- promocja
Zakazane religie - ebook
Zakazane religie - ebook
Kolejny tom w bestsellerowej serii po Zakazanej historii ludzkości i Zakazanej nauce
Jak Kościół fałszuje prawdziwą historię religii
Kościół katolicki od 2000 lat walczy z heretykami, którzy podważają jego dogmaty!
Ta książka stanowi wstęp do prawdziwej historii zakazanych religii Zachodu i ujawnia ich wzajemne powiązania oraz ogromne znaczenie w kształtowaniu społeczeństw i wierzeń. Zrodzone w tym samym duchu co chrześcijaństwo, przetrwały jako herezje w średniowieczu i jako teorie wielkich myślicieli oraz mistyków renesansu i ich duchowych spadkobierców, takich jak Giordano Bruno i Isaac Newton. Przeniesione do Nowego Świata przez masonów zainspirowały rewolucję amerykańską, a w Europie wielkich pisarzy: Szekspira, Hugo i Dostojewskiego. Ich ukryte, silne wpływy są nadal obecne w dzisiejszym świecie, od polityki przez wiarę aż po kulturę masową.
Korzenie chrześcijaństwa są ściśle związane z religią starożytnego Egiptu…
Kim naprawdę byli biblijni Trzej Królowie i jakie mieli zamiary?
Dlaczego Watykan nadal ukrywa fakty dotyczące życia i nauki Jezusa?
Co wiąże herezje joannitów i skarb templariuszy?
Czego nie wiemy o Nostradamusie i Joannie d’Arc?
Czego nie mówią nam takie filmy jak Braveheart i jakie błędy popełnił Dan Brown w Kodzie Leonarda da Vinci?
W Zakazanych religiach, tak jak w światowych bestsellerach Zakazana historia ludzkości i Zakazana nauka, J. DOUGLAS KENYON – pisarz, redaktor i wydawca amerykańskiego magazynu „Atlantis Rising” poświęconego zagadkom naszej przeszłości i współczesności – zebrał 40 artykułów znanych nieortodoksyjnych badaczy dziejów ludzkości. Ujawniają oni, jak Kościół zwalczał obrazoburcze koncepcje, eliminował przeciwników i jakie fakty zatajał przed światem.
Te tomy bestsellerowej serii ujawniają, jak oficjalna nauka fałszuje prawdziwe początki cywilizacji oraz co zataja, przemilcza i odrzuca – od archeologii, przez medycynę, po fizykę i astronomię.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-241-7597-0 |
Rozmiar pliku: | 25 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. DOUGLAS KENYON
Historia świata, twierdzą niektórzy, to dzieje wojny toczonej między tajemnymi stowarzyszeniami. Religia zaś, utrzymują, to tylko dostrzegany przez wszystkich wierzchołek góry lodowej, nadającej ludzkim działaniom kierunek ku dobru lub ku złu. Prawdziwe cele wielu religii pozostają jednak ukryte przed opinią publiczną, tak jak są ukrywane rzeczywiste plany przywódców politycznych.
Ale przecież to, czego nie widać – jak wiatr – ma siłę, kierunek, poryw, co uważny obserwator potrafi rozpoznać. O ile oficjalne religie mogą być użyte do realizacji sekretnych celów rozmaitych potęg, o tyle nie można tego odnieść do istniejących jeszcze dzisiaj religii zakazanych. Ich wyznawcy są zmuszani do potajemnych zgromadzeń.
Jeśli religię definiuje się jako system wierzeń i praktyk odbywanych przez wyznawców, który potwierdza naturę bóstwa i jego stosunek do ludzkości, to wielu ludzi można nazwać religijnymi, choć się za takich nie uważają. Nawet ci, którzy twierdzą, że nie istnieje Bóg ani żadne bóstwo, są ludźmi w pewnym sensie religijnymi, przyjmują bowiem koncepcję boskości (to znaczy, że ona nie istnieje), czego wszakże nie mogą udowodnić. Kierują się więc w swoich poglądach czymś bardzo zbliżonym do wiary.
Wielu z nas jednak uwierzyło, że kaznodzieje wszelkich wyznań – a także ludzie świeccy, naukowcy, politycy – to wizjonerzy głoszący to, co zostało im objawione. W rzeczywistości sznurki są pociągane w ukryciu, za szczelną zasłoną. Odwieczna niewidzialna partia szachów rozgrywana przez utajone elity ukształtowała całą naszą historię i wciąż kształtuje naszą teraźniejszość. Ta wielka rozgrywka jest skoncentrowana na najważniejszych wymiarach jestestwa człowieka, a stawką w niej może być przetrwanie ludzkiej duszy.
Jedną ze stron w tej grze są ci, którzy uważają, że rodzaj ludzki to niewiele więcej niż konsumenci specjalnie stworzonych systemów – w tym religii i naukowych doktryn. Z takiego punktu widzenia wszyscy jesteśmy wyłącznie wytworem darwinowskiej walki o byt. Zarówno nasza godność, jak i przyjęte przez nas wartości to rezultat wyłącznie zbiorowego wysiłku społeczeństw ludzkich, odkąd kilkanaście tysięcy lat temu człowiek opuścił jaskinie. Głosiciele tego poglądu mówią nam, że stamtąd wyruszyliśmy w heroiczną wspinaczkę do obecnego – zwanego wysokim – poziomu rozwoju cywilizacyjnego. Twierdzą również, że koncepcje nieśmiertelności i transcendentnych możliwości jednostki to tylko iluzje zrodzone z uwarunkowań społecznych.
Drugą stroną są zwolennicy całkowicie innego poglądu. Według nich w każdym z nas drzemią nieograniczone możliwości, nie wykluczając nieśmiertelności jednostki. Nieważne, że na psychice współczesnych ludzi wyraźnie odcisnęły się zadane dawno temu rany. Ewolucja, zdaniem owych optymistów, opiera się na procesach znacznie szerszych, bardziej subtelnych i, bez wątpienia, bardziej wysublimowanych niż tylko przetrwanie najlepiej przystosowanych.
Ale przecież nadal, i w naszej epoce, tak wielu z nas błędnie, zbyt wąsko, pojmuje, na czym polega tożsamość jednostki. Zaprogramowani do akceptowania władzy dominującego naukowego/świeckiego establishmentu, nie chcemy wykorzystywać ogromnych możliwości, tkwiących w każdym z nas. Elita rządząca – wywodząca się z kręgów akademickich – przekonała większość z nas, że to, co głosi, jest ustalone raz na zawsze, i że nikt nie jest w mocy tego podważyć. Nam pozostało tylko odgrywać wyznaczoną rolę.
Autorzy artykułów zamieszczonych w tej książce utrzymują, że racjonalne podstawy, na których opiera swoją władzę rządzący establishment – nieważne, czy jest to Kościół, państwo, czy środowiska akademickie – są błędne, jeśli nie celowo sfałszowane, i że tak dzieje się od bardzo, bardzo dawna.
Sednem zagadnienia jest odwieczny spór o to, jak można poznać prawdę o czymkolwiek – i czy bardziej pomocna w tym będzie nauka, czy religia? Nie wolno zapomnieć, że rozróżnienie między nauką a religią – fundamentalne z punktu widzenia ludzi żyjących w XXI wieku – zrodziło się w czasach nam współczesnych w cywilizacji Zachodu. Tylko społeczeństwo wyraźnie rozgraniczające dwie sfery – wewnętrzną i zewnętrzną – może dokonać takiego rozróżnienia. I chociaż nawet fizyka kwantowa wykazuje, że nie ma rozgraniczenia między obserwatorem a, tym, co jest obserwowane, my, ludzie Zachodu, uparcie trzymamy się tak nam miłych – i przez nas stworzonych – rozróżnień.
Starożytni tak nie dzielili świata. Dla nich nauka i religia były jednym i tym samym. Liczyła się ostateczna prawda, a nie nadawanie etykietek z nazwą. Jeżeli ich głębokie zrozumienie ludzkiej duszy było autentyczną wiedzą, a nie poglądem opartym wyłącznie na wierze – czyli takim, jaki my dzisiaj prezentujemy – któż powie, jaki rodzaj nauki i techniki można lub nie można rozwijać?
Czy zainicjowane badania nad elektrycznością, magnetyzmem, grawitacją i energią mogły być prowadzone na gruncie doświadczeń duszy poszukującej nieśmiertelności? My, ludzie współcześni, uważamy, że świat przyrody, taki, jak obecnie go pojmujemy, można badać metodami naukowymi. Jeśli jednak nie potrafimy czegoś pojąć, nazywamy to nadprzyrodzonym i uznajemy – jeśli nie było ono halucynacją – że zjawisko przekracza granice ludzkiego poznania.
Być może starożytni nie znali takich ograniczeń. Jeżeli w zetknięciu z ich dziedzictwem nasze aroganckie próby zaszufladkowania ich osiągnięć zawodzą, to raczej my się mylimy, a nie oni.
Mówi się, że wiedza to potęga. Słyszymy również, że wiedza niepełna jest wiedzą niebezpieczną. Sądzimy, że jedno z ważnych pytań brzmi: Czym właściwie jest wiedza? Albo – w ślad ze współczesnym neurotycznym sposobem myślenia – czy wiedza w ogóle istnieje?
W wielkich i starożytnych tradycjach duchowych gnoza, czyli poznanie – samopoznanie, poznanie prawdy, poznanie miłości – jest jednym z najważniejszych, jeśli nie jedynym celem życia człowieka. A przecież staliśmy się świadkami kwestionowania przez kulturę Zachodu możliwości poznania czegokolwiek na pewno, zwłaszcza zaś odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące prawdy: Kim jesteśmy? Skąd się wzięliśmy? Jaki jest cel naszego życia?
Oczywiście nie chodzi tu o kwestię, czy istnieje coś takiego jak prawda, ale o to, na ile jesteśmy w stanie pojąć, czym może ona być. Poczynając od _Rzeźni numer pięć_ po _Mechaniczną pomarańczę_ i od _Buszującego w zbożu_ po _Buntownika bez powodu_, w niezliczonych książkach i filmach powstałych w ostatnich dziesięcioleciach przedstawia się zdolność rodzaju ludzkiego do zrozumienia prawdy jako rodzaj heroizmu. Od psychoanalizy do egzystencjalizmu, od etyki sytuacyjnej do poprawności politycznej współczesna myśl filozoficzna podważyła autorytet związany z prawdziwą wiedzą. Niczym Hamlet zadajemy sobie pytanie – być albo nie być.
W takich kwestiach nauka – w każdym razie nauka dominująca we współczesnej cywilizacji – niewiele nam daje. Uczciwa metoda empiryczna w najlepszym razie może nam wskazać prawdopodobieństwo. Nigdzie w uniwersyteckich salach wykładowych nie znajdzie się prawdziwej wiedzy, takiej, jaką filozof Theodore Roszak nazwał „ekstatyczną deklaracją”. Kryje natomiast się tam głęboka rozpacz.
Kilka wieków temu postanowiliśmy uwolnić się spod dominacji siejących zgorszenie przekupnych duchownych z epoki wczesnego średniowiecza i zacząć stosować, jak sądziliśmy, bardziej oświecone metody oglądu świata. Uwierzyliśmy wtedy, że zbliży nas to do prawdziwej wiedzy. Niestety, zamiast tego zrodziły się w nas wątpliwości, a miejsce dawnych przesądów zajął nowy rodzaj strachu. Zamiast ognia piekielnego pojawiła się pustka. Minęło trochę czasu, zanim zrozumieliśmy wszystkie konsekwencje tej zamiany, ale któż może zaprzeczyć, że wszechobecne teraz pragnienie zdobycia pewności zagraża naszej cywilizacji.
Niestety, ta niezaspokojona tęsknota już wielu doprowadziła do szaleństwa i zepchnęła w przepaść. W próżnię niewiedzy stworzoną przez skorumpowanych koryfeuszy nauki wdarło się mrowie fałszywych proroków i szarlatanów, którzy obiecują napoić nas wiedzą duchową, a zamiast niej podają czarę napełnioną truciznami – od ludobójstwa do dżihadu. Najpierw Adolf Hitler, a potem Osama bin Laden, niczym szczurołap z Hamelin, wykorzystując uprawnione ludzkie pragnienie zdobycia odpowiedzi na fundamentalne pytania, wywiedli na manowce nieświadome tego rzesze ludzi.
Nawet na początku XXI wieku, relikt XIX-wiecznego sposobu myślenia nadal krępuje współczesną myśl. Kult redukcjonizmu po dziś dzień jest uprawiany na scenie świata zgodnie z osobliwym rytuałem rodem z japońskiego teatru kabuki.
Ta archaiczna filozofia – zwana również, jak na ironię, pozytywizmem logicznym – wypromowała materializm i takie doktryny jak społeczny darwinizm, behawioryzm, marksizm, a nawet frenologię (głoszącą, że można poznać charakter człowieka na podstawie pomiarów czaszki). Pozytywizm logiczny wylansował wiele innych skompromitowanych poglądów, między innymi twierdził, że prawa rządzące całym wszechświatem da się wyrazić prostymi terminami, językiem w pełni zrozumiałym dla nauki konwencjonalnej.
Według pozytywistów logicznych kosmos działa niczym ogromne urządzenie, takie jak automat do gry: ciała niebieskie zderzają się i odbijają na rozmaite sposoby zgodnie z prawami znanymi ówczesnej nauce. Tamtych uczonych niewiele obchodziły metafizyka, duchowość czy – ogólnie – niewidzialne siły i na pewno nie wzbudziłaby ich zainteresowania fizyka kwantowa. Poglądy redukcjonistów, uznane przez bardziej wyrobione umysły za w najlepszym razie naiwne, ustąpiły miejsca głębszym i bardziej wyrafinowanym poglądom głoszonym przez takich tytanów myśli jak Jung i Einstein. Mimo to nieśmiertelne jak hrabia Dracula, wojowniczo nastawione redukcjonistyczne myślenie niczym widmo nie zamierza odejść z tego świata.
Do dzisiaj wywiera ono znaczny wpływ na wiele poglądów przyjętych w kręgach naukowych, w polityce i w mediach. Najśmielsi przedstawiciele tego plemienia podjęli rolę zawodowych „demaskatorów” – twierdzą, że ujawniają tak zwane błędne przekonania, oszustwa i szarlatanerię, którym chcą dać należyty odpór. Nie ustępują w tej działalności inkwizytorom z zakonu dominikanów w ponurych czasach średniowiecza. Powszechnie występująca w społeczeństwie nieznajomość ważnych faktów ułatwia zadanie redukcjonistom. Subtelną propagandę tego prymitywnego systemu wierzeń można znaleźć w publikacjach poświęconych współczesnym odkryciom naukowym. Odkrycia, dokonane przez zespoły rzetelnych badaczy, przedstawia się tak, aby odrzucić na ich podstawie koncepcje potępione przez materialistycznych redukcjonistów; twierdzą oni, że źródłem wiary w zjawiska nadprzyrodzone mają być predyspozycje genetyczne; że doznania przeżywane na pograniczu śmierci klinicznej to wytwór niedotlenionego mózgu; Bóg jest cząstką elementarną atomu i tak dalej.
Michael Shermer, autor _Why People Believe Weird_ _Things: Pseudoscience, Superstition and other Confusions of our Time_ (Dlaczego ludzie wierzą w różne dziwactwa), w artykule zamieszczonym w „Scientific American” dowodzi, że „inteligentni ludzie wierzą w dziwactwa, ponieważ potrafią stawać w obronie wiary, którą nabrali z powodów niemających nic wspólnego z inteligencją”. Określenie „dziwactwa” Shermer stosuje wobec przekonań, które sam odrzuca lub których nie jest w stanie zrozumieć. A ponieważ przyznaje, że głoszą je ludzie inteligentni, musi albo zohydzić te przekonania, albo przyznać się do własnej pomyłki. Nic więc dziwnego, że wybrał to pierwsze.
Ten bezkompromisowy redukcjonista, choć nie jest półgłówkiem, doszedł do wniosku, że to wóz ciągnie konia, a nie odwrotnie.
Pojawiają się jednak zwiastuny zmian na lepsze napawające nadzieją. Nasza wspólna zbiorowa psyche doznała wstrząsu, jakim był zamach na World Trade Center z 11 września 2001 roku i jego następstwa. Zostaliśmy zmuszeni do myślenia o sprawach, które odłożyliśmy na bok lub o których zapomnieliśmy od dawna. W obliczu śmiertelnego zagrożenia poszukiwanie sensu życia i prawdziwego celu naszego istnienia nabrało nowego znaczenia dla wielu. Przestajemy tolerować oszukańcze kłamstwa, którymi dawniej, w mniej niespokojnych czasach, bezkarnie nas karmiono. Nie wróży to nic dobrego handlarzom iluzji, świetnie dotąd prosperującym.
W poglądach filozoficznych i paradygmatach naukowych, które ograniczają możliwości ludzkiej duszy, odbija się zakłamanie establishmentu. To oni, ludzie ze szczytów władzy, ponoszą odpowiedzialność za oszustwa i podstępy, mające na celu narzucenie nam nieprawdziwych wizji świata, innymi słowy – fałszywych religii.
„Naukowe” doktryny głoszące, że jesteśmy niczym więcej jak zwierzętami – przypadkowym wybrykiem natury, którego przeznaczeniem są bezsensowne iluzje – chyba już przestają napawać lękiem i wzbudzać nabożnej czci zwykłych ludzi ani też legitymizować samozwańczych strażników najwyższej prawdy. Pomimo rozpaczliwych wysiłków, aby zapewnić sobie przetrwanie na szczytach władzy, owi kapłani „nauki” – którzy już stracili kontakt ze swoim bóstwem – przekonują się, że pustka kryjąca się za oficjalnymi naukowymi stwierdzeniami staje się widoczna dla wszystkich, a opuszczenie przez taką naukę tronu władcy – nieuniknione.
Bestseller Dana Browna _Kod Leonarda da Vinci_ wywołał powszechne i – zdaniem ortodoksów – niepotrzebne zainteresowanie kilkoma problemami, którymi opinia publiczna rzadko się dotąd zajmowała. To, o czym pisze Brown, jest godne pochwały, jeśli poszerza zasób wiedzy czytelników. Dawno już minęły czasy, kiedy o najważniejszych aspektach utajnionej historii cywilizacji Zachodu należało głośno informować. Każda tajemnica Leonarda da Vinci lub jego współbraci warta jest poznania. Uważam jednak, że Brown niewłaściwie zinterpretował wiele zagadnień, które poruszył w swojej książce. Doprawdy, wielka szkoda, że liczni czytelnicy książki Browna po raz pierwszy dowiadujący się o ezoteryzmie znaleźli tak kiepskiego informatora!
Oto przykład. Według Browna święty Graal to konkretna osoba lub nawet ród. Jest to jednak nieodpowiednia i płytka interpretacja prawdziwie głębokiej tajemnicy. Jest to twierdzenie redukcjonistyczne i materialistyczne, jeśli nie bałwochwalcze, w którym pomija się istotę sprawy, w bardzo wysublimowany sposób opisanej przez wielkich mędrców i świętych Wschodu i Zachodu słowami: „Królestwo Niebieskie jest w was” (czytaj: „w nas wszystkich”). Bez wątpienia Parsifal i pozostali rycerze Okrągłego Stołu mieli obowiązek dobrze nauczyć się tej lekcji lub ponieść porażkę w poszukiwaniach świętego Graala. Buddyści mówią: „Jeśli spotkasz Buddę na drodze, zabij go”. A przesłanie jest następujące: „Nie utożsamiaj własnego wyzwolenia z zewnętrzną cielesną powłoką – patrz w głąb siebie”.
Nie ulega wątpliwości, że w pogoni za władzą rozmaite instytucje – jak świat długi i szeroki – prowadziły przedstawione przez Browna pełne intryg gry (w tej książce opisano dokładnie wiele z nich). Na szczęście nie było wśród tych gier takiej, którą niektórzy nazywają „ostateczną grą”, i że – dla tych, którzy mają „oczy na to, by widzieć (…) uszy na to, by słyszeć” (Księga Ezechiela 12,2) – prawda o niej została zapisana między wierszami świętych, choć zapomnianych tekstów.
Aby w pełni pojąć ową prawdę, trzeba uwzględnić ważny jej aspekt – otóż w miarę rozwoju naszej cywilizacji boska kobiecość została odrzucona i zdeptana. Ale – co równie ważne – musimy zrozumieć, że może się odrodzić dzięki każdemu z nas, a nie tylko dzięki jakiejś tajnej elicie. Boska kobiecość w głębi nas powinna harmonicznie połączyć się z pierwiastkiem męskim i w pełni rozwinąć. Gdy już osiągnie odpowiednio wysoki poziom, starożytna mądrość mówi, że energia życiowa zaczyna płynąć w górę kręgosłupa jak w drzewie soki na wiosnę. Dzięki połączeniu się przeciwstawnych elementów męskości i kobiecości na każdym poziomie czakry rozkwitają, a kulminacją jest rozwinięcie się kwiatu lotosu o tysiącu płatkach na czubku głowy i powtórne narodziny w nowym świecie nieskończoności – nieskrępowanym przez śmiertelne okowy.
Taka jest, sądzę, natura oświecenia i cel ewolucji. Mimo to jednak każdy z nas próbuje na podstawie własnego, ograniczonego doświadczenia opisać coś, czego nie sposób opisać. Mamy skłonność do interpretowania świata zgodnie z naszym indywidualnym jego oglądem. Jeżeli utraciliśmy pamięć o naszej nieśmiertelności, najlepszym przeżyciem, jakie nas spotyka, może być dla nas zwykła prokreacja.
Nie wolno zarzucić poszukiwania prawdy – wręcz przeciwnie. Jednak trzeba realizować ów cel bardziej rozsądnie, mądrzej i z mniejszym fanatyzmem.
Ludzie zagubieni w odmętach bezsensownego współczesnego życia, ale jeszcze próbujący ominąć kryjówki piratów i pragnący dotrzeć do bezpiecznego portu prawdziwej gnozy, powinni pamiętać, że ktokolwiek przypisuje sobie wiedzę o gnozie, w istocie pragnie władzy, jaką daje taka wiedza. Każdy, kto chce przekazywać ową wiedzę, ma obowiązek ukazać adeptom jej owoce.I.
CHRZEŚCIJAŃSTWO:
PRAWDA UKRYTA ZA ZASŁONĄ ORTODOKSJI
1. TAJEMNICA CHRYSTUSA
J. DOUGLAS KENYON
CZY W TEJ OPOWIEŚCI JEST COŚ, CZEGO NIE BYLI W STANIE SOBIE WYOBRAZIĆ NAWET FILMOWCY Z HOLLYWOOD?
Miliony widzów na całym świecie obejrzały _Pasję_ w reżyserii Mela Gibsona. Film ten wzbudził liczne kontrowersje. Jedni pytali, czy realistyczne ukazanie takiej pełnej okrucieństwa przemocy może służyć jakiemuś wzniosłemu celowi. Drudzy dostrzegli w filmie przede wszystkim przejawy antysemityzmu, inni zaś propagowanie religii. Natomiast mogołowie rządzący hollywoodzkim imperium filmowym poszukują sposobów na powielenie sukcesu tego filmu i zapewnienie sobie kolejnych krociowych zysków.
Wszyscy zgadzają się przynajmniej w jednym: ten film był fenomenem na znacznie większą skalę niż większość dotychczasowych hollywoodzkich produkcji. Wydaje się, że sukces _Pasji_ płynie z tego samego źródła, które przed wiekami dało początek chrześcijaństwu i jego zwycięskiemu pochodowi przez świat. Opowieść o bohaterze niesprawiedliwie osądzonym i złożonym w ofierze dla odkupienia win innych ludzi występuje w niezliczonych wersjach w wielu kulturach. Katharsis, do którego dochodzi za sprawą trwającego od wieków przypominania o tym kolejnym pokoleniom w dużej mierze przyczynia się do rozwoju kulturowego ludzkości.
W książce _Bohater o tysiącu twarzy_, i w wielu innych, znawca mitów Joseph Campbell wysunął tezę, że samotna podróż bohatera – rodem ze Wschodu lub z Zachodu – jest kluczowym elementem dla przetrwania rodzaju ludzkiego, nawet jeśli to plemię prześladuje, a bywa, że zabija swego wybawcę. Inni specjaliści z tej dziedziny, na przykład James Frazer w _Złotej gałęzi_, prezentują podobną opinię. Jej ślady odnajdujemy w wielu doskonałych hollywoodzkich filmach, od _Lorda Jima_ do _Człowieka_, _który chciał być królem_.
Niestety, wydaje się, że Mel Gibson w niewielkim stopniu interesował się tym wątkiem. Jak w swoim poprzednim wielkim kasowym sukcesie, filmie _Braveheart – Waleczne Serce_, obsesyjnie ukazuje drastyczne sceny tortur. Przez 10 niekończących się minut w _Pasji_ Jezus jest biczowany przez rzymskich gwardzistów, a widzowie oglądają niezwykle dokładny przebieg tej krwawej, przerażającej tortury. Kulminacyjna scena filmu _Bravehear_t to brutalna, ze wszystkimi szczegółami przedstawiona egzekucja Wilhelma Wallace’a, bohatera Szkotów, którego zagrał sam Gibson.
Obraz wydarzeń w _Pasji_ w dużej mierze został przedstawiony zgodnie z ewangeliami oraz z tradycją katolicką. Reżyser ukazał w tym filmie 14 Stacji Męki Pańskiej, w tym otarcie twarzy Jezusa przez świętą Weronikę. Chociaż prawdopodobnie większość protestantów nie zna tej sceny, oni również zaakceptowali film. Przedstawiając ostatnie godziny życia Jezusa, Gibson w niewielkim stopniu odstępuje od wersji ortodoksyjnej. Bez wątpienia zyskuje tym poklask konserwatywnych chrześcijan, którzy zawzięcie potępiają mniej konwencjonalne hollywoodzkie wersje tych wydarzeń (np. _Ostatnie kuszenie Chrystusa_).
Opinie o wartości _Pasji_ różnią się głównie w zależności od tego, kto je wypowiada – wierzący czy niewierzący. Jedną stronę stanowią przedstawiciele Kościoła chrześcijańskiego dwóch głównych nurtów – katolickiego i protestanckiego – drugą – świecki humanistyczny establishment. Obie strony opierają swoje stanowisko na dosłownej interpretacji Biblii. W opozycji do chrześcijan przyjmujących przekaz Biblii dosłownie i tak ją interpretujących stoją zwolennicy sekularyzmu, przeciwni dosłownemu odczytywaniu Biblii i niedający wiary biblijnym opowieściom.
1.1. _Głowa Chrystusa,_ tradycyjny wizerunek Jezusa pędzla Rembrandta van Rijna z 1655 roku.
Z kolei oskarżanie _Pasji_ o antysemityzm bierze się z obawy, że za ukrzyżowanie obwini się Żydów, skoro to żydowscy kapłani z I wieku n.e. są czarnymi charakterami w tej historii. Bardziej oświecony pogląd – uznanie owych antagonistów za przedstawicieli zawsze nieuczciwej elity władzy, istniejącej w każdym pokoleniu – nie ma siły przebicia w dyskusji. Nie potrafimy dostrzec wokół nas „uczonych w Piśmie i faryzeuszy”, występujących w naszej współczesnej kulturze w całkowicie innym przebraniu – jako profesorowie college’ów lub intelektualiści głoszący nowe, subtelne doktryny o nietolerancji.
Oba obozy czynią próby zastosowania w istocie materialistycznych standardów do oceny tematyki zazwyczaj uważanej za duchową. W tej wrzawie niemal nie słychać głosów prezentujących trzeci punkt widzenia, a szukających symbolicznego znaczenia minionych wydarzeń na bocznych ścieżkach historii. Ci ostatni są określani stereotypowo jako przedstawiciele New Age (Nowej Ery), tak naprawdę mającej rodowód znacznie starszy od najpopularniejszych religii, włącznie z chrześcijaństwem, a nawet judaizmem. New Age bywa też nazywana odwieczną mądrością albo ezoterycznym lub mistycznym odgałęzieniem chrześcijaństwa; ogólne zarysy tego prądu zaakceptowały takie autorytety jak Edgar Cayce, Mary Baker Eddy, Paramahansa Yogananda i Helena Pietrowna Bławatska.
New Age głosi, że prawdziwa siła przesłania Chrystusa o darze życia wiecznego została przez zakłamaną elitę nieprawnie ukryta przed wiernymi. Usiłując udaremnić naturalne dążenia dzieci Bożych na Ziemi – powrotu do stwórcy/rodzica – owe ziemskie potęgi przemieniły prawdziwe wino, czyli głoszoną przez Jezusa starożytną mądrość, w zwyczajną wodę.
Zwolennicy chrześcijaństwa ezoterycznego podkreślają, że Pismo Święte Nowego Testamentu, w jego obecnej postaci, to dzieło zwoływanych przez Kościół soborów, powstałe jako odpowiedź na wczesne spory doktrynalne. Sobór w Nicei zwołany w 325 roku n.e. przez cesarza rzymskiego Konstantyna Wielkiego, właśnie nawróconego na chrześcijaństwo, zajął się głównie tak zwaną herezją ariańską. Gnostycy (czyli arianie) toczyli z oficjalnym Kościołem spór o boskość Jezusa. Szukali oni osobistej bezpośredniej wiedzy o Bogu (_gnosis_) i niezwykle poważnie traktowali słowa Jezusa: „Królestwo Niebieskie jest w was samych” (za: _Nauki Jezusa według tajemnej ewangelii_ _Tomasza_, 13,8). Natomiast zwolennicy nicejskiego odłamu uważali Jezusa za najważniejszego pośrednika między Bogiem a człowiekiem. Gnostycy zostali pokonani, a ich poglądy całkowicie usunięte z doktryny Kościoła chrześcijańskiego.
Niektórzy badacze, w tym Michael Baigent, Richard Leigh i Henry Lincoln w _Testamencie Mesjasza,_ twierdzą, że gnostycy z IV wieku n.e. przejęli doktrynę od apostoła Jakuba, brata Jezusa i przywódcy Kościoła chrześcijańskiego z I wieku. Niewielu wie o tym, że w pierwszych latach istnienia Kościoła powstało wiele ewangelii i ksiąg, które mieli napisać ludzie bezpośrednio związani z Jezusem (np. _Nauki Jezusa według tajemnej ewangelii Tomasza_ i _Ewangelia Marii Magdaleny_ oraz niedawno odkryta _Ewangelia Judasza_. Większość tych ewangelii i ksiąg zniszczono na polecenie Kościoła, który nie tolerował żadnych przeszkód w realizacji swoich dalekosiężnych celów. Lecz niedawno niektóre z nich ponownie odnaleziono w pobliżu Nag-Hammadi w Egipcie. Elaine Pagels włączyła wiele fragmentów tych pism do swojego bestsellera _Ewangelie gnostyczne_.
1.2. Fragment jednej z gnostycznych ewangelii. Takie ewangelie odrzucił wczesny Kościół chrześcijański.
Te odzyskane teksty gnostyczne zdają się wypełniać luki ujawnione przez tak zwane zwoje znad Morza Martwego, które odkryto w Qumran w Palestynie pod koniec lat 40. i w latach 50. XX wieku. Pomimo zaciętego oporu ortodoksyjnych naukowców wielu uznanych badaczy twierdzi, że zwoje te stworzyła sekta zwana esseńczykami i że prawdopodobnie należał do niej Jezus oraz jego uczniowie. Łatwo można rozpoznać wiele wspólnych elementów w manuskryptach znad Morza Martwego i naukach głoszonych przez Jezusa.
Norman Golb, autor książki _Who Wrote the Dead Sea Scrolls?_ (Kto napisał zwoje znad Morza Martwego?), uważa, że analiza paleograficzna dowodzi, iż manuskrypty te zostały napisane przez co najmniej 500 skrybów. Rozsądek nakazuje przypuszczać, że teksty te są dziełem prężnego ruchu religijnego, działającego na terenie Palestyny i Judei, nie zaś jakiejś nielicznej, odizolowanej sekty. Pogląd ten popiera uznany naukowiec Robert Eisenman.
Baigent i Leigh w kolejnej książce _Zwoje_ _znad Morza Martwego. Historia pewnego oszustwa_ odwołują się do prac Eisenmana, ale idą w swoich przypuszczeniach dalej. Wysunęli tezę, że Qumrańczycy i pierwsi chrześcijanie to nie tylko jedni i ci sami ludzie, ale także nacjonaliści z bronią w ręku usiłujący osadzić na tronie Izraela swojego króla-kapłana, Jezusa, a po nim być może jego brata Jakuba. Autorzy ci przytaczają rodowód Jezusa jako potomka króla Dawida (powołując się na Ewangelię świętego Mateusza). Według nich Jezus to król żydowski, a nawet może bojownik o wolność, walczący z Rzymianami okupującymi jego kraj. Elementy takiej wizji historii, która mogła wywrzeć wpływ na dzieje Europy, pojawiają się w pracy Baigenta, Leigha i Lincolna _Święty Graal – Święta krew_, a także w bestsellerowej powieści Dana Browna _Kod Leonarda da Vinci_.
W ostatnich latach takie odkrywcze opinie, sformułowane przez badaczy z kręgów nauki alternatywnej, pozwoliły na znacznie wnikliwszy niż dotąd wgląd w pochodzenie chrześcijaństwa. Z mgły starożytności wyłania się obraz podstępu i zdrady. Głoszone przez Jezusa nauki zostały skodyfikowane w prawa i w doktryny, a następnie narzucone przez elitę kapłanów w porozumieniu z władzą świecką dla zachowania dominacji. Ukryty cel tych poczynań to odwrócenie uwagi wiernych od kłopotliwego pojęcia nieśmiertelności jednostki i zastąpienie jej widmem grzechu i winy, co wymagało nieustannej interwencji oraz pośrednictwa Jezusa w pogodzeniu człowieka z Bogiem. Doktryna ta nakazywała okazywanie czci Jezusowi jako jedynemu Synowi Bożemu i tylko na Jego ramiona składała brzemię wszystkich ludzkich błędów.
Ludziom uniemożliwiono przez to przyjęcie odpowiedzialności za własne uczynki i pozbawiono ich prawa do przyjmowania wyzwań osobiście i ostatecznie do przekraczania własnych ograniczeń. Innymi słowy, nie mogli już zagrozić dominacji sprawujących nad nimi władzę.
Rozpatrywana w tym świetle toczona ostatnio kampania – której częścią stała się _Pasja_ Mela Gibsona – ma uprzytomnić rozmiar cierpienia Jezusa i koncentruje uwagę na związanym z tym poczuciu winy. Można zatem przypuszczać, że ma ona pomóc w umocnieniu systemu kontroli, który – choć działał skutecznie przez stulecia – obecnie wyraźnie słabnie.
Wiele tajemnic otacza prawdziwe życie Jezusa i ezoteryczne chrześcijaństwo stara się znaleźć na nie odpowiedzi. Od lat krążą pogłoski, że Watykan ukrył dowody dotyczące życia Jezusa. Niektórzy badacze twierdzą, że Jezus przez jakiś czas przebywał w Indiach. Pogląd ten znajduje poparcie w widocznych powiązaniach między fragmentami ewangelii gnostyckich i niektórych wschodnich tekstów spirytualistycznych. Inna ważna teoria zestawia staroegipskiego boga Ozyrysa z Jezusem i sugeruje, że pewne aspekty tradycji chrześcijańskiej dotyczące Jezusa nawiązują do tego wyjątkowego bóstwa w dawnym Egipcie.
Ezoteryczne chrześcijaństwo przedstawia życie i nauki Jezusa przede wszystkim jako drogę do wtajemniczenia, po której Chrystus – bardziej kapłan niż król – prowadzi uczniów, czyli tych, którzy mają „oczy na to, by widzieć uszy na to, by słyszeć” (Księga Ezechiela 12,2). Poddawani są oni rytuałom oczyszczenia, których kulminacją jest ich oświecenie i wyzwolenie. W tym znaczeniu Chrystus jako pomazaniec, który odsłania święte tajemnice, to postać kontynuująca tradycje najczystszej i najstarszej mądrości starożytnych świątyń i uprawianych w nich praktyk.
Dla poszukującego gnozy wtajemniczonego każdy uczynek Jezusa ma ogromne symboliczne znaczenie. Pragnie on – w sensie duchowym – przyjąć ciało i krew swego mistrza (brać z niego przykład i postępować według jego nauk), a gdy dozna oświecenia, ostatecznie odkrywa tajemnicę łączności duchowej z mistrzem. To święte połączenie, którego symbolem jest kielich Ostatniej Wieczerzy – znany jako święty Graal – prowadzi do jedności z mistrzem i spełnienia obietnicy życia wiecznego, czyli nieśmiertelności.
Twórcy _Pasji_, bez względu na to, jakie były ich intencje, mogli stać się uczestnikami znacznie ważniejszego procesu, niż to sobie uświadamiali; w dodatku udział w nim był nie do uniknięcia. W tym procesie i oni, i widzowie filmu bezwiednie osiągnęli wyższy poziom świadomości.
W jednym z rytuałów inicjacji masońskiej nowicjusz jest proszony, aby wspiął się po „33 stopniach kręgosłupa-ołtarza i dotarł do miejsca, gdzie znajduje się czaszka. Tam Chrystus zostaje ukrzyżowany między dwoma łotrami – są nimi płaty mózgowe przedni i tylny”. Ma to odzwierciedlać założenie, że świadomość ewoluuje – wznosząc się spiralnym ruchem przez różne ośrodki położone równolegle do kręgosłupa (znane jako czakry) ku wyzwoleniu – i musi na tej drodze przejść etapy, które symbolizuje Droga Krzyżowa. Ci, którzy rozpatrują sceny ukrzyżowania, mogą zatem wiele na tym zyskać, bez względu na to, czy zdają sobie sprawę z tego, w czym uczestniczą, czy też nie.2. ZWIĄZEK Z OZYRYSEM
RICHARD RUSSELL CASSARO
NAWIĄZANIA IKONOGRAFII CHRZEŚCIJAŃSKIEJ DO STAROŻYTNYCH EGIPSKICH ARTEFAKTÓW
Dlaczego starożytni Egipcjanie składali do grobu swoich zmarłych w nakryciu głowy, z przyprawioną sztuczną bródką i z kijem pasterskim (pastorałem) w rękach? W egiptologii nie ma powszechnie zaakceptowanej teorii, która logicznie wyjaśniałaby te zwyczaje pogrzebowe. Jeden z badaczy ostatnio dowodził, że owe „dodatki” tworzą wizerunek chrześcijańskiego zbawiciela – brodatego pasterza o długich włosach. Nakrycie głowy, broda i pastorał mają znaczenie symboliczne. Używano ich dla upodobnienia zmarłego do wizerunku boga Ozyrysa, najważniejszego egipskiego bóstwa i pierwszego, które miało powstać z martwych.
RELIGIA ZMARTWYCHWSTANIA
„Centralną postacią starożytnej religii egipskiej był Ozyrys”, napisał nieżyjący już znany egiptolog E.A. Wallis Budge, „a podstawowym założeniem kultu Ozyrysa była wiara w jego boskość, śmierć, zmartwychwstanie i całkowitą kontrolę nad ciałami i duszami ludzi. Najważniejszym punktem każdej religii ozyriackiej była nadzieja na zmartwychwstanie w jakimś zmienionym ciele i na nieśmiertelność. A wszystko to mogło się dokonać jedynie poprzez śmierć i zmartwychwstanie Ozyrysa”.
We wczesnej historii Egiptu zwyczaj nakazywał grzebać zmarłych królów jako wizerunki Ozyrysa. Później wyższe warstwy społeczne, a na końcu prosty lud zdobyły prawo do ozyriackiego pogrzebu. Zwyczaj ten jest odbiciem pragnień starożytnych Egipcjan, którzy chcieli zmartwychwstać tak jak ich bóg.
Henri Frankfort, profesor przedklasycznej starożytności na Uniwersytecie Londyńskim, podkreśla znaczenie tej idei: „Należy uwypuklić fakt, że utożsamienie się ze zmarłym Ozyrysem było środkiem prowadzącym do celu, to znaczy do zmartwychwstania w zaświatach”.
Wśród hieroglifów tworzących imię Ozyrysa (Ausar) jeden przedstawia sylwetkę brodatego mężczyzny o długich włosach. Ten sam wizerunek ryto na antropomorficznych trumnach. Nakrycie głowy zwane _nemes_, którego przednia część leży na czole zmarłego, a tylna opada na ramiona, to symbol długich włosów, związanych w koński ogon z tyłu głowy, jak to często robi się z kłopotliwym nadmiarem włosów. Spleciona w warkocz bródka to symboliczne przedstawienie długiej brody.
Ten zwyczaj pogrzebowy ukazuje fascynującą tajemnicę ludzi żyjących tysiące lat przed powstaniem chrześcijaństwa. Egipcjanie pragną powstać z martwych, jak powstał z martwych brodaty mężczyzna z długimi włosami, i osiągnąć życie po śmierci!
Wizerunki Ozyrysa na sarkofagach przedstawiają go również z pasterskim kijem w lewej ręce. Jest to również symbol chrześcijański, gdyż Jezus sam nazywał siebie Dobrym Pasterzem. Wizerunki Chrystusa ukazują go z pastorałem w dłoni. W starożytnych egipskich dziełach sztuki również widać pasterski kij w dłoniach Ozyrysa. W tekstach z owej epoki jego epitety _sa_ i _Asar-sa_ oznaczają „pasterz” i „Ozyrys-pasterz”. „Pasterz” wydaje się odpowiednim określeniem umiłowanego przywódcy duchowego, który sam zmartwychwstał i obiecał swoim wyznawcom życie po śmierci.
KRZYŻ ŻYCIA
Godny uwagi jest fakt, że kontynuację życia duszy po śmierci ciała wyobrażał krzyż zwany _ankh_ – inny symbol mający odpowiednik w chrześcijaństwie. _Ankh_ był najbardziej czczonym i najczęściej występującym symbolem w egipskich wierzeniach; umieszczano go na grobowcach i na ścianach świątyń, wkładano w ręce bogów, królów, kapłanów, wezyrów, zwykłych ludzi i ich dzieci. Nie znamy jego pochodzenia, ale przypisywano mu znaczenie zaskakująco podobne do znaczenia chrześcijańskiego krucyfiksu, również symbolu życia po śmierci. Głoszona przez Jezusa obietnica życia wiecznego często występuje w tekstach chrześcijańskich. W Ewangelii świętego Jana Jezus mówi: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (Ewangelia świętego Jana, 11, 25–26).
Znawcy symboliki dopatrują się w znaku _ankh_ zarysu ciała ukrzyżowanego człowieka: koło wyobraża jego głowę, linia pozioma – dwoje ramion, linia pionowa – nogi jedna na drugiej przybite do krzyża.
DZIEŃ SĄDU
Po zmartwychwstaniu Ozyrys został sędzią dusz zmarłych i miał moc obdarowania życiem w niebie tych, którzy żyli cnotliwie na ziemi. Wallis Budge wyjaśnia: „Wiara, że Ozyrys był bezstronnym sędzią uczynków i słów człowieka, sędzią, który nagradzał sprawiedliwych i karał złych ludzi i że rządził niebem, w którym przebywały tylko dusze bezgrzesznych istot, oraz że posiadał moc czynienia tego wszystkiego, ponieważ przedtem żył na ziemi, poniósł śmierć i zmartwychwstał, jest tak stara jak cywilizacja Egiptu dynastycznego”.
2.1. Obraz Michała Anioła _Sąd Ostateczny_ (powyżej) ma wiele wspólnego z płaskorzeźbą przedstawiającą Dzień Sądu na ścianach egipskiego grobowca (poniżej). W egipskiej ceremonii sądu serce zmarłego – symbol jego cnoty, moralności i ziemskich uczynków – kładziono na jednej szali i ważono, umieszczając na drugiej szali jedno ptasie pióro symbolizujące maat, boskie prawo. Jeżeli szale się zrównały, zmarłemu pozwalano wejść do nieba.
Podobnie Dzień Sądu Ostatecznego jest głównym wątkiem religii chrześcijańskiej. Dusze zmarłych staną przed sędziowskim tronem Chrystusa. Ci, którzy byli posłuszni jego naukom za życia, zostaną uznani za sprawiedliwych i wpuszczeni do nieba:
„Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre” (święty Paweł, Drugi List do Koryntian 5,10).
Wizerunki Chrystusa i Ozyrysa jako sędziów są niezwykle podobne.
Obraz Michała Anioła _Sąd Ostateczny_ wykazuje wiele podobieństw do dnia sądu Ozyrysa, jaki oglądamy na egipskich papirusach i na ścianach grobowców. W egipskiej ceremonii sądu serce zmarłego – symbol jego cnoty, moralności i ziemskich uczynków – kładziono na jednej szali i ważono, umieszczając na drugiej szali jedno ptasie pióro symbolizujące _maat_, boskie prawo. Jeżeli szale się zrównały, zmarłemu pozwalano wejść do nieba. Ozyrys jako sędzia był przedstawiany w pozycji siedzącej, w podobnej postawie, w jakiej Pismo Święte opisuje Chrystusa zasiadającego na sędziowskim tronie.
Jak mamy się odnieść do tych uderzających podobieństw? Czy chrześcijaństwo po prostu zapożyczyło wizerunki i symbole z religii egipskiej? A może to dowód wskazujący na zjawisko o głębokim znaczeniu, dotąd utrzymywane w tajemnicy, które wywarło wpływ na kształt cywilizacji? Czy odkrywając podobieństwa między religią staroegipską a chrześcijaństwem, w istocie odkrywamy święty plan starożytnej tradycji mesjanistycznej, od zarania dziejów nadającej kierunek i przyśpieszającej kulturowy i duchowy rozwój ludzkości?
_Koniec wersji demonstracyjnej_