Zaginione złoto Hitlera - ebook
Zaginione złoto Hitlera - ebook
Czy ukryty skarb nazistów mógł uratować upadający PRL?
Jak komuniści rozpętali trwającą do dziś gorączkę złota?
Prawdziwa historia złotego pociągu.
W Polsce Ludowej żyje się biednie. Mimo szumnych haseł w kraju brakuje dosłownie wszystkiego. Marzenie o pozostawionych w ukryciu nazistowskich skarbach rozpala wszystkich.
W ręce bezpieki wpada Niemiec, który po wojnie zdecydował się zostać na Dolnym Śląsku. Zeznaje, że w ostatnich tygodniach walk brał udział w ukryciu niewyobrażalnego skarbu – kilkudziesięciu ton złota pochodzącego z wrocławskiego skarbca. Marzenie o odnalezieniu kosztowności może się ziścić. Gorączka złota opanowuje najwyższe szczeble władzy. Jaruzelski i Kiszczak wierzą, że odnajdując zaginiony skarb, zdołają uratować zadłużony kraj i utrzymać komunizm.
Co udało się komunistom odnaleźć, a co przeleciało im przez ręce?
Co stało się z depozytami banków jednej z najważniejszych prowincji III Rzeszy?
I czy legenda o złotym pociągu jest prawdziwa?
Znany dziennikarz i pasjonat dolnośląskiej historii Tomasz Bonek przeprowadza reporterskie śledztwo, w którym szuka odpowiedzi na pytanie, gdzie jest legendarne złoto banków Breslau oraz opisuje historie szaleństw, oszustw i największych afer Polski Ludowej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5684-2 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrocław, 2019 r.
Jestem dzieckiem kolejkowym. Urodziłem się w latach 70. XX wieku i przez pierwsze lata życia zawsze gdzieś za czymś stałem. A to z babcią, a to z dziadkiem, mamą czy ciotką. Tylko tato zazwyczaj wymigiwał się od tego obowiązku, walcząc dzielnie o domową aprowizację w inny sposób – kombinując, co z kim na co wymienić albo gdzie coś załatwić. Cała reszta rodziny natomiast wiecznie ustawiała się w kolejkach pod różnymi sklepami. Kiedy do spożywczego „rzucili” – tak to się wówczas nazywało – np. parówki, wychylałem się z wózka i do długiego węża czekających mówiłem: „Ja też tutaj stoję”. Babcia powtarzała, że byłem złotym dzieckiem kolejkowym, bo nie marudziłem, a jej koleżanki miały ze mnie pociechę. Dzielnie podawałem sklepowej (to też określenie z tamtych czasów) kartki na mięso, czekoladę, a nawet papierosy. Staliśmy nie tylko po jedzenie, lecz także po telewizor, pralkę, a nawet meblościankę. Takie były czasy.
A teraz zamknij oczy i wyobraź sobie, że wchodzisz do sklepu mięsnego, a tam pusto. Ani jednej kiełbasy czy szynki, żadnego schabu, żadnej wołowiny, czy nawet kurczaka. Sprzedawczyni ziewa przy kasie, bo nie ma co robić. Towaru nie dostała od tygodni. Ostatnia dostawa – samych parówek – rozeszła się w dwie godziny.
Zaglądasz do osiedlowego spożywczaka, a tam tylko ocet na półkach. Nie ma mąki, cukru, czekolady, kawy, herbaty.
Wchodzisz do drogerii i słyszysz, że ostatni raz podpaski były trzy miesiące temu, ale za tydzień może będzie wata. Nie ma pasty do zębów, zwykłego kremu do rąk, a szamponu nie widzieli tu od dawna.
W sklepach elektronicznych zapisują chętnych na telewizory i lodówki. A chcą przecież wszyscy. Na samochód czeka się pięć lat. Na mieszkanie kilkanaście. W odzieżowych nigdy nie ujrzeli zachodnich marek, a na wieszakach pozostały tylko ostatnie sztuki spodni z czegoś, co tylko z daleka przypomina dżins.
Chcesz kupić wódkę, na stacjach benzynowych jej nie znajdziesz – paliwa zresztą też tam nie ma. Musisz pojechać do monopolowego, w którym dostaniesz tylko żytnią. Też na kartki.
W końcu dowiadujesz się, że w innej dzielnicy w sklepie pojawiły się rodzynki i słodycze. Jedziesz szybko tramwajem, a kiedy dojeżdżasz na miejsce, widzisz, że przed sklepem stoi już kolejka, w której czeka około 200 osób. Stajesz i ty. Po czterech godzinach w końcu docierasz do lady: rodzynek już nie ma, cukierki zostały tylko czekoladopodobne, ale są jeszcze papierosy „Popularne, bez filtra”, i choć nie palisz, to bierzesz je na wymianę – prosisz o dwie tzw. ramy, czyli opakowania po 10. I wówczas słyszysz: „Kartki proszę” (te specjalne talony, bo przecież prawie wszystko jest reglamentowane). Ale ich nie masz. Wieczorem natomiast z „Dziennika Telewizyjnego” (to takie ówczesne „Wiadomości”) dowiadujesz się, że do portu w Gdyni już przypłynęły statki z pomarańczami z Kuby. Zbliża się Boże Narodzenie, więc marzysz, że znajdziesz je pod choinką, bo jadasz je tylko od wielkiego święta. Po wigilii otwierasz paczkę z prezentami i są, faktycznie, upragnione, wielkie, zielone, pachnące. Obierasz i przeżywasz największe rozczarowanie życia – ich skórka jest tak gruba, że stanowi aż 80% owocu. Reszta okazuje się natomiast tak kwaśna, że wykręca ci usta. Ale jesz i się zachwycasz.
To nie scenariusz filmu typu _political-fiction_. To historia prawdziwa, z Polski. Co najmniej czterdziestolatkowie powinni pamiętać ją doskonale. Ja – jako dziecko kolejkowe lat 70. i 80. – znam ją z autopsji.
W Polsce od czasu odbudowy państwa po zaborach w zasadzie wszystkiego brakowało, a kryzys ekonomiczny dotykał nas co rusz, w mniejszym bądź większym stopniu. Jedynie za Gierka, ale raptem tylko na chwilę, coś drgnęło i w sklepach zaczęły pojawiać się nawet cytrusy. Słono jednak za to zapłaciliśmy.
Jeszcze na początku 1920 r., półtora roku po odzyskaniu niepodległości, aż 60% PKB nowej Polski pochłaniały wydatki wojskowe. Walki o wschodnią granicę nie mogły być finansowane z podatków, bo kto i z czego miałby je płacić, więc rząd brał kredyty i drukował pieniądze. To doprowadziło do hiperinflacji, a obowiązujące wówczas marki polskie drastycznie straciły na wartości. Na dodatek w 1925 r. Niemcy bardzo zaostrzyli politykę celną wobec Polski, prezesi Reichsbanku (Hjalmar Schacht), Banku Anglii (Montagu Norman), a nawet amerykańskiego Fedu (Benjamin Strong Jr.), nie chcieli udzielać nam pożyczek, bo dążyli do podporządkowania polskiej waluty, polityki gospodarczej i polskiego budżetu zagranicznemu nadzorowi. W pierwszych latach po wojnie rząd wprowadził kontyngenty, reglamentację dóbr, system kartkowy, monopole w handlu i transporcie.
Wielki kryzys, który wybuchł w 1929 r., również mocno dotknął Polskę, znacznie boleśniej niż inne kraje Europy – rząd bronił wymienialności złotego na złoto poprzez ochronę jego rezerw klasycznymi metodami deflacji: podnosił stopy procentowe, Bank Polski ograniczył kredytowanie, ministrowie zmniejszali inwestycje, wydatki budżetowe, produkcję przemysłową, obniżano ceny i wynagrodzenia. I dalej było biednie.
A kiedy w gospodarce w końcu zaczęły pojawiać się oznaki ożywienia, wybuchła II wojna światowa, w wyniku której za sprawą zniszczeń oraz rabunkowej działalności Niemców i Rosjan straciliśmy około 38% wartości majątku narodowego.
Według Biura Odszkodowań Wojennych straty materialne przemysłu wyniosły około 258 mld przedwojennych złotych. Z ponad 30 tys. zakładów ocalało ²/₃, ale nieczynnych było aż 8 tys., a o tysiącu nie było danych. Zniszczonych zostało 35% budynków przemysłowych, 3% urządzeń technicznych i 52% energetycznych. Na Ziemiach Odzyskanych było znacznie gorzej. Najbardziej ucierpiały Warszawa, Wrocław, Szczecin, Poznań i Gdańsk – straty w budownictwie oszacowano, według cen z 1938 r., na ok. 12 mld złotych.
Związek Radziecki po wojnie narzucił nam sowieckie rozwiązania gospodarcze, w tym przejęcie przez państwo przedsiębiorstw i wprowadzenie monopolu na eksport i import, a władze rozpoczęły prowadzenie tzw. gospodarki planowanej. Na dodatek polscy komuniści odrzucili pomoc w ramach planu Marshalla, zlikwidowali prywatne banki i instytucje kredytowe, a 30 czerwca 1946 r. przeprowadzili sfałszowane referendum ludowe, w którym drugie pytanie brzmiało: „Czy chcesz utrwalenia w przyszłej konstytucji ustroju gospodarczego zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki krajowej z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej?”. Wynik: 77% za.
Komuniści utrzymali wprowadzoną przez Niemców reglamentację towarów pierwszej potrzeby. W 1946 r. powstało więc Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego „Baltona” Spółka Akcyjna, które miało zaopatrywać załogi polskich statków, a od 1955 r. także polskie placówki dyplomatyczne. Później otworzyło też sklepy dla gawiedzi, w których można było kupować za dolary, tyle że prawie nikt ich nie miał.
Bieda aż piszczała. Do kraju zaczęły płynąć paczki z zagranicy. W latach 1945–1947 Polska otrzymywała dary od Administracji Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy i Odbudowy (United Nations Relief and Rehabilitation Administration) – o łącznej wartości 470 mln dolarów (z 3 mld dolarów przeznaczonych dla wszystkich państw). W paczkach przyjeżdżały przede wszystkim leki, żywność, w tym nawet mąka, masło, niewykorzystane zapasy wojskowe oraz odzież.
Dostaliśmy też 125 tys. piskląt, kilkadziesiąt tysięcy kur i kurcząt, 340 tys. ton zbóż siewnych, 17 tys. sztuk bydła oraz 140 tys. koni. UNRRA wyposażyła również 23 szpitale, a także przekazała 300 tys. ton produktów naftowych, 42 parowozy, ok. tysiąca wagonów i 17 tys. samochodów ciężarowych. Zanim uruchomiono port w Gdańsku, wszystko dostarczano do rumuńskiej Konstancy, a stamtąd trafiało do Polski koleją.
W ramach rewanżu wysłaliśmy węgiel do Austrii i Jugosławii oraz wpłaciliśmy 10 mld złotych na rzecz organizacji. Jednocześnie rząd ostro walczył z wszelką biznesową aktywnością prywatną. Pomimo wywłaszczenia sektora prywatnego i centralizacji zarządzania gospodarką udało się zrealizować tzw. plan trzyletni. Gospodarka zaczęła się podnosić, produkcja przemysłowa wzrosła oraz poprawił się poziom życia.
Państwowe regulacje pogorszyły sytuację. W lipcu 1957 r. ogłoszono podwyżkę cen luksusowych artykułów – np. cena samochodu marki Warszawa, pokracznego auta wyprodukowanego według naszego rodzimego projektu, wzrosła o 50%. Znów zaczęło brakować żywności. W lipcu 1959 r. Ministerstwo Handlu Wewnętrznego wydało więc zarządzenie w sprawie ograniczenia sprzedaży mięsa i przetworów mięsnych oraz zakazu podawania potraw mięsnych w poniedziałki. W pierwszy dzień tygodnia tzw. zakłady gastronomiczne, dzisiaj nazwalibyśmy je restauracjami czy barami, nie mogły podawać mięsa, a w sklepach dostępne były tylko podroby, salceson, słonina, kaszanka oraz smalec. Drwiliśmy więc w domach z regulacji, mówiąc, że „katolicy poszczą w piątek, a marksiści powinni pościć w pierwszym dniu tygodnia”.
W Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej oraz w komendach wojewódzkich powołano „inspektoraty do walki z nadużyciami w gospodarce mięsnej”, a w październiku 1959 r. wprowadzono podwyżkę (średnio o 25%) cen mięsa, przetworów mięsnych i tłuszczów zwierzęcych. Problemy gospodarcze sprawiły, że Gomułka musiał wysłać list do Związku Radzieckiego, do Chruszczowa, z prośbą o szybkie dostarczenie 15 tys. ton mięsa. Świńskie tuszki spod Moskwy trafiły do centrali pod Warszawą.
W 1965 r. odbył się proces Stanisława Wawrzeckiego, dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Handlu Mięsem w stolicy, głównego oskarżonego w tzw. aferze mięsnej. Obok niego na ławie oskarżonych zasiadło osiem osób. Wszystkich oskarżono o nieprawidłowości w handlu mięsem: łapówki, podmienianie towaru oraz fałszowanie faktur. Sąd skazał Wawrzeckiego na karę śmierci, a cztery inne osoby na karę dożywocia.
W marcu 1963 r. premier Józef Cyrankiewicz zapowiedział podwyżkę cen energii elektrycznej, gazu, wody, węgla, drewna opałowego i centralnego ogrzewania. Nowe ceny wprowadzono 1 kwietnia 1964 r. We wrześniu 1964 r. wzrosły ceny mleka, zapałek i alkoholu, a Rada Ministrów podjęła decyzję o obniżeniu zawartości tłuszczu w mleku i śmietanie. W lipcu 1966 r. zwiększyły się ceny papierosów i ryb. Staniały za to towary luksusowe, a wówczas zaliczano do nich m.in. telewizory i pralki.
Podwyżki w grudniu 1970 r. doprowadziły do wybuchu protestów robotniczych. Krwawo stłumione strajki zmusiły Gomułkę do ustąpienia ze stanowiska, a władzę objął Edward Gierek i zaczął realizować „projekt modernizacji kraju”, który opierał się na zaciągnięciu kredytów – miały być spłacane dzięki dochodom ze sprzedaży wyprodukowanych towarów. Nowy plan zakładał gigantyczny wzrost inwestycji, któremu towarzyszyła kampania propagandowa.
W 1971 r. wprowadzono nawet przydział dewiz na wyjazdy turystyczne. Z paszportem szło się więc do banku, w którym można było kupić dolary, po 20 złotych na realizację podróży i po 40 złotych na inne wydatki. Przydział dewiz (początkowo 130, później 150 dolarów) można było oficjalnie dostać raz na trzy lata. Wówczas też otworzono granicę z Niemiecką Republiką Demokratyczną, a z czasem zezwolono na podróże zagraniczne do innych państw socjalistycznych.
W 1972 r. powstało Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego, czyli Pewex. Była to sieć sklepów, w których za zachodnie waluty lub specjalne bony można było kupić towary niedostępne na rynku krajowym: pomarańcze, kawę, czekolady milki, pachnące proszki do prania, colę w puszce, papierosy Marlboro. Wcześniej funkcję tę pełniły sklepy dewizowe PeKaO oraz sieć sklepów Baltona. Zakupy w peweksie uchodziły za symbol luksusu. Moja mama do dziś wspomina, jak pachniał puder Cacharel, który raz w życiu sobie tam kupiła i którego strzegła jak największego skarbu.
Ekipa Gierka zaciągała nowe kredyty, a kryzys naftowy w 1973 r. sprawił, że wzrosły od nich odsetki. Gierkowski kolos na glinianych nogach zaczął się walić.
Władze, bojąc się reakcji na podwyżki, wprowadzały je po cichu – zmieniały nazwy produktów lub opakowania, zmniejszały wagę lub obniżały jakość towaru. Powszechne braki podstawowych towarów sprawiły, że Polacy zdobywali lub załatwiali je za pomocą „dojść”. Aby kupić coś droższego – meble, lodówkę etc. – trzeba było zapisać się na listę kolejkową. O radiomagnetofonie marzył z kolei każdy nastolatek, żeby móc na kasety z taśmą nagrywać muzykę z Radia Luxemburg.
Ogłoszone bez zapowiedzi podwyżki cen mięsa i wędlin 1 lipca 1980 r. doprowadziły do protestów społecznych i powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”. Brakowało już prawie wszystkiego, a żeby zapobiegać kupowaniu na zapas, partia i rząd zdecydowali, aby po raz kolejny rozbudować system reglamentacji towarów, czyli tzw. kartki – każdemu pracownikowi przysługiwały specjalne kupony, które upoważniały do kupna odpowiedniej ilości danego towaru, po czym należało oddawać je w sklepach.
Ale to nie pomogło.
Kryzys osiągnął apogeum w 1981 r. Po wprowadzeniu stanu wojennego kontrolę nad przedsiębiorstwami objęli komisarze wojskowi, a sankcje gospodarcze wprowadzone przez USA, które polegały m.in. na zakazie sprzedaży towarów do Polski Ludowej, pogorszyły sytuację. Po zniesieniu stanu wojennego w gospodarce nastąpiła stagnacja. Ponad 80% produktów było niedostępnych na rynku. Rósł – jak mówią ekonomiści – nawis inflacyjny: niby ludzie mieli pieniądze, ale nie było czego kupować. Wszystko trzeba było sobie wywalczyć. W kolejkach pod sklepami działy się więc dantejskie sceny, a to ktoś komuś przyłożył, a to musiała interweniować milicja, bo jakiemuś delikwentowi po znajomości ekspedient w sklepie pozwolił kupić aż dwa telewizory.
Po upadku PRL w 1989 r. wcale nie było lepiej. Reformy gospodarcze lat 90. doprowadziły do kolejnej hiperinflacji i drastycznego spadku wartości polskiego pieniądza.
Nic więc dziwnego, że na przestrzeni prawie 80 lat, jak mało który naród w Europie, pokochaliśmy złoto. Sprawdzaliśmy je głównie ze Związku Radzieckiego pod postacią rozmaitej biżuterii, zresztą przez wiele lat prywatny handel nim był zabroniony, a służby bezpieczeństwa ostro inwigilowały i ścigały tych, którzy takim procederem się trudnili. Tylko złoto stanowiło w miarę stabilną inwestycję, rozpalało żądze, było natchnieniem dla poetów, powieściopisarzy oraz dziennikarzy. I bezpieki.
O znalezieniu ogromnego skarbu, który odmieniłby marne życie w PRL, marzył chyba każdy, zwłaszcza kiedy czytał opowieści o niewyobrażalnych bogactwach ukrytych i pozostawionych przez Niemców na Ziemiach Odzyskanych, albo chociaż o bursztynowej komnacie. W opowieści o złocie i bezcennych dziełach sztuki uwierzyli nawet najwyżsi prominenci PRL, którzy liczyli, że ich odnalezienie odmieni państwo albo przynajmniej ich życie za żelazną kurtyną, w kraju odizolowanym od splendoru Zachodu. Marzyłem i ja.
Kiedy już nauczyłem się czytać, pochłaniałem natychmiast wszystko, co o tych skarbach gdziekolwiek napisano: w „Świecie Młodych”, tygodniku „Razem”, gazetach codziennych i książkach. Gdy natomiast pod koniec lat 90. zostałem dziennikarzem, zacząłem szukać informacji na ich temat, świadków ich ukrywania, i o nich pisać. Do dziś szukam skarbów, głównie w bibliotekach i archiwach. Tak poznałem historię Ollenhauera, którego obsesyjnie poszukiwały PRL-owskie służby.
I. Kostrowicka, Z. Landau, J. Tomaszewski: _Historia gospodarcza Polski XIX i XX wieku_. KiW. Warszawa 1984.
I. Kienzler: _Kronika PRL 1944–1989_. T. 33: _Gospodarka i pieniądze_. Edipresse. Warszawa 2017.
Ibidem.
A. Wąsowski: _Prezenty od „Cioci Unry”_. W: _Historia PRL_. T. 1: _1944–1945_. Red. J. Cieślewska. New Media Concept. Warszawa 2009.
Praca zbiorowa. _Pierwszy i jedyny udany plan gospodarczy_. W: _Historia PRL_. T. 2: _1946–1947_. Red. J. Cieślewska. New Media Concept. Warszawa 2009.
A. Dziurok, M. Gałęzowski, Ł. Kamiński, F. Musiał: _Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918–1989_. Instytut Pamięci Narodowej. Warszawa 2010.
Ibidem.
Ibidem.
Ibidem.
Praca zbiorowa. _Pierwszy krok na Zachód_. W: _Historia PRL_. T. 15: _1971–1972_. Red.: Joanna Kałuża-Ross. New Media Concept. Warszawa 2009.
Ibidem.
Ibidem.