- W empik go
Zakwefiony prorok Korazanu - ebook
Zakwefiony prorok Korazanu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 237 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TEGO POEMATU
MOGĄCY POSŁUŻYĆ ZA PRZEDMOWĘ DO MOJEGO TŁÓMACZENIA.
(Z widokiem jego mieszkania.)
TOMASZ MOORE (czytaj Mor), przezwany Anakreontem Angielskim, nie dla tego tylko że im przetłómaczył prace Tejańskiego rymotwórcy, ale raczej s powodu wesołego swojego i towarzyskiego temperamentu, którym się on w pożyciu z ludźmi zwykle odznaczał, a co się i w jego utworach przebija; urodził się w Dublinie d. 28 Maja 1780. – W trzynastym roku wieku swojego, zaczął on już pisać do pism Periodycznych, a między innemi do tak zwanego Dublińskiego
Tygodnika; Antologia; w czternastym napisał sonet do swojego Nauczyciela Pana Samuela
Wajt (Whyte), który go w temże piśmie drukiem ogłosił. – Oprócz wieszczego talentu, miał nadzwyczajną zdatność do muzyki, a nieraz i po amatorskich Teatrach s przyjemnością i talentem grywał sztuki, w czem, jak on sam powiada, Ojciec jego niezmierne miał upodobanie. Rodzice jego byli Rzymsko – katolickiego wyznania, które w Irlandii i do dziś dnia przeważa, a wówczas niesłychanie było od Anglików prześladowanym; tak że im nawet niewolno było dzieci do szkół publicznych posyłać. – Lecz kiedy w roku 1793 Parlament dozwolił im chodzić do Wszechnic, młodego Mora oddano zaraz do kolegium, gdzie się on w krótce swoją biegłością w Łacinie i Greczyźnie odznaczył.
W roku 1799, mając już łat dziewiętnaście. Mor przybył z Irlandii do Londynu i zajął się wydaniem swojego tłómaczenia Anakreonta, za pomocą przedpłacicieli.– Tłómaczenie to wyszło w 1800 i ofiarowane zostało Księciu następcy tronu, za co Mor został jego nadwornym Satyrykiem, a poźniej oskarżono go o niewdzięczność ku temu Księciu – ale Mor wyraźnie oświadcza: że, całem dobrodziejstwem za które każą mu być wdzięcznym, były dwa obiady które zjadł u Księcia i zaproszenie go na obchód 1811 roku z okazii zostania Rejentem państwa.
W trakcie kiedy nasz wieszcz wydawał swoje drugie dzieło, nieco zarozwięzłe, pod tytułem: Peace poetyczne nieboszczyka Tomasza Little (Tlie Poetical Works of the late Thomas Little), które wyszło na świat w 1802, z godłem Horaciusza: „Lusisse pudet” – przyjaciel jego. Hrabia Moira, który go i wprzódy do dworu wśrubował, wyrobił mu w tymże roku rządową posadę w Bermudzie, dokąd nasz pisarz był wyjechał, ale wkrótce sprzykrzywszy sobie pobyt natem wygnaniu, zlecił swój obowiązek płatnemu od siebie zastępcy, a sam się udał do Stanów-Zjednoczonych Ameryki, których ustawy społeczne tyle w nim oddawna już wzbudzały podziwienia.
"W roku 1806; wydał on dwa tomy swoich Od i Listów, które gdy Pan Jeffrey, zaostro w Edimburskim Przeglądzie skrytykował:–Mor wyzwał go na pojedynek, i ten jakoś szczęśliwie się zakończył powzięciem ścisłej pomiędzy dwoma przeciwnikami przyjaźni. Skoro się jednak rozeszła pogłoska: że. Mor i Jeffrey strzelali się pu-stemi ładunkami–a Bajron unieśmiertelnił tę bajeczkę w swojem piśmie: "Angielscy wieszcze i Szkoccy Żurnaliści,"–(English Bards and Scotch Reviewers): Mor i Bajrona wyzwał na pistolety, ale pojedynek i tą razą, jak wprzódy, skończył się tylko: na zaprzysiężeniu sobie dozgonnej pomiędzy tymi dwoma najszczytniejszy-nii Rymotwórcami przyjaźni.
Następne dzieło Mora było: Opera M. P. czyli Błękitna pończocha, w 1811r., a które zupełnie mu się nie udało, i dla tego zostało nawet wypuszczonem z ogólnego zbioru pism jego.– tymże roku pojął on w małżeństwo Pannę Elżbietę Dyke, s ktorą był najszczęśliwszym, – Lordowie Lansdowne i Holland chętnie go wszędzie pomiędzy arystokraciją wprowadzali, gdzie jego własne talenta natychmiast mu przychylność i przyjaźń zjednywać umiały.– Oprócz pisarskiego, wieszcz nasz posiadał także, jakeśmy to juź wyżej powiedzieli, niepospolity dar muzykalny, a s tym ostatnim, w dzisiejszym składzie towarzystw modnych, człowiek zawsze i wszędzie jest nierównie pożądańszym w salonach. – Krótko mówiąc, Mor, w całym Londynie, był duszą uczt wszystkich, i zabaw, i rozmów; a gdzie go nie było, tam zawsze czegoś brakło. – Dwaj bracia
Sholto i Reuben Percy, Benedyktyni, którzy wydali tu kilkadziesiąt tomów rozmaitych dowcipnych anegdot, mówiąc w tomie XIII o Morze, taką między innemi przytaczają o nim powiastkę:
„No individual presides with more grace at the convivial board; nor is there one whose absence is more liable to be regretted by his friends. Being on one occasion prevented from attending a banquet where he was an expected guest, and where, in consequence, every thing seemed (to use a familiar phrase) out of sorts, a gentleman, in the femur of his disappointment, exclaimed:–„Give us but one Anacreon more, ye gods, whatever else you deny us!”–(–„Nikt milej nad niego nie przewodniczy przy sproszonym stole; niczyjej też nieobecności nigdy więcej nie żałują przyjaciele.– Raz kiedy on nie mogł przyjść na ucztę gdzie go wszyscy oczekiwali, a stąd w naj większej byli cierpiętliwości, któś z przytomnych nie mogąc już dłużej wytrzymać, zawołał z niecierpliwiony:–„o! Bogowie! odmówcie nam co chcecie, ale dajcie nam tylko jednego Anakreonta jeszcze.” Był-to dość zręczny z jego strony kalambur – wyraz albowiem MORE, znaczy więcej, aże się tak samo wymawia jak i nazwisko naszego wieszcza (Moore) lubo się inaczej pisze – każdy słysząc jego słowa; „give us one Anacreon more!”
– zrozumiał łatwo że rzecz szła tylko o jednego Mora, (jak gdyby mówiono: "0NE Anacreon Moore"), gdyż jego wszędzie nazywano Anakreontem. Przytoczyłem tę anegdotkę dla tego: ażeby tem łatwiej przekonać czytelników moich, że nazwisko naszego wieszcza powinno się czytać Mor a nie MuR, jak go niektórzy cudzoziemcy przezwali, a to dla tego: że im się zdawało że dwa 00 angielskie zawsze się czyta jak u, co właśnie nie jest regułą ogólną|.
W roku 1813, wieszcz nasz przeniósł się zupełnie na mieszkanie na wieś, i tam w małej odosobnionej chatce, Mayfield Cottage zwanej, niedaleko Ashbourne, w Derbyshire, rozpoczął swoją patriotyczną i szlachetną pracę dobierając nowe słowa do narodowej nagędźby Ir-landskiej, a tym sposobem stworzył najznakomitszy na całej kuli ziemskiej płód Liryczny, pod tytułem: Melodye Irlandskie (Irish Melodies.)– W Ashbourne, napisał swoje: Przejęte Listy i Śpiewy święte; a oraz zaczął swój Romans Wschodni zwany; Lalla-Ruk, którego część daliśmy juź naszym czytelnikom poznać w przekładzie małego poematu, umieszczonego w pierwszym związie niniejszej naszej pracy; a dziś tu podajemy drugi, nierównie dłuższy, nim czas i Nieba dozwolą nam przełożyć wszystko na polskie i wystąpić s całym tym romansem; jakeśmy to w przedmowie do poematu Raj i Pery oświadczyli i druk już takowego rozpoczęli.
Kilku przyjaciół naszych radziło nam ogłosić na to prenumeratę, w celu zakupienia potrzebnych rycin, ale my, nie bardzo do tego skwapliwi, zostawiamy to zupełnie dobrym chęciom publiczności; tem bardziej że cena ozdobnego tomu nie może być mniejszą nad 40 Złotych, a w Polsce nie lada obywatel wyda łatwo parę dukatów na książkę. – Każdego jednak chcącego być umieszczonym na liście przedpłacicieli, najchętniej do już zaczętego rejestru wciągniemy. – A teraz dokończym tylko rys życia naszego Poety, życząc wszystkim pisarzom naszym tak hojnego wynadgrodzenia za ich prace, jakie spotkało Mora za ten jego Romans. – Pan Perry, przyjaciel autora, sprzedał w imieniu jego ten utwór na własność wydawcy Longmanowi, który i dziś jest jego właścicielem, za summę 3,000 funtów szterlingów, a raczej gwinei (126,000 ZŁ polskicch.) – Publiczność przyjęła tę pracę z uwielbieniem. – Ci co kiedyś podróżowali na Wschodzie, i wszyscy uczeni tameczni, oddali świadectwo dokładności jego opisów. Przetłumaczone na język Perski, poema to stało się ulubionem pismem i dla samycbże mieszkańców całego Wschodu. –
Poczem, zwiedziwszy Paryż, zaledwo Mor przeniósł się był na mieszkanie w sąsiedztwo swojego przyjaciela i opiekuna Lorda Lansdowne, do Sloperton Cottage, przy Bowood; kiedy go doszła smutna wiadomość, że jego pełnomocnik i zastępca w Bermudzie, zadłużył go tara na
8,000 funtów-szterlingów, czyli 240,000 Zł… polskich; którą-to sumę kazano mu natychmiast zapłacić, jeżeli chce uniknąć kosztów i procesu, – Była to właśnie dla naszego wieszcza najuroczystsza może chwila w jego życiu; doznał on od wielu w tym swoim niespodzianym kłopocie prawdziwej przyjaźni – każdy z nich śpieszył przysłużyć mu się pieniężnem wsparciem, ale on ufny w potęgę swojego jeniuszu, pióru tylko własnemu chciał być obówiązanym i własnym za swoje prace dochodom, – Żeby jednak, tymczasem, być zupełnie wolnym od prześladówców – uradzono mu: opuścić Anglią, i Mor udał się z Lordem Janem Russell do Paryża, a stamtąd s Panem Simplon do Włoch, gdzie odwiedził swojego przyjaciela Bajrona, mieszkającego naówczas w Wenecii, –
Wróciwszy s tej podróży. Mor osiadł był w Paryżu i tam zostawał aż do roku 1822, nim jego wydawcy, bracia Longmanówie, nie donieśli mu, że już się w jego imieniu stanówczo i ostatecznie z jego Kredytorami ułożyli – i że on swobodnie i bezpiecznie może pówrócić do Anglii. – W Paryżu napisał on kilka dzieł no – wych, a między innemi ostatnie swoje dzieło poetyczne pod tytułem: Mizgi Aniołów (the Loves of the Angels) którego sam tytuł już, nie wspominając innych jego zalet, nadaje mi silną chętkę przełożenia go na Polskie, czego przy pomocy Najwyższego może też kiedyś i dokonam.
Odtąd Mor, oddany całkiem prozie, jak Skot i Southey, dowiódł niezawodnie, co wprawne pióro może niekrępowane miarą ani rymami, w swoich Pamiętnikach Kapitana Rok, i w Podróżach Irlandskiego Jegomości poszukującego Religii. – Sława jednak jego, jako prozaika, urosła dopiero z napisaniem Życia SZERYDANA, które on wydał w 1825 roku.– Poczem napisał Epikurejczyka i Życie Lorda Bajrona; za to ostatnie, składające się z dwóch tomów, wydawca Murray dał mu 2,000 Gwinei.
W roku 1835. rząd na przedstawienie Ministrow, (Wchigów), przyznał mu dożywocie rocznej pensii 300 funtów-szterlingów; i odtąd pu – dobno nic już nasz autor nie pisał, – Pod starość utracił pamięć i zupełnie zdzieciniał. – Umarł już za moich tu czasów, bo w roku 1852, w tym właśnie zakresie kiedy wychodziło moje tłumaczenie Poematu Raj i Pery, – Po jego śmierci, Lord Russell, przyjaciel i wykonawca testamentu nieboszczyka, wydał w kilku tomach jego pamiętniki i Listy, czyli Korespondencye;
a ciż sami Longmanowie, co wprzódy mu 3.000 gwinei za Lallę-Ruk dali, nabyli i tę ostatnią pracę za rownież bajeczną summę, którą się zobowiązali Lordowi Russell wypłacić i wypłacą–
W biednej Polsce naszej, toby się do cudów świata policzyć dało, a tu tak ot jest zwyczajne, że nawet najmniejszej na się nie zwraca uwagi.
W chwili, kiedy się te pamiętniki już wydawać zaczynały, Literat nasz Pułkownik Szyrma, umieścił był w Dzienniku Devonportskim artykuł, w którym dowodził że Mor był wielkim wielbicielem Polaków, że nawet należał do Towarzystwa Literackiego Przyjaciół Polski, gdzie dawniej Pułkownik Szyrma był Sekretarzem; i że zawsze przed tymże Pułkownikiem wynurzał tam chęć oglądania prac swoich przełożonych na polskie, coby mu wielką sprawiło przyjemność. – Przy tej zręczności Pułkownik wspomniał też był i o moim przekładzie, jako też o tłómaczeniu Stanisława Kozmiana.
Niemiałem jeszcze dotąd czasu, ani zręczności, czytać tych świeżo-wydanych Pamiętników, gdzie niezawodnie mnóstwo być musi nieznanych nam jeszcze szczegółów z życia naszego wieszcza; a więc s pewnością powiedzieć nie mogę, czy tam Lord Russell wspomina co, czy też nie, o polskich przekładach Romansu Lalli-Ruk, – To tylko wiem dobrze, że w Warszawie było to już dawniej oddane prozą polską przez Wandę Małecką, a i Odyniec podobno coś wierszem z Mora przekładał, –
Pisałem w Tottenham. 1854 r.
I.
W Perssii, w tak nazwanej tam Słońca-Krainie,
Gdzie przed jego zabłyskiem noc najwcześniej ginie,
I gdzie, jego promieni najpieszczeńszych dzieci,
Tłum kwiatkow, i owocow, w tylu strugach świeci;
A gdzie, nad wszystkie strugi hojniej urodziwa,
Murga, Meru 2 pałace i gaje obmywa;–
Siadł na tronie, na który wiernych miliony
Ślepo go podźwignęły, ich wódz ulubiony.
Wielki sam Mokan Prorok. – Nad jego oblicze,
Zwisło srebrzyste welum jakieś tajemnicze,
ZAKWEFIONY PROROK KORAZANU, poemat.
Którem póty przysłaniać ma swój wzrok uroczy,
Aż pozna że go zmogą znieść śmiertelne oczy,
Mniej albowiem lśniącemi te promienie były,
Co Mussy w owczas, mowią, spojrzenie zdobiły
Gdy s Synai schodziła starca drżąca noga,
A cały jaśniał swego przytomnością Boga!
Z obu stron stoi butnie straia znamienita,
Wiara w sercu, a w ręku broń s pochew dobyta;
Dzielna młodzież, co wierzy i dowieśdź gotowa:
Że, miecz wiarę wymowniej wspićra niźli słowa;
A takaż ich gorliwość, że żadnego niema:
Coby na rozkaz Wodza, z zwartemi oczyma,
Najchętniejby zań swojej piersi nie nadstawił,
I konając, rozkazom tym nie błogosławił!
Na wzgardę Kalifowym barwom czarnej nocy,
Ich strój i hełmy białe jak śniegi Północy;
Bronie zaś rozmaite;–jedni mają s trzciny:
Lekkie, długie dzirydy Kitajskiej krainy;
Inni łuki z bawolich rogów,– do kołczanu,
Strzały z zdziebł co gdzieś kwitły po rzekach Iranu.
Ci znow inni, na wojny bój więcej zażarty,
Dźwiga wielkie maczugi, ciężkie halebarty;.
A wszyscy, skoro słońca promień na nie zleci,
I na hełmach im mleczne kity ich oświeci:
Błyszczą jak gaj s czynarów, na którego głowy.
Czubate, zima śron swój sypnęła puchowy.
Znad porfirów, na jakich wsparł się zawieszony
Złoty Haremu sufit, rzeźbami upstrzony;
Spod jedwabnych firanek, jak z za chmur jesieni,
Niespodziewany wiązek jaskrawych promieni:
Tam, owdzie, błysną, oczy dziewicze s krużganku,
I przyświecą tej pompie jak gwiazdy w poranku.
Bluźniłby ten, coby chciał wmowić nam, że trzeba
Wierzyc że tam Aniołów zgromadziły Nieba;
Albo też, że miłości władza, tak szeroka,
Może tam w swoje pęta wikle i Proroka?
Nie! to tylko mnożące rodzaj ludzki córy,
Do Edenu ogrodów wypisane z góry;
(A tak piękne i miłe, że gdy Raj osiędą:
Też same oczy, usta, i w Raju mieć będą,)
Co dla tego jedynie żyć mają z Niebiany,
By tam każdy w roskosze opływał wybrany.
Jakże dzielnie nasz Prorok zarządził tą rzeczą!
Wszystkie rasy co tylko są pod słońca pieczą,
Od tych co przed źródłami Brahmy przyklękają,
Do nimf co po Jemenu pagórkach mieszkają;
Od sarnich źrenic, w Perskiem co to błyszcza oku,
Do wązkiego Chin na-wpół-przymknionego wzroku:
Gruzinek bujna świeżość, Azabki ochocze,
I pięknych wysp Zachodu złotawe warkocze.
Wszystko się tam znalazło;–każdy kraj w zadatek,
K' utworzeniu tej boskiej szkółki, dał swój kwiatek! –
Lecz skąd ta pompa dzisiaj? skąd te zbrojne szyki?
Jakiż Dywanu tryumf wywołał okrzyki?
Skupił tutaj ten natłók różno-zawojowy,
I przed kwefem Proroka pochylił ich głowy;
Jak tulipanow zwoje, różne barwą, kształtem:
Gną się gdy wiatr z Zachodu zawestchnie ryczałtem?!
Tajemniczyż-to obrzęd na wiary poparcie,
Uznanież-to krwi prawej i boskiej otwarcie,
Czy zmałpienie władz Boga, w swej własnej osobie,
Zamyślił dumny Prorok obchodzić w tej dobie?
o! nie! inne dziś święto, choć nie mniejszej dumy,–
Widzisz tego młodzieńca, co przedziera tłumy?…
Srebrny łuk w jego ręku, pas złoto wyszywa,
Bucharska s futrem czapka głowę mu przykrywa.
A tak pyszny postacią, a tak piękny z oczu:
Jak dzika wojny gwiazda na niebios przezroczu;
To młody prozelita, – wyścigł wszystkie hordy:
Mniej gorliwe ich serca! mniej wprawne ich kordy;–
Przychodzi pełen razem i męztwa i wiary,
Uczcić Wodza-Proroka, i wejść pod sztandary.
Choć mało lat on liczy, jednak na Zachodzie,
Któż-to nie wić o chlubnym Azyma zawodzie? –
Nim męzkość przyczerniła jego lica puchy.
Zwyciężony na bojach, ujęty w łańcuchy,
Za Olimpu górami u Grekow więziony.
Długo, długo on cierpiał nim wrócił w swe strony;–
A ktużby mógł, choć w więzach, deptać święte błonie
Sławnej Greków ojczyzny, a nie czuć w swem łonie:
Jak duch tam źarko rośnie? któż, s sercem i okiem,
Mógł być gdzie była wolność, iść jej stóp utłokiem:
A nie widzieć, nie uznać, wśród dowodow mnóstwa.
Jej niezaprzeczonego, koniecznego Bóstwa,
Nie czuć w powietrzu tchnienia, co szepce do ucha;
„Schyl kolano! tu była siedziba jej ducha?!…”
Nie jemu to zarzucim,– wielkie jego serce,
Nie mogło nic świętego sterać w poniewierce;
Był bowiem z niego rycerz zapalony, młody;
Skoro więc wrócił w drogie ojczyste zagrody;
Długo śnił o tych planach co młodzi miewają;
Któremi ludzi lepsząc, z Bogi je rownają;
Mylne plany, niestety! Widokresu cuda:
Niebo z ziemią się łączy, widzisz,– a to?–złuda!
A jak fyiko zasłyszał że gdzieś mężne ramie
Podniesiono w obronie ludow, ujrzał znamie
Rozwinięte na zbrojnycch Mokana sił czele,
Z napisem: Wolność Światu,"–już nie myślał wiele;
Od razu tego hasła, co serca porusza,
I ręka usłucchała,i rozum, i dusza;
Pod wiary-bo sztandarem i klinga bułata,
Ma dwa ostrza: dla tego i przyszłego świata!
Nigdy też więcej wierze nikt nie ufał ślepo;
Nikt pokorniej nie ukląkł przed tą srebrną krepą,
Co twarz Proroka kryła – uniesieniec wierzył,
Ze Bóg, by swoją wolę na ziemi rozszerzył,
Skarcił zbrodnie i ucisk, a wywyższył cnotę.
Przysłaniał nią anioła, przeczystą istotę:
Co świat z więzow wybawić, przeistoczyć cały,
I wrócić go ma znowu do uprzedniej chwały!
Skoro więc Azym ukląkł, cały tłum ten spstrzony
Ze wszech ziem pościągany, kląkł i bil pokłony,
A głośny okrzyk: "AŁŁA!" obiegi wszystkie strony;
Gdy tymczasem w powietrzu, pod pozłotą, słońca,
Ponad głową Proroka, chwiało się bez końca
Tysiące białych znamion, jak skrzydła tych ptakow,
Co Solimana chłodzą, wśród powietrznych ślakow,
I Mokan tak się ozwał: – "Obcy nam młodzieńcze,
Słuchaj pilnie coc powiem, nim hełm twój uwieńczę;
Choć w nowej pochwie teraz twoja dusza mieszka.
Nie znikła z oczu moich jej płomienna ścieżka,
Widzę ja to: jak, kiedy, i przez jakie zmiany,
A przez jej przemiennego bytu wszystkie stany,
Jak w ogniowej zabawie, co w nią grają dzieci,
Zazegnięty siarniczek z rąk do rąk im leci, –
Tak z ramy w nową ramę, od wiekow tak wielu,
Dusza twa przechodziła, nim doszła do celu!
Nie sądź znów, że to tylko Duchy pospolite.
Ciemnym ogniem ogrzane, pod ziemią ukryte.
Tę drogę odbywają; – i między Boskiemi,
Są istoty co nieraz błyszczą tu na ziemi.
Takim był rodzaj ducha co w Adamie mieszkał;
Nieba przed nim uklękły, choć dumniś omieszkał:
Taki Duch wyrobiony jaśniał w Mussy oku;
Nieraz się znow objawiał nie w jednym Proroku;
W Issie się nam ukazał, w Mahomecie płonął;
Później płynął jak rzeka, jak wiatr dalej wionął,
Jak wezbrany wodospad, nieznający tamy,
Leci s przepaści w przepaść, że złamow na złamy,
Aż znajdzie milszą strefę, gdzie czystszy widocznie,
W jedno jasne jezioro zleje się i spocznie.
Otoż ten Duch, co tak się od mętow oddzielił, tstał się Wielkim, Świętym, we mnie się zestrzelił!…"
Znowu, przez wszystkie hordy s końcem takiej mowy,
Tysiące głosów wrzasło, a powyżej głowy:
Prysnęły miecze w Niebo; w rozwarte znamiona
Dmuchnął swawolą wietrzyk, a tam gdzie zasłona
Lekkich Perskich kobiercow Harem na-wpół kryje,
Sto szarf naszytych złotem wyciągnęło szyje,
Sto rąk je kołysało, na ich sztucznym wietrze.
Najsłodsze Wschodu wonie wzleciały w powietrze;
Tez same, co mieszkanki Niebieskiego Księstwa,
Huryski, sieją, w polach tam błogosławieństwa.
Pieszcząc w swoich gaikach dzielnych synow męztwa.
Wódz dalej:–„Wielkie prawdy! lecz trza nam wywczasów,
Świętszego przynatchnienia, spokojniejszych czasów,
Niż ziemia nam dziś daje; – ostrze naszej stali,
Musi długo pracować, nim ciemiężców zwali,
Skruszy Ludzkości więzy, poniszczy więzienia,
A Prawda na świat przyśle swe Pokoju tchnienia!….
Lecz wtenczas, boscy męże, wtenczas kiedy runą
Przedziały państw i trony, przed mych znamion łuną;
Gdy u naszych stóp złożą: i ów wyzwolony,
Skruszone swe kajdany, i tyran korony,
Ksiądz swe księgi, zwycięzca swe laurowe wieńce,
Wowczas-to, tylko wowczas, dzielni me rałodzieńcet
Prawda dmuchnie podechem szczęśliwszego życia,
Co zmiecie z ziemi wszystkie czarne nadużycia; –
Wtenczas, rządy Rozumu zaczną się na ziemi,
Istoty odmłodnieją, staną się lepszemi,
Człowiek błyśnie jak gwiazda, w nowej świata wiośnie,
Będzie przeczysty, święty! – aż mi serce rośnie!
VVtenczas-to, i wasz Prorok, na znak Boskiej iaski,
Zrzuci z brwi tę zasłonę, co skrywa jój blaski,
A rozweselona ziemia, od końca do końca,
Nie będzie zazdrościła już promieniom słońca!
Co do was, Wojowniku, witam cię! –masz jeszcze
Wielu rzeczy się uczyć, nim cię tu pomieszczę,
Nim me pióra ci zwisną ponad brwiami obu; –
Lecz pomnij, kto raz moim, moim jest do grobu!"
Natem się obrzęd skończył, – tłum się porozchodził-
Choć długo im ten, długo, dźwięk po myślach brodził.
Co, jak gdyby głos AŁŁY, prosto w serca godził!
Młodzież zadowolona że błysły jej kity,
Ze widziała tron świetny, dziewcząt wzrok wpół-skryty;
A starzy wojownicy, zasiwiali w boju,
Gwarzą o przyszłych rządach Prawdy i Pokoju;
Rzesza zaś białogłowa oddałaby oczy,
Gdyby, choć raz, brwi owej ujrzeć blask uroczył
Była tam wszakże jedna, w tem gronie wybranek.
Co się zarumieniła precz w cieniu firanek;
Jedna, dla której cała dnia tego wystawa.
Była jak sztylet w sercu, jak w łonie śmierć krwawa; –
Widziałyście jej przestrach, siostrzyce zdumione,
Jej żal, rozpacz, odkiedy spójrzała w tę stronę,
Gdzie owego młodzieńca postać jej tak znana,
Tuz przed tronem Proroka padła na kolana.
O! Zeliko! gdzież czasy, gdy jego spojrzenia,
Tak słodkie sercu twemu przyczyniały drżenia?
Gdy widzieć go lub słyszeć, w jego atmosferze
Żyć i umrzeć, twe codzień szukały pacierze!
Gdy wkoło niego wisiał ten czar niepojęty,
Co przemieniał czyn jego każdy, w wielki, święty.
Dni szczęśliwe! w których on gdy tknął je znienacka.
Uświęcał wszystkie twoje gry, kwiatki i cacka;
Tyś go póty śledziła bystrym wzrokiem swoim.
Aż wzrok i ruch kochanka dorownałaś twoim,–
Głos jego s twym się zżenił; wyraz twego lica.
Tym samym błysnął wdziękiem, którym on zachwyca;
Dwakroć wdzięczniej, jak w echu, które gdy odstrzeli
Nagędźbę, ta, zwtórzona, w dwójsób nas weseli!
Teraz zaś on przychodzi świetniejszy niż kiedy, –
Niestety! już nie dla Cię; – On dziś wśród twej biedy.
Jak widmo s poza świata, które nieraz płoszy
Duszę przestępną snami straconej roskoszy;
Co ot! juz zapomniane, znowu tu się kręci:
By dręczyć nieustannie wzrok twojej pamięci; –
Smutne sny! rzekłbyś to duch młodzieńczego wieku.
Minionego: raz jeszcze budzi się w człowieku,
I iskrząc naszej przeszłej niewinności znakiem,
Na nowo nas obwodzi ubiegłych lat ślakiem:
Spokój nasz i nadzieje wyśmiewając srodze,
Wytyka ich promienie potracone w drodze!
Niegdyś szczęśliwa para! – w Bokary zakątku,
Któż niesłyszał tam o ich miłości początku?
Urodzeni wpobliżu tej odwiecznej rzeki,
Co s Czarnych-Gór swój bystro tocząc pęd daleki,
Tuli do swego łona, mijając równiny.
Wzbogacone strumyki w Bucharskie rubiny,
I gdy głębie Kaspijskie część jej wód zabiorą,
Wpada wreście i wsiąka gdzieś w Orle-Jezioro; –
Kwiatki nad jej brzegami tam pozawieszane.
Nie tyle były hoże, nie tyle rumiane,
Nie tak mile w krzysztale jej grały wśród ranka,
Jak wdzięk naszej dziewicy, jak wzrok jej kochanka,
I ta ich pierwsza miłość, i ten ich wiek młody,
Tak wiernie odpędzlano we źwierciedle wody!
Wojna sny ich przerwała – on w dalekie strony,
Od jej ócz ulubionych odbiec był zmuszony:
By się złączyć s Perskiemi hufey, i wśród Traków,
Zamienić lubą ciszę na zgiełk ich orszaków.
Na twardy w polu namiot, na mordercze wrzawy;
Za Zeliki spojrzenia, Grecki ogień krwawy,
W miejscu miłosnych pieszczot, co tak poją duszę,
Mieć tylko Bizantyńskie więzy i katusze.
Ta, miesiąc po miesiącu, w wdowich łzach bez końca,
Przeżyła już letniego dwa obiegi słońca –
Lecz mało nas i letnie słońce rozwesela,
Gdy się go z ulubionym wcale nie podziela!
Czas od czasu złowrogie biegły do niej wieści,
(Jak ow głos, co nad łożem śmiertelnej boleści,
W samą godzinę zgonu, gdy konalec drzymie,
Zagrobowym językiem woła go na imie;)
Aż w końcu i w jej duszy syknęły, jak żmije,
Owe rozpaczy słowa: "Już Azvm nie żyje!" –
Ciężkoż boleje serce, gdy kogo los srogi,
Pierwszy raz w życiu, popchnie na samotne drogi
Po tym szerokim świecie, zerwawszy nić całą,
Dla której żyć lubiło, lub się umrzeć bało; –
Głuche, nieme, jak lutnia co nigdy nie brzękła,
Od chwili kiedy na nićj głowna struna pękła!
Biedne dziewcze! tak wielkim był jej żal w swym skutku:
Że, rozum nawet doznał był wpływu jej smutku;
A choć, od dawna, znowu, silna jej przyroda
Przezwyciężyła boleść; wróciła uroda,
I zdrowie; jednak rozum, co się raz zakłócił,
Nigdy już do uprzedniej dzielności nie wrócił.
Gorący, żywy giętki, jak za młodu dany,
Zawsze tam był, jak dawniej, ale pomieszany; –
Jak ta łódź zbita s toru, co w błędnym wędrunku:
Ma wszystkie gwiazdy w górze, prócz gwiazdy kierunku S
Choć więc znow na jej twarzy błysły śmiechu bliki,
Fałszywy to był uśmiech, jakiś dziwny, dziki;
A kiedy wzięła lutnię, to głos jej pieszczony
Zradzał razem uniesień i rozpaczy tony,
Jakie wywodzi słowik, płacząc w swej ustroni,
Skoro go głos minstrela lub lutnia przedzwoni,
Nim z żalu, nad tąż lutnią, i duszę uroni!
Kiedy tak obłąkanie i smutki jej rosły:
Zastały ją w Bokarze owe wiary posły:
Co od Chin napocząwszy, do Azii-mniejszej,
Szukali w całym Wscbodzie z dziewic najpiękniejszej,
Do składu drogi mlecznej, z ocz i z ust złożonej.
Od Proroka do sklepień rajskich przeznaczonej!
A nie prędzej w liść suchy jasna iskra wsięka,
Choćby ją tam umyślnie ludzka tkała ręka.
Jak w nią wsiękły tych dziwnych zapaleńcow baśnie,
I przejęły jej duszę gbyby ogniem właśnie.
Być wybraną do Raju! cóż to za myśl błoga!?…
Tam, zaślubić jakiego z ulubieńcow Boga–
Lecz co mowię jakiego? –jeden tylko z ludzi,
Święte dla niej uczucia stale w sercu budzi;
Jeden zostawił bliznę tam na długie lata.
Jeden, którego pamięć na zawsze się splata
S każdem jej zwichnioncgo rozumu ogniwem,
I ciągle tli płomieniem miłości prawdziwem;
Którego obraz żywy, choć um jej rozbity.
Stoi pośród obalisk niczem niezużyty!–
Opłakana! trzaż było takiego wymysłu
By stłumić całą dzielność twojego umysłu,
Ukazać ci w ohydnem Haremu imieniu,
Osadę do rajskiego przeznaczoną cieniu;
Lub wmowić, że ow Prorok co tak rozogniony.
Usłał cię swą ofiarą,– zszedł rozpromieniony,
Prosto z Raju, ażeby tara też zahodował
Dusze czyste jak twoja, którą tu zrujnował!
O! gdyby ci rozumu nie zamierzchło słońce,
Miałabyś w drogich rysach pewnego obrońcę,
W tych rysach, co w twem sercu kochanie wyryło,
A który opiekuńczą amuletu siłą:
Łatwymby twej miłości dochował sposobem
Tę czystość, która więdnąc staje się jej grobem I
Ty, z zapałem przyjmując łudzenia zwodnicze.
Na gorliwość zmieniłaś powaby dziewicze;–
I zostałaś najpierwszą z wybranek Proroka,
Coć twe wdzięki i wiara zjednała głęboka.–
Umiał też-bo i Prorok, szałow twych niesyty.
Podniecać bezustannie duszy twej zachwyty, w których ciągłym zapale, co tak wdzięki budzi,
Najpewniejsze miał czary do łudzenia ludzi;
Dziewiczych ponęt, bowiem, któż władzę okryśli?
Niemi snadniej giął w jarzmo i duchy i myśli;
A mniej dostrzeżne więzy czyi piekło wymyśli?–
Nie było bowiem guseł, o! nie było sztuki,–
Którychby ten wynajdzca piekielnej nauki
Nie użył na zajęcie ciągłe jej umysłu.
Uniesieniem, to troską trafiając do zmysłu –
Czarną troską, przez ktorą szał zajadlej płonie;
Uniesieniem, co długo kryte w smutku łonie,
Lśni z tej głębi maniakow księżycem, a łyski
Te, własne ich szaleństwo, lub stan tego blizki! –
Po pysznym więc bankiecie, rozkazał w około,
Śpiewać Wieszczom, i zagrać muzyce wesoło
Pieszcząc słodko jej umysł i ucho zarazem
Przyszłego życia w Niebie ponętnym obrazem;
Malując jak tam błogo, a jak co tu leży
Jej umowi zakałą, tam wnet precz odbieży;
Jak znów, zjiściwszy więcej niźli miłość marzy.
Lub kiedykolwiek śniła: wiecznie twarz do twarzy.
Usta do ust, dłoń w dłoni, z własnym narzeczonym,
Azymem, hulać będzie w Raju umajonym!–
I od tych scen uroczych, pełną zachwycenia.
Wiódł ją nagle gdzieś w lochy między śmierci tchnienia.
Gdzie noc, gady, wyziewy obrzydliwość niecą,
By jej wdziękom ukazał: ile one świecą!
Tam, co stąpił to nowe trącił zgniłe kupy,
A wkoło, rzędem nastercz ustawione trupy:
Zdały się jej płomienie wyrzucać straszliwe,