Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zaginiony Jantar, czyli co wydarzyło się w słowiańskim porcie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 czerwca 2023
Ebook
29,90 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zaginiony Jantar, czyli co wydarzyło się w słowiańskim porcie - ebook

Autor swoją historię umiejscowił w X wieku, ściślej w kwietniu roku 997. Tłem, pośrednio wpływającym na losy bohaterów tej powieści, są wydarzenia związane z działalnością misyjną i śmiercią praskiego biskupa Adalberta, czyli świętego Wojciecha. Tragiczne wydarzenia z Prus stanowią jedynie przyczynek do przygód mieszkańców grodu Puck i okolic. W tę przygodową powieść zostały wplecione elementy fantastyczne zaczerpnięte z regionalnych legend, podań, a nawet mistyki. Jednak dla uważnego czytelnika nie lada gratką będzie wyławianie z powieści rekwizytów autentycznych, które zostały współcześnie odkryte w wyniku badań archeologicznych i geologicznych i które można znaleźć w pomorskich muzeach. Audiobook stworzony jest w formie słuchowiska - czytany przez profesjonalnego lektora, zawiera specjalnie stworzone piosenki oraz bogate tło muzyczno - dźwiękowe, dzięki czemu słuchacz zostaje przeniesiony w sam środek pędzących przygód bohaterów tej powieści.

Lektor - Witek Szyszko

Nagranie i mastering lektora - Artur Szczerbaniewicz, studio nagrań DeepNoiz Recordings
Reżyseria, udźwiękowienie, muzyka, montaż, edycja, miks i mastering, aranżacja piosenek - Jarik & Sati Sauri
Wykonanie piosenek - Mateusz Kamiński, Sati Sauri, Emilia Kamińska, Jarosław Kamiński
Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396834201
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Niniejsza książka to podróż do czasów, o których wiemy niewiele. Współcześni historycy, dzięki mozolnej pracy grup archeologów na przestrzeni ostatnich czterech dekad, próbują uzupełnić wiedzę o wczesnośredniowiecznych mieszkańcach obszaru zachodniej części Zatoki Gdańskiej.

W miarę dobrze zbadane są obyczaje i kultura mieszkańców większych grodów, takich jak Gdańsk czy Truso, jednak bardzo niewielka jest wiedza na temat pomniejszych osad, o których istnieniu znajduje się jedynie śladowe dowody. W trakcie różnych wykopalisk archeolodzy znajdują potwierdzenie swoich hipotez o istnieniu całkiem sporej ilości pomniejszych osad i grodzisk, których funkcje sprowadzać się mogły do roli obronnych, nawigacyjnych, czy jako wąsko wyspecjalizowane ośrodki, np. hodowli zwierząt czy uprawy roślin, zaspokajające zapotrzebowanie większych grodów w dane produkty.

W latach 70. XX wieku dokonano sensacyjnego odkrycia zatopionego wczesnośredniowiecznego portu w Pucku. Jego istnienie początkowo datowano na V–X wiek n.e., jednak nowsze badania wskazują, że mogły być to czasy późniejsze, czyli IX–XIV wiek. Port ten obejmuje obszar 12 ha, a pozostałości po nim znajdują się 2,5 metra pod wodą. Odkrycie było to o tyle cenne, że pucki port został uznany za jeden z najstarszych słowiańskich portów na Bałtyku.

Do tej pory zinwentaryzowano ponad 6 ha dna i znaleziono wiele cennych zabytków. Oprócz szerokiej gamy wyrobów ceramicznych czy mocowań portu bodaj najcenniejszym odkryciem są wraki łodzi łupkowych, których wyrób datowany jest na X wiek.

Wedle najnowszych badań naukowcy twierdzą, że w odkrytym miejscu zatopione są trzy różne mocowania portowe, co wskazuje, że pucki port był trzykrotnie przebudowywany. W jednej z hipotez przyjmuje się, że port, będący jednocześnie całkiem sporym grodem otoczonym zewsząd wodą i połączonym mostami ze stałym lądem, został zniszczony przez ogień, a następnie odbudowany już trochę w innym miejscu. Ostatecznie został całkowicie zalany przez podnoszące się wody Bałtyku, co zmusiło mieszkańców do przeniesienia grodu Pucka wyżej ponad poziom morza w miejsce, w którym miasto funkcjonuje do dziś.

Wśród archeologów są różne stanowiska co do ważności puckiego portu na tle całego Pomorza Gdańskiego. Jedni twierdzą, że ówczesny pucki port był największym ośrodkiem handlowym w akwenie Zatoki Gdańskiej, a inni, że Gdańsk wiódł prym w tej dziedzinie. Niezależnie od tego po którejkolwiek stronie leży racja, puckiemu portowi nie można ująć jego mocnej pozycji na mapie wczesnośredniowiecznego Pomorza. Istnieje wiele dowodów, że istniała tam silna infrastruktura umożliwiająca handel z ludami ze wszystkich stron Europy. Zapewne gościli tam zarówno Wikingowie, jak i plemiona zachodnie, wschodnie, a nawet handlarze z obszaru starożytnego Rzymu.

Owe dowody są podwaliną dla hipotez o silnym regionie puckim, który zapewne był miejscem zamieszkania dla wielu pomniejszych skupisk ludzi, formowanych w osady i grody.

Autor swoją historię umiejscowił w X wieku, ściślej w kwietniu roku 997. Tłem, pośrednio wpływającym na losy bohaterów tej powieści, są wydarzenia związane z działalnością misyjną i śmiercią praskiego biskupa Adalberta, czyli świętego Wojciecha. Tragiczne wydarzenia z Prus, stanowią jedynie przyczynek do przygód mieszkańców grodu Pucko (Puck) i pobliskiego Grodu Na Górze (obecne Błądzikowo).

W tę przygodową powieść zostały wplecione elementy fantastyczne zaczerpnięte z regionalnych legend, podań, a nawet mistyki. Jednak dla uważnego czytelnika nie lada gratką będzie wyławianie z powieści rekwizytów autentycznych, które zostały współcześnie odkryte w wyniku badań archeologicznych i geologicznych. Większość z nich można znaleźć w muzealnych zbiorach pomorskich muzeów. Na końcu książki znajdą się alfabetycznie ułożone nazwy tych rekwizytów, które przetrwały długie wieki nim ponownie ujrzały światło dzienne.

Także dosyć skrupulatnie opisane miejsca geograficzne, na których dzieje się akcja powieści, oraz ryciny map, zachęcą niejednego czytelnika do odwiedzenia tychże miejsc i poczucia atmosfery sprzed tysiąca lat. Miejsc istotnie malowniczych, o cennych walorach przyrodniczo–historycznych.

Autor, w niektórych miejscach, pozwolił sobie na małe odstępstwa od faktów historycznych, a także luźne interpretacje zdarzeń nam znanych, a wszystko po to, aby czytelnika jeszcze bardziej wciągnąć w wir pędzących przygód bohaterów tej powieści.I

– Jeszcze jedna wieża i burzymy wszystko! – niecierpliwie rozkazał Przywit.

– No czekaj, no a fosa, a most zwodzony? Podaj te dwa kamyki – Mojmir próbował zająć czymś znudzonego Przywita, dla którego zabawa bez niszczenia nie była żadną uciechą. Wszystko musiało się kończyć popsuciem, demolką, kłótnią czy bójką.

– Ten kamień? To patrz ile kaczek nim zrobię – zamachnął się i rzucił wygładzony z każdej strony kamyk na spokojną taflę zatoki. – Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem... Łaaa, widziałeś Mojmir? Dwanaście kaczek zrobiłem!
A zobacz teraz, ten jest jeszcze lepszy. Raz, dwa... ech, do licha, za bardzo okrągły był. Dobra, przemarsz wojsk!

Mojmir nie zdążył nawet odskoczyć, kiedy Przywit ciężkimi krokami przemaszerował się po olbrzymim zamku z piasku, z siedmioma wieżyczkami, dziedzińcem w środku i studnią na nim. Piękne muszelki, którymi zamek był ozdobiony tworzyły już teraz jedną brzydką masę z mokrym piaskiem. Chwilę potem została ona zabrana przez leniwie dobijające do brzegu fale. Mojmir nie potrafił powstrzymać łez, ku uciesze starszego kolegi.

– Przywit! Przywit! – wybiegając z lasu krzyczała Rosława, machając przy tym rękoma, jakby odpędzała się od chmary komarów. – Przywit, szybko, tata wrócił!

Przywit nie omieszkał jeszcze trzy razy kopnąć resztek piaskowego zamku i popędził za siostrą znikając wśród krzaków dzikich róż.

Mojmir zaczął szybko ocierać łzy, żeby nikt z powracających wojów nie zauważył, że przed chwilą płakał. Wszak być nie może, żeby syn dzielnego Bolemira zalewał się łzami z powodu błahego zamku z piasku. Pociągnął nosem, strzepnął piach z kolan i pobiegł do grodu1. Drogą chodzą tylko dorośli, on jak zawsze wolał wdrapywać się na górę na wskroś przez krzewy i przez ruchomą belkę wślizgiwać się do grodu, tuż za chatką zielarza.

W grodzie panował istny zamęt. Jedni wojownicy, którzy już przybyli i zdążyli się przywitać zdejmowali z koni swój rynsztunek, inni tonęli w objęciach swoich rodzin. W całym tym zgiełku usłyszeć można było parskanie koni, krzyki dzieci, podniesione radosne głosy kobiet. Ale były też kobiety, które w milczeniu i ze spuszczonymi głowami, wracały spod bramy, zalewając się łzami. Wśród nich szła matka Mojmira, trzymając za rękę maleńką, niczego jeszcze nie rozumiejącą Pężyrkę.

Mojmir wiedział, co oznaczają te matczyne łzy, nie chciał, żeby ktokolwiek widział, jak przytula się w tym ogromnym smutku do matki, nie chciał, żeby widzieli, jak płacze. Wycofał się na tył chatki zielarza, przeczołgał się pod belką i trochę biegnąc, trochę się turlając zszedł z góry na plażę. Zachodzące słońce już nie raziło, upiększało nadmorskie niebo na purpurowo, a śnieżnobiałe łabędzie dostojnie unosiły się na wodzie. Trzy statki oczekujące na redzie kołysały się na falach. Mojmir sam się zdziwił, że w takiej chwili, w takiej smutnej chwili, kiedy wydawałoby się, że należy tylko rozpaczać, zauważył akurat otaczające go piękno. A może zauważył je właśnie dlatego, że z ojcem często siedział o zachodzie słońca na plaży i słuchał pięknych opowieści o dzielnych wojownikach, o honorowych mężach, o wiernych żonach, o magicznych miejscach i o mądrych władcach.

Ta myśl wzbudziła w nim tak silne emocje, że nie wiedząc czemu zaczął biec. Ile sił w nogach biegł brzegiem wody, nie zważając na podmokłe, wyrzucone przez morze glony, na nierówne kamienie, czy grząski piach. Gdy dobiegł do cypla, za którym widać było otwarte morze, zaczął płakać. Głośno, rozpaczliwie, aż do krzyku, na który mógł sobie pozwolić, bo wiedział, że tu go nikt nie usłyszy. Nie trwało to długo, ukląkł na piasku i jął płakać rzewnymi łzami. Przez głowę przemknęło mu setki różnych myśli i wspomnień, słów, które ojciec do niego wypowiedział. Ale jedna ojcowska mowa zdawała się wyrywać w umyśle małego półsieroty najgłośniej:

„Pamiętaj, drogi synu, że kiedyś może być taki dzień, że nie wrócę. Wówczas, gdy emocje już opadną, wiedz, że ja jestem w Wyraju, że jestem szczęśliwy. Będę twym dobrym duchem opiekuńczym i będę cię chronił przed złem wszelkim. A ty, zaopiekuj się siostrą, a matce pomagaj we wszystkim. Bo cierpienie straty minie, a życie toczyć się będzie dalej. I żyj! Żyj i bądź zawsze sobą!”

To go uspokoiło. Jak za pomocą magii, nagle stał się spokojny. Spojrzał na otaczającą go błękitno–purpurową przestrzeń i nagle poczuł jakby wszystko to, co go otacza, uśmiechało się do niego. Nie, to nie był uśmiech, to było coś bardziej milszego, ciepłego, coś, co sprawiło, że poczuł się ze wszystkim zjednoczony i jednocześnie bezpieczny. Każdy szmer wody, każda fala, trzepot łabędzich skrzydeł, wszystko to było jakby... jakby tworzyło muzykę. Począł słuchać uważniej, nawet lekko nastawiając ucha, tak, jakby miało to wzmóc jego uwagę.

O Bogowie, jakie to piękne! – pomyślał i dalej wsłuchując się usłyszał pieśń:

Kto wolę mą czyni
Temu ja Tu i Tam
Polany z kłosami złotymi
Temu ja dam, dam, dam!
Kto imię me bronił
Tego ja Tu i Tam
Orężem świetlistym uchronię
Tego ja sam, sam, sam!
Kto życie mi oddał
Tego ja Tu i Tam
W mym sercu na wieczność zatrzymam
Tego ja mam, mam, mam!

Pieśń brzmiała niby bez początku i końca, przenikając nawet najdrobniejsze ziarnko piasku, każdy oddech, każde spojrzenie... Mojmir nie zauważył nawet, że słońce już schowało się za horyzontem, na którego tle dryfowały trzy łodzie z lekko opuszczonymi żaglami. Kiedy to sobie uświadomił, w tej samej chwili poczuł lekki dotyk na swoim ramieniu. W pierwszej chwili był pewny, że to jego matka przyszła tu, nad brzeg zatoki po niego, ale gdy się odwrócił, zobaczył grodowego żyrca, starego mędrca z siwą niedługą brodą.

– Co tu robisz Świętomirze? – zaskoczony chłopiec powiedział to z niepokojem, odruchowo bojąc się, że ktoś go widział w takim stanie. A na domiar wszystkiego, nawet nie był sobie w stanie przypomnieć jak się zachowywał kiedy to wszystko się działo. – Byłeś tu cały czas?!

– Spokojnie chłopcze, tak, ten cały czas byłem tu.

– I widziałeś mnie? Widziałeś jak się darłem, jak płakałem, jak… – znowu zaczął zanosić się płaczem, tak, jakby smutek z innych, głębszych jego warstw zaczął uchodzić na nowo.

– Tak widziałem ciebie jak wbiegłeś na cypel, siedziałem nieopodal kontemplując zachodzące słońce. Widziałem rozpaczającego malca, który stracił ojca. Widziałem chłopca, który bardzo wiele rzeczy przed chwilą zrozumiał, bo miał bezgraniczne zaufanie do swojego taty. Wszystko to, co się tu zadziało, mój mały przyjacielu, stało się naprawdę, nie było to tylko w twojej głowie. To istnieje i jest wciąż, tylko nie wszyscy potrafią to zobaczyć i usłyszeć.

Mojmir dopiero teraz zauważył, że żyrc mówiąc to wszystko, klęczał obok niego, trzymając go rękoma za ramiona, a swoje oczy miał na wysokości jego oczu. Po tych słowach objął chłopca swoimi długimi ramionami, kładąc swoją ciepłą, wielką dłoń w miejscu między łopatkami. Mojmir poczuł ciepło, które z tego miejsca rozeszło się po całym ciele. Znów poczuł się bezpiecznie.

– A teraz chodź, musimy iść do grodu, bo twoja matka się o ciebie niepokoi.

Gdy dochodzili do bramy widać już było blask wielkiego ognia, który rozpalono na centralnym palenisku. Potężny ogień, zapalony w intencji poległych wojów majestatycznie rozświetlał chowający się w mroku dziedziniec grodu. Gdy tylko przeszli przez bramę rozpędzona Pężyrka rzuciła się na szyję swojego brata. W tej scenerii nie było miejsca na krępowanie swoich uczuć, toteż Mojmir mocno przytulił siostrę do siebie. Wstając ujrzał przed sobą matkę i Przywita ze swoim ojcem Suliborem. Ten położył wielką rękę na głowie chłopca i z pełną powagą i pewnością rzekł:

– Mój drogi chłopcze, twój ojciec był najdzielniejszy z nas wszystkich. Nie tylko ty możesz być z niego dumny, ale również my wszyscy, bo wiele mu zawdzięczamy. To o takich jak twój ojciec, dzielny Bolemir, będą opowiadać legendy. Dzięki niemu i jemu podobnym możemy dziś ofiarować dusze naszych braci czcigodnym Bogom, których czcili nasi praojcowie. To tacy wojowie mają u Bogów wieczną ochronę i wieczne świętowanie. A ich rodziny Bogowie otaczają specjalną opieką. W Świętym Gaju – ściszył lekko głos i rozejrzał się wokół – trzy dni temu, wydarzyło się coś bardzo ważnego Mojmirze. Już nic nie będzie takie samo. Wiedzieliśmy, że konsekwencje tego mogą być straszne. Nasza drużyna próbowała temu przeszkodzić, ale Prusai byli nieugięci. Wszystko się zmieni, wszystko… – Sulibor wyglądał na przerażonego tym, co sam przed chwilą powiedział. – Musimy być czujni, moja droga Racisławo – te słowa skierował do matki Mojmira – w każdej chwili musimy być gotowi do ewakuacji grodu.

Przywit skinął głową w stronę Mojmira, gdy jego ojciec skończył mówić. Taki gest mówił znacznie więcej niźli tysiąc wypowiedzianych słów, bo Przywit nie zwykł okazywać miłych i przyjaznych uczuć, choć tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że tylko powierzchownie jest szorstki w obyciu.

W centrum grodu już rozpalono wielki ogień, ale ludzie przemieszczali się jeszcze po dziedzińcu, niewielu już siedziało obok ogniska. Ze swoją lutnią siedział tam także znany we wszystkich pomorskich grodach pieśniarz Skowyłek. Znany był z tego, że potrafił układać pieśni niemal od ręki. Gdy tylko usłyszał jakąś historię, od razu nucił pieśni na jej temat. Nie zawsze trafiał w odpowiednie struny na lutni, ale wszystkie jego pieśni chwytały słuchaczy za serce i niejedne oczy łzami zmoczyły. Niewymuszone szarpnięcie strun zadźwięczało smutnie w kręgu. Potem kolejne i następne, aż wreszcie pieśniarz zaczął śpiewać:

Za ród, za gród
Za ojców trud
Wiedziony serca rozkazem
Odziany w stal
Wyruszył w dal
Oczy żegnały go łzawe

Przez las, przez bór
Przez szczyty gór
Z drużyną drogi przemierzał
By stać i trwać
Do walki gnać
Świętego bronić przymierza

Dziś żal i ból
Przenika dwór
Płowe kolory są nieba
Lecz każdą z mar
Odpędzi żar
Wspólnoty ognia i chleba!

Gdy grajek otworzył oczy, zobaczył, że wszyscy już zebrali się wokół ognia, a skupiony kapłan po cichu szeptał formułę obrzędu tak, jakby całą ceremonię najpierw w głowie odtwarzał.

Zapanowała cisza w całym grodzie, dźwięki palącego się, trzaskającego drewna podkreślały jej głębię i powagę.

Mojmir spojrzał na mamę, która wpatrywała się nie tak jak wszyscy w ogień, ale w ciemnoniebieskawe niebo. Niebo, jeszcze tak niedawno rozświetlone przez złociste słońce, a teraz wyczekujące srebrzystych gwiazd, które nie pozwalają by całkowicie spowiła je ciemność.

– Widzisz tę gwiazdę synku? – matka pochyliła się do chłopca – Kiedyś z twoim ojcem przyrzekliśmy sobie, że będzie to miejsce naszych spotkań, w czasie gdy będziemy w rozłące. Gdziekolwiek będzie on i ja, to na tej gwieździe będziemy się spotykali ze swoimi myślami, uczuciami i tęsknotą. Wierzę, że wasz ojciec właśnie tam teraz jest ze wszystkim tym, co mu w duszy śpiewa.

Nie zorientowali się kiedy wniesiono już kolczugi i hełmy poległych wojów, które zgodnie z tradycją wrzucano do kotła i przetapiano na stal, by potem użyć ją do wykucia mieczy. Jeśli nie zdołały uchronić swojego właściciela, to niech go pomszczą jako broń.

Mojmir łatwo rozpoznał hełm ruski swojego ojca wyróżniający się pośród innych hełmów baldeheimskich. Dobrze pamiętał dzień, kiedy uradowany ojciec przybył z portu z nowym nabytkiem, chwaląc się, że oto ma hełm na miarę nowych czasów, dzięki któremu z niejednej bitwy powróci cały i zdrów. Bitew było wiele, zaiste, ale o tą jedną za dużo.

Gdy ceremoniał miał się ku końcowi Mojmir poczuł dotyk czyjejś dłoni na ramieniu.

– Mojmirze, dziś pójdę sam. Zostań z mamą i siostrą.

– Nie, chcę iść – nie zastanawiając się wcale odparł młodzieniec. Spojrzał na mamę, która skinęła głową w stronę latarnika przyuczającego jej syna do odpowiedzialnego zawodu.

– Dobrze, ubierz coś ciepłego, bo zimno dzisiaj.

Weszli na polanę u szczytu najwyższego wzniesienia nad zatoką. Zbudowana tam był gliniana kopuła z otworami na trzy strony świata i jednym u góry. Była na tyle duża, że można było wejść do niej nie schylając się. Palący się w niej ogień był nawigacyjnym znakiem wprowadzającym statki do pobliskiego portu handlowego.

Praca latarnika polegała na tym, żeby zawsze o zmierzchu ogień zapalić i utrzymywać go aż do brzasku poranka. Za dnia trzeba było nawieźć odpowiednią ilość drewna, a w nocy pilnować, żeby zawsze był żywy i wielki. Przy obsłudze latarni pracowało 8 osób – czterech latarników i czterech uczniów. Zmieniali się w obowiązkach tak, że jedni pracowali za dnia, a inni w ciągu nocy. Nie była to praca lekka i wymagała odpowiedzialności. Latarnik nie mógł sobie pozwolić na nie przyjście do pracy. Gdyby ogień w ciągu nocy się nie palił, to statki wpływające w nocy do portu łatwo mogłyby rozbić się o kamienie zalegające u brzegów zatoki.

Pomimo silnego wiatru tej nocy ogień, jak zawsze, trzeba było rozpalić i utrzymywać. Każda łódź wpływająca do zatoki miała wywieszone lampy ogniowe, aby latarnik wiedział kiedy wypolerowaną blachą odbijać światło ognia, wzmacniając światło nawigacyjne. Ruch w porcie i przy jego wejściu trwał praktycznie całą dobę. Niektóre statki z portu wypływały nawet w nocy, a wówczas te stojące na redzie o tej samej porze do niego wpływały. Znakiem do wpłynięcia był sygnał z portu w postaci migającego światła trwającego kilka minut. Wtenczas na łodziach oczekujących zapalano lampy na masztach, jako znak gotowości do wprowadzenia.

Te trzy łodzie, które od zachodu słońca już stały na redzie, na pierwsze oko około dwudziestoosobowe, widać było, że się poruszyły, ale bez uprzedniego zapalenia lamp masztowych. Niewyraźnie było widać jak białe żagle poruszają się po wodzie.

Latarnik ponaglił swojego ucznia, aby ten ustawił odpowiednio blaszany odblask. Zgodnie z regułami ustawiał go raz na wschód, raz na zachód, sprawiając wrażenie światła obrotowego.

W tym samym czasie, po zachodniej stronie portu, na innej latarni robiono to samo, dzięki temu wiedziano, którędy płynąć aby dobić do portu. Po prostu kierować się pomiędzy światła, w środek między nimi, gdzie tlił się trzeci mniejszy ogień.

Lecz te łodzie płynęły inaczej, kierowały się wprost na klif, na którym stała latarnia Mojmira i jego mistrza. To mogło oznaczać, tylko dwie rzeczy: albo wrócili z wyprawy żeglarze z grodu, albo był to ktoś niemający dobrych zamiarów. Ta pierwsza ewentualność nie wchodziła w grę, ponieważ w grodzie była tylko jedna łódź dalekosiężna i była ona zacumowana nieopodal brzegu, bo właśnie nią powrócili z boju grodowi wojowie.

– Zostań tu Mojmirze, a ja pobiegnę po straż, niech ocenią sytuację. Nawiguj dalej, może po prostu ich sternicy śpią.

Mojmir posłusznie skinął głową i dalej wykonywał nawigacyjne ruchy blachą. Jednak z każdą chwilą łodzie przybliżały się w jego kierunku. Miał złe przeczucia.

Usłyszał tętent kilkunastu strażników i szczęk ich broni.

– Zgaś ogień natychmiast! – Latarnik wtargnął do latarni, chwycił grubą tkaninę do gaszenia i szybkim ruchem nasadził na ogień. Mojmir opuszczając z hałasem blachę chwycił drugi pled i rzucił również, dogaszając resztki płomienia.

– Zmykajcie stąd naraz! – syknął do latarników dowódca straży i jednocześnie gestami rozkazał swoim podwładnym rozstawić się na terenie wokół latarni, z którego było bezpośrednie zejście z klifu na plażę.

Łodzie niebezpiecznie zbliżyły się do brzegu, gdzie głębokość wody pozwalała na brodzenie po dnie. Słychać było jak załoga wyskakuje po cichu z wody.

– Szybko chłopcze, nie oglądaj się, biegnij do grodu! – Latarnik, już sędziwego wieku, wypchnął Mojmira przed siebie, samemu powłócząc nogami. Za nimi było już słychać brzdęki stali zderzającej się ze sobą, przeplatane głuchymi pojękiwaniami.

Nagle nad głową chłopca przeciągnął się świst czegoś rozpruwającego wściekle powietrze i docierając do celu tuż za nim. Mojmir instynktownie złapał się za głowę i upadł na ziemię. Usłyszał tylko chrząknięcia swojego mistrza i zdławiony głos: UCIEKAJ!

Przed sobą zobaczył trzy ciemne postacie.

Kiedy zobaczył jak potężna, spowita ciemnością postać wydobyła z kołczanu kolejną strzałę, sturlał się w prawą stronę z górki, co było jedynym wyjściem z sytuacji. Poprzez krzewy i chaszcze dotarł do drogi poniżej i na czworakach dalej do małego zagajnika. Za jednym z dębów stanął na równe nogi i wychylając się ostrożnie zobaczył, że rytmicznym, szybkim krokiem z górki schodzi w jego kierunku jeden z tych trzech. W ręku trzymał coś, co nawet w nocy można było dostrzec jako ciężki i ostry miecz. Postać jego widoczna była tylko w zarysie i wyszczególniały ją długie na pół łokcia kolce na zbroi wystające nad barkami. Nie zastanawiając się wcale Mojmir zaczął biec przed siebie. Starał się jednym susem przeskoczyć rzeczkę, ale nigdy mu się to jeszcze nie udało w trakcie zabaw, a i tym razem jeden skok nie starczył. Skąpał się po pas w wodzie, chwycił kępy traw i wczołgał się na drugi brzeg. Obejrzał się, przerażający właściciel miecza stał tuż za nim, dzieliła ich tylko kilkumetrowa rzeczka. Między drzewami przeleciał ciepły wiatr. Mojmir nie biegł dalej. Czuł jak narasta w nim jakaś pierwotna wściekłość, czekał aż ten złoczyńca, który wtargnął na jego teren będzie próbował przedrzeć się przez rzeczkę. Był pewny, że mu ucieknie, a gdy jeszcze uda mu się dobiec do wilczego dołu... ale nie, ten stał tylko i wpatrywał się ni to w chłopca, ni to w ciemny las, splunął głośno i w dziwacznym języku wypowiedział kilka słów, które najpewniej były srogim przekleństwem, odwrócił się i zaczął wracać na górę, z której przyszedł. Nad nią unosiła się już poświata ognia. Straż grodu nie podołała przewadze liczebnej wroga i albo zdążyli się ewakuować, albo... Dzwon z wieży wybił jeszcze kilka ostatnich tonów, wzywając pobliskie grody na pomoc. Ta nadejdzie, na pewno, lecz tym razem trochę za późno.

Mojmir biegł przez gęstwinę, jak najdalej od grozy, która się wydarzyła za jego plecami. Miał świadomość, że jeśli najeźdźcy ruszą na zachodnie grody, to nie zdoła przed nimi tam dobiec, żeby swoich sąsiadów ostrzec i razem z nimi bezpiecznie się schować. W grodzie były konie, którymi oni o wiele szybciej niż on dotrą w każde zaplanowane miejsce. Musiał gdzieś się schować i przeczekać ten najazd.

– Ziemianka! – to była jedyna kryjówka, która idealnie nadawała się na przeczekanie. Nawet kilka dni mógł tam siedzieć niezauważony przez nikogo.

Starodawna pozostałość po pradawnych łowcach fok², założycieli osad nad zatoką, a może tych, co byli jeszcze po nich, nikt nigdy specjalnie się nad tym nie zastanawiał. Dobrze zachowane, zakonserwowane drewniane wzmocnienia ścian i stropów sprawiały, że na dobrą sprawę po kilkuset latach nadawały się do użytku. Odkryta przypadkowo, gdy jeszcze młodziutki ojciec Przywita, wpadł do jej środka, podczas penetracji lasu. Dla Mojmira i jego rówieśników z grodu była to umowna twierdza, do której przychodziło się w burze i wichry, by opowiadać i słuchać tajemniczych legend i opowieści. Zawsze w ściennej skrytce były przygotowane materiały do rozpalenia świec – krzesiwo, hubka i łuczywo. Świec z pszczelego wosku im nigdy nie brakowało, bo towarem handlowym ich grodu było wszystko co z pszczołami związane, od miodu po wosk.

Misternie zakryte krzewami drewniane wejście do ziemianki gwarantowało, że nikt z obcych nie miałby zielonego pojęcia, że takie miejsce istnieje, nawet gdyby stał o krok od niego. Zresztą najpierw ten ktoś musiałby zapuścić się w gęstwinę krzaków i pokrzyw, żeby tam dojść.

Twierdza była miejscem spotkań przynajmniej dwóch pokoleń grodowej dziatwy. Toteż przez lata udoskonalono jej formę. Właśnie niewidoczne dla ludzi z zewnątrz wejście było jednym z tych usprawnień. Kolejnym, jakże równie pomysłowym, był kilkumetrowy tunel, szeroki dla jednego młodego człowieka, zwieńczony niewielkim wylotem na powyższej polanie, w samym środku bukowego korzenia. Wylot ten miał średnicę nie większą niż dwie chłopięce pięści, dodatkowo porośnięty delikatną warstwą mchu, którą wystarczyło delikatnie odchylić, żeby mieć widok na cały piaszczysty cypel, zatokę i półwysep. Jeśli nawet mech nie zasłaniałby dziury, to najwyżej można by było przypuszczać z zewnątrz, że jest to jakaś mała norka. Wejście zaś do tunelu w ziemiance było zasłaniane drewnianym włazem, żeby w trakcie palenia świec nie wydobywał się na polanę zdradzający dym i zapach.

Mojmir ześlizgnął się poprzez chaszcze nie zwracając uwagi na kłujące pokrzywy. Nieomal w całkowitych ciemnościach wymacał w porostach wejście. Wcale niemało wysiłku go to kosztowało, a i niejednej pokrzywy czułość poczuł na twarzy. Ale to dobrze, znaczyło to, że wejście jest idealnie zamaskowane. Po omacku znalazł zawiniątko z atrybutami do zapalenia. Po kilku potarciach krzesiwa o krzemień hubka zajęła się ogniem, od którego łatwo można było zapalić świecę.

Nieporuszony płomień świecy z każdą chwilą coraz bardziej rozjaśniał ziemiste wnętrze. Siedem pieńków rozstawionych wokół nierównych ścian i jeden większy pośrodku samoistnie przywiódł wspomnienie ciepłych chwil – beztroskich śmiechów, wspólnych strachów, bezgranicznych marzeń o podboju mórz i lądów. Nawet trzaskanie iskrami przez Przywita na włosy współtowarzyszy, teraz wydawało się śmieszne.

Z zamyślenia wyrwał go stłumiony przez ziemię tętent koni, pędzących przez las.

– Tak, teraz pewnie uciekają w pośpiechu, przegonieni przez sąsiedzkie wojsko Gniewomira. Niech ich dopadną i zrobią z nimi to, co zrobili oni nam.

Dudnienie ustąpiło głośnemu parskaniu koni, co jasno wskazywało, że zjeżdżali oni po stromym klifie na cypel.

– Pewnie tam zostawią konie, zapakują zrabowane rzeczy do łodzi i uciekną jak nocne, tchórzliwe lisy.

Nie było sensu, żeby próbować dojrzeć coś przez ziemiankowy lufcik, noc była zbyt ciemna. Księżyc zaledwie trzy dni temu zanikł całkowicie, ustępując na jakiś czas miejsca gwiazdom. Przecież przy ogniu jak z mamą wpatrywał się w niebo, były one takie widoczne, jakby na wyciągnięcie ręki.

– Mojej ręki i mamy ręki, ręki mamy... – zasnął z twarzą rozświetloną przez blask ognia, a jego drobne ciało rzucało tuż za nim niezgrabny wielki cień.

II

Zerwał się na równe nogi. Niedopalona świeca w mgnieniu oka przypomniała mu, że groza poprzedniego wieczora nie była złym snem. Szybko zgasił ją zdecydowanym dmuchnięciem i otworzył właz do tunelu. Przedarł się nim po skosie do góry, czując w nosie świeże powietrze. Ostrożnie odsunął kawałek mchu, żeby upewnić się czy nikogo nie ma w pobliżu, Gdy odsłonił resztę, zorientował się, że słońce jeszcze nie wzeszło, ale już świtało. Gdy po kilku chwilach jego oczy przywykły do dziennego światła, pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, były trzy łodzie zakotwiczone nieopodal brzegu.

– Jak to?! Nie odpłynęli? Ha, pewnie Gniewomir ich dopadł, nim zdołali uciec.

Jego radość nie trwała długo. Na plaży palił się niewielki ogień, wokół którego siedzieli nieznani wojowie i gromko o czymś rozprawiali. Blisko nich stał pokryty skórami zwierząt szałas. Przy wejściu do niego stali dwaj strażnicy. Znani strażnicy.

– Bogowie, toż to wojowie Gniewomira! – charakterystyczne kolczugi ze złocistym herbem gniewomirskiego grodu na piersi, od razu rzuciły się chłopcu w oczy.

Gdy po raz kolejny usłyszał dudniący koński galop odruchowo zniżył głowę i maksymalnie cofnął ją w tył nory. Eskadra siedmiu jeźdźców przemknęła koło jego twarzy niemal na wyciągnięcie ręki. Zwaliste konie zsunęły się po skarpie na plażę i poniosły swych panów pod szałas. Wszyscy zeskoczyli w jednym tempie na równe nogi, a jeden z nich podszedł do szałasu. Strażnicy odsłonili mu wejście i wszedł do środka niosąc skrzynię wielkości skrzyni na brukiew. Minęło zaledwie kilka chwil i wyszedł z niego z zawiniętym w złocistą chustę pakunkiem.

– Brawlin, ty zdrajco! Pewnie zabiłeś swojego ojca, żeby zaprzedać się wrogom – niedowierzanie ustąpiło miejsca niepohamowanej wściekłości i chłopiec zalał się łzami.

Brawlin, syn Gniewomira był naturalnym następcą swego ojca do władania grodem portowym, najbogatszym na całym obszarze Wielkiej i Małej Zatoki. Spośród ośmiu grodów znajdujących się nad akwenem zatoki, właśnie ten pod władaniem Gniewomira był najbardziej znaczący dla całego północnego regionu. To na jego ziemiach był port handlowy i targ kupiecki, do którego przypływali i przyjeżdżali kupcy z całego świata. Choć wielkością nie równał się on z kilkoma innymi, to jednak tu można było kupić najpiękniejsze okazy złota północy, czyli jantaru. Działo się tak, jak głosiła legenda, z woli Bogów. Dowodem tego był wielki jak pół głowy konia okaz jantaru, z zatopionym złotym wąsem Peruna³. Wyłowiono go podczas burzy, gdy rybacy w popłochu, w świetle piorunów wyciągali swoje sieci. Było to bardzo dawno temu i już nie ma nikogo, kto by to pamiętał, ale jantar istnieje i można go obejrzeć w świątyni Peruna, gdzie leży na centralnym miejscu u podstawy wielkiego posągu. Mówią, że kto czołem otrze się o niego, ten będzie miał zawsze ochronę Gromowładnego, a myśli i modły jego będą z szybkością błyskawicy spełniane.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: