Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zakazany owoc w czekoladzie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zakazany owoc w czekoladzie - ebook

Arystea Fovis, młoda arystokratka żyje w Wiedniu– metropolii wiary, gdzie bogowie spijają piankę z Melange cafe. Daleko jej jednak do Elizjum. Pod błyszczącymi diamentami i markowymi strojami skrywa potworny sekret. Dwa lata temu straciła duszę. Arystea zrobi wszystko, by odnaleźć owoc nieśmiertelności. Jej poszukiwania przybierają jednak niespodziewany obrót. Huczne przyjęcie kończy się tragedią, jej ojciec w końcu się wścieka, … a gra zaczyna się toczyć o coś znacznie więcej. O Olimp.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-736-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

3. Strach ma oczy jak oliwki

Nie wracam myślami to _katastrofy,_ jeśli nikt mnie do tego nie zmusi. Jest to chyba jedyny plus braku duszy– dużo łatwiej odciąć się od emocji i nie odczuwać bólu. Gdybym miała duszę, zapewne przeżywałabym ten koszmar na nowo, za każdym razem, gdy coś przypomni mi o wydarzeniach sprzed trzech lat. Ale teraz nie mogłam już uciec. Przeszłość znowu dała o sobie znać.

Mój romans z Vittoriem był jak makaron penne po włosku– krótki i ostry. Wszystko zaczęło się w ostatnich miesiącach drugiej klasy liceum. Vittorio, starszy ode mnie o rok, miał

w sobie coś wyjątkowego. Był niczym diament wśród cyrkonii, a możecie mi wierzyć, nikt nie zna się na diamentach lepiej od arystokratki. I nie chodzi nawet o jego inteligencję, choć jako najlepszy uczeń w szkole miał jej oczywiście pod dostatkiem. Nie, wyróżniała go wręcz nieziemska charyzma. Ludzie lgnęli do niego niczym małe rybki, oblepiające rekina. Oczywiście nie ja, bo _ja_ nie byłam małą rybką. I może dlatego przez pierwsze lata naszej znajomości szczerze się nienawidziliśmy.

Ja miałam grupę, arystokratów, przyszłych Hedonistów. On miał swoją, ambitnych lub mniej, ale zawsze niezwykle oddanych uczniów, którzy zrobiliby dla niego wszystko. I często robili. W Wiedeńskiej Szkole pod matronatem Ateny zdarzały się różne dziwne rzeczy, których wyjaśnianie przysparzało nauczycieli o ból głowy.

Powinnam się jednak przyzwyczaić, że wielka nienawiść zwiastuje w moim przypadku początek wielkiej pasji. Kiedy przestaliśmy w końcu być rywalami okazało się, że znosimy swoje towarzystwo więcej niż dobrze. Staliśmy się jedną z tych wpływowych par, o których wszyscy mówią i które wszyscy stawiają sobie za wzór

Kiedy Vittorio ukończył szkołę, wciąż przebywał w Wiedniu, bo rozpoczął staż w ministerstwie wiary. Ja przygotowywałam się wtedy do egzaminów. Byliśmy wspaniale prosperującymi młodymi ludźmi, toteż obydwoje postanowiliśmy się zgłosić do strzeżenia świętego ognia w trakcie obchodów dni Westy.

Dopiero teraz dostrzegam ironię w tej historii. Ogień między nami zgasił ten, którego mieliśmy pilnować.

To był najgorszy dzień mojego życia i nawet mimo braku duszy nie mogę myśleć o nim z całkowitym spokojem. Vittorio najwyraźniej też nie mógł, bo po wszystkim wyjechał z Wiednia. Przepadł niczym kamień w wodę i nikt nie wiedział czym się zajmuje, choć jeszcze niedawno był sensacją miasta. Jeśli chodzi o mnie, nie miałam nic przeciwko. Cieszyłam się, że słuch o nim zaginął. Dzięki temu mogłam udawać, że w ogóle nie istniał. Aż do teraz.

Przez ostatni tydzień zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że wezmę udział w szkoleniu. Miało być piekielnie trudno, ale z odrobiną sprytu odwróciłabym sytuację tak, że Hazel sama błagałaby ojca, by mnie stamtąd wypisał. W najgorszych koszmarach nie zakładałam jednak spotkania z Vittoriem! Może dlatego, że przez brak duszy nie mam też snów.

Brak snów nie oznacza jednak spokojnego snu. Fata nie miały zamiaru mi odpuszczać, czego dowodem był telefon, który obudził mnie o kolejnym poranku. Morfeusz przyszedł do mnie dopiero o czwartej. Nie byłam więc w dobrym nastroju, rzucając suche:

— Co się stało?

Odpowiedziało mi równie oschłe:

— Dzień dobry, Arysteo.

Głos ojca zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Natychmiast się obudziłam.

— Tato — powiedziałam z wyrzutem. — Wiesz która jest godzina?

— Dziesiąta. Co oznacza, że masz tylko dwie, żeby się przygotować — odparł obojętny na moje narzekanie.

Usłyszałam w tle jakieś głosy. Zapewne sekretarka przyniosła mu kawę i sałatkę z homarem, od której był uzależniony.

— Przygotować na co? — jęknęłam, przeczuwając najgorsze.

— Nie mów, że zapomniałaś.

— Przecież wiesz, że zapomniałam.

Westchnął.

— Na coroczne odwiedziny w Atheist Asylum. Hazel i ja przyjedziemy po ciebie o dwunastej.

Poczułam się jakby kopnął mnie w brzuch. To była zdecydowanie zła wiadomość. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.

— Arysteo? Jesteś tam?

Przełknęłam ślinę i spróbowałam opanować drżenie głosu.

— Czy naprawdę muszę iść? — spytałam.

— Tak — odrzekł stanowczo.

Usłyszałam brzdęk filiżanki i ciche siorbanie. Łyk kawy.

— Wystarczy, że opuszczałaś wizyty przez trzy ostatnie lata — ciągnął. — Po za tym, musimy złagodzić twój wizerunek. Pokazać publice, że nie jesteś obojętna na niedolę ludzką, i tak dalej.

Zacisnęłam szczękę.

— To znaczy, złagodzić twój wizerunek.

— Wrzeczy szamej — powiedział z pełnymi ustami. — Do szobacznia sza goszinę.

— Smacznego — mruknęłam i rozłączyłam się.

Po czym uderzyłam głową o poduszkę.

Miałam poważne powody, dla których unikałam tych wizyt w ostatnich latach, ale wiedziałam, że tym razem sytuacja się zmieniła. Ojciec nie wybaczy mi, jeśli go wystawię. Nie chciałam się z nim znowu kłócić, szczególnie, że wciąż był zły za mój ostatni wybryk. Dlatego też zmusiłam się do wstania z łóżka i w ciągu godziny doprowadziłam się do porządku.

Postanowiłam założyć coś jasnego, żeby kojarzyło się z niewinnością. Użyłam nawet perfum z wanilią, bo podobno ten zapach ociepla wizerunek. Oczywiście, ręce tak mi się trzęsły, że rozbiłam flakonik.

Zanim zdążyłam posprzątać w moich drzwiach pojawiła się Hazel, którą ojciec wysłał na górę. Zapewne stwierdzili, że nie zejdę po dobroci. Ha! Musiała się zdziwić, że otworzyłam jej drzwi bez sprzeciwu.

— Arysteo — przywitała się ze mną powściągliwie. — Febus już czeka.

Wyglądała perfekcyjnie w każdym calu. Była wyższa ode mnie, a jej skóra lśniła pięknym odcieniem opalenizny– efekt mieszanki genów europejskich oraz australijskich. Sama Afrodyta musiała obdarzyć ją miękkimi ustami i błękitnymi oczyma, które czaiły się pod mocno zarysowanymi brwiami. Wpadła na ten sam pomysł, co ja i założyła biel. Tyle, że jej nikt nie oskarżył o morderstwo, więc miała prawo ją nosić.

Zgarnęłam z kanapy torebkę ze skóry szarego gryfa. Założyłam ją, odgarnęłam włosy i już byłam gotowa do wyjścia. Zostawiłam za sobą bałagan, ale trudno. Hazel w milczeniu ruszyła ze mną do windy.

Dopiero kiedy dotarłyśmy na parter postanowiła przerwać milczenie.

— To prawda, co wszyscy mówią? — spytała.

Pytanie było tak niedorzeczne, że się roześmiałam.

— Jeśli wszyscy coś mówią, to niechybny znak, że nie ma w tym prawdy — odparłam, odzyskując rezon. — No, może po za tym, co mówią o związku twoim i Febusa.

— A co takiego mówią? — w jej głosie zabrzmiała groźba.

— Że twoje włosy to zwiastun jego zawału. A ja odpowiadam, że na szczęście spisaliście intercyzę.

Jak na zawołanie przeczesała ręką rude lśniące fale, o kolorze intensywnym niczym płomienie. Przez pierwsze miesiące naszej znajomości pocieszałam się, że to tylko farba. Niestety, okazało się, że Afrodyta rzeczywiście była nazbyt hojna!

Kiedy wsiadłyśmy do samochodu mój ojciec uśmiechnął się do niej, a mi posłał ostrzegawcze spojrzenie.

— Długo się zbierałaś — przywitał mnie.

— Tak. Chciałam wyglądać idealnie. Ocieplanie wizerunku i te sprawy.

Obejrzał mnie uważnie. Czekałam aż wytknie mi błąd.

— Być może powinnaś zostawić torebkę w samochodzie — stwierdził po chwil. — Noszenie skóry zagrożonych gatunków nie działa szczególnie dobrze na wizerunek.

Świetnie, nie minęły nawet trzy sekundy. Samochód ruszył zanim zdążyłam zaproponować, że zamienię skórę na poprawny politycznie zamsz. Z rezygnacją, odłożyłam torebkę na bok. Nastało krępujące milczenie.

— Asylum przeszło remont — oznajmił Febus, po krótkiej chwili.

Jego ton nieco ocieplał. Najwyraźniej udało mu się dostrzec, że rzeczywiście się przejmuję.

— Tak? — uprzejmie podjęłam temat. — Nie słyszałam o tym w wiadomościach.

— Gdybyś nie opuszczała wszystkich wizyt, wiedziałabyś o zmianach — wtrąciła się Hazel.

Zignorowałam ją. Patrzyłam cały czas na ojca, a ten skinął głową i zaczął wyjaśniać sytuację:

— Rok temu cały ośrodek przeszedł renowację dzięki dofinansowaniu, które nasza partia przeforsowała w parlamencie.

To była czysta hipokryzja, ale powstrzymałam się od komentarza. Nie chciałam wyprowadzać go z dobrodusznego nastroju.

— Teraz Asylum zmodernizowane, lepiej wyposażone i przygotowane na nowe metody terapii.

— Terapia bezstresowa — wtrąciła Hazel.

— To przede wszystkim zasługa mojego pomysłu, by leczyć tylko tych, którzy dobrowolnie się zgłosili. Mniej inwazyjnie.

Brzmiało kusząco, ale nie na tyle bym rozważyła zgłoszenie się.

— Zresztą za chwilę zobaczysz wszystko na własne oczy — ciągnął Febus. — Aleksandra oprowadzi nas po całym ośrodku. A na sam koniec odbędzie się oficjalny brunch, na który zostali zaproszeni wszyscynajważniejsi. Będzie nawet przecinanie wstęgi.

— Zupełnie jak Hedoniści, tylko starsi o dwadzieścia lat. — Nie mogłam się powstrzymać.

Kąciki ust Febusa lekko się uniosły.

— Można tak powiedzieć. Ale nie licz na coś bardziej boskiego niż tarta z łososiem i kawiorem.

— Czy może być coś bardziej boskiego od kawioru? — westchnęłam z zachwytem udawanym tylko w połowie.

— Osobiście marzę o fontannie z szampanem, ale to nie byłoby politycznie poprawne — odpowiedział Febus. — W końcu brunch jest wydawany w celach charytatywnych. Nie powinniśmy chwalić się zbytkiem.

Zaskoczył mnie nieco tym komentarzem. Przypomniałam sobie, że posiadał też lepszą część– tę z ironicznym poczuciem humoru i zamiłowaniem do szampana. Niestety, od czasów _katastrofy _bardzo rzadko pozwalał jej dominować. Cóż, zgaduję, że sama byłam sobie winna.

Kilka dobrych chwil później, bo wyjechaliśmy za miasto, limuzyna w końcu się zatrzymała. Kiedy wysiedliśmy, naszym oczom ukazał się biało– turkusowy budynek ze złotą kopułą i czterema kolumnami. Była to świątynia w secesyjnym stylu Otto Wagnera.

Jeszcze przed zmianami szpital mieścił się w Steinhofie, jednak po dofinansowaniu władze najwyraźniej postanowiły zmienić lokalizację kompleksu. W efekcie, bogate ornamenty i pomnik Nike niefortunnie kontrastowały z tym, co wybudowano nieopodal. To jest, przeszkloną bryłą, która niczym lustro odbijała krągłości kopuły, wytykając jej, że jest nie na miejscu i zbyt gruba.

Stanęłam przed budowlą. Ogarnęło mnie wrażenie, że kiedy wejdę do środka wszyscy natychmiast dowiedzą się o mojej bezduszności. Niestety, było za późno, żeby się wymówić.

Na schodach stała już Aleksandra Cotta, matka Poppei i dyrektorka ośrodka. Miała na sobie gustowną garsonkę w zimnym odcieniu błękitu, a jej jasne włosy i dumna postawa sprawiały, że wygląda jak sama Poppea starsza o dwadzieścia lat.

— Aleksandro!

Febus powitał swoją siostrę ze szczerym entuzjazmem. Odwzajemniła jego uśmiech i podeszła bliżej, by uścisnąć nam wszystkim dłonie. Przy mnie zatrzymała się najdłużej.

— Dawno się nie widziałyśmy, Arysteo.

W istocie, ostatni raz widziałam ją na Dionizje, czyli w marcu. Unikałam jej towarzystwa z premedytacją. Oczy Aleksandry były zbyt przenikliwe i widziały zbyt dużo Ateistów.

Uśmiechnęłam, by ukryć zdenerwowanie.

— Zgaduję, że jest to całkowicie wina Poppei. — Spróbowałam wybrnąć z sytuacji.

— Racja — zgodziła się. — Nie zaprosiła mnie nawet na otwarcie waszej kawiarni!

Relacje Poppei z matką, w istocie, były skomplikowane. Aleksandra wymagała bardzo dużo, a Poppea wypełniała swoje obowiązki z dokładnością perfekcjonistki. Tyle, że na własnych warunkach. A te warunki często przyprawiały Aleksandrę o migrenę.

— Och, nikt z naszej rodziny nie był zaproszony — wtrącił Febus. — Zabawne, zważywszy na to, że _sfinansowaliśmy całe przedsięwzięcie._

— Ależ przychodźcie! Jesteście mile widziani! — ostentacyjne machnęłam ręką. — Jeśli tylko będziecie w stanie znieść towarzystwo _a la_późny modernizm…

— Innymi słowy, jesteśmy za starzy — przerwał mi ojciec.

Posłałam mu niewinny uśmiech.

— Tak, tato.

Aleksandra parsknęła śmiechem.

— Widzisz, Febusie. Chciałeś prawdy, więc się doigrałeś — powiedziała dobitnie. — A teraz chodźmy zanim nabożeństwo rozpocznie się bez nas. Crane, mój nowy zastępca jest zbyt skrupulatny, jeśli chodzi o punktualność.

— Czyżbyśmy przybyli ostatni? — spytał Febus, posyłając mi wymowne spojrzenie.

— Czekamy jeszcze na Osbornów, ale to przegrana sprawa, bo ich lot opóźnił się przez problemy pogodowe — wyjaśniła Aleksandra, nieświadoma humorów mojego ojca.

Po tych słowach wszyscy uznali temat za skończony. Podążając za Aleksandrą, skierowaliśmy się w stronę ciężkich pozłacanych drzwi. Chyba tylko ja czułam się jakbym przekraczała bramy do Tartaru. Głupio z mojej strony. Przecież to była tylko świątynia. Jasna, przestrzenna świątynia, z posągami Zeusa i marmurowym ołtarzem.

W środku czekali już na nas najważniejsi Wiedeńczycy. Fundatorzy, politycy oraz ich potomkowie, zmuszeni do udziału w corocznej ceremonii składania ofiar. W pierwszym rzędzie stali kapłani bogów olimpijskich ubrani w białe chitony– tradycyjne greckie odzienie. Pozostali goście postawili na tradycję w nieco innymi wydaniu.

Z satysfakcją rozpoznałam kilka garniturów od Hardiego Amiesa, projektanta królowej Elżbiety i założyciela luksusowego domu mody. Swego czasu Ikar miał obsesję na jego punkcie. Udało mi się także dostrzec elementy najnowszej kolekcji Chanel, a żona dyrektora Österreichische Nationalbank miała na głowie toczek od Philipa Treacy, tak bardzo– _dernier cri!_

Ten krótki rekonesans zadziwiająco dobrze wpłynął na moje nerwy. Kiedy usiedliśmy w drugim rzędzie, tuż obok państwa Sacher, odrobinę się uspokoiłam. Zmusiłam się do uśmiechu, bo relacja na żywo pojawiła się przecież w telewizorach wiernych Austriaków. Zapowiadało się na bardzo długie nabożeństwo.

Nie wiem, co było gorsze. Fakt, że nie mogłam przestać myśleć o swoim Ateiźmie, czy fakt, że komentator wydarzenia prawdopodobnie zrobił już kilka odniesień do moich ostatnich wybryków. Kiedy kamera znalazła się zbyt blisko mnie, starałam się wyprostować i zrobić dumną minę. Miałam nadzieję, że wyglądałam w porządku, bo moja bluzka była już cała przepocona ze stresu.

Na szczęście, żadna msza ofiarna nie trwa dłużej niż dwie godziny. Kiedy Pontifex Maximus powiedział ostatnie słowa modlitwy, a kapłani złożyli już wszystkie dary, mogliśmy w końcu wyjść ze świątyni. Odczułam taką ulgę, że niemal zapomniałam o planowanym zwiedzaniu Asylum. Nieoczekiwanie przyszło jednak wybawienie: Poppea Cotta w kremowej sukience w stylu lat trzydziestych oraz czerwonych szpilkach.

— Dzień dobry, wujku — przywitała się z moim ojcem, ignorując Hazel. — Wybaczysz mi, jeśli ukradnę Arysteę na moment? Chodzi o przyjęcie koktajlowe, które odbędzie się po zwiedzaniu szpitala.

Febus obdarzył ją łaskawym uśmiechem, choć wiedziałam, że jej pomysł był mu nie w smak.

— Jeśli to nagła sprawa…

Poppea udała, że nie słyszy nuty sarkazmu w jego głosie i szybko pociągnęła mnie za rękę. Nie opierałam się.

— Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna! — powiedziałam, kiedy znalazłyśmy się po za zasięgiem jego uszu.

Uśmiechnęła się do mnie przelotnie.

— Oczywiście, że wiem. Masz u mnie dług do spłacenia!

— Och, nie bądź taka — westchnęłam, przewracając oczyma.

— Uczę się od najlepszych.

Nawet nie spytałam czy rzeczywiście chodzi o przyjęcie koktajlowe. Było mi wszystko jedno, byle by wydostać się ze świątyni i ominąć szpital. A nikt nie znał tego miejsca lepiej niż córka dyrektorki.

Poppea wyprowadziła mnie na zewnątrz, gdzie znajdował się podjazd do recepcji i posąg Asklepiosa, boga medycyny. Wielka architektoniczna bryła piętrzyła się przed nami niczym góra Olimp. Wiedziałam, że i tak musimy wejść do szpitala. Jednak bez kamer i arystokratów śledzących każdą moją reakcję, wizja przejścia kilku korytarzy przestała być taka groźna.

Minęłyśmy fontannę i ruszyłyśmy ku automatycznie otwieranym drzwiom. W środku było miło i przytulnie, niczym w ekskluzywnym hotelu. Gdzieś zniknęły ściany wyłożone białymi kafelkami, które pamiętałam z poprzednich wizyt. Gryzącą woń kadzidła z mitycznych ziół zastąpiły perfumy o zapachu trawy cytrynowej. Postęp.

— To tylko recepcja, skarbie — odparła Poppea, widząc moją minę. — Dalsza część budynku bardziej przypomina to, do czego przywykłaś. Może i nie ma już gumowej podłogi, ale wciąż są drzwi bez klamek.

— Nie mów, że do tego przywykłam.

— Przecież wiesz, że nie to miałam na myśli.

Racja. Nie podejrzewałabym Poppei o złośliwe aluzje do mojego Ateizmu. Wiedziała od początku i zawsze mnie wspierała. Także teraz, kiedy ryzykując niezadowolenie swojej matki przeprowadzała mnie przez to dziwne Asylum.

Ciekawiło mnie czy ci, którzy dobrowolnie zgłoszą się na leczenie dostaną za to jakieś pieniądze, czy zrobią to wierząc w skuteczność medycyny. Historia nie znała jeszcze przypadku wyleczonego Ateisty. Znała liczne przypadki śmierci w trakcie terapii, której mianem w Wiedniu określano eksperymenty.

Bardzo się cieszyłam, że oszczędzono mi widoku pokojów służących do,,mitycznych ceremonii” i absolutnie nieinwazyjnej rehabilitacji. Zamiast północnej strony posiadłości, Poppea zaprowadziła mnie na drugie piętro, gdzie panował wystrój biurowy.

— Przyjęcie koktajlowe? — rzuciłam, podkreślając swoje słowa tonem najwyższego zdziwienia.

— Za chwilę — odparła, choć to było retoryczne pytanie. — Najpierw coś, co już dawno chciałam zrobić.

— Czyli?

— Włamiemy się do gabinetu mojej matki — oznajmiła. — Choć właściwie, mam klucze, więc czy będzie to prawdziwe włamanie?

Aż przystanęłam z zaskoczenia. Poppea i włamanie– te słowa nie pasowały do tego stopnia, że mogłyby stanowić antonimy!

Znałam swoją kuzynkę od dzieciństwa i nie mogłam sobie przypomnieć, by kiedykolwiek złamała jakąś regułę. A przynajmniej nie w sposób tak oczywisty, jak zamierzała to zrobić teraz! Nie zrozumcie mnie źle, Poppea nie była,,świętoszkiem”. Była perfekcjonistką. Uważała łamanie zasad i wywoływanie skandali za niemądre (bez urazy dla mnie, jak to podkreślała), a opinia była dla niej rzeczą świętą. Szczególnie, że po ukończeniu liceum postanowiła zapisać się na szkolenie dla kapłanów Apolla i zostać wyrocznią delficką. Do takiego stanowiska musiała mieć reputację czystą niczym łza.

— Rozumiem, że powód, dla którego narażasz nas na pocięcie kart kredytowych nie jest trywialny — wytknęłam jej.

— Po pierwsze, nie jesteś właściwą osobą, żeby wypominać mi lekkomyślność — zaczęła zimno, ale jej głos szybko się ocieplił. — Po drugie, nie jest ani trochę trywialny. Robimy to dla ciebie.

— Dla mnie? — zdziwiłam się.

Skinęła głową. Minęłyśmy wszystkie biurka i przystanęłyśmy przed ciężkimi drewnianymi drzwiami ze złotą klamką, które krzyczały,,pokój szefowej”.

— O tak. Widzisz nie tylko wystrój się tu zmienił. Z dniem remontu wprowadzono również reformy w biurokracji i teraz same Fata zgodziły się przekazywać rządowi listę osób bez duszy. To, że,,siostry przeznaczenie” — zrobiła cudzysłów palcami — mają tylko jedno oko, nie znaczy, że nie mają motywacji do pracy. W związku z tym dostarczyły mojej matce listę wszystkich Ateistów, którzy urodzili się po tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym roku.

— Ład pyrryjski?

— Otóż to.

Ład pyrryjski był efektem konferencji o takiej samej nazwie, która odbyła się po ostatnim z wielkich gniewów Zeusa. Gromowładny zesłał na ludzkość ogromną powódź jak w czasach starożytnych, stąd nazwa,,pyrryjska”. Nie trzeba było jednak królowej Pyrry, by odnowić ludzkie plemię. W ciągu tysięcy lat technika i nasze umiejętności uległy rozwinięciu, więc nie dało się nas całkowicie wyniszczyć. Wobec tego bogowie zawarli z nami pakt. Odtąd nie mieli prawa bezpośrednio ingerować w sprawiedliwość na Ziemi i pozostawić ustanawianie kar wyłącznie sądom. Oczywiście, nigdy nie grali fair, więc po konferencji również zdarzały się przypadki zsyłania nieurodzajów i klątw, ale były dużo zgrabniej tuszowane.

— Wiesz co to oznacza, prawda? — spytała Poppea, po czym nie czekając na moją odpowiedź wyjęła z torebki klucze i włożyła do zamka.

— To oznacza, że twoja matka wie, że nie mam duszy. — uzupełniłam.

— Nie. Jeszcze nie.

Nie zdążyłam zapytać, co ma na myśli, bo w tym momencie zamek zaskoczył, pozwalając Poppei otworzyć drzwi. Ukazał nam się nowoczesny gabinet, cały w bieli i stertach uporządkowanych dokumentów. Popiersia bogów stanowiły funkcję przycisków do papieru, a północna ściana była przeszklona, by odsłonić widok na rozległy park oraz pozostałe budynki szpitalu.

Weszłyśmy.

— Imponujące — stwierdziłam, rozglądając się dookoła.

Poppea przewróciła oczami.

— Moja matka to bogini skrupulatności.

Jej sarkastyczny ton wyrwał mnie z zachwytu.

— To i tak nie najgorsze — prychnęłam. — Mój ojciec jest bogiem niezadowolenia z córek.

— Jak to się stało, że my jesteśmy takie cudowne? — spytała, zamykając za sobą drzwi, tak lekko, jakby to był jej gabinet.

W tym momencie jej podobieństwa do Aleksandry nie dało się zignorować.

— Nie o tym miałyśmy rozmawiać — przypomniała mi. — Miałaś dziwić się, dlaczego jeszcze nikt nie wie, że nie masz duszy.

— Dziwię się codziennie.

Znowu przewróciła oczami, tym razem specjalnie dla mnie.

— Moja matka nie wie, że nie masz duszy, ponieważ aktualizacja akt została dostarczona dopiero tydzień temu. Misteria nieco namieszały w porządku dnia wszystkich wysoko postawionych…

— Wiem, Sheva jest nie–mo–żli–wa.

— Była.

— _Była…_

— W każdym razie, — kontynuowała, kierując się z rozwagą w stronę wielkiej białej komody — akta powinny być gdzieś tutaj. Wystarczy, że ukradniemy twoją teczkę. Jeśli Mojry uwzględniły cię w swoim raporcie.

— Wypraszam to sobie. Zakładam, że byłam priorytetem.

Oczywiście byłabym najszczęśliwszym człowiekiem, gdyby okazało się, że jednak mnie nie uwzględniły. Sama myśl o tym, że ktoś na górze zauważył mój problem przyprawiała mnie o dreszcze. Jeśli Mojry wiedziały, że utraciłam duszę z pewnością nie stwierdziły,,Ach, no cóż, przypadki chodzą po ludziach”. Ja na ich miejscu zastanowiłabym się jak to możliwe, że jakaś śmiertelniczka popsuła im szyki… czy też przędzę.

— Zaraz się wszystko okaże — stwierdziła sentencjonalnie Poppea i zaczęła otwierać szuflady.

Kiedy doszła do ostatniej, napotkała opór.

— To musi być tu.

Zmarszczyłam brwi.

— Masz do niej klucz?

Po niezadowalaniu na jej twarzy rozpoznałam, że nie.

Rozejrzałam się po gabinecie. Miałyśmy dużo czasu– Aleksandra była zajęta oprowadzaniem gości po szpitalu, a mój ojciec gładko przełknął wymówkę. Ale i tak nie uśmiechał mi się pomysł skrupulatnego przeszukania gabinetu. Im więcej rzeczy poruszę, tym większa będzie szansa, że ciotka rozpozna później ślady intruza. W końcu była kobietą. Co innego mój ojciec. Nie zorientowałby się nawet gdybym urządziła w jego gabinecie przyjęcie dla stu osób, a pod stosem papierów ukryła ciało królowej Voodoo. Hm… To nie był zły pomysł. Dlaczego nie wpadłam na niego wcześniej?

— Jakieś sugestie? — spytała mnie Poppea.

Podeszłam do biurka i pociągnęłam za pierwszą szufladę.

— Na filmach zawsze od tego zaczynają — wyjaśniłam.

— Chyba oglądamy inne filmy, ale nie ważne.

Zajrzałam do szuflady. W środku były spinacze do papieru, komplet srebrnych długopisów i mały złoty klucz. Uśmiechnęłam się szeroko i wyciągnęłam go.

— Dobrze, że będziesz wyrocznią Delficką, a nie krytykiem filmowym, skarbie — powiedziałam do Poppei. — Mój gust jest o niebo lepszy.

Zobaczyła co trzymam w dłoni i uśmiechnęła się z satysfakcją.

— Głupia w spódnicy Diora ma szczęście.

— Brzmi jak tytuł komedii romantycznej. Wolę kryminały.

— Myślałam, że horrory — odgryzła się Poppea, po czym sięgnęła po klucz.

Podałam jej go, a ona sprawdziła, czy pasuje do szuflady. Pasował jak ulał. Już po chwili klęczałyśmy obydwie, przeglądając akta w poszukiwaniu litery F. Dotarłyśmy do niej zbyt szybko, jak na mój gust. Kiedy ją zobaczyłam moje serce zaczęło bić jak szalone. Bałam się, że za chwilę wyskoczy mi z piersi.

— Fovis...Fovis… — powtarzała Poppea w skupieniu.

I jakby to było zaklęcie, nagle zobaczyłyśmy moje nazwisko. Drżącymi rękami sięgnęłam po teczkę. Równie dobrze mogłabym otwierać gazetę z niepochlebnym artykułem na swój temat; z jednej strony, bardzo się stresowałam, z drugiej nie mogłam się powstrzymać od przeczytania każdego słowa dwa razy.

Wielka kremowa koperta była wypełniona kartkami. Wyciągnęłam pierwszą z nich. Wydrukowano na niej moje zdjęcie i informacje. Niby nic nowego, lecz widok moich danych osobowych w rządowej teczce napawał mnie niepokojem.

— Arysteo… — głos Poppei wyrwał mnie z nieprzyjemnego zamyślenia.

— Ktoś idzie? — przestraszyłam się.

Poppea miała minę jakby zobaczyła ducha, ale pokręciła głową. Nie, nikt nie szedł.

— Więc?

Bez słowa podała mi drugą teczkę. Na początku myślałam, że ktoś założył mi podwójne akta, lecz kiedy zajrzałam do środka i wyciągnęłam pierwszą kartkę wszystko stało się jasne.

Znajoma twarz, wyglądająca korzystnie nawet na zdjęciu paszportowym. Oliwkowa cera, blada, jakby pozbawiona koloru. Oczy o barwie gorzkiej czekolady, pod którymi rysowały się niepokojące cienie. Prosty rzymski nos, wyraźne kości policzkowe, kręcone czarne włosy.

I ten drwiący uśmiech, który nawet teraz mnie denerwował. Wiedziałam, że jego właściciel gdzieś tam się ze mnie naigrywa.

Moje serce na chwilę się zatrzymało– nie miałam duszy i pulsu.

— Arysteo? — spytała zaniepokojona Poppea.

Wypuściłam powietrze z sykiem.

— Na piekielne czeluści Hadesu. Co Vittorio robi w tej kartotece?Filrynia– grecka bogini pocałunków.

S. Wyspiański, _Noc listopadowa_, scena III, w. 215.

W jednym z mitów Hades próbuje uwieść nimfę, Minte. Persefona „ratuje ją” zmieniając w miętę.

Danke, gleichfalls (niem.) — Dziękuję, życzę tego samego.

Penelopa, żona Odyseusza, oczekiwała powrotu męża przez dwadzieścia lat. Zwodziła w tym czasie stu trzydziestu sześciu zalotników, ubiegających się o jej rękę.

Praktyka polityczna w starożytnej Grecji– głosowanie podczas którego obywatele wyskrobywali na glinianych naczyniach imiona osób podejrzanych o dążenie do tyranii. Karą było wygnanie z miasta na 10 lat. Vittoria nie było w Wiedniu jedynie trzy.6. Nie z każdej mąki będzie strudel

Siedziałyśmy z Poppeą na ławce w holu parlamentu. Ona popijała cappuccino z mlekiem migdałowym, ja chrupałam seler naciowy. Obydwie wpatrywałyśmy się w fontannę Neptuna, który polewał syreny wodą ze swojego trójzęba. Nie wiedziałam o czym myśli moja przyjaciółka, ale ja miałam w głowie Voodoo, Voodoo i jeszcze raz Voodoo.

W Wiedniu każdy dzień przynosił nowy sekret, a sekta Shevy, choć nie miała nic wspólnego z arystokracją, zapewniła mi wspaniałą rozrywkę. Warto było choć na chwilę opuścić salony, by zyskać multum tematów do rozmyślań.

Myślałam właśnie o Kofu, gryząc seler naciowy naprawdę głośno, kiedy nagle mnie olśniło:

— To wszystko jakoś się łączy — obwieściłam.

Poppeę wyraźnie to poruszyło. Wiedziałam, że uwielbia teorie spiskowe i drobne wskazówki dotyczące przyszłości.

Wyprostowała się jak struna i odłożyła kubek z kawą na bok, mimo, że nie wypiła jej do końca.

— Co dokładnie? — spytała wyraźnie zaintrygowana. — Voodoo, tak? I co jeszcze?

— I powrót Vittoria. I to, że nigdzie nie mogę znaleźć okularów Celine z najnowszej kolekcji.

— Och.

Roześmiała się.

— Czasami myślę, że to dobrze, że nie masz duszy. Dzięki temu twoje kłopoty cię nie przytłaczają.

— Gdybym miała duszę, połowa kłopotów by zniknęła. Może nawet ten z okularami.

Kilka lat temu, zanim przyzwyczaiłam się do braku duszy, rzeczywiście miałam wrażenie, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku i nastąpi koniec koszmaru. Ale problemy uparcie nie znikały, wręcz przeciwnie, namnażały się niczym głowy hydry. Na szczęście lub nieszczęście, większość z nich nie robiła na mnie wrażenia. Żeby wyrwać mnie z apatii trzeba było potężnego bodźca.

Kiedy wyszłyśmy wczoraj z targu, nie mogłam się uspokoić i wcale nie dlatego, że bałam się powrotu Shevy. Byłam tak blisko! Znowu coś czułam. Adrenalina przypominała mi szklankę mocnej whiskey po miesiącach abstynencji– niezwykle łatwo się uzależnić. A może to Kofu tak na mnie zadziałał? Była w nim cząstka nie do końca ludzka, zapewne magia Voodoo lub kilka kropel boskiej krwi.

— Arysteo, — Poppea wyrwała mnie z rozmyślań — jako przyszła wyrocznia delficka mogę ci powiedzieć, że czuję jakieś napięcie w powietrzu. Być może te sprawy są powiązane. A jednak osobiście uważam, że Kofu kłamie. Znamy go nie od dziś. Jest złośliwy, chce namieszać ci w głowie i jak widać, całkiem nieźle mu to wyszło.

— Tak, mógłby kłamać — powiedziałam bez przekonania.

— Wierzysz mu?

Wzruszyłam ramionami.

— Wiem jak ubóstwiał Shevę. Gdyby rzeczywiście odeszła na zawsze, nie miałby takiego dobrego humoru.

Po za tym było coś do czego nie chciałam się przyznać Poppei. Część mnie miała nadzieję, że Kofu nie kłamał. To, paradoksalnie była ta część, która spowodowała skandal na Misteriach. Ta, która łaknęła adrenaliny. I ta, z którą wciąż się nie rozmówiłam.

— Może oszalał ze smutku? — podsunęła Poppea, choć też nie wyglądała na przekonaną.

Pokręciłam głową.

— Już wcześniej był szalony.

— Nie da się zaprzeczyć. W każdym razie powinnaś być ostrożna. Jeśli Voodoo, Vittorio i utrata twojej duszy jakoś się łączą, to tylko kwestia czasu, kiedy ta bomba wybuchnie. Nie daj się rozszarpać, proszę.

Po tych słowach spojrzała na zegarek. Wiedziałam, że czas dobiegał końca.

— Muszę iść — oznajmiła. — Zamurują mnie w ścianie jeśli się spóź… och…

Zrobiła przerażoną minę. Posłałam jej uspokajający uśmiech.

— Przecież nie mam duszy.

— Tak, a ja wyczucia. Przepraszam cię. A teraz już chodźmy, bo jeszcze Hazel naskarży na ciebie Febusowi. — Poppea posłała mi groźny uśmiech — A on obetnie ci kieszonkowe.

— Pff… Nie zrobił tego, kiedy zabiłam człowieka. Myślę, że spóźnienie o kilka minut nie będzie moim gwoździem do trumny.

Zapewne nie powinnam żartować o śmierci w swoim położeniu, ale czarny humor, jak czarny kolor pasuje do każdej sytuacji.

Wstałyśmy z ławki i zgodziłyśmy się, że po zajęciach w parlamencie pójdziemy do naszej ulubionej restauracji na obiad. Ta perspektywa dała mi nadzieję na przetrwanie dwóch godzin z irytującą macochą, francuską trzpiotką oraz zabójczym ex w jednym pomieszczeniu. W myślach obiecałam sobie nagrodę w postaci pieczonego łososia i włoskiego szampana. Życie jest takie ciężkie.

Ruszyłam w kierunku windy. Nacisnęłam guzik i w tym samym momencie poczułam, że ktoś się koło mnie zatrzymuje. A jako że Fata nigdy nie są dla mnie łaskawe, od razu domyśliłam się, kto to jest.

— Oczywiście wiesz, że przycisnęłaś zły guzik? Jedziemy na górę a nie na dół — przywitał mnie Vittorio.

Tak, przywitał, bo nie zamieniliśmy ani jednego słowa w trakcie ostatnich kilku godzin. Mimo, że znowu musieliśmy razem siedzieć.

— Może ja jadę do góry, bo nie chcę cię spotkać?

— Nie pomyślałem o tym. Przecież wiem, jak mnie ubóstwiasz — zażartował.

Roześmiałam się. A jednak nie tylko czarny humor potrafi mnie rozbawić!

Winda przyjechała i wsiedliśmy, po tym jak Vittorio przepuścił mnie pierwszą. Kiedy drzwi się zamknęły zniknął pretekst by na siebie nie patrzeć, bo były wyłożone lustrem. DiSotto miał na sobie czarny golf, idealnie pasujący do jego ciemnej karnacji i ciemnego spojrzenia. Uśmiechnął się do mnie. Chyba przeszła mu ochota na wojnę. Ach, ci Włosi!

— Myślałem o tym, co powiedziałaś — zaczął.

— I chcesz się pogodzić? — przerwałam mu. — Bardzo szybko zmieniasz zdanie.

Potrząsnął głową.

— Od początku chciałem się pogodzić.

— W takim razie musisz zmienić metodę, bo złośliwe komentarze nie są zbyt skuteczne — żachnęłam się.

— Och, doskonale o tym wiem.

A ja wiedziałam, że wiedział. Nic nie wymaże z mojej pamięci tego, jak czarujący potrafił być, jeśli mu zależało. Ustawiał innych ludzi niczym pionki na szachownicy. Oczywiście nie mnie, ja byłam odporna na manipulację. Choć muszę przyznać, że uwielbiałam jego szarmanckie wydanie.

— W takim razie, gdzie bukiet róż i prosecco? — spytałam, nie bez nadziei, że naprawdę je skądś wyciągnie.

— Wybacz mi impertynencję — odrzekł. — Mam przy sobie tylko sok z granatów, ale następnym razem obiecuję szampana.

Dalej się uśmiechał. Powstrzymywałam swoje policzki tylko siłą woli i podziękowałam bogom, kiedy winda się zatrzymała. Jeszcze chwila i nie przeszłabym tej próby.

— Więc chcesz wiedzieć skąd wiem, że nie masz duszy — stwierdziłam, kiedy już wysiedliśmy.

Zobaczyłam, że wykrzywił się jakby zjadł cytrynę. Nie dziwię się, miałam taką samą reakcję na wspomnienie o swoim braku. Szczególnie w miejscach publicznych. Szczególnie koło ślicznej recepcjonistki.

— Chcę przestać walczyć — odparł zwięźle.

— Och, owijanie w bawełnę jest całkowicie zbędne — zapewniłam go. — Ty uwielbiasz walkę. Po za tym zdaję sobie sprawę jak bardzo cię wtedy zraniłam; dosłownie i w przenośni. Nie winię cię, że mi tego nie zapomniałeś. Sama również o _wszystkim_ pamiętam.

Na chwilę zamilkł. Zapewne myślał nad zadowalającą odpowiedzią. Dałam mu na to czas, kiedy przystanęliśmy przy drzwiach sali zamiast do niej wejść.

— Nie zaprzeczę, to, że ogłosiłaś mnie wrogiem numer jeden wśród towarzystwa z wyższych sfer nie było miłe — powiedział w końcu. — To, że wydałaś Sissi informacje o moim pochodzeniu też nie było przyjemne. No i to, że rzuciłaś we mnie posążkiem Ateny, a Egida wbiła mi się w dłoń. Tak, to było co najmniej nieuprzejme.

Niedopowiedzenie roku. Zachowałam się wobec niego jak ostatnia suka. Dobrze wiedziałam jak ciężko pracował, by wejść do wyższych sfer– on, chłopak, który wychował się w sierocińcu i dostał do elitarnego liceum dzięki ciężkiej pracy oraz niecodziennemu talentowi. Być może nie powinnam też zdradzać Sissi jego sekretów, a wypadek z Egidą był już tylko dopełnieniem całości. Ale na Nemezis i wszystkie duchy piekieł! Co z tego, że rozcięłam mu rękę i poturbowałam ego? _Przez niego zginęła moja matka!_

— Wiem, co myślisz, Arysteo — kontynuował, bo ja uparcie milczałam. — Należało mi się.

— Zgadzam się, choć to ocenzurowana wersja moich myśli.

Spojrzał mi głęboko w oczy, ale wcale nie poczułam, że się przed nim rozpływam. Byłam tym odrobinę zaskoczona. Zawsze, kiedy byliśmy tak blisko siebie traciłam rozum, a przynajmniej to, co zwykłam nazywać rozumem.

— Nie żądam od ciebie przeprosin — ciągnął. — I nie mam ci też ich do zaoferowania. Po prostu uważam, że powinniśmy zacząć od nowa. Co ty na to?

Pokiwałam głową z pobłażaniem.

— Zaraz po tym jak powiem ci skąd wiem, że nie masz duszy?

Jego szczęka odrobinę się zacisnęła. Zapewne powtarzał sobie w myślach,,nie wychodź z roli, nie wychodź z roli”.

— Nawet jeśli kiedyś nie miałem duszy, to teraz się to zmieniło. I nie chcę znać twojego źródła informacji. Chcę zakopać topór wojenny.

Zastanowiłam się. Jego intencje na pewno nie były czyste, po prostu postanowił dać mi więcej czasu na zmiękczenie. Doskonale wiedział, że nie uda mu się wyciągnąć ze mnie informacji zbyt szybko, więc postanowił udawać, że mu nie zależy.

— To wszystko jest takie skomplikowane — westchnęłam, zmęczona własnymi myślami. — Być może naprawdę będę potrzebować prosecco.

— W takim razie może…

— Arysteo, Vittorio, przerwa dobiegła końca. Zapraszam was do środka.

Hazel pojawiła się w kulminacyjnym momencie. Weszła pomiędzy nas białymi czółenkami ze złotym zakończeniem. Doskonałe wyczucie czasu i stylu, musiałam jej to przyznać.

Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się do Vittoria z wyraźnym zadowoleniem. Przewrócił oczami po czym otworzył przed nami drzwi. Miałam świadomość, że mi nie odpuścił, ale teraz przynajmniej wiedziałam mniej więcej co knuje.

Kiedy usiedliśmy w ławkach, Hazel podeszła do ołtarza i dorzuciła niewielką garść maku, aby ogień nie wygasł.

— Skoro omówiliśmy już większość najważniejszych świąt, w których będziecie brać udział, nie pozostaje nam nic innego jak zająć się _creme de la creme,_ najważniejszym z nich, czyli Saturnaliami.

Oparłam ciężką głowę na dłoniach. To było takie nudne! Wszystko, co mówiła pamiętałam z liceum, a to, czego nie pamiętałam z liceum, znałam z olimpiady mitologicznej. Wygrałam ją jeszcze zanim straciłam duszę. Dusza przepadła, ale informacje zostały.

— Zeus co roku zwołuje naradę w trakcie przesilenia zimowego, a kapłani Persefony mają za zadanie otworzyć bramę zaświatów i zaprowadzić podziemne bóstwa na Olimp. Oczywiście jako adepci nie będziecie się zajmować otwieraniem bramy, to byłoby stanowczo za trudne — ciągnęła. — Zajmiecie się transportem mitycznych postaci.

— Czyli poznamy najważniejsze bóstwa podziemia? — ucieszyła się Étienne.

— Idę o zakład, że poprosi Hadesa o autograf na biuście — szepnął do mnie Vittorio.

Zamaskowałam śmiech kaszlem.

— Nie, nie najważniejsze — poprawiła ją Hazel. — Najważniejsi bogowie, czyli Hades, Persefona, Eris i Hekate nie potrzebują eskorty. Ale pozostałe istoty, owszem. Na każdego z was przypadnie mityczna postać, której będzie eskortą.

Uniosłam głowę. To już brzmiało interesująco.

— A teraz zrobimy sobie przerwę od teorii. Czas na odrobinę praktyki — ogłosiła. — Przygotowałam dla was wyzwanie.

Po tych słowach wyciągnęła z pod stołu duży wiklinowy kosz. Jak na komendę, wszyscy wyprostowali się w ławkach i zaczęli uważnie słuchać.

Hazel sięgnęła do kosza i wyjęła z niego pięć niewielkich słoików. Płyn w pierwszym był szary i mętny niczym… woda z kałuży, ten w drugim wyglądał jak lawa, w trzecim jak mleczna mgła. Czwarty słoik zawierał czarną wydzielinę podobną do smoły, a piąty zdawał się być wypełniony zwykłą wodą. Od razu domyśliłam się, co w nich jest, ale nie miałam pojęcia jakie zadanie będziemy musieli wykonać.

— Tym, co widzicie jest pięć wód Hadesu — wyjaśniła Hazel. — Słynny Styks, Lete: rzeka zapomnienia, Kokytos: wody lamentu, Acheron: potok smutku oraz Pyriflegeton: ognisty strumień. Waszym zadaniem będzie rozpoznanie właściwej rzeki. Ale żeby nie było zbyt łatwo…

Przerwała i sięgnęła do koszyka jeszcze raz, tym razem wyciągając kieliszek.

— Będziecie musieli ją wypić.

— Co? — wyrwało się Ikarowi.

Otworzyłam szeroko oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Hazel zawsze miała skłonności do ryzyka, ale tego nikt się nie spodziewał.

— O tak, panie Cotta — powiedziała z nutą satysfakcji. — Jedno z was za chwilę podejdzie tu i rozpozna Styks, a później wzniesie nim toast. Za pomyślne zakończenie kursu.

— To chyba nie do końca legalne — wytknęłam jej.

Spojrzała na mnie z drwiną. Zapewne chciała wypomnieć mi, że nie jestem osobą, która ma prawo prawić morały, ale wtedy straciłaby miano profesjonalistki.

— To nie jest mój autorski test. Po prostu ktoś na górze uznał, że… powinno się was rzucić _na głęboką wodę._

— A co, jeśli wypijemy Lete? Czy ten ktoś na górze przywróci nam pamięć? — zapłonił się Ikar. — A jeśli Pyriflegeton wypali nam wnętrzności? Masz w zanadrzu jakąś maść czy każesz nam podmuchać?

— Dosyć, Ikarze — przerwała mu Hazel. — Akurat wasza dwójka ma najmniejsze prawo do narzekania.

— Co nie zmienia faktu, że mamy prawo do życia! Wszyscy!

Rzuciłam Ikarowi ostrzegawcze spojrzenie. Akurat z prawem do życia mógłby nie zaczynać.

— Do każdego ze słoików wsypano proszek neutralizujący — uspokoiła go Hazel. — Jeśli wypijesz Lete, zapomnisz jedynie ostatnie pięć minut, a Pyriflegeton spowoduje zgagę. Smutek też nie powinien się długo utrzymywać. Za to za wybór Styksu czeka cię nagroda w postaci znakomitego samopoczucia. Ale oczywiście nie ciebie, tylko… Erzalię. To ona będzie dostanie pierwszą próbę.

Skierowałam wzrok na,,skazańca”. Erzalia uśmiechnęła się szeroko i od razu wstała z ławki. Dzisiaj miała na sobie skórzaną sukienkę na szelkach, pod którą założyła prześwitującą ciemną koszulę. Jej włosy były spięte w koński ogon, a grzywka zalotnie podkręcona. Nie wyglądała na skazańca, kiedy podchodziła do biurka w radosnych podskokach.

— Styks, tak? — spytała, niby dla upewnienia się.

Hazel skinęła głową.

— I musisz podać przyczynę wyboru.

— Oczywiście.

Przez chwilę po prostu stała i patrzyła na słoiki, aż w końcu sięgnęła po ten z czystą wodą.

— Wybrałam go metodą wykluczenia — wyjaśniła. — Pyriflegeton jest chyba oczywisty, to ten podobny do lawy. Lete musi być białym płynem, bo czasami mówi się o niej,,mgła zapomnienia”. Kokytos i Acheron to najbardziej ponure płyny, ale szczerze przyznam, że nie wiem, który jest który, bo obydwa są po prostu smutne. I został mi Styks. Czysty jak woda mineralna. To jest cokolwiek dziwne, bo przecież pływa po nim łódź Charona. Mam rację?

Hazel milczała jak zaklęta, ale na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmiech. Pokazała Erzalii gestem, aby nalała płyn do kieliszka.

Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Odkręciła słoik i napełniła szklankę po sam brzeg po czym wypiła ją jednym haustem. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech, a Nibo nawet głośno się zapowietrzył. Czekaliśmy na jej reakcję.

Erzalia mlasnęła kilka razy językiem, jakby chciała poczuć głębię smaku. Musiał być jednak parszywy, bo po chwili się skrzywiła.

— Uch, to musiał być Styks. Czuję posmak łodzi i umarłych dusz. Albo cebuli.

— A po za tym? — spytała Hazel.

Erzalia przekrzywiła głowę i zastanowiła się chwilę.

— Po za tym, to czuję się świetnie!

Nibo wypuścił powietrze z ulgą i nie mogłam powstrzymać śmiechu. Szczególnie, że Ikar miał naburmuszoną minę, bo ominęło go smakowanie ekskluzywnego trunku.

— Brawo, Erzalio. Udało ci się za pierwszym razem — pochwaliła ją Hazel. — Uratowałaś Ikara przed zgagą lub depresją. Możesz usiąść.

Ikar prychnął, a zadowolona Erzalia ruszyła do swojej ławki. Jednak Styks najwyraźniej nie zdążył zadziałać, bo zanim tam dotarła, zahaczyła stopą o torbę Vittoria i wyłożyła się jak długa na podłodze. Wszystkie książki wypadły, a Étienne zachichotała w sposób piekielnie irytujący.

Vittorio rzucił się, żeby pomóc Erzalii. W przypływie dobroci postanowiłam zebrać jego książki, ale to, co zobaczyłam, zupełnie wytrąciło mnie z równowagi.

Była tam. W oprawie z brązowej skóry, z pozłacanymi rogami. Opasła i pełna zakazanej wiedzy. Księga Cudów!

Nie zastanawiając się ani sekundy, włożyłam ją do swojej torby, a Vittoriowi podrzuciłam równie grubą mitologię Graves’a. Jeśli będę miała szczęście DiSotto nie zorientuje się do końca lekcji. Ucieknę z książką i kolejną dawką pytań, które będą mnie męczyć.

Skąd miał tę książkę? Po co mu ona? Nad tym postanowiłam zastanowić się jutro. Teraz byłam skupiona na tej odrobinie adrenaliny, która znowu musowała w moich żyłach. Wzięłam głęboki oddech, delektując się motylkami w brzuchu.

Do końca lekcji zostały niecałe dwie godziny. Nie miałam pojęcia jak je wytrzymam, szczególnie, że Hazel znowu wróciła do nużącej teorii. Pomyśleć, że była modelka tak kurczowo trzyma się programu nauczania!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: