Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginieni. Historie ludzi, którzy przepadli bez śladu - ebook

Nie ma dnia, by na portalach społecznościowych nie pojawiał się dramatyczny apel rodzin proszących o pomoc w odnalezieniu zaginionych bliskich. Jedni wychodzą z domu bez słowa i znikają. Drudzy nie wracają z wakacji. Inni od lat pracują za granicą i tam ślad po nich się urywa.

Co się stało z Beatą Radke – najdłużej poszukiwanym dzieckiem w Polsce, które zaginęło w 1975 roku w Poznaniu w drodze na lekcję religii? Dlaczego nigdy nie rozwiązano najgłośniejszej sprawy z czasów PRL-u – zaginięcia braci Palasik, ani sprawy rodziny Bogdańskich, którzy zniknęli w kwietniu 2003 roku? Dlaczego do tej pory nie udało się odnaleźć Barbary Chrzczonowicz, łódzkiej dziennikarki, która zniknęła niedługo po swoim ślubie? Czy Kasia Mateja, wykradziona ze szpitala w wieku siedmiu miesięcy, żyje za granicą i jest szczęśliwa?

Każda z przestawionych w tej książce opowieści jest inna. Ale łączy je jedno: tragedia i cierpienie rodziny. Oto dramatyczne historie osób, których – mimo poszukiwań policji, komunikatów w mediach, rozwieszonych tysięcy plakatów – nigdy nie udało się odnaleźć.

Relacje rodzin ludzi, którzy zniknęli bez śladu, zostały uzupełnione głosami ekspertów: przedstawicieli fundacji ITAKA oraz fundacji Janusza Szostaka, specjalisty z policyjnego Archiwum X, Michała Fajbusiewicza z telewizyjnego „Magazynu kryminalnego 997” oraz… słynnego jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Opowiadają oni o tym, jak wygląda sytuacja rodzin osób zaginionych oraz jak starają się im pomagać.

Anna Gronczewska – dziennikarka „Dziennika Łódzkiego”, zajmuje się sprawami społecznymi i tajemniczymi historiami, nie tylko związanymi z dziejami Łodzi. Pisze też o zaginięciach.

Bez fikcji – seria literatury faktu Wydawnictwa RM.

Poruszające reportaże, wywiady z wyjątkowymi ludźmi, wciągające relacje z autentycznych wydarzeń – to wszystko znajdziesz w nowej serii naszego wydawnictwa.

Ludzie i ich losy są w centrum tych opowieści. To historie, których nie da się zapomnieć. Autorzy wchodzą w świat opisywanych ludzi, przedstawiają ich przeżycia. Eksperci rzucają nowe światło na głośne tematy i pokazują nieznane zagadnienia.

Książki z serii Bez fikcji to pozycje dla każdego, kto chce wiedzieć więcej i lepiej rozumieć otaczający świat.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7147-135-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

- Wstęp
- Bez śladu
- Czarna wołga
- Ucieczka doskonała?
- Chłopcy kiedyś wrócą
- Zaginiona dziennikarka
- Podróż bez końca
- Tajemnica Andżeliki
- Grzegorz o smutnych oczach
- Dziewczynka w espadrylach
- Chłopiec na medal
- Interes życia
- Ewa znad Parsęty
- Pustelnik
- Puste łóżeczko
- Czuję, jakbym się rozpadała…
- Pożegnanie na moście
- Zniknięcie na pielgrzymce
- Dziewczyna gangstera
- To na pewno jutro…
- Tatuś
- Zmowa milczenia
- Dobry sąsiad
- Rytuał uwolnienia
- Słomkowy kapelusz
- Ostatnie ferie
- Głosy ekspertów
- Ktokolwiek wie… – Fundacja ITAKA
- Wejść do ciemnego lasu – policyjne Archiwum X
- W służbie policji – jasnowidz
- „Dajcie znak życia” – „Magazyn kryminalny 997”
- Na tropie – fundacja Janusza SzostakaWstęp

Nie ma dnia, by na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nie po­ja­wiał się dra­ma­tyczny apel ro­dzin pro­szą­cych o po­moc w od­na­le­zie­niu za­gi­nio­nych bli­skich. Jedni wy­cho­dzą z domu bez słowa i zni­kają. Inni od lat żyją i pra­cują za gra­nicą i tam ślad po nich się urywa. We­dług sta­ty­styk po­li­cji tylko w 2022 roku za­gi­nęło w Pol­sce 12 881 osób, z tego po­nad dwa ty­siące to dzieci. By­wały jed­nak lata, gdy liczba za­gi­nio­nych się­gała 20 ty­sięcy (na przy­kład w 2014 czy 2015 roku). Można by po­wie­dzieć, że co roku prze­pada bez wie­ści małe mia­steczko. Jed­nak nie ozna­cza to, że nie wiemy, co stało się z kil­ku­na­stoma ty­sią­cami lu­dzi. W przy­padku za­gi­nio­nych do­ro­słych po­zna­jemy los 90 pro­cent z nich. Nie­stety nie za­wsze taka hi­sto­ria ma szczę­śliwe za­koń­cze­nie. Oka­zuje się czę­sto, że za­gi­niony nie żyje – stał się ofiarą prze­stęp­stwa, wy­padku, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo… Dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent za­gi­nio­nych dzieci się od­naj­duje. Jed­nak pięć pro­cent prze­pada bez wie­ści. Dzieci zwy­kle ucie­kają z domu. Za­zwy­czaj taki ucie­ki­nier zo­staje zna­le­ziony lub sam wraca po kilku dniach. Zda­rzają się też po­rwa­nia ro­dzi­ciel­skie. Matka i oj­ciec nie mogą się po­ro­zu­mieć w spra­wie opieki, a w końcu jedno z nich de­cy­duje się na dra­styczny krok i za­biera dziecko. W przy­padku za­gi­nięć dzieci bar­dzo po­maga Child Alert. To sys­tem na­tych­mia­sto­wego roz­po­wszech­nia­nia wi­ze­runku za­gi­nio­nego dziecka za po­śred­nic­twem do­stęp­nych me­diów. Dzięki temu udaje się od­na­leźć wielu za­gi­nio­nych mło­dych lu­dzi.

Zda­niem psy­cho­lo­gów dla ro­dzin za­gi­nię­cie bli­skiego jest gor­sze niż jego śmierć. Go­dzi­nami wy­pa­trują przez okno i cze­kają na dzwo­nek do drzwi. Li­czą na to, że ich bli­ski wróci do domu. Choć wszystko wska­zuje na to, że córka, syn, mąż nie żyją, oni wciąż mają na­dzieję… Nie śpią, za­sta­na­wiają się, czy mo­gli za­po­biec tra­ge­dii. Ma­rzą o po­zna­niu prawdy.

Czę­sto, jak w przy­padku za­gi­nię­cia dzie­się­cio­let­niego Ma­te­usza Żu­kow­skiego, to wy­da­rze­nie nisz­czy całą ro­dzinę. Jego ro­dzice, a zwłasz­cza oj­ciec, po­świę­cili wszystko, by od­na­leźć syna. Ro­dzina się za­dłu­żyła, stra­ciła dom i w końcu się roz­pa­dła. Oj­ciec chłopca ciężko za­cho­ro­wał...

Każda z przed­sta­wio­nych w tej książce hi­sto­rii jest inna. Ale łą­czy je jedno: dra­mat i cier­pie­nie ro­dziny. Ka­zi­miera Za­ręba z Beł­cha­towa ma­rzyła o tym, by po­je­chać do Wilna. Zbli­żała się do osiem­dzie­siątki, gdy udało jej się to ma­rze­nie speł­nić. Po­je­chała na piel­grzymkę do Ostrej Bramy i tam prze­pa­dła jak ka­mień w wodę. Co się stało się z ko­bietą? Je­de­na­sto­let­nia Ania Ja­now­ska wy­szła z domu do ap­teki. Już ni­gdy nie wró­ciła. Łódzka dzien­ni­karka Bar­bara Chrzczo­no­wicz miała być za­ko­chana, szczę­śliwa. Wy­szła za mąż i znik­nęła... Inna dzien­ni­karka Alek­san­dra Wal­czak była na nar­tach w Szczyrku. Znik­nęła, gdy wra­cała z urlopu. Be­ata Radke jest naj­dłu­żej po­szu­ki­wa­nym dziec­kiem w Pol­sce. Za­gi­nęła w 1975 roku w Po­zna­niu w dro­dze na lek­cję re­li­gii. Ka­sia Ma­teja miała sie­dem mie­sięcy, gdy wy­kra­dziono ją ze szpi­tala.

Wielu ro­dzi­ców wie­rzy, że ich dziecko żyje. Łu­dzą się, że zo­stało po­rwane, wy­wie­zione za gra­nicę. Mają na­dzieję, że córka czy syn żyją pod zmie­nio­nym na­zwi­skiem, ale są szczę­śliwi. Mama Tomka Ci­cho­wi­cza, który znik­nął, gdy miał cztery lata, zo­ba­czyła zdję­cie ame­ry­kań­skiego żoł­nie­rza. Serce pod­po­wie­działo jej, że to To­mek. Był bar­dzo do niego po­dobny.

Po 10 la­tach od za­gi­nię­cia można zło­żyć wnio­sek do sądu o uzna­nie za­gi­nio­nego za zmar­łego. Wiele ro­dzin nie de­cy­duje się na taki krok. Nie­któ­rzy tłu­ma­czą, że nie ro­bią tego, bo nie można po­cho­wać ni­kogo za ży­cia. Jed­nak są tacy, któ­rzy wy­stę­pują z ta­kim wnio­skiem do sądu. Czę­sto de­cy­dują o tym sprawy ro­dzinne, na przy­kład spad­kowe. Część krew­nych za­gi­nio­nych uważa, że ta­kie po­sta­no­wie­nie sądu za­koń­czy sprawę. Nie­stety naj­czę­ściej tak nie jest.

W ostat­nich la­tach naj­wię­cej za­gi­nięć no­tuje się wśród męż­czyzn. Nie ra­dzą so­bie ze stre­sem, cią­głym wy­ści­giem szczu­rów, pro­ble­mami w pracy, domu. Trza­skają drzwiami i wy­cho­dzą. Jedni chcą za­cząć nowe ży­cie, inni de­cy­dują się na bar­dziej dra­ma­tyczny krok – że­gnają się z nim…

W ostat­nim cza­sie po­wstały filmy i se­riale opo­wia­da­jące hi­sto­rie lu­dzi, któ­rzy za­gi­nęli, a po la­tach na przy­kład od­zy­skali pa­mięć i wró­cili do bli­skich. Jed­nak w praw­dzi­wym ży­ciu ta­kich hi­sto­rii w za­sa­dzie nie ma. Bywa, że za­gi­niony od­zywa się i in­for­muje, że nie chce mieć żad­nego kon­taktu z ro­dziną. To dla niej ko­lejny cios, choć z dru­giej strony bli­scy przy­naj­mniej wie­dzą, że syn lub córka żyją.

Są też ro­dziny, które za wszelką cenę pra­gną się do­wie­dzieć, co stało się z za­gi­nio­nym dziec­kiem, matką, mę­żem. Na­wet je­śli jest to naj­gor­sza prawda. Mają dość ży­cia w cią­głej nie­pew­no­ści. „Gdy­by­śmy mo­gli za­pa­lić świeczkę na gro­bie, to od­na­leź­li­by­śmy spo­kój” – tłu­ma­czą.

Nie­stety nie­wielu z nich jest to dane, choć na­dzieja umiera ostat­nia.Czarna wołga

Za­gi­niona: Be­ata Radke

Data za­gi­nię­cia: 14 kwiet­nia 1975 roku

Miej­sce za­gi­nię­cia: Po­znań

Wiek w dniu za­gi­nię­cia: 10 lat

Ry­so­pis w dniu za­gi­nię­cia: 130 cm wzro­stu, oczy małe, piwne, nos pro­sty, twarz owalna, cera śniada; krót­kie, fa­lo­wane włosy ciem­no­blond, z grzywką. Ubrana była w brą­zowy płaszcz z ja­sno­brą­zo­wym fu­ter­kiem na koł­nie­rzu i rę­ka­wach, gra­na­tową bluzkę z gol­fem, spodnie w czarno-białą kratkę. Miała przy so­bie torbę na za­kupy, a na gło­wie nie­bie­ski be­ret z pom­po­nem.

Be­ata Radke jest naj­dłu­żej po­szu­ki­wa­nym dziec­kiem w Pol­sce. Dziew­czynka wy­szła na lek­cję re­li­gii i do dziś nie wia­domo, co się z nią stało.

Jest 14 kwiet­nia 1975 roku. Be­ata Radke nie­długo skoń­czy 10 lat. Z ro­dzi­cami i sio­strą mieszka w bloku przy ul. Pło­mien­nej w Po­zna­niu, na zna­nym osie­dlu Grun­wald. Tego po­ranka wstała wcze­śnie i około go­dziny 8.30 wy­szła z domu. Pierw­szy raz sama po­szła na re­li­gię. Zwy­kle od­pro­wa­dzała ją mama Irena, ale tego dnia za­cho­ro­wała jej star­sza córka i ko­bieta udała się z nią do le­ka­rza. Oj­ciec dziew­czy­nek, Hen­ryk Radke, był w pracy.

– Be­atko, pój­dziesz sama, nic się nie sta­nie – po­wie­działa jej mama i po­gła­skała ją po gło­wie.

Dziew­czynka nie opo­no­wała, ubrała się i wy­szła z domu. Nie miała da­leko. Punkt ka­te­che­tyczny mie­ścił się przy miej­sco­wej pa­ra­fii, przy ul. Pięk­nej. Be­ata mu­siała po­ko­nać około 800 me­trów i do­brze znała drogę. Re­li­gii wów­czas nie było jesz­cze w szkole.

Be­atka miała na so­bie bru­natny płaszcz, nie­bie­ski be­ret oraz spodnie w biało-czarną kratę. Tego dnia szła do szkoły na drugą zmianę. Po re­li­gii po­winna wró­cić do domu przed go­dziną 10.00. Jed­nak się nie po­ja­wiła.

Kiedy Irena Radke wró­ciła ze star­szą córką od le­ka­rza, zdzi­wiła się, że dziew­czynki nie ma. Po­my­ślała, że może wy­szła już do szkoły. Ale tam też nie do­tarła, tak samo jak na lek­cję re­li­gii. Ro­dzina za­częła szu­kać dziew­czynki na wła­sną rękę. Od­wie­dzali bli­skich, py­tali zna­jo­mych, są­sia­dów. Kiedy oj­ciec Be­aty wró­cił z pracy, za­wia­do­mił o za­gi­nię­ciu córki mi­li­cję. Or­gany ści­ga­nia nie bar­dzo prze­jęły się zgło­sze­niem. Po­szu­ki­wa­nia roz­po­częto do­piero na­stęp­nego dnia.

Wy­klu­czono ucieczkę z domu, bo dziew­czynka była roz­sądna i grzeczna. Ni­gdy nie spra­wiała kło­po­tów. Wów­czas mi­li­cjanci zro­zu­mieli, że sprawa jest po­ważna. Be­aty Radke szu­kał cały Po­znań. Po­ma­gały na­wet jed­nostki osła­wio­nego ZOMO, które prze­cze­sy­wały parki i lasy. Jak wspo­mi­nają starsi miesz­kańcy osie­dla Grun­wald, w ich oko­licy ro­iło się od mi­li­cjan­tów umun­du­ro­wa­nych i po cy­wil­nemu. Ob­ser­wo­wali po­dwórka i klatki scho­dowe. Li­czyli na to, że ktoś od­wie­zie Be­atkę.

Po­je­chano też do Ba­ra­nowa, gdzie ro­dzice Be­aty mieli działkę.

– Przed za­gi­nię­ciem Be­aty oj­ciec za­wiózł tam jej uko­cha­nego psa – mó­wił po la­tach je­den z mi­li­cjan­tów. – Był u nich w zi­mie, wio­sną wró­cił na działkę. My­śle­li­śmy, że po­je­chała go tam zo­ba­czyć. Wiemy, że za nim tę­sk­niła. Jed­nak w Ba­ra­no­wie Be­atki nie było.

Po­ja­wiła się hi­po­teza: Be­ata, ja­dąc na działkę, mo­gła mieć wy­pa­dek.

– Przy tra­sie pro­wa­dzą­cej na działkę bu­do­wano drogę – tłu­ma­czono. – Dziew­czynka mo­gła wpaść pod sa­mo­chód, a po­tem ktoś ukrył zwłoki.

Za­częto szu­kać jej ciała także z he­li­kop­tera. Na­tra­fiono tylko na dwa groby nie­miec­kich żoł­nie­rzy z cza­sów wojny.

Prze­słu­chano do­kład­nie ró­wie­śniczkę Be­aty, która ra­zem z nią cho­dziła na re­li­gię. Po­wie­działa, że w dniu za­gi­nię­cia, rano wi­działa ją roz­ma­wia­jącą z dwoma męż­czy­znami. Jeź­dzili błę­kitną war­szawą.

– Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, czy wsia­dła do auta czy ją wcią­gnęli – twier­dziła dziew­czynka.

Jej ze­zna­nia wy­da­wały się wia­ry­godne. Do­kład­nie opi­sała, w co była ubrana Be­ata.

Po­ja­wił się też inny świa­dek. Ze­znał, że Be­atka wsia­dała do czar­nej wołgi.

W tam­tych cza­sach krą­żyły miej­skie le­gendy o czar­nej woł­dze, która bu­dziła po­wszechny po­strach wśród dzieci. Mieli nią jeź­dzić Niemcy z RFN-u. By wzbu­dzić za­ufa­nie, byli prze­brani za za­kon­nice lub księży. Za­trzy­my­wali się przy idą­cych ulicą dzie­ciach i wcią­gali je do sa­mo­chodu. W więk­szo­ści opo­wie­ści szyby tego sa­mo­chodu przy­sło­nięte były fi­ran­kami. Po­rwa­nym dzie­ciom rze­komo po­bie­rano całą krew, a zwłoki po­rzu­cano na śmiet­niku. Krew była prze­zna­czona dla nie­miec­kich bo­ga­czy. Prze­wo­żono ją przez gra­nicę w opo­nach, które miały biały ko­lor.

Świa­dek za­pi­sał na­wet nu­mer re­je­stra­cyjny wołgi, do któ­rej miała wsiąść Be­atka. Jej wła­ści­cie­lem był miesz­ka­niec Pucka, ka­rany wcze­śniej za prze­stęp­stwa na tle sek­su­al­nym. Jego na­zwi­sko nie­wiele róż­niło się od na­zwi­ska Be­aty. Męż­czy­zna zo­stał za­trzy­many, ale szybko go zwol­niono, po­nie­waż miał mocne alibi.

Z cza­sem mi­li­cja za­częła wią­zać sprawę Be­aty z za­gi­nię­ciem kilku in­nych dziew­czy­nek. Do wszyst­kich zda­rzeń do­szło w oko­li­cach po­znań­skiego Lasu Dę­biń­skiego. To miej­sce od osie­dla Grun­wald dzieli około pię­ciu ki­lo­me­trów. Jed­nak sprawca przy­to­czo­nych zda­rzeń wy­wo­ził dziew­czynki do lasu, mo­le­sto­wał, ale nie za­bi­jał. Pod­wo­ził je na naj­bliż­szy przy­sta­nek au­to­bu­sowy i tam zo­sta­wiał.

W spra­wie za­trzy­mano Da­niela G. no­to­wa­nego za pod­glą­da­nie dzieci. Pod­czas prze­słu­cha­nia przy­znał się do za­mor­do­wa­nia Be­aty. Jed­nak w trak­cie wi­zji lo­kal­nej nie po­tra­fił wska­zać miej­sca zbrodni ani ukry­cia zwłok. Po­tem wy­co­fał ze­zna­nia. Nie wia­domo, dla­czego przy­pi­sy­wał so­bie za­bój­stwo.

Wy­ja­śnił, że in­for­ma­cje o za­gi­nię­ciu Be­aty zna­lazł w ga­ze­tach.

Mi­li­cjanci wró­cili do punktu wyj­ścia.

Hen­ryk Radke mó­wił po la­tach, że w pew­nym mo­men­cie to on stał się głów­nym po­dej­rza­nym.

– Na­wet nie cho­dziło o mi­li­cję – wspo­mi­nał. – Ale o zna­jo­mych, są­sia­dów. Pa­trzyli na mnie po­dejrz­li­wie. Roz­po­wia­dali, że to ja stoję za znik­nię­ciem Be­atki.

Mi­li­cja roz­wa­żała jed­nak inne tropy. Naj­bar­dziej praw­do­po­dobny sce­na­riusz za­kła­dał wy­ko­rzy­sta­nie sek­su­alne, a po­tem mor­der­stwo. Ciało mo­gło zo­stać ukryte na placu bu­dowy. Aku­rat wzno­szono wia­dukt Fra­nowo bę­dący czę­ścią trasy ka­to­wic­kiej. Śled­czy przy­pusz­czali, że ciało dziew­czynki zo­stało za­be­to­no­wane. Miały po­ja­wić się zdję­cia uka­zu­jące za­rys po­kry­tych be­to­nem zwłok. Mi­li­cja wy­stą­piła o czę­ściową roz­biórkę mo­stu, ale nie do­stała na to zgody. Po­tem za­częto za­sta­na­wiać się, czy sprawca nie ukrył zwłok na wy­sy­pi­sku śmieci w po­znań­skim Mar­ce­li­nie. Prze­szu­kano je tak jak po­bli­skie te­reny. Nic nie zna­le­ziono.

Po­ja­wiła się też wer­sja o po­rwa­niu dziew­czynki i wy­wie­zie­niu jej za gra­nicę.

Za­gi­nię­cie Be­aty było dla ro­dziny Rad­ków tra­ge­dią, z któ­rej nie mo­gli się otrzą­snąć. Mama dziew­czynki już nie żyje, tak jak star­sza sio­stra, z którą 14 kwiet­nia 1975 roku po­szła do le­ka­rza.

– Irena do końca wie­rzyła, że Be­ata żyje i kie­dyś wróci do domu – mó­wią zna­jomi pani Radke.

Jesz­cze w 2022 roku żył 88-letni wtedy Hen­ryk Radke. To on w 2011 roku wy­stą­pił do sądu o uzna­nie Be­atki za zmarłą. Sąd wy­dał ta­kie po­sta­no­wie­nie w 2012 roku.

– By­łem u ja­sno­wi­dzów, mię­dzy in­nymi u Jac­kow­skiego z Człu­chowa – opo­wia­dał dzien­ni­ka­rzom Ra­dia Zet. – Je­den z nich po­wie­dział, że jak prze­cho­dziła przy pia­skow­nicy, to ją ktoś za­brał. Ale nie chcę w to wie­rzyć, prze­cież tu cały czas są dzieci, lu­dzie z okien wszystko wi­dzą i sły­szą. Mó­wił, że wziął córkę do sie­bie domu i ją zgwał­cił, po­tem gdzieś ukrył zwłoki. Inny po­wie­dział, że Be­ata żyje, jest da­leko wy­wie­ziona i że się ode­zwie, ale bar­dzo, bar­dzo późno.

Hen­ryk Radke miał swoje prze­my­śle­nia do­ty­czące lo­sów córki.

– Ona była mą­drą, roz­gar­niętą, in­te­li­gentną dziew­czynką. (…) To jest dla mnie nie­praw­do­po­dobne, aby zro­bił to obcy czło­wiek. Ona była za ostrożna.

Kilka lat temu w ser­cach ojca i ro­dziny Be­aty Radke znów po­ja­wiła się na­dzieja. W Ho­lan­dii zna­le­ziono ko­bietę. Mo­gła mieć tyle lat, ile dziś mia­łaby po­zna­nianka. Nie wie­działa, jak się na­zywa i skąd po­cho­dzi. Po­brano od niej DNA. Ba­da­nia wy­klu­czyły, by była Be­atą Radke…Ucieczka doskonała?

Za­gi­nieni: Krzysz­tof, Bo­żena, Da­nuta, Mał­go­rzata, Ja­kub Bog­dań­scy

Data za­gi­nię­cia: kwie­cień 2003 roku

Miej­sce za­gi­nię­cia: Łódź

Pię­cio­oso­bowa ro­dzina z Ło­dzi na­gle za­pa­dła się pod zie­mię. Od 2003 roku nie ma z nią żad­nego kon­taktu. Nie wy­słali kartki, li­stu, nie za­dzwo­nili – nie było od nich żad­nej wia­do­mo­ści. Po­li­cjanci mó­wią, że ta­kiego za­gi­nię­cia nie od­no­to­wano w Pol­sce od cza­sów za­koń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej.

Ostatni raz wi­dziano Krzysz­tofa Bog­dań­skiego, jego żonę Bo­żenę, matkę Da­nutę i dwójkę jego dzieci: Mał­go­się i Ja­kuba w kwiet­niu 2003 roku. Od tam­tego czasu nie ma z nimi żad­nego kon­taktu. Wtedy Bo­żena ostatni raz roz­ma­wiała ze swoją sio­strą Da­nutą. Przez te­le­fon po­wie­działa, że ma kło­poty, ale nie chciała zdra­dzać szcze­gó­łów. Miała opo­wie­dzieć o wszyst­kim, kiedy się spo­tkają.

Da­nuta po­je­chała do sio­stry, do Sta­ro­wej Góry (bę­dą­cej dziś czę­ścią Ło­dzi), ale jej nie za­stała. Kilka dni póź­niej przy­je­chał także Ta­de­usz, oj­ciec Da­nuty i Bo­żeny. Tu spo­tkał zię­cia, który wy­tłu­ma­czył mu, że Bo­żena wy­je­chała do Wro­cła­wia. Bog­dań­scy chcieli za­ło­żyć biuro tu­ry­styczne, a we Wro­cła­wiu or­ga­ni­zo­wano kurs przy­go­to­wu­jący do jego pro­wa­dze­nia. Bo­żena chciała wziąć w nim udział. Za­brała ze sobą dzieci: szes­na­sto­let­nią Mał­go­się i dwu­na­sto­let­niego Kubę. Mieli przy oka­zji zwie­dzić Wro­cław i oko­lice.

Po­tem Krzysz­tof Bog­dań­ski roz­ma­wiał jesz­cze przez te­le­fon ze szwa­gierką. Zdra­dził, że z Wro­cła­wia po­jadą do Nie­miec, do wspól­nej przy­ja­ciółki, i ra­zem spę­dzą święta wiel­ka­nocne. Da­nuta się uspo­ko­iła, nie przy­pusz­czała, że wtedy ostatni raz miała kon­takt z Krzysz­to­fem.

Jesz­cze ty­dzień po wy­jeź­dzie Bo­żeny i dzieci Krzysz­tofa wi­dziano w Sta­ro­wej Gó­rze. Jedna z są­sia­dek opo­wia­dała, że roz­ma­wiała z nim w Wielki Pią­tek. Nie za­uwa­żyła w jego za­cho­wa­niu ni­czego dziw­nego. Jej też po­wie­dział, że Bo­żena i dzieci są we Wro­cła­wiu. Matka miała prze­by­wać u zna­jo­mych poza Ło­dzią. On sam tego dnia ma­lo­wał ściany na stry­chu...

Wiel­ka­noc mi­nęła, a Bog­dań­scy nie da­wali znaku ży­cia. Za­nie­po­ko­jona Da­nuta za­dzwo­niła do przy­ja­ciółki z Nie­miec, z którą Bog­dań­scy mieli spę­dzić święta. Oka­zało się, że nie po­ja­wili się tam. Wtedy Da­nuta ra­zem z ro­dzi­cami za­wia­do­miła po­li­cję. Był 8 maja 2003 roku.

Po­li­cjant z wy­działu kry­mi­nal­nego Ko­mendy Wo­je­wódz­kiej Po­li­cji w Ło­dzi, który pro­wa­dził tę sprawę, w cza­sie swo­jej wie­lo­let­niej pracy w po­li­cji nie spo­tkał się z ta­kim za­gi­nię­ciem.

– W roz­wią­za­nie tej za­gadki wło­ży­li­śmy ka­wał po­rząd­nej po­li­cyj­nej ro­boty, ale na ra­zie efekty są marne – przy­znał. – Ta sprawa to pięć to­mów po­li­cyj­nych akt, każdy li­czy po 200–300 stron.

Bog­dań­scy byli nor­malną, bar­dzo po­rządną ro­dziną. Tak przy­naj­mniej się wy­da­wało. Ni­gdy nie­no­to­waną w po­li­cyj­nych kar­to­te­kach.

Bo­żena i Krzysz­tof po­znali się w tech­ni­kum łącz­no­ści. W 1985 roku ta szkolna mi­łość za­owo­co­wała mał­żeń­stwem. Dwa lata po ślu­bie na świat przy­szła Mał­go­rzata, a po ko­lej­nych czte­rech Ja­kub. Kilka lat miesz­kali w cen­trum Ło­dzi, ale po­sta­no­wili zbu­do­wać dom na działce ro­dzi­ców Bo­żeny w Sta­ro­wej Gó­rze. Są­siadka wspo­mina, że Krzysz­tof był bar­dzo zdolny i pra­co­wity. Mu­ra­rze po­sta­wili ściany. Resztę zro­bił sam.

– Na­wet dach krył, za­kła­dał cen­tralne ogrze­wa­nie, nie mó­wiąc już o gla­zu­rze w środku – opo­wiada.

W tym cza­sie Bog­dań­skim cał­kiem nie­źle się po­wo­dziło. Krzysz­tof pro­wa­dził firmę spro­wa­dza­jącą z za­gra­nicy czę­ści kom­pu­te­rowe. In­te­res kwitł. Bog­dań­scy wy­bu­do­wali dom i ku­pili vo­lvo s70 warte kil­ka­dzie­siąt ty­sięcy zło­tych. Dzieci uczyły się w pry­wat­nych szko­łach – Mał­go­sia w ostat­niej kla­sie Ka­to­lic­kiego Gim­na­zjum i Li­ceum im. Jana Pawła II w Ło­dzi, a Kuba w pią­tej kla­sie Szkoły Pod­sta­wo­wej To­wa­rzy­stwa Na­uko­wego „Edu­ka­cja”.

Jed­nak do­bra passa nie trwa wiecz­nie. Kiedy pol­ski ry­nek za­czął za­le­wać sprzęt kom­pu­te­rowy i elek­tro­niczny spro­wa­dzany z Chin, jed­no­oso­bowa firma Krzysz­tofa nie była w sta­nie wy­grać z kon­ku­ren­cją. Bog­dań­scy wpa­dli w kło­poty fi­nan­sowe. Po­li­cjanci usta­lili, że wła­śnie wtedy Krzysz­tof za­czął han­dlo­wać pi­rac­kim opro­gra­mo­wa­niem do Play Sta­tion i Wi­zji TV. To­war sprze­da­wał w week­endy na gieł­dzie ze sprzę­tem elek­tro­nicz­nym i kom­pu­te­ro­wym na sta­dio­nie ŁKS-u.

Jed­nak pie­nię­dzy na­dal bra­ko­wało, a Bog­dań­scy – przy­zwy­cza­jeni do pew­nego po­ziomu ży­cia – nie chcieli wy­rze­czeń. Za­cią­gali kre­dyty, po­ży­czali pie­nią­dze od bliż­szych i dal­szych zna­jo­mych. Krzysz­tof za­czął grać na gieł­dzie in­ter­ne­to­wej, gdzie nie za­wsze do­pi­sy­wało mu szczę­ście. Po­li­cjanci ob­li­czyli, że przed znik­nię­ciem ro­dziny jego za­dłu­że­nie mo­gło się­gnąć mi­liona zło­tych. Jed­nak są i tacy, któ­rzy twier­dzą, że długi były więk­sze... Nie­któ­rzy ze zna­jo­mych ro­dziny za­prze­czają, by po­ży­czyli pie­nią­dze Bog­dań­skiemu, choć fakty mó­wią co in­nego. Krzysz­tof brał od ko­le­gów pie­nią­dze, chciał ko­rzyst­nie je za­in­we­sto­wać. Ci, któ­rzy nie zde­cy­do­wali się od­dać mu swo­jej go­tówki, mogą dziś spać spo­koj­nie. Nie wia­domo, ile osób sku­siła per­spek­tywa du­żego zy­sku. Tuż przed za­gi­nię­ciem Bog­dań­scy zro­bili mak­sy­malne de­bety na kar­tach kre­dy­to­wych, także na tych zło­tych.

Iwona po­znała Bog­dań­skich przez wspól­nych zna­jo­mych. Po­cząt­kowo Krzysz­tof zro­bił na niej do­bre wra­że­nie. Za­uwa­żyła też, że Bo­żena była pod sil­nym wpły­wem męża.

– Po­tra­fił wzbu­dzić za­ufa­nie – wspo­mina Iwona. – Pa­mię­tam, że pro­po­no­wał nam zro­bie­nie in­te­resu ży­cia. Chciał, by­śmy wpła­cili mu dużą sumę pie­nię­dzy. Już nie wiem jaką, ale na pewno sporą. Obie­cy­wał, że w krót­kim cza­sie za­ro­bimy dwa razy tyle. Nie da­li­śmy się na­brać. Zresztą nie mie­li­śmy tylu oszczęd­no­ści. Krzysz­tof był roz­cza­ro­wany.

Jed­nak ko­lega Iwony ro­bił z nim in­te­resy. Na­wet ku­pił od Krzysz­tofa sa­mo­chód.

– Nie wiem, czy to było vo­lvo – mówi Iwona. – Wiem, że po­ży­czył mu sporą sumę pie­nię­dzy. Jed­nak ni­gdy ich nie od­zy­skał.

Co się stało z Bog­dań­skimi? Po­li­cja roz­wa­żyła wszyst­kie moż­li­wo­ści. Za­częli od naj­gor­szej, która za­kłada, że ro­dzina zo­stała za­mor­do­wana. W domu w Sta­ro­wej Gó­rze prze­pro­wa­dzono eks­per­tyzy bio­lo­giczne, uży­wa­jąc lamp ul­tra­fio­le­to­wych. Prze­ko­pano całą działkę, sto­su­jąc przy tym ka­mery ter­mo­wi­zyjne i ko­rzy­sta­jąc z po­mocy psów prze­szko­lo­nych do po­szu­ki­wa­nia zwłok. Nie na­tra­fiono na naj­mniej­szy ślad.

– Gdyby do nie­szczę­ścia do­szło w domu lub jego oko­li­cach, to na pewno po­zo­sta­łyby ja­kieś ślady – twier­dzi po­li­cjant pro­wa­dzący sprawę za­gi­nię­cia Bog­dań­skich. – Poza tym nie­ła­two jest w de­mo­kra­tycz­nym kraju za­bić cztery czy pięć osób, nie po­zo­sta­wia­jąc na­wet naj­mniej­szego śladu.

Po­li­cja wy­klu­cza też wer­sję, że ro­dzina Bog­dań­skich po­peł­niła sa­mo­bój­stwo, bo wtedy Krzysz­tof Bog­dań­ski nie gro­ma­dziłby pie­nię­dzy.

Za­raz po zgło­sze­niu za­gi­nię­cia ich dom wy­glą­dał tak, jakby zo­stał opusz­czony do­słow­nie na chwilę – dzieci wy­szły do szkoły, ro­dzice do pracy, a bab­cia do sklepu. W po­koju chłopca po­zo­stała włą­czona do prądu ła­do­warka te­le­fo­niczna. W ła­zience zo­stały szczo­teczki do zę­bów i ko­sme­tyki. Mał­go­sia zo­sta­wiła swój no­tes z te­le­fo­nami, port­fel, a na­wet pa­mięt­nik. Da­nuta Bog­dań­ska nie za­brała swo­ich le­karstw. Z kom­pu­te­rów usu­nięto twarde dyski, więc po­li­cja na­wet nie wie, z ja­kimi stro­nami Krzysz­tof łą­czył się za po­mocą in­ter­netu.

Po­li­cjanci są­dzą, że ro­dzina za­pla­no­wała znik­nię­cie. Za­gi­nęli, by roz­po­cząć nowe ży­cie.

– Nie­przy­pad­kowo zgro­ma­dzili dużą sumę pie­nię­dzy – twier­dził po­li­cjant z wy­działu kry­mi­nal­nego. – To nie była kwota, którą można szybko wy­dać. Poza tym przed znik­nię­ciem Krzysz­tof Bog­dań­ski sprze­dał vo­lvo za sześć­dzie­siąt ty­sięcy zło­tych.

Nie­długo po za­gi­nię­ciu oka­zało się, że kilka pol­skich ban­ków jest bar­dzo za­in­te­re­so­wa­nych od­na­le­zie­niem Krzysz­tofa Bog­dań­skiego, a także jego żony oraz matki. Pod za­staw domu w Sta­ro­wej Gó­rze wzięto kilka kre­dy­tów. Kiedy Bog­dań­scy je za­cią­gali, nie było jesz­cze Kra­jo­wego Re­je­stru Dłu­gów, więc ist­niała moż­li­wość wzię­cia kilku po­ży­czek pod hi­po­tekę tego sa­mego domu. Brał je Krzysz­tof, ale też żona i jego matka. W związku z tym sprawą znik­nię­cia ro­dziny in­te­re­suje się kilka łódz­kich pro­ku­ra­tur, które pro­wa­dzą śledz­two na wnio­sek ban­ków.

Na tej pod­sta­wie za Krzysz­to­fem, Bo­żeną i Da­nutą Bog­dań­skimi wy­słano mię­dzy­na­ro­dowe li­sty goń­cze. Są po­szu­ki­wani nie tylko w Pol­sce, lecz także na te­re­nie ca­łej Eu­ropy. Po­li­cja spraw­dzała, czy nie opu­ścili Pol­ski sa­mo­lo­tem bądź pro­mem, a więc tymi środ­kami ko­mu­ni­ka­cji, na które po­trzebne są bi­lety imienne. Nie ku­pili ta­kich. Nie uzy­skali też wizy ka­na­dyj­skiej ani ame­ry­kań­skiej. Nie do­stali rów­nież tzw. zie­lo­nej karty. Nie wia­domo, czy wy­je­chali z Pol­ski, po­słu­gu­jąc się au­ten­tycz­nymi do­ku­men­tami. Wia­domo na­to­miast, że matka Krzysz­tofa nie po­sia­dała pasz­portu. Ko­bieta w chwili za­gi­nię­cia miała sześć­dzie­siąt sześć lat. Kilka lat wcze­śniej prze­szła udar. Krzysz­tof był z nią bar­dzo zwią­zany. Wiele lat wy­cho­wy­wała go sama, więc ni­kogo nie zdzi­wiło, że za­brał ją ze sobą.

– Na pewno nie zo­sta­wiłby matki! – twier­dzi Iwona.

Ale i tu po­li­cjanci wy­ka­zali czuj­ność. Spraw­dzili wszyst­kie pol­skie domy se­niora i po­mocy spo­łecz­nej, by mieć pew­ność, że syn przed wy­jaz­dem nie umie­ścił tam matki. W żad­nym nie zna­leźli Da­nuty Bog­dań­skiej. Pol­scy po­li­cjanci pro­sili o po­moc swych ko­le­gów z Nie­miec. Wia­domo było, że Bog­dań­scy mieli tam ro­dzinę i przy­ja­ciół. Nie na­tra­fiono na ża­den ślad, choć w po­szu­ki­wa­niach brał udział ofi­cer łącz­ni­kowy przy am­ba­sa­dzie pol­skiej w Ber­li­nie. Kilka lat po za­gi­nię­ciu ro­dziny po­li­cja otrzy­mała sy­gnał ze Ślą­ska, gdzie ktoś po­dobno wi­dział Bog­dań­skiego. Oka­zało się, że to fał­szywy trop. Męż­czy­zna był je­dy­nie po­dobny do Krzysz­tofa. Od tam­tej pory nie po­ja­wiły się żadne nowe ślady.

Zna­jomi i ro­dzina Bog­dań­skich nie do końca mogą uwie­rzyć w wer­sję, którą za­kłada po­li­cja. Wspo­mi­nają, że Krzysz­tof był we­so­łym, to­wa­rzy­skim czło­wie­kiem.

– Taki typ dow­cip­ni­sia! – tłu­ma­czą.

Cho­ciaż pod­po­rząd­ko­wał so­bie ro­dzinę. W domu cie­szył się au­to­ry­te­tem. Żona i dzieci wie­działy, że kiedy tato coś po­wie­dział, to tak mu­siało być.

Mama Bo­żeny ma już po­nad osiem­dzie­siąt lat. Zo­stała sama, mąż już nie żyje. Bar­dzo prze­ży­wał to, co się stało. Ko­bieta mówi, że nie ma dnia, by nie my­ślała o córce i wnu­kach. Na­dzieja nie umarła. Gdy otwiera skrzynkę pocz­tową, li­czy na to, że na­dej­dzie kartka z wia­do­mo­ścią. Da­dzą znak, że żyją. Te­raz opie­kuje się ich do­mem. Spro­wa­dza się tu na lato. Dba o ogród.

– Pra­cuję dużo w ogro­dzie, by się czymś za­jąć, nie my­śleć za dużo – wy­ja­śnia ko­bieta. – Od tylu lat nie mam od nich żad­nej wia­do­mo­ści. A chcia­ła­bym wie­dzieć, czy żyją... Bo­żenka mi się śni. Raz mó­wiła, żeby za­pa­lić świeczkę na jej gro­bie. In­nym ra­zem pro­siła, by się nie mar­twić.

Co się stało z Bog­dań­skimi? Zda­niem wielu osób znik­nię­cie ro­dziny zo­stało za­pla­no­wane. I to w per­fek­cyjny spo­sób. Tak samo my­śli Iwona.

– Pew­nie miesz­kają so­bie spo­koj­nie gdzieś da­leko, może w Izra­elu? – za­sta­na­wia się.

Jed­no­cze­śnie wątpi, by ta sprawa kie­dy­kol­wiek ta sprawa zo­stała roz­wią­zana.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: