Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Zakochaliśmy się w nadziei - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zakochaliśmy się w nadziei - ebook

Czas się skończy. Rana będzie się jątrzyć. Śmierć umrze.

Gdy na tle bezlitosnego krajobrazu szpitala zakochuję się w chłopcu o promiennych oczach, staje się on moją jedyną radością w tym pogrążonym w smutku miejscu. I właśnie dlatego, kiedy popełnia samobójstwo na moich oczach, całkiem się rozpadam…

Obiecuję sobie wtedy, że już nigdy nikogo nie pokocham. Ale pojawiają się trzy wyjątki: moi przyjaciele – Sony, Neo i Coeur – mały gang zbuntowanych, umierających dzieciaków. Sony stoi na jego czele, choć ma tylko jedno płuco. Neo, porywczy pisarz poruszający się na wózku inwalidzkim, uwiecznia nasze dokonania na papierze: od kradzieży po terroryzowanie naszego pielęgniarza. Coeur jest pięknym chłopcem, umięśnionym, łagodnym olbrzymem z sercem do wymiany.

Zanim śmierć nieuchronnie zapuka do naszych drzwi, planujemy z moimi złodziejami dokonać ostatniego napadu. Chcemy uciec daleko od znęcających się rodziców, wyniszczającej straty i naszych chorób. Ale co się stanie, gdy pojawi się ktoś jeszcze? Co się stanie, gdy do naszej imprezy dołączy jeszcze jedna dziewczyna i odbierze mi mowę swoim psotnym uśmiechem? Co się stanie, gdy zobaczę słońce w jej oczach i zacznę upadać, czując przerażenie na myśl o kolejnej stracie?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67727-94-5
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

przedmowa

Ta historia to przelane na papier kawałki mojego serca. Opowiedziana z perspektywy wszechwiedzącego narratora, zgłębia tematykę przyjaźni, grzechu, choroby, miłości i wszystkiego, co czyni nas ludźmi.

Karty tej książki są pełne prawdziwych wspomnień, przybierających kształt różnych postaci, a także znanych miejsc i pomysłów. Należy wspomnieć, że wiele technicznych aspektów choroby jest przedstawionych w tej powieści fikcyjnie i nie powinno się ich analizować jako przypadków zweryfikowanych medycznie.

Można znaleźć tu opisy przemocy domowej, zaburzeń odżywiania, dotkliwego znęcania się fizycznego, samookaleczania, samobójstwa, gwałtu, depresji, lęków, a także krwawe opisy chorób.

Zaburzenia autoimmunologiczne są trudne do zrozumienia z perspektywy osoby z zewnątrz, a jeszcze bardziej, gdy doświadcza się ich na własnej skórze. To szerokie spektrum, wahadło, oscylujące między chorobą przewlekłą a śmiertelną. Zdecydowana większość osób ze schorzeniami autoimmunologicznymi może spodziewać się normalnego życia. Mniejszość nie może.

Ta historia jest dla obu tych grup. Jest dla wszystkich osób znających samotność i poszukujących siebie.

Mam nadzieję, że Sam, Hikari, Neo, Sony i Coeur będą bohaterami, w których odnajdziecie cząstkę siebie, tak jak miało to miejsce w moim przypadku.wcześniej

Miłość mojego życia pragnie umrzeć.

Mówienie tego na głos wydaje się tragiczne. Nie. Może nie tragiczne. Może po prostu niesprawiedliwe. Ale kiedy zaczniecie czytać tę historię, przekonacie się, że tragedie i niesprawiedliwości idą ze sobą w parze.

Bo nim chłopak będący miłością mojego życia uznał, że ma już dość, powiedział mi, że gwiazdy są nasze. Spędzaliśmy razem każdą noc, a nasze ciała miękko wpasowywały się między twarde dachówki, kiedy zapamiętywaliśmy wzory na niebie. Więc nawet gdy gasł, a jego ciało coraz mniej przypominało ciało, a coraz bardziej zwłoki, to żyło we mnie przekonanie, że nasze gwiazdy dodadzą mu wiary. Że utrzymają go przy życiu, aż będzie mógł spojrzeć w górę i przekonać się, że nie spadły.

Tej nocy stoimy razem na moście, pod nami płynie czarna rzeka, a uliczne latarnie rzucają złotą poświatę na nasze zdrętwiałe od zimna palce.

– Jesteś na mnie zły? – pytam, bo dziś wieczorem mówię mu prawdę. Mówię mu prawdę o sobie, prawdę, której nie zdradzam nikomu; wyjawiam sekret odróżniający mnie od innych znanych mu osób. Zarzucam ją na jego szyję niczym lasso, niczym linę ratunkową, coś, co powstrzyma go przed zrobieniem ostatniego kroku w ciemność.

Kręci głową, chwytając balustradę.

– Jestem po prostu ciekaw. – Płonące żółte oczy, które zawsze mnie przyciągały, odnajdują moje. – Jakie to uczucie? Być tobą?

– Jakby to ciało zostało ukradzione – wyjaśniam. – Jakby nie było tak naprawdę moje.

Wyznania są szorstkie i uległe, ale nie moje, moje są delikatne. Prawda o tym, kim jestem, nie ma sensu, lecz nie musi go mieć. On o tym wie. Choruje od urodzenia. Choroba uczy, że przyczyny to tylko marne próby usprawiedliwienia nieszczęścia. Dają złudzenie, że znamy odpowiedź na pytanie „dlaczego?”, ale „dlaczego?” to głośne pytanie, a śmierć jest cicha.

– Wierzysz mi? – pytam.

Kiwa głową.

– Nadal mnie kochasz?

– Oczywiście, że nadal cię kocham – wzdycha, ujmując moją twarz, i przeciąga kciukiem po policzku.

Uśmiecham się.

Miłość nas łączy. Z jej powodu udajemy.

Jako dzieci udawaliśmy, że szpital to zamek, a my byliśmy jego rycerzami. Graliśmy w karty na patrolu, a on za każdym razem pozwalał mi wygrać. Jedliśmy na parterze, podczas gdy on wymyślał historie, w których zwykli ludzie przechodzący obok nosili zdobne suknie. Spaliśmy w jednym łóżku, a on szeptał o przygodach czekających na nas poza murami pałacu. Potem mnie całował, bo byliśmy sami i wszystko było w porządku.

Musieliśmy udawać.

Powietrze po prostu było rzadkie. Dlatego jego płuca nie były w stanie go zaczerpnąć. Był po prostu smutny. Dlatego jego serce nie mogło samodzielnie bić. Byliśmy po prostu zmęczeni. To dlatego jego mięśnie odmówiły posłuszeństwa i upadł w moje ramiona.

Całe życie udawaliśmy, ale gdy udajemy zbyt długo, rzeczywistość w taki czy inny sposób przypomina nam, że nie lubi być zakłamywana.

Dziś się kłóciliśmy. Walczyliśmy jak nigdy dotąd, a on przyszedł na ten most sam, chyba żeby ode mnie uciec. Nie mam pewności. Teraz, kiedy mój sekret wyszedł na jaw, teraz, kiedy on wie, kim jestem, czym jestem, cała nasza złość się rozprasza, jakby mieściła się w obolałym mięśniu, który zaczynał się goić.

Okrywa moje ramiona swoim płaszczem, kiedy drżę. Obejmuje mnie i przyciąga. Wtulam się w jego ciepło, a nasze sylwetki oprószają plamki bieli, wsiąkające w ten obrazek.

– Czy to gwiazdy spadają? – pytam.

– To śnieg – szepcze. Przeciąga dłonią po moim kręgosłupie, na co chichoczę. – To tylko śnieg.

Chłodne i delikatne płatki opadają na moje usta.

– Śnieg też jest nasz? – pytam.

– Tak – odpowiada z ustami przy mojej szyi. – Wszystko jest nasze.

– Dziękuję. – Wplatam palce w jego włosy. – Za wszystko.

– To ja dziękuję. – Ból łapie go za gardło. Przyciska się do mnie jeszcze mocniej, jakby chciał we mnie zniknąć. – Za powód do gonienia za tym wszystkim.

Próbuje się znów roześmiać, ale to nie jest ten śmiech, który zawsze mnie cieszył. Ten, który mnie cieszył, odbijał się echem. Moim celem było wydobywanie go z jego piersi, kiedy leżał z igłami w żyłach. Gdy ściskał moją dłoń, desperacko pragnąc trzymać się czegoś prawdziwego. Teraz jego śmiech brzmi płasko. Kończy się gwałtownie, zamiast stopniowo cichnąć.

– Mój ukochany – mówię, a mój głos niemal ginie. – Dlaczego przyszedłeś na ten most?

Uliczna latarnia migocze. Gwiazdy zaczynają spadać w pośpiechu. Ciemność zakrada się do naszego obrazka, pochłaniając krawędzie poświaty.

On zagryza zęby. Mruży oczy, gdy śnieg próbuje sprowokować łzy.

– Przepraszam, Sam, moje kochanie – mówi, łapiąc oddech, i zaciska palce na płaszczu na moich plecach, jakby to było prześcieradło. – Chciałbym dalej z tobą udawać.

Nasz zamek stoi za nami, nasłuchując. Kiedy mój ukochany płacze mi w ramię, przypominam sobie każdy moment, w którym otwierał oczy, gdy wydawało mi się, że już tego nie zrobi. Wszystkie uśmiechy, którymi się obdarzaliśmy, kiedy śmierć postanawiała mi go oddać.

Szepczę więc tylko:

– Nie rozumiem.

Przyciska czoło do mojego, palące strumienie spływają po oszronionych krawędziach jego kości policzkowych, a jego uścisk jest zastąpiony przez strach, który znam zbyt dobrze.

– Cieszę się, że poznałem twój sekret. – Łzy zbierają się w krzywiźnie jego uśmiechu. – Cieszę się, że będziesz żyć, nawet kiedy mnie już nie będzie.

Całuje mnie. Czuję śnieg i sól.

Całuje mnie, jakby miał ostatnią szansę, żeby to zrobić.

– Pamiętaj mnie – prosi. – Pamiętaj, że nawet jeśli gwiazdy spadną, nie znaczy to, że nie było warto marzyć.

– Nie rozumiem – powtarzam, ale pocałunek już się skończył.

Nie czuję już na twarzy jego dłoni. Zdążył się odwrócić i odejść. Wyciągam do niego rękę, by spleść nasze palce, by go przyciągnąć jak zawsze, ale zamiast mnie, podaje rękę śmierci.

– Zaczekaj. – Śnieg pochłania i wymazuje odgłos jego kroków. – Zaczekaj!

Nie słyszy mnie. Słyszy jedynie noc, kuszącą z drugiej strony mostu obietnicą spokoju.

– Zaczekaj… Proszę… – Płaczę, bo choć próbuję, nie jestem w stanie za nim nadążyć.

Kształty naszych wspomnień tracą ostrość, rozmywają się w świetle latarni ulicznej i znikają w cieniu.

– Nie, nie możesz… nie… – Kręcę głową. – Nie możesz jeszcze odejść… Nie możesz odejść…

Moje światło, moja miłość, mój powód do życia.

– Umrzesz.

Strach wbija się między moje żebra. Łamie moje ciało, miażdży płuca i serce.

Kiedy ciemność całkiem go połyka, rzeczywistość zbiera plony, a ból leży ciężko w jej dłoni niczym kosa.

Śnieg zaczyna padać coraz mocniej. Próbuję zgromadzić w dłoniach tańczące płatki i odesłać je jakoś do nieba. Padam na kolana, czując przeraźliwy chłód. Mój zamek przygląda mi się z litością. Łzy wpadają do rzeki, jęk przechodzi w szloch, a wspomnienia rozpływają się w nicość.

Moje gwiazdy spadają.

A ja nie mogę ich uratować.1

płonące żółte oczy

lata później…

Po jego śmierci staję się kimś innym.

Długo o nas marzę, myśląc, że w jego płonących żółto oczach jest przyszłość, na którą mogę liczyć. Przyszłość nigdy nie jest pewna. Nic nie nauczy was tego lepiej niż obserwowanie, jak ktoś, kogo kochacie, odchodzi.

Nic nie nauczy was tego lepiej niż dorastanie w szpitalu.

Jednostajny biały szum utrzymuje was przy zdrowych zmysłach. Sanitariusze przechodzą obok, a personel porusza się wyznaczonymi pasami, jak po jakiejś medycznej autostradzie. Poza tym w odbywaniu wyroku towarzyszą wam nijakie, bezbarwne jedzenie i nijakie, bezbarwne dekoracje. To definicja szpitala, serio. Nie jest to miejsce, w którym można wyzdrowieć, ani miejsce, w którym można się leczyć, lecz miejsce, w którym się czeka.

Wyobraźcie sobie, że macie bombę przypiętą do nadgarstka. Wydaje dźwięki. Jak monitor pracy serca. Dniami i nocami. Odliczanie. Odliczanie, którego – tak na marginesie – nie widzicie. Patrzcie na swoją bombę, noście ją jak zegarek. Zobaczycie tylko to migające czerwone światełko, któremu towarzyszy irytujące pikanie. Przypomnienie, że ona wybuchnie. Po prostu nie wiecie kiedy.

Tak wygląda czekanie na śmierć.

Bomba sieje spustoszenie w waszych żyłach pod nazwą choroby.

Nie możecie jej odpiąć. Nie możecie jej zniszczyć. Nie możecie od niej uciec.

Czas, choroba i śmierć są żałosnymi mechanikami. Lubią zaplatać stryczki ze strachu i uwielbiają grać w gry. Cienie to ich płaszcze, narzucane wam na ramiona przez ich złowrogie palce, które wciągają was w ciemność, biorąc ze sobą wasze ciało, wasz umysł i wszystko, co im się podoba.

Czas, choroba i śmierć są najlepszymi złodziejami na świecie.

Albo byli.

Dopóki nie pojawiliśmy się my. Czwórka przyjaciół, którzy nie wierzyli w bomby.

Sony nie wdarła się do mojego życia, leżąc na szpitalnym łóżku, tylko kopiąc automat, który okradł ją z czekolady. Gdy tylko mnie zobaczyła, jej frustracja zniknęła, podzieliła się ze mną paskudną czekoladą i rozmawiała o odległych marzeniach, siedząc na zimnej podłodze w korytarzu. Chociaż wtedy jeszcze nie było o tym mowy, przetrwała znacznie więcej niż utratę jednego płuca. Z włosami koloru ognia i powiewem wolności jest gladiatorką, najodważniejszą złodziejką, jaką znam.

Coeur jest znacznie spokojniejszy. Jest naszymi mięśniami. Jego matka jest Francuzką, ojciec Haitańczykiem, oboje są pretensjonalni. Coeur oznacza serce, chociaż serce w ciele C jest zepsute. Dosłownie. Ale serce w jego duszy jest większe niż któregokolwiek z nas. Jest w naszej grupie kochankiem i najgorszym złodziejem.

Neo jest pisarzem, zgorzkniałym poetą. W przeciwieństwie do Sony jest cichy, a w przeciwieństwie do C jest bezlitosny, ma kruchy kręgosłup, ale jego słowa to wynagradzają. Jest chudy i niski, tak drobny, że nazywamy go maluchem, chociaż jak na malucha jest dość porywczy. Dam sobie uciąć rękę, że nigdy w życiu się nie uśmiechał. Znam go najdłużej i chociaż jest ponury i wredny, to wszystko to jest maską, jego zabezpieczeniem. Jest także najmądrzejszą osobą, jaką znam – spostrzegawczą, kreatywną, odporną – to on planuje i dokumentuje nasze wielkie złodziejskie wyczyny. Przypisuje Sony oraz mnie ekstrawertyzm, twierdzi też, że został przez nas porwany i zmuszony do bycia naszym przyjacielem, ale wiem, że w głębi ducha lubi nasze towarzystwo. Szpitale są pełne samotności, dopóki nie znajdziesz swoich ludzi.

Od lat Neo, Sony i C wychodzą ze szpitala i do niego wracają.

Kiedy udają się do domu, nie zostają tam na długo. Choroba jest zachłanna. Zabiera kolejne części was, aż przestajecie się rozpoznawać, a Neo, C i Sony poza tym miejscem już się nie rozpoznają.

Czy jesteście chorzy, czy nie, nocą okna zmieniają się w lustra. W przeszłości moim przyjaciołom ukazywały się w nich obrazy zwłok: szkielety z kośćmi oderwanymi od ciała, narządy wypadające z klatki piersiowej, krew sącząca się z ust. Drżeli od tej przepowiedni, dotykając czubkami palców powierzchni, która ich oczarowała. Diagnozy, pigułki, igły i kolejne lustra, których wcale nie chcieli oglądać, ingerowały w ich życie. Ich odbicia stały się ich rzeczywistością.

Więc zamiast spotkać się z nowymi wersjami siebie, narażonymi na zranienie przez łóżka, w których spali, i koszule, które nosili, moi przyjaciele zgasili światła. Weszli po schodach i spotkali się na dachu. Pozwolili opuszkom palców muskać niebo, nie było żadnej bariery, która mogłaby ich powstrzymać przed dotknięciem gwiazd.

Nieposłuszni.

Powinniśmy po prostu ukraść wszystko, powiedziała pewnego razu Sony. Choć jej płomień płonął już słabo, była odważna. Ukradnijmy wszystko, co się da, zanim odejdziemy.

Wszystko? – zapytał C.

Wszystko.

Wszystko to sporo – powiedział Neo.

Wasze życia zostały skradzione. – Ta kwestia została wypowiedziana przeze mnie. – Dlaczego nie mielibyśmy trochę ich odebrać?

Tamtego dnia powstała nasza Lista celów. Ale póki co nie wszystko jest jeszcze nasze.

Kradzież to forma sztuki, a my jeszcze nie staliśmy się artystami. Nie przeszkadza nam to jednak próbować…

I tak pewnego bezchmurnego popołudnia wymykamy się ze szpitala, Sony prowadzi szarżę, C pcha Neo na wózku inwalidzkim przez bulwar. Przecinamy chodnik i wchodzimy do minimarketu przy stacji benzynowej. Sony podchodzi bokiem do stojaka wypełnionego okularami przeciwsłonecznymi, zakłada okulary pilotki, rozgląda się dookoła i kiwa głową.

– Teraz – rzuca. Przy jej skroni kołysze się metka z ceną.

C kieruje się do lodówek.

– Teraz? – Neo podnosi wzrok, tuląc książkę, z którą nigdy się nie rozstaje. To jego egzemplarz Wielkich nadziei. Jest czymś stałym, jak znamię albo kształt jego nosa. I ma połamany grzbiet, jak on.

– Teraz – rozkazuje Sony, oddychając szybko.

– Nie złapią nas? – szepczę, rozglądając się po sklepie. Trzy osoby wędrują między alejkami, kasjer przegląda gazetę.

– Zdecydowanie nas złapią – stwierdza Neo.

Sony posyła mu uśmieszek spod okularów, które wkrótce ukradnie.

– Czemu mieliby nas złapać? – drażni się.

Neo prycha.

– Zawsze nas łapią.

– Ten dzień jest inny. Ten dzień jest po naszej stronie – przekonuje Sony, po czym bierze głęboki, dramatyczny wdech. – Nie czujesz tego, Neo? Tej słodyczy w powietrzu?

– Jesteśmy w alejce z cukierkami, debilko! – Wózek inwalidzki Neo skrzypi, gdy chłopak odchyla głowę do tyłu, by na mnie spojrzeć. – Sam. Powiedz jej, że jest debilką.

Za bardzo cenię swoje życie, żeby to zrobić.

– Sony, jesteś debilką – mówi Neo, łapiąc długopis i notes wciśnięte w wózek. Otworzywszy zeszyt, zapisuje: „16:05: Sony jest debilką”.

Neo jest naszym skrybą – dokumentującym nasze wielkie czyny. Fakt, nie przyjął tej posady z własnej woli. Nie zgodził się nawet na wzięcie udziału w tej misji. Ale kiedy twój kręgosłup ma kształt haka, nie jesteś w stanie wyzwolić się z kajdan przyjaźni. Wózek jęczy, gdy odciągam go poza zasięg Sony.

– Szokujące, że w ogóle potrzebujesz operacji kręgosłupa, maluchu. – Sony nie ma żadnego tytułu. Ona je rozdaje, podczas gdy diabeł siedzący mi na ramieniu bezwstydnie szczerzy zęby. – Ten kij w dupie z pewnością mógłby służyć za kręgosłup, prawda?

– I mówi to ktoś, kto nie jest nawet w stanie wejść po schodach – burczy Neo. Odciągam jego wózek jeszcze odrobinę.

– To dar – wzdycha Sony. Jej jedyne płuco wypełnione jest ambicją. – A teraz patrzcie i nie rozpraszajcie mnie.

Razem z Neo posłusznie patrzymy, jak Sony maszeruje do lady, a jej brudne białe adidasy piszczą na płytkach. Diabeł nie zapomina po drodze przemycić jej do tylnej kieszeni lizaka.

Neo zrzędzi:

– Kleptomanka.

– Przepraszam… – Sony macha rękami nad głową, by zwrócić na siebie uwagę sprzedawcy. Ten najpierw patrzy na nią jedynie z ukosa, ale potem przygląda się uważniej. Sony jest śliczna. W sposób brutalny i ciężki do zniesienia. Ale domyślam się, że patrzy tak na nią przez wąsy tlenowe ciągnące się pod jej nosem i wokół policzków.

Wskazując na papierosy za kasjerem, dziewczyna zwyczajnie kopie sobie grób.

– Poproszę tamte – rzuca Sony.

– Eee… – Sprzedawca patrzy na papierosy, a potem z powrotem na nią. – Jesteś pewna? Chyba nie mogę sprzedać ci ich z czystym sumieniem.

– Gapi się na jej piersi z czystym sumieniem – sarka Neo, jakby miał zamiar przeżuć pięść, o którą podpiera głowę.

– Oj nie, one nie są dla mnie… – Sony wzdryga się, spuszczając głowę. – Ja i moi przyjaciele… – Diabeł podpowiada, by się rozpłakać. Sony zakrywa usta dłonią. – Nie wiemy, ile czasu nam jeszcze zostało. Neo, ten chłopak na wózku, ma jutro operację. Rak.

Wskazuje przez ramię na Neo i na mnie, a kasjer nawiązuje z nami kontakt wzrokowy. Zgodnie natychmiast odwracamy spojrzenia. Neo posuwa się nawet do udawania, że szuka gumy do żucia, i czyta jej skład.

Sony wciąga suche powietrze i ociera łzy, które nie popłynęły.

– Chcieliśmy po prostu udać się na dach jak za starych dobrych czasów, trochę narozrabiać – tłumaczy, wzruszając ramionami, po czym śmieje się z siebie. – Nie wiem, co zrobię, jeśli on nie przeżyje tej operacji. Jest taką dobrą duszą. Stracił rodziców w pożarze, wiesz… i swojego pieska! To…

– Okej, okej! – Kasjer łapie paczkę. – Po prostu je weź. Śmiało.

– Dziękuję – ćwierka Sony, biorąc je bez wahania, i od razu rusza do drzwi.

Zaszokowani, że się udało, gonimy ją razem z Neo. Udaje mu się zwinąć paczkę żelków, wsuwa ją między nogę a podłokietnik. Kiedy wychodzimy i zamykają się za nami drzwi, oddychamy z ulgą, a Sony robi kilka tanecznych kroków i zatrzymuje się.

Neo czyni swoją powinność, zapisując w notesie: „16:07: Debilka z powodzeniem oszukała amatora cycków, żeby dał jej darmowe fajki”.

Sony podrzuca paczkę w powietrze i chwyta ją jedną ręką.

– Nie mam raka – zauważa Neo.

– Nie, nie masz. Ale rak oszczędził nam właśnie dychę i to jedyna dobra rzecz, jakiej można się po nim spodziewać w najbliższym czasie.

– Sony – jęczę.

– No co? Dzieciaki z rakiem mnie uwielbiają. Zawsze się śmieją, kiedy za nimi biegnę i przewracam się, gdy kończy mi się powietrze. Quid pro quo, tak?

– Jesteś pewna, że nie płakały? – pyta Neo.

– Quid pro quo? – powtarzam.

Nie orientuję się dobrze w rzeczach powszechnie znanych. Sarkazm, ironia, związki frazeologiczne, sporty. Tak skomplikowane kwestie mi umykają, dopóki Neo mi ich nie wyjaśni.

– To po łacinie znaczy „coś za coś” – mówi. Neo wie wszystko.

– Tak! – potwierdza Sony. – Wiesz, jak oko za oko. Jak karma! Tak działa quid pro quo.

Patrzę na Neo.

– Serio?

– Nie. Czy jest jakiś powód, dla którego musiałem tu być? – pyta, a wózek inwalidzki, na którym siedzi, nagle skrzypi, gdy coś wsuwa się do schowka pod nim. Neo marszczy brwi. Odwraca się na tyle, na ile pozwalają mu plecy, i widzi sześciopak leżący pod jego siedzeniem.

Przybyły nasze mięśnie. C wygląda bardziej jak mężczyzna niż chłopiec, jest wysoki i piękny. Trzymając ręce w kieszeniach, delikatnie wpycha stopą piwo głębiej do schowka.

– Jak poszło? – pyta C.

Sony szybko pokazuje swoje łupy.

– Zaoszczędziłam dychę dzięki rakowi!

C przechyla głowę w bok.

– Na fajkach?

– I żelkach – dodaję. Neo przerzuca paczkę przez ramię i trafia prosto w pierś C.

– No daj spokój, C. – Sony kładzie ręce na biodrach. – Bez ironii bylibyśmy tylko nudnymi banałami, czyż nie?

– Nie rób muła z pacjenta na wózku. – Neo próbuje się odtoczyć, ale C trzyma za tył wózka, jakby trzymał go za kołnierz.

Neo przewraca oczami. Wyciąga kolejny notes z bocznej kieszeni. Ten ma oderwaną okładkę. Kiedy ruszamy ulicą w stronę domu, dodaje nasze dzisiejsze zdobycze do Listy celów.

Papierosy (te kozackie z filmów o Bondzie)

Piwo

Lizak

Brzydkie okulary

Żelki

Popołudnie poza szpitalem

Kupa nerwów

Szpitale to nijakie, bezbarwne miejsca. Ale nawet jeśli nie potrafię już marzyć tak jak kiedyś, nie ma bardziej ekscytującego towarzystwa niż towarzystwo złodziei.

– Maluchu, jesteś filarem – oznajmia Sony z dumą. – Bez ciebie cała misja ległaby w gruzach. Kto inny spisywałby na bieżąco nasze chwalebne czyny?

– Plus robisz za świetny wózek na zakupy – dodaje C, klepiąc go po głowie.

– Patrz C, samochody – rzuca Neo, wskazując na drogę. – Wepchnij mnie pod nie.

Zamiast tego, kiedy wracamy, C wpycha Neo do buzi garść cukierków.

Sony przeskakuje białe pasy przejścia dla pieszych, jakby to były kamienie w strumieniu. C popycha Neo tuż za nią, wyglądają jak dwie kaczuszki idące za mamą. Znajduję się na ogonie, jestem narratorem. Zawsze docierają do mety przede mną.

Neo trzyma na kolanach naszą Listę celów, błysk światła odbija się od metalowej spirali, ulotny, jakby słońce postanowiło sobie zakpić. Podnoszę wzrok, żeby je znaleźć, patrząc ponad sznurem samochodów, który rozgałęzia się za skrzyżowaniem.

Serce mi staje.

Tuż za samochodami rzeka przecina miasto na dwie części. Most łączy obie strony. Most, który znam przez całe życie, a który wywołuje ból w klatce piersiowej. Zamiast roześmianych nieznajomych i dzieci wrzucających monety do wody, widzę śnieg za balustradą. Widzę ciemność.

Odwracam wzrok, zostawiam przeszłość samej sobie, ale wyłania się z niej coś innego.

Żółć.

Ledwie błysk.

Szarość kuli się, rzeka niesie pasma koloru. Czyżby słońce zstąpiło na ziemię i postanowiło spędzić dzień wśród swoich poddanych?

Wyciągam szyję, żeby lepiej się temu przyjrzeć, ale na moście jest zbyt wielu ludzi; pary, turyści i dzieci zasłaniają mi widok, a kierowcy się niecierpliwią. Klakson sprowadza mnie z powrotem do miejsca, w którym stoję. Moi przyjaciele czekają na mnie kawałek dalej.

– Sam? – woła C.

– Przepraszam. – Resztę drogi pokonuję pędem. Kiedy razem wchodzimy do szpitala, oglądam się przez ramię; most jest za daleko, by mnie zranić. Ciągle się obracam, dopóki moje odbicie nie przemyka przez szklane drzwi.

– Proszę, proszę – rzuca Sony z lizakiem między zębami. – Załoga przemytników wraca po dniu spędzonym na morzu. – Chowa papierosy do rękawa, kiedy docieramy do atrium.

Jest stare i próbuje sprawiać wrażenie radosnego, jak w większości szpitali dziecięcych. Fantazyjne balony i wyblakłe kolorowe kafelki próbują rozjaśnić przestrzeń, do której wiele osób wchodzi i wychodzi, czując się marnie. Na ścianach wiszą plakaty i banery o leczeniu oraz prawdziwych historiach ocalałych, ale one też są stare; pielęgniarki i lekarze chodzą tam i z powrotem, dopełniając całej sceny.

– Teraz, szybko! – woła Sony. – Zabierzmy wszystko na górę, zanim… Eric!

Najbardziej znany strażnik więzienny (pielęgniarz) z naszego piętra, Eric, ma doskonałe wyczucie czasu. Unosi brew, słysząc ton Sony, i stuka stopą w ziemię. Jego wykrywacz bzdur to ostra broń, a kiedy się wścieknie, nie życzę prawdziwym więźniom, by odczuli jego gniew.

– I tuż pod nosem debilnej przemytniczki historia się powtarza – komentuje Neo. – Mam powiedzieć „a nie mówiłem” czy wygadać, że mnie porwaliście… – C wpycha mu do ust więcej cukierków, a ja otwieram książkę, którą trzyma w bocznej kieszeni, i podsuwam mu pod nos.

– Gdzie byliście? – pyta Eric. Wory pod jego oczami są tego samego koloru co ciemne włosy, ręce ma skrzyżowane na piersi. Martwi się o nas, w przeciwnym razie nie zszedłby aż tutaj, żeby sprowadzić nas do domu.

– Eric, Eric… po pierwsze, czy to nowy fartuch? – pyta Sony, wskazując na niego. – Naprawdę pasuje do twojej cery…

– Nie ciebie pytałem. – Eric unosi dłoń, uciszając ją. A potem patrzy prosto na mnie.

Mam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Przewietrzyć się – odpowiadam, patrząc pod nogi i drapiąc się po szyi.

– Przewietrzyć, co? – mruczy Eric, nieprzekonany. – Zapomnieliście, że mamy od tego specjalne miejsce? – Chodzi mu o ogrody.

Kiedy plecy Neo jeszcze funkcjonowały, nasza czwórka chowała się po tamtejszych krzakach. Postanowiliśmy spędzić całe życie w ogrodzie i udawać, że jesteśmy leśnymi ludźmi, żywiącymi się dzikimi jagodami. Działało przez około trzy godziny, ale potem zrobiliśmy się głodni i zmarznięci, a C był bliski łez, bo nie mógł naładować telefonu, a co za tym idzie – słuchać muzyki. Wróciliśmy pokryci ściółką i śmierdzący ziemią.

Od tamtej pory Eric niechętnie spuszczał nas z oczu.

– Cóż! – Sony wtrąca się niemal z wahaniem. – Nie będziemy przepraszać za to, że potrzebujemy odmiany.

– W porządku. – Eric macha rękami w powietrzu, a nasza czwórka zbliża się do siebie. – Nie powinienem wam przypominać, żebyście nie robili nic głupiego. – Wskazuje na Neo. – Masz jutro operację. – Potem na C: – A ty echo serca. – Potem na Sony: – A ty w ogóle nie powinnaś wychodzić z łóżka. A teraz na górę.

C rusza do przodu z wózkiem Neo i wszyscy truchtamy do windy. Sony naciska przycisk butem. Kiedy docieramy na najwyższe piętro, C delikatnie podnosi Neo z wózka, uważając na kręgosłup. Dalej musimy iść schodami, aby dostać się na dach. Chwytam wózek inwalidzki, podczas gdy Sony skacze po schodach.

W połowie drogi Sony i C potrzebują jednak odpoczynku.

Sony zamyka oczy i opiera się o barierkę. Połowa jej klatki piersiowej unosi się, gwałtownie i szybko, ale dziewczyna uparcie nie otwiera ust, by zaczerpnąć powietrza. Nie dałaby takiej satysfakcji zwykłemu wejściu po schodach, bo to by było jak przyznanie się do porażki.

C również opiera się o barierkę, ucho Neo jest przyciśnięte płasko do środka jego klatki piersiowej.

– Czy to brzmi jak muzyka? – pyta C niemal niedosłyszalnie.

– Nie – odpowiada Neo. – Brzmi jak burza.

– Burza jest spoko.

– Nie, kiedy szaleje między twoimi żebrami. – Neo stuka w zabliźnione naczynia krwionośne wspinające się po obojczykach C. – Twoje żyły wytwarzają błyskawice. Burza próbuje się wydostać.

C szczerzy zęby.

– Naprawdę jesteś pisarzem.

– Tak. – Neo przesuwa się, by zachować równowagę, i z powrotem przykłada ucho do serca C. – Oddychaj, Coeur.

To też nasz rytuał. Chwila ciszy dla pracy jednego płuca i połowy serca.

Sony pierwsza otwiera oczy i podejmuje wspinaczkę. Kopniakiem otwiera szeroko drzwi na dach i wyciąga ramiona, sięgając po horyzont po obu stronach. Gwiżdże melodię zwycięstwa, stukając butem.

– Udało się!

– Udało – szepczę, odkładając wózek Neo, a potem poprawiam wąsy tlenowe przy uchu Sony. C delikatnie usadza Neo i wręcza mu kilka kartek papieru, które wyciągnął z tylnej kieszeni.

– Podobało ci się? – pyta Neo.

– Tak. – Neo i C piszą razem powieść. Neo jest pisarzem. C – inspiracją, czytelnikiem, muzą, osobą z pomysłami, która nie zawsze potrafi ubrać myśli w słowa.

– Tak się zastanawiałem – dodaje C, odnosząc się do przeczytanego rozdziału – dlaczego zwyczajnie na końcu się poddają?

– Co masz na myśli? – Neo przegląda manuskrypt.

– Wiesz, chodzi mi o głównego bohatera. Po tym, jak dowiadują się, że ich miłość od początku była kłamstwem, nie wściekają się ani nie rzucają rzeczami, jak można by się spodziewać. Po prostu… zostają.

– O to chodzi – stwierdza Neo. – Trudno zrezygnować z miłość, nawet jeśli rani. – Z roztargnieniem gładzi bandaż po wewnętrznej stronie łokcia, osłaniający świeże ukłucie igłą. – Spróbuj odejść od kogoś, kto zna cię tak dobrze, że cię zniszczy. Będziesz się zastanawiać, jak możesz kochać kogoś innego. A poza tym, gdyby zakończenie było takie, jak chciałeś, nie zapamiętałbyś go.

Neo nie tylko pisze historie, on się również nimi staje. W większości jego tekstów pobrzmiewa prawda i swego rodzaju chłód, ale też większość swoich tekstów usuwa lub wyrzuca. Zawsze tak było.

Sony wkłada papierosa między wargi, a potem następnego między moje. Ściskając go mocno w ustach, Neo dłonią osłania go przed wiatrem. Zapalniczka migocze, aż koniec papierosa zaczyna się żarzyć.

Neo się nie zaciąga. Zamiast tego, podobnie jak ja, pozwala, by zapach mrowił go w nozdrza, i patrzy, jak dym wędruje w górę, by połączyć się z chmurami. C i Sony nie popijają napoju musującego pod kapslami. Zlizują pianę, językami uderzają w podniebienia.

Jesteśmy stworzeniami chciwymi, ale nie niewdzięcznymi. Nie trzeba poddawać się destrukcji, aby podziwiać broń.

– Myślicie, że ludzie będą nas pamiętać? – pyta Sony, patrząc w niebo i bawiąc się kołnierzykiem. C muska swoje blizny i błyskawice w nich. Neo przesuwa kościsty tyłek na siedzeniu.

Niesprawiedliwie czy tragicznie, ale moi przyjaciele umrą.

Co więc zostaje oprócz udawania?

– Nie wiem.

Wszyscy patrzą na mnie.

– Nasze zakończenia nie są nasze.

Sony się uśmiecha.

– W takim razie ukradnijmy je.

– Po to tu przyszliśmy, nie? – C się kłania. – Mieliśmy dziś ją zaplanować. Naszą wielką ucieczkę ze szpitala. – Neo spogląda w jego stronę. Rozważamy, jak mógłby wyglądać dzień podobny do dzisiejszego, tylko wspanialszy. C wzrusza ramionami. – Co nas powstrzymuje?

Nagle drzwi się otwierają.

– Jesteśmy na miejscu. Nie powinnaś tu przychodzić, ale czasem dzieciaki lubią… – Głos Erica nas zaskakuje. C niemal rozbija swoją butelkę, nadepnąwszy na nią, podczas gdy Neo i ja rzucamy papierosami tak szybko, że prawie parzymy sobie ręce.

Gdy wstajemy i się odwracamy, Eric już kipi ze złości, ale pośród chaosu czas zwalnia. Znajoma melodia uderza w pojedynczą nutę, przez co obracają się wszystkie głowy w orkiestrze.

Milknę.

Za Erikiem pojawia się żółte światło.

Chowa się za nim słońce o kształcie dziewczyny z płonącymi żółtymi oczami.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: