- W empik go
Zakochani w Krakowie - ebook
Zakochani w Krakowie - ebook
To minipowieść poetycka, w której przedstawiono wycinek z życia czterech fikcyjnych par, studentów różnych kierunków studiów, mieszkających w Krakowie, zanurzonych w miłości. To poetycka wyprawa w głąb ich codzienności, relacji oraz stosunków intymnych. To książka niefabularna, to raczej hybrydyczny zlepek różnego rodzaju sytuacji, emocji, wrażeń — rozważania odnośnie tego, czym jest miłość, czy istnieje i jakie przybiera oblicza. To książka napisana językiem nośnym, lekkim, przystępnym.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-433-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tej zimy ulice miasta pokrywają się śniegiem przedziwnej barwy. Jest w nim coś zaiste niezwykłego, bo oprócz w pełni białego koloru, zawiera w sobie również ciemniejsze odcienie bieli, coś z niebieskości, pyłki czarnego, drobnego kurzu ulicznego oraz — gdzieniegdzie — odłamki mokrych liści i gałęzi. Miło im stąpać po nim, słyszeć, jak delikatnie skrzypi pod nogami, odbijać na nim mniejsze i większe ślady butów. Mniejsze, należące do Marzeny i większe, należące do Grzegorza. Oboje zanurzeni w śniegu po kostki, są tak samo zanurzeni w miłości, ale już po uszy. Chcieliby, aby to uczucie trwało wiecznie, ale nie są pewni, czy to jest możliwe. To, co czują jest teraz, a nie w przyszłości, to, co czują, nie przekłada się do końca na rzeczywistość. Bowiem suma poszczególnych odczuć nie składa się na całość. Może wydawać się tak, że się składa, ale to pozór. W rzeczywistości ich uczucia raz stykają się, raz omijają, raz tworzą jedność, innym zaś razem rozpadają się na części. Czasem wyznają sobie miłość. Co jednak miałoby na nią wskazywać? Czy to te sekwencje pocałunków, którymi siebie darzą, czy też ten od czasu do czasu przeżywany seks, czy może jeszcze coś innego? Czasem wydaje się, że nie ma słów, którymi mogliby wyrazić swoje uczucia, innym znów razem, że nie ma uczuć, które mogliby ubrać w słowa. W ostateczności — czy to ważne? Ważne jest to, że w kontakcie ze sobą nabywają nowych, dobrych doświadczeń, o ile można mówić o dobrych doświadczeniach w momencie, kiedy się kłócą, kiedy coś między nimi pryska, pęka, rujnuje się. Może nie są to dobre doświadczenia, a nawet prawdopodobnie są to kiepskie doświadczenia, prowadzą one jednak do czegoś więcej — do odkrywania siebie na nowo, do zacieśniania więzi, do — paradoksalnie zwiększonego — pragnienia drugiej osoby. Po godzinie spędzonej w kawiarni, kawiarni zaaranżowanej z wdziękiem i ze smakiem w barwach fioletowo-różowych, z mnóstwem luster, które sprawiają, że atmosfera w niej jest jednocześnie tajemnicza i frywolna, w kawiarni ze starymi, beżowymi krzesłami i z dużym barem, w kawiarni, w której bywają co najmniej dwa razy w tygodniu, w przerwie od zajęć, wraz ze znajomymi, na pogaduszkach; po tej godzinie, opróżniwszy szklanki z gorącą czekoladą i klasyczną latte, udają się do swojego, krakowskiego, mieszkania. A mieszkają niedaleko rynku, nie w starej kamienicy, a w większości są tu takie, ale w całkiem nowym budynku, w niezwykle nowoczesnym mieszkaniu, które to mieszkanie należy do nich — zostało podarowane Grzegorzowi przez jego rodziców. Mieszkanie to posiada trzy pokoje, wszystkie udekorowane w klarowny, prawie jednolity sposób — zamiłowanie Marzeny i Grzegorza do delikatnego, jasnego drewna, przeplecionego z bambusem, znalazło swoje odzwierciedlenie w szafach i w szafkach, w stoliczkach i w komódkach, i wreszcie — w dwóch wielkich łóżkach oraz kanapie, tych trzech miejscach uprawiania przez nich miłości fizycznej. Wokół zaś pełno bibelotów w delikatnych, niebieskich barwach, bibelotów, szkła i wszelkiego rodzaju książek, których tematyka obejmuje nie tylko dziedziny, które oni studiują (Marzena jest bowiem studentką pedagogiki, a Grzegorz studentem na Wydziale Rzeźby na jednej z uczelni plastycznych), ale również prawo czy literaturę piękną. Te ostatnie dziedziny nie stanowią jednak głównego nurtu zainteresowań tej pary, gdyż głównym nurtem ich zainteresowań jest sztuka plastyczna — Marzeny jako konesera sztuki, Grzegorza jako twórcy. Dlatego zwracają oni wielką uwagę nie tylko na dzieła sztuki, które mają okazję oglądać podczas wielu różnych wystaw, na których bywają, ale także na wystrój wnętrz w restauracjach czy kawiarniach oraz w ich najbliższym otoczeniu. Oboje kochają też to, co studiują. Ona uwielbia wręcz dzieci i jest szczęśliwa, mogąc się nimi opiekować, pracując w przedszkolu. Oczywiście stara się również pogłębić teorię odnośnie tematu, którym się interesuje, ale nigdy nie była człowiekiem, który lubi teorię, lecz zawsze była osobą, która głęboko zanurzona jest w praktykę życia — w praktyczne czynności, rytuały i obowiązki. Z dziećmi spotyka się codziennie, wykonuje bowiem pracę na pół etatu. Nie chce faworyzować żadnego z nich, ale najbardziej lubi Kasię i Maćka, gdyż zawsze są bardzo żywi i radośni. Pozostałe dzieci mają inną naturę, często są obrażone, niezadowolone, smutnawe i nie zawsze wiadomo, z czego wynika ich takie, a nie inne zachowanie. Sama też chciałaby mieć dziecko, wie jednak, że nie jest to jeszcze ten czas, odpowiedni moment na to, aby sobie na nie pozwolić, czuje, że najpierw musi skończyć studia, a jej sytuacja zawodowa powinna ustabilizować się do pełnego etatu, aby mogli normalnie żyć, aby mogli pozwolić sobie na wszystko. Obecnie ledwo co wystarcza im na jedzenie i mieszkanie — pieniędzy jest na styk i ani grosza więcej, ale w przyszłości wszystko może się odmienić. Grzegorz natomiast zajmuje się tylko i wyłącznie sztuką. Jako znawca najnowszych trendów w sztuce, przez dwa lata pracował dorywczo w galerii sztuki, ale pewnego dnia zastąpiła go osoba z rodziny kierownika i stracił tę posadę. Teraz jedynie współpracuje z różnymi galeriami. Nie jest w stanie sprzedawać swoich obrazów, gdyż na rynku jest zbyt duża konkurencja, ale z powodzeniem dostarcza do tych galerii swoje rzeźby. Galerie te biorą rzeźby od niego dlatego, iż rzeczywiście cechuje te rzeźby ogromny stopień oryginalności. Grzegorz, jeśli maluje, to przede wszystkim utrzymane w złoto-niebiesko-zielonej tonacji pejzaże, następnie kwiaty, w szczególności białe chryzantemy, żółte nasturcje i różowe magnolie. Jeśli rzeźbi, to najczęściej wariacje na temat człowieka i przyrody, powykrzywiane w różne strony fragmenty rąk, nóg i ludzkiego korpusu, posplatane ze sobą konary drzew, ptaki, które lecą „inaczej” i zwierzęta, które przyjmują formy ludzkie. Na tym jednak się nie zatrzymuje. W zasadzie jest w stanie na zamówienie wyrzeźbić niemalże wszystko, korzystając z każdego materiału, nie tylko z drewna czy z gliny. Najczęściej, w swoim dążeniu do nowoczesności, a obdzieraniu siebie samego z archaizmu, aspiruje do łączenia drewna z metalem, drewna z plastikiem, drewna ze szkłem. Tak więc Grzegorz zarabia, ale zarabia niewiele, co prawda dostaje czasem dziesięć tysięcy złotych za dany obiekt rzeźbiarski, ale suma ta, rozłożywszy się na poszczególnie miesiące, w istocie oznacza niewiele. O ile Marzena nie lubi zajęć teoretycznych, studiowania książek, w których roi się jedynie od tabel i wykresów, a które zdają się mieć tak niewiele wspólnego z rzeczywistością — o tyle w przedszkolu sama układa teoretyczny program kształcenia i zabaw dla dzieci, wszystkim zarządza sama i dobrze się z tym czuje. Twierdzi, że o teoriach zapomina po trzech dniach od egzaminu i nie jest w stanie nic na ten temat powiedzieć. O ile Marzena nie lubi teorii, o tyle Grzegorzowi one pasują, uważa bowiem, że wszelkie teorie są znakomitym uzupełnieniem praktyki i że mogą one wnieść nowe światło, nowe konteksty, nowe rozumienie danego problemu. Nie jest on jednak teoretykiem zdeklarowanym — on również woli praktyczne działania, sprawia mu radość, kiedy widzi przed sobą dobrze wykonany obiekt plastyczny. Sprawia mu frajdę, kiedy może wyżyć się, malując i rzeźbiąc, dać ujście krążącej w nim energii. Kiedyś, kiedy zaczynał, a było to więcej niż jakieś dziesięć lat temu, bo rysował namiętnie już od dzieciństwa, kiedyś, kiedy zaczynał, nie myślał, że rozwinie to do takiego stopnia, że rozwinie sam siebie, że będzie właśnie plastykiem. Zawsze wydawało mu się bardziej, że skończy jako nauczyciel rysunku, a nie jako samodzielny artysta i — przez jakiś czas — kurator wystaw, jednak życie dało mu szansę. Kiedy był młody przyszłość w jego myślach miała barwy tęczy — był pewien, że będzie robił to, co chce, że z tym zawsze będzie szczęśliwy. Jednak teraźniejszość nie zawsze ma te same barwy, bowiem, co innego radość z wytworzonego już dzieła sztuki, a co innego sam proces twórczy, który wymaga często nie tylko wysiłku fizycznego, pracy mięśni przy ciosaniu i kształtowaniu nowych elementów, ale również wysiłku myślowego, o który czasem jest zdecydowanie trudniej, a wielogodzinne wyszukiwanie rozwiązań nastręcza, o ile nie cierpienia psychicznego (co zdarza mu się niekiedy), to przynajmniej — trudności. Wysiłek ten jednak opłaca się — w zamian za niego, Grzegorz otrzymuje wartościowe artystycznie produkty, które jest w stanie wprowadzić w obieg rynku sztuki. I jest już znany odbiorcom z nazwiska i rozpoznawalny. Czy czuje się w związku z tym kimś więcej? Wydawałoby się, że mógłby się tak poczuć, że mógłby się poczuć kimś więcej niż całe społeczeństwo, bowiem to artystów wynoszono zawsze ponad tłum, ale nie chce, po prostu nie chce tak się czuć, chce jedynie żyć w zgodzie ze samym sobą i robić to, co czuje wewnętrznie, a jeśli przy okazji zostanie to przez kogoś docenione, będzie mu miło.
W jeden z wiosennych wtorków Grzegorz spóźnia się na zajęcia. Nie ma w tym niczego dziwnego, gdyż spóźnienia zdarzają mu się od czasu do czasu, gdyby nie fakt, iż następuje ono ze szczególnego powodu. Nie jest nim to, że nie zdążył przygotować wymaganych prac plastycznych — wariacji na temat ludzkich sylwetek, tematów, z którymi starał się uporać od dłuższego już czasu (tę serię prac planował w barwach wyjątkowo szaro-czarnych, z użyciem tuszu kreślarskiego i farb akrylowych, lecz mimo tego, że miał pomysł na poszczególne części, jakoś nie mógł znaleźć wspólnego mianownika dla całości). Spóźnienie to następuje przez inną okoliczność. Oto w nocy nie może spać. Właśnie wspólnie z Marzeną zasmakowali miłości, a przynajmniej próbowali, gdyż kolejny raz coś im nie wyszło. Nie mogą bowiem znaleźć wspólnego języka, choć są tak blisko w uczuciach, w fizyczności nie do końca udaje im się odnaleźć. Na początku, kiedyś, było zupełnie inaczej. Jeszcze pięć lat temu, wówczas, kiedy się poznali, byli spontaniczni fizycznie, ale z czasem te naturalne reakcje zaczęła zastępować rutyna. Denerwuje się, kiedy Marzena prosi go: leż tak, leż inaczej, przekręć się, teraz nie, może z innej strony. Ma wrażenie, że cała noc upływa na niekończących się przemieszczeniach, na tych poruszeniach wstecz i w przód, na tej twórczej mechanice, która im dalej, tym zdaje się mniejsze przynosić efekty. Tej nocy było też schematycznie: rozkładała nogi, składała je z powrotem, rozkładała ręce, zaciskała je na jego plecach, przekręcała się na bok, to znowu kucała, to znowu siadała na nim — można by powiedzieć cała sekwencja ruchów, które w efekcie nie przyniosły tego, na co obydwoje podskórnie liczyli — ekstazy. Po co było więc w ogóle coś robić, zagłębiać się w siebie, burzyć porządek nocy, lepiej było od razu pójść spać. A teraz właśnie siedzi na zajęciach i patrzy na profesora, skołowany po nieprzespanej nocy, która nie przyniosła obojgu upragnionych owoców miłości. Teraz nawet nie chce zastanawiać się, co by mogło się zmienić w tej materii i jak mógłby inaczej robić to, co ona by chciała, a jak ona mogłaby zaspokoić jego potrzeby. Teraz nawet nie chce myśleć o tym, chce już zapomnieć, chce zapomnieć o wszystkim po kolejnej kiepskiej nocy. Bo prawdą jest, że nie jest to pierwszy taki raz, ale że ta sytuacja trwa już od jakiegoś czasu, może od roku, może od dwóch lat. A Marzena? Teraz leży w łóżku i nawet jej się nie chce wstawać. Innym razem miałaby w sobie niesamowicie dużo energii i chęci do życia. Teraz myśli sobie, że chwilami to wszystko zdaje się nie mieć sensu, ale przecież kocha Grzegorza, przecież nie chce od niego odejść, zostawić go samego, przecież wie, jak pod tą skorupą silnego mężczyzny jest wrażliwy, kruchy, słaby. Wie, że bez niej sobie nie poradzi, że on — choć nigdy o tym nie stara się mówić na głos — potrzebuje jej. Tego dnia myśli obydwojga krążą głównie wokół tematu nieudanego seksu. Nauczyciel malarstwa tłumaczy coś, przedstawia jakieś zagadnienie, chce o coś zapytać, ale widząc zmęczoną, nieobecną twarz Grzegorza, nie robi tego. A Marzena nie wstaje, ale w końcu będzie musiała. Tego dnia mogą podjąć refleksję nad swoim życiem, może nawet zdecydować co do tego, czy warto żyć razem, czy może należy zacząć myśleć o tym, aby żyć osobno, ale tego oboje nie chcą. Oto jak jedna kwestia potrafi zaburzyć całe życie, jak potrafi zepsuć istniejące szczęście, przerwać bieg rzeki, której nurt wydaje się płynąć dobrym torem. Ale właściwie, co tej nocy było nie tak, co było nie w porządku? To, że mieli inne życzenia, inne marzenia i oczekiwania, czy to, że chcąc tego, jednocześnie im się tego nie chciało? Dlaczego ta iskra namiętności, która była obecna między nimi pięć lat temu wygasła? Dlaczego tak wiele się zmieniło w tej kwestii? Czy to rezultat opatrzenia się im ich ciał, zbytniego się ich naoglądania, stwierdzenia, że zna się je już tak dobrze, że przestały czemukolwiek służyć? Czy może raczej efekt jakiegoś wewnętrznego wyczerpania Grzegorza i Marzeny, jakiejś niechęci do dzielenia się sobą, skierowania się ku światu wewnętrznemu i skupieniu się wyłącznie na pracy duchowej, zamiast na szukaniu doznań fizycznych? Bo oboje starają się taką pracę duchową wykonać. W tym różnią się od wielu innych, znanych sobie ludzi. Nic ich ku temu nie przymusza, a jednak chcą to robić, bo czują, że droga duchowa kiedyś się u nich rozpoczęła, u każdego z nich w podobnym czasie i że chcą ją kontynuować. Nie musieli po to specjalnie wyjeżdżać do Indii, wystarczyło, że spróbowali medytacji na miejscu. Godzina za godziną, zagłębiają się w siebie, medytują razem i oddzielnie, odwiedzają znanych sobie mistrzów duchowych i wchodzą głębiej w swoje wnętrze, w swoje uczucia. Może właśnie dlatego są oboje tak bardzo świadomi tego, co dzieje się z nimi podczas seksu, tego, że nie dzieje się z nimi to, co chcieliby, aby się działo. Ale duchowość dla nich to nie jedynie medytacja — proces samopoznania. Zdarza się i tak, że pójdą na wolontariat do szpitala i ofiarują swoją pomoc ludziom poważnie chorym. Uważają, że sami — mając zazwyczaj wiele sił i entuzjazmu — mogą coś zrobić dla innych ludzi, nie są egoistami. Dodatkowo, zawsze wrzucą coś do puszki przydrożnego biedaka czy wówczas, gdy organizacje charytatywne zbierają pieniądze na chore dzieci lub na ludzi bezdomnych. Zawsze pomogą, zawsze zrobią coś dobrego dla innych, co liczy się na konto ich duchowości, a przynajmniej w to starają się wierzyć, bo jak inaczej mogłoby być? I właśnie ten rozwój duchowości połączył ich oboje. Starają się wiele uczyć od siebie nawzajem, zmieniać siebie, przekształcać życie, odpowiadać na wzajemne potrzeby bliskości i miłości. Tylko w seksie przestało im nagle wychodzić. A przecież nadal siebie pragną, kochają siebie, więc czemu jest inaczej niżby chcieli, aby było, czemu nie mogą być szczęśliwi i w tej sferze, kiedy są razem? Te pytania tłoczą się Grzegorzowi do głowy przez cały dzień trwania zajęć, czyli aż do dwudziestej wieczorem. Niewiele z nich wynosi, choć zapisał wiele. Wiele było mówione na temat kształtowania przestrzeni miasta za pomocą rzeźb. Przedstawiono kilka nowych projektów, stworzonych wspólnie przez studentów i pracowników uczelni, ale prawie nic z tego nie pamięta. Może jedynie jeden taki projekt, misternie utkany z drutu — nieco pokrzywiony wysoki słup, który ma być wstawiony w miasto już w przyszły wtorek i ma rzekomo obrazować pewne dążenia i cele ludzkie w całym ich konglomeracie, splatające się w jedną całość. No i tyle. Poza tym cały czas myślami błądził gdzie indziej. To nie jest tak, że taki dzień pojawił się właśnie teraz, to jest raczej kumulacja tego, co trwało już od dłuższego czasu. Nie potrafi być zły na siebie lub na Marzenę, oboje kochają się, czują do siebie miłość, ale w seksie coś nagle pękło i nie chce powrócić do dawnego stanu. Bo może właśnie cały sęk w tym, że nie ma powrócić do dawnego stanu, że ma się skończyć albo przekształcić w coś nowego? Dlaczego te same gry, które kilka lat temu bawiły i sprawiały przyjemność, nagle stały się bezużyteczne? Dlaczego czują jedynie miłość emocjonalną, a miłość fizyczna wygasa? Na te pytania nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Wie jedynie, że i dzisiejszą noc spędzą na próbach wskrzeszania tego, co dawne, starania się, aby z sekwencji wykonywanych przez nich ruchów powstało coś niezwykłego — nadaremnie? I te wszystkie słowa, wypowiadane do niej przez niego podczas tych nieprzespanych nocy, te tkliwe słowa, moja ukochana, cudowna, niezwykła i na odwrót — słowa wypowiadane przez nią do niego, spadają jedynie z łóżka wraz z pogniecioną pościelą na ziemię, nie przynosząc oczekiwanego skutku. Tej nocy nawet jeszcze bardziej odsuwają się od siebie, zamykają w swoich wnętrzach, odgradzają się. Tej nocy myślą o wszystkich poprzednich nocach, o tych początkowych, w których było dobrze i o tych późniejszych, które nie okazały się zbyt pomyślne. Próbują we własnych głowach i we własnych sercach znaleźć przyczynę tej sytuacji, ale zdaje się ona leżeć zupełnie gdzieś indziej, paradoksalnie nie w nich samych, ale gdzieś poza nimi, a może to jedynie taka wymówka. W każdym bądź razie, jeśli teraz nie jest dobrze, cokolwiek miałoby oznaczać dobrze i ktokolwiek miałby to ocenić, to kiedyś było dobrze, kiedyś było pięknie, kiedyś było intensywnie. Noc, która rozciąga się przed nimi nie będzie nocą gorącą, spełnioną, wspaniałą, będzie nocą przeleżaną, odrealnioną, zapomnianą. Świeci się jedynie niewielkie światełko nadziei na to, że coś może się zmienić, jeśli nie jutro, to za kilka dni, albo za kilka kolejnych dni, albo za kilka miesięcy.
Kolejna rzeźba ma zostać umieszczona prawie w centrum Wiednia, naprzeciwko jednego z nowoczesnych budynków, w którym mieszczą się biura. Są to dwie oddzielne formy, bardzo podobne do siebie, a jednak różniące się wewnętrznym podmalowaniem. Przypominają one postacie kobiety i mężczyzny. Każda z tych postaci wykonana jest z miejscami prześwitującego metalu, od wewnątrz wypełnionego różnymi barwami światła tak, że cała rzeźba, podświetlona w nocy, jest wielokolorowa i daje unikalne wrażenie — tym samym ciekawie wtapia się w tkankę miasta, które samo, nocą, również ulega różnorodnym refleksom świetlnym z uwagi na dużą ilość lamp ulicznych. Ciekawie wtapia się w tkankę miasta, a jednocześnie pozostaje pewnego rodzaju niewygodnym elementem, drażniącym ze względu na swój metaliczny połysk i niesforną formę. Nie wszystkim może się podobać, ale przecież nie musi. Ważne, że władze miasta zaakceptowały tę ideę i uznały ją za najlepsze rozwiązanie rzeźbiarskie dla niezagospodarowanego terenu. Grzegorz również jest bardzo zadowolony, to kolejna z jego rzeźb, którą postawi w jednym z miast Europy. Jego nazwisko jest już tam znane, ale nie dba o to, zależy mu jedynie na tym, aby każda jego rzeźba wzbudzała jakieś emocje, niekoniecznie zawsze zachwyt, może nawet bardziej odrazę czy wstręt, z którą trzeba będzie się skonfrontować. I chociaż tworzy z miłości do sztuki, nie zawsze ta sztuka ma wyrażać miłość, nawet częściej okazuje się ona być trudna do pokochania, do przełknięcia, do oglądnięcia. Taka już jest jej rola, aby wywoływać jakieś przemyślenia, fantazje, reakcje. Grzegorz wraca z Austrii do Marzeny i zastaje ją w złym nastroju, zmęczoną po kilkudniowym zajmowaniu się nowymi dziećmi w przedszkolu. Wydawałoby się istne utrapienie, bezustanna opieka, wymyślanie zajęć i zadań, kiedy dzieci ciągle krzyczą, szamocą się, czegoś chcą, ale dla Marzeny to nie utrapienie, gdyż kocha swoją pracę. Tylko czasem jest po prostu bardziej zmęczona. Ciężko zbudować relację na zmęczeniu obu stron, pozostaje jedynie wzajemne przywitanie się, powiedzenie sobie kilku mniej lub bardziej miłych słów, w zasadzie od pewnego czasu mniej, gdyż stosunki Marzeny i Grzegorza uległy ochłodzeniu. Pytanie jedynie, jak wrócić do tego, co było kiedyś, jak sprawić, aby ich relacja znów nabrała blasku? On próbuje kupić kwiaty, aby znowu dać znać o sobie, lecz ona przyjmuje je bez wdzięczności. On próbuje wkupić się w jej łaski słodyczami, lecz ona i to odrzuca, pochłonięta teraz bardziej swoimi sprawami niż nim. Można powiedzieć, że on gubi klucz do jej serca, a przecież posiadał go kiedyś. Kiedyś, kiedy byli jeszcze tak naiwni, bardzo młodzi, nieskażeni trudami życia, kiedyś, kiedy nie musieli jeszcze zarabiać na siebie, bo przez jakiś czas pieniądze otrzymywali od rodziców, w końcu jednak Ci kazali im się usamodzielnić — kiedyś to rozkwitało, teraz zaczyna usychać. Pytanie, czym nawodnić miłość, która ginie, jak ją wskrzesić? Czasem coś pęka, pryska, urywa się, coś jest przerwane do tego stopnia, że cokolwiek robiłoby się w tej sprawie nie jest możliwe, aby temu dopomóc. Grzegorz chciałby, aby ona znów stanęła przed nim w tej jej zwiewnej, zielononiebieskiej sukience bieliźnianej, aby pod tą sukienką prześwitywało to jej nagie ciało, które on tak uwielbia, ponieważ lubi kobiety nieco zaokrąglone, duże, z puszystymi włosami, a ona właśnie taka jest. Wtedy, gdyby tak stanęła przed nim, mógłby znowu dotknąć delikatnie jej szyi, a potem pocałować ją w policzek, tak, żeby poczuć, jak stopniowo przechodzi przez nią spazm rozkoszy, jak stopniowo ona zaczyna mu się poddawać. Stopniowo, bo nie od razu. Potem mógłby ręką przejechać po całej jej figurze, przycisnąć ją do siebie, przytulić, zdjąć z niej to, co na siebie narzuciła i zacząć pieścić jej ciało swoimi rękami. Mógłby obmacać jej piersi tyle razy, ile by tylko chciał, sprawić, aby jej sutki nabrzmiały pod erotycznym napięciem. Mógłby wreszcie włożyć swoją rękę w jej waginę, a później włożyć tam swojego penisa, wetknąć w Marzenę samego siebie. Mógłby to zrobić, owszem, marzy nawet teraz o tym, o tym, żeby wszystko wróciło na dawne tory, ale nie zrobi tego, bo czuje, że ta sytuacja między nimi odbiera mu siłę i energię do życia. Czuje, że sztuka jednocześnie daje mu radość i wyczerpuje go, i miłość jednocześnie daje mu radość i wyczerpuje go. Chciałby, aby życie wyglądało inaczej, ale nic nie wskazuje na to, aby układało się po jego myśli. Tak czy owak jego powrót do domu musi przecież robić na niej jakieś wrażenie, musi wywołać w niej jakieś emocje, jakieś myśli. Dlaczego ona tego nie okaże, dlaczego pozostaje tak bierna, odległa, zamyślona? Czy to jedynie wynik chwilowego przepracowania czy właśnie przemiana tych uczuć, które rządziły nimi dotychczas? Może nie ma sensu tego rozgryzać, dociekać tego, co myślała wcześniej, co myśli teraz, co będzie myślała? Może warto po prostu wybrać się gdzieś razem, choćby na delikatną caffé latte, którą serwują w każdej kawiarni? Marzena lubi ten rodzaj kawy. Może to przekona ją do większego otwarcia się na niego, przełamie lody, wyznaczy nową ścieżkę? A więc siedzą na Kazimierzu, w małej, niedawno otwartej kawiarni, którą prowadzi żydowski właściciel. Urządzona w nowoczesnym stylu, z żółtymi, pomarańczowymi i brązowymi krzesłami, pomalowana na kolor kawy, ze zdjęciami Kazimierza — jego wierne odbicie, bardzo im się ta kawiarnia podoba. Kazimierz uwielbiają za jego tajemniczość i jakiś rodzaj magii, roztaczający się wieczorami w tej dzielnicy, kiedy to światło lamp ulicznych tworzy na bruku jasnożółte plamy, a budynki zdają się żyć własnym życiem i przypominać o zamierzchłych czasach. Albo falują niesfornie z racji spożycia przez kogoś kolejnej lampki grzanego wina. Marzena i Grzegorz rozmawiają o tym, co się ostatnio wydarzyło, rozmieniają wydarzenia na drobne, aby wydobyć z nich jakąś logikę i sens, który chwilami zdaje się zanikać. Ich oczy spotykają się co chwilę i powoli czuć, że wydobywają się z nich jakieś iskry. To, co było kiedyś, zdaje się nie mieć znaczenia, to, co jest teraz, zdaje się nabierać treści. Grzegorz stara się mówić do Marzeny bardziej zmysłowym językiem, używać słów, które mogłyby wpłynąć postrzeganie jego osoby przez nią, z powrotem dopuścić go do niej. U kobiet chyba właśnie zawsze podobała mu się ta niedostępność, ta konieczność czekania na to, aby można było dostać się do nich, możliwość wkupienia się w kobiece łaski. I w końcu następuje ten moment. Chwila, w której ona odmraża swoje uczucia i pozwala mu dotknąć swojej ręki, chwila, w której ich oczy spotkają się, jest dla niego jedną z bardziej przyjemnych. Rozmowa schodzi na inne tory, a to na to, jak ładnie ona dziś wygląda, a to na to, jak on jest zdolny, skoro jego kolejna praca rzeźbiarska stoi już w centrum Wiednia, a to na to, jak to im się wiedzie w życiu, mając zajęcia, które lubią oraz pieniądze na to, na co potrzebują, choć wciąż jeszcze za mało. W końcu częściowo odnajdują wspólny język, coś znów zaczyna się zazębiać, ale jeszcze nie błyszczeć. Wspólnie wypita latte, a potem już jedynie spacer po żydowskiej dzielnicy, sobie tylko znanymi uliczkami, po których idą nie pierwszy raz. Ulicą Jakuba obok synagogi, a dalej prosto Józefa, zachodząc czasami w ulicę Kupa, Estery i Nową, znów Józefa aż do Krakowskiej, a później Dietla i kolejnymi — tramwajem w stronę rynku, do domu. Im ciemniej, tym chyba lepiej, bardziej tajemniczo, przyjemniej. Mogliby pójść na dziewiętnastą na spektakl do znajdującego się tu teatru, ale nie przepadają za teatrem i nie chodzą do niego, omijają również filharmonie i opery, za to wiele bywają na wystawach. Choćby na tej ostatniej wystawie, poświęconej twórczości jakiegoś hiszpańskiego malarza, który w swoich pracach stosuje głównie czerwień, pomarańcz i róż, podmalowując nimi delikatne, ołówkowe szkice. Ta wystawa, zorganizowana w jednej z galerii sztuki na Kazimierzu, jest bardzo nagłośniona, gdyż osoba malarza jest wyjątkowo znana, więc Grzegorz nie mógł przepuścić takiego wydarzenia. Mimo, że sam zmierza bardziej w kierunku tworzenia nośnych, lekkich, efemerycznych rzeźb z metalu, drewna, gliny, wyrafinowane szkice tego artysty przemówiły do niego. Różne są interpretacje tego typu twórczości. A to, że jest to odwołanie do natury emocjonalnej Hiszpan, a to, że bezpośrednio wiąże się to z intymnym życiem artysty, który przedstawia sylwetki nagich kobiet i mężczyzn, a sam jest osobą biseksualną, a to znów, że jest to metafora człowieka XXI wieku, oddartego z wszelkich konwenansów, pochopnego w swoich kolejnych wyborach, kierującego się w życiu głównie swoimi emocjami. Grzegorz, sam, gdyby miał fantazjować na temat obecnej kondycji człowieka, namalowałby raczej hybrydę albo zwierza o tysiącu głów z telefonem komórkowym w ręku — jak zaobserwował, wśród studentów, nie ma ani jednej osoby, która podczas przerwy nie siedziałaby ze swoim telefonem komórkowym w ręce i nie klikała w niego, zamiast rozmawiać ze sobą. A hybryda? Coś, czego nie da się objąć umysłem, czego nie da się zrozumieć, co przerosło samą siebie tak mocno, że wysunęło się ze społecznych ram.