- W empik go
Zakłamana historia powstania III - ebook
Zakłamana historia powstania III - ebook
Zakłamana historia powstania Tom III – Obłęd i Głód. Nieznany “Dziennik Powstańczy”
Pomijane fakty i skrywane ciemne karty powstania warszawskiego. Niewygodne dla propagatorów oficjalnej polityki historycznej. Przygotowywany przez dowódców AK plan powstania opracowywany był naprędce i chaotycznie, bo w stolicy powstania miało nie być! Gdy Warszawa ginęła, dowódcy opracowywali plany powstań w kolejnych polskich miastach. Rozpaczliwy jest obraz niefachowości i postawy generałów AK. Nieznany dziennik Antoniego Mieczkowskiego to powstanie widziane oczyma cywila, który opisuje tragiczne losy warszawiaków. Mordy na ludności dokonywane przez Niemców i Ukraińców. Głód, brak wody i obłęd życia w piwnicach. Autor pokazuje także, jak wielu powstańców w sposób niegodny żołnierza traktowało uwięzionych wśród gruzów mieszkańców stolicy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64407-24-6 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy ginęła stolica, dowództwo AK planowało kolejne powstania
PROF. ANDRZEJ LEON SOWA – historyk, autor książki „Kto wydał wyrok na miasto?”, przez wiele lat pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie jest wykładowcą na Uniwersytecie Pedagogicznym im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Znawca dziejów Rzeczypospolitej szlacheckiej (XVII-XVIII w.), stosunków polsko-ukraińskich w okresie II wojny światowej oraz dziejów Polski w XX w.
Rozmawia Paweł Dybicz
Panie profesorze, w niedawno wydanej książce „Kto wydał wyrok na miasto?” napisał pan pod koniec: „Branie zakładników po to, by za ich życie uzyskać określone ustępstwa polityczne, jest procederem nagminnie – zwłaszcza obecnie – stosowanym, ale wzięcie kilkuset tysięcy zakładników to mistrzostwo świata w tej dziedzinie”. Ta smutna konstatacja to pana ocena powstania warszawskiego?
– Zacytowany fragment jest moją oceną kalkulacji politycznej, jaką się kierowano, podejmując ten powstańczy zryw. Oceną tego, co wtedy się stało, jak doszło do powstania i dlaczego miało ono taki przebieg. Nie ukrywam, że od dzieciństwa miałem bardzo przychylny stosunek do powstania, także jako pomysłu politycznego, zawsze się nim interesowałem. Kiedy jednak przed laty zacząłem się nim zajmować naukowo, czytać związane z nim dokumenty, wspomnienia i opracowania, całkowicie zmieniłem pogląd. Uważam je za niepotrzebne i ze smutkiem patrzę na skutki jego wywołania. Natomiast nie tylko nie zmieniło się, ale wręcz wzrosło moje zafascynowanie bohaterstwem powstańców i heroizmem cywilnej ludności stolicy.
28 sierpnia 1944. Grzebanie ofiar nalotu z Filharmonii nieopodal Domu pod Orłami.
W książce napisał pan, że powstańcze plany były mało realistyczne.
– Na powstanie warszawskie patrzę całościowo, czemu dałem wyraz w podtytule: „Plany operacyjne ZWZ-AK (1940-1944) i sposoby ich realizacji”. Moim zdaniem, pisanie o powstaniu dopiero w kontekście sytuacji z lata 1944 r. jest niepełne, bo umykają wtedy podstawowe fakty i dokumenty niezbędne, aby zrozumieć, jak do tego tragicznego wydarzenia doszło. Znakomita większość autorów prac o powstaniu opisuje je z punktu widzenia spraw politycznych, nie rozumiejąc albo nie doceniając aspektów wojskowych. A przecież te dwie kwestie się łączą i są nierozerwalne.
Jeżeli już rozpatrywać szanse powodzenia planów powstania powszechnego, których częścią miał być zryw w Warszawie, to najbardziej realistyczny był pierwszy, z 1941 r. Drugi, opracowany rok później, był już o wiele bardziej ryzykowny, gdyż wybuch powstania wiązano w mniejszym stopniu z militarną klęską Niemiec, a w większym z ewentualnymi potrzebami sojuszniczych wojsk brytyjskich i amerykańskich. Wszystkie kolejne modyfikacje tego planu – który obowiązywał aż do końca 1944 r. – dotyczyły tylko szczegółów wykonawczych. We wszystkich tych planach zakładano, że powtórzy się sytuacja z końca I wojny światowej, że przegrają Niemcy i Rosja, mimo że armie obu tych państw walczyły po przeciwnych stronach. Było więc bardzo mało prawdopodobne, aby taka sytuacja się powtórzyła. Trzeba powiedzieć sobie otwarcie, że oficerowie, którzy te plany tworzyli, nie znali – bo znać nie mogli – aktualnych trendów w sztuce i technice wojennej, ponadto na tworzenie tych planów istotny wpływ miały niezwykle ciężkie warunki konspiracji.
Skąd takie błędne analizy własnych możliwości? Zawyżanie stanów osobowych i uzbrojenia, podkoloryzowanie, jak pan pisze, a moim zdaniem fałszowanie, w raportach wysyłanych do Londynu danych dotyczących siły Armii Krajowej?
– Na to podkoloryzowanie składa się wiele elementów. To wszystko działo się w konspiracji, więc sprawdzenie, co było realne, prawdziwe, a co nie, było bardzo trudne. Zawyżanie stanów osobowych i przesada w informowaniu o sukcesach organizacyjnych mogły powodować wzrost dotacji finansowych oraz dostaw uzbrojenia i sprzętu z Zachodu, niezbędnych do realizacji i powodzenia tych planów. Zresztą wojsko zawsze podkoloryzowuje. Robi to każda armia. Nieprzypadkowo mówi się, że w wojsku maluje się nawet trawę na zielono, a jeżeli tę żartobliwą opinię potraktujemy jako pewną tendencję występującą w armii, to jako oficer rezerwy (obecnie w stanie spoczynku) sam się z nią zetknąłem podczas ćwiczeń poligonowych. To jest chyba związane z tym zawodem. Gen. Stefan Rowecki zdawał sobie z tego sprawę, dlatego powołał specjalne Biuro Inspekcji, które miało badać prawdziwość danych z meldunków. Niestety, nie znam żadnych materiałów wytworzonych przez to biuro. Albo są niedostępne, albo uległy zniszczeniu. Opieramy się jedynie na relacjach i właśnie na ich podstawie możemy wnioskować o istnieniu tendencji do zawyżania danych liczbowych. Pisał o tym m.in. płk Józef Rokicki – kontrolował on krakowski okręg AK i spotkał się z sytuacją, że plutony, które powinny liczyć po kilkudziesięciu żołnierzy, w rzeczywistości składały się z kilku osób. Płk Janusz Bokszczanin zaś twierdził, że pisane przez niego meldunki przed wysłaniem do Londynu upiększał sam gen. Tadeusz Pełczyński, szef sztabu Komendy Głównej AK.
Z drugiej strony mamy nieszczerość Londynu wobec kraju. Warszawy nie informuje się ani o rzeczywistej pozycji rządu emigracyjnego, ani o tym, że wieloma postulatami AK zachodni alianci zupełnie się nie interesują.
– Szczególnie po śmierci gen. Sikorskiego polski Londyn nie o wszystkim informował Warszawę. To wynikało choćby z obawy, że rząd może całkowicie stracić wpływ na to, co się dzieje w kraju. Gdyby od początku Londyn informował, że ma mały wpływ na politykę sojuszników i niewiele może od nich uzyskać, także w postaci uzbrojenia dla armii podziemnej, to dlaczego Warszawa miałaby się z nim liczyć? Z jednej i drugiej strony było więc bujanie, taki poker, ale i dużo niewiedzy o tym, co naprawdę się dzieje.
Na tę wzajemną nieszczerość nakładał się konflikt w obozie londyńskim, przejawiający się w walce premiera Mikołajczyka z gen. Sosnkowskim, a odbijający się również na kierownictwie państwa podziemnego. W chwilach ważnych dla Rzeczypospolitej odezwało się polskie piekiełko? Zabrakło świadomości, że gra toczy się nie o jedną czy drugą osobę, ale o poważniejszą sprawę – o byt Polaków?
– Oni chyba mieli tego świadomość, ale każdemu z nich (Mikołajczykowi i Sosnkowskiemu) wydawało się, jak to kiedyś napisał Stanisław Cat-Mackiewicz, że tylko on ma klucz, który pasuje do wszystkich zamków. Dopiero podczas próby otwierania tych zamków okazywało się, że to jednak nie ten klucz. Oczywiście, że było piekiełko i animozje osobiste odgrywały ogromną rolę. Poza tym to była nieufność i niechęć, a może i nienawiść nie tylko tych dwóch ludzi, ale także całych grup, obozów we władzach, zarówno na emigracji, jak i w okupowanej Polsce.
I stąd mamy próby nawiązania przez Sosnkowskiego potajemnej łączności z kręgami dowódczymi AK z pominięciem premiera Mikołajczyka?
– To również jest znamienne. Niewiele z tego wyszło, ale takie próby podejmowano.
4 października 1944. Kolumna powstańców, idąca do niewoli ul. Śniadeckich nieopodal pl. Politechniki. Fot. Edward Wojciechowski.
Nasi sojusznicy też nie byli szczerzy wobec nas, szczególnie Roosevelt. Nie mówili wprost, że dla nich ważniejsza jest Rosja, a nie Polska, Armia Czerwona, a nie AK. Czy to nie powinno skłonić do myślenia, że Zachód nie zaangażuje się po stronie Polski i że, jak mówił niegdyś Piłsudski, nie jesteśmy w stanie prowadzić wojny na dwa fronty? Czy to nie powinno wpływać na plany powstańcze, szczególnie w obliczu zbliżania się frontu?
– Reakcją na zbliżanie się Armii Czerwonej był plan „Burza”. Opracowano go w sytuacji, kiedy okazało się, że warunki pozwalające na rozpoczęcie powstania powszechnego raczej się nie pojawią. Dlatego oddziały AK miały dokonywać zasadzek na wycofujące się wojska niemieckie, a następnie ujawniać się wobec wkraczających oddziałów Armii Czerwonej. Naiwnie zakładano, że doprowadzi to, także pod naciskiem mocarstw zachodnich, do wznowienia stosunków dyplomatycznych między władzami polskimi w Londynie a ZSRR. Planując akcję „Burza”, nadal jednak żywiono nadzieję, że militarne starcie Niemiec i Związku Radzieckiego w końcu się rozstrzygnie, że na ziemiach II RP któreś z tych państw przegra wojnę. Liczono, że raczej Niemcy, co stworzy pewną próżnię. To było błędne założenie, wynikające choćby z tego, że wiedza naszych ośrodków kierowniczych, w Londynie i Warszawie, o rzeczywistym potencjale niemieckim czy sowieckim była znikoma, a w zasadzie żadna – bo i skąd miano ją czerpać? Przenikliwe skądinąd analizy Sikorskiego były efektem bardziej intuicji niż wiedzy, a po jego śmierci żaden polski przywódca darem tak trafnego przewidywania rozwoju sytuacji wojennej nie dysponował.
Porozmawiajmy teraz o samym powstaniu. Czy jego dowódcy wykazali się odpowiednimi umiejętnościami do prowadzenia tego typu walki?
– Twierdzę, że nie. Po pierwsze, nikt nie zakładał, że dojdzie do takiego boju. Wyobrażano sobie, że miasto zostanie opanowane przez powstańców, a następnie bardzo szybko zajęte przez Armię Czerwoną. Po drugie, nie doceniano Niemców, uważano, że nie będą bronili Warszawy. Po trzecie, walka w mieście jest niezwykle trudną umiejętnością, nikt tego nie potrafił, bo zawodowi oficerowie w okresie pokoju też takich umiejętności nie nabywali. Doktryna powstania powszechnego zakładała inne sposoby prowadzenia walki niż te, jakich uczono przed wojną. Powstanie miało być czymś pośrednim między walką toczoną przez oddziały regularne a spontanicznymi działaniami rewolucyjnymi, zrywem narodowym. Przebieg powstania w Warszawie wykazał, że potrzebne były jeszcze inne umiejętności. Nabywano ich już w bezpośredniej walce z oddziałami nieprzyjaciela, które w większości także dopiero wówczas uczyły się, jak skutecznie walczyć w wielkim mieście. Ponadto jakich praktycznych umiejętności wojskowych można było nabyć w latach okupacji podczas spotkań konspiracyjnych? Praktyka w obozach leśnych lub w oddziałach partyzanckich dostępna była tylko nielicznym oficerom i żołnierzom podziemia. Sytuacja, jaka wytworzyła się w trakcie walk powstańczych, powodowała, że bardzo szybko grupy słabo uzbrojonych cywilów przekształcały się w wyborowe oddziały, umiejące posługiwać się bronią, zdolne do zaciętych i wytrwale prowadzonych walk obronnych. Ważna była tutaj inteligencja żołnierzy i świetna znajomość miasta. Oddziały te, doskonałe w obronie, nie były jednak zdolne do prowadzenia natarć, bo to wymagało innych umiejętności i wsparcia ciężką bronią, której powstańcy nie posiadali. Tego nie potrafili zrozumieć zawodowi oficerowie. Wszystkie organizowane przez nich natarcia kończyły się niepowodzeniami i ogromnymi stratami ludzkimi.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------