- W empik go
Zakryjcie jej twarz - ebook
Zakryjcie jej twarz - ebook
Pierwsza z serii błyskotliwych zagadek, w których występuje przebiegły detektyw Scotland Yardu, Adam Dalgliesh.
Akcja książki rozgrywa się w spokojnej, angielskiej wsi i skupia się na tajemniczym morderstwie młodej dziewczyny, która została znaleziona martwa w swoim pokoju. Na miejscu zbrodni pojawia się, wezwany z Londynu, nadinspektor Adam Dalgliesh, który zgadza się poprowadzić śledztwo w tej sprawie. Stopniowo odkrywa kolejne tajemnice i poszlaki, które prowadzą go do intrygującego rozwiązania zagadki.
P.D. James jest znana z umiejętności budowania napięcia i zaskakujących zwrotów akcji, co sprawia, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od tej powieści.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8341-035-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Równo trzy miesiące przed zabójstwem w Martingale pani Maxie wydała przyjęcie; wiele lat później, gdy proces był już tylko na wpół zapomnianym skandalem i pożółkły stronice wyścielających szuflady gazet, Eleanor Maxie wspominała ów wiosenny wieczór jak pierwszy akt tragedii. Wybiórcza i przewrotna pamięć nasyciła zupełnie normalną, uroczystą kolację aurą niepokoju i złych przeczuć, nadając jej cechy rytualnego zgromadzenia pod jednym dachem ofiary i podejrzanych, zainscenizowanego wstępu do morderstwa. Właściwie nie wszyscy podejrzani byli obecni. Felix Hearne, na przykład, nie przyjechał w ten weekend do Martingale. A jednak we wspomnieniach pani Maxie on także siedział przy stole u jej boku, spoglądając rozbawionym, nieco sardonicznym wzrokiem na wstępne poczynania aktorów dramatu.
Oczywiście przyjęcie, wtedy, gdy naprawdę miało miejsce, było tyleż zwyczajne, co nudne. Troje z gości: dr Epps, pastor i panna Liddell, przełożona schroniska dla dziewcząt St. Mary's, zbyt często spotykało się przy takich okazjach, by oczekiwać po sobie nowych i ekscytujących wrażeń. Catherine Bowers była niezwykle milcząca, Stephen Maxie zaś i jego siostra, Deborah Riscoe, z trudem hamowali irytację z powodu faktu, że przyjęcie wypadło akurat w pierwszy od ponad miesiąca weekend, który Stephen mógł spędzić z dala od zajęć w szpitalu. Pani Maxie właśnie zatrudniła jedną z niezamężnych matek panny Liddell jako pokojówkę i dziewczyna po raz pierwszy podawała do stołu; jednak zawisłe nad stołem uczucie skrępowania nie mogło przecież wynikać ze sporadycznej obecności Sally Jupp, podającej półmiski i uprzątającej talerze ze zręcznością, którą panna Liddell obserwowała z pełną samozadowolenia aprobatą.
Niewykluczone wszakże, iż przynajmniej jeden z gości odczuwał całkowitą błogość. Bernard Hinks, pastor z Chadfleet, był kawalerem i każda odmiana od pożywnych, lecz niejadalnych potraw jego siostry - której żadne zaproszenia nie były w stanie wywabić z plebanii stanowiła ulgę, przy której blakły subtelności stosunków towarzyskich. Ten łagodny mężczyzna o słodkim wyrazie twarzy, wyglądający na więcej niż swoje pięćdziesiąt cztery lata, uważany był powszechnie za roztargnionego i nieśmiałego we wszystkim z wyjątkiem doktryny Kościoła. Teologia stanowiła jego główną, a właściwie jedyną pasję intelektualną; parafianie, którzy nie zawsze rozumieli jego kazania, z radością przyjmowali to za dowód erudycji swojego duszpasterza. W wiosce panowało powszechne przekonanie, że na plebanii zawsze służą radą i pomocą, a jeśli nawet ta pierwsza bywała niekiedy nieco mętna, to na drugą na ogół można było liczyć.
Dla doktora Charlesa Eppsa obiad oznaczał pierwszorzędny posiłek w towarzystwie dwóch czarujących rozmówczyń, miły odpoczynek od trywialnych trudów wiejskiej praktyki. Był wdowcem, a w Chadfleet mieszkał od trzydziestu lat i na tyle znał swoich pacjentów, że mógł z dużą pewnością stwierdzić, którzy z nich będą żyć, a którzy umrą. Jego zdaniem żaden lekarz nie miał na to zbyt wielkiego wpływu; mądrość polegała na tym, aby umrzeć sprawiając jak najmniej kłopotów bliźnim i jak najmniej bólu sobie, postęp zaś w medycynie na przedłużaniu życia pacjenta o kilka przykrych miesięcy ku większej chwale lekarza prowadzącego. Mimo to nie był tak głupi i niedouczony jak sądził Stephen Maxie i niewielu z jego pacjentów stawało przed czasem przed obliczem Stwórcy. Opiekował się panią Maxie podczas obu jej ciąż, a dla jej męża pozostał lekarzem i przyjacielem o ile oczywiście otępiały mózg Simona Maxie potrafił jeszcze rozpoznać i docenić przyjaźń. Teraz zaś siedział przy jego stole i nabierał widelcem suflet z kurczaka jak człowiek, który zasłużył na obiad i nie zamierza ulegać nastrojom innych ludzi.
- A więc przyjęłaś Sally Jupp z dzieckiem, Eleanor? Doktor Epps nigdy nie wahał się oznajmiać rzeczy oczywistych. Miłe z nich stworzenia. To chyba przyjemnie mieć znów w domu dziecko.
- Miejmy nadzieję, że Martha się z tobą zgodzi odparła sucho pani Maxie. Rozpaczliwie potrzebuje kogoś do pomocy, ale jest bardzo konserwatywna. Być może ta sytuacja doskwiera jej bardziej, niż mówi.
- Przejdzie jej. Względy moralności ustępują, gdy chodzi o dodatkową parę rąk przy zlewie. Doktor Epps jednym ruchem pulchnej dłoni zbył skrupuły Marthy Bultitaft. I tak niedługo będzie dzieciakowi jadła z ręki. Jimmy to rozkoszny chłopiec, nieważne, kim był jego ojciec.
Panna Liddell uznała, że pora, by zabrało głos doświadczenie.
- Nie sądzę, doktorze, że należy tak lekko mówić o problemie tych dzieci. Oczywiście musimy okazywać chrześcijańskie miłosierdzie tu panna Liddell skłoniła głowę w stronę pastora, jakby przyjmując do wiadomości obecność drugiego fachowca i przepraszając za wtargnięcie w jego dziedzinę ale nie mogę oprzeć się uczuciu, że społeczeństwo jako takie za bardzo rozpieszcza te dziewczyny. Normy moralne w naszym kraju na pewno się obniżą, jeśli takim dzieciom poświęcać będziemy więcej troski niż urodzonym w małżeństwie. A tak już się dzieje! Nad niejedną biedną, uczciwą matką nikt nawet w połowie tak się nie trzęsie, jak nad tymi dziewczynami.
Rozejrzała się, zaczerwieniła i zaczęła jeść. No i co z tego, że wszyscy wyglądają na zaskoczonych? Należało to powiedzieć i ona musiała to zrobić. Zerknęła na pastora, szukając u niego poparcia, ale pan Hinks, spojrzawszy na nią ze zdziwieniem, znów skupił się na obiedzie. Panna Liddell, pozbawiona sojusznika, pomyślała rozdrażniona, że pastor doprawdy za wiele uwagi poświęca jedzeniu. Nagle usłyszała głos Stephena Maxie:
- Chyba te dzieci nie różnią się niczym od innych, może z wyjątkiem tego, że jesteśmy im więcej winni. Nie rozumiem też, dlaczego trzeba tak się skupiać na ich matkach. W końcu, ile osób stosuje w praktyce normy moralne, za których złamanie potępia te dziewczyny?
- Bardzo wiele, zapewniam pana, doktorze Maxie.
Zajęcie panny Liddell nie przyzwyczaiło jej do sprzeciwu ze strony młodych ludzi. Stephen Maxie może i był zdolnym chirurgiem, ale to nie czyniło zeń eksperta od dziewcząt z marginesu.
- Byłabym przerażona, gdybym sądziła, że zachowania, o których słyszę w pracy, są rzeczywiście typowe dla współczesnej młodzieży.
- Jako przedstawiciel współczesnej młodzieży mogę panią zapewnić, że nie są one tak rzadkie, byśmy mogli pozwalać sobie na potępianie tych, którzy zostali przyłapani. Ta nasza dziewczyna wydaje mi się zupełnie normalna i porządna.
- Jest cicha i ma doskonałe maniery. Jest również nieźle wykształcona. Dziewczyna po liceum! Nie śniłoby mi się nawet, aby polecić ją pańskiej matce, gdyby nie była wyjątkowa jak na St. Mary's. To sierota, wychowana przez ciotkę. Jednak mam nadzieję, że z tego powodu nie ulegnie pan przesadnej litości. Zadaniem Sally jest ciężko pracować i wykorzystać szansę, jaka została jej dana. Co było, to było i najlepiej o tym zapomnieć.
- Trudno chyba zapomnieć to, co było, kiedy ma się pod ręką takie namacalne _memento_ powiedziała Deborah Riscoe.
Doktor Epps, rozdrażniony rozmową, która psuła humory i zapewne trawienie pośpieszył z wylaniem oliwy na wzburzone wody. Niestety, jego wypowiedź tylko pogłębiła konflikt.
- To dobra matka i ładna dziewczyna. Jeszcze spotka kogoś i wyjdzie za mąż. I bardzo dobrze. Nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się układ: niezamężna matka i dziecko. Zwykle za bardzo się na sobie skupiają i kończą w psychologicznym bagnie. Czasem nawet myślę sobie to okropna herezja, wiem, panno Liddell że takie dzieci należałoby od razu oddawać do adopcji w jakieś dobre ręce.
- Za dziecko odpowiada matka orzekła panna Liddell. Jest jej obowiązkiem utrzymywać je i o nie dbać.
- Przez szesnaście lat i bez pomocy ojca?
- Oczywiście próbujemy ustalić ojcostwo, doktorze Maxie, kiedy to tylko jest możliwe. Niestety, Sally okazała się bardzo uparta i nie chce nam podać nazwiska ojca, a więc nie możemy jej pomóc.
- Kilka szylingów nie na wiele starcza w obecnych czasach. - Stephen Maxie przewrotnie podtrzymywał temat. A Sally pewnie nawet nie dostaje zasiłku na dziecko.
- To kraj chrześcijański, mój drogi bracie. Zapłatą za grzechy ma być śmierć, a nie forsa z kieszeni podatników.
Deborah mówiła półgłosem, lecz panna Liddell usłyszała ją; odniosła nawet wrażenie, że leżało to w intencjach mówiącej. Pani Maxie uznała wreszcie, że pora na interwencję, zdaniem co najmniej dwojga gości nieco za późno. Pani Maxie rzadko zdarzało się stracić nad czymś panowanie.
- Ponieważ chcę zadzwonić na Sally powiedziała może byłoby lepiej, gdybyśmy zmienili temat. Zamierzam teraz narazić się na niepopularność i zapytać o parafialny festyn. Wiem, że to wygląda, jakbym ściągnęła was tutaj pod fałszywym pozorem, ale naprawdę musimy zastanowić się nad terminem.
Na ten temat wszyscy goście mogli bezpiecznie mówić, ile dusza zapragnie. Kiedy Sally weszła do jadalni, rozmowa była tak nudna, życzliwa i niekrępująca, że czyniła zadość nawet gustowi Catherine Bowers.
Panna Liddell obserwowała krążącą wokół stołu Sally, jakby rozmowa przy stole pobudziła ją, aby po raz pierwszy dobrze przyjrzeć się dziewczynie. Sally była bardzo chuda. Jej obfite, złotorude, spiętrzone pod czepeczkiem włosy wydawały się zbyt wielkim ciężarem dla smukłej szyi. Miała dziecinnie szczupłe, długie ramiona i kościste, zaczerwienione łokcie; jej usta były teraz karnie zamknięte, zielone oczy skromnie skupione na bieżącym zajęciu. Nagle pannę Liddell przeszył irracjonalny skurcz serdeczności. Sally ładnie sobie radzi, naprawdę bardzo ładnie! Poszukała jej wzroku, chcąc obdarzyć ją uśmiechem aprobaty i wsparcia. Ich oczy spotkały się; patrzyły na siebie około dwóch sekund, po czym panna Liddell okryła się rumieńcem. Opuściła głowę. Chyba musiała się mylić! Sally nie śmiałaby tak na nią spojrzeć! Zmieszana i wstrząśnięta, usiłowała zanalizować niezwykły efekt tego krótkiego kontaktu gdyż jeszcze zanim ona sama przybrała maskę łaskawej pochwały, w oczach dziewczyny ujrzała nie tę uległą wdzięczność, jaką odznaczała się Sally Jupp ze schroniska dla dziewcząt, lecz rozbawioną wzgardę, nutę konspiracyjnej poufałości oraz niechęć, w swej intensywności wręcz porażającą. Później zielone spojrzenie znów skierowało się w dół i zagadkowa, nowa Sally stała się ponownie Sally potulną i wyciszoną, ulubioną i faworyzowaną podopieczną panny Liddell. Ale ta chwila nie przeszła bez śladu. Panna Liddell poczuła nagle, że mdli ją z niepokoju. Polecając Sally nie miała żadnych zastrzeżeń, wszystko wyglądało obiecująco. Dziewczyna tak się wyróżniała. Właściwie była za dobra do pracy w Martingale. No cóż, decyzja została podjęta i było już za późno wątpić w jej słuszność. Najgorsze, co mogło się zdarzyć, to niesławny powrót Sally do St. Mary's. Po raz pierwszy panna Liddell zdała sobie sprawę, że wprowadzając swą ulubienicę do tego domu może wywołać komplikacje. Nie mogła jednak przewidzieć całego zasięgu tych komplikacji i ich końcowego skutku: gwałtownej śmierci.
Catherine Bowers, spędzająca weekend w Martingale, podczas obiadu mówiła niewiele. Jako osoba z natury uczciwa, z lekkim przestrachem stwierdziła, że jej sympatia leży po stronie panny Liddell. Oczywiście, to bardzo wielkodusznie i dzielnie ze strony Stephena, że tak energicznie broni Sally i jej podobnych, jednak Catherine odczuła irytację, jak wówczas, gdy znajomi spoza zawodu rozprawiali o szlachetnym powołaniu pielęgniarek. Romantyczne idee są bardzo miłe, ale niewielka z nich korzyść dla tych, którzy pracują wśród basenów i łóżek szpitalnych lub borykają się z marginesem społecznym. Kusiło ją, by to powiedzieć, powstrzymała ją wszakże obecność Deborah Riscoe po drugiej stronie stołu.
Obiad, jak wszystkie niezbyt udane imprezy, zdawał się trwać trzy razy dłużej niż zwykle. Catherine myślała, że jeszcze nigdy rodzina tak długo nie siedziała przy kawie, nigdy jeszcze panowie tak długo nie wstawali od stołu. Wreszcie jednak wieczór się skończył. Panna Liddell odeszła do St. Mary's, dając do zrozumienia, że woli, aby pani Pollack nie zostawała zbyt długo sama na gospodarstwie. Pan Hinks mruknął coś o kazaniu, które musiał skończyć na jutro i zniknął w wiosennym powietrzu jak chuda zjawa. Członkowie rodziny zasiedli wraz z doktorem przy ogniu w bawialni i z radością oddali się rozmowie o muzyce. Nie był to temat, jaki wybrałaby Catherine. Nawet telewizja byłaby lepsza, cóż, kiedy jedyny odbiornik stał w pokoju Marthy. Jeśli musieli rozmawiać, Catherine chciała, aby tematem była medycyna. Doktor Epps mógłby wówczas powiedzieć: „Ach tak, pani jest pielęgniarką, panno Bowers, jak to miło, że Stephen jest z kimś, kto podziela jego zainteresowania”. I gawędziliby we trójkę aż miło, podczas gdy Deborah Riscoe, siedząc bezczynnie na uboczu, zdałaby sobie wreszcie sprawę, że mężczyzn tak naprawdę nudzą ładne, bezużyteczne kobiety, choćby nie wiedzieć jak dobrze ubrane i że Stephen potrzebuje kogoś, kto rozumie jego pracę i umie rozmawiać z jego przyjaciółmi w rozsądny, fachowy sposób. To było przyjemne marzenie, ale, jak większość marzeń, nie miało związku z rzeczywistością. Usiłując wyglądać swobodnie, Catherine grzała dłonie przy wątłym ogniu i słuchała, jak pozostali rozmawiają o kompozytorze noszącym niedorzeczne nazwisko Peter Warlock, które słyszała jedynie w jakimś niejasnym, historycznym kontekście. Jak zwykle Deborah twierdziła, że go nie rozumie i jak zwykle umiała uczynić tę ignorancję zajmującą. Jej wysiłki, by wciągnąć Catherine do rozmowy pytaniem o matkę, Catherine odebrała jako protekcjonalność, nie zaś wyraz grzeczności. Z ulgą powitała nową pokojówkę, która weszła przynosząc wiadomość, że mieszkająca na odległej farmie pacjentka właśnie zaczęła rodzić. Doktor niechętnie podniósł się z krzesła i otrząsając się jak duży pies przeprosił zebranych. Catherine jeszcze raz spróbowała swych sił.
- Ciekawy przypadek, doktorze? spytała z ożywieniem.
- Mój Boże, nic podobnego, panno Bowers. Doktor Epps w roztargnieniu rozglądał się za swoją torbą. Ma już trójkę. Ale to miła kobietka i lubi, gdy jestem obecny; Bóg jeden wie, dlaczego! Mogłaby sama odebrać własny poród bez mrugnięcia okiem. No to do widzenia, Eleanor, i dzięki za znakomity obiad. Przed wyjściem miałem zamiar zajrzeć na górę, do Simona, ale w takim razie pozwól, że przyjdę jutro. Chyba będzie ci potrzebna nowa recepta na sommeil. Przyniosę ją ze sobą.
Kiwnął życzliwie głową zebranym i podreptał za panią Maxie do wyjścia. Niebawem na podjeździe dał się słyszeć ryk jego samochodu. Jako kierowca-entuzjasta uwielbiał małe, szybkie pojazdy, z których z trudem się wydostawał i w których wyglądał jak występny stary niedźwiedź w drodze na hulankę.
- No rzekła Deborah Riscoe, gdy ucichł warkot silnika to tyle. Co byście powiedzieli na wycieczkę do stajni, żeby pogadać z Bocockiem o koniach? To znaczy, jeśli Catherine chciałaby się przejść.
Catherine bardzo chciała się przejść, ale nie z Deborah. To doprawdy niebywałe, że Deborah nie mogła lub nie chciała zrozumieć, że ona i Stephen chcą być sami. Ale jeżeli Stephen nie dawał siostrze nic do zrozumienia, jej również nie wypadało tego zrobić. Im wcześniej się ożeni i oderwie od swoich żeńskich krewnych, tym lepiej dla niego. „Wysysają zeń krew”, pomyślała Catherine, która napotykała już takie typy podczas swych wycieczek w krainę literatury współczesnej. Tymczasem Deborah, beztrosko nieświadoma swych wampirzych skłonności, wyprowadziła ich przez otwarte drzwi na rozległy trawnik.