Zajęcia twórcze w szkole. Część 2 - ebook
Zajęcia twórcze w szkole. Część 2 - ebook
ZAJĘCIA TWÓRCZE W SZKOLE to gotowe scenariusze lekcyjne, mające na celu uczenie dzieci nie poprzez napełnianie umysłu wiedzą, ale przez rozwój inteligencji, ćwiczenia i zadania, które mają na celu rozwój osobisty. Wciąż powtarzam, że chciałbym, by najważniejszym przedmiotem w szkole było CHCENIE. Gdybyśmy potrafili osiągnąć sukces w nauce tego przedmiotu, dalsze nauczanie byłoby już tylko formalnością, nie mówiąc o nieustannej przyjemności z bycia nauczycielem mimo tak niskiego wynagrodzenia. Zajęcia twórcze byłyby obowiązkowe w nauce przedmiotu CHCENIE. Poszukiwanie nowych sposobów nauczania zawsze było wyzwaniem dla nauczycieli. ZAJĘCIA TWÓRCZE W SZKOLE to cegiełka do budowy fundamentów nowoczesnego nauczania. Nie chciałbym być zarozumiały, ale po trzydziestu latach pracy z takimi scenariuszami, jakie są w tej książce, mogę zaręczyć, że jest szansa na zmianę. Tu podaję następnych czternaście scenariuszy i mam nadzieję, że wydam jeszcze jedną część. A o mnie lepiej będą mówić fakty: nauczyciel poruszania się w świecie twórczości, instruktor teatralny, szef teatru Bezscenni, autor książek, aktor , tekściarz, twórca i reżyser sztuk teatralnych, handlowiec. Jeśli sam miałbym się określić, to nazwałbym się „człowiekiem zafascynowanym osobowością ludzką”. Nic tak tego nie uświadomi jak dobrze prowadzone zajęcia aktorskie.
Kategoria: | Pedagogika |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-956737-7-1 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeśli ktoś wykorzysta pomysły umieszczone w tej książce, pewnie zada sobie pytanie: „Kim jest autor?”. Dobre pytanie, ale akurat dla mnie jest ono wyjątkowo trudne. Dzieci mówią do mnie „pan aktor”, studenci mówili „reżyser”, nauczyciele zostali przy „pan Grzegorz”, bo wiedzieli, że nie ma sensu określanie mojego statusu zawodowego. Najbardziej podoba mi się „pan aktor”, bo to „aktor” jest wymawiane co najmniej jak „prezes”. Cała ta zabawa słowna nie ma zbytniego sensu, co świadczy o tym, że nasz język wciąż wymaga poprawy i poszerzenia o nowe słowa.
Lepiej o mnie będą mówić fakty: nauczyciel poruszania się w świecie twórczości (prowadzę takie zajęcia trzydzieści lat, z dwoma tysiącami dzieci rocznie), instruktor teatralny (zarówno teatrów studenckich, jak i młodzieżowych, a przede wszystkim dziecięcych ‒ przewinęły się przez nie setki dzieciaków), szef teatru Bezscenni (jedynego, który jest gotowy do profesjonalnych występów), autor książek (powieści, książek psychologicznych i teatralnych), aktor (a jakże), tekściarz (wiele skeczów i piosenek), twórca i reżyser sztuk teatralnych, handlowiec (z czegoś trzeba żyć). Jeśli sam miałbym się określić, to bym się nazwał człowiekiem zafascynowany osobowością ludzką. Nic tak tego nie uświadomi jak dobrze prowadzone zajęcia aktorskie.
Z tych wszystkich zdolności, jakie posiadam, właśnie ZAJĘCIA TWÓRCZE stały się dominujące w moim działaniu. Prowadzenie TEATRU okazało się tak trudne, że rozwój w tym kierunku był nieefektywny (studenci czasem są bezwzględni w promowaniu samych siebie).
Mając w głowie, że zajęcia twórcze mogą być bardzo przydatne w przedszkolu czy szkole, z młodzieńczą werwą (trzydzieści lat temu) szedłem do sekretariatów szkół i dyrektorów, oferując współpracę. Zero skuteczności. Poszedłem nawet do śląskiego kuratorium, by zaproponować współpracę (wtedy byłem w stanie robić to za darmo). Nigdy nie zapomnę wizyty tam złożonej, gdy słowo „twórczość” wywołało w urzędniczce taki popłoch, jakbym chciał zgodę na prowadzenie wychowania seksualnego. Tradycyjnie pani drżącym głosem powiedziała, że osoby odpowiedzialnej za działkę TWÓRCZOŚĆ nie ma, ale jak przyjdzie, to zadzwoni. Oczywiście kontakt się urwał. Wtedy zrozumiałem, że ogromna liczba ludzi pracujących w szkolnictwie to urzędnicy, którzy w nosie mają edukację, bo zawsze ważniejsze będzie kupowanie marchewki do świetlicowej kuchni niż próby unowocześnienia nauczania.
Dlatego wszedłem do szkół od dołu. Zaproponowałem dwóm nauczycielkom z różnych szkół wprowadzenie takich zajęć (byłem instruktorem w domu kultury, co mnie uwiarygodniło). Najpierw robiłem to za darmo. Wystarczyły trzy zajęcia, by cała szkoła (wszystkie nauczycielki) weszła do współpracy. Następne zajęcia były płatne (zaczynałem od złotówki od dzieciaka), a wszystko odbywało się za zgodą rodziców. Już po paru latach nie miałem wolnych terminów, dlatego nie było sensu się reklamować. Zajęcia są dość wyczerpujące, bo trwają dwie godziny lekcyjne, a nie polega to na siedzeniu przy biurku.
W ten oto sposób stworzyłem idealny układ do nowoczesnego nauczania: uczniowie ‒ rodzice ‒ nauczyciel. Działo się to wszystko poza dyrekcją, która oczywiście o tym wiedziała, a największą jej zaletą było to, że nie przeszkadzała. Naturalnie były szkoły, gdzie nauczyciele, z którymi współpracowałem, zostali dyrektorami, co stworzyło idealny układ życzliwości.
Może moja historia jest właśnie przesłaniem, że reforma szkolnictwa powinna iść od dołu, od rodziców i nauczycieli, bo z góry nigdy do niej nie dojdzie. Dla ministerstwa zawsze ważniejsze będzie to, że podręcznik jest darmowy, niż to, co w nim jest. To jednak problem nie tylko polski. Łatwo służy to jednak za pretekst, by nic nie robić albo udawać, że się coś robi.