Zakochani w Irlandii - ebook
Zakochani w Irlandii - ebook
Milioner Leo Spencer jedzie do Irlandii, by odnaleźć swoją biologiczną matkę. W barze poznaje Briannę Sullivan. Liczy na to, że znająca wszystkich w okolicy dziewczyna pomoże mu zdobyć informacje. Wkrótce Leo zakochuje się w Briannie, lecz nadal nie ujawnia, kim jest i po co przyjechał. Gdy Brianna dowie się, że była tylko narzędziem do osiągnięcia celu, nie uwierzy łatwo w szczere uczucie Lea…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1059-1 |
Rozmiar pliku: | 843 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zapadał zmierzch i Leo Spencer znów zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił, wybierając się w tę podróż. Podniósł wzrok znad ekranu laptopa i marszcząc brwi, wpatrzył się w ciemniejący wiejski krajobraz. Miał ochotę poprosić kierowcę, by przyspieszył, ale właściwie po co? Na tych krętych, nieoświetlonych i pokrytych resztkami nieuprzątniętego śniegu wiejskich drogach nie zaoszczędziliby wiele czasu, mogliby tylko wylądować gdzieś w rowie. Już od kilkunastu minut nie minął ich żaden samochód. Leo nie miał pojęcia, jak daleko jest do najbliższego miasta.
Luty był chyba najgorszym miesiącem na wyjazd do tej części Irlandii. Nie przewidział, że dotarcie do celu zajmie mu tak dużo czasu i teraz pluł sobie w brodę, że mimo wszystko nie wziął firmowego samolotu. Do Dublina doleciał bez żadnych komplikacji zwykłym rejsem, ale od chwili, gdy wsiadł do samochodu prowadzonego przez szofera, podróż zmieniła się w koszmar. Wciąż trafiali na korki albo objazdy, a gdy w końcu zostawili za sobą cywilizację, znaleźli się w pajęczynie kiepskich, niebezpiecznych i zaśnieżonych dróg. Śnieg wisiał w powietrzu i mógł zacząć znów sypać w każdej chwili.
Porzuciwszy wszelką nadzieję, że uda mu się w drodze zrobić coś pożytecznego, Leo zamknął laptop i wpatrzył się w ponury krajobraz. Wąskie pola przechodziły na horyzoncie w łagodne wzgórza porozdzielane siecią jezior, strumieni i rzek, o tej porze dnia już zupełnie niewidocznych. Leo przywykł do sztucznych świateł Londynu. Nigdy nie przepadał za wsią i jego niechęć zwiększała się z każdą milą.
Ale musiał wybrać się w tę podróż. Patrząc na swoje życie, rozumiał, że jest to konieczne. Jego matka zmarła przed ośmioma miesiącami, niedługo po ojcu, który nieoczekiwanie dostał zawału, grając z przyjaciółmi w golfa, i teraz Leo nie miał już żadnej wymówki, by odkładać tę wyprawę. Musiał się przekonać, skąd naprawdę pochodzi i kim byli jego biologiczni rodzice. Nie szukał ich, dopóki żyli rodzice adopcyjni, bo wydawało mu się, że mogliby to uznać za brak szacunku, ale teraz nic go już nie powstrzymywało.
Przymknął oczy. Obrazy z życia przemykały przez jego umysł klatka po klatce, jak w starym filmie. Zaraz po urodzeniu został zaadoptowany przez zamożne, zbliżające się do czterdziestki małżeństwo, które nie mogło mieć własnych dzieci. Wychował się w uprzywilejowanej klasie średniej, chodził do prywatnych szkół i spędzał wakacje za granicą. Skończył studia z doskonałymi wynikami i przez jakiś czas pracował w banku inwestycyjnym. Ta praca stała się dla niego trampoliną do świata finansów, w którym zabłysnął jak meteor, wznosząc się coraz wyżej. Teraz, w dojrzałym wieku trzydziestu lat, miał więcej pieniędzy, niż mógł wydać do końca życia, i pełną wolność, by z nich korzystać. Obdarzony był dotykiem Midasa: żadna z firm, które dotychczas przejął, nie upadła, a ponadto odziedziczył spory majątek po rodzicach. Jedyną skazą na tym opromienionym sukcesami życiu pozostawało jego prawdziwe dziedzictwo, które, niczym uporczywy chwast, nigdy nie zostało do końca wykorzenione. Leo zawsze był ciekaw, kim jest naprawdę, i wiedział, że ta ciekawość nie zniknie, dopóki nie zostanie zaspokojona raz na zawsze.
Nie był typem refleksyjnego introwertyka, ale czasami podejrzewał, że jego pochodzenie pozostawiło w charakterze ślady, których nie mogły wymazać nawet wzorce otrzymane od adopcyjnych rodziców. Jego związki nigdy nie były trwałe. Spotykał się z najpiękniejszymi kobietami w Londynie, ale z żadną nie miał ochoty związać się na dłużej. Powtarzał, że jest bez reszty oddany pracy i nie ma czasu na budowanie relacji, choć w głębi duszy podejrzewał, że jego nieufność i niewiara w stałość związków mają źródło w fakcie, że prawdziwi rodzice oddali go komuś innemu.
Już od kilku lat doskonale wiedział, gdzie może znaleźć matkę, ale aż do tej pory te informacje spoczywały nietknięte w zamkniętej szufladzie. O ojcu nie wiedział nic; nie miał nawet pojęcia, czy jeszcze żyje. W końcu wziął sobie tydzień wolnego w pracy, informując sekretarkę, że przez cały czas będzie dostępny przez mejla i komórkę. Zamierzał odnaleźć matkę, wyrobić sobie o niej własne zdanie i po zaspokojeniu ciekawości, która dręczyła go od lat, wyjechać. Mniej więcej wiedział, czego może się spodziewać, ale chciał potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie szukał odpowiedzi na pytania ani wzruszających połączeń po latach, chciał po prostu zamknąć ten rozdział. Naturalnie, nie miał zamiaru zdradzać jej swojej tożsamości. Był bezwstydnie bogaty i już tylko z tego powodu mógł się spodziewać wszystkiego, a nie zamierzał pozwolić, by jakaś nieodpowiedzialna baba, która oddała go do adopcji, teraz wyciągnęła do niego proszącą dłoń, deklarując matczyną miłość. Poza tym mógł mieć przyrodnie rodzeństwo, które na pewno również zechciałoby się podczepić pod jego pieniądze. Na samą myśl o tym skrzywił się ironicznie.
W lusterku napotkał spojrzenie kierowcy.
– Czy są jakieś szanse, żeby udało się wrzucić piąty bieg?
– Nie podobają się panu widoki, sir?
– Harry, pracujesz dla mnie od ośmiu lat. Czy przez ten czas usłyszałeś ode mnie chociaż raz, że lubię wieś? – O dziwo, Harry był jedynym człowiekiem, z którym Leo potrafił być szczery. Łączyła ich silna więź. Leo gotów był powierzyć życie swojemu kierowcy i często dzielił się z nim myślami, którymi nigdy by się nie podzielił z nikim innym.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz, sir – odrzekł Harry spokojnie. – Nie, nie dam rady jechać szybciej. Nie na tych drogach. Zwrócił pan uwagę na niebo?
– Przelotnie.
– Niedługo zacznie padać śnieg.
Mrok zasłaniał horyzont. Leo słyszał tylko potężny głos silnika, poza tym otaczała ich cisza tak zupełna, że gdyby zamknął oczy, odniósłby wrażenie, że wszystkie jego zmysły przestały działać.
– Mam nadzieję, że zdążę wcześniej skończyć to, co mam do zrobienia.
– Pogoda nie słucha nikogo, sir, nawet takich ludzi jak pan, przywykłych do tego, że wszyscy wypełniają ich polecenia.
– Za dużo gadasz, Harry – uśmiechnął się Leo.
– Moja żona też tak mówi, sir. Czy jest pan pewien, że nie będę panu potrzebny w Ballybay?
– Zupełnie pewien. Możesz wynająć taksówkarza, żeby odprowadził samochód do Londynu, i polecieć do żony. Firmowy samolot ma czekać w pogotowiu. Dopilnuj, żeby był gotów także później, gdy ja będę potrzebował wrócić do Londynu. Nie mam zamiaru znów tłuc się samochodem.
– Oczywiście, sir.
Znów otworzył laptop, odpędzając od siebie myśli o tym, co zastanie, gdy wreszcie dotrze na miejsce. To były bezsensowne spekulacje, zwykła strata czasu.
Po dwóch godzinach kierowca oznajmił, że są już w Ballybay. Leo albo nie zauważył miasta, albo też nie było czego zauważyć. Dostrzegał tylko ogromne, nieruchome jezioro, kilka domków i sklepów utkniętych pomiędzy wzgórzami.
– To wszystko? – zdziwił się.
– Czy pan się spodziewał zobaczyć Oxford Street, sir? – uśmiechnął się Harry.
– Spodziewałem się odrobiny życia. Czy tu w ogóle jest jakiś hotel? – Zmarszczył brwi i pomyślał, że tydzień urlopu to chyba zbyt wiele. Dwa dni powinny w zupełności wystarczyć.
– Jest pub, sir. – Kierowca wyciągnął rękę i wskazał palcem. Za szybą starego pubu widniała wywieszka: „Wolne pokoje”.
– Wysiądę tutaj. Możesz już odjechać.
Miał ze sobą tylko jedną, nieco poobijaną walizkę, do której teraz wrzucił cienki laptop. Mimowolnie zaczął porównywać to miasteczko na końcu świata z ruchliwą wioską w Salis, w której dorastał, pełną modnych restauracji i sklepów znanych marek. Uporządkowane i wypielęgnowane Salis miało doskonałe połączenia do Londynu, a za bramami i długimi drogami dojazdowymi kryły się imponujące rezydencje. W soboty główna ulica miasteczka zapełniała się ludźmi, którzy mieszkali w tych drogich domach i jeździli drogimi samochodami.
Wysiadł z range rovera na ostry wiatr i przenikliwe zimno i bez wahania ruszył w stronę starego pubu.
Brianna Sullivan walczyła z narastającym bólem głowy. Nawet w środku zimy piątkowe wieczory ściągały do pubu tłumy klientów. Choć cieszyło ją to, bo interes się kręcił, tęskniła do ciszy i spokoju, ale łatwiej było znaleźć złoty samorodek w zlewie kuchennym niż ciszę i spokój w pubie. Odziedziczyła to miejsce po ojcu, prowadziła je od sześciu lat i nie mogła go tak po prostu zamknąć. Była sama i musiała się jakoś utrzymać.
– Powiedz Patowi, że może odebrać drinki przy barze – mruknęła do Shannon. – Jest duży ruch i nie będziesz mu nosić tacy do stolika tylko dlatego, że pół roku temu miał złamaną nogę. Może przyjść po nią sam albo przysłać brata.
Przy drugim końcu baru Aidan z dwoma przyjaciółmi zaczęli śpiewać piosenkę o miłości, żeby przyciągnąć jej uwagę.
– Wyrzucę was za zakłócanie spokoju – powiedziała ostro, popychając w ich stronę napełnione szklanki.
– Przecież mnie kochasz, skarbie.
Spojrzała na niego z desperacją i zagroziła, że jeśli natychmiast nie zapłaci całego rachunku, to nie dostanie już ani kropli więcej.
Przydałby jej się ktoś do pomocy za barem, ale w dni robocze ruch w pubie był znacznie mniejszy i nie usprawiedliwiał takiego wydatku. Z drugiej strony, brakowało jej czasu na wszystko. Sama prowadziła księgowość, składała zamówienia, obsługiwała klientów i każdego wieczoru stała za barem. A czas mijał szybko. Miała już dwadzieścia siedem lat. Za chwilę będzie miała trzydzieści, potem czterdzieści, pięćdziesiąt… i wciąż będzie robiła to samo co teraz, nie mogąc się odkuć. Była młoda, ale często czuła się bardzo stara.
Aidan coś do niej wołał, ale nie zwracała na niego uwagi. Gdy zaczynała się nad sobą użalać, zupełnie traciła kontakt z rzeczywistością. Przecież nie po to kończyła studia, żeby resztę życia spędzić w pubie! Bardzo lubiła swoich znajomych i wszystkich mieszkańców miasteczka, ale miała chyba prawo do odrobiny rozrywki! Zaraz po studiach zrobiła sobie sześciomiesięczne wakacje, a potem wróciła do Ballybay, żeby opiekować się ojcem, któremu udało się przedwcześnie zapić na śmierć. Czuła jego brak każdego dnia. Przez dwanaście lat po śmierci matki byli tylko we dwoje. Tęskniła do jego śmiechu, wsparcia i żartów. Zastanawiała się, co by pomyślał, gdyby się dowiedział, że jego córka wciąż prowadzi pub. Zawsze chciał, by wyfrunęła z gniazda i została artystką, ale nie miał pojęcia, że nie będzie żył wystarczająco długo, by jej to umożliwić.
Naraz przy barze zapadła cisza. Brianna podniosła głowę znad napełnianego kufla. W drzwiach stał wysoki mężczyzna. Potargane ciemne włosy otaczały nieprzyzwoicie przystojną twarz. Wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że wszyscy na niego patrzą. Rozejrzał się i zatrzymał spojrzenie czarnych oczu na jej twarzy.
Poczuła, że policzki jej płoną, ale jak gdyby nigdy nic, znów skupiła uwagę na kuflu. Miejscowi wrócili do przerwanych rozmów. Stary Connor jak zwykle zaczął śpiewać sprośne piosenki. Sąsiedzi uciszali go śmiechem.
Brianna ignorowała obcego, ale przez cały czas czuła jego obecność. Nie zdziwiła się, gdy podszedł do niej.
– Wywieszka na drzwiach mówi, że są tu wolne pokoje.
Musiał podnieść głos prawie do krzyku, żeby usłyszała go ponad gwarem. Zdawało się, że w tym małym pubie zebrało się całe miasteczko. Prawie wszystkie stoliki i stołki przy barze były zajęte. Dwie dziewczyny stojące za barem usiłowały obsłużyć wszystkich klientów. Jedna była drobną, biuściastą brunetką, a druga, przed którą właśnie stał, wyższa i szczupła, miała rude włosy związane w luźny koński ogon i patrzyła na niego najbardziej zielonymi oczami, jakie widział w życiu.
– A o co chodzi? – zapytała. Jej głos pasował do wyglądu, był głęboki i leniwy.
– A jak pani sądzi? Potrzebuję wynająć pokój, a to chyba jedyne takie miejsce w wiosce. Gdzie znajdę właściciela?
– Ja jestem właścicielką.
Popatrzył uważniej. Była bez makijażu. Skórę miała gładką i kremową, bez piegów, pomimo ciemnorudych włosów. Ubrana była w znoszone dżinsy i sweter z długimi rękawami.
– Pokażę panu pokój, gdy tylko znajdę wolną chwilę. A tymczasem może się pan czegoś napije? – zaproponowała Brianna, zastanawiając się, skąd się tu wziął taki mężczyzna. Z pewnością nie pochodził z okolicy. Ballybay było małą społecznością i wszyscy znali się tu przynajmniej z widzenia.
– Wolałbym wziąć gorący prysznic i położyć się spać.
– Będzie pan musiał chwilę zaczekać.
– Mam na imię Leo. Jeśli da mi pani klucz i wskaże kierunek, to sam pójdę na górę. Poza tym, czy jest tu jakieś miejsce, gdzie mógłbym coś zjeść?
Był nie tylko obcy, ale także nieznośny. Poczuła narastającą wrogość. Skojarzył jej się z innym, równie przystojnym i wygadanym mężczyzną, którego znała kiedyś. Zdążyła się już nauczyć, jakich typów należy unikać.
– Będzie się pan musiał wybrać do Monaghana – odrzekła krótko. – Ja mogę panu zrobić kanapkę, ale…
– Ale będę musiał poczekać, bo jest pani zbyt zajęta za barem. Mniejsza o to. Proszę powiedzieć, ile mam zapłacić z góry, i dać mi klucz.
Rzuciła mu niecierpliwe spojrzenie i zawołała Aidana.
– Przejmij ster – powiedziała mu. – Żadnych darmowych drinków. Muszę zaprowadzić tego pana do pokoju. Wrócę za pięć minut i jeśli zauważę, że wypiłeś choć naparstek piwa za darmo, to dostaniesz szlaban na tydzień.
– Ja też cię kocham, Brianno.
– Na jak długo chce pan ten pokój? – To było pierwsze pytanie, jakie mu zadała, gdy weszli na schody.
– Na kilka dni. – Ruchy miała wdzięczne jak tancerka. Miał ochotę zapytać, dlaczego dziewczyna obdarzona taką urodą prowadzi pub we wsi zabitej dechami. Z pewnością nie po to, by wieść życie wolne od stresu; wyglądała na wyczerpaną i z pewnością miała po temu powody, jeśli codziennie panował tu taki ruch.
– A czy mogę zapytać, co pana sprowadza do tej uroczej części Irlandii? – Otworzyła drzwi jednego z czterech pokoi do wynajęcia i cofnęła się. Leo rozejrzał się powoli. Pokój był mały, ale czysty, z niskim, belkowanym sufitem. Pomyślał, że będzie musiał uważać, by nie uderzyć się w głowę. Zdjął płaszcz i rzucił go na drewniane krzesło z wysokim oparciem. Pod spodem miał czarne dżinsy i czarny sweter. Oliwkowa cera wskazywała, że w jego żyłach płynie domieszka jakiejś egzotycznej krwi.
– Może pani zapytać – mruknął. Nie mógł się przedstawić jako milioner poszukujący utraconych rodziców. Na pierwszą wzmiankę o czymś takim plotki natychmiast rozniosłyby się po całej okolicy. Musiał szukać matki incognito.
– Ale pan mi nie odpowie. W porządku. – Wzruszyła ramionami. – Jeśli życzy pan sobie śniadanie, proszę zejść na dół między siódmą a ósmą. Prowadzę ten pub sama i nie mam zbyt wiele czasu na obsługiwanie gości.
– Cóż za miłe przyjęcie.
Brianna zarumieniła się. Z opóźnieniem dotarło o niej, że ma do czynienia z gościem, który płaci, a nie z kolejnym awanturnikiem przy barze.
– Przepraszam, jeśli to zabrzmiało niegrzecznie, panie…
– Leo.
– Ale jestem zmęczona, śpieszę się i nie mam najlepszego nastroju. Łazienka jest tam. – Wskazała na białe drzwi. – A także dzbanek do herbaty i kawy. – Cofnęła się, nie odrywając oczu od jego twarzy. Przywodził jej na myśl niedobre wspomnienia o Danielu Fluke’u, ale był jeszcze większy, przystojniejszy i bardziej małomówny, a tym samym bardziej niebezpieczny. Wciąż nie miała pojęcia, co taki człowiek może robić w dziurze, jaką było Ballybay.
– Gdyby mógł pan zapłacić depozyt… – chrząknęła.
Leo wyciągnął plik banknotów z kieszeni i odliczył żądaną sumę.
– Powiedz mi, co tu można robić? Na pewno znasz tu wszystko i wszystkich.
– Wybrał pan kiepską porę na zwiedzanie, panie… hm… Leo. Prognozy zapowiadają śnieg. Można też zapomnieć o wędkowaniu.
– Może po prostu obejrzę sobie miasto – mruknął. Miała niezwykłe oczy z długimi czarnymi rzęsami. – Mam nadzieję, że się mnie nie boisz. Przepraszam, nie dosłyszałem twojego imienia, choć wydaje mi się, że nazywasz się Brianna. W tej okolicy zapewne nie ma wielu przyjezdnych, szczególnie w środku zimy. A ty wynajęłaś przyjezdnemu pokój i nie masz pojęcia, kim on jest ani po co się pojawił. To zrozumiałe, że jesteś nieco wytrącona z równowagi.
Rzucił jej lekki uśmiech. Wiedział jak ten uśmiech zwykle działał na kobiety, toteż spodziewał się, że dziewczyna się rozluźni i odpowie mu tym samym, ale nic takiego nie nastąpiło. Zmarszczyła czoło i popatrzyła na niego chłodno.
– No właśnie – odrzekła, krzyżując ramiona na piersi.
– Ja… – Nie miał pojęcia, co jej powiedzieć. Nie spodziewał się, że miejscowość okaże się taka mała. Wiedział, że nie może tak po prostu stanąć na progu domu matki i z miejsca zająć się oceną jej charakteru, ale teraz uświadomił sobie, że drugie wyjście, czyli próba wydobycia jakichś informacji od przypadkowych klientów baru w pobliżu miejsca jej zamieszkania, również odpadało.
– Tak? – Brianna nie odrywała od niego wzroku. Cieszyła się z możliwości zarobku; ludzie nie zabijali się o pokoje w jej pubie, szczególnie w środku zimy, z drugiej strony jednak mieszkała tu sama. A jeśli jej gość okaże się seryjnym mordercą? Pomyślała, że jeśli wyda jej się zbyt podejrzany i niewiarygodny, to odeśle go stąd bez względu na pieniądze.
Rozejrzał się i zatrzymał wzrok na bardzo dobrej akwarelce wiszącej nad łóżkiem obok półki z książkami.
– Nie jestem z tego dumny, ale dwa tygodnie temu rzuciłem bardzo dobrą pracę.
– Na czym polegała ta bardzo dobra praca? – Brianna uświadomiła sobie, że rozmowa zmienia się w przesłuchanie trzeciego stopnia, a ten człowiek nie ma żadnego obowiązku się jej spowiadać. Jeśli rozpowie po okolicy, że właścicielka Przystani Wędkarza jest zbyt wścibska, może zniechęcić kolejnych potencjalnych klientów. Poza tym Aidan z pewnością wypił już kilka drinków na jej koszt, a Shannon biegała po sali jak kurczak z obciętą głową, próbując obsłużyć wszystkich gości. Mimo wszystko wciąż tu stała, przykuta do miejsca przez jego przystojną twarz i przeciągły głos.
– To była jedna z tych wielkich, bezdusznych korporacji. – Właściwie nie było to kłamstwo, nawet jeśli jego korporacja była mniej bezduszna niż inne. – Postanowiłem spróbować szczęścia gdzie indziej. Zawsze chciałem pisać. Spróbuję i zobaczę, do czego mnie to doprowadzi. – Podszedł do okna, za którym panowała nieprzenikniona ciemność. – Pomyślałem, że Irlandia to dobre miejsce, żeby zacząć. Wiele się mówi o tutejszym inspirującym krajobrazie. Chciałem znaleźć się w miejscu, gdzie turyści rzadko docierają. Mógłbym tu osadzić akcję swojej książki.
Początkujący pisarz? Nie wyglądał na takiego. Ale dlaczego właściwie miałby kłamać? Fakt, że wcześniej miał zwykłą pracę, mógł wyjaśniać to dziwne wrażenie, które odnosiła. Emanował z niego autorytet, coś, co trudno było określić.
Uspokoiła się nieco.
– Pod koniec wieczoru robi się tu trochę spokojniej. Jeśli do tej pory nie uśniesz, to przygotuję coś do jedzenia.
– To bardzo miło z twojej strony – mruknął. Wyrzuty sumienia, które poczuł, gdy musiał wymyślić jakieś kłamstwo, przycichły. Po prostu zareagował elastycznie i kreatywnie na rozwój sytuacji, a poza tym pomysł był nie najgorszy i w zupełności uzasadniał jego ciekawość. Pisarze wiedzieli wszystko o wszystkich i chętnie słuchali plotek. Z pewnością uda mu się dowiedzieć czegoś o matce, a potem będzie mógł złożyć jej wizytę pod pretekstem pisania książki.
– No tak – powiedziała Brianna niezręcznie. – Czy jest coś jeszcze, w czym mogłabym ci pomóc? Wiesz, jak włączyć telewizor i zadzwonić?
– Sądzę, że sobie z tym poradzę – odrzekł sucho. – Możesz wracać do swoich klientów w barze.
Zaśmiała się i wsunęła kciuki za szlufki spodni. Była bardzo szczupła, figurę miała prawie chłopięcą. Zupełnie nie przypominała kobiet, jakie zwykle go pociągały – pięknych kobiet o pełnych kształtach, które w każdej sytuacji starały się jak najbardziej podkreślić swoje walory.
– Powinnaś zatrudnić więcej ludzi do pomocy – stwierdził.
Wzruszyła ramionami i zeszła na dół. Tak jak się spodziewała, na jej widok Aidan pośpiesznie odstawił na bar pustą szklankę po whisky. Shannon była bliska łez i pomimo wcześniejszych upomnień Brianny niosła właśnie tacę z drinkami grupie podchmielonych mężczyzn przy stoliku. W większości byli to jej szkolni koledzy, ale Brianna uważała, że to jeszcze nie powód, by ich obsługiwać. Stary Connor po kilku kolejnych szklaneczkach znów próbował śpiewać, ale nie był w stanie wymówić wyraźnie ani jednego słowa. Wszystko wyglądało tak samo jak zawsze. Nim klienci zaczęli wreszcie znikać w mroku, Brianna czuła się, jakby miała czterdzieści siedem lat, a nie dwadzieścia siedem. Śnieg, który w ostatnim tygodniu prawie stopniał, znów zaczął padać. Wielkie płatki wirowały w świetle ulicznej latarni.
Shannon wychodziła ostatnia. Brianna musiała wypchnąć ją do domu niemal siłą. Jak na dziewiętnastolatkę, miała bardzo rozwinięty instynkt macierzyński i zamartwiała się o przyjaciółkę mieszkającą samotnie nad pubem.
– Dziś przynajmniej będziesz miała towarzystwo tego przystojniaka – uśmiechnęła się, zakładając szalik.
– Z moich doświadczeń z mężczyznami wynika, że uciekają pierwsi, gdy tylko pojawia się jakieś zagrożenie – odrzekła Brianna melancholijnie.
– To znaczy, że dotychczas spotykałaś nieodpowiednich mężczyzn.
Odwróciła się na pięcie i zobaczyła Lea. Stał przy barze z ramionami skrzyżowanymi na piersi. W jego ciemnych oczach błyszczało rozbawienie. Zdążył się już wykąpać i przebrać w dżinsy i jasnokremowy sweter.
– Przyszedłeś po kanapkę. – Oderwała od niego wzrok i zaczęła sprzątać ze stolików.
– Domyśliłem się, że goście już się rozchodzą, bo przestali śpiewać – wyjaśnił, zbierając naczynia razem z nią. Było to dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Gdy był poza miastem, jadał w restauracjach, a w domu posiłki przygotowywała gospodyni, która była również doskonałą kucharką. Gotowała dla niego, czekała, aż skończy jeść, i sprzątała ze stołu. Raz w miesiącu Leo zapraszał Harry’ego na kolację. Jedli, wypijali kilka piw i oglądali mecz. Był to dla niego najlepszy relaks.
Zastanawiał się teraz, kiedy z jego życia znikła tak normalna czynność jak sprzątanie ze stołu? Ale z drugiej strony trudno było się dziwić. Szefował wielkim firmom działającym na całym świecie. Niewiele w jego życiu było rzeczy, które większość ludzi uważa za normalne.
– Nie musisz mi pomagać – powiedziała Brianna, przygotowując kanapkę. – W końcu jesteś tu gościem.
– Jestem gościem ciekawym wszystkiego. Opowiedz mi coś o tym przyszłym śpiewaku operowym.
Patrzył na nią, gdy robiła kanapkę, którą mogłoby się najeść czworo ludzi, a potem zbierała kufle i szklanki i wkładała je do wielkiej, przemysłowej zmywarki. Zaczęła opowiadać, na początku niezręcznie, ale potem coraz płynniej, o wszystkich stałych klientach i ich rozłoszczonych żonach, które pojawiały się w pubie, gdy ich drugie połowy zasiedziały się tu zbyt długo, i holowały je do domów.
– Fantastyczna kanapka – pochwalił Leo. Nie był to pusty komplement, choć kanapka zupełnie nie przypominała tych, które zwykle jadał: wyrafinowanych, wypełnionych egzotycznymi składnikami i przygotowanych przez najlepszych szefów kuchni w drogich restauracjach. Podniósł talerz, żeby mogła zetrzeć blat baru. – Przypuszczam, że znasz wszystkich, którzy tu mieszkają?
– Słusznie przypuszczasz.
– To chyba jedna z najgorszych stron mieszkania w małej miejscowości – zauważył, sam bowiem lubił anonimowość życia w mieście.
– Miło jest znać swoich sąsiadów. To mała społeczność. Niektórzy wyjechali do innych części Irlandii, a kilku największych śmiałków przeniosło się nawet do twojej części świata, ale ogólnie, tak, wszyscy się tu znają.
Napotkała jego spojrzenie i jej policzki okryły się rumieńcem.
– Prawie wszyscy, którzy byli tu dzisiaj, to stali klienci. Przychodzili tu jeszcze za czasów mojego ojca.
– Twój ojciec…?
– Nie żyje – odrzekła krótko. – Teraz ja jestem właścicielką.
– Przykro mi. To ciężka praca.
– Jakoś sobie radzę. – Zabrała pusty talerz, włożyła go do zlewu i umyła ręce.
– Na pewno masz tu wielu wypróbowanych przyjaciół. Rodzeństwo też? A matkę?
– Dlaczego o to pytasz?
– Wszyscy mamy w sobie ciekawość ludzi, których spotykamy po raz pierwszy, i miejsc, gdzie nie byliśmy nigdy wcześniej. Jako pisarz zapewne mam tej ciekawości więcej niż inni. – Podniósł się i podszedł do drzwi. – Jeśli uważasz, że jestem zbyt wścibski, powiedz mi to.
Otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś, co przywróciłoby bardziej oficjalne relacje między nimi, ale pokusa, by porozmawiać z nową osobą, z kimś, kogo nie znała od dziecka, była zbyt wielka. Pisarz. Wspaniale było poznać kogoś, kto nadawał na tych samych falach co ona. Chyba nic się nie stanie, jeśli na kilka dni porzuci ostrożność. Był przystojny, ale przecież nie nazywał się Daniel Fluke.
– Nie jesteś wścibski – uśmiechnęła się nieśmiało. – Po prostu nie rozumiem, dlaczego cię to interesuje. Tutaj mieszkają zupełnie zwyczajni ludzie. Nie mam pojęcia, czy coś na ich temat może ci się przydać do książki.
Wciąż nie potrafiła go przeniknąć. Stał w cieniu, oparty o ścianę, i patrzył na nią. Stłumiła niepokojące uczucie, że kryje się w nim coś więcej.
– Interesują mnie historie zwykłych ludzi. – Z uśmiechem odsunął się od ściany. – Zdziwiłabyś się, co można czasem usłyszeć i wykorzystać. Jutro powiesz mi, co jest tu do zrobienia, a ty odpoczniesz i opowiesz mi o ludziach, którzy tu mieszkają.
– Nie żartuj. Jesteś tu gościem, płacisz za łóżko i wyżywienie. Chętnie zaproponowałabym ci pokój w zamian za pomoc przy pracy, ale nie mogę sobie na to pozwolić.
– A ja nie śmiałbym nawet o to prosić. – Ciekaw był, jak by zareagowała, gdyby się dowiedziała, że mógłby kupić sto takich pubów i nawet nie zauważyłby różnicy na koncie. – Nie, to ty mi pomożesz, jeśli podrzucisz mi jakieś pomysły. Poza tym widać po tobie, że przydałby ci się wolny dzień.
Myśl o kilku godzinach odpoczynku była dla niej tym, czym obietnica zaproszenia na bankiet dla człowieka umierającego z głodu.
– Mogę pracować i mówić jednocześnie – zgodziła się. – A pomoc bardzo mi się przyda.