie bliż­sze tym wyda­rze­niom źró­dła¹⁹ piszą o podej­rze­niu otru­cia. Po nich Jan Dłu­gosz w _Rocz­ni­kach_ dono­sił: „Książę wro­cław­ski Hen­ryk IV Pro­bus albo Pobożny czu­jąc stop­niowe wzma­ga­nie się wyni­kłej z tru­ci­zny poda­nej mu przez Ślą­za­ków cho­roby, która gnę­biła go już prze­szło pół roku ponie­waż nie pozo­sta­wił żad­nego potomka, prze­zna­cza księ­stwo wro­cław­skie swemu stry­jowi Kon­ra­dowi gło­gow­skiemu, a księ­stwo kra­kow­skie i san­do­mier­skie księ­ciu Wiel­ko­pol­ski Prze­my­sła­wowi”²⁰. Idąc tym tro­pem, Tomasz Jurek sądzi, że „Hen­ryk musiał umrzeć nagle i nie­spo­dzie­wa­nie”²¹. W prze­ciw­nym razie nie podej­rze­wano by otru­cia, a raczej jakąś cho­robę wywo­łu­jącą coraz więk­sze osła­bie­nie, a wresz­cie śmierć.

Z dru­giej strony wiemy, że Sło­wia­nie dobrze znali rośliny tru­jące – także powoli. Ta wie­dza zapewne pozo­stała w rodach póź­niej­szych medy­ków, choć nikt się nią nie chwa­lił z obawy podej­rze­nia o ich sto­so­wa­nie. Jed­nak rap­tow­ność zej­ścia wywo­łała u kro­ni­ka­rzy sko­ja­rze­nie z tru­ci­zną – i zapewne książę rze­czy­wi­ście został otruty szybko, zgonu nie prze­wle­kano kolej­nymi daw­kami, skoro jego zej­ście w wielu kro­ni­kach i zapi­skach sko­ja­rzono z tru­ci­zną.

I wresz­cie – kim jed­nak byli mor­dercy? Poszlaki badane przez Romana Gro­dec­kiego wska­zy­wały na zna­nych we Wro­cła­wiu synów leka­rza Gocwina: Jakuba i Jana. Ten pierw­szy mógł być posłem ze względu na wykształ­ce­nie i urzędy. Wystę­puje on bowiem jako scho­la­styk kole­giaty Świę­tego Krzyża (ufun­do­wa­nej przez Pro­busa), ofi­cjał biskupi, dok­tor dekre­tów, co wska­zy­wa­łoby na praw­ni­cze wykształ­ce­nie. Nato­miast bez­po­śred­nim sprawcą otru­cia mógł być jego brat, kan­tor kate­dralny, z tytu­łem magi­stra, Jan, co wska­zy­wa­łoby (acz nie­ko­niecz­nie) na leka­rza. Mieli też trze­ciego brata, Goczko, a ich ojciec Gocwin (Gozwin) był leka­rzem Hen­ryka III Bia­łego. Ist­nieje podej­rze­nie, że i ten książę, ojciec Hen­ryka IV, został otruty, choć raczej jest to podej­rze­nie nie­uza­sad­nione. Na fakt, że Gocwin był leka­rzem, wska­zuje tytuł magi­stra i okre­śle­nie _medi­cus noster_, _phy­si­cus_, wymie­niane w doku­men­tach²². Mógł zatem prze­ka­zać synom solidną por­cję ówcze­snej wie­dzy i umie­jęt­no­ści.

Wszystko to skła­dało się na logiczną całość. A jed­nak ważny ele­ment zachwiał tą, wyda­wa­łoby się, logiczną ukła­danką wska­zu­jącą na Gocwi­no­wi­czów jako spraw­ców. Otóż zbie­gły rze­komo do Wene­cji Jakub syn Gocwina zosta­nie póź­niej powszech­nie sza­no­wa­nym pra­ła­tem, pośred­ni­czą­cym w roz­jem­stwach. Gdyby na jego imie­niu legł choć cień podej­rze­nia, nie powie­rzano by mu takich funk­cji, które wyma­gają nie­ska­la­nej opi­nii. A ponadto źró­dła świad­czą, że w stycz­niu 1289, paź­dzier­niku 1289 i czerwcu 1290 r. Jakub prze­by­wał we Wro­cła­wiu. Czy moż­liwy byłby zatem jego pobyt w sto­licy Dol­nego Ślą­ska, szcze­gól­nie w czerwcu 1290 r., po mal­wer­sa­cji ogrom­nych sum? Zde­cy­do­wa­nie nie – i to wyklu­cza go (a więc i brata) z kręgu podej­rza­nych o otru­cie Hen­ryka Pro­busa.

Powin­ni­śmy zatem przyj­rzeć się innym leka­rzom księ­cia. Pod datą 25 lipca 1282 r. poja­wia się w doku­men­tach magi­ster Tomasz, po dwóch latach wika­riusz kate­dralny, od 1288 r. wika­riusz u Świę­tego Krzyża, od 1291 do 1320 r. dzie­kan opol­ski. Czy to on dopro­wa­dził do śmierci władcy? Nie spo­sób nic mu udo­wod­nić. A na doda­tek nie wiemy, czy miał brata „wybit­nego jury­stę”, gdyż taki nie wystę­puje w doku­men­tach.

Wedle kro­niki rymo­wa­nej Otto­kara sty­ryj­skiego śmier­tel­nie chory książę Hen­ryk Pro­bus dowie­dział się od swych śled­czych, kto go otruł. Zabro­nił jed­nak sprawcę ści­gać i karać, wyba­cza­jąc mu na łożu śmierci. Tajem­nicę zabrał do grobu; co dziw­niej­sze, oto­cze­nie księ­cia nie wska­zało wprost na mal­wer­santa i tru­ci­ciela. Czy dla­tego że Hen­ryk Pro­bus zwią­zał ich przy­sięgą? Jeśli tak, to po co?

Być może była to forma eks­pia­cji za wcze­śniej­sze wyczyny, odbie­ga­jące od wyobra­żeń chrześcijańskiego, pogod­nego władcy, jakiego widzimy Hen­ryka na sar­ko­fagu. Już przed­tem, po zdję­ciu klą­twy kościel­nej, Hen­ryk IV ufun­do­wał prze­piękną kole­giatę Świę­tego Krzyża we Wro­cła­wiu. Ale też w poszu­ki­wa­niu pie­nię­dzy dla zaspo­ka­ja­nia wybu­ja­łych ambi­cji poli­tycz­nych i wła­snych, które trudno oddzie­lić, książę z przy­dom­kiem Prawy nie wahał się posu­wać do czy­nów zatrą­ca­ją­cych o pro­fa­na­cję. Kazał np. odsta­wić ołtarz w Trzeb­nicy i roz­ku­wać ściany w poszu­ki­wa­niu skar­bów, na co skar­żył się w 1285 r. biskup do arcy­bi­skupa. Ten przy­po­mi­nał, po łaci­nie, rzecz jasna, że Hen­ryk IV został wyklęty, gdyż „zra­bo­wał skarby Kościoła rzym­skiego niczym wróg w sie­dzi­bie ojców domi­ni­ka­nów”. Także opo­wieść o gołąbku, który wska­zał w kate­drze wawel­skiej skarb, jest wielce podej­rzana. Jak zwró­cili uwagę histo­rycy Prze­my­sław Wisz­niew­ski i Tomasz Jurek²³, masko­wała ona w isto­cie kolejny rabu­nek skar­bów kościel­nych przez księ­cia. Miał więc za co poku­to­wać Hen­ryk Prawy.

A może było ina­czej? Może otru­cie księ­cia wpi­sane było w więk­szy kon­tekst poli­tyczny? Wiemy, że w czerwcu 1290 r. we Wro­cła­wiu prze­by­wał arcy­bi­skup Jakub Świnka. Wska­zuje na to przy­wi­lej odpu­stowy wysta­wiony 17 czerwca dla fran­cisz­ka­nów wro­cław­skich.

Czy poja­wie­nie się Jakuba Świnki we Wro­cła­wiu było próbą dopro­wa­dze­nia do pogo­dze­nia się dwóch wro­gów sta­ra­ją­cych się o pol­ską koronę: księ­cia wiel­ko­pol­skiego Prze­my­sła II i księ­cia wro­cław­skiego aspi­ru­ją­cego co naj­mniej do Mało­pol­ski, Hen­ryka IV Pro­busa? W grę wcho­dziła prze­cież wielka idea zjed­no­cze­nia Pol­ski, któ­rej arcy­bi­skup Świnka był posta­cią sztan­da­rową. Histo­ryk Tomasz Jurek zauwa­żył, że w cza­sie pobytu Świnki we Wro­cła­wiu Prze­mysł II prze­su­nął się nad gra­nicę ślą­ską, zapewne do Ostrze­szowa. Tak jakby reali­zo­wał pewien plan. Chyba jed­nak nie ude­rze­nia zbroj­nego, skoro znaj­do­wał się tam media­tor popie­ra­jący księ­cia wiel­ko­pol­skiego – Jakub Świnka? Czy Prze­mysł II wie­dział, że rychło uda się do Wro­cła­wia na pogrzeb księ­cia ślą­skiego i dla­tego cze­kał w Ostrze­szo­wie?

Nie­ocze­ki­wa­nie, na łożu śmierci, Hen­ryk IV miał bowiem podyk­to­wać 23 czerwca 1290 r. zaska­ku­jący testa­ment. Zapi­sy­wał w nim Kra­ków swemu dotąd śmier­tel­nemu wro­gowi – Prze­my­słowi II. Książę wro­cław­sko-kra­kow­ski naka­zy­wał rów­nież zwrot skar­bów zagra­bio­nych w kościo­łach i odda­nie Cze­chom Kłodzka. Testa­ment ten świad­czyłby dobrze o dale­ko­wzrocz­no­ści umie­ra­ją­cego księ­cia, wpraw­dzie znacz­nie zniem­czo­nego, lecz poczu­wa­ją­cego się do związ­ków z pol­skimi Pia­stami i kie­ru­ją­cego się pol­ską racją stanu. Tak też został odczy­tany przez więk­szość pol­skich histo­ry­ków, pod­czas gdy wielu histo­ry­ków nie­miec­kich wska­zuje, że za zaję­ciem Kra­kowa i koro­na­cyj­nymi pla­nami Hen­ryka Pro­busa kryła się chęć „prze­rzu­ce­nia niem­czy­zny za Wisłę”.

Na­dal jed­nak nie jeste­śmy pewni, czy Hen­ryk IV rze­czy­wi­ście podyk­to­wał ten testa­ment; część histo­ry­ków pod­waża jego wia­ry­god­ność. Sprawę kom­pli­kuje dodat­kowo obec­ność Jakuba Świnki przy łożu Hen­ryka Pro­busa. Czy to wła­śnie arcy­bi­skup wpły­nął na testa­ment umie­ra­ją­cego księ­cia? Jakub Świnka coś musiał księ­ciu obie­cać albo do cze­goś zniem­czo­nego Hen­ryka IV prze­ko­nać, co poszło mu tym łatwiej, że arcy­bi­skup Niem­ców nie­na­wi­dził, nazy­wa­jąc ich „psimi mor­dami”²⁴. Tu jed­nak rodzą się pyta­nia, skąd arcy­bi­skup wie­dział, że książę wro­cław­ski i kra­kow­ski scho­dzi ze sceny walki o koronę powa­lony śmier­telną cho­robą, dla­czego zna­lazł się w odpo­wied­nim cza­sie i miej­scu, co raczej nie było dzie­łem przy­padku, i dla­czego Prze­mysł II sta­nął nad gra­nicą, przy­go­to­wany na pogrzeb Hen­ryka IV i do prze­ję­cia wła­dzy nad Kra­ko­wem?

Wszystko to, jako się rze­kło, wyglą­dało na uzgod­niony plan mię­dzy Pozna­niem, Gnie­znem i Unie­jo­wem, sie­dzibą arcy­bi­skupa. „Gdyby więc trzy­mać się zasady _is fecit cui pro­dest_, tylko sza­cu­nek dla wiel­kiej i bez wąt­pie­nia szla­chet­nej postaci arcy­bi­skupa nie pozwo­liłby posta­wić pyta­nia – na które oczy­wi­ście i tak nie zna­leź­li­by­śmy odpo­wie­dzi – czy nie nale­ża­łoby i jego wcią­gnąć w krąg ewen­tu­al­nych podej­rza­nych o poda­nie Hen­ry­kowi tru­ci­zny”, pisał Tomasz Jurek. _Con­se­cu­tio tem­po­rum_, w tym przy­padku następ­stwo wyda­rzeń, też wska­zy­wa­łoby na per­fidny plan księ­cia wiel­ko­pol­skiego i arcy­bi­skupa gnieź­nień­skiego. Prze­mysł II rze­czy­wi­ście natych­miast zna­lazł się we Wro­cła­wiu, aby uczest­ni­czyć w pogrze­bie i zadbać o wyko­na­nie testa­mentu obok innego testa­men­to­wego dzie­dzica: księ­cia gło­gow­skiego Hen­ryka.

I to Prze­mysł II uko­ro­nuje się na króla odno­wio­nej, choć nie­ca­łej „Pol­ski Bole­sła­wów” Chro­brego i Śmia­łego. W żaden jed­nak spo­sób nie może to świad­czyć o rze­ko­mym udziale księ­cia wiel­ko­pol­skiego w otru­ciu daw­nego prze­ciw­nika, który koroną pol­ską chciał raczej ozdo­bić wła­sne skro­nie, niż zasy­cić cne ambi­cje poli­tyczne zjed­no­cze­nia kraju Pia­stów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: