Zaginiony - ebook
Zaginiony - ebook
Rekonstrukcja wydarzeń skrywających największą zagadkę współczesnego himalaizmu – kto pierwszy postawił stopę na Evereście: Hillary i Norgay w 1953 r. czy Mallory i Irvine prawie 30 lat wcześniej? W 1999 r. Conrad Anker znalazł ciało Mallory’ego wraz z kompasem, wysokościomierzem i starannie zawiniętymi listami od ukochanej żony. Brakowało tylko jednego – zdjęcia Ruth Mallory, które himalaista obiecał zostawić na szczycie. Ani Anker, ani towarzyszący mu wspinacze nie odnaleźli też ciała Irvine’a, przy którym spodziewano się znaleźć aparat fotograficzny, a w nim być może zdjęcia ze szczytu najwyższej góry świata. Jakie były zatem dalsze losy dwójki himalaistów, gdy chmury skryły ich postaci na ostatnim ocalałym z wyprawy zdjęciu? Kto był pierwszy? Gdzie i jak zginał Irvine?
Spis treści
Przedmowa
Prolog
Snickersy i herbata
Mon Dieu! – George Mallory!
Dysonans
Mallory z Everestu
Ratunek
Zęby wiatru
Drugi stopień
Apoteoza
Podziękowania
Indeks
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62827-22-0 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piotr Turkot
Wspinanie.pl
Relacje z historycznej wyprawy George’a Mallory’ego i współczesnej Conrada Ankera uświadamiają nam, jak bardzo rozwinął się himalaizm i jak wiele ryzykowali pierwsi zdobywcy. To hołd złożony tym, którzy na najwyższy szczyt świata szli w butach, jakich nie chcielibyście zakładać na polski mróz.
Adam Robiński
National Geographic Polska
Opowieść nie tylko dla ludzi gór i wspinaczy, nie tylko próba rozwiązania zagadki, kto na szczycie Mount Everestu stanął jako pierwszy. Książka Ankera i Robertsa jest przede wszystkim studium marzeń zamieniających się w obsesję.
Joanna Szyndler
Magazyn Podróże
George Mallory i Andrew Irvine 8 czerwca 1924 roku podjęli próbę wejścia na niezdobyty w tamtych czasach Mount Everest. Ostatni raz widziano ich pod samym wierzchołkiem, w pobliżu najtrudniejszego technicznie miejsca na drodze – drugiego uskoku. Niestety już nigdy nie powrócili do bazy, a wraz z nimi zaginęła odpowiedź na pytanie, czy to właśnie oni byli pierwszymi ludźmi na szczycie najwyższej góry świata... „Zaginiony” to nie tylko próba rozwiązania jednej z największych górskich tajemnic, ale przede wszystkim wyśmienity dokument obrazujący dramatyczne początki współczesnego alpinizmu. To historia o tym, jak daleko i wysoko może nas zaprowadzić czysta pasja odarta z wynalazków XX wieku. I co najważniejsze – książka ta jest niezwykle jasną i precyzyjną odpowiedzią na pytanie: Dlaczego tak naprawdę chodzimy w góry?
Wojciech Karnaś
Climb.pl
Co wydarzyło się 8 maja 1924 r. na zboczach Everestu? Czy Mallory i Irvine stanęli na jego wierzchołku? Te dręczące pytania domagają się odpowiedzi, podobnie jak na rozwiązanie czeka zagadka zaginięcia Amelii Earhart. To niezwykle wciągająca opowieść o pionierskich wyprawach Brytyjczyków na Mount Everest oraz o wspinaczach, którzy po 70 latach podążają ich śladami, starając się rozstrzygnąć, komu należy się miano pierwszych zdobywców najwyższego szczytu świata.
Barbara Żukowska
National Geographic Traveler15 czerwca, dzień przed opuszczeniem bazy i wyruszeniem w drogę powrotną ci członkowie wyprawy na Mount Everest z 1924 roku, którzy przeżyli, zapisali swoje imiona na skrawku papieru. Pozostawili po lewej stronie miejsce na podpisy chorego i nieobecnego dowódcy wyprawy, generała Charlesa Bruce’a, oraz zaginionych Irvine’a i Mallory’ego. Podpisy te wycięto z listów i notatek sporządzonych podczas pobytu na zboczach Everestu, a następnie naklejono na wspomnianą kartkę. Jej oryginalny egzemplarz został wszyty w jeden z egzemplarzy książki
The Fight for Everest (Bitwa o Everest), opublikowanej w 1925 roku
Za zgodą Biblioteki Amerykańskiego Klubu Alpinistycznego, Golden w stanie KoloradoPRZEDMOWA
Leszek Cichy
„Panie Mallory, dlaczego chce pan zdobyć Everest?”
„Dlatego, że istnieje”.
Ta odpowiedź na pytanie nowojorskiego dziennikarza przeszła do historii i przez lata całe była tarczą, za którą chowaliśmy się przed nagabywaniem dziennikarzy. Jeździliśmy na kolejne wyprawy, na inne ośmiotysięczniki i tylko modyfikowaliśmy odpowiedź.
Bo dla Mallory’ego nie istnienie Mount Everestu było usprawiedliwieniem, ale to, że ten szczyt to cel niezdobyty i nie stanęła na nim jeszcze stopa człowieka. Taka też była nasza motywacja przy wyprawach na inne himalajskie szczyty.
A gdy my jechaliśmy pokonywać Himalajskiego Olbrzyma, zdobytego już przecież wcześniej, to jechaliśmy, by go pokonać inną, nową, trudniejszą drogą albo dokonać pierwszego zimowego wejścia na najwyższy szczyt ziemi. Co udało się 17 lutego 1980 roku.
George Mallory był i pozostał dla himalajskich wspinaczy nie tylko romantycznym bohaterem, legendą, wzorcem, lecz także postacią, której dokonaniami mierzyliśmy własne cele, marzenia i osiągnięcia. Był ambasadorem kilku pokoleń wspinaczy w rozmowach z rządami państw o zezwolenie na wspinaczkę i ze sponsorami o finansowaniu kolejnych wypraw. Ale był kimś jeszcze ważniejszym, w tych najtrudniejszych chwilach, kiedy przychodziło samemu sobie odpowiedzieć na pytania: Czy jechać na kolejną trudną, niebezpieczną wyprawę? Czy podejmować ryzyko? Czy to ma sens? Wtedy na myśl przychodził Mallory. Tak, On by pojechał i podjął wyzwanie.
Bo też i postać George’a Mallory’ego była, a właściwie też jest, godna podziwu. Podziwiamy Go nie tylko jako wspinacza, lecz także jako człowieka – romantyka, ale chodzącego twardo po ziemi, pełnego ciepła
i miłości do żony i rodziny, ale zgłaszającego się na ochotnika do udziału w wojnie. W wojnie, która zabrała Mu parę lat życia i na której ranny o mało nie zginął.
Jednak legenda Mallory’ego to ta wyprawa na Mount Everest z roku 1924. To podczas niej właśnie wraz z Irvine’em wyruszyli 8 czerwca w kierunku szczytu. Z tej próby ataku szczytowego nigdy nie wrócili. Pozostała jednak niepewność, czy zawrócili, czy też wracali z wierzchołka Góry Gór?
No cóż, w zasadzie wszyscy eksperci i przytłaczająca większość himalaistów nie uważa zdobycia przez Mallory’ego i Irvine’a Mount Everestu w 1924 roku za możliwe. Logicznych i racjonalnych powodów jest wiele.
Po pierwsze, obrana przez Mallory’ego droga stwarza olbrzymie trudności. Drugi uskok grani to prawie pionowa 30-metrowa ściana na wysokości 8570 metrów, bez możliwości obejścia. Alpiniści chińscy pokonali drugi uskok w roku 1975, korzystając ze składanych aluminiowych drabin. Zresztą o trudnościach tego miejsca świadczy sam film. Conrad Anker, świetny współczesny wspinacz, dla pokonania tego odcinka zdejmuje historyczny sztafaż i zakłada nie tylko ciepły kombinezon puchowy, superciepłe i lekkie buty wspinaczkowe, lecz także współczesne 12-zębne raki. A i tak jego pierwsza próba kończy się odpadnięciem i od upadku w przepaść ratuje go tylko dobra, współczesna asekuracja z liny nylonowej.
Po drugie, nie znaleziono NIGDY jakichkolwiek śladów bytności człowieka powyżej drugiego uskoku sprzed pokonania go przez chińskich wspinaczy. Trasę tę od tego czasu przeszło kilkuset himalaistów i NIKT nic nie znalazł. Czekan Mallory’ego lub Irvine’a znaleziono na grani w 1933 roku na wysokości 8450 m, a więc poniżej drugiego uskoku.
Poza tym Mallory i Irvine mieli ze sobą latarki i pochodnie magnezjowe. W przypadku przymusowego biwaku, wobec braku łączności radiowej, dawaliby sygnały świetlne. Mimo pogodnej nocy z 8 na 9 czerwca 1924 roku nikt z uważnych obserwatorów, towarzyszy niepokojących się ich losem, niczego nie zauważył.
Ale najważniejszym argumentem za niezdobyciem przez Mallory’ego i Irvine’a Góry Gór jest miejsce znalezienia ciała Mallory’ego.
Ciało Mallory’ego znaleziono 1 maja 1999 roku na wysokości 8150 metrów na tarasach poniżej i w linii spadku drugiego uskoku. Jest oczywiste, że gdyby byli na szczycie, to wobec ogromu drogi, zmęczeni, niedotlenieni i po ciężkiej nocy nie wróciliby aż tak nisko. Zdecydowanie biwakowaliby powyżej najtrudniejszego miejsca, a więc powyżej drugiego uskoku i bliżej wierzchołka. Zejście rozpoczęliby po wschodzie słońca, a więc zdecydowanie później niż po 5 rano. Zegarek Mallory’ego zatrzymał się więc kilka minut po 17 wieczorem, 8 czerwca 1924 roku.
Czy to całkowicie i definitywnie rozstrzyga o pierwszeństwie na Dachu Himalajów ?
W zasadzie tak, ale jednak przy ciele Mallory’ego nie znaleziono aparatu fotograficznego i zdjęcia Ruth. A to zdjęcie żony obiecał zostawić na samym wierzchołku. Zgubił?
No cóż, wątpliwości i piękna legenda niech trwają. Na tym polega ich urok i czar.
Leszek Cichy
Leszek Cichy (ur. 1951) – polski alpinista, geodeta, od 1977 roku pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej, po 1989 roku bankowiec i finansista. Wspólnie z Krzysztofem Wielickim wszedł po raz pierwszy zimą na Everest w 1980 roku. Jest autorem nowych dróg w górach wysokich. Jako pierwszy Polak skompletował Koronę Ziemi.PROLOG
David Roberts
ak większość alpinistów, dorastałem w cieniu legendy Mallory’ego i Irvine’a. Opowieść o nich jest najbardziej poruszającym i tajemniczym rozdziałem długiej i bogatej historii wspinaczki wysokogórskiej. Już jako nastolatek wdrapujący się skalną granią w kierunku wysmaganego wiatrem wierzchołka jakiegoś nieoznaczonego na mapach masywu w moim rodzinnym stanie Kolorado często przywoływałem w myślach tę bohaterską parę pnącą się ku niebu 8 czerwca 1924 roku. Dążąc do szczytu Everestu, wspinali się na wysokość, na którą nie dotarł jeszcze żaden człowiek.
George Leigh Mallory, który za dziesięć dni miał skończyć trzydzieści osiem lat, był wówczas najlepszym brytyjskim alpinistą. Obdarzonego niezwykłym wdziękiem, urodą i charyzmą mężczyznę, który nieodmiennie oczarowywał swoich przyjaciół i wielbicieli, owładnęła obsesja dotarcia do najwyższego punktu ziemi. Partnerujący mu Andrew „Sandy” Irvine, 22-letni, niezbyt doświadczony wspinacz, studiujący jeszcze na Oksfordzie, okazał się idealnym współuczestnikiem tej wyprawy po Świętego Graala alpinistów.
Słowa napisane później przez dowódcę ekspedycji, w której zginęli Mallory i Irvine, brzmią dziś przekonująco: Mallory był „największym przeciwnikiem, z którym Everest zmuszony był kiedykolwiek się zmierzyć – i z którym przyjdzie mu się zmierzyć w przyszłości”. A Irvine, choć skazany na wieczność w cieniu sławy Mallory’ego, pozostaje – jak odmalował go inny członek wyprawy – uosobieniem „urodzonego ucznia (...), który był w stanie podążyć wszędzie za swoim mistrzem”.
8 czerwca 1924 roku o godzinie 12:50 Noel Odell wspinający się samotnie na wysokość 7925 metrów jako wsparcie dla dwuosobowego zespołu przeprowadzającego atak szczytowy, przez rozsuniętą na chwilę zasłonę chmur przelotnie dostrzegł dwie sylwetki znajdujące się znacznie powyżej niego, odcinające się ostro na tle nieba i „pokonujące sprawnie i uważnie” stromy, lodowo-skalny uskok na grani północno-wschodniej. Od szczytu dzieliło je mniej niż 300 metrów. Ta chwila zapisała się w historii odkryć geograficznych jako prawdopodobnie najbardziej niesamowita i tajemnicza obserwacja postronnego świadka. Po chwili chmury zasłoniły widok i Mallory i Irvine na zawsze przeszli do legendy.
Żaden zaginiony odkrywca XX wieku, może z wyjątkiem Amelii Earhart, nie sprowokował takiej erupcji romantycznych spekulacji jak George Mallory. Wystarczająco wiele trudności nastręcza odpowiedź na pytanie, co stało się z nim i jego młodym towarzyszem, jaki koniec spotkał tych dwóch odważnych ludzi. Jeszcze bardziej pobudzająco działa na wyobraźnię przypuszczenie, że ta dwójka przed śmiercią dotarła na szczyt Everestu, dwadzieścia dziewięć lat przed Edmundem Hillarym i Tenzingiem Norgayem, których uznano za oficjalnych zdobywców. Jeśli Mallory i Irvine odnieśli sukces, bez wątpienia to im należałoby przypisać autorstwo największego wyczynu w historii wspinaczki wysokogórskiej.
Zagadka Mallory’ego i Irvine’a przekazywana była wszystkim kolejnym pokoleniom alpinistów. Dla mnie, osiemnastolatka, ta łamigłówka przybrała bardziej osobisty wymiar. Jako student pierwszego roku na Uniwersytecie Harwardzkim zacząłem się obracać w kręgach wspinaczy zrzeszonych w uczelnianym klubie wysokogórskim, który w tamtym czasie przyciągał najwybitniejszych wspinaczy w wieku studenckim w kraju. Spośród sześciu czy siedmiu szczególnie utalentowanych i ekscentrycznych przedstawicieli amerykańskiej klasy wyższej, którzy zaliczyli już tak odstraszające kanadyjskie szczyty jak Logan, Waddington i Stiletto Needle, szczególnie jeden stał się dla mnie bohaterem, później mentorem, a w końcu przyjacielem i partnerem.
Z zapuszczoną brodą, umysłem ostrym jak brzytwa i miękkim, łagodnym głosem Rick Millikan wydawał się ulepiony z tej samej gliny, co starożytni wikingowie. Był zamaskowanym obrazoburcą, geniuszem wspinaczki pionowej w skale i lodzie, skłonnym do bujania w obłokach niczym rozmarzony przedszkolak. W pewien jesienny weekend w paśmie Shawangunks w stanie Nowy Jork Rick wciągnął mnie na najtrudniejszy i najbardziej ekscytujący wierzchołek skalny, na jakim kiedykolwiek dane mi było się znaleźć; w styczniu przecierał szlak wzdłuż skutego lodem pasma Presidential Range w stanie New Hampshire, podczas gdy ja próbowałem przetrwać w temperaturze minus 35 stopni Celsjusza, smagany bezlitosnym wiatrem.
Któregoś dnia podczas tego pierwszego roku studiów dowiedziałem się, że Rick jest wnuczkiem George’a Mallory’ego. Oczywiście, urodzony w 1941 roku nigdy nie poznał swojego znakomitego przodka. Kiedy jego matka, Clare, najstarsza z trójki dzieci Mallory’ego, była w wieku ośmiu lat, zginął jej ojciec. Miała wiele związanych z nim wspomnień i postarała się o to, by przekazać je swoim trzem synom.
Kiedy już zaprzyjaźniłem się z Rickiem, zacząłem od czasu do czasu przywoływać w rozmowach postać Mallory’ego. Rick był przekonany, że jego dziadek tego odległego, czerwcowego dnia wspiął się na szczyt, ale swoją tezę mógł poprzeć jedynie instynktownymi przeczuciami. „Byli nieźli – powiedział, o ile dobrze to zapamiętałem. – Wiedzieli, co robią tam, na górze”.
Drugim dziadkiem Ricka był Robert Millikan, ten od słynnego eksperymentu z rozpylaniem w powietrzu kropli oleju, który w 1923 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla z fizyki. Clare Mallory wyszła za mąż za syna Roberta Millikana, Glenna, po czym pewnego tragicznego dnia 1947 roku podczas wspinaczki w górach Great Smoky Mountains w stanie Tennessee stała się świadkiem nieszczęśliwego wypadku, w którym zginął jej mąż. Moja wiedza na temat tego fatalnego incydentu nie wykraczała poza kilka nagich faktów: ojciec Ricka dostał w głowę spadającym z góry kamieniem, co było pechową konsekwencją niewielkiego błędu popełnionego na niewysokim urwisku na kompletnym odludziu. Zginął na miejscu. Jako dwudziestolatek byłem zbyt nieśmiały i niewyrobiony, by drążyć temat dalej czy prosić Ricka o analizę tego tragicznego zdarzenia, w którym poniósł śmierć jego ojciec. Rick był wówczas jeszcze młodszy niż Clare w chwili, gdy zginął Mallory.
Warto wspomnieć o tym, że chociaż Clare straciła w wypadkach górskich ojca i męża, nie tylko tolerowała uprawianie tego niebezpiecznego sportu przez synów, ale wręcz zaszczepiła w nich tę pasję i z całego serca zachęcała ich do jej pogłębiania. Poznałem Clare podczas wizyt w Berkeley, gdzie wychował się Rick. Wydawała się klasycznym przykładem edwardiańskiego ekscentryzmu – jako kwakierka głęboko oddana idei pokoju na świecie i bezkompromisowa wolnomyślicielka nietolerująca bredni i nonsensów, odznaczała się swobodą nawet wśród bohemy Berkeley późnych lat 60.
Podczas mojej pierwszej wyprawy na Alaskę na ścianę Wickersham Wall na Mount McKinley w 1963 roku, razem z Rickiem i pięcioma innymi członkami zespołu zostaliśmy uznani za zaginionych i obawiano się, że zginęliśmy (nasz pilot, przedzierając się przez burzowe chmury, dostrzegł pozostawione przez nas ślady ginące w chaosie rumowiska powstałego po zejściu lawiny). W ciągu czterech dni, podczas których nasze losy pozostawały nieznane (obozowaliśmy bezpiecznie wysoko ponad strefą zagrożenia lawinowego), dziennikarze przeprowadzali wywiady z naszymi rodzicami, którzy dawali wyraz swojej rozpaczy i czepiali się resztek nadziei na ocalenie swoich synów. Tylko Clare zdecydowanie nie poddawała się minorowym nastrojom, powtarzając: „Bzdura. Ci chłopcy wiedzą, co robią”.
Trzy lata później, pewnego wrześniowego popołudnia w górach Kichatna leżących na południowy zachód od McKinley Rick i ja znaleźliśmy się w odległości dwunastu metrów od niezdobytego wcześniej, bezimiennego szczytu, kiedy nagle wielka, zwietrzała płyta skalna załamała się pod naszymi stopami. Nie potrafiąc się zatrzymać, zsuwaliśmy się i koziołkowaliśmy wraz z lawiną skalną w kierunku zabójczego urwiska ziejącego poniżej. Mieliśmy tylko chwilę na to, by wyobrazić sobie, jak będziemy spadać – ta wizja czai się w głębi podświadomości nawet najbardziej beztroskiego wspinacza jak jakieś mroczne, atawistyczne wspomnienie – kiedy skały, z którymi osunęliśmy się dobre sto metrów w dół, nagle jakimś cudem przestały się staczać, pozostawiając nas na skraju przepaści.
Nie jestem pewien, czy Rick powiedział matce, jak niewiele dzieliło nas od śmierci, ale już następnego lata wrócił wraz ze mną na Alaskę, by eksplorować niezbadane pasmo, które nazwaliśmy Revelation Mountains. Tym razem zabrał się z nami starszy brat Ricka, George, z którym nigdy wcześniej się nie wspinałem. (George bujał w obłokach jeszcze częściej i wyżej niż Rick; kiedyś na studiach nieumyślnie zamknął jednego ze swoich wykładowców w wolierze dla ptaków).
Przez pięćdziesiąt dwa dni znosiliśmy najgorszą pogodę, jaką mógł na nas zesłać łańcuch Alaska Range. Dopiero kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że tego lata Clare po raz pierwszy dosięgły obawy znane każdemu rodzicowi i w bezsenne noce odliczała godziny do naszego powrotu. Kiedy w końcu pojawiliśmy się pod koniec sierpnia, wymogła na Ricku i George’u obietnicę, że w paśmie Revelations nigdy nie będą asekurować się na jednej linie (zawsze to lepiej stracić jednego syna niż dwóch, jakby przyszło co do czego).
Oczywiście bracia Millikan, kiedy już dotarli na lodowiec i wydostali się spod czujnego oka mamy, natychmiast złamali złożoną jej obietnicę. Któregoś razu George i Rick przypuścili atak na przepiękny szczyt, który nazwaliśmy Angel (Anioł), wspinając się szybko granią najeżoną skalnymi wieżami i lodowymi urwiskami. Na noc rozłożyli się w maleńkim namiocie biwakowym rozstawionym na zawieszonej nad przepaścią półce jakieś 300 metrów pod szczytem. Padający deszcz wkrótce zmienił się w deszcz ze śniegiem, a ten w potworną śnieżycę. Przemarznięci i niewyspani spełzli następnego dnia ze zbocza, co wymagało w tych koszmarnych warunkach – oblodzone powierzchnie gładkiego, śliskiego granitu – użycia liny nawet na prawie poziomych odcinkach. W tej samej śnieżycy, 250 kilometrów na północny wschód, ginęło właśnie siedmiu wspinaczy z wyprawy Joe Wilcoxa uwięzionych pod szczytem McKinley.
Kiedy w maju świat obiegła elektryzująca wiadomość o odnalezieniu na Evereście ciała Mallory’ego, odnowiłem po kilkuletniej przerwie kontakt z Rickiem, George’em i Clare. W miarę ujawniania kolejnych szczegółów pogłębiało się przekonanie Ricka, że jego dziadek przed śmiercią zdołał dotrzeć do najwyższego punktu na ziemi. Clare, licząca wówczas sobie osiemdziesiąt trzy lata, była zainteresowana czymś zupełnie innym. „Początkowo w zasadzie nic nie czułam – powiedziała. – Może tylko tyle, że ciało mojego ojca dzieli od jego duszy ogromny dystans. W kolejnych tygodniach jednak coraz częściej o tym myślałam. Bardzo chciałam dowiedzieć się, jak zginął. Czy umarł spokojnie, sam na sam z własnymi myślami, czy poniósł gwałtowną, brutalną śmierć pełną cierpienia? Żałowałam, że nie mogłam być przy nim w tych chwilach, by ukoić jego ból. I żałuję, że jego ciało zostało odnalezione. Wolałabym, żeby zostawiono go w spokoju”.
Po wszystkich tych dziesięcioleciach zacząłem mieć poczucie, że w pewnym sensie „znałem” Mallory’ego. Kiedy jednak uzupełniałem informacje na temat tego odkrycia na potrzeby artykułu do czasopisma „National Geographic Adventure”, poznałem człowieka i badacza jeszcze bardziej niezwykłego, charyzmatycznego i nieuchwytnego niż mityczna postać, którą stworzyłem sobie w głowie. Kiedy zaś zaznajomiłem się z członkami wyprawy, którzy ostatniej wiosny postawili sobie za cel rozwiązanie zagadki Mallory’ego i Irvine’a – przed jej rozpoczęciem prawdopodobieństwo znalezienia jakiegokolwiek przedmiotu pochodzącego z 1924 roku, nie mówiąc już o ciele Mallory’ego, szacowałem na 1:10 000 – spotkałem załogę silnych, kompetentnych, lojalnych wobec siebie wspinaczy, z dumą uprawiających nasze niebezpieczne hobby.
W tym zespole wyróżniał się Conrad Anker. To jeden z najlepszych alpinistów świata, z niezwykle urozmaiconym portfolio pionierskich wejść, pozbawiony jednocześnie jakichkolwiek oznak megalomanii charakterystycznej dla górskich supergwiazd. Kiedy go poznałem, ten 36-latek wydał mi się niezwykle skromny; wsłuchiwał się w troski i potrzeby innych równie uważnie, jak w syreni śpiew własnych ambicji. Buddyjska równowaga, która ściągnęła go w Himalaje, wsączyła mu się głęboko w duszę i napełniła go wewnętrznym spokojem. Ta niewzruszona stałość i świadomość własnej tożsamości pobrzmiewa w tekstach, które Conrad od czasu do czasu publikuje na łamach czasopisma „American Alpine Journal” (Amerykański Magazyn Alpinistyczny), będących unikatowym zapisem jednych z najśmielszych kiedykolwiek dokonanych wejść. W tych sprawnie napisanych, choć niedocenianych kronikach przypomina stylem ucznia przygotowującego przemyślaną wypowiedź dla swoich rówieśników.
Podczas naszej współpracy nad tą książką zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że w pewnym sensie Conrad Anker został ulepiony z tej samej gliny co George Mallory. Stało się jasne, że Conrad ma do opowiedzenia fascynującą historię o wyprawie na Everest z 1999 roku, własną opowieść o Mallorym i o tej górze.
W tej książce Conrad i ja chcemy opowiedzieć o wyprawie człowieka, który korzystając ze wszystkich swoich umiejętności i wsłuchując się w podszepty instynktu ugruntowanego niemal dwiema dekadami ryzykownych, pionierskich wejść, w maju 1999 roku, w zasadzie bez pomocy innych, przyniósł z Everestu więcej tropów do rozwiązania zagadki Mallory’ego i Irvine’a niż wszyscy badacze i teoretycy zagadnienia razem wzięci przez ostatnie siedemdziesiąt pięć lat. Snując opowieść o tej wyprawie, postaramy się – na ile to możliwe z perspektywy czasu – odmalować sylwetkę samego Mallory’ego, ponownie odkryć zaginionego odkrywcę, wizjonera, którego ciało odnalazł Conrad Anker i którego losu możemy wreszcie zacząć się domyślać.
Fragmenty napisane w pierwszej osobie, dotyczące przede wszystkim ekspedycji na Everest z 1999, przypisać należy Conradowi Ankerowi. Autorem fragmentów napisanych w trzeciej osobie, głównie o tematyce historycznej, jest David Roberts.