- promocja
Zakurzona kronika Animant Crumb - ebook
Zakurzona kronika Animant Crumb - ebook
Wiktoriańska Anglia, niezależna dziewczyna z wyższych sfer i mężczyzna, dla którego liczy się jedynie praca
Bale, wytworne suknie i idealny kandydat na męża. Tego właśnie matka Animnat chce dla swojej córki. Ale Ani ma w głowie inne rzeczy – jej świat to książki. Czyta wszystko: od traktatów filozoficznych po powieści przygodowe za trzy pensy. Stara się unikać rzeczywistości panny na wydaniu i dzięki swojej bystrości, sporej dawce ironii oraz poparciu ojca nieźle jej się to udaje. Ale do czasu…
Pewnego dnia rzeczywistość – w osobie stryja Alfreda - puka do jej drzwi i składa jej ofertę, która wywraca życie dziewiętnastoletniej dziewczyny do góry nogami.
Miesiąc w Londynie, praca wśród ukochanych książek w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej, ogromna zautomatyzowana machina wyszukująca oraz pewien bardzo nieuprzejmy młody człowiek. No i uczucia. Te, o których Ani do tej pory jedynie czytała…
Romans historyczny young adult w klimacie „Trylogii czasu” Kerstin Gier.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2777-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z wdzięcznym uśmiechem oparłam się o marmurową kolumnę, przeklinając w duchu swoją matkę. Nie pragnęłam nic ponad to, żebym choć z jednego słowa płynącego z ust mojego rozmówcy zdołała wyłowić jakiś sens.
– A niedźwiedź polarny na to: „Jam jest baron von Münchhausen!”. Po czym odgryzł pingwinowi głowę – dokończył swoją anegdotkę. Niestety nie zdążyłam jeszcze wypić tego wieczoru wystarczającej ilości ponczu, bym mogła i chciała udawać, że jego dowcip mnie rozśmieszył.
Jego twarz była nawet przyjemna, ale prezencja przekomiczna. Niezależnie od kapryśnego dyktatu mody mężczyźni nie powinni wybierać kamizelek w kolorze liliowym. Wyglądają w nich po prostu dziecinnie i groteskowo.
– Pani się wcale nie śmieje – zauważył przenikliwie. Ogarnęła mnie nieprzeparta ochota, by jego bezgraniczną bezmyślność skwitować westchnieniem. Niestety nie byłam w stanie tego zrobić, bo brakło mi tchu.
Mój gorset był tak obcisły, że ledwie oddychałam, i mogłabym przysiąc, że cierpną mi od niego również nogi, do których nie dopływała krew.
Mary-Ann z premedytacją zasznurowała mnie tak mocno, żebym zmieściła się w tę koszmarną błękitną suknię wieczorową, którą matka zamówiła dla mnie specjalnie z Londynu, bym mogła w niej olśnić młodych arystokratów z okolicznych wiosek. Matka twierdziła, że w Londynie weszła właśnie moda na takie ciasno sznurowane suknie i wszystkie młode damy noszą się teraz w ten sposób. Dla mnie było to nie do zniesienia! Miałam wrażenie, że gdybym musiała się przesiąść w jakieś inne miejsce, nieco bardziej oddalone od okna, natychmiast skonałabym z braku tlenu.
Sądzę, że dopasowywanie ciała do ubrania, a nie ubrań do ciała jest całkowicie niedorzeczne.
Ale co ja tam wiem? W końcu jestem tylko leniwą i bezużyteczną istotą, która powinna skupić swoje wysiłki na próbach oczarowania okolicznych młodzieńców taftą, żeby przymknęli oko na jej niepokorny charakter.
Młody człowiek wciąż wbijał we mnie wyczekujące spojrzenie.
– Ta historia jest doprawdy pozbawiona sensu – zaczęłam, zdając sobie doskonale sprawę z faktu, że zaraz zrobię to, czego moja matka zawsze mi robić zabraniała, a mianowicie mu przymówię. A młodzi mężczyźni bynajmniej nie cenią, gdy kobieta, którą próbują przekonać, że są najbardziej pożądaną partią na sali, śmie wiedzieć coś lepiej od nich. – Abstrahując od faktu, że zwierzęta mówić nie potrafią, co wydaje się usprawiedliwione, gdyż, jak mniemam, zamierzał pan opowiedzieć dowcip… Nie mogę uwierzyć, że niedźwiedź polarny byłby w stanie zrobić coś takiego – rozwinęłam swoją myśl, po czym natychmiast mi przerwano.
– Cóż, ja uważam, że niedźwiedź polarny byłby na tyle silny, że potrafiłby odgryźć głowę pingwinowi. Przecież jest drapieżnikiem – odezwał się urażonym tonem młodzieniec, którego imię kojarzyłam mgliście jako Hilton lub Milton, i wsparł się dłońmi pod boki, by ukryć swoją niepewność.
– Tak – odparłam – lecz nie sądzę, że przemierzyłby długą drogę z półkuli północnej na południową tylko po to, by stoczyć z pingwinem walkę o okrągłe jajo. – Milton czy Hilton spojrzał na mnie swoim niezbyt bystrym wzrokiem, po czym, na szczęście dla nas obojga, podszedł do nas jego znajomy, którego mi przedstawił, a następnie kurtuazyjnie przeprosił i się oddalił.
Żałosny nieudacznik.
Pozostałam tam sama, słysząc w głowie głos swojej matki, która czyniła mi wymówki, że już na zawsze pozostanę samotna, na skutek czego czeka mnie niechybnie śmierć z melancholii.
A przecież ja wcale nie byłam samotna. Matka zmuszała mnie do spędzania niekończących się, nużących godzin na przyjęciach i balach, gdzie prowadziłam wciąż te same nudne rozmowy. Najczęściej z ludźmi, którzy uważali się za wykształconych, bo kiedyś mieli okazję przyjrzeć się z bliska okładce jakiejś książki, choć potrafili prowadzić rozmowy jedynie na temat niezręcznych sytuacji, w jakich znaleźli się inni.
A mogłabym ten czas spędzić w domu, w swoim starym fotelu, i podążać za myślami genialnych umysłów. Miałam już wokół siebie mężczyzn mojego życia i cieszyłam się każdą chwilą, którą mogłam z nimi spędzić. Rozwiązywałam u ich boku kryminalne zagadki, stosując technikę dopasowywania odcisków palców, które są u każdego człowieka tak unikalne, jak płatki śniegu. Zdobywałam całe miasta, budując konia z drewna i kryjąc się w nim. Śledziłam dyskursy literackie, opowieści historyczne, studiowałam wiedzę o człowieku, jego umyśle i duszy. Przemierzyłam cały świat w osiemdziesiąt dni, nauczyłam się konstruować samoloty, tworzyć muzykę, wypowiadać wojny.
Ale moja matka uważała, że to dyrdymały. Haftowanie, twierdziła, to zajęcie odpowiednie dla młodej kobiety o mojej pozycji.
Westchnęłam ciężko.
Kto w ogóle wpadł na ten pomysł?1
PIERWSZY, CZYLI TEN, W KTÓRYM STRYJEK PRZYJECHAŁ Z WIZYTĄ
Ośmieszyła go, Charlesie! Bezwstydnie otwierała usta i wyrzucała z nich przemądrzałe frazesy – żaliła się ojcu moja matka. Przewróciłam oczami. Że też ona zawsze musi tak dramatyzować! – Za każdym razem, gdy zbliża się do niej młody mężczyzna, ona wszystko psuje. Dlaczego nie może być taka jak inne dziewczyny, które po prostu potrafią siedzieć cicho? – denerwowała się dalej, a ja widziałam oczami wyobraźni, jak chodzi po pokoju w tę i z powrotem, jedną rękę trzymając na piersi, a drugą wymachując przed sobą wachlarzem. – Julia Goodman, taka spokojna dziewczyna, a zaręczyła się już w wieku siedemnastu lat. Albo najstarsza z sióstr Bordley. Potrafiła ocenić, w których momentach lepiej jest zachować milczenie, i wyszła za mąż w wieku osiemnastu lat! – Matka westchnęła ciężko. Nie musiałam tego nawet słyszeć, żeby to wiedzieć. – Z kolei mój ojciec, który prawdopodobnie stał oparty o kominek lub krawędź biurka, nabierał w takich sytuacjach wody w usta, zastanawiając się podobnie jak ja, dlaczego matka zawsze tak zachwala te małomówne panny, ale sama nigdy się tak nie zachowuje. – A twoja samowolna córka przesiaduje całymi dniami w starym fotelu na strychu, pochłaniając książki, zamiast uczyć się właściwego zachowania! – marudziła dalej, a ja niemal widziałam, jak między brwiami ojca tworzy się głęboka bruzda.
– Ani potrafi się zachować stosownie, kochanie – odpowiedział ojciec w mojej obronie, na co się uśmiechnęłam.
Prawa noga zaczynała mi już drętwieć, więc wprawnie zmieniłam pozycję, nie odrywając ucha od kraty przy kanale wentylacyjnym, który ciągnął się od kominka w kuchni przez gabinet ojca aż po strych.
– Więc dlaczego tego nie robi? – zapytała poirytowanym głosem matka, a ja westchnęłam cicho, bo doskonale wiedziałam, co zaraz nastąpi. – Ona ma już dziewiętnaście lat, Charlesie! Dziewiętnaście! Zaczynam wątpić, czy jej w ogóle zależy na tym, by wieść normalne życie. Ciągle tylko książki, książki, książki! A za kilka lat zostanie starą panną, której nikt już nie zechce, strwoniwszy swoje młode lata na tym starym, brudnym strychu! – Matka zapłakała, na co ojciec zaczął do niej szeptać jakieś pocieszające słowa.
Podniosłam głowę i wyprostowałam kręgosłup, a moje kręgi szyjne wydały z siebie odgłos strzelania. Matka niepotrzebnie martwiła się o sprawy, które dla mnie nie miały najmniejszego znaczenia. Wierzyła, że wyjście za mąż i prowadzenie domu powinno zapewnić każdej młodej kobiecie największe szczęście.
Ale nie mnie! Nawet jeśli czeka mnie życie bez mężczyzny – co z tego? Może nie będę bogata, może nie będę miała własnego powozu i nie stać mnie będzie na zakup nowej garderoby co pół roku, ale biblioteka publiczna jest darmowa i bez wątpienia będę tam szczęśliwsza niż z jakimś matołowatym mężem u boku, mieszkając w nazbyt wytwornym domu.
Otrzepałam spódnicę z kurzu, poprawiłam bluzkę i odgarnęłam z czoła niesforny kosmyk włosów, który odłączył się od pozostałych.
Spojrzałam z rozrzewnieniem na swój stary fotel, którego ciemnozielone aksamitne podłokietniki były nieco wytarte, a który matka chciała wyrzucić lata temu, bo wydawał jej się zbyt zniszczony. Dla mnie był on nierozerwalnie połączony z pięknymi wspomnieniami i stanowił ważną część mojego życia, na równi z książkami.
Najchętniej po prostu usadowiłabym się z powrotem na jego obiciu skrywającym zużyte sprężyny, otworzyła wcześniej rozpoczętą książkę i zapomniała o świecie, w którym istnieją wyższe sfery oraz matki zajmujące się swataniem swoich córek.
Ale Mary-Ann miała za chwilę dzwonić na obiad, po czym ja miałam zejść na dół.
Westchnęłam głośno, wsunęłam pod pachę cienką powieść, podwinęłam spódnicę i zeszłam po stromych schodach na pierwsze piętro.
Nasz dom był o wiele za duży. Przynajmniej takie było moje zdanie. Preferowałam niewielkie, przytulne pomieszczenia, w których mogłam czuć się bezpiecznie. Moja matka z kolei wolała przestronne wnętrza i nie znosiła, gdy przez dostawienie jakiegoś mebla w niewłaściwym miejscu pokój sprawiał wrażenie mniejszego.
Ukradkiem przemknęłam obok gabinetu ojca, aby nie przeszkadzać rodzicom i nie zostać przez nich usłyszaną, gdy wtem drzwi się otworzyły.
– Ani! – odezwał się do mnie zaskoczony ojciec, a matka pospiesznie przecisnęła się obok niego, by dołączyć do mnie w przedpokoju.
Wsunęła swoją rękę pod moje ramię, a na jej ustach pojawił się konspiracyjny uśmiech, który wzbudził we mnie pewną konsternację. Czy jeszcze przed chwilą nie skarżyła się na mnie?
– Nie zgadniesz, kto dziś rano złożył nam wizytę. Utrzymywał, że chciał coś podrzucić twojemu ojcu, ale jestem pewna, że przybył tu z twojego powodu – wyszeptała matka, a ja doskonale wiedziałam, o kogo jej chodzi. O George’a Michelsa. Ostatniego kandydata matki na mojego narzeczonego.
– Och, któż to mógł być? Chyba nie pan Michels?! – wykrzyknęłam z przesadnym entuzjazmem, a uśmiech matki natychmiast zrzedł. Jeśli czegokolwiek się nauczyła przez te wszystkie lata bycia moja rodzicielką, to rozpoznawać ironię w moim głosie.
– Animant. Czy chcesz w to wierzyć, czy nie, ten mężczyzna mógłby zostać twoim mężem, a wtedy wiodłabyś u jego boku spokojne i dostatnie życie – odparła, ściągając brwi w grymasie dezaprobaty.
Musiałam się zebrać w sobie, żeby się głośno nie roześmiać, więc przygryzłam dolną wargę. Pan Michels był sympatycznym młodym człowiekiem, ale poziom jego błyskotliwości dorównywał pajdzie chleba, a na dodatek był wyjątkowo niezgrabny, więc regularnie potykał się o własne nogi.
– Pan Michels ma w zwyczaju dłubać w nosie, kiedy myśli, że nikt tego nie widzi – powiedziałam, stawiając pierwsze kroki na schodach prowadzących na parter. I wcale sobie tego nie wymyśliłam.
– Animant! – Matka się oburzyła. Rozbawiony ojciec za nami już zaczął chichotać, ale pod pełnym złości spojrzeniem matki natychmiast się opanował.
– Ma wspaniałą prezencję i trzy tysiące funtów rocznie. Nie powinniście być tacy złośliwi – zganiła nas, wyciągając swoją rękę spod mojego łokcia. Ostatnie kroki na schodach pokonała sama, zanim zniknęła w salonie. Zadbała o to, by koronka jej halki z każdym jej krokiem wydawała z siebie przesadnie głośny szelest, który podkreślał jej zagniewanie, czym chciała nam pokazać, jak nierozumnymi istotami jesteśmy w jej oczach.
Wzruszyłam tylko ramionami, a ojciec się uśmiechnął. Bo choć był zdania, że samotność nie przystoi młodej damie, to czasami daremne próby mojej matki, by skłonić mnie do zainteresowania się światem kawalerów, zdawały się go bawić.
Był przeświadczony o tym, że pewnego dnia doświadczę tego samego, czego doświadczały wszystkie inne dziewczęta w moim wieku, i że moje serce zapłonie dla któregoś z młodych amantów, którzy szukali mojego towarzystwa. Brakowało mi jedynie odpowiedniej zachęty, jak wspomniał kiedyś mojej matce, na co tylko pokręciłam głową, usłyszawszy jego słowa przy wentylacji kuchennej. Nie mogłam sobie wyobrazić, co by mogło stanowić taką zachętę.
Pieniądze nią nie były. Oczywiście nigdy nie doświadczyłam życia w prawdziwym ubóstwie, ale nawet bez męża spadek wystarczyłby mi do późnej starości. Pod warunkiem, że nie złapię wcześniej jakiegoś zapalenia płuc.
Zachętą nie była również perspektywa podniesienia statusu społecznego. Nie interesowały mnie wydarzenia towarzyskie, spotkania, bale, a już na pewno nie pozory, które uwielbiali stwarzać przedstawiciele drobnej szlachty. Nie interesowały mnie tytuły ani intrygi wyższych sfer i czułam się wśród nich zupełnie nie na miejscu.
Jedyną potencjalną zachętą, która pozostawała dla mnie jak do tej pory tajemnicą, była miłość. Czytałam o niej, przyglądałam się jej w wierszach i opowiadaniach, śledziłam porywające momenty i uniesienia serc, a jednak jej nie rozumiałam.
Czy znalezienie swojej bratniej duszy jest w ogóle możliwe? Na tej planecie żyją przecież miliony ludzi – jakie są więc szanse na spotkanie osoby nam przeznaczonej?
Matka twierdziła, że można być szczęśliwym z każdym mężczyzną, jeśli się tego naprawdę chce. Ale najwyraźniej ja tego nie chciałam, bo jak dotąd nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie samej z żadnym z podsuwanych mi przez nią kawalerów dłużej niż przez godzinę, udając oczarowanie nimi.
Ale czy to rzeczywiście zależało tylko ode mnie, czy może jednak od mężczyzn, których dotychczas spotykałam?
Dosiadłam się w milczeniu do matki w salonie, doszedłszy do wniosku, że tego rodzaju pułapki umysłu prowadzą mnie donikąd, a ponadto są całkowicie pozbawione sensu.
Otworzyłam cienką powieść, którą zakupiłam za zaledwie trzy pensy w księgarni przy Gardner Street. Jak na swoją cenę książka była dość obszerna i opowiadała historię wyprawy Jacksona Througa do Indii i jego podróży powrotnej. Skończyłam w momencie, gdy udało mu się zgromadzić wystarczającą ilość funduszy na swoją ekspedycję i miał zamiar wejść na pokład niewielkiego statku handlowego, którego kapitan wydał mi się dość podejrzany.
– Animant – zagadnęła mnie matka, wyrywając mnie w mgnieniu oka ze środka akcji i przywołując do rzeczywistości. – Po prostu nie potrafię tego zrozumieć. Czego ty właściwie chcesz? – zadała mi pytanie, na które ze sceptycyzmem uniosłam brwi.
– Chcę w spokoju czytać książkę, matko – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nie jest odpowiedź na jej pytanie, które odnosiło się do mojej przyszłości, do mężczyzny, któremu byłabym skłonna oddać swoją rękę, i do zajęcia, w którym się widziałam za jakiś czas. Ale mnie męczyły już te dysputy i starałam się unikać jej pytań, celowo udając niezrozumienie.
Ponownie westchnęła ciężko, po czym jej czoło poczerwieniało, gdy próbowała zdusić w sobie irytację i desperację, które w niej wywołałam.
– Ale co będzie jutro lub pojutrze? – Nie ustawała w próbach zmuszenia mnie do zastanowienia się nad sobą. – A w przyszłym roku albo za dwa lata? – Jej głos wciąż był dość opanowany, ale nieco zdławiony. Było mi jej trochę żal, bo nieważne, jak bardzo by się starała, jej próby zrozumienia mnie były z góry skazane na niepowodzenie.
– Nie martw się, matko – zaczęłam wdzięcznym głosem i odwróciłam wzrok z powrotem na książkę, czując pod palcami gładką strukturę i chłód jej okładki. – Książek mi nie zabraknie – powiedziałam uspokajającym tonem, wyczekując na westchnienie, które nieuchronnie musiało wyjść z jej ust.
Było głośniejsze, niż się spodziewałam, i nie zagłuszył go nawet dzwonek Mary-Ann.
Posiłek zaczęliśmy w ciszy. Ojciec odmówił modlitwę, a następnie nałożył sobie na talerz ziemniaki i zapiekane warzywa z dynią. Matka wciąż była nadąsana. Ostentacyjnie nałożyła sobie mniej niż zwykle, żeby dać wyraz temu, jak bardzo jej nerwy ucierpiały z powodu mojego zachowania. Zagłębiłam się z powrotem w swoją lekturę na temat nędznych warunków panujących w kabinie, w której Jackson Throug miał spędzić następne tygodnie.
– Naprawdę musisz czytać nawet podczas jedzenia? – skarciła mnie surowo rodzicielka, więc natychmiast zamknęłam książkę.
– Wybacz mi, matko. Porwała mnie zajmująca fabuła – powiedziałam, prostując plecy. Już wystarczająco ją dzisiaj zirytowałam, odrobina pokory w jej obecności na pewno ją udobrucha.
Bąknęła coś pod nosem, po czym odsunęła od siebie talerz, jakby sam widok jedzenia był dla niej zbyt przykry, a ja westchnęłam bezgłośnie, wsuwając sobie do ust kawałek jagnięciny.
To był jeden z tych momentów, w których z każdym tyknięciem zegara świat zdawał się zbliżać do swojego końca, a każdy głowił się nad tym, co mógłby powiedzieć, żeby przerwać tę przygnębiającą ciszę.
Niespodziewanie wybawił nas z opresji dzwonek do drzwi.
– Któż to może być? – zawołała natychmiast matka, unosząc z promienną twarzą głowę, by zerknąć przez uchylone drzwi na korytarz. – Spodziewasz się jakiegoś gościa? – zwróciła się do ojca, prostując szyję, ponieważ z miejsca, w którym siedziała, i tak nie była w stanie sięgnąć wzrokiem aż do drzwi.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł ojciec, przełknąwszy ostatni kęs, po czym wytarł sobie serwetą pozostałości po tłuszczu na wąsach.
Oczy matki nagle rozbłysły, jakby ktoś w pokoju zapalił świecę, i jej spojrzenie przeniosło się na mnie.
– A ty? – zapytała wyczekującym tonem, a ja tylko przewróciłam oczami.
– Matko! – oburzyłam się. – Może to tylko jakiś list albo pan Smith chciał cię powiadomić, że Dolly znów skręciła nogę w kostce – wysunęłam nic nieznaczące domysły, gasząc blask w jej oczach. Jej usta natychmiast wykrzywiły się w podkówkę.
– Byłby to wielki niefart! Planowałam wycieczkę nad jeziora i potrzebuję Dolly, by zajęła miejsce z przodu w mojej jednokonce, bo kolor jej sierści tak ładnie komponuje się z moją popołudniową sukienką – zaczęła natychmiast, choć przecież moje przypuszczenie nie miało żadnych podstaw. Głos Mary-Ann dobiegający z korytarza robił się coraz donośniejszy.
– Sir, proszę mi oddać swoje palto. Nalegam… – próbowała kogoś przekonać, najwyraźniej bezskutecznie. Bowiem chwilę później drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł wysoki brodaty mężczyzna w mokrym ulsterze i kapeluszu na głowie. Jego flanelowy szal w błękitną kratę zafalował pod wpływem ruchu drzwi, a on sam rozłożył przed sobą ręce.
– Niespodzianka! – zawołał swoim ciepłym głosem, a ja podskoczyłam tak gwałtownie, że krzesło stojące tuż za mną omal się nie przewróciło.
– Stryjek Alfred! – pisnęłam w sposób, który nijak nie przystawał młodej damie, i mimowolnie podniosłam się, chcąc rzucić się w jego ramiona niczym małe dziecko. Ale wtedy Mary-Ann wcisnęła się do pokoju i stanęła na mojej drodze tak niezgrabnie, że w mig zapomniałam o swoim pierwszym odruchu spontanicznej reakcji i uświadomiłam sobie, że nie jestem już dzieckiem i że matka zabiłaby mnie, gdyby moją jedwabną bluzkę pokryły mokre plamy od deszczu.
– Alfredzie! – ucieszył się ojciec. – Cóż za wspaniała niespodzianka! Czemu zawdzięczamy tę wizytę?
Stryjek Alfred ściągnął z szyi szal i podał go stojącej w oczekiwaniu Mary-Ann.
– Och, tylko paru sprawunkom w okolicy. Nic istotnego – wyjaśnił i rozpiął ciężkie palto, które zdradziło mi, że w Londynie jest jeszcze chłodniej niż u nas na wsi.
Oczywiście tak naprawdę wcale nie mieszkaliśmy na wsi. Ale gdyby porównać nasze małe miasteczko z Londynem, to z pewnością można je było uznać za sielskie rejony.
Stryjek Alfred podał palto biednej Mary-Ann, która omal się nie ugięła pod tą masą materiału, po czym ostrożnie wyszła z pokoju.
– Usiądź, proszę. Zjedz coś z nami. Mary-Ann zaraz przyniesie dla ciebie zastawę – zaproponowała matka z uśmiechem na twarzy, choć wszyscy dostrzegliśmy na niej ślady rozczarowania. Bynajmniej nie z powodu samego stryjka Alfreda, ale jej zbyt wygórowanych oczekiwań wobec gościa. Spodziewała się raczej kogoś spoza rodziny, kogoś w wieku odpowiednim do ożenku.
Ale stryjek miał zbyt dobry humor, by zwrócić uwagę na opadnięte z niezadowolenia kąciki jej ust, i odsunął krzesło obok mojego ojca. Gdy opadł całą swoją imponującą posturą na filigranowy mahoniowy mebel, ten wydał z siebie srogie skrzypnięcie, a matka bezwiednie zacisnęła palce na swoich udach. Wyglądała, jakby w duchu modliła się, by ciężar stryjka nie zrujnował jej ukochanych krzeseł.
Nie można powiedzieć, że stryjek był gruby. Ale był wysoki, tak jak mój ojciec, i miał barki rozłożyste niczym u robotnika portowego. Jeśli dodamy do tego kilka nadprogramowych kilogramów będących skutkiem życia w dobrobycie, które pojawiły się u niego z biegiem lat, otrzymamy obraz człowieka dość postawnej postury. Ojciec natomiast sprawiał wrażenie raczej szczupłego. On bardziej wdał się w swoją matkę, podczas gdy jego bratu przypadły raczej cechy ojca.
Uwielbiałam stryjka Alfreda. Był dowcipny i błyskotliwy, obyty w świecie i mógłby zostać pierwszorzędnym bohaterem powieści. Jako dziecko chłonęłam każdą historię, każde słowo płynące z jego ust, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Snuł opowieści o obcych krajach, miastach i budynkach, ludziach i kulturach. O wszystkim, o czym ja sama mogłam tylko marzyć i czytać.
Z biegiem lat ustatkował się, znalazł sobie żonę i objął wysokie stanowisko w dziale personalnym na Uniwersytecie Królewskim w Londynie, ale nie stracił nic ze swojej przenikliwości ani dowcipu.
– Animant – zwrócił się do mnie po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości na temat samopoczucia i rodziny z moją matką, podczas gdy Mary-Ann nakryła dla niego do stołu. – A ty, drogie dziewczę, co tam ostatnio czytasz? – zapytał, nakładając sobie z miski warzywa, mięso i ziemniaki.
Pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech. Cały świat wiedział, że uwielbiam czytać, że tak naprawdę nie robię nic innego, ale niewiele osób pytało mnie o to, co aktualnie czytam. Nawet mój ojciec w pewnym momencie przestał mnie pytać o tytuły, które zmieniały się równie szybko jak pory dnia.
– Dyskurs o nowoczesnej matematyce i jej wpływie na nasze spojrzenie na prawa fizyki, relację z utworzenia giełdy w Ameryce w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym drugim roku oraz powieść o wyprawie Jacksona Througa do Indii – wymieniłam kolejne pozycje, na co stryjek wybuchnął śmiechem.
Ojciec zaczął śmiać się razem z nami – dzielenie radosnego nastroju brata sprawiało mu niezwykłą przyjemność. Matka natomiast popatrzyła na mnie tak, jakbym właśnie stwierdziła, że potrafię wyleczyć cholerę. Ja sama po prostu uśmiechałam się dalej, nie bardzo wiedząc dlaczego. Poczułam się trochę nieswojo, skoro wiedziałam, że to nie ja mam pełny obraz sytuacji. Dyskretnie ściągnęłam książkę leżącą na krawędzi stołu obok mojego talerza na kolana, by ścisnąć ją z całej siły w dłoniach.
– Jesteś naprawdę niesamowita, Ani – prychnął mój stryjek, a ja uznałam to za komplement. – Znam naprawdę niewiele osób, które czytają tyle, co ty – dodał i tym razem wyraźnie usłyszałam w jego wypowiedzi nutę uznania. Z lekkim zażenowaniem wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, jak mam zareagować na tę nieoczekiwaną pochwałę, i próbując jednocześnie powstrzymać pojawienie się rumieńców na mojej twarzy.
– Dziwię się, że w ogóle znasz ludzi, którzy tyle czytają – wtrąciła się nieco opryskliwym tonem matka, której nawet nie przyszłoby do głowy mnie za to chwalić. Gdyby zrobiła to choć raz, być może zlitowałabym się nad nią i potraktowała jej kandydatów na zięcia przychylniej.
– W Nowej Zelandii był taki człowiek, który czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, a kiedy i to mu nie wystarczyło, sam zaczął pisać – opowiadał stryjek Alfred, wpychając sobie do ust widelec z kolejnym kawałkiem mięsa. – Znam także pewnego kustosza w Londynie, który… – mamrotał dalej, przeżuwając jedzenie. Jednak początkowy blask w oczach stryjka, który zdradzał jego radość na myśl o dalszym ciągu opowieści, w jednej chwili zgasł, a jego krzaczaste brwi się zmarszczyły. – Ach, ten osobnik! – zakończył ponuro, po czym jego zęby ze zgrzytem pogryzły mięso. Stryjek wziął głęboki wdech i otrząsnął się z tego nagłego przypływu gniewu, próbując przyjąć neutralny wyraz twarzy.
– Wszystko w porządku? – zapytał ojciec, odkrawając trzeci kawałek jagnięciny, a jego brat skinął ponuro głową.
– Ach! – westchnął, a trzy pary oczu spojrzały na niego z wyczekiwaniem. Wzbudził naszą ciekawość. Przez chwilę wodził wzrokiem pomiędzy ojcem, matką a mną. – Problemy personalne – wyjaśnił lakonicznie, po czym jego wielkie dłonie zacisnęły się mocniej na sztućcach. – Które jednak doprowadzają mnie do szału! – dodał dość gwałtownie, czym mnie trochę zaniepokoił. Stryjek był człowiekiem o pogodnym usposobieniu, nie miewał dotąd z nikim poważniejszych zatargów.
– Jedz, Animant – upomniała mnie szeptem matka, a ja wypuściłam książkę z rąk i sięgnęłam po sztućce, nie odrywając wzroku od stryjka.
– Przysporzył ci kłopotów? – chciał się dowiedzieć mój ojciec, a stryjek Alfred prychnął, po czym znowu zabrał się do jedzenia, co na pewno było dobrym znakiem.
– „Kłopoty” to nieodpowiednie słowo, Charlesie – odpowiedział pomiędzy kolejnymi kęsami, wymachując widelcem w powietrzu. – Cóż za prymitywny chucpiarz z tego kustosza! – krzyknął. Matka wzdrygnęła się na ten niewybredny dobór słów, co wywołało mimowolny uśmiech na mojej twarzy, a twarz stryjka Alfreda również nieoczekiwanie się rozpromieniła.
– Powinniście go zobaczyć – odparł głosem, z którego znów przebijała wesołość. – W tych jego durnowatych okularach do czytania na nosie, w wyprasowanych koszulach i z kijem w tyłku. Jest kustoszem w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej i ma tak dużo obowiązków, że potrzebuje asystenta. Jednak każdy z dotychczasowych absolwentów wydziału literatury, który zgodził się na przyjęcie tej posady, po kilku dniach z niej rezygnował lub on posyłał ich do diabła. Nikt nie jest w stanie sprostać jego oczekiwaniom i wymaganiom. Wkrótce zapewne będę zmuszony zapłacić komuś podwójną pensję, byle tylko on mógł zachować swoją posadę.
– Czy bardzo jest apodyktyczny? – zapytała niepewnie matka, a stryj się roześmiał.
– Nie, ale zdziwaczały i nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Gdybym nie wiedział, że gosposia w skrzydle dla personelu zawsze przeklina jego niechlujstwo, powiedziałbym, że nawet śpi między swoimi książkami – stwierdził stryj, po czym wytaplał ziemniaka w tłustym sosie, którym polane były warzywa, a następnie włożył go sobie do ust. Sos ściekał mu po brodzie, nadając mu wygląd zwykłego robotnika.
Nabiłam na widelec kawałek dyni, starając się nie myśleć o tym, jak wygląda w tym momencie mój własny pokój. O tych wszystkich książkach, które wysypywały się z moich półek i piętrzyły pod łóżkiem… Jeśli miałabym być szczera, to sama już od dłuższego czasu sypiałam między książkami.
Ale tu nie chodziło o mnie. W końcu byłam młodą kobietą spragnioną wiedzy, a nie zdziwaczałym, przykurzonym, starym kustoszem bibliotecznym.
– Gdyby dyrekcja uniwersytetu nie deptała mi po piętach, nawet bym o nim nie wspominał. Poprosiłbym młodzika na słówko i przywołał go do porządku – wyznał z rozbawieniem stryjek, a ja zastygłam w bezruchu, bo to określenie zupełnie nie pasowało do obrazu, jaki malował się w mojej głowie, kiedy myślałam o kustoszu. W moim wyobrażeniu urzędnicy piastujący to stanowisko musieli osiągnąć sędziwy wiek.
– Jak mogę ci pomóc? – zapytał ojciec, bo uczynność była jedną z jego największych zalet. Moja matka jednak chciała tę cechę postrzegać wyłącznie jako przywarę, ponieważ z jej powodu ojciec często wychodził z domu i nie było go do późna, a wtedy ona niemiłosiernie się nudziła lub zaczynała fantazjować o moim rychłym zamążpójściu, planując je w najdrobniejszych szczegółach, aby osłodzić sobie takie dni.
– Nie zaprzątajcie sobie tym głowy – odpowiedział stryjek. – Znajdę kogoś, kto jest tak samo zakochany w książkach jak ten szalony kustosz – powiedział ze śmiechem, wycierając sobie brodę serwetą.
– Animant na przykład – szepnęła matka w moją stronę, a ja udałam, że tego nie słyszę, pewna, że chciała mi tylko zrobić przytyk.
Ale ojciec usłyszał to bardzo wyraźnie. Wziął głęboki oddech, jego oczy rozwarły się szeroko, jakby wpadł mu do głowy jakiś pomysł, po czym odwrócił się do brata.
– Właściwie, dlaczegóż by nie? – zapytał, a stryjek Alfred spojrzał na niego sceptycznie, jakby podejrzewał, że brat tylko stroi sobie z niego żarty.
Ale to wcale nie były żarty. Na twarzy ojca nie można było dostrzec niczego, co mogłoby podważyć powagę jego słów. Wręcz przeciwnie, wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Serce na chwilę stanęło mi w gardle, bo byłam tym tak zaskoczona, że niechcący ugryzłam ziarenko pieprzu, które ukryło się w warzywach. Poczułam potworne pieczenie, ale mimo to zacisnęłam usta, starając się zachować fason.
– Wprawdzie nie studiowała, ale nie ulega wątpliwości, że Animant doskonale zna się na książkach. – Ojciec przystąpił do precyzowania swojego zdania, ale matka natychmiast mu przerwała.
– Oszalałeś? Jest młodą damą z wyższych sfer, a ty sugerujesz, żeby poszła do pracy? – zgromiła ojca, rumieniąc się ze wzburzenia. – To byłby prawdziwy skandal!
– Ależ nie, kochanie – próbował uspokoić ją ojciec. – Wyszłaby między ludzi i zaczęła korzystać ze swojego bystrego umysłu.
– Musiałaby jednak wyjechać do Londynu, i to całkiem sama… – ciągnęła matka, po czym z kolei przerwał jej stryjek.
– Wcale nie byłaby tam sama, Charlotte – sprzeciwił się ze sceptyczną miną. – Zamieszkałaby razem ze mną i Lillian.
Ojciec spojrzał na brata zdumionym wzrokiem.
– Popierasz mój pomysł? – zapytał z zaskoczeniem, a w mojej głowie zapanował mętlik.
Czy tematem tej rozmowy naprawdę było wysłanie mnie do Londynu, do pracy w bibliotece? I czy ja w ogóle tego chciałam?
Myśl o spędzaniu całych dni na jakichś bezmyślnych zajęciach zamiast wygodnego przesiadywania w fotelu z książką w ręku nie wydała mi się specjalnie zachęcająca. Ale jeśli oznaczałoby to wyjazd do Londynu, naukę czegoś nowego i, przynajmniej na pewien czas, ucieczkę od planów mojego zamążpójścia knutych przez moją matkę, to propozycja ta brzmiała naprawdę kusząco.
– Twoja córka jest bystra i nie można jej tak łatwo złamać. To by stanowiło doskonałą alternatywę dla mojej obecnej strategii. A nawet jeśli nam się to nie uda, to przynajmniej zdołam dzięki temu choć trochę podenerwować tego besserwissera – dodał stryjek konspiracyjnym głosem, a ojciec się roześmiał.
– Nikt tu nikogo nie będzie denerwował! Zwłaszcza mnie! – wtrąciła się natychmiast matka. – Animant tu zostaje! Musi się wywiązać ze swoich zobowiązań towarzyskich. Nie będzie obiektem żadnego eksperymentu, nie zamierzam pozwolić wam jej zaciągnąć do Londynu i zmusić do pracy tylko po to, żebyście mogli zobaczyć, co z tego wyniknie! – Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a ja tylko czekałam, aż zacznie nimi uderzać w stół niczym licytator swoim młotkiem na aukcji.
Po raz pierwszy, po raz drugi i po raz trzeci. Animant Crumb sprzedana za cenę trzech tysięcy funtów rocznie młodemu dżentelmenowi z blond wąsami i w paskudnej liliowej kamizelce.
Zamrugałam, żeby pozbyć się z głowy tych absurdalnych obrazów, które przyprawiły mnie o gęsią skórkę, i odłożyłam sztućce na talerz.
Z całą pewnością nie zamierzałam tutaj dłużej czekać, aż matka zmusi mnie do uległości wobec jej nacisków i poślubienia mężczyzny, z którym wcale nie będę chciała się wiązać, tylko po to, by wreszcie zostawiła mnie w spokoju. Taki plan bynajmniej mi nie odpowiadał. Ba, byłam nawet skłonna nieco popracować, żeby choć na jakiś czas od niej uciec.
– Przecież wcale nie musi wyjeżdżać na długo – zauważył stryj i skrzywił się, widząc zawziętość swojej szwagierki. – Miesiąc z tym człowiekiem byłby wystarczający.
– Nie! – krzyknęła matka, demonstracyjnie podnosząc się z krzesła, które zaskrzypiało, przesuwane po podłodze. – Nie wyjedzie do Londynu! To moje ostatnie słowo!